Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-02-2024, 14:24   #2
Mroku
 
Mroku's Avatar
 
Reputacja: 1 Mroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputację
Wypływając w podróż do Eleder przyświecała mu tylko jedna myśl: wrócić do Magnimaru jako przebogaty człowiek, który na wszystko zapracował sobie sam. Pokazać ojcu, że nie jest słabeuszem i że nie musi się za niego wstydzić. Pokazać mu, że jest tak samo wart jego szacunku jak dwaj starsi bracia, którzy poszli w jego ślady i zostali rycerzami. Postanowienie było mocne, zwłaszcza, że młody adept sztuk magicznych naczytał się wiele o starożytnych ruinach Sargavy i kryjących się w nich wielkich skarbach, jednak w czasie rejsu coraz częściej wątpił, czy ta podyktowana chęcią udowodnienia czegoś osobie, dla której nie był wiele warty miała w ogóle sens. Podczas podróży dał się poznać jako raczej cichy, spokojny człowiek starający się nie wchodzić nikomu w drogę. Większość czasu spędzał w swojej kajucie, a gdy już przechadzał się po pokładzie, by zaczerpnąć świeżego powietrza, zwykle albo siedział na schodach prowadzących na pokład rufowy i czytał jakąś książkę, albo bywał zamyślony a jego wyraz twarzy przypominał grymas, jakby coś go cały czas bolało. Czasami spędzał czas z Dae i bardzo lubił rozmowy z błękitnoskórym kapłanem.

Na tle załogi i innych podróżnych wyróżniał się na pewno swoją fizjonomią, gdyż był wysoki i bardzo szczupły, nie posiadając właściwie żadnych wykształconych wysiłkiem mięśni. Nad nieco zniewieściałą twarzą powiewała burza blond włosów, które nigdy nie dawały się ułożyć tak, jakby Maddox sobie tego życzył. Po pokładzie szwendał się głównie w wygodnych spodniach, wysokich butach, białej koszuli i kubraku. Podczas kilkukrotnych ataków piratów dał też świadectwo, że do zbyt odważnych to on nie należy, gdyż w czasie walk chował się pod pokładem i czekał, aż załoga oraz ci, co chcieli ich wesprzeć poradzą sobie z problemem. W czasie rozmów, gdy zauważył, że rozmówca go akceptuje, otwierał się nieco i dało się zauważyć, że jest inteligentny i ma jakieś poczucie humoru. Oprócz tego był bardzo nieśmiały wobec kobiet - do Aerys i Sashy się nie zbliżał, czując przytłoczonym ich osobowością. Z Ishirou zamienił kilka zdań, głównie na temat miejsca, z którego wywodził się Tianczyk a z Hagrą rozmawiał ostrożnie, starając się nie urazić niczym półorczycy, choć ta wydawała się być całkiem przyjazna. Jaska widział jedynie przelotnie, gdyż zastosował się do polecenia kapitana, by nie zbliżać się do więźnia. Nie lubił angażować się w żadne spory, a gdy należało wyrazić własne zdanie, przychodziło mu to z trudem.

Po siedemdziesięciu dniach podróży kapitan Kovack stwierdził, że przyszedł czas na uroczystą kolację w gronie załogi i pasażerów, więc Vigo stawił się w jadalni jako jeden z pierwszych, bo nie lubił, gdy przychodził później a wszyscy się na niego dziwnie patrzyli. Gulaszem przygotowanym przez pana Turillo zajadał się z największą przyjemnością - kucharz, choć przesadzał wyraźnie z alkoholem, wciąż miał fach w rękach. Nie nacieszył się posiłkiem zbyt długo, gdyż poczuł, jak zalewa go fala nieopisanego gorąca, następnie jego żołądek ścisnął niewyobrażalny ból. Obraz przed oczami zaczął się zamazywać i gdziekolwiek czarodziej spojrzał, widział rozlane smugi. Podniósł się raban, ktoś tłukł butelki, większość zebranych w jadalni krzyczała. Vigo czuł, że zaraz zwymiotuje, ale jakimś cudem tego nie zrobił. Z każdą chwilą robił się coraz słabszy, a gdy jedna z butelek rozbiła się centymetry obok jego głowy, postanowił resztką sił wejść pod stół, przy którym siedział. Ledwo się tam znalazł, gdy na jego świadomość spadła kurtyna ciemności.


Pierwsze, co poczuł, gdy wrócił do przytomnych, to paskudny ból głowy, nudności i ciepły piasek w ustach. Czuł się tak, jakby wypił za dużo alkoholu, który zresztą nigdy mu nie służył. Syknął z bólu, poruszając kończynami i zmrużył oczy, gdy słońce uderzyło jego zmysły z całą intensywnością. Przez dłuższą chwilę nie wiedział, gdzie jest, rozglądał się pauzami, jakby trawiąc to wszystko w nie do końca przebudzonym umyśle. Nie uspokajał go nawet miarowy szum fal i skrzek mew. Ostatnie, co pamiętał, to kolacja zorganizowana przez kapitana, a potem poczuł się źle. Wybuchła jakaś wielka bijatyka. Schował się pod stołem. A potem stracił przytomność. Żołądek wciąż go pobolewał przy każdym ruchu, ale to i tak było nic w porównaniu z tym, jak dawała mu w kość głowa. Co się w ogóle stało? Nie mógł na razie złożyć tego do kupy. Wiedział tylko, że obudził się wraz z innymi na jakiejś plaży.

Próbował zebrać się w sobie, gdy leżąca obok niego Aerys Mavato krzyknęła tak, że Vigo znów syknął z bólu. Odwrócił się w jej stronę i dostrzegł jakiegoś wielkiego, dziwnego raka, który zaatakował nogę kobiety. Strach i idący za tym zastrzyk adrenaliny w moment orzeźwiły zmysły młodego czarodzieja. Jak zwykle wahał się zbyt długo, by zareagować, a kolejny z przerośniętych stworów był już przy nim i próbował chwycić go za nogę. Vigo krzyknął, odruchowo podskakując na piasku, dzięki czemu atak tamtego nie powiódł się. Po swojej prawicy dostrzegł nieopodal Hagrę i wycofując się - nomen omen - rakiem, szorował tyłkiem po piasku, byle znaleźć się za plecami ogromnej półorczycy. Tam było bezpieczeństwo! Gdyby widzieli go teraz jego bracia, mieliby z niego niezły ubaw na kilka miesięcy.

Ukrywanie się za wojowniczką nie trwało jednak długo, gdyż ta ruszyła, by pozbyć się skorupiaka, który zaatakował czarodzieja a Vigo patrzył tylko oniemiały, jak szybko się z nim uporała. Aerys też poradziła sobie ze swoim przeciwnikiem pięknym dźgnięciem sztyletem w paszczę. Na Abadara, jak on by chciał być taki silny i odważny! Minęło kolejnych kilka sekund, nim chłopak zebrał się w sobie i wstał na równe nogi, ściskając w prawej dłoni swój wisior, dzięki któremu mógł przywołać i kierować magiczną energią. W końcu otrząsnął się na tyle, by również zaatakować jednego ze skorupiaków.
- Ignis fulmine! - Krzyknął, wyciągając przed siebie lewą rękę, z której wystrzelił ognisty pocisk.

Trafił, co przyniosło mu wewnętrzne uczucie ulgi i zadowolenia z siebie. Rakowaty wydał z siebie bolesny jęk, gdy płomienie objęły jego łeb i kawałek cielska za nim, po czym zadygotał i padł martwy. Gdy nie został już nikt z kim trzeba było walczyć, musiał dać upust zbierającym się w jego głowie myślom. Inaczej czuł, że zaraz zwariuje.
- C-co się w ogóle stało? - Zapytał, rozkładając ręce. - Gdzie my jesteśmy? I dlaczego Jenivere jest rozbite na skałach? - Wskazał palcem okręt. - Gdzie jest załoga? Co się wydarzyło ostatniej nocy? - Przejechał nerwowo dłońmi po zmierzwionych blond włosach. Glowa wciąż pulsowała tępym bólem. - Ktoś zatruł nam jedzenie? Bo pamiętam, że źle się poczułem, a potem nic, pustka. I nagle obudziłem się tutaj, z wami. To jakiś koszmar! - Czuł, jak narasta w nim panika. - Miałem płynąć do Eleder, a nie wylądować… gdzieś…

Rozejrzał się. Wszędzie tropikalny las, piasek i woda. Nagle coś mu się przypomniało.
- Moje rzeczy. Moja księga. Muszę odnaleźć moje rzeczy - powiedział i ruszył w stronę wraku szkunera. Jeszcze nie wiedział, jak dostanie się na pokład, ale musiał chociaż poszukać swojego ekwipunku.
Mijając błękitnoskórego kapłana uklęknął przy nim i spojrzał na jego rozciętą nogę.
- Potrzebujesz pomocy z tym rozcięciem, Dae? - Przeniósł na niego spojrzenie, zdobywając się na coś w rodzaju lekkiego uśmiechu. Choć do śmiechu to mu wcale nie było.
 
Mroku jest offline