Wilce były i wilce zwiały, a uratowały ich strzały Adelarda i Lidi, a osobiste osiągnięcia Ricardo są takie, że przeżył i dobił ranną sztukę.
No cóż tak to bywa. Zwierzęta nie respektowały siły, piękna i gracji szermierki, przez co często przychodziło im zjadać praktyków tej chwalebnej sztuki.
Inni z trupy twierdzili, że był też jeździec, który dowodził watahą. To by tłumaczyło czemu na gwizd wszystkie uciekły, jednakże Szermierzowi skupionemu na bezpośrednim wrogu jakoś ten osobnik umknął.
Jeden ranny Adelard i co niestety nie obyło się bez strat. Odszedł Margo.
-Morrze przyjmij Go Amen.- wyszeptał krótka modlitwę za zmarłego towarzysza.
- To ten trzeba pogrzeb ogarnąć, podzielić się i ustalić co dalej. Wezmę jego samopał. Na południu broń prochowa jest dość powrzechna znam się trohę jej obsłudze. Przyda się jakby wilki wróciły.- powiedział schylając się po cenny garłacz. W życiu czegoś takiego nie używał. Widział jednak po ile takie cudeńka chodzą i już czuł złote karle.
W ten jednak czary mary Jarla sprawiły, że Margo się przebudził.
- I cały misterny plan w pizdu.- zaklął cicho Ricardo.
Przyszło odłożyć broń szefa cyrkowej trupy jakby nigdy nic.