Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy

Sesje RPG - Fantasy Czekają na Ciebie setki zrodzonych w wyobraźni światów. Czy magią, czy też mieczem władasz - nie wahaj się. Wkrocz na ścieżkę przygody, którą przed Tobą podążyły setki bohaterów. I baw się dobrze w Krainie Współczesnej Baśni.


Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-12-2023, 12:03   #161
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację


Sprawa była zagmatwana. Rohirrimowe mogli grać tam jakąś rolę. Możliwie nawet, że kiepską jakoś, ale równie mogło być tak, że po prostu zostali wciągnięci w samą walkę. Podczas zaś bitwy, niełatwo odróżnić swojego od obcego, czy wroga od człeka, który niczego nie chce, poza własnym ratunkiem. Trzeba będzie jeszcze słuchać, myśleć oraz spytać, także Léofwarda. Żelaźni oraz Mistrzowie Koni, tu obydwie strony były zaangażowane na zgubę miejscowych. Ale co się stało? Wszak człek jasno wyrzekł, że żyli sobie spokojnie, że wymieniali towary za rohańskimi posterunkami. Co się stało, co się…

Ewentualnie jeszcze kolejna myśl mu przyszła, że ktoś celowo chce wywołać wojnę pograniczną oraz wręcz udaje Rohirrimów. Jednakże któż mógłby to być? Jaka siła pragnęłaby wojny na tym terenie... Słyszało się wprawdzie legendy opisujące siły ciemności, ale ciężko było uwierzyć takim bajaniom. Choć po prawdzie dziadek nie tylko im wierzył, ale opowiadał je ze szczególnym przejęciem, mówiąc rzeczy przeszłe, jakby wydarzyły się przed dziesiątkami najwyżej lat…

Póki co zachowywał swoje myśli dla siebie, szczególnie, że skupić się należało na owej biednej dziewoi. Nie odzywał się do miejscowego. Człowiek nieufnym był oraz miał ku temu powody. Jeśliby jednak uratowali córeczkę, mógłby więcej rzec, co się stało, albo pokierować nimi. Zresztą, nawet jakby nie chciał mówić, należało ją ratować. Wszak zostawić człeka na pastwę owych goblinów... Aż skrzywił się taką myśl przetrawiając. Czasnoleśne uroczyska czekały, więc ruszyli.
- Też potrafię co nieco tropić – wyznał – przeto spróbuję pomóc – zwrócił się do towarzyszy starając się zwracać uwagę na wszelkie oznaki tropów.


 
Kelly jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 10-12-2023, 22:30   #162
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację


Bractwo pod pieczarą dokładnie oglądało teren szczególną uwagę zwracając na kamienną płytę blokującą wejście do wnętrza skały.

Pewnym było, że gobliny dotarły tam przed przed słońcem przebijającym się snopami jasnych promieni przez korony drzew skraju lasu.

Leśny Człowiek nasłuchiwał w skupieniu. Dunlandczyk sprawdzał kamienne wrota do groty. Rohirrim szukał wokoło czegokolwiek dającego im przewagę. A Gondoryjka przyglądała się roślinności.

Zwinnoręki nie dosłyszał żadnych dźwięków z wnętrza jaskinii. Cadoca stwierdził, że to długi pień drzewa zapierał kamień. Thovis nie zalazł żadnego innego wejścia do skały. Eiliandis odezwała się cicho.

- Niektóre rośliny są nienaturalne tutaj. Wypaczone złem, które odciska w ich naturze piętno deformacji.
Spoglądała w głąb kniei gdzie światło bezpowrotnie tonęło w mroku a na jej twarzy malował się wstręt do tego miejsca.

Thovis ostrożnie zerwał z ziemi czarną, sześciolistną koniczynę pokrytą szorstkimi igiełkami i zastanawiał się przez chwilę, czy widział kiedykolwiek brzydszą roślinkę.
Obok wejścia znalazł na skale wiele obszorowań i rys a na ziemi wystarczająco wiele zmiażdżonych konarów i zarytej ziemi, aby podejrzewać, że kryjówka była rutynowo używana przez gobliny. Kamień od dawna służył za drzwi, kiedy było to potrzebne chroniącym się przed słońcem kreaturom.

Rogacz wiedział, że mogą podważyć drewnianą zaporę i wtedy płyta wpadnie do środka otwierając im drogę. Ze względu na ciężar kamienia, wiązać się to jednak musiało z hałasem z tego upadku wynikającym. Mogli również spróbować w inny sposób poradzić sobie z tymi drzwiami. Obwiązanie liną skały i wyciągnięcie do zewnątrz, jeśli z zaparciem płyty z ich strony podobnym rozwiązaniem jak goblińskim, mogło się wiązać tylko z ewentualnym upadkiem drewna wewnątrz pieczary, które już nie wspierałoby niczego. Jeśli zależało im na zachowaniu ciszy, to druga metoda otwarcia zdawała się zdecydowanie lepiej wpisywać w taki cel.



 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 30-01-2024, 14:08   #163
 
sieneq's Avatar
 
Reputacja: 1 sieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputację


Zwinnoręki oderwał ucho od skalnego bloku, przy którym przez dłuższą chwilę tkwił przycupnięty, nasłuchując odgłosów z wnętrza jaskini.
– Nic nie słychać. Ścierwa muszą być gdzieś w głębi. Znalazłeś coś? – obrócił wzrok na Rogacza.
– Kamienna zapora. – odparł Rogacz patrząc na przeszkodę – Na moje oko podparta czymś z tyłu. Pewno pniem. Jeśli wyciągniemy płytę, runie pień. Jeśli podważymy pień, runie płyta. Pień narobi mniej hałasu.
Sapnął niezdecydowany. Gobliny z pewnością miały mniej karkołomną metodę otwierania, na którą nie wpadł.
– A musimy owe drzwi otwierać? – szepnęła cicho Gondoryjka, oparta plecami o skałę – Zmroku one czekają, bo słońca nienawidzą. Z nastaniem nocy same z ukrycia nie wyjdą?
– Najchętniej bym to zaparł i podpalił ogień co by wydusić gnidy. Ale… – sapnął ponownie, nie dopowiadając oczywistego powodu. Zamiast tego nieoczekiwanie zmienił temat – Powiedz mi Zwinnoręki, czemu ubierasz się jak Rohańczyk?
Zwinnoręki zmieszał się nieco, słysząc pytanie towarzysza. Przez chwilę wpatrywał w milczeniu w twarz Rogacza, jakby szukając motywu w tak niespodziewanego w owej chwili zadanego pytania. Nie wyczytał z niej jednak – może podświadomie spodziewanej – dezaprobaty, a tylko ciekawość.
– Kiedy przybyłem do Rohanu – rzekł niegłośno – miałem na sobie stary kaftan i dziurawy płaszcz. Potem znalazłem to, czego zbrakło mi pośród mego ludu. Do którego najpewniej nie powrócę. A jeśli los pozwoli, to pośród Rohańczyków będzie mój dom.
– Co do drzwi – zwrócił sie do Eliandis – pewnie, ze dobrze,by poczekać, aż plugastwo samo łeb wystawi, ale co z tym, kogo mieliśmy ratować? Każda chwila może być droga.

Tymczasem rzeczywisty Rohańczyk widząc rozmowę członków grupy stał trochę z tyłu nie chcąc się wtrącać w ich sprawy. Generalnie tak czy siak musieli jakoś wejść – taka była właśnie istota sytuacji. Lepiej byłoby poczekać, ale czy byloby na kogo czekać? Thovis jednak był młodocianym człekiem, akurat sobie więc zdawał sprawę, że ma mniej doświadczenia niźli towarzysze. Szczególnie takiego bojowego. Przeto czekał, co na uwagę Zwinnorekiego rzeknie Rogacz.

– Nie. Słońce to nasza jedyna obrona jeśli nas ta zgraja wykryje. A i w korytarzach nas nie przytłoczą masą. – rzekł Dunlandczyk jakby zadane Zwinnorękiemu pytanie w ogóle nie padło. Albo może raczej odpowiedź wyczerpała temat. Albo przeciwnie ponownie głowę zaprzątła mu misja i nie starczyło uwagi na nic poza nią.
– Musimy spróbować teraz. Cichszy będzie pień. Jeśli zrobimy to dostatecznie powoli, być może podpora zsunie się po płycie zamiast uderzyć o podłogę. Wyciągniemy ją i będziemy nasłuchiwać czy ktoś idzie. Jeśli tak… – przekręcił znacząco głową – Nie możemy pozwolić aby wzniecił wrzawę. Niech każdy przygotuje czym najlepiej miota.

Cóż, wielu Rohirrimów było świetnymi strzelcami. Łuk stanowił świetną broń konnych. Oczywiście nie mógł być tak wielki, jak niektóre łuki piechurów oraz wszyscy chyba słyszeli, że najlepszymi w takiej walce są elfy. Ale wielu Rohirrimów również umiało strzelać. Thovis wszakże miał tylko jakieś ogólne pojęcie o tej broni. Owszem, coś jakoś, ten tego… Nie to, że nie strzelał w ogóle, ale stanowczo łuk był czymś, co używał tylko, jeśli byłaby zupełna konieczność. Skoro wszakże Rogacz rzucił taką uwagę, Rohirrim uznał, że mający eksperiencję człek pewnie wie, co mówi, czyli należy posłuchać. Poprawił miecz za pasem, ale przygotował łuk.

Zwinnoręki zważył trzymany w ręku topór, przeciągnął dłonią po długim na przeszło cztery stopy stylisku. Jeśli dojdzie do starcia w ciasnych podziemnych korytarzach, walka tym orężem może być trudna. Cóż poradzić, w razie czego sięgnie po nóż. W ślad za Thovisem przysposobił swój niezawodny, długi łuk, próbując na wszelki wypadek naciągu cięciwy i poprawił wiszący u boku worek z którego wystawał pęk strzał.
Wysiłki bractwa nie poszły na marne i wkrótce kamienna płyta odkryła otwór do jaskini. Zapierający paniak cicho chrobocząc o ruchomy kamień, zatrzymał się wciąż zaparty o dolną część drzwi. A kiedy całkiem zaległy na ziemi przed grotą, upadek drewna nie był wielce hałaśliwy.

Zaglądając ostrożnie do środka zobaczyli tylko wypełniającą jaskinię ciemność, której od razu nie mogły przejrzeć ich ludzkie oczy. Na twarzach poczuli nieprzyjemnie chłodne powietrze. Nasłuchiwali.
Czujny słuch Thovisa złowił wkrótce dziwny dźwięk dochodzący z gdzieś głębi wypełniającej jaskinię czerni. Bezszelestnie, niczym duch – dowodząc niepospolitych umiejętności cichego chodu, pomimo noszonego rynsztunku rohańskiego woja – młodzieniec zrobił kilka kroków w głąb ciemnego korytarza. Po kilku uderzeniach serca był już pewny. Niedaleko, bardzo niedaleko, w korytarzu ktoś spał, niespokojnie węsząc przez sen. Młodzieniec cofnął się zaraz i odwrócił się do towarzyszy. Najpierw położył palec na usta, żeby wiedzieli, iż mają być cicho. Potem wskazał na korytarz, potem przyłożył dłoń do policzka oraz przekrzywił się, jakby usypiał. Jeszcze raz wskazał na korytarz. Zakładał, że uczynił to na tyle sugestywnie, iż pozostali zrozumieją sytuację.
Leśny Człowiek skinął głową, dając znak, że zrozumiał sygnały dawane przez towarzysza. Przełożył łuk przez plecy i zważył w rękach topór, chwytając tak, by w razie potrzeby łatwo użyć go w ciasnym wnętrzu groty.
Rogacz również pojął gest Eorlinga. Opuścił swój toporek i zerknął na Leśnego Człowieka pytająco wskazując ręką na ciemności i jego toporek. Zwinnoręki wszak już przy Żelaznych udowodnił, że umiał być też Cichonogi. Zaraz jednak pokręcił energicznie dłonią i pokazał na wyjście z jaskini gdzie zaczął się kierować obracając się co i rusz na kompanów, czy i oni idą.
Kierując się wskazaniem Rogacza, Thovis ujął oręż w dłoń czując, jak miecz aż pragnie utoczyć złowrogą krew, następnie ruszył za nim ostrożnym krokiem.

– Powietrze ciągnie do środka – oznajmił pozostałym Rogacz gdy już byli na powrót w wejściu – Nie wiem jak goblin, ale zwierz jeśli lekki, lub niespokojny sen ma, to zapach wyczuje łowcy. Jedno z nas tylko winno tam pójść. I zabić plugastwo szybko nim je węch zratuje.
– Albo – dodała Gondoryjka – Błoto bagienne, którego tu w bród poza tym, że leczyć może, jest dość wonne. Może by się zdało?
Dunlandczyk zmarszczył brwi w zastanowieniu po czym spojrzał na Thovisa i Zwinnorękiego.
– Jakiś ochotnik? Tylko nie mówcie, że możecie, bo i ja mogę. Pytanie, który z nas jest najbardziej pewien, że da radę. Bo jeśli stwór wznieci alarm, to będziemy stąd umykać prędzej niżeśmy tu przybyli. Ja się czuję dość pewien. Ale… nie mogę się od złych przeczuć opędzić. To miejsce… Wypalić by je trzeba.
– Ja pójdę. – rzekł krótko Leśny Człowiek, przekładając topór do prawej ręki, a lewą przesuwając zawieszony u pasa nóż w dogodniejsze położenie.
Rogacz skinął głową po czym wskazał na podmokły grunt upstrzony kałużami.
– Z maskowaniem? Czy bez? I nie wiem czy wszyscy, którzy wejdą nie powinni się w tym unurzać, bo ciąg powietrza się nie zmieni. Choć jeśli bestie porwały ludzi to ich zapach może je nie dziwić… Na pewno by to jednak pomogło jakby nas światło łuczywa miało sięgnąć. Co myślicie?
– Ja myślę, że ze mnie w tych podchodach najwięcej pożytku będzie przy koniach – Gondoryjka uśmiechnęła się przepraszająco.
– Ja chętnie zaś ruszę, ale faktycznie tego co tam jest, najlepiej załatwić jedną osobą, jakby co, też mogę, jako rzekłeś mości Rogaczu – uzupełnił Thovis. – Ale słabszym pewnie doświadczeniem bitewnym, przeto zdaję się na wasze słowa oraz będę według nich zasię robił. Jeśliś gotowy towarzyszu, ruszaj – Thovis, zwracający się do Zwinnorękiego właśnie, miewał czasem archaiczne naloty w swoim języku.
– Każdy sposób, co pomoże pozostać niedostrzeżonym, dobry być może – odparł Zwinnoreki, schylając się, i podnosząc garść śmierdzącego błocka. – Do wytrzymania – dodał, rozcierając błoto dłońmi.

***

Leśny Człowiek zagłębiał się w czerń jaskini. Z każdym krokiem słyszał wyraźniej czyjąś obecność. Po omacku ostrożnie dotarł do końca czarnego tunelu i wtedy zobaczył, że ten ostro zakręcał. A zobaczył, bo za zakrętem w wąski korytarz wpadało światło ognia dobiegające zza następnego załomu. Przed nim zaś, w półmroku, oparty plecami o skałę spał ork, którego nieprzyjemny zapach, który mimo cugu od zewnątrz, drażnił nozdrza człowieka smrodem przypominającym niemytą skórę i paskudny samogon. Wartownik w rękach oburącz trzymał bukłak, opuszczony na leżący na kolanach krzywy miecz i niespokojnie, to mlaskał, to węszył. Oprócz tych odgłosów, do uszu Zwinnorękiego nie dochodziły żadne inne dźwięki.
Zastygł na moment, analizując sytuację. Potem, starając się nie wydać najmniejszego szmeru, odstawił pod ścianę topór i sięgnął po nóż. Ruszył miękkim krokiem w stronę śpiącego goblina, zamierzając jednym szybkim cięciem rozpłatać jego gardło, drugą zaś wolną ręką przycisnąć plugawy pysk, by nie wydał najlepszego jęku. Jeśli nawet zatliła mu się w głowie jakakolwiek iskierka współczucia dla ofiary, to zgasił ją natychmiast, wspominając porwane dziecko.
Cięcie było szybkie i skuteczne. Ork ledwie słyszalnie zabulgotał, jego ciało, dociśnięte ramieniem do ściany jaskini, zadrżało i wolno osunęło po skale. Myśliwy schylił się, szybko wytarł ostrze noża o skraj okrywającej orczy zewłok postrzępionej kapoty. Pokrywająca dłonie posoka, czarna w niepewnym blasku odległego ognia, cuchnęła.
Chwycił odstawiony pod ścianą topór i cicho wycofał się do korytarza wejściowego, by dać towarzyszom znak, że pierwsza przeszkoda została usunięta. Rohirrim, również obsmarowany błotem, skinął i wraz z Dunlandczykiem ruszyli po cichu ku czekającemu Zwinnorękiemu.

Bractwo minęło zlikwidowanego wartownika i wyglądając zza załomu zobaczyli, że grota otworzyła się na obszerną, owalną skalną salę. W blasku zapalonych kilku pochodni widzieli kilka leżących ciał oraz dwóch posilających się goblinów.
Czterema śpiącymi postaciami były orki a zawiniętym w brudny koc najprawdopodobniej było małe dziecko.
Umorusany błotem Rogacz wskazał obu kompanom dwóch biesiadników i przycisnąwszy palec do ust na znak ciszy, zasymulował ramieniem strzał z łuku. Byłoby bardzo korzystne gdyby udało się po cichu obu goblinów zabić. On i Thovis byli już w dobrej pozycji do niespodziewanego ataku. Wskazawszy gestem Rodericowi miejsce, skąd tamtemu będzie najłatwiej złożyć się do celu, chwycił toporek do rzucania i czekał aż wszyscy potwierdzą, że są gotowi. Co zresztą Rohirrim potwierdził niezwłocznie uniesieniem kciuka w górę.
Również i Leśny Człowiek skinieniem dał znać, że zrozumiał i przesunął się na wskazaną przez towarzysza pozycję. Odłożył topór, tak by móc go szybko pochwycić, ściągnął w pleców łuk i nałożył strzałę na cięciwę. Naciągnął i zamarł w bezruchu, celując starannie w punkt nieco nad mostkiem goblina siedzącego po prawej stronie groty.
Widząc działanie Zwinnorękiego, Thovis także wziął łuk oraz przycelował w przeciwnika po lewej. Nie był dobrym łucznikiem, żeby nie powiedzieć kiepskim, ale na taką odległość miał szansę trafić, szczególnie, jeśli Cadoc wziąłby na cel tego samego. I zdaje się, że ta sama myśl zaświtała w głowie Dunlandczyka, bo i on, zerknąwszy na kompanów, na cel rzutu obrał lewego orka.

Brzękły cięciwy łuków, a z dłoni górala z furkotem wyfrunął toporek. Rozpoczęła się walka.

 
sieneq jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 04-02-2024, 18:48   #164
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację



Wielki Czarny Las, Północny Brzeg Iseny
III Era Słońca, lato 2960



W jaskinnym półmroku skąpe światło orczych pochodni zatkniętych w skalnych rozstępach w ostatniej chwili zatrzymało w pamięci bractwa obraz niespodziewających się ataku wrogów.
Strzała leśnego człowieka wypuszczona z długiego łuku z furią ugodziła siedzącego goblina w ramię. Z impetem trafienia upadł na plecy całkiem zaskoczony.
Natomiast spuszczony z cięciwy pocisk Thovisa stalowym grotem chybił celu i z metalicznym dźwiękiem głośno odbił się od okucia leżącej tarczy.
W tym samym czasie ugodzony przez Cadoca miotanym toporkiem w między oczy mały goblin zrobił imponującego zeza, który zastygł już na zawsze na konającym nim ten zrozumiał na co patrzy.

W okamgnieniu orki i gobliny zerwały się na nogi jak spłoszone do lotu kruki. Z wrodzonym instynktem przetrwania opartym na agresji i okrucieństwie bez namysłu rzuciły się do ataku na trójkę ludzi.

Goblin ze sterczącą strzałą ramienia, jakby nic nie robił sobie z bólu i wściekle szarżował na Ridericka. Tamten odrzucił łuk i wyszarpując topór skoczył mu na spotkanie. Złożył się do ciosu i sprawnie zagłębił ostrze żeleźca w piersi szkaradnego przeciwnika. W bliska ork wyglądał jeszcze szpetniej niż te istoty młody wojownik pamiętał z Mrocznej Puszczy. Oburącz wyszarpnął oręż z konającego przy pomocy buta.

Tymczasem Rogacz zwarł się z obudzonym orkiem, który krzywym mieczem nacierał na Dunlandczyla. A Thovis skutecznie wyprowadzonym ciosem rohańskiego miecza pozbawił głowy biegnącego mu naprzeciw kolejnego orczego żołnierza.

Sługi Cienia nie zwalniały ataku i miejsce powalonego goblina zajął kolejny ork, który dzidą dokuczył Zwinnorękiemu na jego twarzy malując bolesny grymas. Rogacz zwinnie niczym górski kozioł odskoczył z głazu na głaz unikając zamaszystego cięcia krzywego miecza.
Tymczasem ostatni z małych golińskich łuczników z rogowego łęczyska wypluł czarną strzale celując z Thovisa, która odbiwszy się od rohańskiego napierśnika zostawiła na pamiątkę wgniecenie i ból, po którym spodziewał się co najmniej dokuczliwego sińca, jeśli nie pękniętego żebra. Eorling wyprowadził krótki prosty cios miecza przebijąc na wylot orka, który uprzednio chybił Cadoca. A Leśny Człowiek, który z zieloną peleryną i zbroją królewskiej straży Edoras wyglądał zupełnie jak Rohanczyk, ze swymi puklami blond loków wyzierających spod końskiego hełmu, leśnym toporem ukatrupił oraczego żołnierza z włócznią.

Ostatni z zastanych żywych na jaskinnym placu boju goblin jak jaszczurka uniknął ciosu Cadoca i jak zwinny karaluch prędko zmykał do wyjścia z groty znikając w czarnym otworze korytarza. Na nic zdał się pościg Rogacza, który nie tylko szybkością ustępował słudze ciemności, lecz również w krętym tunelu zwolnić musiał po omacku obijając się od kamiennych ścian.




Pod porwanym brudnym kocem leżała związana sznurem mała przerażona dziewczynka. Meahrwen była zbyt wystraszona i słaba, aby okazywać młodym mężczyznom emocje inne niż przygnębiające milczenie. Dopiero czułe słowa delikatnej Eiliandis wyzwoliły w dziecku łzy, gdy wtulona w uzdrowicielkę szlochała w dunladzkiej mowie, że chce do mamy.

Opuszczając Wielki Czarny Las bractwo nie oglądało się za siebie, bo każde spojrzenie w ten niemal lepki od gnieżdżącego się w nim bliżej nieokreślonego zagrożenia, przygnębiał i nieprzyjemnym cieniem kładł się po ich duszach. Cieszyli się nie tylko, że opuszczali to miejsce nim ledwie na jego granicy postawili stopy, lecz że i wszyscy w komplecie wracali razem z uwolnioną dziewczynką.




Czerwone Wrzosowiska, Północny Brzeg Iseny
III Era Słońca, lato 2960


Ocalenie dziecka wywarło olbrzymi wpływ na stan zdrowia chorej matki. Nie tylko odzyskała przytomność umysłu lecz i nabierała doskonałych rokowań na przyszłość. Trawiąca ją choroba zawała się skazana na porażkę, bo Dunlandka z determinacją i nadzieją trzymała się życia chcąc walczyć ze śmiercią.

Gospodarz dotrzymał słowa i skrupulatnie wytłumaczył lokalizację grodu Żelaznych Ludzi, co bractwo miało również na wszelki wypadek zapisane na prowizorycznej mapce, którą drwal im ofiarował.




Dwa dni zajęło kluczenie zadłuż bagnistego brzegu rzeki. Wreszcie bractwo, całkiem niespodziewanie ujrzało przed sobą na niskim katlowatym wzgórzu warownię, która na warunki miejscowego ludu, spokojnie nazywana być mogła małym miastem. Otoczona zakolem rzeki tonęła w białych oparach mgły. Rybackie łodzie pływały do rzece, drewniane chaty porastały wzdłuż brzegu podnóża wzgórza a pod jego wierzchołkiem, serce miasteczka otaczała wysoka drewniana palisada osadzona na masywnym ziemnym wale.

Na widok jadącego stępa bractwa pierwsi mieszkańcy jak stali rzucali trzymane w rękach narzędzia rolnicze i sieci, z krzykiem w popłochu uciekając ku bramie. Nim czwórka posłańców Éogara z trzepiczącym na wietrze proporcem Skaczącego Konia zbliżyła się pośród panikujących mieszkańców podgrodzia do stóp wzgórza, dzwony biły na alarm, a na murach stanęli liczni zbrojni z łukami i włóczniami.

Drogę zaś zagradzało im pół tuzina dziko patrzących im spode łbów wojowników Żelaznych Ludzi, wśród których była tylko jedna kobieta. Mieli na sobie lekkie zbroje, hełmy i plejadę różnorakich broni właściwych kulturze. Cierpliwie czekali na podjazd konnych, jakby zachęcając by weszli w zasięg stojących na murach łuczników. Większość z nich okryta była dziczymi skórami, a wyciśnięte w metalu znaki odyńca zdobiły ich hełmy. Z kolei jeden miał niedźwiedzie skóry na sobie i takiż hełm a ostatni z nich odzienie i znaki wilcze.

Cadoc z mowy ciała Żelaznych rozumiał, że wojownicy czekają na honorowe zejście z koni bractwa. A w przypadku konnego ataku, to rumaki byłby pierwszym celem Dunlandczyków, aby wyrównać szanse w boju.

Gurujący nad resztą wzrostem wojownik w niedźwiedziem hełmie, wyglądający jak dziki barbarzyńca, tubalnym głosem odezwał się we wspólnej mowie z twardym dunlandzkim akcentem.

- Czego tutaj chcecie małe słomiane kobyle zady?! - zadrwił zadziornie.



 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 12-04-2024, 10:18   #165
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Cadoc poczuł wzbierający pod skórą gniew na wspólplemieńców. Już wprzód wiedział jak zostaną powitani. Ale jakoś tak jest, że wiedza choć cenna, czasem niewiele dla ducha się liczy. A duch w sadzowłosym niespokojnie parł by co prędkiego a niekoniecznie mądrego uczynić. Odetchnął i zszedł z konia jednocześnie to samo pokazując dwóm kompanom, by uczynili.
A następnie wyprostowany dumnie i wyzywająco ściągnął z kulbaki worek, który już nieprzyjemnie zaczął waniać.
- Szukamy Gutuna. Żeby mu przekazać, że jego robotę odwalamy. I że nie taka ona straszna i mógłby nam pomóc.
Co rzekłszy z rozsupłanego worka wyrzucił na ziemię orczy łeb, który poturlał się po ziemi między zgromadzonych.

Leśny Człowiek, idąc w ślady towarzysza, zwinnie zeskoczył na ziemię. Potoczywszy wzrokiem po zgromadzonych i, przywołał na usta złośliwy uśmiech, wyrecytował śpiewnie

Kobyle zady? My nie od parady
zwykliśmy miecze i topory nosić,
jeno, aby orcze głowy kosić.


Tu przerwał na chwilę i wskazał na leżącą na ziemi orkową głowę, po czym kontynuował

Co też czyniliśmy,
chociaż nie wołani,
boście niby Żelaźni.
a chyba… drewniani!


Natomiast Rohirrim zachowywał się spokojnie. Wspaniałe popisy Zwinnorękiego trochę go onieśmieliły. Lubił śpiewać, jako syn barda, ale tak wobec obcych? Nooooo, ale nieważne. czekał aż się potoczy sprawa, generalnie jaka będzie reakcja miejscowych na całkiem dumne wejście Rogacza oraz śpiewne Zwinnorękiego.
Dunlandczycy z posępną uwagą obserwowali zachowanie przybyszów a kilku na wzmiankę o Gutunie obróciło głowy jednoczenie niemal ku jednemu z nich. Po przyśpiewce Rodericka parsknęli śmiechem wszyscy oprócz niedźwiedziego olbrzyma i Śpiewaka. Ten odezwał się głośno twardym, ale przejmnym dla ucha barwą tonu głosem.

Jam jest Gutun Śpiewak
Niemądrzy Słomianie
Za łebek goblina
Łakną poważanie!
Gzy wam lepiej ganiać
Na Rohanu zadzie
Żelaznym się kłaniać
Dość tej błazenadzie!

Zwinnoręki przez chwilę świdrował adwersarza spojrzeniem, rozważając, w jaki ton uderzyć, wreszcie odkrzyknął gromko:

Od błaznów wyzywasz,
Śpiewaku Gutunie?
Znak to jest niechybny:
słabujesz w rozumie!
Nie po to my przyszli,
by darmo czas tracić
Jeno aby z tymi,
co godni nas, radzić!

- Czego chcecie rohańskie kundle?! Mówcie albo walczcie! - prychnął tamten. - Czasu nie mamy, bo przed wami trzeba Śródziemia bronić!
Rogacz zmarszczył brwi na otwarcie już wrogie i obraźliwe słowa, na które pozwolił sobie Gutun.
- Porozmawiać. Jam jest Cadoc z klanu Rogacza. To zaś Zwinnoręki z Leśnego Ludu z odległej Puszczy. A czarnowłosego zowią Thovisem ze Wschodniej Bruzdy. Nikt z nas nie zawinił niczego Twojemu ludowi, by nas od kundli wyzywać, czy ostrzem nam grozić. Niesiemy królewskie słowo pojednania w tej ponurej chwili. Gdy człowiek z człowiekiem wojuje, a ich dzieci bezkarne goblińskie robactwo z domostw porywa. - Tu wskazał ruchem głowy na urżnięty łeb.
- Co wart jest król, który sam swoich wojen nie walczy i cudzymi językami gada? - żachnął się pogardliwie Gutun.
- I najeżdża Czerwone Wrzosowiska takimi samymi jak wy, że jeszcze się dobrze ślady kopyt w błocie nie rozmyły! - warknął wielki niedźwiedzi barbarzyńca basowym głosem choć otwarcie zdziwiony rewelacją o rozejmie. - Gutun potykał się z nimi! Kłamliwi jesteście więc może lepiej bym któremu z was łeb odrąbał?!
- Czy taką odpowiedź mamy przekazać od Gutuna obrońcy Śródziemia na propozycję pojednania? - zapytał Rogacz przez coraz bardziej zaciśnięte zęby - Odrąbany łeb posła?
W momencie kiedy Gutun zrobił gniewnie krok na przód, na jego ramieniu ciężką rękę położył niedźwiedzi wojownik. Bo na palisadzie pojawienie się innego Dunlandczyka wywołało szmer i ruch wśród łuczników, którzy przestali celować w bractwo.
Mężczyzna na murze wskazał palcem ku niebu i zakreślił nim powolne kółko kilkakrotnie. A drewniane wrota zaskrzypiały otwierając c się do wewnątrz grodu.
Mimo dzielącej ich odległości, Cadoc rozpoznał w postaci osobę Casweluna. Thovis i Zwinnoręki jedynie wojownika o jadowitym uśmiechu, który po chwili zniknął z ostrokołu.
Żelaźni stojący naprzeciw posłańcom odwrócili się bez słowa i ruszyli spokojnie ku otwartej bramie.
- To Caswelun - powiedział cicho do kompanów dziwnie uśmiechnięty Rogacz - Samozwańczy wódz Żelaznych. Ongiś panią Esfeld porwał, by się z nią żeniać. Będziemy mieć szczęście jeśli choć jeden z nas opuści tę osadę.
Co rzekłszy pociągnął konia za uzdę i poprowadził go wgłąb grodu w ślad za mieszkańcami. Gobliński czerep kopnął w dal tak, że ten pofrunął malowniczo ponad trawy, pokoziołkował kilka razy i wpadł jakimś dziwnym zrządzeniem losu do króliczej nory.
- Jako żywo, to on - odmruknął Zwinnoręki przez zaciśnięte zęby, przypominając sobie twarz wojownika, którą widział był podczas nocnych podchodów ku porywaczom żony marszałka Éogara. - Ciekawe, czy i ta jego waleczna siostra tu jest - dorzucił i poprowadził Szrona w ślad za Rogaczem.

Skrzywiona mina Tovisa wskazywała, że zrozumiał uwagę Rogacza oraz ma zbliżone przypuszczenia. Nie odzywał się przez rozmowę pozostawiając ją mającym eksperiencję wojakom. Obecnie również raczej reagował, ale jakby co, miecz trzymał w pogotowiu. Cóż, ruszył wraz z resztą kompanów.
Miejscowi wojownicy przystanęli w bramie czekając na posłańców bez blokowania im drogi najwyraźniej z zamiarem odprowadzenia ich przed oblicze wodza.
Droga pod wzgórze przy bramie przechodziła łagodnie w płaski teren, którym był przysadzisty szczyt wzniesienia na którym stała osada. Za bramą, bractwo zobaczyło po lewej stronie drewnianą wieżę, w której jak domyślili się rezydował wódz. Obok tej struktury ciągnęły się stajnie. Domy wojowników porozrzucane były wokół placu, którego środek zajmował wielki wspólny dom, niewiele różniący się kształtem bryły od tych rohańskich czy Leśnych Ludzi. Im okazalsza była chata tym status rodziny woja większy i eskortujący posłów zbrojni z dumą wskazywali na swoje.
Przed każdym po obu stronach wejścia, wbite były w ziemię drewniane pale. Na nich osadzone tkwiły czaszki i głowy. Na jednym z takich wojownik odziany w wilcze skóry, wskazał łeb wielkiego basiora.

- Warg to był przebiegły jak człowiek! Wielki, silny i godzien tego by go pokonać! - rzekł z dumą widząc zaciekawione spojrzenia bractwa.

Wszak żaden z nich prócz może z daleka, nigdy nie widział z bliska prawdziwego warga. Jego łeb był o wiele większy od wilków z którymi przyszło walczyć niedawno Cadocowi.

Niego całej, niedźwiedzi wojownik wskazał na swój dom i rzekł.
- Tu miększam ja, Cavarun.
Wśród najświeższych głów na palach, bractwo widziało łeb orka, który nawet po śmierci wyglądał niebezpiecznie. Musiał być wielkim orczym wojownikiem. Nad nim zaś tkwiła, z wciąż blnd puklami rozwianych na wietrze włosów, głowa Erhenhelma z Grimslade.

Mijając zabudowania i dumnych Żelaznych, Cadoc starał się nie okazywać emocji. A choć nie zobaczył niczego mrocznego co by kazało budzić podejrzenia co do intencji Żelaznych, to widok nie zostawiał złudzeń. Osada została przekształcona w wojskową sadybę. Zamieszkujący ongiś ją zapewne rolnicy, zbieracza, czy handlarze, albo wynieśli się na spokojniejsze tereny, albo chwycili za styliska toporów i przystosowali. Teraz każdy dom tętnił mściwą siłą dumnych wojów, którzy otwarcie okazywali swój podziw dla rzemiosła walki. Na równi traktując wargów, Rohirrimów, czy kogokolwiek z kim krzyżowali ostrza, a kogo uznali za wyzwanie. Sadzowłosy przystanął przy kilku co bardziej znakomitych trofeach ku uciesze ich zdobywców. Przyszło mu do głowy, że ich trójka raczej nie zasłuży na taki zaszczyt jeśli rokowania pójdą niepomyślnie. A na to się zanosiło. Również, czy głowa Blodreda bez Trwogi dobrze by się prezentowała w jego małym pokoiku w Isengardzie. A także, że przeczucie go nie opuściło gdy powiedział Eiliandis by wróciła z częściowymi wieściami do Helmowego Jaru…

***

- Musisz jechać, Pani. - rzekł jej wtedy - Lord Eogar może nie wierzyć w sojusz. Ale zna się na mapach. Na ziemiach przez króla mu nadanych grasują bezkarni orkowie. Orkowie, którym jego jeźdźcy, jak ten dureń Leofward, bezwiednie pomagają.
- Zrobię jak mówisz. - odparła choć w jej głosie słychać było rozczarowanie - Nie liczyłabym jednak na zmianę postawy Marszałka. Więcej pożytku byłoby ze mnie z wami na rozmowach z Żelaznymi.
- Więcej niż z kogokolwiek z nas - przyznał Rogacz - Ale mnie i Zwinnorękiego Marszałek nie posłucha, a Thovis… nie wiem, czy z serca ręczyłby za przewiny swoich.
Skinęła głową bez słowa. A on odpowiedział tym samym skinieniem. Choć oczy obojga mówiły zupełnie co innego niż pragmatyczne słowa.

***

Z zadumy niedawnego wspomnienia wyrwał go znajomy widok nadzianej na pal głowy Erkenhelma. Nawet śmierć nie zdołała zetrzeć z dumnego oblicza wyrazu twarzy przedstawiciela słomianowłosej rasy panów. A jednak nie było w tym widoku niczego sprawiedliwego. Nawet jeśli niedźwiedziowy wojownik przecież otwarcie okazywał swoje uznanie dla żołnierskiego kunsztu Erkenhelma.
- Chodźmy - mruknął do Roderika, który również przystanął przed blondwłosym czerepem.
Leśny Człowiek nie odpowiedział, zaciśnięte szczęki drgnęły mu tylko mocniej, gdy idąc za towarzyszem odprowadzał wzrokiem trofeum, na obraz którego pamiąc nasuwała wspomnienie owego dumnego wojownika, z którym, wieczerzając u ogniska w obozie pod Grimslade, wymienił był kilka ostrych słów. Gdyby odebrać je Żelaznym... Potrząsnął gniewnie głową, odpędzając pchającą mu się do głowy myśl.

Generalnie kiepska sytuacja. Ogólna wrogość, chociaż z innej strony, niby czego mieliby nas lubić myślał Rohirrim? Ale misja była konkretna, spróbować choćby uratować jakąś namiastkę pokoju. Taki był rozkaz króla, takie było życzenie marszałka królestwa. Jeszcze głowa jakiegoś człowieka. Niech to... właściwie obecna wyprawa była, hm, nic się nie udawało. Podejrzenia wobec masakry i jeszcze to. Jednakże jakoś przynajmniej udało się ocalić tą porwaną bidulę. No tak, to był zysk. Rohirrim uśmeichnął się ruszając, bowiem niby co innego mógł uczynić, jak wybrać się ze swoimi towarzyszami wyprawy.
Żelaźni z uwagą obserwowali reakcje bractwa na widok głów.
W cieniu drewnianej wieży, przy Wielkim Długim Domu, blisko centrum osady stały trzy wysokie kamienne słupy wokół sześciu studni. Pokryte były licznymi symbolami wzorzystych spiral i okręgów oraz drzew.
Leśny Człowiek spostrzegł, że mieszkańcy czerpali wodę tylko z trzech kamiennych wodopojów.
Cadoc nie był do końca pewien znaczenia symboli, lecz podejrzewał, chodziło o stare, zapomniane zwyczaje związane z ofiarami wobec bóstw lub duchów przodków.
Thovisa uwagę przykuł złoty błysk na kamieniu, którym okazał się odblask leżącego na dnie studni złota. W zachodzącym słońcu, ledwie dostrzegalne mieniły się w kilku z nich kosztowne przedmioty z drogocennego kruszcu, srebra, oraz ludzkie ciało.
Nieprzyjemna aura przy studni sugerowała skażenie tego miejsca Cieniem.
Mieszkańcy osady obserwowali Rohirrimów z cienia chat i obejść. Odważniejsi młodzieńcy kroczyli w bliskiej odległości. Wśród ludności Cadoc spostrzegł sporą liczbę thralli branych zapewne głównie z innych klanów.
Im głębiej w osadę się zgłębiali tym bardziej do Cadoca docierała beznadzieja ich zadania. Błąd wielki popełnił uznając, że wspólny wróg obróci gniew ludzkich serc ku sobie. Żelaźni pod wodzą Casweluna o orkach wiedzieli. Ale czerpiąc siłę z jakichś słusznie zapomnianych, a wygrzebanych przez Casweluna wierzeń z odległych mrocznych dni, nie baczyli na sąsiedztwo gobliństwa. Dureń Caswelun; jako i brat jego w durnocie Leofward.
Ale postanowił zawzięcie nie pokazywać po sobie tych myśli. Kroczył śmiało przed dwójką towarzyszy, nie popatrując na żadnego ze zbliżających się nieraz blisko młodych wojów. Musiał wywiedzieć się na ile Caswelun cieszył się poparciem. Gutun wszak zmieszał się nieco na wzmiankę o rozejmie. Może w tym należało upatrywać nadziei. Okiem łowił po osadzie więc znamion pokoju łaskawszym. Które mógłby wykorzystać w krótkiej jak się spodziewał rozmowie. Może dzieci, których bezpieczeństwo by się dla wojów liczyło? Och jakże brakowało mu tu Eiliandis.

Ciało oraz złoto, czy też złoto oraz ciało? Co najpierw, co jest najistotniejsze? Szczerze mówiąc dla Thovisa, nie licząc oczywiście bliskich osób, czy genetralnie jakichś ważnych, istotniejsze były kruszce. Oczywiście nie postawiłby żółtego blasku nad czyjeś życie, ale skoro ten ktoś już wszak niewątpliwie absolutnie… Uffff, otrząsnął się ściskając mocno usta. Faktycznie złoty blask przez chwileczkę zakręcił mu jego własne myśli. Ale się wszak nie było co łudzić, niby bowiem co mógł zrobić? Generalnie się zanosiło, że nawet zachowując się grzecznie niczym noooo, już chciał rzec do siebie, grzecznie jak dzieci, ale skarcił się za tak absurdalną myśl. Grzeczne jak dzieci? Hm, ciekawe który rodzic by się zgodził? Sam pamiętał, jakim urwisem był bawiąc się na ulicach Minas Tirith.
Ale póki co, tak czy siak nie miał innej możliwości niżeli kroczenie, obserwowanie oraz udawanie jakiejś szczególnej pewności.
Zwinnoręki zwolnił, przechodząc obok kamiennych cembrowin. Podążając spojrzeniem za wzrokiem Thovisa, zobaczył... i zmylił krok. Bogactwo w studni, ciało w studni... skalana woda... Tfu! - powstrzymał się ledwie od splunięcia. Dlatego nie czerpali stąd wody. Co za miejsce!
Po raz kolejny wstrząsnął głową, starając się odegnać niespokojne myśli, wypełzające z zakamarków umysłu jak robaki z ziemnych jam.
I Cadoc zatrzymał się przy dwójce towarzyszy kierowany jak i oni ciekawością. Ale jego złoto jeno w obrzydzenie równe co trup wprawiło gdyż kajdanami mu się nadmierne bogactwo zawsze jawiło.
- Caswelun wygrzebał skądś stare, zapomniane zwyczaje mego ludu. Z dawnych mrocznych dni krwi. I ofiar. - mruknął cicho do Thovisa i Roderika - Ale głowom nie dajcie się zastraszyć. To zwyczaj rodem z wysokich górskich ostępów. Dusza tak pokonanego przeciwnika ma jakoby służyć zwycięzcy po śmierci. Góralskie brednie.
Miejscowi poprowadzili konie posłańców ku stajniom a bractwo przed oblicze wodza.
Wielki Wspólny Dom był z drewna i oznaczony na słupach i belkach licznymi symbolami Żelaznych Ludzi. W środku centralną część zajmowało podłużne kamienne palenisko a w bocznych nawach liczne pomieszczenia, w których mieszkali jak i w zwyczaju Eorlingów, wojowie którzy swych domów jeszcze nie mieli. Oraz służba, którą w większości stanowili niewolnicy. Cadoc wiedział, że i goście wodzą klanu zawsze nocowali we wspólnej sali.
Wzdłuż paleniska ustawione długie stoły i ławy a na słupach podtrzymujących strop osadzone pale. A na każdym zatknięte trzy czaszki. Im bliżej stojącego w centralnej części na tyłach hali tronu, tym więcej było mniej wiekowych głów.A nawet kilka wciąż przypominających ludzkie, a nie wyzierające czernią pustych oczodołów kości.
Na tronie siedział wygodnie Caswelun. Na widok zbliżających się przybyszów uśmiechnął się szeroko pokazując zdrowe zęby.
- Witajcie dobrzy słudzy waszego króla! - odezwał się głośno do posłów stojących kilka stopni przed podwyższeniem. - W naszych żelaznych progach! W gościnie naszej pod dachem Casweluna głowy wasze bezpiecznymi są, a końmi zaopiekujemy się jak swoimi. - rzekł z przekonaniem obserwując każdego z trójki młodszych od niego mężczyzn.
- Witaj i ty lordzie Caswelunie - odrzekł Cadoc starając się nie dać po sobie poznać jak bardzo mylnymi jawiły mu się słowa wodza Żelaznych. Jeśli jasna rzecz nie uznać, że obiecane bezpieczeństwo głów nie musi oznaczać, że nie zostaną one dla większego bezpieczeństwa oddzielone od kadłubów. - Jam Cadoc Rogacz z klanu tego imienia. Po mej lewicy Roderik, którego trudna droga z wielkiej puszczy na północy wiedzie. Przy prawicy zaś Thovis stoi. Woj i zwiadowca doskonały ze Wschodniej Bruzdy. Radzim Twej gościny. W tych niespokojnych dniach.
Celowo głośno o ich znajomości nie wspomniał. Caswelun zdawał się maskę jakowąś przywdziać i trudno było orzec, czy zemsta, którą zapewne pałał nie wyrosła też na sromocie poniesionej onegdaj porażki, którą można było wykorzystać w lepszym momencie.
Leśny Człowiek nie odezwał się, tylko - gdy Rogacz jego imię wymienił - lekko, raczej sztywno, głową skinął. A w głowie owej niejaki miał zamęt, nijak nie wiedząc, jak odbierać słowa witającego ich Dunledinga. Spodziewał się obelg, może drwin, tymczasem gospodarz witał ich z uśmiechem - co jednak ów uśmiech miał znaczy? Nie był Zwinnoręki aż tak naiwny, by brać go za dobrą monetę. Milczał zatem, czekając, co odpowie Caswelun. I jak zareaguje Thovis.
- Jako rzekł mój towarzysz, zwę się Thovis oraz jestem poddanym mojego władcy. Imieniem jego witam cię lordzie wojowników. Niechaj powodzenie towarzyszy twym ścieżkom. Władca nasz słyszał o twych przewagach oraz mądrości. Pragnął się przeto zwrócić do ciebie wielki lordzie wojowników ze słowami pokoju, ażeby wspólnie uradzić coś, żeby plemiona nasze mogły się zwrócić ku prawdziwym wrogom, co to dzieci i niewiasty porywają - odezwał się Rohirrim, nie za bardzo wiedząc co robić. Ale skro poselstwo miało być sprawione to może warto było rzec wspomniane słowa. Zastanawiał się jeszcze, czy będzie musiał jakoś ukazać symbol poselstwa, ale skoro uznali ich za przedstawicieli Rohanu uznał to za całkowicie zbędne. Tak czy siak najmłodszym będąc nie planował się odzywać wiele zakladając, iż plemiona miejscowe cenią starszyznę doświadczoną wśród boju oraz mnogich wypraw, no ale sprawić poselstwo musiał tak czy siak. Rzekł wiec to co rzekł, jak mu się zdawało najlepiej, oddając honor miejscowemu kacykowi, wskazując przy tym na ostatnie rajdy zielonoskórych. Albowiem one wszak musiały stanowić problem także dla Żelaznego Szczepu.
Słuchając Cadoca ciężko było odgadnąć z wyrazu twarzy Casweluna co może sobie myśleć, lecz jeśli brak goszczącego mu często w kącikach ust drwiącego uśmiechu wziąć za dobrą monetę, to posłowie zrobili na nim wrażenie. Mógł brać ich na poważnie a Rogacz wiedział, że tylko godnych szacunku dla ich czynów, stancji i renomy traktuje się pośród pobratymców innych jako równych sobie.
Przenikliwy wzrok złagodniał i zdawać się mogło iskra rozweselenia na krótko rozbłysła, gdy młody Rohirim o uprowadzaniu branek napomniał, szybko jednak przybrał znowu postać skupionej rozwagi.
- Co zatem rzecze wasz król? Słowa jego dokładne mnie przytoczcie. - odrzekł poważnie Caswelun. - I co Marszałek jego na to i jego eoredy? Co taki Eorling po drodze napotkany za brodami na to powie? Godzić się z nami chcą Eorlingowie, czy tylko syn Fengela?
- Niestety - rzekł ostrożnie Cadoc kontynuując rozpoczętą grę, która chwilowo wiodła w pożądanym kierunku, ale w mig mogła pogrzebać ich nadzieję - Są na drugim brzegu Iseny Eorlingowie pokojowi nieprzychylni. Ale i tych przychylnych mu nie brakuje. A liczba ich wzrosnąć tylko może gdy o goblinach wieść poniesie. I sympatyków twojej sprawie i krzywdzie przysporzy. Królewskie słowa zaś najlepiej Thovis przekaże. On to bowiem je z ust króla zasłyszał.
Spojrzał na ciemnowłosego kompaniona zostawiając mu głos.

Caswelun, który łokciem się wspierał o poręcz tronu siedząc prosto, teraz zapadł się plecami ciężko opadając w oparcie.
- Orki szkodzą nie więcej niż zwykle. I liczne nie są. Ale… Rozejm, którego król Rohanu szuka to tylko gra z czasem przed burzą. Przeto powiem wam, czego trzeba naszym i waszym ludom. Niech Marszałek z fortów na Brodach pogranicza broni i po tej stronie rzeki. Klany ze stron twych Rogaczu, z pogórza Gór Mglistych, rychło nam odbiorą siłą to, co do tej pory zyskiwały handlem z nami. Ich są równie liczne co i Eorlingów szeregi. Już sobie ostrzą kły szarpiąc nas jak kąsajsce z ciemności pojedyncze wilki przed atakiem watahy.
Zamilkł na chwilę wspierając brodę na pięści.
- A że nic sojuszu więcej nie wiąże jak więzy rodzinne, to panna młoda dla mnie musi być dobrze urodzoną córką Rohanu.
Założył nogę but opierając o siedzenie tronu zmieniając znowu pozycję, jakby szukał sobie nadal wygodniejszej.
- Z posągiem złota. Lub ze złotem królewskim... zresztą od kogo będzie dużo złota dla mnie, to dla mnie wszystko już jedno.
Zwinnoręki nie odzywał się, czekając, co na oświadczenie Casweluna odpowie Thovis... no i Cadoc. Czuł się zagubiony w owych klanowych zależnościach, animozjach i sojuszach. Miał też świadomośc, że nieopatrznie rzucone słowo może zaważyć na negocjacjach - i tym razem, jakby trochę nawet wbrew swej naturze, nie rwał się do głosu.
- Herold głosi słowa swojego pana oraz słucha, co mu odrzeką - rzekł Thovis. - Słowa twoje więc jak najwierniej wyrzekę mojemu królowi, kiedy wrócę na komnaty jego. Zaś on jest głosem Eorlingów. W różnych władztwach, różnie w przeszłości bywało, wiem to - rzekł oględnie Thovis, nie chcąc ani mogąc wprost ganić byłego monarchy, któren chaos wprowadził. - Ale wiem tyle, że król Thengel zacnym jest panem, szanuje swoją godność oraz swoje słowo. Jadąc ku tobie, rzec mogę, widzieliśmy najprzedniejszych żołnierzy Rohanu wiodących jeźdźów naszych, choćby samego marszałka. Szanują oni rozkaz samego króla - westchnął Rohirrim odpowiadajac na pytanie wodza.

Zatrzymał się na chwilę, by wszyscy mogli to sobie uświadomić. Później kontynuował starając się jakoś sumować słowa Casweluna.
- Jak więc rozumiem władco wojowników, oczekujesz od króla Rohanu, by oddziały konne Marchii broniły obydwu brzegów rzeki. Pragniesz również, by któraś spośród szlachetnych rodzin mego kraju zaofiarowała ci niewiastę jako żonę wraz z obfitym posagiem. Zauważ jednak władco wojowników, iże sam rzekłeś, że tego trzeba i twojemu i naszemu ludowi. Twoje słowa to były, ale uważasz choćby, że tylko Rohan powinien ofiarować ci posag wraz z żoną? Młodym jeszcze i nie mam doświadczenia co do spraw ożenku, ale zdaje mi się, że choć małżeństwa często pieczętowały pokój, tylko ty, władco wojowników, otrzymasz na znak sojuszu i niewiastę i złoto. Tymczasem co zyska na tym Rohan? Wszak współdziałanie, sam przyznałeś, jest i dla Cię dobre i dla nas. To się wyrównuje. Jeśli zaś oczekujesz od nas więcej w ramach pieczęci współpracy jakowej, cóż zaproponujesz nam? Co mam rzec swemu panu? - mówił Rohirrim, bowiem rzeczywiście tak naprawdę wódz żądał okupu, aczkolwiek uładzonego nieco sprawą zamężcia. Ale czy nie oddaliłby żony, gdyby przestała mu odpowiadać, ale też jakaż rodzina szlachecka zgodziłaby się wydać swoją córę za barbarzyńskiego kacyka? Niełatwa sprawa, ale to już będzie głowa króla, ażeby wdrożyć w realizację układy. Akurat rozumiał to, że Caswelun negocjując stawia żądania jak największe. Normalna sprawa przy układach, nawet Thovis to oczywiście wiedział. Ale również reprezentując króla miał obowiązek wedle tego właśnie, jak najlepiej umiał, bronić sprawy swojego pana oraz szukać najlepszych warunków porozumienia. Na tych zyskiwał tak naprawdę wyłącznie Caswelun, zaś Rohan płacił i kobietą i posagiem i wreszcie kosztem obrony własnymi siłami części terenów Casweluna, zaś ten wyłącznie zgadzał się łaskawie na pokój, przy czym sam stwierdzał, że pokój oraz wzajemne wsparcie będzie także korzystne dla niego. Hola hola…
-Król Rohanu pokój mieć będzie. - odparł jakby retorycznie. - Nic jeszcze ustalonym nie jest, więc nic jeszcze królowi waszemu mówić. O tak ważkich sprawach nie zdecydujemy tu i teraz. - klepnął dłonią w udo ożywiony. - Ucztę dzisiaj wyprawimy, aby dobrze się wszystkim jutro wnioski wyciągało! Skosztujecie naszej gościnności!
- Rzekłeś więc - skłonił się Rohirrim uśmiechając się. Myślał sobie, tak, król Rohanu będzie mieć pokój, ale Caswelun również, który sam przyznał, że jemu to także pasuje, więc skoro heroldem swoim król Thengel go uczynił, negocjować musi ostro. - Rzekłeś więc - powtórzył - Caswelunie, władco wojowników, a ja posłusznie usłucham oraz dziękuję za zaproszenie na gościnną ucztę - skłonił się ponownie. Chyba na tą chwilę było tyle, ale nie znał Thovis zwyczajów miejscowych, więc zakładał, że jego światlejsi kompani cokolwiek mogą jeszcze wnieść.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 26-04-2024, 23:52   #166
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację



Kilka godzin minęło nim przybysze z Helmowego Jaru zasiedli do wyprawionej przez matkę Casweluna uczty. Jako że wódz nieżonatym był, owa funkcja przypadła właśnie starszej, dumnej kobiecie, której syn przewodził klanowi.

Ilości i różnorodności warzyw, owoców, potraw mięsnych, ryb i wypieków, trunków tudzież innych specjałów, których nie powstydziłby się i stół Marszałka nawet Wschodniej Bruzdy, mogło się bractwo nie spodziewać po gospodarzach. Nad paleniskiem piekł się obracany okazały odyniec. Ze wspomnień dzieciństwa Cadoc obraz podobny bez trudu odnalazł w pamięci, więc pewnym był że znaczenie dla wieczerzy miał ów dzik szczególne.

Przy stołach ustawionych w podkowę wzdłuż naw długiego domu, biesiadujący wojownicy z rodzinami głośno rozmawiali, śmiali się, tudzież kłócili lecz dominował śpiew wojów, do głosów których czasem przyłączali się inni, innym razem zagłuszani milkli uznając w końcu porażkę.

Cadoc wyjaśnił kompanom, że wojownicy sławili swe bohaterskie czyny, co było powszechnym zwyczajem utrzymywania statusu w klanie. Niektóre przyśpiewki dotyczyły też konfliktów między stronami, co Zwinnoręki pamiętał z podobnych potyczek na wersy między Eorlingami.
Thovis przyznać musiał, że tak wiele wspólnych elementów kultury było między jego ludem a Dunlandczykami, co i tych kompletnie innych, a zwłaszcza owych nie do zaakceptowania Rohirrimom, czyli związanych z ludzkimi ofiarami bóstwom, czy praktykowanym niewolnictwem.

Słyszał Rogacz i rozumiał jak w mowie Gisaela, donośny głos Gutuna Śpiewaka na prośby zainteresowanych, złorzeczył Eogarowym. Tym, którzy wioski z Czerwonych Wrzosowisk z dymem puścili, kiedy on zasadzki na Słomianowłosych zastawiał potykając się z wrogami na bagnach!

Bractwo, siedzące u szczytu stołowej podkowy przy Caswelunie i jego najwaleczniejszych wojach, zaobserwowało, że Żelaźni podążali za wodzem nie jego męstwa, czy siły… Choć zapewne był sprawnym wojownikiem, to byli waleczniejsi i silniejsi. Ludzie zdawali się się autentycznie go kochać za temperament i charyzmę, która naturalnie biła od spontanicznego Casweluna, który i śmiał się do łez, a gdy gniewał to całym sobą, jakby piorunami miał miotać, gdyby tylko umiał. Zdawał się też być lojalnym i sprawiedliwym wobec swych podwładnych, bo słuchali go niekoniecznie tylko ze strachu i przymusu.

W mowie wspólnej co raz któryś z miejscowych członków bractwa zagadywał, aby o swych czynach bohaterskich również pieśnią opowiedział.

Później pora przyszła na krojenie odyńca. Matka wodza pierwszy kawał mięsa wykroiła synowi jako “porcję bohatera”. Równie wielką otrzymał Cavarun Gigant, później inni wojownicy klanu, w tym Gutun Śpiewak. Posłańcom króla Rohanu gospodyni ukroiła znacznie skromniejsze kąski, jednak z należytym szacunkiem podane jako, że gośćmi Żelaznych byli.

Do negocjacji Caswelun wrócił w trakcie uczty zagadując, jak się bractwo zapatruje na jego wcześniejszą propozycję?

- To co uradzimy, jutro o akceptację naszej przewodniczki duchowej poprosimy. Udacie się do Wiedźmy z Kurhanu, naszej wiedzącej. Z jej błogosławieństwem, pokój Żelaznych z Rohanem na warunkach przez nas ustalonych, stać będzie prawem po obu stronach rzeki. - rzekł z przekonaniem dunlandzki wojownik bawiąc się wąsem zaplatanym na opuszek palca.


 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : Wczoraj o 00:00.
Campo Viejo jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:42.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172