Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-02-2024, 16:56   #15
Cai
 
Cai's Avatar
 
Reputacja: 1 Cai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputację

Anáthema szykowała się na odparcie uderzenia, mimowolnie obserwując mlaskająco-warkliwy spektakl zachłannej uczty Malika. Nienasycony głód pochłonął jestestwo nieumarłego. Oto kim był pod maską manier i ryzami woli. Maszyną do mielenia mięsa z nieustannie wiercącą dziurą w żołądku, której nie dałoby się zapchać choćby i trzema grubasami. Pokarm znikał w paszczy z oszałamiającym przelotem, lecz czysta jego ilość sprawiała, że miażdżenie w zębach flaków zajęłoby przynajmniej z kolejne pół mszy ku czci bogów obżarstwa.

- Pożerając go, pochłaniasz również wspomnienia, mam nadzieję – ironizowała na bezczelne zacieranie tropów. Mari byłaby niepocieszona, hipotetycznie zakładając że kiedykolwiek wychodziła poza wrodzony pesymizm. Odpowiedziało jedynie niezadowolone parsknięcie truposza spomiędzy łapczywych kęsów. Mieli wiele wspólnego.

Irytował. Wdowa, zapraszając na ucztę miała ma myśli dania z dobrze odżywionych, zbudowanych i w przewadze wrogich półtuszy. Zostawiła potwora jego prymitywizmowi. Odpuściła stawanie pomiędzy trupożercą, a jego padliną. Przestąpiła nad zastygłymi w pośmiertnych pozach ciałami kultystów z korytarza i zaczęła sprawdzać pozostałe z pomieszczeń.

Martwa kobieta. Równie tęga jak poprzednik. Odrażająco obnażona rozlanymi na boki, nakładającymi się fałdami z brzucha, ramion i nóg, całkowicie zniekształcającymi sylwetkę. Rozpruta podobnie nocnej przytulance z wytarganymi pakułami. Coś wyżarło z niej drogę na zewnątrz, przebijając przez tkanki. Wyciągnięte z trzewi jelita ślizgały się po podłodze wskazując winnego. Owinięty szalem z wnętrzności, ruchliwy kształt – pokryty krótką sierścią gnoll. Posklejany krwią, jak i inną, mniej oczywistą materią, dawał obraz wyjścia z dopiero co zakończonej, czerwono-brunatnej kąpieli. Dojadał resztę leżącego pod ścianą kultysty. Wyraźnie wziętego z zaskoczenia, gdy wtoczył się do pomieszczenia w wózkiem gnilnej potrawy. Nowonarodzony z utuczonej ofiary? Wdowa nie rozumiała. Dlaczego z człowieka, nie hieny? Plugawa ingerencja w dotychczasowy porządek rzeczy. Zaczęła podejrzewać Malika o chęć wyżarcia z grubasa nieukształtowanego płodu gnolla. Przysmak pośród ghuli, łechtający podniebienie niczym niebiański owoc gotowy do wyssania. Zostawiła pytanie wraz z na powrót zamkniętą celą.

W kolejnej, urządzonej na podobieństwo ogrzego więzienia przebywały trzy pomniejsze, zakute w łańcuchy ghule. Zwyczajne, ludzkich rozmiarów. Ogarnięte szaleństwem, wykluczającym możliwość wszelkiego porozumienia. Przewidywalnie, przebywały w towarzystwie krwawego golema. Emanacji sfery negatywnej energii, regenerującej odcięte połacie mięśni. Chytry pomysł by zwalczyć głód na świecie.

W innej, młody chłopak. Tucznik jeszcze za mały by posłać go na rzeź. Jednakże na tyle zdeformowany, że ruch już sprawiał mu kłopot. Siedział na kocach. Świadomy i pełen strachu. Baronessa po wejściu przekręciła klucz w zamku, by nikt nie przeszkadzał. Fertycznym krokiem podeszła bliżej, jak kot wpatrzony w mysz.

- Nie lękaj się, dzisiaj skończy się twój koszmar… - jeżeli anielice śmierci chciałyby kogoś uspokoić przed zabraniem w zaświaty, prawdopodobnie użyłyby podobnej formuły. Nie dawała pewności, czy aby jego czas również nie nadszedł.

- Oni… oni… kazali… kazali nam… - więzień z każdym słowem tracił nad sobą panowanie, aż zalał się łzami. Coś jeszcze mówił, niezrozumiale. Anáthema czekała spokojnie, dając chłopakowi czas na ujście emocji. Była świadoma czym ich karmią. Jak traktują.

- Wiem... - urwała traumatyczny temat. Odwracała od niego uwagę - Jak ci na imię? Masz bliższą rodzinę? - pytała łagodnie, próbując przywołać przyjemniejsze wspomnienia. Niczym matka pochylająca się nad dziecięciem, kapłanka nad wiernym w rozterce.

- Je-jestem Roko… a rodzina… dawno nie roz-rozmawialiśmy… - wydukał z siebie - Jesteś tutaj mnie wyciągnąć?

- Po to i dużo więcej - karmiła głodnego nadzieją - Roko, tak? Padłeś również ofiarą magii? Rzucano na ciebie zaklęcia, poddano obrzędom? Muszę wiedzieć.

- Ja… nie wiem… podali mi coś. Nie wiem co wtedy było prawdziwe, a co nie…

- I tak zmitrężymy, aż zajdą pewne... sprzyjające okoliczności - czas był walutą, której Wdowa miała pod dostatkiem. - Wiedz, że Starszy Zrąb jest właśnie wypalany z plugastwa - zapewniła. Pomyślała, że chłopak chciałby usłyszeć krzepiące nowiny. - Nic nas nie nagli. Opowiedz, nawet jeśli historia wydaje się wędrówką w malignie.

- Widziałem demony… plugawe istoty których kształt i istnienie odzierają z poczytalności i wspomnień - Roko zaczął słabo, ale z każdym słowem jego głos nabierał gniewu i pewności, szybko stało się jasnym, że przywołanie wspomnień wpędziło go w jakiegoś rodzaju quasi-trans - o tysiącu głosów każdy szepczący gromem egzystencji, zagrażający samemu istnieniu! Pozbawiający jestestwa i umysłu, łamiący rzeczywistość i świat. Gromy maszerują pod okowami nadziei! Odpieczętujcie swoje serca a zaleję je miriadami słów i znaczeń, każde z nich przepowiednią i odkupieniem poprzez MNIE! - ostatnie zdania były potężnym rykiem brzmiącym nie do końca ludzko, nie do końca… materialnie. Po ich się jakby ocknął. Nie był już szalonym prorokiem, a przestraszony chłopcem.
- Co… co? - zapytał nie do końca mogąc złożyć pełne zdanie.

Upiorzyca przez chwilę wędrowała w przestrzeniach metafizyki, nim na powrót twardo zstąpiła na ziemię.
- Wyróżniał się który z porywaczy? - kontynuowała ukryte pod całunem troski o losy dobrych mieszkańców Eshal przesłuchanie. - Pamiętasz wygląd? Jak się do niego zwracano? Pomogłoby to ująć ojców założycieli, tych którzy dzisiaj nie zaszczycili nas obecnością - przekonywała do wysiłku, skupienia woli.

Pokręcił głową przepraszająco.

- Intrygujące... bynajmniej memlanie śliny cieknącej po brodzie bez grama treści - opadła maska wymalowanej troski i altruizmu. Na brzuchu grubasa możnaby wykreślić cały Golarion, tak się nadawał na globus. Ze zbliżeniem do małych wioseczek. Dźgnęła placem w oszacowane współrzędne.
- Czy gnoll przebije bebech? Od środka wyżre trzewia jak sąsiadowi z celi? Przekonamy się. Bywaj, jeszcze niezniszczony dowodziku.

- Nie.. - jęknął słabo Roko, ale to nie było zaprzeczenie… po prostu bezsilny protest.

Anáthema opuściła pokój, zakluczając za sobą drzwi. Po drodze zajrzała do jadalni ghulogra.
- Malik, jeżeli na oczach mej kompaniji nie zabijesz aby jednego kultysty, opowiadając się po stronie. Oni zabiją ciebie. Miło było poznać krewniaka, choć jeno ulotną okazała się owa znajomość - rzuciła na odchodne, melodyjnie wyśpiewując końcówkę. Przekradała się północnym korytarzem, bezdźwięcznie lewitując niewiele nad posadzką, ukryta w hełmie.

- Wypuścić demona! – dotarł do uszu baronessy ryk z korytarza. Dało się słyszeć bieg za zasłoną. Zafalowała podmuchem powietrza.
- Klucze! Klucze!
- Morda, Yurij!
Niosło się gdzieś z prawej odnogi, gdzie wcześniej widziała drugą zasłonę chronioną przez strażników.


Popełniła błąd. Przeoczyła coś niezwykle istotnego. Malik, wyraźnie zaniepokojony, stanął za nią, ciągnąc za sobą na ćwierć zjedzone zwłoki kultysty, którego zabił wbiegając do pokoju. Jednak bicz spleciony groźbą zdołał wprawić go w ruch. Mogli jeszcze zdążyć ich powstrzymać. Przyspieszone bicie serca kotłowało mieszankę podenerwowania i ekscytacji.

- Demona - hełm szeptem powtórzył za kultystą, ni to do siebie ni trupożercy. - Istnienie gubi wartość w monotonii. Bliskość zniszczenia potrafi przypomnieć. Tego potrzebuję, zachwycić nazajutrz gasnącym słońcem.

Porzuciła fizyczną powłokę, w bezcielesności upatrując szansy na szybkie dodarcie do celu, a duchem była nieprzyjemnym. Gdyby potraktować go jako odbicie wdowiej psyche, to czas obszedł się z nią dużo surowiej, niż z mięsistym portretem zaklętym na zawsze w jednym kadrze. Pomarszczona skóra opięta ciasno na czaszce. Grube bruzdy starych blizn. Aura rozkładu obejmująca wszystko co przywdziewała, przedstawiając wizję sypiących się strzępów metalowego pancerza i materiału, posępnie kołysanych eterycznym wiatrem. Wrośnięta w skronie korona, której już nigdy nie udało się zrzucić.


Wędrując w skalistej otulinie korytarza zauważyła zahartowanego najemnika, czającego się za kotarą. Patrzącego jednym okiem przez cieniutką szparę między zasłoną, a ścianą. Wołającego gestem dłoni kogoś z prawej strony. Dostrzegł Malika, szykował zasadzkę, nie wiedząc jak mocno w uszach ghuli dudni życie. Bicie serca, wilgotny oddech, zapach potu, gorąca jucha gotowa do wypicia. Nieumarły ogr oblizał się ze smakiem. Zderzył w starciu olbrzymów z krwawym konstruktem spuszczonym ze smyczy, wykonującym rozkaz unicestwienia intruzów. Nie mogła pomóc. Ponaglił ją dźwięk przekręcanego zamka. Otwieranych i zatrzaśniętych drzwi z miejsca, w które pobiegł człowiek wołany Yurij.

Położyła za sobą ciemność na powierzchni posadzki. Chwytającą cienie każdego kto na nią wstąpił. Pętając w bezruchu. Dusząc razem ze swym właścicielem. Trzy potencjalne ofiary, których z żalem nie mogła otoczyć właściwą opieką.

Gardząc materią Anáthema przekroczyła próg drzwi jakby ich wcale nie było. Za nimi ukazał jej się widok, który zjeżyłby jej skórę na karku, gdyby posiadała teraz ciało.

Szerokie korytarze pomieszczenia, o znacznej wysokości, były oświetlone płomieniami wiecznych pochodni, migoczącymi jak obietnica okrucieństwa. Dwie plamy krwi, rozbryzgi kości i strzępy mięsa, stanowiły jedyne ślady śmierci, lecz ich rozmiar i ilość sugerowały, że ofiary były przynajmniej o trzecią część większe od tych nieszczęśników, których Wdowa spotkała w podziemiach.

W czterech rogach umieszczono kapliczki, przedstawiające nieznane jej symbole, choć dostrzegała motywy szczęk i wilków, a raczej hien, być może gnolli. Dwóch kultystów w środku nosiło drewniane psowate maski na twarzach, trzymając dwuręczne młoty, a między nimi...

Wielki demon. Nie ulegało wątpliwości. Sześć pieczęci mocowało łańcuchy do podłogi, jednak stawało się jasne, że same łańcuchy nigdy nie byłyby w stanie go skrępować. Rzucony na kolana, z nadgarstkami na uwięzi tak krótkiej, że ledwo starczyło swobody by oprzeć się na dłoniach, ale jego pysk był wolny. Potężne kły, wielkości dłoni dorosłego mężczyzny, trwale przesiąkłe krwią, żółcią i ciemnością, zdobiły jego szczęki. Zapach wydobywający się z paszczy musiał być dosłownie nieziemski. W małych pomarańczowych ślepiach widniało okrucieństwo, lecz również inteligencja i plugawy spryt.

- Kakond naafr! - huknął w kierunku Wdowy, używając plugawej obelgi, której nawet nie zrozumiała... ale gdzieś głęboko w jej wnętrzu coś drgnęło. - Krok w głąb, a obiecuję ci, że pożrę twoje flaki i będę zabijać tak długo, że dotychczasowe istnienie wyda ci się ledwie mrugnięciem oka!

Sześć pieczęci końca świata i dwóch heroldów, uderzających młotami z echem gongu zwiastującego kres. Przyszedł potop, zalewający ciemną wodą ziemię pozbawioną słońca. Mroczny bóg uratował śmiertelników przed topielą w odmętach, pozwalając im znów poczuć grunt pod nogami. Nigdy za darmo, nic bezinteresownie.

- Uwolnij mnie, mięso, albo pożrę twoje kości! – rozkazał wyznawcom w trzynastu plugawych głosach na raz, każdy w innym języku, by niosły się w cztery strony świata i dotarły do wszelkiego stworzenia.

Uczynili jak im nakazał. Natchnieni słowem. Złamali kolejną, a ze sklepienia spadła nawałnica gromów. Pokrywająca czarnym osadem wszystko po czym przeszła.

- Przypiecz się, mięso. Zachrup w szczękach kośćmi zwęglonymi – umarli szydzili z ich losu, wystawiając na próbę.

Wzniósł ich przed oblicze swoje, a wypełniła ich niezłomność.

- Rozbij ją, albo rozbiją o nią twoją mordę! Uwolnijcie mnie, a i ze śmierci was obu wyrwę! – kusił i obiecywał, albowiem pieczęcie raziły świetlistą mocą, gdy sam próbował je łamać.

Zginęli w imię pana swego, który ujął kolczasty bicz w ramiona wyswobodzone i przegnał duchy złośliwe w zaświaty wołające.

Podziemie zatrzęsło się od ryku. Dwie ostatnie pieczęcie nie wystarczyły by utrzymać demona w niewoli. Marny wysiłek. Anáthema przenikała stałą materię wnętrza skalistej ściany. Dla bezpieczeństwa, nie będąc pewną ilu kultystów zgromadziło się przed progiem odgrodzonej hali. Kamienna ostoja grubą skorupą tłumiła zmysły, pozwalając obserwować jedynie najbliższe otoczenie. Posady drżały od huku eksplozji. Uderzeń i sypiących ze sklepienia odłamków. Minęła powalonego wartownika. Pełzał na plecach, wspieraną oburącz tarczą osłaniając od ciosów. Wzdrygał, szurając po podłożu. Odganiając od macek ulepionych z cienia, próbujących otulić go w zimnych objęciach duszącej agonii.

Wypłynęła ze ściany. Upiorna, zmęczona, brocząca eteryczną posoką unoszącą się kroplami znad nierównej rany lewego ramienia. Tego, którym zbiła pęd kolczastego bicza. Załamany na tarczy wykutej z mocy, zawinął się zagłębiając segmentami haków w barku i plecach. Szarpnięty, boleśnie rozorał niematerialne ciało. Nie miała czasu na zasklepienie palących szram, roztrząsanie co można było uczynić odmiennie.

Kompania dotarła na miejsce. Pechowo, demon również. Niespowolniony żadną, pełną chwytliwych macek czeluścią płynnego mroku, zaglądał żarzącym się ślepiem przez rozwarte wrota komnaty przywołań. Nie przypominał siebie sprzed chwili. Zwierzęcą postać zastąpił żywy kamień. Uosobienie zmiennego chaosu. Dostrzegła Du Zana. "Pozwól mi wejść", z prośbą zapukała do umysłu Pięści. Nie bronił się, otworzył zamek wyćwiczonej medytacją świadomości. Znalazła schronienie w pozbawionej obrazów i kolorów głowie. Przypominał pierwsze lata, gdy błądzili po omacku. W wyobraźni malując otoczenie.

- Przeklęty on i szaleńcy, którzy oddali życie, by rozkuć strażnicze sigile. Będą żałować, wiodąc egzystencje robactwa w jego królestwie - telepatycznie wsączyła słowa w myśli swego gospodarza.
 
Cai jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem