Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-02-2024, 11:32   #21
Arvelus
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację

Wciąż-Bezimienna Kompania rozprawiła się z kultystami w Starym Zrębie. Dziwne są reguły którymi Los prowadzi ścieżki życia, bo nawet wśród tych zwyrodnialców Kompani udało się znaleźć przynajmniej jednego nie-wroga w postaci nieumarłego ogra i przynajmniej jednego potencjalnego-sojusznika w ciele Eryka, co zdawał się dobrym człowiekiem postawionym w złej sytuacji. Przynajmniej powierzchownie, bo na ile da się określić człowieka po jednej walce i jednej rozmowie z nim?

A… i zapomnieć nie można o najdzikszym z sojuszy. Demonie zwącego siebie Akata the Unchosen których tłumaczeń na wspólny nie lubił, a mniej jeszcze chętnie nazywał się Pazurem Yeenoghu, którego imię czasem wolno było wypowiadać, a czasem nie. Czy puszczenie demona wolnym było dobrą decyzją? Czy Wciąż-Bezimienna Kompania w ogóle miała w tym temacie coś do powiedzenia? A jeśli tak to czy ktokolwiek miał prawo od nich oczekiwać by bohatersko poświęcili swe życia w tym celu? Prawdopodobnie w zgodzie z zamysłem kultystów co demona uwolnili…Czas miał pokazać.

Treggit wyteleportował biednego spasionego Roko z piwnic kultu prosto na wóz, który wcześniej z pomocą Varluka oceniony został jako prawdopodobnie-zdolny go utrzymać. Kilka znalezionych koców łagodziło ostre krawędzie drewna, ale po zmianie pozycji widać było paskudne odleżyny kaleczące jego ciało w miejscach gdzie zbyt długo leżał. Nikt nie mógł mieć wątpliwości, że dla kultu był on tylko zasobem.

Stary Zrąb pozbawiony był dalszych śladów. Kompania znalazła za to kilka blaszanych kubłów ze świeżym popiołem. Takim który kształtuje się z dopalających się, zgniecionych w kulkę papierów. Nie mógł mieć więcej niż dwa dni. Wiedzieli, że drużyna nadchodzi… ale tak drastyczne działania by palić dokumenty nie wiedząc z kim ma się do czynienia? A może wiedzieli? Pytania, pytania… Cóż… pozostały żywe ślady w postaci więźniów i przede wszystkim Roko. Którego sam byt udowadniał zajście czegoś plugawego.


Ulice miasta nie było opustoszały, ale dla niej równie dobrze mogły by być. Kiedyś poruszała się po nich gracją i wdziękiem o który zabiegać by mogli najznamienitsi z Krain. Potem przemykała się między spojrzeniami jak złodziej, dziś już tylko potykała się między obcymi tłumami.

Niewidziana.
Niechciana.
Niekochana.

Z doświadczeniem godnym mistrza, omijała strumień bezimiennych twarzy, unikając zadeptania przez obojętność i niełaskę. Ukradziony rzemyk którym “zacerowała” obdarty wór którego nikt nie śmiałby nazwać ubraniem rozrywał już wypłowiałe włókno, grożąc kolejnym, boleśniejszym odsłonięciem stwardniałego od brudu, krwi i znoju ciała na zimne powietrze. Musiała znaleźć coś nowego..

Ruszyła ciemną aleją, której rozsądny człowiek nigdy nie przemierzałby sam. Kroczyła między sponiewieranymi, porzuconymi, zapomnianymi i wzgardzonymi. Pozostawionymi samym sobie, pod warunkiem, że trzymają się z dala od spojrzeń uprzywilejowanych. Pozwolono im żyć w spokoju, o ile nie kalali swą biedą i niedolą wzroku Lepszych. Wiedziała, kogo - a właściwie co - szukała i szybko znalazła.

Bezkształtna góra łachmanów i śmieci między rzędami Niechcianych kryjąca pod sobą innego Wzgardzonego. Takiego który wraz z ciepłem powoli uciekającym z ciała przestawał być osobą, a stawał sie rzeczą. Teraz góra ta szturmowana była przez szczury. Dziewczyna nie trudziła się przeganianiem ich, ale przycupnęła obok jak jeden z nich i jak szczur zabrała się do szabru.

Kiedyś dumna, teraz zdruzgotana i zdeptana brutalnością życia, przemierzała ulice w rozpadającej się koszuli, przesiąkniętej wonią uryny i trupa. Zrezygnowała z godności, działała instynktownie, jak zwierzę. Jej spojrzenie nie zawierało blasku nadziei, tylko zniechęcenie i zimną determinację i wolę przetrwania, a przetrącone, na wpół łyse skrzydła były już tylko ciężarem dawno temu stanowiącym o jej sile. Były jedynie pamiątką po dawnej chwale, krzykliwym przypomnieniem o upodleniu w które się stoczyła i już nawet nie planowała z niego wyjść.. Nie pamiętała, jak długo już udawała, że te skrzydła nie istnieją.

Gdy wiatr niosący kurz kusił zapachem potraw skręcającym jej żołądek, ona ze swymi pustymi oczami tylko dalej posuwała nogę za nogą. Te potrawy nie były dla niej osiągalne. Więc najlepiej było udawać, że wcale ich nie czuje. Stara skrzynia w dokach z ukrytym kocem, do niedawna jej jedyne schronienie przed zimnem miała już najwyżej ostatnie miesiące nim się rozpadnie od słonej wody niesionej wiatrem. Musiała znaleźć coś nowego. Tylko nie wiedziała jeszcze co, ale przed tym musiała coś zjeść i jej myśli nie sięgały dalej.

Przemknęła obok skromnej watahy dzikich psów, z którymi wymieniła jedynie lekkie spojrzenia. Żaden z nich nie zwrócił uwagi na towarzysza. Byli współobywatelami ulicznych zaułków, zżyli się z zasadami, które rządziły ich codziennością. Była jednym z nich, choć pozostawała na uboczu, a uliczne kundle zdawały sobie sprawę, że nie warto walczyć. Walka byłaby stratą energii. A tej niewiele jej już pozostało.

Tylko wtedy, gdy gospodyni z górnego piętra zrzuciła na bruk resztki zatęchłego jedzenia i pomyj, dzikie psy przerwały swoją codzienną, spokojną egzystencję. W mig zatraciły wszelkie zasady i porozumienie. Szepty ulicznych zgiełków ucichły dla nich. Wszelkie układy i hierarchie uległy zapomnieniu, a zmysły zwierząt zatraciły się w jednym wspólnym instynkcie przetrwania.

Woda rozprysła się na bruku, a zasłona opadła odsłaniając kilka niemal obgryzionych kostek, ziemniaczanych obierek, główek marchewki i rozmoczonych skórek chlebowych, którymi najwyraźniej delikatniejsze podniebienia nie chciały się kalać.

Kundel, dziki i nieokrzesany, obnażył swoje zęby, a w jego oczach zawył głód i cel. Jedzenie. Była to jedyna nagroda, na jaką mógł liczyć, jedyny motyw, który pchał go do przodu. Pochylił niemal do postawy czworonożnej, wyrażając gotowość do walki, a w jednej dłoni ściskał narzędzie dominacji. Straszliwą broń która miała pozwolić mu walczyć z sześcioma kundlami po drugiej stronie łupu. Kamień.

Warknęła, nie jak człowiek, lecz jak dzikie zwierze, przerywając postrzegalną ciszę ulicznych zaułków. W jednym płynnym ruchu wyskoczyła do przodu, gotowa na bezlitosne starcie. Naprzeciw niej odważył się wyskoczyć tylko największy z zapomnianych czworonogów.

Lecz w życiu kamień bije kły.

Chwilę później, wygłodniała wataha pożerała nie-do-końca-martwego lidera o rozbitej czaszce. Kundel w ludzkiej skórze, wycofując się, broczył krwią z rozerwanego ramienia, ale ściskał wywalczone resztki z upartą determinacją. Dziś, uliczna uczta była jego, mimo straszliwej ceny płaconej w cierpieniu i krwi.


Była cicha. Wiedziała, że musi być cicha, bo głośne pożeranie zdobyczy mogło przywołać konkurentów do niej. Więc nie lada się zdziwiła gdy ktoś przyklęknął kilka metrów przed nią… Jeden z Lepszych. Ubrany w bogactwo czerwieni i czerni, wykończone złotem. Jego twarz zdawała się emanować czystością, a ciemne włosy i zarost były starannie ułożone i przystrzyżone. Jego spojrzenie było łagodne, a w wyciągniętej ręce trzymał chleb. Pół bochenka, pięknie parującego świeżością, z chrupiącą skórką i miękkim wnętrzem. Zapraszał gestem, zachęcał.

W drugiej ręce trzymał coś, co niemalże przyprawiło o zawrót głowy - kawałek sera wielkości pięści. Zezwierzęcony umysł instynktownie rozumiał wartość sera. Jak bardzo ciało potrzebowało tłuszczu którego próżno szukać w obierkach i gołych kostkach. Jak wiele energii w nim było, jak wiele sił aby walczyć kolejne dni. Wypluła resztki żutej kostki jakiegoś ptactwa, którego wcześniej połknięte ostre złomki już zdążył pokaleczyć jej przełyk. To nie było zaledwie jedzenie. To było wybawienie. Podane w formie brązowego chleba i złotego sera, stających się w jej oczach symbolem przetrwania i nadziei w dzikim świecie, w którym obojętność i cierpienie zbyt często brzmiały głośniej niż słowa.

Przyczłapała do niego, podpierając się jedną dłonią, drugą zaś chowając za plecami wraz z Bronią. Nie wypływała z niej ani krztyna zaufania. Strach malował się na jej obliczu, ale ślina ciekła po brodzie. Mężczyzna, był cierpliwy.

Zachęcał ją szczerością uśmiechu.
Łamał nieufność łagodnością spojrzenia.
Dodawał pewności bezbronnymi dłońmi.

Oparła się na ściskanym kamieniu. Zdobyła się na odrobinę zaufania, a w zaufaniu tym ważniejsze stało się uchwycenie daru niż gotowość do ataku. Ostrożnie wyciągnęła wolną rękę po chleb i w ostatniej ćwierćsekundzie wysunął się on z ręki nieznajomego.
Kliknij w miniaturkę

Brudna i głęboka kałuża przywitała chleb jak brata ściskając w niedźwiedzim uścisku. Dziewczyna nie przejęła się tym. Wyrwała chleb z objęć wilgoci i skoczyła daleko w tył, obserwując jak uśmiech Lepszego się zmienił. Mężczyzna wyprostował się, a wyraz jego twarzy wyrażał brutalny triumf i pogardę. Radość, którą można znaleźć jedynie w cierpieniu bliźnich.

- Kolejny cykl…- rzekł arogancko… niemal z wyrzutem- …a ja znów zwyciężam. Któż by się tego spodziewał? Ale dla ciebie, Elyssa, to już chyba nie ma znaczenia, prawda? - Spytał z perfekcyjnie szyderczym smutkiem w głosie. Jednak uśmiech na jego twarzy szybko zrzedł.
- Już nawet satysfakcji z ciebie nie ma. Do zobaczenia na końcu kolejnego cyklu.

Obrócił na pięcie z dworska gracją i odszedł, nie poświęcając jej więcej nawet spojrzenia. Jednak jej to nie ubodło. To co przyciągłao jej uwagę to był rozdeptany na drodze ser. Czekała aż odejdzie, aż zniknie za rogiem by rzucić się do pokarmu…

Siedząc na ziemi, w najczarniejszej z dziur jaką udało jej się znaleźć, Elyssa nie była nawet cieniem swego dawnego Ja. Skrzydła dziś tylko wadziły utrudniając wczołgiwanie się w ciasne (a więc bezpieczne) przestrzenie. Nie było w niej godności, honoru a nawet człowieczeństwa. Była zwierzęciem i jak zwierze żyła. Wiedząc, że jedyne co się liczy to przetrwanie.

 

Ostatnio edytowane przez Arvelus : 01-03-2024 o 13:11.
Arvelus jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem