Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-09-2007, 14:05   #24
Astaroth
 
Reputacja: 1 Astaroth wkrótce będzie znanyAstaroth wkrótce będzie znanyAstaroth wkrótce będzie znanyAstaroth wkrótce będzie znanyAstaroth wkrótce będzie znanyAstaroth wkrótce będzie znanyAstaroth wkrótce będzie znanyAstaroth wkrótce będzie znanyAstaroth wkrótce będzie znanyAstaroth wkrótce będzie znanyAstaroth wkrótce będzie znany
Jake obudził się z potwornym bólem głowy. Jak się okazało został zbudzony na objęcie warty przy obozowisku - taki wymysł Vay’a. W sumie nie głupi był, choć siedząc przy dogasającym ogniu i dłubiąc patykiem w popiele, Jake wątpił, by w promieniu stu kilometrów napotkali żywego ducha.

Noc minęła spokojnie i bez żadnych niespodzianek. Poranek zwiastował upalny dzień, co zostało potwierdzone przez Jima. Zapowiadało się na mozolną wędrówkę w ukropie przez okoliczne wzgórza. To nie napawało optymizmem. Znowu stracą dużo wody, a zapasów nie było gdzie uzupełnić. Co najgorsze nic nie wskazywało na to, aby ten stan rzeczy miał się szybko zmienić. Na dokładkę Jake’a suszyło po wczorajszym. Złapał się na tym, że w ciągu godziny wypił połowę ilości przeznaczonej na calutki dzień. "Brawo głąbie." – skarcił w duchu samego siebie już na szlaku wędrówki. Wspinaczka po zboczu w palącym słońcu, w pełnym rynsztunku i z męczącym kacem, była dla niego istnym koszmarem. Chciał nawet prosić Labay’a o jakąś tabletkę przeciwbólową, ale po jednym spojrzeniu na grubiańskiego łapiducha odeszła mu ochota. Dobrze, że miał chociaż okulary przeciwsłoneczne, które minimalizowały ból jaki powodowało w jego głowie dzienne światło. Choć było to trudne i wymagało dużo samozaparcia, Jake postanowił ograniczyć spożycie wody do tego stopnia, aby nie przekroczyć dziennego limitu. Pocił się niesamowicie, więc zdjął gruby sweter i kurtkę, pozostając praktycznie w samej podkoszulce. Przynajmniej jego kolor skóry dawał mu w tych warunkach drobną przewagę nad resztą zespołu, stanowiąc niejako naturalną ochronę. Wlokąc sie pod górę, Jake niejednokrotnie zaklął siarczyście, gdy potykał się o kamienie porozrzucane po stokach lub o wystające korzenie karłowatych krzewów. Droga na dół wcale nie była łatwiejsza. Jedno z zejść zakończyło się jego upadkiem, gdy poślizgnął się na żwirze, zalegającym na stoku. Zatrzymał się dopiero na jakimś krzaku, obcierając sobie łokcie i dłonie. Wstał, otrzepał ubranie i podjął dalszą wędrówkę.
- Nic mi nie jest. - rzucił krótko, ucinając wszelkie dywagacje na temat incydentu [gdyby ktoś pytał – dop. Ast.].

Kiedy już się wydawało, że przyjdzie im zginąć w tym piekle, Vay znalazł małą rozpadlinę, która dawała jako takie schronienie. Tam przeczekali najgorszy okres, gdy słońce stało wysoko w zenicie. Kryjąc się w cieniu przed żarem lejącym się z nieba i korzystając z okazji, że wszyscy byli blisko siebie, Jake wysunął następującą propozycję:
- Może powinniśmy podróżować w nocy, a obozować w dzień? W przeciwnym razie ugotujemy się w tym gównie.

Bez względu na reakcję pozostałych było jasne, że tego dnia trzeba kontynuować marsz. Na szczęście słońce już rozpoczynało swoją wędrówkę na zachodnią stronę nieba. Krajobraz też wydawał się powoli zmieniać. Podłoże nie było już martwe, porośnięte żółtą, słomiastą trawą, ale jakby quasi zieloną. Jake zdjął na chwilę okulary, aby się temu lepiej przyjrzeć. Tak, nie było wątpliwości. Trawa była zielona. Widok ten najwyraźniej dodał wszystkim nowej energii, gdyż ruszyli żwawszym krokiem.

Krótko przed 4:30 pm, kapral dał znak ręką, aby się zatrzymać. Jake przystanął i położył plecak na ziemi, aby dać chwilę wytchnienia obolałym ramionom. Spojrzał w stronę Vay’a. "Nasz harcerz chyba coś wypatrzył." – pomyślał, oczekując na rozwój wypadków.
 
Astaroth jest offline