Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-02-2024, 15:42   #203
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 50 - 2519.07.21; abt; ranek

Miejsce: Nordland; pd od Neues Emskrank; wioska Dahlem; chata Teermacher; główna izba
Czas: 2519.07.21; Aubentag; ranek
Warunki: jasno, ciepło; dość cicho na zewnątrz: dzień, ulewa, łag.wiatr; ziąb (0)


Joachim



Gospodarze zaczynali dzień wcześnie i nawet jak chyba starali się zachowywać cicho to ich ciągły ruch w końcu zbudził ich gościa. Byli chłopami więc nie było to dziwne. Tak samo jak skromne warunki jakie mogli zaoferować obydwu gościom. Czyli miejsce na kocach rozłożonych na piecu. Było to dość twarde posłanie, koce rozłożone pod spodem niezbyt zmiękczały twardą płaskość pieca. Ale za to biło z nich przyjemne, łagodne ciepło jakie sprzyjało szybkiemu zasypianiu. Zwłaszcza jak się miało cały dzień marszu w nogach. No i mogło ich się zmieścić dwóch. Bo gospodarze wolnych łóżek ani sypialni nie mieli. Ale chyba właśnie skrzypienie drzwiczek pieca w którym gospodyni starała się napalić właśnie obudził młodego astromantę. Czuł się zgrzany i spocony. Ale to raczej nie za sprawą pieca bo ten przez noc wystygł i był zimny.

- Obudziłam dobrodzieja. Przeprasza, niezdarna ja. W piecu trzeba napalić aby wody nagrzać i strawy zagotować. Już dzień. Chociaż paskudnie się zaczął. - matka i żona Dietera uśmiechnęła się przepraszająco na jej zniszczonej przez dekady ciężkiej pracy twarzy. W porównaniu do niej jej dorosła już córka wyglądała kwitnąco. Kontrast pomiędzy generacjami w wyglądzie był uderzający. Jednak to samo dotyczyło w mieście robotników portowych, tragarzy, rybaków i tych wszystkich jacy w pocie czoła znosili znój swojego żywota we własnych rękach, nogach i barkach. A za mętnymi szybami okien widać i słychać było ulewę. Znów się rozpadało.

Widząc, że już nie zaśnie Joachimowi pozostało zacząć nowy dzień. Kącik do ablucji był prymitywny jak cała reszta chaty. Miska i dzban z zimną wodą. Najtańsze mydło, mało używane to pewnie wyjęte specjalnie ze względu na przybycie tak zacnych gości jak on. Pirora i jej podobnie szlachetnie urodzeni pewnie z pogardą by spojrzeli na tak tanie mydło ale dla tych chłopów to i tak był rarytas. Zmywając z siebie resztki snu miał chwilę dla samego siebie. I przypomnienia sobie co mu się śniło.

Tak dokładnie nie był pewien jak zaczął się ten sen. Gdy wracał do początu to był w lesie. Głębokim, prastarym lesie. I szedł, i przedzierał się, i biegł przez ten las. A może to obserwował jak ktoś to robi? Tego nie był pewien. Ale pewien, że tamten lub on sam dokądś zmierza. Wydawało się, że bez końca idzie czy biegnie przez ten las. Gdzieś tam, przed nim jednak był kres, konkretny cel do jakiego zmierzał. Słyszał, czuł jego zew. Nie był pewien co to właściwie jest. Jakieś wezwanie? Krzyk? Śpiew? Melodia? Coś co przyzywało kusząco, drażniąc niezaspokojoną ciekawość. Wchodził po jakimś zarośniętym stoku wzgórza albo schodził. Potem znów wchodził lub schodził z kolejnego. Albo ten ktoś z jakiej perspektywy obserwował tą wędrówkę. Drzew było mało. Wrzosowiska jakieś. Wzgórza i mgła. Nienazwane i niewytłumaczalne zagrożenie biło z tego miejsca. A może to on sam próbował przed nim ujść?

Wśród tych wzgórz dojrzał coś innego. Jakieś regularne linie zdradzały dzieło człowieka. Wśród krzaków i wysokiej trawy dostrzegł resztki potrzaskanych kolumn, ściań, murów. Od razu wiedział, że “to to”. Chociaż nie miał pojęcia czym to coś jest. To jego entuzjazm wzrósł. Bez wahania ruszył w ich stronę a zew stał się silniejszy. Zbliżał się do jego źródła. Pędził ku tym ruinom nie zważając, że ociera kolanami o mokrą ziemię, że gałęzie krzaków zahaczają mu ubranie, nie, nic nie było ważne. Już przechodził pomiędzy tym załomami pradawnych murów zapomnianych budowli. Od wieków były zmurszałe, zarośnięte mchem, kępami trawy jakie wyrosły w ich pęknięciach, krzakami jakie wyrosły na dawnych alejkach albo budynkach niewiadomego pochodzenia. Roślinność aż tryskała zdrową zielenią jakby kpiąc sobie z tych resztek jakiejś cywilizacji. Nawet na wzgórzu widział jak pan kozioł spełnia swoje małżeńskie obowiązki z panią kozą. Dochodziło go ich radosne sapanie i pobekiwanie. Potykał się o kamienie i odpryski dawnych murów ukrytych zdradziecko pośród wysokiej trawy, gdzieś uderzył goleniem o jakąś gałąź albo załom. Aż się zatrzymał. Wiedział, że to to.




link: https://i.imgur.com/Rz0hcAD.png



To było wejście. Wejście do tajemnicy jaka go tu przyzwała. Tam w środku było “to”. To co go wezwało aż tutaj. Rozejrzał się dookoła ale widział tylko te wrzosowiska, pagórki, mgłę w oddali i te ruiny z bliska. A ze środka kusił go zew tajemnicy. Obietnicy skarbów ukrytych w zapomnianej krypcie, sukcesów i podobojów w miłości czy wiedzy, przewag jakie mógł zdobyć nad innymi. Wydawało mu się, że słyszy swoje imię szeptane wprost do ucha, serca i umysłu przez piękną kochankę. Jak dostrzega powabną dłoń zapraszającą go do wejścia w głąb krypty. I wreszcie jak po tej chwili wahania rusza śmiało ku niej. Jak tylko przekroczył obdrapaną futrynę pięknej niegdyś kapliczki był w euforii. Już zbiegał zawalonymi od wieków schodami w dół coraz bardziej w ciemność. Prawie czuł w nozdrzach aromat swojej kochanki, połyskujące w ciemności blask wspaniałych skarbów. I tak się obudził.

- Wyspał się dobrodziej? Piec dobre miejsce do spania. Plecy wygrzeje, nogi. A i głowa szybko w cieple zasypia. - zagadał do niego Dieter zapraszając do stołu. Siedział z całą ich rodziną a żona gospodarza razem z dorosłą córką podały na stół śniadanie równie proste jak ich cała chata.




link: https://i.imgur.com/QXMSIZr.jpeg


- I jak? Smakuje? Dobre nie? A jak z tym ojcem? Coś dobrodziej pomyślał? - zagaił przy jedzeniu gospodarz. Wczoraj opowiedzieli mu nieco o swoich snach. Śnił mu się jakiś las albo ruiny. I tam wśród nich jego ojciec. Wzywał go gestem dłoni i biadolił, że taki niepogrzeban leży w tej obcej ziemi z dala od rodzinnych stron i przodków. To i Dieter się przejął a nawet trochę przeląkł obawiając się, że zjawa po ojcu będzie go teraz nachodzić i prześladować. I nikogo więcej nie widział w tych snach ani nie słyszał. Tylko ten ojciec pośród jakichś ruin jakich na pewno nie było w okolicy. Nawet nie słyszeli aby gdzieś w dalszej. Dlatego domyślał się, że to może być gdzieś w Nawiedzonych Wzgórzach gdzie tatko zamierzał się wybrać po skarb w swojej ostatniej podróży. A w odosobnieniu to chyba nie, tatko przeca normalny chłop był a nie jakiś dziwak. Zawsze wesoły i z innymi, dusza towarzystwa. Aż do owej ostatniej podróży. Sen jaki mu streścił Dieter brzmiał trochę podobnie do tego co sam wyśnił tej nocy. Przynajmniej ta końcówka o jakichś ruinach. Tylko jemu nie śnił się żaden ojciec. A może? W końcu momentami miał wrażenie jakby obserwował wszystko oczami kogoś kto podążał za tym zewem z zapomnianej krypty. A czasem, że to sam osobiście przemierza ten las i wzgórza aby dotrzeć do tych ruin. W grę wchodziły tu nadnaturalne siły ale jakie dokładnie to na razie nie wiedział. Gdyby chodziło o coś co potrafi wpływać na śmiertelników tak jak to widział we śnie, zwłaszcza z okolic Nawiedzonych Wzgórz, to by było nie byle co. Z drugiej gdyby tak było pewnie słyszeliby ten zew wszyscy a nie tylko nieliczni.



Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Centralna; ul. Kazamatów 12; mieszkanie Otto
Czas: 2519.07.21; Aubentag; ranek
Warunki: jasno, ciepło; dość cicho na zewnątrz: dzień, ulewa, łag.wiatr; ziąb (0)


Otto



Otto wstał rano w swoim własnym łóżku. Pomimo zamkniętych okiennic słyszał, że znów leje. I to mocno. Nadal był obolały po ostatniej bójce w jakiej uczestniczył z kornitami kultu. Z tego powodu przeor dał mu wolne aby doszedł do siebie więc nie musiał iść do hospicjum. Przynajmniej nie musiał moknąć na tej ulewie za oknem. Ale nie był jakoś obłożnie chory czy dogorywający po spuszczeniu manta. Czuł ból egzystencjalny w obitym ciele ale dał radę wstać z łóżka. Nie był pewny czy Sigismundus ze Strupasem nie zmienią zdania o opuszczeniu dziś miasta i udania się do jaskini Oster. Może nie. Wydawali się być dość zdeterminowani. Taka ulewa pewnie nie będzie padać cały dzień i jak nie teraz to po niej pewnie wyruszą z miasta. A on sam na razie mógł się zastanowić jak zamierza spędzić ten nowy dzień.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem