Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-01-2024, 14:08   #163
sieneq
 
sieneq's Avatar
 
Reputacja: 1 sieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputację


Zwinnoręki oderwał ucho od skalnego bloku, przy którym przez dłuższą chwilę tkwił przycupnięty, nasłuchując odgłosów z wnętrza jaskini.
– Nic nie słychać. Ścierwa muszą być gdzieś w głębi. Znalazłeś coś? – obrócił wzrok na Rogacza.
– Kamienna zapora. – odparł Rogacz patrząc na przeszkodę – Na moje oko podparta czymś z tyłu. Pewno pniem. Jeśli wyciągniemy płytę, runie pień. Jeśli podważymy pień, runie płyta. Pień narobi mniej hałasu.
Sapnął niezdecydowany. Gobliny z pewnością miały mniej karkołomną metodę otwierania, na którą nie wpadł.
– A musimy owe drzwi otwierać? – szepnęła cicho Gondoryjka, oparta plecami o skałę – Zmroku one czekają, bo słońca nienawidzą. Z nastaniem nocy same z ukrycia nie wyjdą?
– Najchętniej bym to zaparł i podpalił ogień co by wydusić gnidy. Ale… – sapnął ponownie, nie dopowiadając oczywistego powodu. Zamiast tego nieoczekiwanie zmienił temat – Powiedz mi Zwinnoręki, czemu ubierasz się jak Rohańczyk?
Zwinnoręki zmieszał się nieco, słysząc pytanie towarzysza. Przez chwilę wpatrywał w milczeniu w twarz Rogacza, jakby szukając motywu w tak niespodziewanego w owej chwili zadanego pytania. Nie wyczytał z niej jednak – może podświadomie spodziewanej – dezaprobaty, a tylko ciekawość.
– Kiedy przybyłem do Rohanu – rzekł niegłośno – miałem na sobie stary kaftan i dziurawy płaszcz. Potem znalazłem to, czego zbrakło mi pośród mego ludu. Do którego najpewniej nie powrócę. A jeśli los pozwoli, to pośród Rohańczyków będzie mój dom.
– Co do drzwi – zwrócił sie do Eliandis – pewnie, ze dobrze,by poczekać, aż plugastwo samo łeb wystawi, ale co z tym, kogo mieliśmy ratować? Każda chwila może być droga.

Tymczasem rzeczywisty Rohańczyk widząc rozmowę członków grupy stał trochę z tyłu nie chcąc się wtrącać w ich sprawy. Generalnie tak czy siak musieli jakoś wejść – taka była właśnie istota sytuacji. Lepiej byłoby poczekać, ale czy byloby na kogo czekać? Thovis jednak był młodocianym człekiem, akurat sobie więc zdawał sprawę, że ma mniej doświadczenia niźli towarzysze. Szczególnie takiego bojowego. Przeto czekał, co na uwagę Zwinnorekiego rzeknie Rogacz.

– Nie. Słońce to nasza jedyna obrona jeśli nas ta zgraja wykryje. A i w korytarzach nas nie przytłoczą masą. – rzekł Dunlandczyk jakby zadane Zwinnorękiemu pytanie w ogóle nie padło. Albo może raczej odpowiedź wyczerpała temat. Albo przeciwnie ponownie głowę zaprzątła mu misja i nie starczyło uwagi na nic poza nią.
– Musimy spróbować teraz. Cichszy będzie pień. Jeśli zrobimy to dostatecznie powoli, być może podpora zsunie się po płycie zamiast uderzyć o podłogę. Wyciągniemy ją i będziemy nasłuchiwać czy ktoś idzie. Jeśli tak… – przekręcił znacząco głową – Nie możemy pozwolić aby wzniecił wrzawę. Niech każdy przygotuje czym najlepiej miota.

Cóż, wielu Rohirrimów było świetnymi strzelcami. Łuk stanowił świetną broń konnych. Oczywiście nie mógł być tak wielki, jak niektóre łuki piechurów oraz wszyscy chyba słyszeli, że najlepszymi w takiej walce są elfy. Ale wielu Rohirrimów również umiało strzelać. Thovis wszakże miał tylko jakieś ogólne pojęcie o tej broni. Owszem, coś jakoś, ten tego… Nie to, że nie strzelał w ogóle, ale stanowczo łuk był czymś, co używał tylko, jeśli byłaby zupełna konieczność. Skoro wszakże Rogacz rzucił taką uwagę, Rohirrim uznał, że mający eksperiencję człek pewnie wie, co mówi, czyli należy posłuchać. Poprawił miecz za pasem, ale przygotował łuk.

Zwinnoręki zważył trzymany w ręku topór, przeciągnął dłonią po długim na przeszło cztery stopy stylisku. Jeśli dojdzie do starcia w ciasnych podziemnych korytarzach, walka tym orężem może być trudna. Cóż poradzić, w razie czego sięgnie po nóż. W ślad za Thovisem przysposobił swój niezawodny, długi łuk, próbując na wszelki wypadek naciągu cięciwy i poprawił wiszący u boku worek z którego wystawał pęk strzał.
Wysiłki bractwa nie poszły na marne i wkrótce kamienna płyta odkryła otwór do jaskini. Zapierający paniak cicho chrobocząc o ruchomy kamień, zatrzymał się wciąż zaparty o dolną część drzwi. A kiedy całkiem zaległy na ziemi przed grotą, upadek drewna nie był wielce hałaśliwy.

Zaglądając ostrożnie do środka zobaczyli tylko wypełniającą jaskinię ciemność, której od razu nie mogły przejrzeć ich ludzkie oczy. Na twarzach poczuli nieprzyjemnie chłodne powietrze. Nasłuchiwali.
Czujny słuch Thovisa złowił wkrótce dziwny dźwięk dochodzący z gdzieś głębi wypełniającej jaskinię czerni. Bezszelestnie, niczym duch – dowodząc niepospolitych umiejętności cichego chodu, pomimo noszonego rynsztunku rohańskiego woja – młodzieniec zrobił kilka kroków w głąb ciemnego korytarza. Po kilku uderzeniach serca był już pewny. Niedaleko, bardzo niedaleko, w korytarzu ktoś spał, niespokojnie węsząc przez sen. Młodzieniec cofnął się zaraz i odwrócił się do towarzyszy. Najpierw położył palec na usta, żeby wiedzieli, iż mają być cicho. Potem wskazał na korytarz, potem przyłożył dłoń do policzka oraz przekrzywił się, jakby usypiał. Jeszcze raz wskazał na korytarz. Zakładał, że uczynił to na tyle sugestywnie, iż pozostali zrozumieją sytuację.
Leśny Człowiek skinął głową, dając znak, że zrozumiał sygnały dawane przez towarzysza. Przełożył łuk przez plecy i zważył w rękach topór, chwytając tak, by w razie potrzeby łatwo użyć go w ciasnym wnętrzu groty.
Rogacz również pojął gest Eorlinga. Opuścił swój toporek i zerknął na Leśnego Człowieka pytająco wskazując ręką na ciemności i jego toporek. Zwinnoręki wszak już przy Żelaznych udowodnił, że umiał być też Cichonogi. Zaraz jednak pokręcił energicznie dłonią i pokazał na wyjście z jaskini gdzie zaczął się kierować obracając się co i rusz na kompanów, czy i oni idą.
Kierując się wskazaniem Rogacza, Thovis ujął oręż w dłoń czując, jak miecz aż pragnie utoczyć złowrogą krew, następnie ruszył za nim ostrożnym krokiem.

– Powietrze ciągnie do środka – oznajmił pozostałym Rogacz gdy już byli na powrót w wejściu – Nie wiem jak goblin, ale zwierz jeśli lekki, lub niespokojny sen ma, to zapach wyczuje łowcy. Jedno z nas tylko winno tam pójść. I zabić plugastwo szybko nim je węch zratuje.
– Albo – dodała Gondoryjka – Błoto bagienne, którego tu w bród poza tym, że leczyć może, jest dość wonne. Może by się zdało?
Dunlandczyk zmarszczył brwi w zastanowieniu po czym spojrzał na Thovisa i Zwinnorękiego.
– Jakiś ochotnik? Tylko nie mówcie, że możecie, bo i ja mogę. Pytanie, który z nas jest najbardziej pewien, że da radę. Bo jeśli stwór wznieci alarm, to będziemy stąd umykać prędzej niżeśmy tu przybyli. Ja się czuję dość pewien. Ale… nie mogę się od złych przeczuć opędzić. To miejsce… Wypalić by je trzeba.
– Ja pójdę. – rzekł krótko Leśny Człowiek, przekładając topór do prawej ręki, a lewą przesuwając zawieszony u pasa nóż w dogodniejsze położenie.
Rogacz skinął głową po czym wskazał na podmokły grunt upstrzony kałużami.
– Z maskowaniem? Czy bez? I nie wiem czy wszyscy, którzy wejdą nie powinni się w tym unurzać, bo ciąg powietrza się nie zmieni. Choć jeśli bestie porwały ludzi to ich zapach może je nie dziwić… Na pewno by to jednak pomogło jakby nas światło łuczywa miało sięgnąć. Co myślicie?
– Ja myślę, że ze mnie w tych podchodach najwięcej pożytku będzie przy koniach – Gondoryjka uśmiechnęła się przepraszająco.
– Ja chętnie zaś ruszę, ale faktycznie tego co tam jest, najlepiej załatwić jedną osobą, jakby co, też mogę, jako rzekłeś mości Rogaczu – uzupełnił Thovis. – Ale słabszym pewnie doświadczeniem bitewnym, przeto zdaję się na wasze słowa oraz będę według nich zasię robił. Jeśliś gotowy towarzyszu, ruszaj – Thovis, zwracający się do Zwinnorękiego właśnie, miewał czasem archaiczne naloty w swoim języku.
– Każdy sposób, co pomoże pozostać niedostrzeżonym, dobry być może – odparł Zwinnoreki, schylając się, i podnosząc garść śmierdzącego błocka. – Do wytrzymania – dodał, rozcierając błoto dłońmi.

***

Leśny Człowiek zagłębiał się w czerń jaskini. Z każdym krokiem słyszał wyraźniej czyjąś obecność. Po omacku ostrożnie dotarł do końca czarnego tunelu i wtedy zobaczył, że ten ostro zakręcał. A zobaczył, bo za zakrętem w wąski korytarz wpadało światło ognia dobiegające zza następnego załomu. Przed nim zaś, w półmroku, oparty plecami o skałę spał ork, którego nieprzyjemny zapach, który mimo cugu od zewnątrz, drażnił nozdrza człowieka smrodem przypominającym niemytą skórę i paskudny samogon. Wartownik w rękach oburącz trzymał bukłak, opuszczony na leżący na kolanach krzywy miecz i niespokojnie, to mlaskał, to węszył. Oprócz tych odgłosów, do uszu Zwinnorękiego nie dochodziły żadne inne dźwięki.
Zastygł na moment, analizując sytuację. Potem, starając się nie wydać najmniejszego szmeru, odstawił pod ścianę topór i sięgnął po nóż. Ruszył miękkim krokiem w stronę śpiącego goblina, zamierzając jednym szybkim cięciem rozpłatać jego gardło, drugą zaś wolną ręką przycisnąć plugawy pysk, by nie wydał najlepszego jęku. Jeśli nawet zatliła mu się w głowie jakakolwiek iskierka współczucia dla ofiary, to zgasił ją natychmiast, wspominając porwane dziecko.
Cięcie było szybkie i skuteczne. Ork ledwie słyszalnie zabulgotał, jego ciało, dociśnięte ramieniem do ściany jaskini, zadrżało i wolno osunęło po skale. Myśliwy schylił się, szybko wytarł ostrze noża o skraj okrywającej orczy zewłok postrzępionej kapoty. Pokrywająca dłonie posoka, czarna w niepewnym blasku odległego ognia, cuchnęła.
Chwycił odstawiony pod ścianą topór i cicho wycofał się do korytarza wejściowego, by dać towarzyszom znak, że pierwsza przeszkoda została usunięta. Rohirrim, również obsmarowany błotem, skinął i wraz z Dunlandczykiem ruszyli po cichu ku czekającemu Zwinnorękiemu.

Bractwo minęło zlikwidowanego wartownika i wyglądając zza załomu zobaczyli, że grota otworzyła się na obszerną, owalną skalną salę. W blasku zapalonych kilku pochodni widzieli kilka leżących ciał oraz dwóch posilających się goblinów.
Czterema śpiącymi postaciami były orki a zawiniętym w brudny koc najprawdopodobniej było małe dziecko.
Umorusany błotem Rogacz wskazał obu kompanom dwóch biesiadników i przycisnąwszy palec do ust na znak ciszy, zasymulował ramieniem strzał z łuku. Byłoby bardzo korzystne gdyby udało się po cichu obu goblinów zabić. On i Thovis byli już w dobrej pozycji do niespodziewanego ataku. Wskazawszy gestem Rodericowi miejsce, skąd tamtemu będzie najłatwiej złożyć się do celu, chwycił toporek do rzucania i czekał aż wszyscy potwierdzą, że są gotowi. Co zresztą Rohirrim potwierdził niezwłocznie uniesieniem kciuka w górę.
Również i Leśny Człowiek skinieniem dał znać, że zrozumiał i przesunął się na wskazaną przez towarzysza pozycję. Odłożył topór, tak by móc go szybko pochwycić, ściągnął w pleców łuk i nałożył strzałę na cięciwę. Naciągnął i zamarł w bezruchu, celując starannie w punkt nieco nad mostkiem goblina siedzącego po prawej stronie groty.
Widząc działanie Zwinnorękiego, Thovis także wziął łuk oraz przycelował w przeciwnika po lewej. Nie był dobrym łucznikiem, żeby nie powiedzieć kiepskim, ale na taką odległość miał szansę trafić, szczególnie, jeśli Cadoc wziąłby na cel tego samego. I zdaje się, że ta sama myśl zaświtała w głowie Dunlandczyka, bo i on, zerknąwszy na kompanów, na cel rzutu obrał lewego orka.

Brzękły cięciwy łuków, a z dłoni górala z furkotem wyfrunął toporek. Rozpoczęła się walka.

 
sieneq jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem