|
Sesje RPG - Warhammer Wkrocz w mroczne realia zabobonnego średniowiecza. Wybierz się na morderczą krucjatę na Pustkowia Chaosu, spłoń na stosie lub utoń w blasku imperialnego bóstwa Sigmara. Poznaj dumne elfy i waleczne krasnoludy. Zamieszkaj w Starym Świecie, a umrzesz... młodo. |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
27-01-2024, 21:56 | #201 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 27-01-2024 o 21:59. |
18-02-2024, 15:36 | #202 |
Reputacja: 1 |
__________________ Mother always said: Don't lose! |
18-02-2024, 15:42 | #203 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 50 - 2519.07.21; abt; ranek Miejsce: Nordland; pd od Neues Emskrank; wioska Dahlem; chata Teermacher; główna izba Czas: 2519.07.21; Aubentag; ranek Warunki: jasno, ciepło; dość cicho na zewnątrz: dzień, ulewa, łag.wiatr; ziąb (0) Joachim Gospodarze zaczynali dzień wcześnie i nawet jak chyba starali się zachowywać cicho to ich ciągły ruch w końcu zbudził ich gościa. Byli chłopami więc nie było to dziwne. Tak samo jak skromne warunki jakie mogli zaoferować obydwu gościom. Czyli miejsce na kocach rozłożonych na piecu. Było to dość twarde posłanie, koce rozłożone pod spodem niezbyt zmiękczały twardą płaskość pieca. Ale za to biło z nich przyjemne, łagodne ciepło jakie sprzyjało szybkiemu zasypianiu. Zwłaszcza jak się miało cały dzień marszu w nogach. No i mogło ich się zmieścić dwóch. Bo gospodarze wolnych łóżek ani sypialni nie mieli. Ale chyba właśnie skrzypienie drzwiczek pieca w którym gospodyni starała się napalić właśnie obudził młodego astromantę. Czuł się zgrzany i spocony. Ale to raczej nie za sprawą pieca bo ten przez noc wystygł i był zimny. - Obudziłam dobrodzieja. Przeprasza, niezdarna ja. W piecu trzeba napalić aby wody nagrzać i strawy zagotować. Już dzień. Chociaż paskudnie się zaczął. - matka i żona Dietera uśmiechnęła się przepraszająco na jej zniszczonej przez dekady ciężkiej pracy twarzy. W porównaniu do niej jej dorosła już córka wyglądała kwitnąco. Kontrast pomiędzy generacjami w wyglądzie był uderzający. Jednak to samo dotyczyło w mieście robotników portowych, tragarzy, rybaków i tych wszystkich jacy w pocie czoła znosili znój swojego żywota we własnych rękach, nogach i barkach. A za mętnymi szybami okien widać i słychać było ulewę. Znów się rozpadało. Widząc, że już nie zaśnie Joachimowi pozostało zacząć nowy dzień. Kącik do ablucji był prymitywny jak cała reszta chaty. Miska i dzban z zimną wodą. Najtańsze mydło, mało używane to pewnie wyjęte specjalnie ze względu na przybycie tak zacnych gości jak on. Pirora i jej podobnie szlachetnie urodzeni pewnie z pogardą by spojrzeli na tak tanie mydło ale dla tych chłopów to i tak był rarytas. Zmywając z siebie resztki snu miał chwilę dla samego siebie. I przypomnienia sobie co mu się śniło. Tak dokładnie nie był pewien jak zaczął się ten sen. Gdy wracał do początu to był w lesie. Głębokim, prastarym lesie. I szedł, i przedzierał się, i biegł przez ten las. A może to obserwował jak ktoś to robi? Tego nie był pewien. Ale pewien, że tamten lub on sam dokądś zmierza. Wydawało się, że bez końca idzie czy biegnie przez ten las. Gdzieś tam, przed nim jednak był kres, konkretny cel do jakiego zmierzał. Słyszał, czuł jego zew. Nie był pewien co to właściwie jest. Jakieś wezwanie? Krzyk? Śpiew? Melodia? Coś co przyzywało kusząco, drażniąc niezaspokojoną ciekawość. Wchodził po jakimś zarośniętym stoku wzgórza albo schodził. Potem znów wchodził lub schodził z kolejnego. Albo ten ktoś z jakiej perspektywy obserwował tą wędrówkę. Drzew było mało. Wrzosowiska jakieś. Wzgórza i mgła. Nienazwane i niewytłumaczalne zagrożenie biło z tego miejsca. A może to on sam próbował przed nim ujść? Wśród tych wzgórz dojrzał coś innego. Jakieś regularne linie zdradzały dzieło człowieka. Wśród krzaków i wysokiej trawy dostrzegł resztki potrzaskanych kolumn, ściań, murów. Od razu wiedział, że “to to”. Chociaż nie miał pojęcia czym to coś jest. To jego entuzjazm wzrósł. Bez wahania ruszył w ich stronę a zew stał się silniejszy. Zbliżał się do jego źródła. Pędził ku tym ruinom nie zważając, że ociera kolanami o mokrą ziemię, że gałęzie krzaków zahaczają mu ubranie, nie, nic nie było ważne. Już przechodził pomiędzy tym załomami pradawnych murów zapomnianych budowli. Od wieków były zmurszałe, zarośnięte mchem, kępami trawy jakie wyrosły w ich pęknięciach, krzakami jakie wyrosły na dawnych alejkach albo budynkach niewiadomego pochodzenia. Roślinność aż tryskała zdrową zielenią jakby kpiąc sobie z tych resztek jakiejś cywilizacji. Nawet na wzgórzu widział jak pan kozioł spełnia swoje małżeńskie obowiązki z panią kozą. Dochodziło go ich radosne sapanie i pobekiwanie. Potykał się o kamienie i odpryski dawnych murów ukrytych zdradziecko pośród wysokiej trawy, gdzieś uderzył goleniem o jakąś gałąź albo załom. Aż się zatrzymał. Wiedział, że to to. link: https://i.imgur.com/Rz0hcAD.png To było wejście. Wejście do tajemnicy jaka go tu przyzwała. Tam w środku było “to”. To co go wezwało aż tutaj. Rozejrzał się dookoła ale widział tylko te wrzosowiska, pagórki, mgłę w oddali i te ruiny z bliska. A ze środka kusił go zew tajemnicy. Obietnicy skarbów ukrytych w zapomnianej krypcie, sukcesów i podobojów w miłości czy wiedzy, przewag jakie mógł zdobyć nad innymi. Wydawało mu się, że słyszy swoje imię szeptane wprost do ucha, serca i umysłu przez piękną kochankę. Jak dostrzega powabną dłoń zapraszającą go do wejścia w głąb krypty. I wreszcie jak po tej chwili wahania rusza śmiało ku niej. Jak tylko przekroczył obdrapaną futrynę pięknej niegdyś kapliczki był w euforii. Już zbiegał zawalonymi od wieków schodami w dół coraz bardziej w ciemność. Prawie czuł w nozdrzach aromat swojej kochanki, połyskujące w ciemności blask wspaniałych skarbów. I tak się obudził. - Wyspał się dobrodziej? Piec dobre miejsce do spania. Plecy wygrzeje, nogi. A i głowa szybko w cieple zasypia. - zagadał do niego Dieter zapraszając do stołu. Siedział z całą ich rodziną a żona gospodarza razem z dorosłą córką podały na stół śniadanie równie proste jak ich cała chata. link: https://i.imgur.com/QXMSIZr.jpeg - I jak? Smakuje? Dobre nie? A jak z tym ojcem? Coś dobrodziej pomyślał? - zagaił przy jedzeniu gospodarz. Wczoraj opowiedzieli mu nieco o swoich snach. Śnił mu się jakiś las albo ruiny. I tam wśród nich jego ojciec. Wzywał go gestem dłoni i biadolił, że taki niepogrzeban leży w tej obcej ziemi z dala od rodzinnych stron i przodków. To i Dieter się przejął a nawet trochę przeląkł obawiając się, że zjawa po ojcu będzie go teraz nachodzić i prześladować. I nikogo więcej nie widział w tych snach ani nie słyszał. Tylko ten ojciec pośród jakichś ruin jakich na pewno nie było w okolicy. Nawet nie słyszeli aby gdzieś w dalszej. Dlatego domyślał się, że to może być gdzieś w Nawiedzonych Wzgórzach gdzie tatko zamierzał się wybrać po skarb w swojej ostatniej podróży. A w odosobnieniu to chyba nie, tatko przeca normalny chłop był a nie jakiś dziwak. Zawsze wesoły i z innymi, dusza towarzystwa. Aż do owej ostatniej podróży. Sen jaki mu streścił Dieter brzmiał trochę podobnie do tego co sam wyśnił tej nocy. Przynajmniej ta końcówka o jakichś ruinach. Tylko jemu nie śnił się żaden ojciec. A może? W końcu momentami miał wrażenie jakby obserwował wszystko oczami kogoś kto podążał za tym zewem z zapomnianej krypty. A czasem, że to sam osobiście przemierza ten las i wzgórza aby dotrzeć do tych ruin. W grę wchodziły tu nadnaturalne siły ale jakie dokładnie to na razie nie wiedział. Gdyby chodziło o coś co potrafi wpływać na śmiertelników tak jak to widział we śnie, zwłaszcza z okolic Nawiedzonych Wzgórz, to by było nie byle co. Z drugiej gdyby tak było pewnie słyszeliby ten zew wszyscy a nie tylko nieliczni. Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Centralna; ul. Kazamatów 12; mieszkanie Otto Czas: 2519.07.21; Aubentag; ranek Warunki: jasno, ciepło; dość cicho na zewnątrz: dzień, ulewa, łag.wiatr; ziąb (0) Otto Otto wstał rano w swoim własnym łóżku. Pomimo zamkniętych okiennic słyszał, że znów leje. I to mocno. Nadal był obolały po ostatniej bójce w jakiej uczestniczył z kornitami kultu. Z tego powodu przeor dał mu wolne aby doszedł do siebie więc nie musiał iść do hospicjum. Przynajmniej nie musiał moknąć na tej ulewie za oknem. Ale nie był jakoś obłożnie chory czy dogorywający po spuszczeniu manta. Czuł ból egzystencjalny w obitym ciele ale dał radę wstać z łóżka. Nie był pewny czy Sigismundus ze Strupasem nie zmienią zdania o opuszczeniu dziś miasta i udania się do jaskini Oster. Może nie. Wydawali się być dość zdeterminowani. Taka ulewa pewnie nie będzie padać cały dzień i jak nie teraz to po niej pewnie wyruszą z miasta. A on sam na razie mógł się zastanowić jak zamierza spędzić ten nowy dzień.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
26-02-2024, 23:10 | #204 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 27-02-2024 o 19:43. |
27-02-2024, 17:16 | #205 |
Reputacja: 1 |
__________________ Mother always said: Don't lose! |
02-03-2024, 00:22 | #206 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 51 - 2519.07.21; abt; południe Miejsce: Nordland; pd od Neues Emskrank; droga Dahlem - Neus Emskrank; zajazd “Pod podkową”; główna izba Czas: 2519.07.21; Aubentag; południe Warunki: jasno, ciepło; dość cicho na zewnątrz: dzień, pogodnie, łag.wiatr; chłodno (0) Joachim - No tak, pewnie tak. Tatko odszedł już tyle lat temu… Ale my go chociaż pochować jak należy chcieli. - Dieter wydawał się trochę niepocieszony, że nawet taki uczony co go odwiedził nie potrafił ot tak podać prostej odpowiedzi. Popatrzył smętnie na kolczyk z dziwnym kamieniem jaki został mu po ojcu i schował go z powrotem do woreczka. Ale obietnica, że ich gość zajmie się tą sprawą “za jakiś czas” chyba dawała im nadzieję, że coś się jednak ruszy z tą tajemnicą sprzed lat. - Gdyby coś trzeba było to Elke od nas bywa w mieście co Marktag. Z kozami i świniami. Bo my bardzo dobre mamy kozy i świnie. Rozpłodowe. Wszyscy od nas biorą nawet z sąsiednich wsi się schodzą aby je kupić. A co Martag Elke z nimi chodzi do miasta to jakby coś było trzeba to ona tam będzie. - gospodarz wskazał na swoją całkiem dorodną córkę jaka pokiwała głową i lekko się uśmiechnęła potwierdzając słowa ojca. Marktag był jutro i właśnie to był tradycyjny dzień w środku tygodnia gdy odbywał się targ. I okoliczni wieśniacy też na niego przychodzili zaoferować swoje wyroby albo samemu kupić w mieście coś czego nie byli w stanie dostać w swoich lub okolicznych wioskach. Z powodu porannej ulewy Joachim z Guntherem opuścili rodzinę Dietera później niż gdy wczoraj ruszali z Neus Emskrank. Było już gdzieś w połowie między południem a porankiem gdy wyszli pomiędzy wiejskie chaty a potem na drogę jaka wydawała się wąską przesieką na odwiecznej ścianie lasu. Buty grzęzły im w błocie i kałużach a w końcu i końcówki nogawek mieli mokre i ubłocone. Ale nie było rady. Jeśli chcieli wrócić dzisiaj do miasta to trzeba było tak samo jak wczoraj przebyć całą drogę. Przynajmniej pogoda się poprawiła bo początkowo pochmurne niebo rozpogodziło się. Co jakiś czas mijali jakichś podróżnych albo wozy. Głównie zapewne z okolicznych wsi lub zmierzających jutro na targ do miasta jeśli ktoś był z dalszych wiosek. Podróż schodziła im jednak bez większych przygód. Ale w połowie dnia żołądki zaczynały się domagać swoich praw. A Gunther zastanawiał się czy zdążą do miasta przed zamknięciem bram. Gdyby nie to musieliby nocować gdzieś pod murami. Jednak było lato, dzień był długi więc wciąż było realne, że mimo wszystko zdążą wrócić przed wieczorem nawet pomimo porannego opóźnienia spowodowaną ulewą. Postanowili więc coś zjeść w jednym z przydrożnych zajazdów. Ciepły posiłek i przyjemne ciepło suchego wnętrza powinno pozwolić odpocząć ciału a zwłaszcza nogom. Okazało się, że pierwszym na jaki się natknęli był “Pod podkową”. Wczoraj też go mijali ale zjedli obiad gdzie indziej. Karczma była otoczona murem nieco wyższym niż wzrost dorosłego człowieka ale nie było to dziwne w takiej leśnej głuszy. W razie ataku jakichś orków, banitów czy zwierzoludzi takie miejsca stanowiły niezły punkt do obrony. Teraz w środku dnia brama była zapraszająco otwarta dla gości ale po zmroku pewnie ją zamykali tak samo jak te w mieście. Gdy pchnęli drzwi w środku powitała ich prawie pusta izba. Nie było żadnych gości jakby ci co się tu zatrzymali na śniadanie już opuścili lokal ruszając w dalszą drogę a na obiad przyszli tu pierwsi. Mogło to być, w przeciwieństwie do gospód w mieście takie przydrożne zajazdy żyły głównie z popasów i noclegów podróżnych. Nikt tu raczej nie gościł kilka dni z rzędu. Tym bardziej więc rzucała się w oczy kobieta jaka siedziała za szynkwasem. A gdzieś z zaplecza dochodziły stłumione odgłosy jakby ktoś tam przesuwał coś ciężkiego. link: https://i.imgur.com/37aJ7lA.jpeg - O. Ktoś tu jednak dotarł. To nie spotkaliście żadnych zwierzoludzi? - młoda kobieta o blond włosach żuła kawałek źdźbła ale wydawała się zdziwiona ich przybyciem. - Uciszcie się tam! Gości mamy! Rozmawiać nie można! - krzyknęła z irytacją w stronę zaplecza. A odgłosy rzeczywiście szybko ucichły. Więc spojrzała ponownie na dwójkę gości. - Zwierzoludzi? - Gunther wydawał się być zdziwiony. Spojrzał za siebie na drzwi przez jakie tu właśnie weszli jakby w nich miał już stać jakiś zwierzoczłek. - Tak, zwierzoludzi. Jakiś chłop zajechał tu furmanką jakiś czas temu. I zaczął krzyczeć, że zwierzoludzi widział na drodze. Czy tam ich ślady. Spłoszył wszystkich. Jak widzicie. - rzuciła cierpko wskazując źdżbłem na pustki w głównej izbie. - Jesteście pierwsi co od tej pory tu przyszli. No to pytam o tych zwierzoludzi. Na początku zamknęliśmy bramę no ale nic się nie działo. Może i ktoś tam był w tym lesie albo na drodze ale pora obiadowa się zbliża no to myślimy, że w ogóle nikt już nie przyjdzie jak brama będzie zamknięta. To otwarliśmy. Ale może jednak znów zamknąć trzeba. - tłumaczyła blondynka co wydawała się już sama nie wiedzieć co o tym wszystkim myśleć przy takich sprzecznych wieściach. Ochroniarz spojrzał na swojego pana też niezbyt wiedząc co powiedzieć. Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Centralna; ul. Bursztynowa 17; kamienica Pirory Czas: 2519.07.21; Aubentag; południe Warunki: jasno, ciepło; dość cicho na zewnątrz: dzień, pogodnie, łag.wiatr; chłodno (0) Otto Gdy jednooki mnich skończył pisanie i opuścił swoje mieszkanie to okazało się, że zrobiła się połowa dnia i to całkiem słoneczna. Zupełnie jakby w kontraście dla porannej ulewy. Chociaż świeże rozmiekłe błoto, gnój i kałuże na bruku świadczyły, że ten poranny opad był jak najbardziej realny. Przeszedł bez przeszkód na Plac Targowy gdzie jutro miał się odbyć targ ale dzisiaj był on jeszcze w miarę pusty. Następnie udał się w Bursztynową gdzie kilka kamienic dalej stała ta z numerem 17. Tam zapukał do drzwi frontowych i otworzyła mu szczupła brunetka jaka była główną pokojówką Pirory. Zdecydowanie była o wiele przyjemniejsza dla oczu i uszu niż stara guwernantka von Mannliebów. Jak zwykle poprosiła aby poczekał a sama poszła na górę. A po paru chwilach wróciła i oznajmiła aby poszedł za nią. Jednak zamiast do slaonu na piętrze gdzie zwykle gospodyni przyjmowała gości przeszli dalej. Jak się okazało do pracowni malarskiej averlandzkiej blondynki. Zastał ją za sztalugami a pod okniem siedziała na stołku teatralna diwa jaka była jej modelką. [IMG]https://i.imgur.com/PzIew.jpeg[/IMG] link: https://i.imgur.com/PzIew.jpeg - Witaj Otto. Miło, że nas odwiedziłeś. - przywitała się von Dake z kolegą ze zboru. Artystka również skinęła mu głową. Siedziała w ciembobordowej sukni i ze sznurem pereł na szyi. Zaś malarka na razie miała dość symboliczny szkic jej sylwetki, robiony jeszcze piórkiem więc był to bardzo wstępny etap robienia portretu. - Nasza bezcenna diwa trochę się u nas nudzi. Żadnych balów, przyjęć, występów nawet sztuk w naszym teatrze nie można wystawić. A do pełni i spotkania z Gnakiem jeszcze tyle dni. - Pirora przyjęła dość żartobliwy ton. Ale wymieniła litanię skutków żałoby po księżnej - matce jaka wciąż obowiązywała. I znacznie zubażała życie towarzyskie wszystkich mieszkańców a zwłaszcza ich elit do jakich zaliczały się obie obecne tu szlachcianki i miłośniczki sztuki. A pełnia Mannliebia gdzie mieli umówione spotkanie z Gnakiem i jego bandą miało być w tym tygodniu ale jeszcze za parę dni a nie dziś czy jutro. Aktorka westchnęła przesadnie smutno i pokiwała swoją głową o barwie miodu. - No co ja poradzę? Zastanawiam się czy nie odwiedzić moich ślicznotek w zamtuzie bo sprowadzić ich do Kamili nie bardzo mogę. Albo dam się zaprosić i wielbić u któregoś z twoich kolegów z towarzystwa. To nie zapowiada się tak ekscytująco jak zabawa ze zwierzoludźmi no ale jakoś trzeba wypełnić ten czas oczekiwania. - kobieta ze względu na swój talent nazywana Słowikiem Północy rozłożyła dłonie w geście bezradności. Wciąż wydawała się być chętna na nietuzinkowe przygody i standardowe rozrywki szlachty traktowała jako wyjście rezerwowe. - No niestety zwierzoludzie nie odwiedzają miasta. I od czasu do czasu spotykamy się z nimi poza nim. Może Lilly uda się zaprosić kogoś ze swojego plemienia. Na razie niestety my ci musimy wystarczyć. - odparła gospodyni z subtelnym upomnieniem w głosie. - Oczywiście! Bardzo dobrze się tu u was bawię. Po prostu jak się dowiedziałam o tych zwierzoludziach nabrałam na nich strasznej ochoty. Jeszcze Fabi mi tak ciekawie o nich opowiadała, że nie mogę się doczekać. Całe stado! No już wcześniej miałam z nimi do czynienia i sobie bardzo chwalę ich jurność ale to był pojedynczy samiec a nie całe stado. Liczę, że przyczynią się do tego abym wydała na świat błogosławione potomstwo jakie mi obiecano w snach. Bo jak nie oni to kto? - aktorka bez skrępowania mówiła o swoich fantazjach, potrzebach i nadziejach do jakich zwykle mało kto odważył się przyznać sam ze sobą. - Rozumiem to Odette ale z Gnakiem to dopiero przy pełni. Teraz to nawet nie wiadomo gdzie oni są w tym lesie. - powtórzyła koleżanka prosząc artystkę o jeszcze trochę cierpliwości w realizacji tych planów.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
09-03-2024, 19:33 | #207 |
Reputacja: 1 |
|
10-03-2024, 09:19 | #208 |
Reputacja: 1 |
__________________ Mother always said: Don't lose! |
13-03-2024, 23:18 | #209 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 52 - 2519.07.21; abt; południe Miejsce: Nordland; pd od Neues Emskrank; droga Dahlem - Neus Emskrank; zajazd “Pod podkową”; główna izba Czas: 2519.07.21; Aubentag; południe Warunki: jasno, ciepło; dość cicho na zewnątrz: dzień, pogodnie, łag.wiatr; chłodno (0) Joachim - A no tak. - ładna karczmarka pokiwała swoją blond głową jakby dopiero to potwierdzenie ją usatysfakcjonowało. - No to dobrze. Co to by było gdyby wpadła tu banda zwierzoludzi? Ale bramę na wszelki wypadek zamkniemy. - rzekła i przewróciła oczami na te słyszane od rana plotki a może i na myśl, że mogły okazać się prawdziwe. I rzeczywiście po chwili dał się słyszeć przytłumiony przez ściany zajazdu głuchy odgłos zamykania bramy. Czekali tak we trójkę aż kucharz przygotuje zamówiony obiad. - To będziecie szli do miasta? Aha. No a nie boicie się tych zwierzoludzi? Bo co jak są gdzieś tam dalej? My tu palisadę mamy no ale na trakcie to nic nie ma. A trudno się bada takie gwiazdy? Właściwie po co się to robi? - karczmarka nie mając innych gości siedziała z nimi i wypytywała z ciekawości o to czy tamto. Póki obiad nie był gotowy właściwie nie miała co innego do roboty. - Trochę długo wam idzie z tym obiadem. - zauważył w pewnym momencie Gunther. Dziewczyna uśmiechnęła się przepraszająco. - Mamy nowego kucharza. Jeszcze wszystkiego uczy się gdzie co jest. - odparła chcąc wyjaśnić to opóźnienie. Na oko astromanty to chyba jego służący miał rację, że trochę długo czekali na ten obiad. Ale wreszcie się doczekali. Blondynka poszła na zaplecze i po chwili wróciła z zamówieniem. Postawiła je na stole przed nimi życząc smacznego. I wreszcie mogli coś zjeść ciepłego. Jedzenie okazało się trochę mało słone ale temu mogła zaradzić sól w małym garnuszku. Za to przyjemnie spływało ciepłem do żołądka z każdym kęsem zmniejszając głód. Podobnie wino uzupełniało to wrażenie zwilżając gardło. W połączeniu z suchym i ciepłym miejscem syciło i rozleniwiało. Aż głowa zaczynała ciążyć i robiło się sennie. Karczmarka to musiała zauważyć bo popatrzyła na nich uważnie. - Na pewno chcecie iść dalej? Bo wyglądacie jakbyście zaraz mieli tu zasnąć przy stole. Może jednak skorzystacie z któregoś z pokojów? Nie musicie wynajmować do rana. - zaproponowała. Joachim właściwie nie był już pewny co jej odpowiedział. Ani czy w ogóle coś odpowiedział. Chciało mu się spać i podparł głowę o rękę. A co było dalej to już nie pamiętał. --- Nie był do końca pewien co go obudziło. Może ciężka głowa i pulsowanie w skroniach. Jakby za dużo wypił. Może jakieś głosy. Może niewygodna pozycja. Albo twarde podłoże. Chciał się podeprzeć aby zmienić pozycję. Ale nie mógł. Jak zamrugał oczami aby przezwyciężyć ten ból skroni i suchość w ustach i spróbował jeszcze raz okazało się, że miał związane nadgarstki. Był związany! Wtedy powaga sytuacja pomogła mu przezwyciężyć otępienie. Rozejrzał się dokładniej dookoła. Był w jakiejś chyba piwnicy. Związany z rękami z tyłu. Cokolwiek widział bo na drewnianym stole stała zapalona lampa. Oświetlała wnętrze. Obok niego leżał ktoś. Chyba Gunther sądząc po ubraniu. Jego regularny, ciężki oddech wskazywał, że był pogrążony w głębokim śnie. Jeszcze obok leżały trzy albo cztery ciała. Dokładali swoje nuty do pochrapywania jego służącego. Pod sąsiednią ścianą też leżały ciała. Ze trzy lub cztery. Jednak jakieś ciemne zacieki na skórze i kompletna cisza połączona z bezwładem sugerowały, że są już bez życia. Ale było jeszcze coś. Coś po przeciwnej stronie ściany. Stał tam stary, podniszczony kredens. Ale to nie on zwrócił uwagę Joachima. Tylko coś co w półmroku wyglądało na może dzban, małą amforę, rzeźbę czy coś podobnego. Przedmiot stał na honorowym miejscu ale detale umykały śmiertelnym oczom astromanty. Jednak jego mentalne trzecie oko wyczuwało jak ten przedmiot zakłóca przepływ Eteru. Zwłaszcza mroczne Dhar. Jak się skupił i zbadał to swoimi pozanormalnymi zmysłami to nawet była tam esencja od jego prawdziwego patrona. Rozmyślania przerwał mu odgłos kroków. Nad nim. Chyba więcej niż jedna osoba. Rozmawiali ze sobą, nawet śmiech jakiś usłyszał. Ale w końcu klapa zgrzytnęła i z góry walnęło światło lampy lub pochodni. Zaś po drabinie ktoś zaczął schodzić na dół. Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Południowa; ul. Gnojna 3; apteka Sigismundusa Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Centralna; ul. Bursztynowa 17; kamienica Pirory Czas: 2519.07.21; Aubentag; południe Warunki: jasno, ciepło; dość cicho na zewnątrz: dzień, pogodnie, łag.wiatr; chłodno (0) Otto Jednooki mnich wciąż czuł ostatnią bójkę w kościach. Czy też raczej obolałym ciele. Zwłaszcza jak się ruszał. A musiał się ruszać aby przejść spory kawałek miasta. Sigismundus mieszkał w południowej a nie centralnej części miasta. Soria i jej wielbicielki pożegnały się z nim ciepło ale na zewnątrz chociaż było słonecznie to jednak dość chłodno. Była już z połowa dnia. Gdy dotarł na Gnojną 3 okazało się, że mimo środka dnia apteka jest zamknięta. Co zapowiadało, że gospodarza nie zniechęcił deszczowy poranek albo wyruszył po tym jak deszcz ustał. Ani pukanie ani dzwonienie dzwonkiem nie zwabiło nikogo do drzwi. Ale aptekarz zostawił mu instrukcje co powinien w takim wypadku zrobić. Czyli przejść od drugiej strony i tam pokazał gdzie w skrytce był schowany klucz. I mnich faktycznie go tam znalazł. Po tym jak otworzył tylne drzwi znalazł się w kuchni. I tu spotkał Dornę. - Witaj Otto. - kolczasta nosicielka przywitała się z nim trochę niepewnie. Zupełnie jak żak przyłapany przez profesora na bumelanctwie. Ale widząc znajomą twarz szybko się uspokoiła. - Słyszałam, że ktoś się dobija od frontu. Ale Sigismundus kazał mi nikomu nie otwierać. Chyba, że ktoś by zastukał naszym kodem. - wyjaśniła mu czemu mu nie otworzyła przed chwilą. To jednak było zrozumiałe. W przeciwieństwie do Lilly jaka póki była ubrana w długą suknię całkiem dobrze wtapiała się w miejski tłum Dorna jedynie po ciemku lub w kiepskim świetle mogłaby udawać zwykłą kobietę. Była zbyt mocno oznaczona przez bogów aby to dało się przegapić. Już jej szarozielonkawa, niezdrowa karnacja od razu wpadała w oko. - Sigismundus i Strupas odeszli rano. Jak przestało padać. Zabrali Loszkę i część hodowli. Ale ja zostałam aby popilnować reszty. - bez jowialnego grubasa jaki tu rezydował to miejsce wydawało się jakieś inne i bardziej puste. Ale obecność szarej mutantki chociaż trochę uzupełniało tą lukę. Zaproponowała gościowi coś do picia. - Aha. Sigismundus mówił, że możesz to zabrać. Jedne to odżywki a drugie to jaja gotowe do zasiania. Dla Fabienne albo jakby ci się jakaś okazja trafiła. Tak mówił. - pokazała mu jakąś zwykłą, workowatą torbę. Jak do niej zajrzał znalazł w niej dwie mniejsze. W obu były gliniane strzykwy. Tylko jedne z jasnym korkiem w jakim były jaja a drugie ciemne w jakich była odżywka. - Jutro trzeba będzie zasiać znowu tą ze szlaku. Sigismundus przygotował wszystko. Pokazał mi co i jak to mogę to zrobić. Ale jak chcesz to też możesz przyjść i ją zasiać. - poinformowała go jeszcze przekazując mu wolę swojego gospodarza. No i oczywiście była ciekawa czemu przybył.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
14-04-2024, 21:03 | #210 |
Reputacja: 1 |
|