Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Sesje RPG - DnD Wybierz się w podróż poprzez Multiwersum, gdzie krzyżują się różne światy i plany istnienia. Stań się jednym z podróżników przemierzającym ścieżki magii, lochów i smoków. Wejdź w bogaty świat D&D i zapomnij o rzeczywistości...


Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-12-2023, 14:19   #11
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
- Myślę, że nie tworzą golemów w magazynach, dyskretne transportowanie ich do tartaków byłoby nie tylko wyzwaniem, ale i głupotą - szczurak z lubością pociągnął łyk kawy - Jeśli o nas wiedzą, to jak wpłynie to na nasze plany?
- Z każdym dniem, z każdym działaniem mierzymy się z bardziej przygotowanym, lepiej zabezpieczonym wrogiem - Mari zaczęła powoli i monotonnie - więcej golemów, może więcej ich środków na odwagę, pułapki, mobilizacja. Trzeba rozważyć czy dni zwłoki przeważają tą niedogodność. Może tak - wzruszyła powoli ramionami.
Du Zan pokiwał głową i odstawił puste już naczynie. Kochał stymulanty, choć brakowało mu herbaty z rodzinnych stron.
- Mierz dwa razy, tnij raz. Cokolwiek wybierzemy musimy być pewni i działać szybko. Moim zdaniem kult nie ma dość siły by nas powstrzymać i jednak przychylam się ku słowom Mari.
Szczurak wstał i uzupełnił filiżankę mnicha.
- Sugerujecie więc pośpiech? Nie widzę ku temu przeciwwskazań, chociaż wolałbym nie działać pochopnie opierając się jedynie na założeniu, że zostaliśmy wykryci i spodziewają się bezpośredniej konfrontacji - pogładził się po wąsikach, zamyślony - W takim razie moja propozycja, banalnie prosta: w ciągu dnia Anáthema przedostaje się na teren tartaku, dokonuje prostego zwiadu z sabotażem, a samą akcję przeprowadzamy pod osłoną nocy. Pozorowany atak od strony rzeki, z jednoczesnym cichym uderzeniem na stanowisko przywódców kultu.
- Nie zwykłam giąć karku - baronessa negatywnie odniosła się do pomysłu materializacji w mieszkaniu szczuraka.
- Przedostaje w transporcie z żywnością i trafia wprost do spiżarni - uściśliła koncept. - Dowiesz się dla mnie czy takowe krążą? Na szczęście ludzie jedzą dużo, z więźniami jeszcze więcej, a piją dwa razy tyle, istnieje szansa. Potrzebuje również truciznę z opóźnieniem na dwa, trzy dzwony. Przed wieczerzą dodam ją do jadła, napojów, środków na odwagę, co się przytrafi. Być może napaść zastanie część kultystów wijących w boleściach - Egon Kulawiec z dumą pokiwałby głową, a łzy wzruszenia napłynęły by mu do oczu, widząc jak jego uczennica wdraża z trudem wbijane nauki.
- I dysk, metalowy dysk lub kulę w rozmiarze mej urny. Im wytrzymalszy materiał, tym bezpieczniej - krążący w rękach bezimiennej kompanii kawowy czajniczek posłużył inspiracji. Nie wyjaśniła co zamierzała uczynić. Lewitujący nad stołem imbryk dawał pewną podpowiedź. Zastanawiała się nad formą adamantowej czaszki.
- A zatem więcej czerwieni…
Przez dłuższą chwilę krasnolud milczał rozważając sytuację i co jakiś czas kiwając powoli głową.
Dobra. Bez kombinacji atakujemy tartak. Dywersja i atak na przywódców. Dywersję zostawiamy w rękach świeżaków? U mnie jak zwykle z ciężkozbrojnymi są problemy z cichym podejściem za to brak problemu ze zwracaniem na siebie uwagi.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 22-12-2023, 07:29   #12
DeDeczki i PFy
 
Sindarin's Avatar
 
Reputacja: 1 Sindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputację
Szczurak zaśmiał się cicho.
- Moja droga, każdemu dane jest kiedyś zgiąć kark. Kluczem jest wiedzieć, kiedy i gdzie – rzucił, wstając z fotela i otwierając niewielkie okienko. Wracając, sięgnął po lewitujący imbryk i uzupełnił swoją filiżankę. Przez moment rozkoszował się zapachem, zanim kontynuował.
- Spróbuję zorganizować jakąś substancję, ale może jej wystarczyć jedynie na niewielką grupkę. Wywołanie niewielkiego – podkreślił ostatnie słowo - pożaru może wywołać nieco zamieszania i zakłócić czujność tuż przed atakiem. W kwestii dywersji, parę osób wyposażonych w alchemiczne fajerwerki powinno być w stanie z bezpiecznej odległości przynajmniej sprawić wrażenie większej grupy napastników – alchemik zamyślił się, wpatrując w urnę.
- Anáthemo, wiem, że to prowizoryczne rozwiązanie, ale może wystarczy zwykły stalowy hełm lub tarcza? Mając więcej czasu… - nie dokończył, gdyż przerwało mu stuknięcie pazurów o parapet i ciche pohukiwanie: w otwartym chwilę temu oknie przysiadła niewielka sówka, zupełnie ignorując obecnych.

- Nareszcie! – Treggit westchnął z ulgą, przypadając do ptaka. Odpiął przypięty do jego nogi rulonik i pogłaskał z czułością po głowie. Sowa odleciała w noc, a szczurak zamknął okno i rozpakował przesyłkę. Cienki rulonik rozwinął się na ponad metr – na całej długości wypełniony był pojedynczymi, losowymi literami. Alchemik sięgnął po swoją laskę i zaczął mozolnie owijać wiadomość wokół niej, co sprawiło, że pozornie przypadkowe znaki ułożyły się w końcu w czytelne słowa.
- Ha, czeka nas pewne wyzwanie – po chwili czytania podał laskę z wiadomością pozostałym - Zewnętrzna część kompleksu jest pilnowana przez blisko dwudziestu strażników, ciągle w stanie podwyższonej czujności. Wewnątrz także są jacyś gwardziści, ale ciężko ustalić liczebność – kultyści w miarę możliwości zniwelowali możliwość obserwacji wnętrz, zasłaniając większość otworów. Ściągają także zapasy z miasta, nie udało się określić ich szczegółów, ale dzisiaj mieli już dwa transporty, ciekawy alternatywny sposób infiltracji. Udało się zidentyfikować kogoś, kto wyróżniał się na tyle, by w takim kulcie móc być kimś znaczniejszym. Peruka, karnawałowa maska, nadskakiwanie mu przez wszystkich naokoło – myślę, że to raczej nie jest zmyłka. Niestety, ten cel opuścił dzisiaj tartak, udając się na zachód, w inną stronę niż Zielona Brama - po tych słowach dopił kawę - Więcej nie dowiemy się, nie wchodząc na teren kompleksu –
 
Sindarin jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 03-01-2024, 18:36   #13
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację

Podróż w beczce wypełnioną brudnym, zarobaczonym zbożem którego żaden poważny piekarz nie ośmieliłby się wykorzystać w celu wykarmienia ludzi nie należała do godnych przeżyć. Czuła wilgoć w nim i żywiące się grzybami czerwie. Nawet w swojej niematerialnej formie rodziło to w niej głęboką potrzebę kąpieli.

Słońce pochylało się już nad szczytami drzew para osiołków dociągnęła wóz do tartaku. Strażnicy którzy podeszli sprawdzić transport (pierwszy raz widzeni z bliska), nie wyglądali na parobków. Byli rośli i silni. W ich spojrzeniach widać było zacięcie i doświadczenie. Kontrola była szczegółowa i… drażniąca. Beczka obok nawiedzonej przez Anáthemę została losowo otworzona i długimi prętami potwierdzono nieobecność kontrabandy w środku. Wdowa widziała rozdrażnioną rezygnację na twarzach dwóch dostawców. Wydawać by się mogło, że etap oprotestowywania przedłużającego się rytułu wejścia “do wewnątrz”. Łatwo było sobie wyobrazić argumentacje “ile razy moją twarz widziałeś?” które nie spotkało się z odpowiedzią inną niż obojętne, lekko pogardliwe spojrzenie jakim doświadczeni wojownicy, tacy co zdążyli już stracić towarzyszy na głupie sposoby obdarzali cywili których wyobraźnia nie ogarniała, że śmierć nie wybiera i jest całkowicie możliwe zginąć w krwi i gównie, ze spuszczonymi portkami bo się nie tą dziwkę wzięło w obroty… albo wpuściło bez sprawdzania kogoś bo się znało jego gębę.


Wciąż-Bezimiennej Kompani zebrała się w okolicach Starego Zrębu. Szpiedzy Treggita łątwo pokierowali ich do miejsca z którego mogli, z pomiędzy liści i gałęzi, z pewnej odległości obserwować tartak bez ryzyka wykrycia, ale na tym kończyła się ich kompetencja.

Teraz obserwowali obóz, okazjonalnie wycofując się nieco głębiej w drzewa w ramach dmuchania na zimne by uniknąć ewentualnej konfrontacji ze zbliżającym się patrolem. Nie minęło pół godziny (w czasie której słońce zdążyło się schować za drzewami i niebo zaczęło ciemnieć) gdy z nowoprzybyłej karocy wypakowano (bo “wyprowadzono” byłoby zbyt uczłowieczającym słowem) trzech do-niedawna żebraków. Po ruchach oceniając, bo pogłębiający się półmrok i odległość nie ułatwiały patrzenie, wszyscy byli związani i niemrawo niechętni… wyraźnie nie byli u szczytu swoich możliwości i gdy po dwóch mężczyzn chwyciło ich pod ramiona wszelki opór utonął w niemocy.


Nawiedzona przez Wdowę beczka została zabrana do środka Starego Zrębu. To co się rzuciło w niematerialne oczy było potwierdzenie, że nie był on już wykorzystywany jako tartak. Całe wnętrze zostało przebudowane. Nie było tu przestrzeni potrzebnej do obsługi maszyn. Za to wydzielono wiele pomieszczeń, a nad trzecią częścią nie-tartaku unosiła się swoista antresola z jeszcze kilkoma, solidniej wyglądającymi pokojami. Nie znając się na stolarce ciężko było Anáthemie ocenić jak dużym było to przedsięwzięciem czy ile wysiłku mogło kosztować ukrycie go, ale te modyfikacje nie wyglądały jakby miały się rozpaść samoistnie rozpaść pod intensywniejszym spojrzeniem.

Po przeładowaniu na mniejszą taczkę beczka została przejęta przez dziewczynę nie mogącą mieć więcej niż dwadzieścia-kilka lat. Ciemne brudne włosy spięte były w ciasny kok, a pod zahardziałym spojrzeniem twarz szpeciła brzydka, nieregularna blizna bez której kiedyś mogła uchodzić za naprawdę urodziwe dziewczę. Wdowa zabrana została na rampę prowadzącą w dół… i nie trzeba było wiedzieć nic o pracy w drewnie aby widzieć, że te podziemi zostały wykopane znacznie później niż postawiono tartak. Ciężko było określić jak głęboko rampa prowadziła, ale gdy droga się wypoziomować było to kilka metrów poniżej gruntu i z metr w głąb kamiennej warstwy. Magiczne pochodnie oświetlały magicznie ociosane kamienne ściany i wiele potężnych dębowych drzwi osadzonych na nie mniej imponujących framugach. Ktoś zainwestował tutaj małą fortunę. W wykutej w skale niszy (wykutej w sposób inny niż reszta podziemi, ale bez wiedzy Anathema nie potrafiła ocenić na czym ta inność polegała) stał trzymetrowy krwawy golem.

Kliknij w miniaturkę

Wyglądał inaczej niż Wdowa sobie wcześniej wyobrażała w oparciu o estetykę wszelkich innych golemów które dane jej było podziwiać w przeszłości. Znacznie mniej… solidny. Przypominający raczej żywiołaka niż golema, ale o estetyce nieociosanego karła ale młodej kobiety, ale ta młoda kobieta sprawiała bardzo niepokojące wrażenie. Niepełne, momentami wręcz ażurowe ciało cały czas płynęło wewnątrz siebie, a również wzdrygnęło się targane spazmami potrafiącymi wręcz zamachnąć całą kończyną o kilka cali. Kobieta prowadząca Wdowę na taczce wyraźnie zakręciła dotąd prostą drogę aby ominąć golema tak szerokim łukiem jak była w stanie.

Przy któryś drzwiach kobieta zatrzymała się, westchnęła niezadowolona i przewiązała twarz pachnącą ziołowo chustą którą kryła dotąd w kieszeni spodni. Wdowa wyraźnie słyszała jak wzięła ona wdech i otworzyła drzwi, a uderzenie smrodu zepsucia rozwiało wszelkie wątpliwości apropos celowości zabiegu. Wilgoć była namacalna w powietrzu i chłód nie starczył by zachować świeżość spiżarni. Jełczejący olej, zleżały tłuszcz, beczki ze zbożami porastającymi pleśnią i wręcz ruszające się od nagromadzenia czerwi na nich się żywiących. Kobieta na bezdechu, szybkim krokiem wprowadziła beczkę z Anáthema do środka, stawiając ją w pustym miejscu dwuszeregu beczek, po drodze zrywając ze ściany wiszącą tabliczkę. Naskrobała na niej kilka liczb mogących być oznaczniem daty dostawy i uciekła gdy tylko mogła, z bólem i obrzydzeniem biorąc kilka wdechów w środku. Zatrzasnęła za sobą drzwi pogrążając pomieszczenie w ciemności.
 

Ostatnio edytowane przez Arvelus : 03-01-2024 o 22:17.
Arvelus jest teraz online   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 09-01-2024, 18:43   #14
Cai
 
Cai's Avatar
 
Reputacja: 1 Cai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputację

Anáthema znalazła się w trzewiach pełnych plugastwa. Zgnilizna, smród i robaki wykręcały jej bezcielesne zmysły. Śliskimi, napęczniałymi ciałkami łaskotały po żebrach, szczęście tylko beczki, która posłużyła przeniknięciu do siedziby kultystów. Odczucie zanurzenia w najgorszym ze ścieków pogłębiło się po zamknięciu drzwi, gdzie została sama z ciemnością, stęchlizną i odgłosem pełzania larw walczących o uskrzydlające nażarcie. Próbowała odświeżyć wiedzę, które z bóstw hołdowało podobnym ohydztwom. Kiedyś ściągnęłaby ją z półki pamięci bez najmniejszego kłopotu. Obecnie nie była w stanie sięgnąć. Z resztą, nie istotne. Ci których znała i tak pewnie obrócili się w niebyt. Ich „nieśmiertelne” powłoki pożarły kosmiczne czerwie. Mogła bez żalu utonąć w amnezji.

Z pokorą znosiła upodlenie. Próbowała się nim dzielić. Rozgrzać wilgoć. Odparować. Wypełnić smrodem i gryzącym dymem korytarze gnieżdżących się pod ziemią wyznawców rozkładu. Spryskać obleśnym słodko-lepkim perfumem. Bez powodzenia. Wilgoć spływająca ze ścian, pleśń i grzyby trzymające wodę. Nasiąknięte drewno, nie poddały się próbie rozpalenia dyskretną mocą. Całą woń wciąż miała dla siebie. Odór, który skręcał nawet fantomowe kiszki. Postanowiła jak najszybciej opuścić niegościnną spiżarnie nim całkiem przesiąknie fermentem wnętrza beczki. A jednak nie tylko dla siebie… w ciemności wyłapała kształt nieco większy niż pasące się obłe insekty. Czworonożny, z nadgryzionym uchem i bezwłosym ogonem. Istota będąca zatrzymanym w rozwoju praprzodkiem Treggita. Mały, brudny szczur. Wygrzebał się, ślizgając po tłustym sosie zjełczałego jadła. Załypał w mroku jarzącymi się żółcią ślepiami i ruszył w stronę drzwi. Ni to przeciągiem, ni mocą umysłu pchnięte, uchyliły się w niewielką szczelinę. Wpuszczony, znikomy powiew nęcił świeżością.

Gryzoń plagi krążył wzdłuż korytarzy, szurając pazurzastymi łapkami po kamiennej posadzce. Tu przystanął, tam wspiął się na tylne kończyny, nadstawiając uszu. Zaskrobał, próbująć wcisnąć się w szparę pod mijanymi drzwiami, by zajrzeć do środka. Nie zdecydował się zbliżyć do dwóch strażników, którzy zaaferowani grą w „Cymbała” wciąż wydawali się zbyt czujni i na tyle sprawni, by z łatwością posłać szary kłąb wyliniałej sierści celnym kopnięciem w lot lub zmiażdżyć o podłogę jednonożnym stołkiem. Weteran walk o ochłapy odbił w bok, w stronę kotary przesłaniającej dalszą część wydrążonego w skale tunelu, zwabiony dźwiękami kłótni niosącymi się z oddali.

Młodociany kuchcik, pojawił się na moment w zasięgu wzroku. Szedł z pochyloną głową, mamrocząc pod nosem niesłyszalne riposty. Skierował się w prawą stronę i zniknął za załomem, odprowadzany ciągnącym się za nim potokiem przekleństw, dobiegających z pomieszczenia wątpliwej gastronomi. Widoczny za drzwiami stolnik był słusznej tuszy, równie napęczniały jak spiżarniany robak. Wymachiwał chochlą znad wielkiego gara. Ubrany w brudny fartuch i skórzaną maskę przylegającą do twarzy, gdzie w miejscu oczu znajdowały się dwa owalne przezroczyste kryształy, a przy ustach osobliwy dziób. Para buchająca z kotła, osadzająca się na wizjerach, znikająca w sufitowym otworze pełniącym funkcję komina, nie pozwalała mu dostrzec zbyt wiele. W tym nieproszonego gościa, wspinającego się po drewnianym blacie z porąbanymi kawałami mięsa. Zarazki, które niósł ze sobą nie czyniły tu znaczącej różnicy. Równie jak w spiżarni, smród był wszechobecny. Pod ścianami rozmieszczono skrzynie i beczki podobne tym z magazynu, dobrane zawartością o największym stopniu rozkładu. Saganów do gotowania wywarów łącznie ustawiono cztery. Każdy wysoki prawie na pół sążnia i tak samo szeroki. Ruchliwy nos szczura wąchał leżące na podeście odcięte płaty, o świeżości wątpliwej jak cała reszta składników. Zaskomlał zepchnięty w obrzeża świadomości, widząc jak bliski był zaciśnięcia zębów na soczystej surowiźnie. W tym momencie umówiony z Treggitem plan zatrucia jadła doszczętnie spłynął kanałem.

Wszarz w kilku susach wykradł się do sąsiedniej celi, gdzie pośród jęków i sapnięć pracował zziajany kuchcik. Nie nad byle czym. Ostrym jak brzytwa nożem odkrajał kawał bicepsa z ramienia olbrzymiego ghula. Zgiętego przymałym pomieszczeniem na podobieństwo Anáthemy podczas narady w kryjówce szczuraka. Kostki i nadgarstki trupożercy zakuto w grube obręcze kajdan, połączonych ze sobą w jeden łańcuch, przybity do ściany metalowymi kotwami. Na paszczy nosił tęgi stalowy knebel. Nieumarły w żaden sposób nie reagował na zabieg. Spał pogrążony nienaturalnym dla swego rodzaju letargiem. Ostatni z mieszkańców komnaty budził nie mniejsze obawy. Krwawy golem stał w tyle pomieszczenia. Rozmiarem przekraczał nawet tego z niszy przy wejściu do podziemi. Biła od niego aura zmęczenia, udzielająca się wszystkim w pobliżu. Trwał spętany jarzmem o miedzianych ogniwach z rytem run. Anáthema domyślała się znaczenia magicznego grawerunku. Intuicyjnie rozpoznawała rzeczy, często gubiąc świadomość źródła swej wiedzy. Oddaliła się, czekając aż siły żywotne chłopaka opadną, czyniąc z niego łatwy cel.

Szczur krążył w pobliżu pozostałych drzwi korytarza. Zza jednych dobiegał szum lejącej się wody. Nie zaprzątał się dokładnym sprawdzaniem pomieszczeń, koncentrując na tym co za chwilę przyjdzie mu uczynić. Młodzik w końcu wysunął się zza framugi cały spocony, ciągnąc za sobą wózek do połowy załadowany trupim mięsem. Anáthema była już w środku w swej dwunożnej postaci i próbowała docisnąć gryzoni rydwan łańcuchem golema, by korzystając z chwili wolności, nie wymknął się słusznej sprawie. Stary zębacz miał zwyczajowo inny pogląd i gdy tylko odzyskał kontrolę nad ciałem, zanurzył kły w smukłej dłoni wdowy. Wyszarpał się z poluzowanego uścisku, z plaskiem, bokiem wylądował na podłodze, przetoczył i pognał w dal. Donośnym piskiem skarżąc się wszem i wobec na doznane krzywdy. Kuchcik może i by za nim spojrzał, gdyby właśnie nie uczestniczył w następnej litanii wyzwisk skierowanych w swoją stronę. Obsztorcowany za rzekomo *gnuśnie* wykonaną pracę. Upiorzyca syknęła obserwując jak dwie równoległe ranki podchodzą krwią i sino puchną. Aspektu egzystencji w postaci pulsu i krążenia dotychczas nie udało się jej wyeliminować.

Zamki kajdan ustąpiły po krótkiej grzebaninie wytrychem. Większy kłopot stanowił niewzruszony sen olbrzyma. Baronessa spróbowała wdrożyć metodę z opowieści, z którą niedawno miała sposobność się zapoznać, gdzie trupa ożywiano prądem wzbudzającym pracę mózgu. Wyładowanie zaiskrzyło w jej palcach. Spłynęło błękitną siecią po opiętej bladą skórą czaszce. Trochę przysmalając i stawiając w sztorc krótką szczecinę, nic ponad. Ożywiło za to na mistrzów patelni, którzy przybiegli zwabieni hałasem. Obserwowała ich z perspektywy lewitującego hełmu ukrytego w kącie za krwistym ciałem golema. Wizyta skończyła się jak zwyczaj, psalmem o nieudolności zwieńczonym rozgrzeszającym obuchem chochlą w czerep młodzika. Gdyby nie rozproszenie bólem rosnącego guza, może zwróciłby uwagę na porozpinane kajdany ogrzego ghula. Sam kucharz z zadartą na przetłuszczone włosy maską przeciwmorową bardziej był upojony możliwością pełnego zaciągnięcia się powietrzem i ścieraniem potu z czoła kapiącego na oczy, niż dostrzeganiem rzeczy. Czekała.


Wdowa sfrustrowana brakiem działania trzymetrowej maszyny bojowej, koniecznością pilnego rozpalenia zarzewia chaosu, szturchnęła ją jeszcze dwukrotnie, tym razem przed kontrolą chowając się w grubych belach drzwi. Zaintrygowana obserwowała jak wszystkie obrażenia trupo-ogra, łącznie z odkrojonymi połaciami mięśni, regenerują się w zadziwiającym tempie. Zaprawdę, musiał być to wpływ golema. Przeciek ze Sfery Negatywnej Energii, podobny emanacji odczuwalnej, gdy się do niej zbliżała, przemierzając granice Planu Cieni. Wyczerpywał ciało i umysł. Przezwyciężyła narastającą ociężałość, jeszcze raz siłując się z sennością tak własną, jak i nieumarłego.

Za przyczynę uznała magię. Żaden rodzaj alchemii nie działałby w podobny sposób na metabolizm żywego trupa. Koncentrowała się, wyzwalając czarowną esencje. Rozplątywała ciążące nad umysłem potwora zaklęcie, złożone z egzotycznej mieszanki sfer Śmierci, Umysłu i Ciemności. Część nici zwalniało węzły po lekkim zaledwie szarpnięciu. Inne tworzyły supły, nad którymi musiała spędzić sporo czasu. Z pozostałymi walczyła brutalną siłą, wplatając własną moc, naciągając i skręcając wstęgi arkan aż do rozerwania.
Śniący poruszył się. Z wolna wybudzał. Przywodząc obraz chorego dochodzącego do zmysłów po wieloletniej śpiączce. Gdy odzyskał na tyle sił, że zaczął orientować się w otoczeniu, wymacał swoje ciało, metodycznie oceniając stan i możliwości. Dziwił się, że nie jest już skuty. Drzwi celi otworzyły się przed nim zachęcająco, zapraszając do rozprostowania kości. Kultystów, wzdłuż podłóg, na miazgę.

- Gotowa porcja? - pytanie wyszło od wyznawcy, który nadszedł północnym korytarzem i zajrzał do kuchni.
- Tak, bierz i zejdź mi z oczu - stołowy go zbył. Przekazał wózek na kółkach z michą wielką na trzy galony. Wypełnioną po czubek paskudną, plugawą breją. Gęstą, że łycha stoi. Przybyły udał się do niesprawdzonego jeszcze pokoju w ciągu tunelu za kuchnią, przekręcił klucz w zamku i zniknął w środku.

Ghul, w całkiem już dobrej kondycji, zerwał potężnymi pazurami kaganiec, oswobadzając pysk. Zaczął mówić do siebie w dziwnej gwarze będącej mieszaniną Necrillu z silnymi naleciałościami Wspólnego. Żaden nie stanowił problemu w rozumieniu treści przez Anáthemę. W obu przez lata ubiła wiele interesów, wymieniła wiele myśli i stoczyła sporów, również krwawych.
- W porządku Malik - pół szeptał do siebie nieumarły. - Jesteś wolny. Dlaczego: nie wiem. Błąd? Czy sabotaż? Czy masz siłę aby stąd uciec: nie wiem. Opcje: poczekać na kogoś z nich licząc, że będzie sam… napełnić trzewia. Głód: przytłaczający… ale bez słabości. Czemu: nie wiem. Konstrukt? - zapytał w powietrze patrząc na krwawego golema, a jego oczy na moment zabłysły sino - połączony z planem negatywnym. To wyjaśnia. - Oczy znów zabłysły gdy rozglądał się powoli po pokoju. Powolny marsz spojrzenia zatrzymał się gdy dotarło ono do drzwi.
- Tyyy… istotko… udajesz martwą… i na swój sposób jesteś, ale na swój sposób nie. I w inny sposób niż działa nieśmierć. Co tu robisz? Tobie zawdzięczam uwolnienie? Czy jesteś moim strażnikiem?

Wdowa zmaterializowała się w pobliżu miejsca swego ukrycia, wyodrębniając się z drzewnej powierzchni wrót, nabierała materii. Jej Necrill był nieskazitelny, archaicznie czysty, wysoki. Szeptliwa, zawodząca mowa Wiekuistych.
- Nieumarły o sprawnym umyśle... - wydawała się nieco zdziwiona. Również przyjęła formę monologu jako ram niespodziewanego przywitania. - Niczym Vicarius Flay, rzadkość w tych stronach. Anáthema mym imieniem. Uwolniłam w nadziei na rzeź - potwierdziła - rezultat okazał się zaskakujący... Rozwikłanie zagadki twego zniewolenia wzbudziło mą ciekawość.

Malik spróbował wstać z kolan, ale sufit okazał się dla niego za niski. Dla wygody przyjął więc postawę czworonożną, na kształt goryla.
- Jestem Beylerbey Suri kai’Xander Malik Calista Yara - przedstawił się z wręcz dworską manierą - Z chęcią opowiem moją historię Anáthemo po zaspokojeniu bardziej przyziemnych potrzeb… mianowicie bezpieczeństwa oraz… głodu… - ostatnie słowo było… dziksze. Dotąd jego słowa, wymowa, akcent kazały bardziej myśleć o nim jak o kimś wielkim, światowym to na moment wspomnienie tego jednego pragnienia wyszedł z niego po prostu ghul. Szybko zmazał ze swojej twarzy tę dzikość. Zakuwając ją w kajdanach swej woli, ale nigdy tak naprawdę jej nie pokonując - Podzielisz się ze mną jak wygląda sytuacja? Czy mogę liczyć, że moi oprawcy w większości są martwi lub dogorywają?

Kobieta skinęła podbródkiem o całe pół cala w geście formalnego powitania. Doceniała maniery.
- Są, chociaż jeszcze o tym nie wiedzą... - Upiorzyca gardziła za to gospodarzem, który nie potrafił zadbać o swych gości. - Zapraszam zatem na ucztę...
Zawahała się chwilę przed opuszczeniem komnaty.
- Jak sądzisz Maliku Calista Yara, powinniśmy uwolnić Krwistego?

Ghul na kilka chwil przystanął spoglądając na golema
- Nie wiem. Nie rozumiem jego roli tutaj ani czemu kontrukt jest w kajdanach z miękkiego metalu. To pierwszy raz gdy jestem w pełni świadom odkąd mnie uprowadzono z Otturachu.

- Kajdany pętają moc przejścia do stanu płynnego i więżą wolę, trzymając umysł w odrealnionej rzeczywistości - wyjaśniła. - *Bezpieczniej* go więc zostawić. Nie potrafię przewidzieć, czy obróci się przeciw swym panom, czy również przeciw nam.

Malik Calista Yara wyszedł powoli przed drzwi rozglądając się i intensywnie wciągając powietrze nozdrzami. Anáthema ruszyła wraz za nim. Tam gdzie stanęła, światła przygasały. Obserwowała jak ogrzy ghul stara się przemieszczać skradnym krokiem. Nie mogąc w pełni wyprostować masywnego cielska, sunie, próbując łagodzić dudnienie ciężkich stóp opadających na posadzkę. Podchodzi do wejścia kuchni, wącha i krzywi się paskudnie. Idzie dalej jak ogar węszący trop w powietrzu do ostatnich drzwi. Uchyla je. Nie potrafiąc opanować pragnień, rozszerza gwałtownie, trzaskając dechami o ścianę, wyrywającąc z nich kilka drzazg i odłamków. Wdziera się do środka, w krzyk rozpaczliwego wycia wydobywającego się z gardła kultysty. Nie zdążył zrobić użytku z dowiezionej kolacji.

Odziana w prosty jednolity hełm, bez ruchomych części, z napolicznikami wygrawerowanymi w koźle rogi. Z odsłoniętą twarzą, otworami na uszy nie ograniczającymi zmysłow i niewielką osłoną nosa. Stała w lichym świetle rozwidlenia. W kolczudze, nad którą godziny przed operacją spędził Varluk, narzekając, że bardziej nadaje się do muzeum, niż na bitwę. Nasłuchała się. Elfy, powszechnie wiadomo, znają się na robocie w metalu, jak świnie na kaligrafii. Ta nosiła zdobienia charakterystyczne dla Kyonin. Jakieś tam niepraktyczne listki, łodyżki i kwiatki. Krasnolud musiał pouzupełniać brakujące ogniwa, miejscami była porozdzierana. Dopasować, bo wisiała na Upiorzycy jak kiju od miotły. W ogóle można być chudszym od szczudlatych szpicouchów? Dobrze, że posiadała rękawy pozwalające zasłonić tą karykaturę zbrojmistrzowskiego fachu jakąś iluzją gustownego ubioru, inaczej wstyd publicznie się pokazać. I tak, delikatną kolczugę częściowo przesłaniała kurta, wyglądająca na skórzaną o zdobieniach katafalkowo pogrzebowych. Płaszcz z kapturem i czerwonym podbiciem, postrzępiony i równie wiekowy jak ona sama.


Młodzik dopadł ją pierwszy, wykonując zamach brzytwo-ostrym nożem, służącym do niedawna odkrajaniu połaci ciała z trupiego więźnia. Przyczyną był albo wzrok rozmyty wycieczeniem, albo dziwne powinowactwo istoty z cieniami, które nie pozwalało sprecyzować dokładnie gdzie się ona kończy, a gdzie zaczyna. Zgrzytliwie przejechał metalową krawędzią po kamiennej powierzchni urobionej skały, nim pochłonęła go ściana złożona w elektrycznych wyładowań. Syczał i skwierczał leżąc na podłodze. Stopniowo czerniał, od czasu do czasu pośmiertnie podrygując szarpany przez błękitne nici. Nikt go już nigdy więcej nie zbeształ za durno. Coraz bardziej znużona, świat odpływał, litery rozmazywały.

Wymknęła się z biblioteki i pobiegła na plac ćwiczeń straży świątynnej. Wąsaty kapitan bawił się z nią, udając że staje w szranki z niezwykle groźnym przeciwnikiem. Wyprowadził cios, który zbiła wiklinową tarczką i odpowiedziała poprzecznym cięciem. Drewniany miecz ześliznął się głucho z napierśnika. Wojak złapał za brzuch, teatralnie jęknął i zatoczył, zastanawiając się w głos, kto teraz wykarmi stado jego dzieci. Dziewczynka w szatach akolitki zaniosła się beztroskim, przerywanym momentami bezdechu śmiechem. Wtem nie było kapitana. Był za to tłusty rzeźnik z szramą w poprzek tułowia, z której wypływały wnętrzności. „Znów…” Zdążyła się przyzwyczaić. Wniknęła w hełm i przeleciała nad roziskrzonym murem błyskawic, chcąc dojść do siebie nim dopadnie ją dwóch kultystów, zajętych wcześniej grą w tłuczenie przegranego w potylicę. Zaalarmowanych rwetesem, krzykami bólu i niepasującym do okoliczności radosnym chichotem.

Przez szeroką framugę, nietypową dla kompleksu, świadkowała makabrycznej scenie. Malik pochłaniał chorobliwie otyłego jegomościa. Zwisające fałdy trzęsły się galaretowato, gdy wbijał w nie paszcze i wyszarpywał lejące się tłuszczem fragmenty tkanki. Otaczały go w takim stopniu, że kaleka nie miał szans wstać, unieść się, nawet przewrócić się na drugi bok. Brak możliwości utrzymania higieny sprawiał, że śmierdział starym potem i zgnilizną ropiejących odleżyn. Kiedyś mógł być człowiekiem, teraz ledwo go przypominał, poddany przymusowemu tuczeniu przyprawiającym o porzyg farszem zgniłego zboża i ghulowego mięsa. Nabrał masę dorodnego wołu. Anáthema musiała z obrzydzeniem przyznać, że dzisiaj zaskoczono ją czymś nowym, nieznanym. Nie była świadoma, że ludzie w takim stopniu są stanie przybrać na wadze. W nalanej, spuchniętej twarzy, kryły się dwie wąskie szparki oczu. Świadome tego co dotychczas z nim czyniono. Przytomność gasła wraz z zapraszającym w zaświaty chłodnym dotykiem śmierci, a baronessa nie czuła najmniejszej potrzeby by temu zapobiec.

„Głód, który trwa. Głód, który trawi” - myśl z nikąd dobijały się do wnętrza jej głowy.
 
Cai jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 07-02-2024, 16:56   #15
Cai
 
Cai's Avatar
 
Reputacja: 1 Cai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputację

Anáthema szykowała się na odparcie uderzenia, mimowolnie obserwując mlaskająco-warkliwy spektakl zachłannej uczty Malika. Nienasycony głód pochłonął jestestwo nieumarłego. Oto kim był pod maską manier i ryzami woli. Maszyną do mielenia mięsa z nieustannie wiercącą dziurą w żołądku, której nie dałoby się zapchać choćby i trzema grubasami. Pokarm znikał w paszczy z oszałamiającym przelotem, lecz czysta jego ilość sprawiała, że miażdżenie w zębach flaków zajęłoby przynajmniej z kolejne pół mszy ku czci bogów obżarstwa.

- Pożerając go, pochłaniasz również wspomnienia, mam nadzieję – ironizowała na bezczelne zacieranie tropów. Mari byłaby niepocieszona, hipotetycznie zakładając że kiedykolwiek wychodziła poza wrodzony pesymizm. Odpowiedziało jedynie niezadowolone parsknięcie truposza spomiędzy łapczywych kęsów. Mieli wiele wspólnego.

Irytował. Wdowa, zapraszając na ucztę miała ma myśli dania z dobrze odżywionych, zbudowanych i w przewadze wrogich półtuszy. Zostawiła potwora jego prymitywizmowi. Odpuściła stawanie pomiędzy trupożercą, a jego padliną. Przestąpiła nad zastygłymi w pośmiertnych pozach ciałami kultystów z korytarza i zaczęła sprawdzać pozostałe z pomieszczeń.

Martwa kobieta. Równie tęga jak poprzednik. Odrażająco obnażona rozlanymi na boki, nakładającymi się fałdami z brzucha, ramion i nóg, całkowicie zniekształcającymi sylwetkę. Rozpruta podobnie nocnej przytulance z wytarganymi pakułami. Coś wyżarło z niej drogę na zewnątrz, przebijając przez tkanki. Wyciągnięte z trzewi jelita ślizgały się po podłodze wskazując winnego. Owinięty szalem z wnętrzności, ruchliwy kształt – pokryty krótką sierścią gnoll. Posklejany krwią, jak i inną, mniej oczywistą materią, dawał obraz wyjścia z dopiero co zakończonej, czerwono-brunatnej kąpieli. Dojadał resztę leżącego pod ścianą kultysty. Wyraźnie wziętego z zaskoczenia, gdy wtoczył się do pomieszczenia w wózkiem gnilnej potrawy. Nowonarodzony z utuczonej ofiary? Wdowa nie rozumiała. Dlaczego z człowieka, nie hieny? Plugawa ingerencja w dotychczasowy porządek rzeczy. Zaczęła podejrzewać Malika o chęć wyżarcia z grubasa nieukształtowanego płodu gnolla. Przysmak pośród ghuli, łechtający podniebienie niczym niebiański owoc gotowy do wyssania. Zostawiła pytanie wraz z na powrót zamkniętą celą.

W kolejnej, urządzonej na podobieństwo ogrzego więzienia przebywały trzy pomniejsze, zakute w łańcuchy ghule. Zwyczajne, ludzkich rozmiarów. Ogarnięte szaleństwem, wykluczającym możliwość wszelkiego porozumienia. Przewidywalnie, przebywały w towarzystwie krwawego golema. Emanacji sfery negatywnej energii, regenerującej odcięte połacie mięśni. Chytry pomysł by zwalczyć głód na świecie.

W innej, młody chłopak. Tucznik jeszcze za mały by posłać go na rzeź. Jednakże na tyle zdeformowany, że ruch już sprawiał mu kłopot. Siedział na kocach. Świadomy i pełen strachu. Baronessa po wejściu przekręciła klucz w zamku, by nikt nie przeszkadzał. Fertycznym krokiem podeszła bliżej, jak kot wpatrzony w mysz.

- Nie lękaj się, dzisiaj skończy się twój koszmar… - jeżeli anielice śmierci chciałyby kogoś uspokoić przed zabraniem w zaświaty, prawdopodobnie użyłyby podobnej formuły. Nie dawała pewności, czy aby jego czas również nie nadszedł.

- Oni… oni… kazali… kazali nam… - więzień z każdym słowem tracił nad sobą panowanie, aż zalał się łzami. Coś jeszcze mówił, niezrozumiale. Anáthema czekała spokojnie, dając chłopakowi czas na ujście emocji. Była świadoma czym ich karmią. Jak traktują.

- Wiem... - urwała traumatyczny temat. Odwracała od niego uwagę - Jak ci na imię? Masz bliższą rodzinę? - pytała łagodnie, próbując przywołać przyjemniejsze wspomnienia. Niczym matka pochylająca się nad dziecięciem, kapłanka nad wiernym w rozterce.

- Je-jestem Roko… a rodzina… dawno nie roz-rozmawialiśmy… - wydukał z siebie - Jesteś tutaj mnie wyciągnąć?

- Po to i dużo więcej - karmiła głodnego nadzieją - Roko, tak? Padłeś również ofiarą magii? Rzucano na ciebie zaklęcia, poddano obrzędom? Muszę wiedzieć.

- Ja… nie wiem… podali mi coś. Nie wiem co wtedy było prawdziwe, a co nie…

- I tak zmitrężymy, aż zajdą pewne... sprzyjające okoliczności - czas był walutą, której Wdowa miała pod dostatkiem. - Wiedz, że Starszy Zrąb jest właśnie wypalany z plugastwa - zapewniła. Pomyślała, że chłopak chciałby usłyszeć krzepiące nowiny. - Nic nas nie nagli. Opowiedz, nawet jeśli historia wydaje się wędrówką w malignie.

- Widziałem demony… plugawe istoty których kształt i istnienie odzierają z poczytalności i wspomnień - Roko zaczął słabo, ale z każdym słowem jego głos nabierał gniewu i pewności, szybko stało się jasnym, że przywołanie wspomnień wpędziło go w jakiegoś rodzaju quasi-trans - o tysiącu głosów każdy szepczący gromem egzystencji, zagrażający samemu istnieniu! Pozbawiający jestestwa i umysłu, łamiący rzeczywistość i świat. Gromy maszerują pod okowami nadziei! Odpieczętujcie swoje serca a zaleję je miriadami słów i znaczeń, każde z nich przepowiednią i odkupieniem poprzez MNIE! - ostatnie zdania były potężnym rykiem brzmiącym nie do końca ludzko, nie do końca… materialnie. Po ich się jakby ocknął. Nie był już szalonym prorokiem, a przestraszony chłopcem.
- Co… co? - zapytał nie do końca mogąc złożyć pełne zdanie.

Upiorzyca przez chwilę wędrowała w przestrzeniach metafizyki, nim na powrót twardo zstąpiła na ziemię.
- Wyróżniał się który z porywaczy? - kontynuowała ukryte pod całunem troski o losy dobrych mieszkańców Eshal przesłuchanie. - Pamiętasz wygląd? Jak się do niego zwracano? Pomogłoby to ująć ojców założycieli, tych którzy dzisiaj nie zaszczycili nas obecnością - przekonywała do wysiłku, skupienia woli.

Pokręcił głową przepraszająco.

- Intrygujące... bynajmniej memlanie śliny cieknącej po brodzie bez grama treści - opadła maska wymalowanej troski i altruizmu. Na brzuchu grubasa możnaby wykreślić cały Golarion, tak się nadawał na globus. Ze zbliżeniem do małych wioseczek. Dźgnęła placem w oszacowane współrzędne.
- Czy gnoll przebije bebech? Od środka wyżre trzewia jak sąsiadowi z celi? Przekonamy się. Bywaj, jeszcze niezniszczony dowodziku.

- Nie.. - jęknął słabo Roko, ale to nie było zaprzeczenie… po prostu bezsilny protest.

Anáthema opuściła pokój, zakluczając za sobą drzwi. Po drodze zajrzała do jadalni ghulogra.
- Malik, jeżeli na oczach mej kompaniji nie zabijesz aby jednego kultysty, opowiadając się po stronie. Oni zabiją ciebie. Miło było poznać krewniaka, choć jeno ulotną okazała się owa znajomość - rzuciła na odchodne, melodyjnie wyśpiewując końcówkę. Przekradała się północnym korytarzem, bezdźwięcznie lewitując niewiele nad posadzką, ukryta w hełmie.

- Wypuścić demona! – dotarł do uszu baronessy ryk z korytarza. Dało się słyszeć bieg za zasłoną. Zafalowała podmuchem powietrza.
- Klucze! Klucze!
- Morda, Yurij!
Niosło się gdzieś z prawej odnogi, gdzie wcześniej widziała drugą zasłonę chronioną przez strażników.


Popełniła błąd. Przeoczyła coś niezwykle istotnego. Malik, wyraźnie zaniepokojony, stanął za nią, ciągnąc za sobą na ćwierć zjedzone zwłoki kultysty, którego zabił wbiegając do pokoju. Jednak bicz spleciony groźbą zdołał wprawić go w ruch. Mogli jeszcze zdążyć ich powstrzymać. Przyspieszone bicie serca kotłowało mieszankę podenerwowania i ekscytacji.

- Demona - hełm szeptem powtórzył za kultystą, ni to do siebie ni trupożercy. - Istnienie gubi wartość w monotonii. Bliskość zniszczenia potrafi przypomnieć. Tego potrzebuję, zachwycić nazajutrz gasnącym słońcem.

Porzuciła fizyczną powłokę, w bezcielesności upatrując szansy na szybkie dodarcie do celu, a duchem była nieprzyjemnym. Gdyby potraktować go jako odbicie wdowiej psyche, to czas obszedł się z nią dużo surowiej, niż z mięsistym portretem zaklętym na zawsze w jednym kadrze. Pomarszczona skóra opięta ciasno na czaszce. Grube bruzdy starych blizn. Aura rozkładu obejmująca wszystko co przywdziewała, przedstawiając wizję sypiących się strzępów metalowego pancerza i materiału, posępnie kołysanych eterycznym wiatrem. Wrośnięta w skronie korona, której już nigdy nie udało się zrzucić.


Wędrując w skalistej otulinie korytarza zauważyła zahartowanego najemnika, czającego się za kotarą. Patrzącego jednym okiem przez cieniutką szparę między zasłoną, a ścianą. Wołającego gestem dłoni kogoś z prawej strony. Dostrzegł Malika, szykował zasadzkę, nie wiedząc jak mocno w uszach ghuli dudni życie. Bicie serca, wilgotny oddech, zapach potu, gorąca jucha gotowa do wypicia. Nieumarły ogr oblizał się ze smakiem. Zderzył w starciu olbrzymów z krwawym konstruktem spuszczonym ze smyczy, wykonującym rozkaz unicestwienia intruzów. Nie mogła pomóc. Ponaglił ją dźwięk przekręcanego zamka. Otwieranych i zatrzaśniętych drzwi z miejsca, w które pobiegł człowiek wołany Yurij.

Położyła za sobą ciemność na powierzchni posadzki. Chwytającą cienie każdego kto na nią wstąpił. Pętając w bezruchu. Dusząc razem ze swym właścicielem. Trzy potencjalne ofiary, których z żalem nie mogła otoczyć właściwą opieką.

Gardząc materią Anáthema przekroczyła próg drzwi jakby ich wcale nie było. Za nimi ukazał jej się widok, który zjeżyłby jej skórę na karku, gdyby posiadała teraz ciało.

Szerokie korytarze pomieszczenia, o znacznej wysokości, były oświetlone płomieniami wiecznych pochodni, migoczącymi jak obietnica okrucieństwa. Dwie plamy krwi, rozbryzgi kości i strzępy mięsa, stanowiły jedyne ślady śmierci, lecz ich rozmiar i ilość sugerowały, że ofiary były przynajmniej o trzecią część większe od tych nieszczęśników, których Wdowa spotkała w podziemiach.

W czterech rogach umieszczono kapliczki, przedstawiające nieznane jej symbole, choć dostrzegała motywy szczęk i wilków, a raczej hien, być może gnolli. Dwóch kultystów w środku nosiło drewniane psowate maski na twarzach, trzymając dwuręczne młoty, a między nimi...

Wielki demon. Nie ulegało wątpliwości. Sześć pieczęci mocowało łańcuchy do podłogi, jednak stawało się jasne, że same łańcuchy nigdy nie byłyby w stanie go skrępować. Rzucony na kolana, z nadgarstkami na uwięzi tak krótkiej, że ledwo starczyło swobody by oprzeć się na dłoniach, ale jego pysk był wolny. Potężne kły, wielkości dłoni dorosłego mężczyzny, trwale przesiąkłe krwią, żółcią i ciemnością, zdobiły jego szczęki. Zapach wydobywający się z paszczy musiał być dosłownie nieziemski. W małych pomarańczowych ślepiach widniało okrucieństwo, lecz również inteligencja i plugawy spryt.

- Kakond naafr! - huknął w kierunku Wdowy, używając plugawej obelgi, której nawet nie zrozumiała... ale gdzieś głęboko w jej wnętrzu coś drgnęło. - Krok w głąb, a obiecuję ci, że pożrę twoje flaki i będę zabijać tak długo, że dotychczasowe istnienie wyda ci się ledwie mrugnięciem oka!

Sześć pieczęci końca świata i dwóch heroldów, uderzających młotami z echem gongu zwiastującego kres. Przyszedł potop, zalewający ciemną wodą ziemię pozbawioną słońca. Mroczny bóg uratował śmiertelników przed topielą w odmętach, pozwalając im znów poczuć grunt pod nogami. Nigdy za darmo, nic bezinteresownie.

- Uwolnij mnie, mięso, albo pożrę twoje kości! – rozkazał wyznawcom w trzynastu plugawych głosach na raz, każdy w innym języku, by niosły się w cztery strony świata i dotarły do wszelkiego stworzenia.

Uczynili jak im nakazał. Natchnieni słowem. Złamali kolejną, a ze sklepienia spadła nawałnica gromów. Pokrywająca czarnym osadem wszystko po czym przeszła.

- Przypiecz się, mięso. Zachrup w szczękach kośćmi zwęglonymi – umarli szydzili z ich losu, wystawiając na próbę.

Wzniósł ich przed oblicze swoje, a wypełniła ich niezłomność.

- Rozbij ją, albo rozbiją o nią twoją mordę! Uwolnijcie mnie, a i ze śmierci was obu wyrwę! – kusił i obiecywał, albowiem pieczęcie raziły świetlistą mocą, gdy sam próbował je łamać.

Zginęli w imię pana swego, który ujął kolczasty bicz w ramiona wyswobodzone i przegnał duchy złośliwe w zaświaty wołające.

Podziemie zatrzęsło się od ryku. Dwie ostatnie pieczęcie nie wystarczyły by utrzymać demona w niewoli. Marny wysiłek. Anáthema przenikała stałą materię wnętrza skalistej ściany. Dla bezpieczeństwa, nie będąc pewną ilu kultystów zgromadziło się przed progiem odgrodzonej hali. Kamienna ostoja grubą skorupą tłumiła zmysły, pozwalając obserwować jedynie najbliższe otoczenie. Posady drżały od huku eksplozji. Uderzeń i sypiących ze sklepienia odłamków. Minęła powalonego wartownika. Pełzał na plecach, wspieraną oburącz tarczą osłaniając od ciosów. Wzdrygał, szurając po podłożu. Odganiając od macek ulepionych z cienia, próbujących otulić go w zimnych objęciach duszącej agonii.

Wypłynęła ze ściany. Upiorna, zmęczona, brocząca eteryczną posoką unoszącą się kroplami znad nierównej rany lewego ramienia. Tego, którym zbiła pęd kolczastego bicza. Załamany na tarczy wykutej z mocy, zawinął się zagłębiając segmentami haków w barku i plecach. Szarpnięty, boleśnie rozorał niematerialne ciało. Nie miała czasu na zasklepienie palących szram, roztrząsanie co można było uczynić odmiennie.

Kompania dotarła na miejsce. Pechowo, demon również. Niespowolniony żadną, pełną chwytliwych macek czeluścią płynnego mroku, zaglądał żarzącym się ślepiem przez rozwarte wrota komnaty przywołań. Nie przypominał siebie sprzed chwili. Zwierzęcą postać zastąpił żywy kamień. Uosobienie zmiennego chaosu. Dostrzegła Du Zana. "Pozwól mi wejść", z prośbą zapukała do umysłu Pięści. Nie bronił się, otworzył zamek wyćwiczonej medytacją świadomości. Znalazła schronienie w pozbawionej obrazów i kolorów głowie. Przypominał pierwsze lata, gdy błądzili po omacku. W wyobraźni malując otoczenie.

- Przeklęty on i szaleńcy, którzy oddali życie, by rozkuć strażnicze sigile. Będą żałować, wiodąc egzystencje robactwa w jego królestwie - telepatycznie wsączyła słowa w myśli swego gospodarza.
 
Cai jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 17-02-2024, 19:16   #16
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Słowa zwiadu ludzi Treggita się potwierdziły. Strażników w tartaku było dużo i byli czujnik a ponadto byli było wyznaczone kilka patrolujących drużyn jeszcze utrudniających zbliżenie się, ale nie mieli w sobie dość kompetencji aby dostrzec Wciąż-Nienazwaną Kompanię nim ta dążyła się wycofać kilkanaście metrów.
Czas się dłużył. Nie chodziło tu o zaufanie do Anathemy, wszyscy wiedzieli, że jest kompetentna i w infiltracji posiada nienturalne zdolności przed którymi bardzo ciężko się chronić… jednak nigdy nie dało się uniknąć ryzyka. Można nie popełnić żadnego błędu i wciąż przegrać. Można zrobić wszystko jak należy i wciąż zostać wykrytym, a nie wiadomo było jakie potworności kult krył w swoich magazynach. W końcu standardem w historiach i opowieściach były kulty przywołujące demony…
Nie minął jeszcze kwadrans gdy zrobiło się jakieś poruszenie. Dwóch mężczyzn wybiegło z budynku do którego zabrano Wdowę, wbiegli do innego. Zaraz potem wybiegło z niego pięciu innych rozbiegając się i wydając rozkazy. Nie wiadomo skąd zaczęły bić dzwony alarmowe. Wszyscy dobyli broni, szukali bezpieczeństwa w grupach i wytężali wzrok spodziewając wypatrując zagrożenia, podczas gdy kilku weteranów wbiegło do magazynu z którego pierwotnie wybiegła tamta dwójka.
Du Zan pociągnął nosem. Dym. Towarzyszył mu dźwięk wzmożonego ruchu i szczęk dobywanej broni.

- Zakładam że to nasz znak. Niepełnosprawni przodem. - oznajmił i poderwał się od ziemi by szybkim truchtem ruszyć w kierunku z którego dobiegał go odgłos ludzkiej aktywności.

Zakuty w pełen pancerz ciężkozbrojny Zharrmus od kiedy zniknęła Zjawa w głębi ich pozycji czarował i majstrował nad swoim ekwipunkiem. Musiał to robić w oddaleniu gdyż słowa jego zaklęć musiały być głośne, a i przepuszczanie magicznej energii przez swoje ciało sprawiało że widok był co najmniej… efektowny.
Gdy powrócił rynsztunek nosił już wyraźne runiczne znaki. Krasnolud był gotowy więc gdy Ślepa Pięść ruszył naprzód, Zharrmus popędził zaraz za nim, choć dużo mniej finezyjnie - bardziej zdecydowanie. Upatrzył sobie miejsce z którego będzie miał widok na wybiegających spomiędzy budynków przeciwników.
Mari przypatrywała się zamieszaniu uważnie, trochę za mało mrugając. Wraz z postępem wydarzeń cicho, szeptem komentowała towarzyszom wyniki obserwacji. Zdenerwowanie staży - co było raczej oczywiste - ale fakt, że straże wyglądają na podwojone względem normalnego stanu. Kilku przyćpanych wojowników, ale nie do granicy obłędu, tylko pośród słabszych jednostek. Ci silniejsi byli spokojniejsi i opanowani. Oszacowała też krzepę przeciwników - wyglądali na dość silnych. Stojący obok niej Treggit dodawał też swoje uwagi, oceniając bardziej stopień wyszkolenia.

- Ci słabiej opancerzeni są niewiele bardziej doświadczeni od zwykłego rekruta, ale zwróćcie uwagę na ich broń. Nieco zmodyfikowana, dodatkowe zadziory zostawią mocno krwawiące rany. Inni mają za sobą niejedno starcie, a tych puszkach czują się jak w drugiej skórze. Sądząc po zużyciu pancerzy i tarcz, są nawykli do przyjmowania nawet ciężkich ciosów.

Gdy tylko usłyszał dźwięk alarmu, uniósł drobną dłoń, powstrzymując towarzyszy. Trzy sekundy później gdzieś dalej rozległ się wizg i seria wybuchów. Uśmiechnął się.

- Moi drodzy, czas na nas. A skoro o tym mowa… - po tych słowach wyciągnął przed siebie dłoń w misternej rękawicy. Kilka prostych gestów (i setki obliczeń) później szczurak wraz z Varlukiem i Du Zanem znajdowali się już kilka kroków dalej, a ich ruchy były szybsze niż zazwyczaj.

Gdy postanowili ruszyć, kobieta nie ruszyła się z miejsca. Zamiast tego zaczęła używać magii, przy okazji pokazując w towarzystwie jeden asów z rękawa. Do tej pory zawsze używała słów zaklęć, jak dużo liczba magów. Lecz teraz bez najmniejszego problemu użyła magii w kompletnej ciszy. Wraz z kolejnym gestem i energicznym ruchem dłonią, jakby czymś rzucała, własny cień oderwał się od kobiety i pofrunął po ziemi w stronę przeciwników, pęczniejąc…

Być może Mari nawet się lekko uśmiechnęła widząc efekt swej magii, czarne macki które chwyciły przeciwników z zaskoczenia, blokując też drogę między budynkami. Może się uśmiechnęła, może nie - to wszystko przepadło w opowieści.
Kobieta zapisała kiedyś notatkę przy pewnej natrętnej myśli “jestem wieloma rzeczami”. W tej chwili zapragnęła być aspektem pewnej konkretnej rzeczy, a mianowicie czegoś, co zwykle trudno dostrzec. Cienie stężały wokół dziewczyny, jej umysł dotknął fragmentów zewnętrznej świadomości, ruchy - chociaż i tak gładkie i ciche, nabrały dodatkowej subtelności. Po wszystkim będzie musiała zanotować to w swoim dzienniku.
Ruszając szybkim krokiem po skosie, nie chcąc być zauważona, może nawet licząc, że przeciwnicy nie dojrzą jej udziału w szturmie, podtrzymywała siłą woli zaklęcie ciemności, zastanawiając się nad tytułem notatki.
Ślepy mnich kontynuował trucht w kierunku południowym, z pędzącym Treggitem ledwie dotrzymującym mu kroku. Nienawidził teleportów, zawsze tracił po nich orientację w przestrzeni, ale teraz wyczuwał obecność towarzyszy i na podstawie ich postawy wiedział gdzie jest przeciwnik. Skupił się, rozłożył szeroko dłonie i wypuścił z nich skondensowane Ki. Powietrze wokół niego zafalowało, jakby zostało nagle podgrzane przez piaski pustyni. Treggit i Varluk przez moment poczuli jakby coś próbowało wedrzeć się do ich umysłów by czynić tam spustoszenie, ale wrażenie szybko minęło, gdy mnich opanował swoje moce.
Nacierający obok mnicha krasnolud odpuścił ustawianie się przy przejściu które Mari poszczuła mackowatą ciemnością. Za to skierował się na wrota magazynku które zamknięto przed nimi.
Zamachnął się dwuręcznym młotem który pomknął prosto w centralną część bramy przebijając ją na wylot. Broń wróciła do ręki kowala a ten już zbierał się by przywalić w nią solidną szarżą ciężkozbrojnego.

Mari ruszyła dalej, po cichu, lekko odłączając się od głównego szturmu, będąc jednak w bezpiecznym pobliżu. Wciąż podtrzymywała magię ciemności która sądząc po odgłosach właśnie obijała nerki, łamała żebra i stawy oraz w inny, równie nieprzyjemny, a co gorsza dość powolny sposób mordowała trójkę przeciwników. Właśnie z powodu takich chwil często odradzała innym używania tej magii gdy komuś zależało na wizerunku - była naprawdę pomocna, lecz jakby sama ciemność nie kojarzyła się źle, to jeszcze większośc bojowych efektów była po prostu makabryczna. Magia zniszczenia też taka bywała, lecz przynajmniej nie rozwlekać postawienia się nad ofiarą do tego stopnia.
Przez myśl przeszło jej również, że kultyści robią duży błąd ukrywając się w budynkach. Oni byli specjalistami którzy chcieli się przy okazji czegoś dowiedzieć, lecz regularny oddział o bardziej wojskowym usposobieniu najpewniej po prostu spaliłby wszystkie zabudowania barykadując drzwi.
Du Zan skupił swoje Ki i zaczął biec. Momentalnie zmienił się w rozmytą plamę i wbiegł po pionowej ścianie na dach budynku, z ciężkimi krokami od których struktura zdawała się trząść. Zatrzymał się o krok od jednego z przeciwników i posłał w jego kierunku chmurę mieszającej zmysły energii. Pechowy przeciwnik spróbował zamachnąć się a kierunku mnicha, ale zachwiał się, upadł na plecy i zaczął opętańczo śmiać.
Kiedy Ślepa Pięść ruszyła do góry Varluk popędził przed siebie przebijając przez uszkodzone wrota, zaskakując tym znajdujących się w środku kultystów. Dodatkowy teleport od Treggita pozwolił krasnoludowi jeszcze się zbliżyć do przeciwników, którzy nie stracili jednak rezonu wystrzeliwując w niego ostre jak brzytwa, uformowane magią okruchy.

Negocjacje, proponowane w tej sytuacji? Wąsiki Treggita zafalowały, co można było u niego odczytać jako niezadowolenie. Kultyści mieli ogromną przewagę liczebną, a podstawowym atutem jego drużyny było zaskoczenie. Każda sekunda zwłoki zmniejszała ich szanse na sukces, więc tylko w jeden sposób negocjacje mogły skończyć się inaczej niż ich śmiercią.

- Odrzućcie broń i połóżcie się twarzami do ziemi! Wtedy porozmawiamy! -

Jednocześnie sięgnął po jedną z trzymanych na bandolierze flaszek i cisnął nią w zgromadzenie kultystów, obryzgując ich kwasem. Dobre potwierdzenie tego, że nie zwykła prośba to za mało.
Ślepa Pięść stęknął w odpowiedzi na salwę pocisków która rozorała mu skórę. Ból to tylko iluzja. Skupił swoją mistyczną energię na dłoniach i wyprowadził serię krótkich i szybkich ciosów w kierunku leżącego. Wyglądało to jakby boksował powietrze, ale gigantyczna energia ciosów wygenerowała falę uderzeniową która poniosła opętanego szaleństwem wroga w kierunku granicy dachu, wytrącając mu po drodze broń z dłoni. Chwilę później podążył za zmasakrowanym ciałem, zeskakując z dachu by ukryć się przed wrażymi salwami.
Pociski waliły gęsto od strażników rozmieszczonych na dachach i kultystów wewnątrz budynku. Varluka salwa przyprawiła o kilka broczących krwią ran, jednak ten twardo stanął na ziemi. Dzięki krasnoludzkim sztukom tajemnym wzmacniającą więź z ziemią zaczerpał energii która zaczęła natychmiast zasklepiać jego rany. On sam sięgnął w głąb swej duszy gdzie Praojciec umieścił ogień z serca wulkanu. Skóra krasnoluda przybrała kolor rozgrzanego do czerwoności żelaza, zaś włosy i broda wystające spod hełmu przeistoczyły się w najprawdziwsze płomienie.



Wydobył z siebie kilka słów w krasnoludzkim wymieszanym z ignisem. Szybkim gestem wyrzucił przed siebie jedną dłoń manifestując strumień ognia który pochłonął jednego z przeciwników.
Mari wciąż poruszała się cicho w pewnej odległości od głównych wydarzeń, a przynajmniej na tyle aby być nie tylko bezpieczną, ale i niezauważoną. Wciąż trzymając umysłem magię ciemności, gdy tylko pierwsze echa zaklęć do niej dotarły, myśli zajęły się również dodatkową czynnością - badaniem słabości wrogiej magii. Kształtu zaklęć, tego jak unikający odłamów towarzysz się uchylił - widząc pewne subtelne, ezoteryczne regularności. Kompletnie nie zaskoczyło ją uderzenie w szczurokształtnego kompana po tym jak się odezwał - chociaż skala efektu robiła wrażenie.
W międzyczasie jeden cel uciekł jej z plamy ciemności… Ale na to miała już plan.

…miała plan. Przystanęła moment, lekko skrzywiła się na widok uciekających kultystów oraz niedoszłej ofiary oglądanych przed ścianę żrących nieczystości. W ciszy, bez słowa zamachnęla w powietrzu gesy mocy, wciąż skradając się w kierunku przeciwników. Plama ciemności zafalowała i ruszyła w nowe miejsca, nasycona dodatkową energią, rosnąć obszarem, a macki utkane z mroku stały się grubsze i żwawsze. Skoro wrogowie skupiali się poza widokiem, a przynajmniej uciekali - wycentrować zaklęcie ciemności tak aby miało szansę ich dosięgnąć, poza nieszczęsnym weteranem którego czeka powtórka z już rad odbytej przygody.
Gdy ognista magia zrobiła swoje, wulkaniczne dziedzictwo Varluka przestało się manifestować. Krasnolud jęknął z bólu, ale z powrotem pewnie chwycił dwuręczny młot. W samą porę, bowiem jeden z krwawych konstruktów przed którymi ostrzegł ich wcześniej Tregitt oto wlał się przez drzwi i pognał w ich stronę. Z drugiej strony magazynu zmaterializował się sam szczurak, jakby czekając na tą sytuację. Szybki rzut oka na golema pozwolił mu wyznaczyć kilka słabych punktów, które niezwłocznie przekazał towarzyszom.
Mnich skrócił dystans do konstrukta. Czuł wirującą falę krwi jako brudną plamę w obszarze które omiatał swoim Ki, a powietrze wypełniał zapach żelaza. Przypadł do ziemi i wyprowadził niskie kopnięcie. Fala powietrza pod ciśnieniem przepchnęła kilka metrów i obaliła konstrukta, wzburzając krew na podobieństwo sztormowego morza. Teraz z przeciwnikiem między sobą a Varlukiem dwójka bohaterów zmasakrowała istotę, szybko rozpraszając magię i zmieniając konstrukta w mokrą plamę na podłodze.
 

Ostatnio edytowane przez Stalowy : 17-02-2024 o 19:37.
Stalowy jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 17-02-2024, 20:10   #17
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Mari niezauważalnie skrzywiła się. Po prawdzie kolejna plama ciemności wzbogaconej o czarne macki z tej samej esencji odniosła sukces, chwytając i tłukąc kilka celów, to wkrótce potem poczuła się jakby ktoś uderzył ją w głową obuchem - jej magia została rozproszona po zaistnieniu, nie tylko przez silnego w kontekście surowej mocy przeciwnika ale też mającego wyjątkowym szczęściem. Cieszyła się, że krew nie popłynęła jej z nosa czy uszu - bo wielokroć widziała tego typu fizyczne objawy rozproszeń magii. Dało się przed tym bronić, ostatecznie cierpiała na tym tylko duma maga, nawet Mari potrafiła - ale chyba trochę zlekceważyła przeciwnika.
Kątem oka spojrzała na ścianę żrących obrzydliwości identyfikując jej tajemne sploty - co potwierdziło osobistą moc maga. Po cichu westchnęła i po raz trzeci wypchnęła plamę ciemności, podobnie wzmocnioną, na oślep w ciemność. Niech tracą czas na kolejnym jej rozplataniem, może tym razem nie będą mieli tyle szczęścia. Czuła, że może być to sprytny strzał. Intuicja wszak jest formą inteligencji - tak lubiła mówić.
Po tym nie ruszyła się, spożytkują kilka cennych chwil szybką medytację połączoną z ćwiczeniem oddechowym (ciekawe czy Ślepa Pięść teraz uśmiechnąłby się pod nosem) konwertując jeden z rodzajów swego potencjału w nieco bardziej tajemniczą formę…
Du Zan był jednak zbyt daleko od mistrzyni magii by skinąć z zadowoleniem głową. Był w środku walki, z rzędem przeciwników naprzeciw niego i Treggitem dopadającym do niego z leczniczą miksturą, która pozwoliła momentalnie zatamować krwawienie. Przesunął się blokując ich trasę do towarzyszy i przygotował do ataku, ale Varluk uprzedził go rozpoczynając inkantację. Z delikatnym opóźnieniem mnich splótł swoje Ki z magią Varluka i zaczął kopiować słowa i gesty krasnoluda, wypluwając kulę ryczącego ognia. Podwójna eksplozja zamieniła sporą część magazynu w małe ogniste pandemonium. Śmierć zebrała w kilka chwil niezłe żniwo - człecy ogarnięci płomieniami ginęli jeżeli nie od razu to po chwili gdy uczepiony ich ogień przegryzał odzież i szarpał ich ciała.
Mari patrzyła na odwrót przeciwników w spokoju, spodziewając się, że jest to tylko pozorne działanie. Czas było jednak częściowo wyjść z ukrycia, a przy tym zapewnić sobie mobilność. Skupiła się na nieskończonym oceanie swego umysłu, wspomnień i rzeczy zupełnie obcych dostając przy tym swój magiczny potencjał…
Kolejny rocznik studentów tłoczył się na placu pod Wydziałem Czasoprzestrzeni w oczekiwaniu na ogłoszenie tak zwanej listy szczególnej. Zanim stary krasnolud wywiesił ogłoszenie, kobieta podeszła bliżej do nieco mniejszych drzwi niż te główne, prowadzących do Instytutu Studiów Wymiarowych. Na marmurowym łuku wyryto w starych ruinach trzecią część motta całego wydziału.
- Odległość mierzy się mocą - Mari szepnęła pod nosem, z nostalgicznym uśmiechem.
Mnich natomiast poświęcił chwilę na znalezienie balansu w chaosie walki. Wykonał kilka głębszych wdechów, oczyścił umysł i duszę z niepotrzebnych myśli. Wysłał Ki we wszystkich kierunkach, delikatnie oznaczając teren jako “swój” i podzielił się tym wewnętrznym spokojem z pobliskimi towarzyszami, którzy poczuli jak rośnie ich skupienie. Treggit wykorzystał to od razu, kolejną inkantacją wysyłając całą ich trójkę na zewnątrz.
Mari tym razem nie kryła się, głośno i wyraźnie magiczne formuły, wykonując gesty. W ciągu jednego uderzenia serca znalazła się u boku kompanów, mając po swej lewej stronie szczurokształtnego towarzysza. Kątem okiem spojrzała na krasnoluda - jeszcze nigdy na głos nie powiedziała mu, że lubi widok płonących krasnoludów. Może przyjdzie na to czas.
- Ale bałagan - spojrzała na miejsce jatki - mam nadzieję, że tęskniliście - powiedziała beznamiętnie, lecz z jakimś przyczajonym żartem w odmętach tonu głosu - gdzie podziewa się tamten mag?
- Znikł. Wrócił po kilku swoich podwładnych i się wyteleportował z nimi. - rzekł Varluk ciskając młotem i rozwalając nim drzwi wodnego młyna.
- Nie jest magiem - mruknął Treggit - Ta moc… nie jest jego. W każdym razie, ma już ogon, może uda im się go śledzić.
- Coś tam mamrotał że nie jest zły. Brzmi jak typowy szczyl któremu marzy się wielkość, ale nie chce się mu pracować więc daje dupy jakiejś ośmiornicy z Planów Zewnętrznych. - odparł krasnolud - Ślepy, jak tam w dużym budynku? Coś ciekawego? - rzucił pytaniem do przebiegającego mnicha
- Wielu magów czerpie moc z różnych źródeł - Mari szepnęła bardziej do siebie niż do towarzyszy wpadając w dobrze znane towarzyszom chwile zamyślenia dziewczyny. Chyba na wzmiankę o istotach zewnętrznych na jej twarzy pojawił się drobny tik, niedostrzegalny grymas, ni to uśmiechj, ni skrzywienie z odradzają, ni zaciekawienie - a raczej cień wszystkich tych odczuć
- Czuję żywicę, słomę i kredę. Duże zbiorowisko ogólnego śmiecia pod jedną ze ścian, żeby pomieścić humanoidalne kształty w środku, chyba manekiny. Drewniana broń na stojakach. Nie wiem czemu kreda, może coś tutaj rysowali? - odkrzyknął mnich po chwili, omiajatając pomieszczenie swoim Ki, tak jakby macał każdą powierzchnię w promieniu kilku metrów opuszkami palców. - Chwila. Jest zejście do podziemi! - zawołał do towarzyszy i przygotował się do podążenia w głąb.
Du Zan wpadł do podziemi w awangardzie. Omiatał ściany wąskiego korytarza swoim Ki, czując się nieco jak szczur w labiryncie. Podążał w przód, aż nagle natrafił na znane mu już uczucie. Plama nieprzyjemności gdzieś na granicy świadomości, zapach żelaza w powietrzu - krwawy konstrukt, podobny do tego z którym już walczył. Istota zmagała się z… czymś humanoidalnym. Dużym. Ale równocześnie pozbawionym pulsu. Mnich skracając dystans wybadał istotę swoimi zmysłami. Zapach zgnilizny. Brak ciepła i oddechu. Nieumarły?
Zdecydował się najpierw zaatakować konstrukta. Przebył ostatnie metry sprintem i wślizgiem wbił się w dół istoty, rozrzucając drobinki krwi w dal. Istota pozbawiona na chwilę “nóg” padła z pluskiem na podłoże, a Du Zan wykorzystał jej słabość by wbić wibrującą od Ki pięść w jej centrum. Krew zaczęła wrzeć i chlapać na lewo i prawo.
Mari wbiegła do podziemi oddychając głęboko, chociaż - co sama z zaskoczeniem przyznała - nie była nawet zmęczona. Szybko obejrzała sytuację która wskazywała na to, że mieli rację i Anathema musiała gdzieś tutaj być- kto inny wywołałby tu tyle bałaganu? Rzuciła okiem na Ślepą Pięść walczącego blisko plamy ciemności, z kolejnym krwawym konstruktem.
Podeszła do krasnoluda od tyłu i wypowiedziała zaklęcie, kończąc tajemne gesty dotknięciem wojownika tworząc między sobą a nim więź energii.
- Nie oddalaj się za daleko, będę skupiać pływy twej mocy - poinstruowała przyznając, że moc wylewająca się z krasnoluda korespondowała z jego wyglądem podczas czynienia magii - była gorąca niczym magma po której powierzchni galopuje pożar. Uśmiechnęła się pod nosem.
- Aye! - potwierdził krasnolud truchtając przed czarodziejką.
Dla wypróbowania wspomagania jakiego użyczyła mu Mari cisnął ognistym pociskiem w konstrukta. Pod jego wpływem konstrukt się zagotował wyjąc potępieńczo, co krasnolud skwitował krótkim rechotem.
Konstrukt
Kobieta ruszyła za krasnoludem, wypatrując upiorzycy. W tak zwanym międzyczasie postanowiła wyczuć siłę pobliskich magicznych aur, licząc, że pozna aurę Anathemy, a nawet jeśli nie - wybije się ona na tyle innych. Słowa o “uwolnieniu Herolda” jakiegoś przeciwnika były dodatkową motywacją, czymkolwiek stworzenie miało nie być, skorzystała z okazji próbując go wykryć.
Po chwili poczuła aury w okolicy. Jedna wybijała się - możliwe, że była to Anathema, biorąc ten cały bałagan było to niemal pewne, lecz druga… Mari drgnęła brew. Średniej mocy aura (chociaż w porównaniu do nich, przewyższająca drużynę). Demon, przeklęty demon prosto z Otchłani.
- A tymi drzwiami najprawdopodobniej jest Anathema - poinformowała towarzyszy, a mowę przerwał jej ryk demona - a jak pewnie słyszeliście, jest tam też Demon, nie zewnętrzne coś tylko zwykły Demon z Otchłani - skorygowała terminologię pamiętając ostatnie uwagi krasnoluda - ale jest silny w mocy, a skoro tak się wydziera, to pewnie i duży. Postaram się podjąć nie więcej niż dwie próby egzorcyzmowania go.
Mnich zareagował słowa magini w biegu. Przeskoczył nad mrocznymi mackami próbującymi go bez efektu opleść.
- Splotę Ki z twoją magią i pomogę w egzorcyzmie. - odkrzyknął wyprowadzając płaski cios w stojącego mu na drodze wojownika. Ten zasłonił się dzielnie tarczą, blokując cios, ale Pięść wysłał nić mistycznej energii w kierunku stóp przeciwnika, złapał go za kostkę i szarpnął nim, obalając go na ziemię i wpychając w głodną ciemność.
Biegnący przed Mari Varluk próbował jeszcze poprawić całe natarcie ciskając kolejnym ogniem w człeka, jednak tym razem płomienie rozwiały się jeszcze na dłoni krasnoluda. Ten z sapnięciem zacisnął pięść.
- Demon. Cholera. - skwitował.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 19-02-2024, 18:03   #18
DeDeczki i PFy
 
Sindarin's Avatar
 
Reputacja: 1 Sindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputację
Ślepa Pięść na moment zamarł w perfekcyjnym bezruchu. Skupił się na sobie i świecie dookoła, by wystrzelić nagle w chaosie momentum. Wyglądało to tak jakby na chwilę jednego oddechu rozszczepił się, a wąski korytarz wypełnił się półprzejrzystymi mirażami mnicha. Każdy z nich robił co innego. Dwa atakowały sponiewieranego wroga pod stopami, ale ten w desperacji odbijał uderzenia tarczą. Kolejne, wraz z oryginalnym ciałem, rzuciły się w kierunku demona, zrywając po drodze zasłonę odsłaniając demona przemienionego. Futro i ciało zastąpione zostało żużlem i skałą. Oczka nie świeciły się już pomarańczowym sprytem, ale błyszczały jak rozświetlone od środka ogniste opale. Kły i szpony szliście jaśniały poszarpanym obsydianem, a mimo to wciąż ociekały posoką. Demon może nigdy nie był istota ciała i krwi, ale teraz oddalił się od tego jeszcze o kolejny duży krok. Du Zan się nie wachał i zasypał go kanonadą uderzeń od których korytarz zaczął drżeć.
Demon był jednak nieugięty. Ciosy Ślepej pięści zdawały się zssuwać po twardej niczym adamantyt skórze. Masa i gibkość istoty powodowały że uchylała się przed kolejnymi próbami wybicia jej z równowagi, ale w końcu, jeden z miraży przemknął za plecy demona i prostym kopniakiem w staw kolanowy obalił demona na ziemię. Z cichym pyknięciem klony Du Zana zdematerializowały się.
Korzystając z tego że mnich wstrzymywał demona na progu korytarza Varluk skupił się gromadząc płynącą z jego wnętrza energię. Paradoksalnie jego zasoby magiczne były jak złogi - gdy się ich pozbywał mógł łatwiej czerpać z wewnętrznego ognia. Niestety to wszystko nie przychodziło mu tak łatwo jak niektórzy sądzili. Aż syknął z bólu który go przeszył gdy uwolnił przygotowany czar.

Mari sięgnęła do głębi swej pamięci jak tylko zobaczyła demona, sięgnęła głębiej niż typowy śmiertelnik. Lawina wspomnień, myśli cudzych i własnych, bezkresne biblioteki kosmosu, a pośród nich wsparcie do własnej wiedzy.
Spojrzała na damona, i już znała go, znała jego pana i miejsce w hierarchii jego sługg - po środku.. Skierowała się do towarzyszy.
- Rani go broń święta oraz zimne żelazo, jest kompletnie niewrażliwy na trucizny i gromy! Dość odporny na kwas, zimno i ogień! Potrafi panować nad umysłami, zsyła koszmary!
To wkrzyczawszy ile sił w płucach przelotnie spojrzała na swoje dłonie. Wciąż były słabe. Wciąż na dnie serca spoczywał niepokój, wciąż nie była tym kim być powinna. Jednak duma pozostawała niezmienna. Odruchy, zwyczaje. Odezwała się do demona, przechodząc na język Otchłani:
- Synu Yeenoghu, Nie-Wybrańcu, nie pozwoliłam Ci wkroczyć do tego wymiaru! Znajdziesz tu tylko kolejne poniżenie! Znowu atakujesz w imieniu tych którzy cię wezwali, i znowu odejdziesz nienasycony zemstą! Ale możesz ich wydać!
Wiedziała, że odzywanie się do demona jest ryzykowne, ale to był krok to tego kim powinna być. Wydała moc aby wzmocnić więź między sobą a krasnoludem, wspierając jego magię i ruszyła znowu myślami w inny rejon.
Rejon gdzie tańczyły łuski, gdzie rzeczywistość skręcała się w siedmiokrotną spiralę życzeń. Rejon gdzie rezydował jeden z aspektów Węża, tego który strzegł wymiarów. Poczuła drobny opór wchodząc w to myślami jakby nie była tu chciana. I czuła pytanie.
Dlaczego wybrała akurat tą drogę pozyskania tego co potrzebuje? Mogła sięgnąć tysiąca innych mocy, myślopłaszczyzn czy własnej teorii.
I gdy wiedza napełniała umysł Mari, ona odpowiadała wielkiemu, mądremu Wężowi. Ponieważ chciała go znowu zobaczyć i zatańczyć pośród jego spirali.
Spojrzała znowu na swe dłonie. Były słabe. Ale umiała już odpędzać istoty nie należące do tego planu.

- Jestem jego PAZUREM, jaga kont! - poprawił demon (a Marii odniosła wrażenie, że została sam jej byt został obrażony) ścierając się z klonami Du Zana, uderzając jednym o ścianę z mocą od której kamienie zadrżały - Nie jestem ugh… - stęknął gdy oberwał w podbrzusze, aż się kamienne ciało osypało - … pewien, czy zauważono… - wymachnął piekielnym biczem rozbijając ognisty pocisk Varluka -... że to nie ja byłem inicjatorem starcia z wami! I takowoż też bezkrytycznie SZCZAM na bieżące cele dotychczas okupujących te podziemia MIĘS! Tożto nie jest w żadnej mierze moja potyczka… - niemal recytował bardziej przemowę niż przepychankę słowną między uderzeniami, poświęcając w pewnym momencie nawet ćwierć sekundy na szybki pseudo-gest… którego znaczenia nie dało się rozpoznać, bo Du Zan bezlitośnie wykorzystał go by powalić demona ciosem pod kolano. Demon warknął w bezsilnym proteście przeciw grawitacji i znów zakręcił biczem odganiając od siebie Ślepą Pięść pod groźba poszatkowania, co oboje doskonale wiedzieli byłoby bardzo opowiadającym demonowi układem. Kopnięciem kamiennych kończyn zatrzasnął drzwi do sali dając sobie tym odrobinę dystansu.

Treggit odchrząknął - demon był niewątpliwie potężnym przeciwnikiem, ale jasno dał do zrozumienia, że nie jest do nich wrogo nastawiony. Zatrzaśnięcie za sobą drzwi wydawało się być tego kolejnym potwierdzeniem, dawało im też chwilę na złapanie oddechu. Szczurak ruszył w ich stronę powolnym krokiem, ostrożnie omijając trupy i resztki golemów. Po drodze sięgnął w bok i z miniaturowego portalu wyciągnął niewielki notesik - efekt porannej wizyty w bibliotece oraz wyjątkowo stymulującej konwersacji z Mari na temat planów niższych, potęg w nich panujących i ich zwyczajów. Wszak jeśli mieli mieć do czynienia z mrocznym kultem, nie mógł wykluczyć wymuszonych negocjacji z jego patronem. Co prawda to przeczucie nie sprawdziło się w pełni, jednak poczyniony wysiłek nie poszedł zupełnie na marne.
Przejrzał je szybko i odezwał się do demona, jednocześnie przekazując towarzyszem wiadomość gestami: Wstrzymać się!.
- Khotsong - pozdrowienie w otchłannym (którego fonetyczny zapis odczytał) było zarówno wyrazem ostrożnego szacunku, jak i groźbą późnej śmierci (bo czego innego można było się spodziewać po języku demonów?) - Pazurze Yeenoghu - kontynuował we wspólnym - Rzeczywiście, natura naszego spotkania była efektem pomyłki, tą jednak można łatwo naprawić. Także i nasze obecne cele nie mają związku z tobą. A w takim układzie, myślę, że możemy zapewnić sobie obopólne korzyści - zakończył, chcąc się najpierw upewnić, że demon jest w ogóle zainteresowany rozmową.

Mari uśmiechnęła się pod nosem słysząc obelgę. Przyrównanie jej do ulubionego zwierzaka - w formie obelżywe - było czymś odświeżającym. Przywykła, że w obelgi stanowią zasadniczą część nie tylko komunikacji w Otchłani ale też nawet dyplomacji, jako pokaz werbalnej siły - a właśnie bezwzględna siła była zwykle największym argumentem.
Mruknęła do Tergitta ciszej, nie krzycząc.
- Używa zapożyczeń z qlippoth - stwierdziła krótko licząc, że jej towarzysz zrozumie idące za tym implikacje natury kulturowej.

Gdy towarzysze starali się nawiązać porozumienie z demonem (wyraźnie było widać że przy maksymalnym wysiłku nawet była duża szansa że nie wyjdą z tego żywi) Varluk zacisnął zęby z powodu rozchodzącego się po ciele bólu. Kątem oka dostrzegł wielkiego ghula który parę chwil wcześniej mówił że pomógł Anathemie a teraz stał, cały ubabrany we krwi… i rzeczywiście nie próbował wykorzystać sytuacji że byli skupieni na kimś innym. Krasnolud gdyby miał czas na teatralne gesty pozgrzytałby zębami na tolerancję na dziwacznych sojuszników jaka mu się wykształciła od kiedy działał w tej drużynie.
- Co tak się czaisz jak pół dupy zza krzaka?! - zawołał na ghula - Chodź no tu, mam dla ciebie bojowe zadanie! - dodał rzucając odwieczną ojcowską formułką.
Pośród zamieszania pałętał się jeden wojak który służył kultowi. Nie wyglądał na fanatyka, a był wyraźnie speszony całą sytuacją.
- Ty! - krzyknął na zbrojnego człeka - Jeżeli chcesz żyć gadaj co tu odpierdalacie i po co wam demon! Albo mój kolega ghul będzie miał cię na przekąskę!
Na podparcie jego słów z bocznego korytarza wyłoniło się ociekające krwią monstrum. Z wyjątkową jak na swoją aparycję elokwencją przeprosił Treggita i rzucił do najemnika.
- Więc powiedz co chcemy wiedzieć… albo cię zjem?
Pomimo wszystko nie wydawał się jakoś nawykły do zastraszania werbalnego. Natomiast sam najemnik chyba miał już tego wszystkiego dość.
- Z wielką kurwa chęcią! To nie na ten żołd! Tuczą bezdomnych i karmili tego demona. Mają swoją filozofię i z dupy wzięty cel, możemy o tym pogadać potem?! - zapytał wskazując gestem łokcia drzwi za którymi wciąż był bardzo wolny demon.
Krasnolud skinął głową.
- Chodźcie obaj ze mną. - zakomenderował, a do Treggita wykonał gest dłonią. Żaden z nich nie protestował… przeciwnie, z wielką chęcią opuszczali podziemia, ale… wojownik definitywnie utrzymywał bezpieczny dystans od Malika, a Malik posyłał mu… spojrzenia.

Po drugiej stronie drzwi demon pozwolił nadwymiarowej płynnej ciemności Anathemy się pochłonąć dla dodatkowej kryjówki. Mroczne macki ledwie go łaskotały i nie bał się ich ani trochę, ale uduszenie również nie groziło przez długie minuty. Poprzez falującą ciemność przebiły się migotliwe gwiazdki kolejnego zaklęcia pod nią rzuconego gdy Wdowa przerwała zaklęcie. Demon zaklął czując jak jest wynoszony na powierzchnię. Niegłupi śmiertelnicy…
- Bez wątpienia! - Zakrzyknął demon zza drzwi - Niestety, z waszej obecności dedukuję, że zwolennicy lokalnego kultu daleko są już po przekroczeniu granicy metafizycznej i osobiście nie będę miał okazji ich osobiście przez nią przeprowadzić w podzięce za ten SKOURUDEL - warknął zupełnie bez maniery słowo które Marii bez problemu zrozumiała jako jeden z kilkuset sposobów na określenie ekskrementów… ten konkretny tyczył się tych wydalanych niekonwencjonalną metodą… - co mi w gardziel na siłę wtłaczali! O, i również za to upokorzenie pozbawionej wolności! Udało się wam schwycić Syna?! Najbardziej niedorzeczny z nich wszystkich. Choć nie zaszalałbym za nim przechodzącym pod moim podniebieniem, to jednak moje uszy chętnie przysłuchałyby się jego agonii!
- Zakładam, że to jakże odkrywcze miano kryje ich przywódcę? - Treggit był już w konwersacyjnym nastroju, nie zwracając specjalnie uwagi na to, co dzieje się dookoła - Niestety, z moich informacji wynika, że opuścił kompleks przed atakiem. To jednak chwilowa niedogodność, lub też możliwość dla ciebie na urządzenie sobie polowania. Intryguje mnie, co w ogóle, poza oczywistą głupotą, stało za tym samobójczym pomysłem, by cię tutaj uwięzić i wmuszać… co właściwie ci wciskali?
- Pękających od tłuszczu, utuczonych jadłem z ghulowego mięsa i zgniłego zboża ludzi - Anáthema nie głośno odpowiedziała za demona, gdy przechodziła koło szczuraka. Temat drażniący i nieprzyjemny, chyba że jest się Malikiem. Stanęła nieopodal, wsparta o ścianę, splatając ramiona na piersi. Przysłuchiwała. Płomienie okolicznych pochodni zafalowały przytłumionym światłem. Cienie wędrowały w jej stronę, wypełniając wyrwy rannego ciała.
- Kokony, z których wygryzają na świat poczwary gnolli.

Dialog przez zamknięte drzwi nie był łatwy. Wymagał by go wykrzyczeć, a i tak trzeba było się z uwagą wsłuchiwać w słowa.
- Szczenięta wyłaniają się z ich wewnętrzności? - zapytał demon tonem nie pozwalającym poznać czy było to szczere zdziwienie czy jedynie szyderstwo - Hu hu hu… wydarza się, wydarza... wygląda jakoby posiadali więcej rozumu, niż nawet MOJA osobista ocena by wskazywała. Lecz milczę! Nie bez pewnego układu... nie potrzebuję z wami utarczki. Jestem przesycony. Mdłości mnie wciąż wzbierają od tego nieczystego substytutu, jakim mnie tu żywią… i skazują. Nie, nie to słowo… jakim mnie skażali. Te umysły, które pochłaniałem... nadal we mnie tkwią głęboko w metafizyczności. I towarzyszy im wiele innych. To mnie... nieistotne. Nie dla was ta wiedza. Muszę... sam ze sobą się zmierzyć. Przywrócić moją siłę. A wy nie jesteście byle kim, hu hu hu... z pewnością nie byle kim. Być może pokonam was, być może ostatni z was skieruje mnie ku Otchłani, głęboko do Kotlin Śmierci, gdzie Kły tego, co nazwano Bestią Rzeźniczą, zakują mnie w kajdany i wyślą jako mięso na rajdy. Jednak ta wizja zaczyna ostatnio jawić mi się coraz bardziej... unikalna. Nie, znów nie to słowo... możliwa do uniknięcia. I zaczynam doceniać walory materialnej. A więc... opowiem wam czego pragniecie wiedzieć o MIĘSACH co zajmowały te obszar. Bah... dorzucę coś, czego nawet nie zdajecie sobie sprawy, że pragniecie wiedzieć. Następnie odejdziecie... zostawicie mnie, a droga do wolności będzie otwarta, a ja niedługo po was pójdę. Rozstaniemy się w różne strony i zatracimy nasze istnienie w zapomnieniu. Dodatkowo możecie być pewni, że Syn nie przetrwa długo.
- Jest to zaiste kusząca propozycja - odpowiedział z namysłem Treggit, a jego dłonie przekazywały informacje towarzyszom “Akceptujemy układ? Alternatywy? Bez słów!”
- Wszak są pewne wątki, które chciałbym w niej nieco doprecyzować. Naszym ostatecznym celem jest dobrobyt tego skrawka materialnej, na którym się właśnie znajdujemy. Dlatego też rozejście się w swoje strony i wzajemne zapomnienie może wymagać od ciebie opuszczenia tych stron. Przed lub po rozprawieniu się z Synem, wedle twej woli. Mogę nawet zaproponować jakieś konkretne obszary, które mogą cię zainteresować, wraz z wiedzą na ich temat.

Mari wsłuchiwała się w wymianę zdań jednocześnie kończąc ostatnie momenty swej medytacji, sięgając umysłem kolejnej porcji wiedzy. Słysząc co kult zrobił demonowi, przez jej twarz przebiegł kwaśny uśmiech - tym razem całkiem wyraźny dla postronnych. Trochę było jej żal, że brakuje jej czystej mocy na stworzenie geasa, a i… Uśmiechnęła się pod nosem. Wciąż brakowało jej czystej mocy, ale gdyby chcieli, mogła coś zdziałać, stworzyć słabszy pakt. Tylko, że za bardzo nie chciała ujawniać się w mocy. Na razie milczała.
- Zatracimy nasze istnienie w zapomnieniu? - Wdowa wyraziła zdziwienie. Słowa były jak żywo wyjęte z proroctwa. - Plugawe istoty, których kształt i istnienie odzierają z poczytalności i wspomnień. O tysiącu głosów, każdy szepczący gromem egzystencji, zagrażający samemu istnieniu. Odpieczętujcie swoje serca a zaleję je myriadami słów i znaczeń, każde z nich przepowiednią i odkupieniem poprzez MNIE! - wybrzmiało.
- Kim... jestem? - za zagadką kryło się coś dużo bardziej niebezpiecznego niż sam demon i zniszczenia, które mógłby poczynić na ziemiach hrabstwa. Anáthema chciała znać odpowiedź, jeżeli byt z otchłani był władny jej udzielić.
 
Sindarin jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 21-02-2024, 11:41   #19
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację


Varluk wyprowadził na zewnątrz kultystę i Malika… i szybko stanął między nimi czując głęboką antypatię, mogącą szybko przerodzić się w przemoc. Malik zdawał się potężniejszą istotą, ale też był solidnie poturbowany po walce z golemem, to też weteran nie czuł się na przegranej pozycji z ewentualnym starciu.
- Raz. Ja tu jestem najmitą. Płacili dobrze za nic nie robienie, ale też wiedzieli jakie mam podejście… tego Wnuka ciężko oszukać, a z jego szefem w ogóle się nie widziałem. Widziałem co robią, a przynajmniej tego część, ale czemu to robili to cholera wie. Porywali bezdomnych, coś im robili, w jakiś trans wprowadzali i potem niemal wszystkich odsyłali do Zielonej Bramy, praktycznie bez wspomnień. A! Pierwsza część odurzenia odbywała się za zamkniętymi drzwiami. Przestałem się interesować po pierwszej zrypie. Tych co zostali zbierali do podziemi… ciekawostka: wykopali je kilka miesięcy temu. Pierwotnie ich nie było, to wiem od innych co stacjonowali przede mną. Tam ich karmili, tuczyli a potem zbierali do pokoju którego strzegliśmy. Wyganiali nas zawsze za kotarę nim otwierali drzwi ale raz udało mi się podejrzeć. Taki ciekawski ja… wtedy też zobaczyłem demona. Ledwie się w portasy nie posrałem… bydlak od razu mnie dojrzał. Te czerwone oczka… brrr…

Szczerze mówiąc krasnolud nie był w stanie wyobrazić sobie jakby się zachował gdyby człek i ghul rzucili się na siebie - prawdopodobnie zatłukłby jednego i drugiego. Ważne że najmicie rozwiązał się język, chociaz to co powiedział zapewne usłyszałby też od upiorzycy. Konieczne więc skonkretyzowanie tematów.
- Aye, szkaradne bydle z tego demona. - rzekł Varluk - Powiedz coś więcej o tym Wnuku. Mieli jeszcze jakiś liderów? Też ich tak familijnie wołali? Albo wypowiadali jakieś dziwne imiona, dziwne słowa?


- Kimże jesteś? - zapytał demoniczny głos zza grubego dębowego drewna, obijanego żelazem i szczerymi intencjami - Na pewno nie owym, którego pozory starasz się wykreować. Ową prawdę bym poznał. Aczkolwiek KOGO pozorujesz… Wiedza to potęga. Strzeż jej dobrze. - sposób mowy demona sugerował, że to jakiś cytat, z odległych czasów, odległych lat… może takich co dopiero miały nadejść? -[i] Nie jestem ochoczy oddać klucza do tej potęgi bezinteresownie. I nie, gryzoniu z pustynnymi bombami… Niechaj to zstąpi na ciebie jak deszcz, gdyż nie zamierzam opuszczać tej krainy. Mam tu swoje nieukończone sprawy, wymagające mego wpływu... I nie myl mojej zdolności do pertraktacji z uległością. Dla sprawy zatrzymania mnie w tej chwili, w tym czasie jaką ofiarę jesteś gotów zaryzykować? I wiedz, że ofiarą twoi towarzysze będą. Czy metafizyczność spotka zjawa, utkana z cieni i enigmatycznych mocy? Czy ślepiec o niechlujnej technice, mający przed sobą długi i pełną glorii drogę do perfekcji? Może krasnoluda zakutego w stal, obrońcę nieugiętego i lojalnego? Czy dziewkę której nie znam, co się za plecami tylko kryła? Czy ty sam… wybierz przeznaczenia trojga z nich, bo to będzie minimalny koszt zatrzymania tu demona! W najmroczniejszym zakamarku losu kilku spośród was stanie się moimi żywymi trofeami! Wówczas poznacie, że moje retoryczne poszukiwania nie pozbawiają mnie ani odrobiny demonicznej… pasji! Wiedza, której podział stanie się orężem w rękach obu stron, w zamian za uniknięcie konfliktu który mógłby permanentnie naruszyć tkankę naszej egzystencji! To jest układ! Przyjmijcie go, zaproponujcie lepszy albo szykujcie się na ponowne wzniesienie mieczy!
Szczurak pokręcił głową ze zrezygnowaniem, posyłając zmęczone spojrzenie w stronę, z której usłyszał głos zjawy. Milczał przez moment, po czym odezwał się do demona.
- Uległość jest ostatnią rzeczą, jakiej się po tobie spodziewam. Mam też pełną świadomość balansu sił w obecnej sytuacji, nie jest to dla mnie nowość, co znając mój lud, pewnie dobrze wiesz. Czemu więc miałbym zatrzymywać cię chociaż na chwilę dłużej niż sam to zaproponowałeś? Nie ukrywam też, że twój przedłużony pobyt w Drugim Eshal niespecjalnie jest mi na rękę, ale nie zamierzam podejmować w związku z tym niesprowokowanych działań, a tym bardziej nie chcę cię widzieć uwięzionego - zamilkł znów, rozważając następne słowa - Ewentualnie wesprzeć cię swoimi środkami, jeśli to miałoby przyspieszyć domknięcie twych spraw. Twój wstępny układ przyjmuję: nie dążymy do konfliktu, dzielisz się zaoferowaną wiedzą i opuszczasz to miejsce wkrótce po naszym stąd odejściu. Popraw mnie, jeśli nazbyt to uprościłem. Cóż by był jednak ze mnie za kupiec, gdybym nie zapytał, czy jest coś jeszcze, co mógłbym ci jeszcze zaoferować? Oczywiście, poza ofiarami z samego siebie i moich towarzyszy - dodał dość lekkim jak na tą sytuację tonem.
Mari zza rogu - trochę paranoidalnie nie stojąc na linii strzału względem drzwi - przekazała w prostym systemie gestów który kiedyś opracowali (a który niechybnie bazował na znakach używanych przez gildie złodziejskie) symbol pogoni, ofiary, zasadzki i drużyny - demon stwierdziwszy, że podoba się mu w okolicy najpewniej prędzej czy później zacznie eliminować przeszkody, w tym taką która mogła go - sporym kosztem - ubić. Po chwili jednak dodała jeszcze jeden gest. Osłabienie. Być może długa niewola i eksperymenty na jego cielsku sprawiły, że teraz nie jest w pełni sił, nawet jeśli tylko mentalnych. Szczurak odpowiedział gestami walki i śmierci oraz targu, czasu i szczęścia - mieli teraz do wyboru albo niemal pewny zgon w bitwie, lub pokojowe załatwienie sprawy, a potem czas na przygotowanie się na atak, który mógł, ale nie musiał nastąpić. Później zadał nieme pytanie: czy Mari ma pewny sposób na wygraną?
Mari odpowiedziała szybkim gestem dnia, może kilku, przygotowań i zasadzki. Potem podała gest teraz i niskie szanse (co było wprost gestem trefnej roboty). Treggit kiwnął głową, pokazując znak przypału - za duże ryzyko, za mały zysk. Mari kiwnęła głową nie wtrącając się w negocjacje.

W czasie kiedy jego towarzysze negocjowali z demonem, Du Zan kumulował siły. Zbierał obecne w drobnych ilościach energie świata natury. Nawet w tak splugawionym miejscu były obecne. Du Zan buzował wręcz od siły, która szukała drogi do ujścia. Mnich niemałym wysiłkiem woli skupił się i ruszył w kierunku towarzyszy, mackami ki szukając ich magii. Był jeszcze za daleko, ale wyczuwał już Mari. Wykonał ręką kilka gestów, nauczonych go przez szczurołaka. “Siła, dwa, magia” - wzmocnię twoje zaklęcia i je skopiuję - starał się przekazać.

Baronessa śledziła wzrokiem wymianę bezgłośnych komunikatów. Bynajmniej nie miała w planach poświęcać swej egzystencji w obecnym czasie i miejscu. Po zwycięstwie kultyści narysują kolejny krąg przywołań. Daremna ofiara. Otchłań pęczniała mnogością inwentarza, bogactwem wyboru.
Treggit negocjował chłodną kalkulacją. Przysługa za przysługę, towar za monetę. Brakowało emocji, istotnej dźwigni w handlu. Jedna, przeważająca unosiła się w tle. Należało ją ledwie złapać i zacisnąć, by ograniczyć chęć Przyzwanego do przemierzania Sfery Materialnej. Ból Ego z mimowolnie odśpiewanej partii w chórze Wielogłosu.
- Demon wędrujący przez krainy widokiem niecodziennym, pełnym grozy - odezwała się ku wyraźnej niechęci Szczuraka i zapewne Mari, gdzieś w dali wierconej zażenowaniem.
- Dobry by *Pozór* zbudować, wzmocnić i utrzymać. Rządzić przez strach i nadzieję. Kto wszakże nalegał na zerwanie kajdan? Rola, którą ci napisano. Którą odegrasz ku ich przyjemności. Wzmacniając u władzy... a teraz już milczę. Jak grób.

Pokazała symbol ciszy i mogiły. Pojedynczego aktora oraz Baldpawa.

- Pomoc rzeczesz, dwunogi gryzoniu… Zgoda. Dostrzegam, że powiększyliście dystans. Otworzę drzwi, gdyż jest niewygodnie tak głęboko analizować wasze wykrzykiwane słowa - ogłosił demon, a następnie zrealizował swoje plany... Drzwi uchyliły się na odległość około stopy, nie eksponując samego demona, lecz prezentując tańczące w głębi wyładowania błyskawicowych ścian Wdowy.
- Cofnijmy się na moment. Jestem… na wasze tłumaczyłoby się Akata, Nie-Wybrany, czy Od-Wybrany? Unchosen lepiej przekazuje odpowiednie emocje. Z kim mam przyjemność?
- Mów mi Treggit - szczurak przedstawił się, skłaniając się lekko.

Mari w milczeniu przysłuchiwała się przedstawieniom, sama nie miała zamiaru łatwo sprzedać swego miana, nawet pomimo butnym pierwszym odezwaniu się do demona - uchodzić za kogoś ważnego.

Mnich powstrzymał się przed okazaniem gniewu, gdy demon powiedział że jego technika jest niechlujna ale… musiał przyznać mu rację.

- Porzuciłem swoje imię wraz z wzrokiem Yao Mo. - odparł Pięść, przywołując swój ojczysty język. - Możesz nazywać mnie Ślepcem.

- Nie posiadam zrozumienia, z jakiego powodu BOKKEROLE zdecydowały się uwolnić mój byt. Zakładam, że antycypowali, iż dokonam waszego unicestwienia, a następnie, po osłabieniu, pozwolę sobie ponownie być ujętym... prawdopodobnie przy niebiernej interwencji Ojca. Stanowi to inicjalną fazę faktów, o których nawet nie jesteście świadomi, iż pragniecie je poznawać. Początkiem był Ojciec. Z biegiem czasu wykształcił się Syn, ale w pewnym punkcie został on zdetronizowany do Wnuka a jego ówczesny tytuł przyjął inny GAT. Teraz noszący imię Syna jest herezjarchą, zdrajcą, kłamcą i okrutnikiem w szeregach BOKKEROLI... Dla Ojca byłem narzędziem. Przez moją więź z Kotlinami Śmierci zamierzał zaspokoić Wieczny Głód.

- Nie jestem w stanie dociec jakie rezultaty przewidywali… ów Wieczny Głód jest doskonale ponadczasowy. Bestia Rzeźnicza pozostanie wiecznie nieusatysfakcjonowana. Syn chyba to pojął. Pragnął uwolnić mnie, ofiarowując cały kult jako ofiarę, aby samemu zostać moim wybrańcem. Jeszcze przez tydzień lub dwa mógłbym go skłonić, aby zgodził się na to zgodnie z moimi warunkami, bowiem ten zuchwały kont zbyt wiele sobie wyobraża...

- W innej sferze dyskursu: szczenięta wyłaniające się z wnętrz ofiarnych trzewi sugerują, iż wpływy Gnollego Księcia manifestują się z wyjątkową siłą w tej krainie. Przypuszczam, że podobnych miejsc musi istnieć więcej, a prawdopodobnie stosują one analogiczne metody. Jest to jeden z moich... bardziej fundamentalnych celów. Chcę odnalezienia moich braci i zbadania, czy te rytuały dokonały nad nimi tego samego, co ze mną. Za pomoc w tym celu… możecie spodziewać się wymiernej wdzięczności…
- Przez “tą krainę” rozumiesz tą sferę planarną, czy jedynie okoliczne księstwa? Ma to znaczenie w kontekście ekstensywności poszukiwań - powiedział z uśmiechem szczurak. Czuł, że stoi już na nieco pewniejszym gruncie - Posiadam pewne możliwości jeśli chodzi o pozyskiwanie informacji, mogę więc rozesłać wici, wyszukując analogicznych wydarzeń jak te tutaj. Przeszukamy też te podziemia, może uda się znaleźć jakieś wskazówki. Ale to jeszcze przed nami, wróćmy do twej opowieści. Czy dobrze rozumuję, iż w szeregach kultu istniał swego rodzaju konflikt między kiedyś-Synem, teraz Wnukiem, a nowym Synem? Zgaduję też, że obaj zostali obdarowani Ojca pewnymi mocami magicznymi?


- Jestem tu od niedawna. Trzy tygodnie temu zostałem tu przysłany - odpowiedział Varlukowi najemnik.
- I rozumiem, bardzo… bardzo dogodnie - wtrącił się Malik przestając na chwilę wydłubywać niewygodne ścięgno spomiędzy zębów, a jad w jego głosie mógłby powalić byka - odcinali cię od wszystkich informacji i nie bardzo wiedziałeś co się dzieje i tak naprawdę byłeś pasywnym obserwatorem, prawda?
Najemnik uśmiechnął się z wyrazem twarzy “a tu cię mam, mendo”.
- Starali się. Ale ta głowa jest ciekawska - postukał się palcem po skroni - poza Wnukiem jest jeszcze Syn. Orsii Ulf vel Vivar. Nie znam tożsamości Wnuka. Wydaje mi się, że może być po prostu nikim… albo nie ma rozdmuchanego pod niebiosa ego każącego mu ogłaszać wszem i wobec, że jest lepszy od wszystkich wokół… - weteran wzruszył ramionami - Erik w ogóle jestem. Erik Birger. Jeśli mnie zabijecie prześlesz chociaż mój żołd mojej rodzinie? - starał się wyglądać dziarsko i odważnie, ale musiał przełknąć ślinę w połowie zdania. To był w sumie wciąż młody mężczyzna. Nie sięgał połowy trzeciej dekady życia.

Varluk spojrzał poważnie na człeka. Ten podał nazwisko a to już było dużo. Grupa miała środki by zweryfikować prawdziwość tych słów. Pytanie czy „syn” był na tyle arogancki by używać prawdziwego nazwiska.

Jestem Płomień. Wytężaj pamięć Eriku a sam im te pieniądze zaniesiesz. - Varluk nie miał oporu by przedstawiać się w ryzykownej sytuacji tłumaczeniem jednego członu swojego nazwiska - Skoroś ojcem to widzisz zapewne że to dość skromna ta kultystyczna familia. Były jakieś przesłanki by mieli jeszcze jakiegoś „ojca”, „matkę” czy „dziada”? Przez kogo was najmowali i skąd? Mieli jakiegoś emisariusza? Słyszałeś czy mieli podobne miejsca w innych miastach?


- “Ta kraina” - odpowiedział demon Treggitowi daleko głębiej w podziemiach - jak można z wysoce prawdopodobnym przekonaniem domniemywać, roztacza się na przestrzeni obejmującej najbliższą setkę, a być może dwie setki kilometrów… W scenariuszu gdzie Bestia Rzeźnicza nabywa tak wyraźnych wpływów w całej to sferze znamionowałoby akwizycję potęgi kreującej zagrożenie dla reszty Otchłani co z kolei konkretne istoty demoniczne z pewnością by aktywnie korygowały. Niemniej jednak, jestem w stanie jedynie przybliżonym oszacować, czy mówimy o trzech lokalizacjach przeprowadzania rytuałów w zasięgu dwóch dni marszu, czy wręcz o czternastu punktach w przestrzeni czterech dni… i mówię tu o dniach mego marszu, nie wspieranego magicznym podmuchem. Interakcje pomiędzy Synem a Wnukiem wykazują zdecydowane napięcia. Jeden nie uznaje drugiego, uważając go za intruza, podczas gdy drugi gardzi pierworodnym, roszcząc sobie prawo do wyższości. Ojciec, z kolei, prezentuje się jako postać obdarzona potężnymi zdolnościami kapłańskimi, być może nawet demonologicznymi, aczkolwiek brak mi informacji dotyczących relacji z niższymi bytami. Jednakże, jasno wykazuje panowanie nad potężnymi energiami emanującymi od samego Gnollego Księcia. Czy jest on zwykłym warlockiem? Magia Syna również emanuje wyraźnymi znamionami magicznej esencji demonicznej, jednakże moja wiedza w kwestii zdolności Wnuka jest ograniczona, gdyż nigdy nie zdecydował się podzielić ze mną zasobem swoich umiejętności."

Anáthema parsknęła w ostatnim rozrachunku. Niedorzeczność.
- Nie przeczę, chwiejna ma głowa miewa problemy z pojmowaniem, lecz jeśli mnie słuch nie pomylił... - zaczęła. - Yeenoghu, za pośrednictwem czarnoksiężnika, którego mocą obdarzył, kultu który zbudował, pragnie zwiększyć swe wpływy w Materialnej. Prawdą, że wielu zza granic dzieli ową obsesję, by się do niej przedostać. Siać śmierć i zniszczenie. Uczynić wdzięcznym placem zabaw.
Przechodziła do mniej oczywistego rozdziału.
- Natomiast demon, zwany jego Pazurem, pragnie kult zniszczyć, czarnoksiężnika zabić, plany Yeenoghu pokrzyżować, uwolnić swych braci z Hierarchi, którzy podobnie, zostali potraktowani jako wytrychy we wrotach wymiarów? Czy to aby nie oznacza buntu przeciwko Rzeźniczej Bestii, jej ambicjom?

Jeszcze jedna, wyrwana z kontekstu rzecz interesowała Wdowę.
- Uwolnili cię, więc wyrwałeś ich śmierci, czyż nie? - oceniała ile są warte ustalenia pomiędzy Mięsem i Akatą.


Malik dłubał w uchu niezręcznie wyglądając na niepocieszonego nie będąc w stanie nic dodać do dyskusji.
- Wierzysz w choćby jedno jego słowo? To jeden z nich. Jeden z kultystów co regularnie przychodzili wycinać moje martwe mięso by, jak się do siedmiu piekieł okazuje, karmić nim jakiś nieszczęśników… jakim cudem wszyscy nie zdechli w tym procesie przekracza moje pojmowanie.
- To przez niedokrwienie czerepu - zadrwił Erik wskazując sobie palcem między oczy - Główka źle pracuje gdy się posokę odetnie od niej.
- Ty mały… -

- DOŚĆ! - huknął Varluk uderzając młotem o posadzkę, aż kamień zadudnił powstrzymując Malika w półkroku. Najemnik miał już wzniesioną tarczę i opuścił ją dopiero gdy nieumarły się… nie “rozluźnił” ale porzucił bojową postawę. Tę z której dało się wyskoczyć jak spuszczona sprężyna.
- Mamy sposoby na sprawdzenie jego słów… Jeżeli kłamie, to cenę za kilka dodatkowych dni życia zapłaci każdy kto jest mu drogi.
- No ale skoro już kwestia została podniesiona… grzecznie proszę o odpowiedzi… i pukiel włosów by było z czego czarować.

- Jakie odpowiedzi? Tu nie było nawet pytania! - Resztki adrenaliny dopiero opuszczały krew Erika - Hélv-ti bjart, lát þat skjóta ok rýna mik…- wywarczał do siebie - Chcesz żebym powiedział ci czemu możesz mi ufać? Może dlatego, że ładnie proszę i nie żywię się ludzkim mięsem? Bo podałem ci moje imię i bardzo konkretne imię szefa kultystów? Może odwołując się do sympatii, bo być może mam szczęście i sam kiedyś byłeś najemnikiem i znasz jak to jest “po prostu być na robocie”? Albo masz rodzinę dla której pełnych brzuchów, dachu nad głową i lepszej przyszłości już jesteś gotów ryzykować nawet WŁASNE życie i wtedy przymknięcie oka na kwestie dobra i zła obcych ci ludzi staje się odleglejsze i łatwiejsze do zignorowania… dla ludzi urodzonych jak ja czy moja Astrid nie ma taniego sposobu aby nasza Sigrun, Thuram czy Olaf… - zawahał się na chwilę szukając słów - by ich dzieci urodziły się już jak ludzie i nie musiały nigdy martwić się o pełne brzuchy czy dach nad głową…



- Nie wypowiadaj MURWO NIEDORŻNIĘTA tego imienia na głos! - Wywarczał na krótki moment gubiąc wszelką elokwencję i zdolności retoryczne. Odchrząknięciem je odzyskał.
- Niechże nie rozbrzmiewa ono i zgładź je nawet z jałowych pustkowi gdzie twoje myśli rozbrzmiewają - zrobił najdrobniejszą pauzę aby obelga miała czas przebrzmieć - gdyż nie bez celu obdarzamy demoniczne książęta, arcydiaby, archanioły, czy też bóstwa, licznymi tytułami. Imiona tych bytów magnetyzują ich uwagę, zaś my, zdecydowanie, nie pragniemy przyciągać jego spojrzenia.

Demon zamilkł na kilka chwil mamrocząc coś niezrozumiale pod nosem.
- Wstrzymajmy się z osądem. Wasza zjawa nie tylko nie przyniosła korzyści, lecz także skierowała jednego z tych bokkeroli w niezwykle gwałtowną podróż ku Otchłani albo Piekłom... O wiele korzystniejsze byłoby dla niego, gdyby to była Otchłań – z tego miejsca będzie łatwiej mi go wydobyć. Lecz zauważyłem, że wielu z tych jednostek bardziej ochoczo uległoby nieubłaganym rządom piekielnych istot. Cóż... Pozostaje nam obserwować, aż się to rozegra. Lecz w ostatecznej konkluzji… wyrwę.

Znów krótka pauza przerwała wywód demona nimi wrócił do nieodpowiedzianego jeszcze pytania
- Czy rzeczywiście zarzucasz mi jakąkolwiek lojalność wobec Władcy Ruin? Nieobecny jest w tych przestrzeniach. Dopóki przebywam w sferze Materialnej, a on zanurzony jest w Otchłani wraz ze swymi chropowatymi podwładnymi, niech sobie próbują we mnie znaleźć jakiekolwiek oddanie, głupców to przedsięwzięcie i zamierzam, by taki stan trwał.

Mogłoby wydawać się, że słysząc wybuch demona Mari uśmiechnęła się pod nosem. Rzeczywiście, imiona miały moc, ale też gdy pierwszy raz ona go wywołała, demon tak nie zaregował. Był albo zajęty walką albo też… cóż, jedyne czego można było być pewnego w kwestii demonów to nasiona pierwotnego chaosu w ich naturze bytu które prędzej czy później się odezwie. Dlatego też zawsze wolała rozmawiać z diabłami, od biedy czartami - przynajmniej rozmowa niosła za sobą ten delikatny posmak słownej szermierki. W przypadku demonów szermierka ograniczała się do wyzwisk i opowiadania tego jakie męki zgotuje się oponentowi, implikując w dyskusji przewagę czystej mocy. Nie czuła potrzeby informować demona, że gdyby miała jakiś interes w tym i sposobność, sama dałaby jego przeklętego ducha na tacy jego pana lub wroga jego pana - ale na to pierwsze nie miała czasu ni celu, a na to drugie - dość osobistej mocy. Ale też tak rodzą się pomysły…

- Czasu pod dostatkiem, a i tak go szkoda, by się uczyć listy nadętych przydomków... - Anáthema sceptycznie wyraziła preferencje skłaniające się ku prostszym formom. Odgryzła za wyzwiska.
- Mnie przekonał - uzyskała co pragnęła, w poruszonym aspekcie. - Gdzie znaleźć w demonie więcej szczerości niźli wyzierająca nienawiść?
W drugim zawód mieszał się z podziwem.
- Tylko jednego? Cóż za uciążliwe do ubicia karaluchy... dobrze, może nadepnięty zaśpiewa przyjemnie dla uszu. Wyższy gatunek biegający w maskach obrzędowych. Drogi pamiętniczku, wczoraj byłem Synem, dzisiaj jestem Wnukiem, nieustannie Młotem, wciąż niezmiennie Tłukiem. Przetrząśnijmy ruiny w poszukiwaniu śladów o innych.

Treggit opierał się o swoją laskę, przysłuchując się słowom demona, słusznym podejrzeniom Anathemy oraz wybuchowej reakcji Akaty. Pełne dezaprobaty cmoknięcie zabrzmiało nieco dziwnie z jego pyszczka.
- Nasz rozmówca ma w tej kwestii rację – zwrócił się w końcu do widma – Nawiązując do Reguły Trójek, trzykrotne w krótkim odstępie wspomnienie Yee.. go imienia – uśmiechnął się złośliwie – przez jedną osobę mogłoby zwrócić na ciebie jego uwagę. Towarzystwo istoty w jakiś sposób z nim powiązanej tylko zwiększa to prawdopodobieństwo.

- Po trzykroć Shelyn, czeka w gotowości. Byś biegał za ręce po łąkach kwiecistych. Wianki plótł i wiersze miłosne. Stąpał w kroplach rosy srebrzystej. Obawiaj się, istoto Otchłani... - duch wizją tortur szyderczą we flakach demona zamieszał, by zwrócił wszystko co zeżarł.

Demon tylko odchrząknął protekcjonalnie, przynosząc na myśl rodzica odpuszczającego dyskusję z nieograniętym dzieckiem… w jakiś sposób miało się również wrażenie, że towarzyszyło temu machnięcie ręką.

Szczurak nie komentował kwestii lojalności. Ta u demonów kończyła się tam, gdzie możliwość ukarania jej braku lub rozbiegały się wspólne cele. Poza tym, udzielenie im informacji na temat potencjalnych innych komórek kultu niespecjalnie działało na korzyć Rzeźniczej Bestii – a były zbyt niedokładne jak na celową dezinformację.
- Rozumiem, że twoim obecnym celem pozostaje polowanie na Syna, tak? Czy podobne zamiary masz w stosunku do Wnuka? – zapytał demona – Rozpocznę proces zbierania informacji na temat pozostałych lokalizacji, ale jeśli mam się z tobą podzielić ewentualnymi wynikami, potrzebuję kanału kontaktowego. Czy masz zamiar przebywać w konkretnym miejscu, lub odwiedzać jakieś miejsce w regularnych odstępach czasu? Zgaduję też, że dysponujesz mocą pozwalającą ci przebywać niezauważonym w otoczeniu śmiertelników?

- Zostanę zauważony jedynie, gdy zechcę być zaobserwowanym. Co do tego nie musisz się niepokoić. Gdyby ktoś podarował mi odrobinę swej posoki lub pukiel włosów, czy fragment mięsa, kontakt wówczas przybierze postać trywialną i dostępną na wezwanie… - zaproponował Akata.

- Nie - Mari powiedziała do towarzyszy zanim zdołała się drugi raz ugryźć w język, ale też zanim ktoś mógłby przystać na taki pomysł.. Pierwszy raz ugryzła się przed głośnym, akademickim stwierdzeniem, iż najpewniej demon jest zmiennokształtny i albo przybiera postać otoczenia (co już widzieli) albo też może przybrać ludzkie kształty, co w zasadzie było jedną z bardziej powszechnych sztuk. Tym razem nie wytrzymała.
- Możesz dać nam swój pazur, skoro jesteś pazurem swego pana, widzę w tym pewną poetykę i moc - stwierdziła szczerze.
Słowom Mari towarzyszył cichy chichot Treggita.
- Wybaczcie - powiedział w końcu - Ale musicie przyznać, że obie te propozycje są równie mało prawdopodobne. Oczywiście nie śmiałbym odrzucić próbki twej tkanki, gdybyś to ty taką zaoferował, Akato. Sam jednak, jak i zapewne moi towarzysze, jako krusi śmiertelnicy, jesteśmy zbyt przywiązani do integralności swych cielesnych powłok. Jeśli to ci nie odpowiada, możemy ustanowić skrzynkę kontaktową chociażby w tym miejscu.


Tyrada rozemocjowanego Eryka była dla Varluka dobrym dowodem na jego prawdomówność. Draństwem było naciskanie na najbliższych, to prawda, z drugiej strony ghul miał rację - wszystko pokazywało że kultyści byli dość plugawą grupą. Jaki problem by powszechne wśród nich było krętactwo?
Natomiast to o czym powiedział najemnik było też czymś co rezonowało u Varluka. Nie dał tego po sobie poznać.
- Eryku. Powtórzę. Czy są jakieś przesłanki że są inni przywódcy, nie tylko Wnuk i Syn? Czy są jakieś przesłanki że działali też w innych miastach? - krasnolud pytał spokojnie ale stanowczo - W jaki sposób zrekrutowali ciebie i pozostałych najemników i czy wiesz kto się tym zajmował?
- A… to… - młody Birger podrapał się po potylicy nieco speszony swoim wybuchem, który okazał się nie na temat - nie wiem niestety. Nie byłem przy naradach, mi tylko przekazywano rozkazy… i też nie oczekiwałem by to było coś co mi się przyda więc moja ciekawość zeszła na drugi plan po pierwszym… upomnieniu jakie dostałem. To była słodka, prosta i dobrze płatna robota aż do wczoraj, kiedy ogłosili stan gotowości… hmmm… - zmarszczył brwi dodając dwa do dwóch w głowie - wiedzieli, że przyjdziecie. Nie wiem jeszcze co o tym myśleć… a zrekrutowali mnie przez pośrednika. Technicznie jestem niezrzeszony, ale mam w miarę stały kontakt co wynajduje mi zlecenia i bierze nierozsądny procent, ale zlecenia zwykle są z tych lepszych niż gorszych iii… - skrzywił się drapać za uchem jelcem miecza - … na prawdę bym preferował nie napuszczać was na niego… to zimny profesjonalista i jest dupkiem, ale sporo mu zawdzięczam i na każde zlecenie jak… to - wskazał obszernym ruchem cały Stary Zrąb - miałem zlecenia typu obrona dziecka przed powalonym ojczulkiem… autentyczna historia i to nie jedna. To nie jest zły człowiek… może jedynie mógłby przystopować z doktryną “bez zbędnych pytań”.

Varluk zastanowił się chwilę. Z głębi podziemi nie dochodziły odgłosy walki, krzyki czy inne wezwania, ale czas był najwyższy zdecydować co dalej. Eryk nie wyglądał na gnoja czy bezdusznego najemnika. Ba, wyglądał na silnorękiego do wynajęcia który nawet cieszyłby się z roboty którą może się pochwalić bardziej niż “wypełniony kontrakt”.

- Sytuacja wygląda tak: Wnuk zarządził wycofanie i wypuszczenie demona z okowów. Raczej zakładał że albo się przez ciebie przetoczymy albo zje cię demon. - krasnolud podrapał się opancerzoną dłonią po nosalu przyłbicy jakby była jego prawdziwym nosem - Jeżeli gdzieś trafisz na niego lub pozostałych… hmmm… możesz zostać uznany za zbyt wiele wiedzącego.

Praca dla księcia wymagała od niego elastyczności. Sama drużyna w której działał była tego dobrym dowodem gdyż pozostali jej członkowie byli postaciami… hmmm… co najmniej dyskusyjnymi. Po prawdzie to krasnoludowi zrobiło się trochę szkoda chłopaka. Jednocześnie wydawał się zachowywać zimną krew, pomimo… niedogodnej sytuacji w jakiej się znalazł. No i pracował myśląc o utrzymaniu rodziny a nie samego siebie.
Zakiełkował mu pewien pomysł. Gryzło się to trochę z planami wypowiedzenia umowy z Księciem, ale z drugiej strony… byłby w stanie w razie czego załatwić temu człekowi coś lepszego gdyby sam nie był w stanie tego ogarnąć.

- Dobra. Powiedziałeś dość. Możesz iść, zostaw mi kilka swoich włosów, jak rzekłem. Myślę że mówisz prawdę, więc potem je po prostu spalę. I nasze losy potoczą się swoimi drogami.

Erik westchnął spuszczając z siebie napięcie głębsze niż dawał po sobie poznać.
- Dziękuję, bogowie… jak ja dziękuję… - gdy sięgał do swoich włosów aby odciąć kosmyk Malik wyglądał jakby miały mu zaraz zęby popękać od tego z jakim gniewem je zaciskał.

- Ale… - rzekł krasnolud - Możemy zrobić też tak że dam ci stałą pracę z jasnymi zasadami, z możliwością zadawania zbędnych pytań. Z zatrudnieniem natychmiast lub gdy ułożysz sobie wszystko by twoja reputacja nie ucierpiała. Hmmm… Pensja… hmm… jaki masz kontrakt?


- Heh- uśmiechnął się werbalnie demon zza drzwi - Nie macie prawa zrzucać mi winy za moje próby... kiedyś nawet odniosły sukces... a wasze powłoki mogłyby się korzystnie rozwijać. To wasze wole byłyby okazem moich malwersacji, gdybym otrzymał ochoczo ofiarowaną krew. Za siedem dni. Przeszło dwa tysiące kroków na zachód i dodatkowe tysiąc na południe od tego miejsca. Nie mam pewności co tam znajduje się teraz, nie jestem zaznajomiony z topografią tej krainy, więc jeśli posiadasz lepszą sugestię, to jestem otwarty na dyskusje. Jednakże to miejsce niekoniecznie będzie wolne od zagrożeń…


- He? - zapytał bezdźwięcznie Erik, po czym szybko zdał sobie sprawę ze słabości swojego głosu, pokręcił głową gwałtownie, odchrząknął i gdy zaczął na nowo jego głos brzmiał silnie i dumnie.
- Płacili mi setkę tygodniowo. Kontrakt tyczyło ochrony Starego Zrębu… to chyba już się przedawniło. Jeśli byście spalili resztę to na pewno - wymamrotał kaszląc w dłoń - A tak i tak są klauzule pozwalające mi negocjować jego zerwanie… wasza drużyna jest wysoko ponad deklarowanym poziomem zagrożenia. Optymistycznie potrzebuję dwóch dni aby dotrzeć do Lubberg i zamknąć kontrakt… przepadnie mi wtedy ostatnie pięć siódmych tygodniowego żołdu prawdopodobnie, bo płacili mi go tutaj…
- Cóż za lojalność… - zadrwił Malik - zupełnie nie idzie się spodziewać powtórzenia tego numeru gdy tylko będzie to wygodne… - Erik udał, że go nie słyszy.
- Potem dwa dni aby wrócić jeśli będziecie tutaj. Wzięty mam zapas, więc może bym się w 3 dni uwinął.
- Ok. To skoro puszczacie nawet kultystów wolno, to rozumiem, że niewinne ofiary także zostaną zwolnione, co nie? To ja będę już szedł… - zadeklarował ghul i już zrobił pierwsze ćwierć kroku, ale… był w tym ostrożny. Wypatrywał najpierw reakcji.

- Porozmawiaj z Upiorzycą przed odejściem. - krasnolud zwrócił swoje pancerne oblicze w kierunku ghula - Jest dobrze obeznana w obyczajach panujących na powierzchni. Wiesz… biegający po okolicy samopas czciciele demonów, syny czy inne wnuki na których będziesz się mścić szybko się skończą i będzie trzeba sobie znaleźć jakieś inne zajęcie…

Krasnolud pozostawił wyraźne niedopowiedzenie. Tym niedopowiedzeniem było też to że od tego innego zajęcia może zależeć czy następnym razem Varluk z resztą nie dostaną zlecenia na pałętającego się samopas ghula.

- Oh nie, kurwa nie… - zaśmiał się krzywo ghul - Mowy nie ma… ja stąd się wynoszę. Widziałem co potraficie i rzuciłem okiem na to skurwysyństwo na dole… znam swoją ligę… jeśli pójdzie po mojej myśli to nigdy więcej się nie zobaczymy ani nie zobaczę kultystów! - Zatrzymał się dziesięć kroków dalej i spuścił ramiona - Ale podziękuj czarownicy za uwolnienie mnie. Dała mi szansę, a to nie jest częste gdy jest się… mną - wznowił marsz nim po raz drugi się zatrzymał patrząc bezsilnie w nocne niebo - gdzie jest zachód? Nie do końca do końca wiem gdzie jest “tutaj”...
- W tamtym kierunku - odpowiedział Erik - Ale tam masz całe pasmo górskie niedaleko. Widmowe Grzbiety są ciężkie do przebycia nawet bez wiwern i trolli tam urzędujących. Możesz woleć iść na północ przez Norden aby je ominąć, ale to są tygodnie drogi.
Ghul prychnął, ale wymamrotał pod nosem coś co chyba było zdawkowym podziękowaniem i ruszył na północny zachód. Najwyraźniej jeszcze nie podjąwszy decyzji.
Krasnolud skinął głową. Nie był pewny co począć z ghulem który nie był bezmyślną bestią, ale wyglądało na to że ten miał sporo oleju w głowie. I wiedział czym by się skończyło zbyt częste obcowanie z ludźmi.
Chodzę po świecie ponad sto lat, a wciąż mnie zadziwia tym i owym. - rzekł Varluk - Dobra. Trzeba przygotować plan na wypadek gdyby reszcie się nie udało poskromić demona. Hmmm… bacz na to co się wokół dzieje, będę potrzebował chwili spokoju


 
Stalowy jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 28-02-2024, 07:41   #20
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Mari rozejrzała się po tartaku i śladach walki, a konkretnie ku jednym śladzie - płonącym magazynie. Prawdę mówiąc nie trzeba było nań patrzeć, bijące zeń ciepło, gryzący dym oraz trzask płomieni wystarczał. Dziewczyna powoli obróciła głowę w stronę krasnoluda z miną kogoś, kto patrzy na dziecko które za bardzo nabałaganiło.
- Potrafisz to ugasić? - zapytała go beznamiętnie, bez złości, ale z pewnym rozczarowaniem.
Krasnolud wraz ze swoim nowym podwładnym grupowali właśnie więźniów którzy otumanieni środkami odurzającymi mieli problemy z motoryką. W sensie Varluk wyprowadzał a Eryk pilnował by się nie rozeszli.
Widzę dziecko że masz za dużo czasu wolnego i ci się nudzi. - odparł krasnolud do Mari - Potraktuj gaszenie magazynu jako bojowe zadanie specjalnie dla ciebie.
Cichy świst powietrza wypuszczanego przez nozdrza był pierwszą odpowiedzią Mari w postaci westchnienia zrezygnowania i znużenia.
- Varluku, podobno cechą najlepszych piromantów jest spalać dokładnie tylko to czego potrzebują. Nie rozumiem dlaczego ty tego nie robisz?
- Bo nie jestem najlepszy. - aktualnie przenoszony delikwent wymagał przerzucenia przez ramię, a że był zarzygany i śmierdział to nie poprawiało krasnoludowi humoru - Skończ pyskować i do roboty.
To było dość charakterystyczne dla młodej wiedźmy, potrafiła jednocześnie wbić szpilkę w delikatne struny ambicji rozmówcy, ale też komplementować go - gdyż rzeczywiście uważała krasnoluda za jednego z lepszych piromantów, co zresztą kiedyś mu powiedziała.
Schowała się w drzwiach jeszcze nie zajętego przez ogień magazynku, kilka chwil zbierając myśli.
- Każdy głupiec może spróbować podpalić świat, ale trzeba mędrca aby wywalić wyłącznie dzikie trawy…
Powiedziała znowu cicho i beznamiętnie, jak zwykle swym komentarzem zahaczając o dużo szerszy kontekst niż się mogło wydawać gdy jej ścieżki rozumowania rozlewały się poza koryto przyziemnej dyskusji. Po kilku gestach i wypowiedzianej inkantacji na koniec której sięgnęła w dłonią w niebo, runął deszcz, zaczynając od małej mżawki aby po chwili stać się solidnym deszczem na obszarze tartaku.
Du Zan “obserwował” rozmowę towarzyszy. W śmieciach walających sie po okolicy znalazł solidny kawał drewna, który mógł mu posłużyć za kostur. Zmiana ułożenia ciała, kilka głębszych oddechów i zmienił się z morderczego mistrza sztuk walki w ślepego bezdomnego.
- Ogień i woda. - wyszeptał z odrobiną tęsknoty w głosie - Jak zawsze przypominasz mi o obowiązkach. - mruknął już do siebie, po czym zwrócił się do towarzyszy - Wybaczcie, to częściowo moja wina. Pierwszy raz splatałem Ki z magią Varluka na taką skalę, nie byłem wstanie opanować inferna które zapłonęło w moich żyłach.
Mari chyba uśmiechnęła się lekko, podtrzymując magię deszcze mimochodem, patrząc jak powiększają się wokół kałuże. Lubiła zapach deszcze, zresztą palące się drewno również było miłą wonią.
- Bardzo dobra robota - powiedziała bez entuzjazmu do towarzyszy, a przynajmniej bez sztucznego - mimo odrobiny bałaganu, każdy spisał się bardzo dobrze. Nie podoba się mi jednak ten najemnik. Ufamy mu czy przy najbliższym obozowaniu chcemy przesłuchać go pod przymusem prawdy?
- Musimy go przesłuchać. Zbyt wiele rzeczy mi tutaj nie pasuje. - zgodził się z propozycją mnich.

Anáthema była wdzięczna za stłumienie intensywnych płomieni. Raziły oczy przywykłe do życia wśród cieni. W świecie gdzie posługiwano się językiem, który potrafił nazwać ciemność co najmniej trzema tuzinami zwrotów. W zależności od drobnych, na pozór niedostrzegalnych niuansów. Zapatrzenie w jęzory ognia potrafiło przywołać przebłyski przeszłości, wraz z nimi głęboko pogrzebany lęk przed rozpalonym niebem. Nie chciała. Rozmówiła się z Malikiem nim odszedł. W tej dziwnej ich mowie trupów. On jeden, z całego galimatiasu osób i zdarzeń przyciągał wdowie zainteresowanie. Coś proponowała, ghul kręcił zaprzeczająco głową, strachliwie, jakby to baronessa miała z trzy metry wzrostu i patrzyła na niego z góry. Zeszli na swobodniejszy temat, gdzie ogr ożywiony opowiadał, pomagając sobie szerokimi gestami muskularnych łap. Malował krajobrazy i wskazywał położenia. Kilka razy padło słowo Otturach. Następnie silne uderzenia pięścią w ziemię, wskazywały opis mniej przyjaznych zdarzeń. Wymienili ostatnich kilka zdań, rad, grzecznościowych formuł i rozeszli, każde w swoją stronę. Przysnuła się, niczym nocna mara, upiór pogorzeliska, w stronę kamratów obecnej dekady.
- Byłaby lepsza, gdyby udało się powstrzymać zerwanie pieczęci - wewnętrzny krytyk nie potrafił przyznać racji. - Cóż jednak zrobić gdy mierzy się z bezdenną głupotą ludzi, którzy wpuszczają demona do swojego domu. Głupoty kryjącej się za obliczem wspomnianego najemnika i trzech jego kompanów. Co innego ochrona za najemniczy pieniądz, co innego wykonanie rozkazu, którego skutki pozostają nieobliczalne.
Uzmysłowiła, że troskę o dobrostan Sfery Materialnej podszywał tlący się gdzieś wewnątrz sentyment.

Mari poczekała, aż teren wystarczająco mocno namoknie niwelując ryzyko rozpowszechnienia się pożaru na większy obszar. Można było zauważyć gdy przestaje podtrzymywać magię - deszcz z chwili na chwilę osłabł.
- Został nam jeszcze człowiek na dole. Mamy go jak wyciągnąć z tych podziemi czy go wyteloportowywać?
Zapytała z miną wyrażającą pewne znużenie.
Treggit, wyraźnie zmęczony po targach z demonem, chował się przed deszczem pod daszkiem. Nie uśmiechało mu się suszenie futra, a jeszcze było trochę roboty.
- Jest parę rzeczy, które musimy poprawić - skwitował pochwałę Mari - Rozbiliśmy tą komórkę, ale nie zlikwidowaliśmy jeszcze przywódców, mogą wrócić. Co do tamtego upasionego, wyciągnę go, ale przygotujcie wóz, nie uśmiecha mi się teleportowanie go cala drogę do miasta. Tempo i tak będziemy mieć powolne, biorąc pod uwagę więźniów.
Mari przyjęła deklarację Treggita z ulgą, odejmując jej obowiązków tego typu. Chwilę zamyśliła się nad krytycyzmem drużyny wobec siebie, ale chyba przyjęła to ze zrozumieniem.
 
Stalowy jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:15.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172