Lidia wiedziała, że Adelard jest w ciężkich opałach. Stojąc na wozie z góry widziała grzbiet bestii dociskającej łucznika do ziemi. Jedynie temu, że zdążył złapać kołczan i zblokować nim paszczę bestii, zawdzięczał to że jej kły nie dorwały się do jego tętnicy. A nadciągały kolejne…
Nie tracąc ani chwili na zastanowienie skoczyła bestii na plecy uderzając jednocześnie dobytym w pośpiechu sztyletem. Skowyt w jedno zlał się z łoskotem upadku, przetoczyli się wszyscy powodowani impetem skoku Lidii. Adelard zerwał się z miejsca i odrzucił trzymaną w garści oślizgłą strzałę. Lidia też się zerwała i nie zastanawiając się ni chwili podbiegła do końca wozu by jak pająk wspiąć się błyskawicznie na jego dach. W ostatniej chwili, bo jej but trąciły zęby skaczącej do jej nogi bestii. Czuła intensywny ziołowy zapach a dłonie jej lepiły się jakby i płonęły zielonkawą poświatą, ale póki co nie było to ważne. Dopiero u góry, będąc chwilowo bezpieczną, pozwoliła sobie na głębszy oddech. Ona mogła sobie na to pozwolić…
Uwolniony od przeciwnika łucznik, nie zważając na piekące rany porwał łuk i wyrwał z kołczanu dwie strzały. Wiedział, że musi zdobyć się na szczyt swoich umiejętności, bo sytuacja była dramatyczna. Ręka niemal automatycznie uniosła łuczysko, palce zadrgały na cięciwie a dwie strzały spiesznie wycelowały swe groty w walczące z Ricardo i Erikiem bestie. To było ryzykowne, wiedział to, ale wiedział też że nie ma czasu na wahanie…
„Brzęk!” - zaśpiewała cicho puszczona cięciwa i dwa pociski pomknęły na spotkanie z wrogiem rozdzielając w powietrzu swój lot. Trafił i mrok nocy przeciął skowyt dobywający się z dwóch gardzieli, który wnet uciszyły ciosy Ricardo i Erika. On już sięgał do kołczanu, ale w ostatniej chwili uzmysłowił sobie, że z tyłu…
-Bronić koni! - Krzyknął Jarl i skoczył z góry, z kozła, na bestię która źle wymierzywszy swój atak odbiła się od dyszla wozu miast dopaść wierzchowców. Płaskie cięcie poparte wyuczonym skrętem tułowia z sykiem przecięło powietrze, wgryzło się w łeb wilka i przecięło go od rozwartej paszczy po grzbiet. Fontanna krwi pomknęła za ostrzem a Jarl jedynie przekroczył drgające truchło i pomknął dalej, ku następnym pałających zjadliwą zielenią czworonogom. Ziołowy zapach uderzył go w nos, ale nie zaprzątał sobie nim głowy. Miał krwawą robotę do wykonania i wiedział, że ktoś dziś wróci do błota. Ktoś lub coś…
Erik nie przemyślał swoich pierwszych działań i spadająca nań, wściekła sfora błyskawicznie mu to uzmysłowiła. Miał jednak szczęście, bo uskoczył przed skokiem jednej z bestii a Stojący obok Ricardo dodał mu otuchy. Początkowo miał nadzieję, że wilk - nie widział że będzie ich więcej! - ucieknie przed ogniem, ale najwidoczniej nie były to zwykłe przedstawiciele swego gatunku bo strachu w nich było za grosz! Zdumiał się tym, ale wszystko to działo się niejako w jego podświadomości, świadomość skupiona była na tym, by umknąć przed kolejnymi atakami niezdarnie opędzając się mieczem. Strzały wbiły się w boki dwóch atakujących jego i Ricardo bestii a on błyskawicznie dokończył dzieła wobec jednej z nich tnąc rozpaczliwie mieczem. Wiedział, że trafił ale szarpnięcie niemal wyrwało mu broń z ręki. Cofnął się wyszarpując ostrze z drgającego czworonoga, który jeszcze się szczerzył i wsparł ramię w ramię z Ricardo o burtę wozu…
Gwizd. Długi i przeciągły przeciął gwar bitwy i naraz… wilki zawróciły jak na komendę rzucając się do ucieczki w gęstwinę leśną, pozostawiając na szlaku swoich martwych towarzyszy…
Lidia zerwała się z łukiem w garści i posłała jeszcze za nimi dwie strzały z których jedna musiała trafić bo nagłą ciszę, która zapadła na szlaku po ich ucieczce przeciął jeszcze jeden skowyt. Ale może to była ofiara Adelarda, bo i on posłał po strzale ku dwóm uciekającym bestiom. Po chwili było już tylko słychać trzask gałęzi w gęstwinie i rżenie ich własnych wierzchowców. Po płonącym zielenią jeźdźcu i wilkach ostały się tylko czworonożne truchła…
-Co to było?! - wyrwało się pierwszemu Erikowi, który nie mógł uwierzyć że wciąż żyje. Drżącymi rękoma uniósł pochodnię by w jej blasku przyjrzeć się dokładniej pobojowisku. Dla bezpieczeństwa jednak wpierw wspiął się na wóz.
Margo siedział na koźle wsparty o burtę wozu i trzymał się rękoma za serce. Wytrzeszczone oczy pryncypała dobitnie wskazywały na to, że „Trupa Margo” też poniosła swoją ofiarę i ubyła o jednego członka. O Margo…
***
Proszę o 5k100.
.