Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Sesje RPG - DnD Wybierz się w podróż poprzez Multiwersum, gdzie krzyżują się różne światy i plany istnienia. Stań się jednym z podróżników przemierzającym ścieżki magii, lochów i smoków. Wejdź w bogaty świat D&D i zapomnij o rzeczywistości...


Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-02-2024, 11:32   #21
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację

Wciąż-Bezimienna Kompania rozprawiła się z kultystami w Starym Zrębie. Dziwne są reguły którymi Los prowadzi ścieżki życia, bo nawet wśród tych zwyrodnialców Kompani udało się znaleźć przynajmniej jednego nie-wroga w postaci nieumarłego ogra i przynajmniej jednego potencjalnego-sojusznika w ciele Eryka, co zdawał się dobrym człowiekiem postawionym w złej sytuacji. Przynajmniej powierzchownie, bo na ile da się określić człowieka po jednej walce i jednej rozmowie z nim?

A… i zapomnieć nie można o najdzikszym z sojuszy. Demonie zwącego siebie Akata the Unchosen których tłumaczeń na wspólny nie lubił, a mniej jeszcze chętnie nazywał się Pazurem Yeenoghu, którego imię czasem wolno było wypowiadać, a czasem nie. Czy puszczenie demona wolnym było dobrą decyzją? Czy Wciąż-Bezimienna Kompania w ogóle miała w tym temacie coś do powiedzenia? A jeśli tak to czy ktokolwiek miał prawo od nich oczekiwać by bohatersko poświęcili swe życia w tym celu? Prawdopodobnie w zgodzie z zamysłem kultystów co demona uwolnili…Czas miał pokazać.

Treggit wyteleportował biednego spasionego Roko z piwnic kultu prosto na wóz, który wcześniej z pomocą Varluka oceniony został jako prawdopodobnie-zdolny go utrzymać. Kilka znalezionych koców łagodziło ostre krawędzie drewna, ale po zmianie pozycji widać było paskudne odleżyny kaleczące jego ciało w miejscach gdzie zbyt długo leżał. Nikt nie mógł mieć wątpliwości, że dla kultu był on tylko zasobem.

Stary Zrąb pozbawiony był dalszych śladów. Kompania znalazła za to kilka blaszanych kubłów ze świeżym popiołem. Takim który kształtuje się z dopalających się, zgniecionych w kulkę papierów. Nie mógł mieć więcej niż dwa dni. Wiedzieli, że drużyna nadchodzi… ale tak drastyczne działania by palić dokumenty nie wiedząc z kim ma się do czynienia? A może wiedzieli? Pytania, pytania… Cóż… pozostały żywe ślady w postaci więźniów i przede wszystkim Roko. Którego sam byt udowadniał zajście czegoś plugawego.


Ulice miasta nie było opustoszały, ale dla niej równie dobrze mogły by być. Kiedyś poruszała się po nich gracją i wdziękiem o który zabiegać by mogli najznamienitsi z Krain. Potem przemykała się między spojrzeniami jak złodziej, dziś już tylko potykała się między obcymi tłumami.

Niewidziana.
Niechciana.
Niekochana.

Z doświadczeniem godnym mistrza, omijała strumień bezimiennych twarzy, unikając zadeptania przez obojętność i niełaskę. Ukradziony rzemyk którym “zacerowała” obdarty wór którego nikt nie śmiałby nazwać ubraniem rozrywał już wypłowiałe włókno, grożąc kolejnym, boleśniejszym odsłonięciem stwardniałego od brudu, krwi i znoju ciała na zimne powietrze. Musiała znaleźć coś nowego..

Ruszyła ciemną aleją, której rozsądny człowiek nigdy nie przemierzałby sam. Kroczyła między sponiewieranymi, porzuconymi, zapomnianymi i wzgardzonymi. Pozostawionymi samym sobie, pod warunkiem, że trzymają się z dala od spojrzeń uprzywilejowanych. Pozwolono im żyć w spokoju, o ile nie kalali swą biedą i niedolą wzroku Lepszych. Wiedziała, kogo - a właściwie co - szukała i szybko znalazła.

Bezkształtna góra łachmanów i śmieci między rzędami Niechcianych kryjąca pod sobą innego Wzgardzonego. Takiego który wraz z ciepłem powoli uciekającym z ciała przestawał być osobą, a stawał sie rzeczą. Teraz góra ta szturmowana była przez szczury. Dziewczyna nie trudziła się przeganianiem ich, ale przycupnęła obok jak jeden z nich i jak szczur zabrała się do szabru.

Kiedyś dumna, teraz zdruzgotana i zdeptana brutalnością życia, przemierzała ulice w rozpadającej się koszuli, przesiąkniętej wonią uryny i trupa. Zrezygnowała z godności, działała instynktownie, jak zwierzę. Jej spojrzenie nie zawierało blasku nadziei, tylko zniechęcenie i zimną determinację i wolę przetrwania, a przetrącone, na wpół łyse skrzydła były już tylko ciężarem dawno temu stanowiącym o jej sile. Były jedynie pamiątką po dawnej chwale, krzykliwym przypomnieniem o upodleniu w które się stoczyła i już nawet nie planowała z niego wyjść.. Nie pamiętała, jak długo już udawała, że te skrzydła nie istnieją.

Gdy wiatr niosący kurz kusił zapachem potraw skręcającym jej żołądek, ona ze swymi pustymi oczami tylko dalej posuwała nogę za nogą. Te potrawy nie były dla niej osiągalne. Więc najlepiej było udawać, że wcale ich nie czuje. Stara skrzynia w dokach z ukrytym kocem, do niedawna jej jedyne schronienie przed zimnem miała już najwyżej ostatnie miesiące nim się rozpadnie od słonej wody niesionej wiatrem. Musiała znaleźć coś nowego. Tylko nie wiedziała jeszcze co, ale przed tym musiała coś zjeść i jej myśli nie sięgały dalej.

Przemknęła obok skromnej watahy dzikich psów, z którymi wymieniła jedynie lekkie spojrzenia. Żaden z nich nie zwrócił uwagi na towarzysza. Byli współobywatelami ulicznych zaułków, zżyli się z zasadami, które rządziły ich codziennością. Była jednym z nich, choć pozostawała na uboczu, a uliczne kundle zdawały sobie sprawę, że nie warto walczyć. Walka byłaby stratą energii. A tej niewiele jej już pozostało.

Tylko wtedy, gdy gospodyni z górnego piętra zrzuciła na bruk resztki zatęchłego jedzenia i pomyj, dzikie psy przerwały swoją codzienną, spokojną egzystencję. W mig zatraciły wszelkie zasady i porozumienie. Szepty ulicznych zgiełków ucichły dla nich. Wszelkie układy i hierarchie uległy zapomnieniu, a zmysły zwierząt zatraciły się w jednym wspólnym instynkcie przetrwania.

Woda rozprysła się na bruku, a zasłona opadła odsłaniając kilka niemal obgryzionych kostek, ziemniaczanych obierek, główek marchewki i rozmoczonych skórek chlebowych, którymi najwyraźniej delikatniejsze podniebienia nie chciały się kalać.

Kundel, dziki i nieokrzesany, obnażył swoje zęby, a w jego oczach zawył głód i cel. Jedzenie. Była to jedyna nagroda, na jaką mógł liczyć, jedyny motyw, który pchał go do przodu. Pochylił niemal do postawy czworonożnej, wyrażając gotowość do walki, a w jednej dłoni ściskał narzędzie dominacji. Straszliwą broń która miała pozwolić mu walczyć z sześcioma kundlami po drugiej stronie łupu. Kamień.

Warknęła, nie jak człowiek, lecz jak dzikie zwierze, przerywając postrzegalną ciszę ulicznych zaułków. W jednym płynnym ruchu wyskoczyła do przodu, gotowa na bezlitosne starcie. Naprzeciw niej odważył się wyskoczyć tylko największy z zapomnianych czworonogów.

Lecz w życiu kamień bije kły.

Chwilę później, wygłodniała wataha pożerała nie-do-końca-martwego lidera o rozbitej czaszce. Kundel w ludzkiej skórze, wycofując się, broczył krwią z rozerwanego ramienia, ale ściskał wywalczone resztki z upartą determinacją. Dziś, uliczna uczta była jego, mimo straszliwej ceny płaconej w cierpieniu i krwi.


Była cicha. Wiedziała, że musi być cicha, bo głośne pożeranie zdobyczy mogło przywołać konkurentów do niej. Więc nie lada się zdziwiła gdy ktoś przyklęknął kilka metrów przed nią… Jeden z Lepszych. Ubrany w bogactwo czerwieni i czerni, wykończone złotem. Jego twarz zdawała się emanować czystością, a ciemne włosy i zarost były starannie ułożone i przystrzyżone. Jego spojrzenie było łagodne, a w wyciągniętej ręce trzymał chleb. Pół bochenka, pięknie parującego świeżością, z chrupiącą skórką i miękkim wnętrzem. Zapraszał gestem, zachęcał.

W drugiej ręce trzymał coś, co niemalże przyprawiło o zawrót głowy - kawałek sera wielkości pięści. Zezwierzęcony umysł instynktownie rozumiał wartość sera. Jak bardzo ciało potrzebowało tłuszczu którego próżno szukać w obierkach i gołych kostkach. Jak wiele energii w nim było, jak wiele sił aby walczyć kolejne dni. Wypluła resztki żutej kostki jakiegoś ptactwa, którego wcześniej połknięte ostre złomki już zdążył pokaleczyć jej przełyk. To nie było zaledwie jedzenie. To było wybawienie. Podane w formie brązowego chleba i złotego sera, stających się w jej oczach symbolem przetrwania i nadziei w dzikim świecie, w którym obojętność i cierpienie zbyt często brzmiały głośniej niż słowa.

Przyczłapała do niego, podpierając się jedną dłonią, drugą zaś chowając za plecami wraz z Bronią. Nie wypływała z niej ani krztyna zaufania. Strach malował się na jej obliczu, ale ślina ciekła po brodzie. Mężczyzna, był cierpliwy.

Zachęcał ją szczerością uśmiechu.
Łamał nieufność łagodnością spojrzenia.
Dodawał pewności bezbronnymi dłońmi.

Oparła się na ściskanym kamieniu. Zdobyła się na odrobinę zaufania, a w zaufaniu tym ważniejsze stało się uchwycenie daru niż gotowość do ataku. Ostrożnie wyciągnęła wolną rękę po chleb i w ostatniej ćwierćsekundzie wysunął się on z ręki nieznajomego.
Kliknij w miniaturkę

Brudna i głęboka kałuża przywitała chleb jak brata ściskając w niedźwiedzim uścisku. Dziewczyna nie przejęła się tym. Wyrwała chleb z objęć wilgoci i skoczyła daleko w tył, obserwując jak uśmiech Lepszego się zmienił. Mężczyzna wyprostował się, a wyraz jego twarzy wyrażał brutalny triumf i pogardę. Radość, którą można znaleźć jedynie w cierpieniu bliźnich.

- Kolejny cykl…- rzekł arogancko… niemal z wyrzutem- …a ja znów zwyciężam. Któż by się tego spodziewał? Ale dla ciebie, Elyssa, to już chyba nie ma znaczenia, prawda? - Spytał z perfekcyjnie szyderczym smutkiem w głosie. Jednak uśmiech na jego twarzy szybko zrzedł.
- Już nawet satysfakcji z ciebie nie ma. Do zobaczenia na końcu kolejnego cyklu.

Obrócił na pięcie z dworska gracją i odszedł, nie poświęcając jej więcej nawet spojrzenia. Jednak jej to nie ubodło. To co przyciągłao jej uwagę to był rozdeptany na drodze ser. Czekała aż odejdzie, aż zniknie za rogiem by rzucić się do pokarmu…

Siedząc na ziemi, w najczarniejszej z dziur jaką udało jej się znaleźć, Elyssa nie była nawet cieniem swego dawnego Ja. Skrzydła dziś tylko wadziły utrudniając wczołgiwanie się w ciasne (a więc bezpieczne) przestrzenie. Nie było w niej godności, honoru a nawet człowieczeństwa. Była zwierzęciem i jak zwierze żyła. Wiedząc, że jedyne co się liczy to przetrwanie.

 

Ostatnio edytowane przez Arvelus : 01-03-2024 o 13:11.
Arvelus jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 08-03-2024, 05:52   #22
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Przeprawa nie należała do najprzyjemniejszych części tej misji – musiała w głębi serca przyznać Mari oglądając zmęczonych więźniów ledwo poruszających nogami oraz co chwilę utykający to na błocie, a to na kamieniach wóz z pokaźnych rozmiarów, utuczonym pasażerem. Biorąc pod uwagę, iż konkurencję w nieprzyjemnych wydarzeniach stanowiła niedawna walka w tartaku, jego przeszukanie (czego czarodziejka nigdy specjalnie nie lubiła, chyba, że chodziło o ruiny) oraz walka z demonem zakończona negocjacjami, obrazowało to jak bardzo droga była irytująca, w zupełnie ludzkich kategoriach bycia irytującymi - jak uciążliwa pchła.
Na obóz zatrzymali się w połowie drogi, na niedużej, acz dość barwnej polanie która mogłaby pretendować przy odrobinie dobrej woli do miana uroczyska. Nie była co prawda podmokła ani zamieszkana przez “ukryte zło”, to jednak kwaśny zapach lokalnych kwiatów mógł budzić niepokój u ludzi mniej obeznanych z botaniką lub dziczą. Dodawszy ponure drzewa otaczające ją z południa, układało się to dość klimatyczne miejsce.
Dziewczyna rozejrzała się po okolicy.
- Myślę, że powinniśmy poszukać jakiś roślin nadających się do spożycia. Valrluku, Ślepia Pięścio? - zapytała cichym, monotonnym głosem - najlepiej jeśli już mają owoce, ale jeśli nie to mogę zmusić krzewy i drzewa do wydania plonów.
Mnich zadarł głowę ku górze, jak węszący pies. Jego nozdrza rozdęły się komicznie. - Hmmm… stary zapach kału jakiegoś małego ssaka i odrobina nutki słodyczy… Coś czuję, ale raczej nie blisko. Będę potrzebował kilkunastu minut… Albo więcej by zdobyć dość pokarmu. Oszczędzaj magię Mari. - odparł Du Zan. Zgodnie z swoimi słowami przez jakiś czas krążył dookoła obozu, aż w końcu znalazł ślad. Dość szybko mnich zniknął drużynie z oczu, kto wie gdzie, a kiedy miał wrócić?
Nie potrafiąc się poruszać skradnie i cicho Varlukowi pozostało pozbierać leśnych owoców i grzybów. Nie było czasu na zabawę w pułapki, więc wziął toporomłotek, nóż i zanurzył się w las. Zabrał ze sobą Eryka chcąc też z nim porozmawiać na osobności.
Zapewne miało się zacząć od zbierania jedzenia, a w ciągu paru godzin będzie trzeba też będzie ufortyfikować obozowisko. No trudno.
- Jemu nic nie dawajcie, ma zapas na kilka tygodni - rzucił Treggit, zsiadając z kozła wozu i odpinając konie, by dać im popasać się na polanie. Oczywiście miał na myśli grubasa - wcześniej przyjął na siebie ciężkie brzemię powożenia uginającym się pod jego ciężarem wozem, argumentując że w ten sposób najmniej obciąży konie. Teraz jednak musiał rozprostować kości, więc przespacerował się między więźniami, upewniając co do ich stanu. Paru będącym w dobrej formie polecił znaleźć nieco opału, nie oddalając się zbytnio od obozowiska.

- Będzie jedzenie - zwróciła się do uratowanych - normalne jedzenie - powtórzyła odrobinę głośniej, ale wciąż dość cicho, z niską dynamiką głosu.
Mając chwilę dla siebie uporządkowała swój umysł przed czekającym zadaniem. Wyrównała też wewnętrzne zasoby swego ciała, przy okazji wykonując kilka ćwiczeń rozciągających będących częścią jej dziennej rutyny, po których zrobiła to z czego była znana - wskoczyła na konar drzewa, kładać się na nim i leniąc się przez pewien czas, jednym okiem dopatrując uwolnionych ludzi.
W międzyczasie szczurak, rozsiadłszy się na wyjętym niewiadomo skąd rozkładanym krześle, koordynował rozpalanie ogniska.

Ślepa Pięść wrócił po kilku godzinach, niosąc przed sobą kornukopię. Dzikie grzyby z nóżkami uginającymi się pod ciężarem kapeluszy, owoce w wszystkich kolorach jesieni roztaczające słodki zapach i bzycznie pszczół, zirytowanych że ktoś odebrał im nagrodę, orzechy chrzeszczące w zębach obietnicą nasycenia. Ziemniaki nie wiadomo z jakiego miejsca, o cieniutkiej skórce. Sałata wilgotna od wieczornej rosy, zioła o ostrym wiercącym w nosie, lecz przyjemnym zapachu. Kilka mniejszych zwierząt - gołębie, wiewiórki i nawet jeden dorodny zając, wszystkie z przetrąconym gładko karkiem. Zwierzęta nie cierpiały. Pewnie nawet nie zauważyły ataku. Kilka jajek, chyba przepiórczych, o gładkiej skorupce będącą obietnicą syscącego wnętrza. Kilka większych owadów, dla osób o odważnych żołądkach.

- Jak mówicie tutaj… Podano do stołu? - spytał mnich wynurzając się z mroku i położył wszystko ostrożnie na ziemi.

Wkrótce po mnichu z lasu wyszli też krasnolud i jego nowy pracownik. Nieśli worki różności wszelakich, korzonków, grzybów, ziół, jajek i innych różności.

- … zielona posoka obryzgała jednego z chłopaków i zaczęła się wżerać w jego pancerz. Niestety trafiło go też w gębę i gdyby nie szybkie oblanie go wodą to by mu pewnie pół twarzy roztopiło. Tak to mu poparzyło policzek i pozbawiło brody. I pancerza. Nie wiem co te bydlaki mają we krwi, ale stal to do niczego już się prawie nie nadawała. - opowiadał Varluk Erykowi - No ale jakośmy się tam wydostali z tych tuneli z paroma koszami urobku.

Przyszli i zaczęli wszystko rozkładać. Varluk rozpakował ze swoich tobołów utensylia obozowe i zaczął przygotowywać posiłek.



Mari siadła na pełnym mchu pieńku - z którego niechybnie jej płaszcz uzyska paskudne, zielone plamy - i zawołała do siebie najemnika.
- Przesłuchamy cię przed odpoczynkiem raz jeszcze, z towarzyszami - wskazała resztę drużyny chwilowo czymś zajętą - jak tylko będą mieli chwilę. Na potrzebę tego rzucę na ciebie klątwę prawdomówności. Masz się nie opierać i odpowiadać precyzyjnie. Zrozumiałeś mnie?
Wbiła weń wzrok niemal nie mrugając.

Anáthema w całym zamieszaniu z przygotowywaniem wymarszu, gdzieś się subtelnie zatraciła. Gdy inni ciężko pracowali, zachęcając wyzwoleńców do wysiłku. Wypychając wóz z błotnistych kolein. Szukając pożywienia i wznosząc obóz na nocleg, od dobrych kilku godzin odpoczywała. Podróżując ukryta w nawiedzonym hełmie leżącym pośród tobołów. Jadło? Tak dawno nie spożywała posiłków, że nie była pewna czy aby zasuszone, skarlałe narządy sobie z nim poradzą. Przemilczając mniej estetyczne aspekty przetrawionych posiłków. Dodając świeże wrażenia odoru kuchni kultystów wtłoczonych głęboko w nozdrza, ogarniał ją wstręt. Sen? Groził zapadnięciem w wieloletni letarg, a była zbyt ciekawa nadchodzących wydarzeń bieżącej rzeczywistości. Sen zabijał wspomnienia, mógł ich wszystkich wymazać. Przyjrzała się nostalgicznie uwijającym nieopodal kompanom. Zwracając uwagę na detale wyglądu, harmonię ruchów, barwy głosów, by mocniej ich wyryć w pamięci. Tacy ulotni.

Eryk wróciwszy z Varlukiem z wyprawy po strawę spotkał się dokładnie z tym o czym Zharmus go ostrzegał. Westchnął i kiwnął głową.
- Musiało do tego dojść. Rozumiem. Ale wiele więcej wam nie powiem niż Varlukowi już opowiedziałem.

- W takim razie możesz to wszystko powtórzyć - stwierdził Treggit, zbliżając się do nich bez pośpiechu. Ponownie rozłożył sobie krzesełko i rozsiadł się wygodnie, opierając łapy na lasce.
- Zaklęcie prawdomówności nie będzie dla ciebie bolesne, a my musimy być pewni. Opowiesz nam raz jeszcze, może zadamy parę pytań i po sprawie. Obiecuję nie pytać o nic krępującego - rzucił żartobliwym tonem, chcąc uspokoić i zachęcić mężczyznę.

Eryk usiadł na pieńku i ściągnął z pleców tarczę i zdmuchnął z twarzy ciemnego blond loka.
- Więc tak… Jestem Eryk… Birger - przedstawił się z drobną pauzą - Prosty chłop, syn… chciałem powiedzieć “nikogo” ale chyba zaklęcie mi nie pozwoliło. No tak, technicznie to wiem, że miałem ojca tylko łachmyty nigdy nie poznałem… Byłem w Zrębie od… jakichś trzech tygodni. Prosta praca ochroniarska. Robota dla lepszej przyszłości mojej Astrid i naszych dzieci. Tylko bardziej syfiasta niż zwykle… Nie uważali mnie za jednego ze swoich, a za kogoś z zewnątrz. Dziś trzeci raz w ogóle zszedłem do tych podziemi. Dotąd najwyżej w transporcie pomagałem. Te beczki nawet na wózkach są ciężkie gdy trzeba je z pochylni sprowadzić. Wiem, że ktoś o funkcji Syn jakiś czas temu rzucił Wnukowi w twarz “jestem Orsii Ulf vel Vivar psie, za kogo ty się uważasz”, czy jakoś tak… Nie dam głowy, że poprawnie wymawiam nazwisko… i po tym jak Wnuk mu odpowiedział to cały jakoś tak zrzedł i oklapł, ale nie wiem co zostało mu powiedziane. Wiedziałem, że w podziemiach odwalają się jakieś numery, ale bez szczegółów.
Mari przysłuchiwała się mu z uwagą, mimochodem podtrzymując zaklęcie.Chyba starała się wychwycić pewne niuanse. Pokiwała głową i wstała, lecz wciąż podtrzymywała zaklęcie, mając w uwadze pytania towarzyszy.
- Widzę, że masz jakieś stare sprawy rodzinne - stwierdziła bez emocji - ale to nie moja rzecz. Dla mnie to wystarczy, nie wiem jak reszty - podała rękę Erykowi a ten wstał, otrzepał ją o biodro i uścisnął z niewielkim i zestresowanym, ale serdecznym uśmiechem. Potem znów usiadł, spodziewając się, że to nie koniec.
- Widzisz? Nie było tak źle - rzucił szczurak konwersacyjnym tonem - Co zamierzasz robić w najbliższej przyszłości?
- Mości krasnolud - wskazał gestem głowy Varluka - Zaoferował mi znacznie lepsze warunki pracy niż to co było dotychczas, więc planuję iść do Lubberg by załatwić sprawę z rozwiązaniem kontraktu. Mam nadzieję, że po waszym przejściu będzie to formalność, ale zobaczy się… Dalej… dołączyć do niego… do was? I spisać nowy kontrakt.
- Biurokracją się nie przejmuj, pomogę ci w tym - Treggit machnął ręką - Varluk jest solidnym i uczciwym krasnoludem, nawet jak na standardy jego ludu. Praca i lojalność wobec niego jest rozsądną decyzją - taki jest twój plan?
- Wstępny przynajmniej - kiwnął głową Eryk - z nadzieją na stałe zatrudnienie, ale to zależeć będzie od personalnej chemii…
- Nie myślisz o powrocie do rodziny? Może chcesz przekazać im jakąś wiadomość?
- Kiedyś na pewno. Jak zarobię dość aby jakiś cywilny interes złożyć i opłacić naukę moich dzieci. Mam z nimi regularny kontrakt. Nie widuję się rzadziej niż co trzy miesiące i opłacam skrybę by spisywał i czytał mi listy. Astrid potrafi czytać i pisać…
- Cywilny interes? - zaciekawił się szczurak - Znasz jakiś fach, na którym chcesz zarabiać? Same pieniądze to tylko jedna składowa sukcesu.
Eryk milczał przez chwilę patrząc w ziemię.
- Coś będę musiał wymyślić…
- Lepiej pomyśleć o tym już teraz. W czym jesteś dobry? Przyuczałeś się do czegoś w przeszłości? Mam w tym nieco doświadczenia, mógłbym cię nieco pokierować, o ile powiesz więcej o sobie.
Birgen marszczył brwi bardziej i bardziej… i Treggit miał głębokie wrażenie, że ugryzł się w język nim powiedział coś gorszego.
- Skończyliśmy już to przesłuchanie? - zapytał z naciskiem człowieka przyciśniętego do muru na płaszczyźnie na której nie wiedział jak się bronić czy tłumaczyć, więc wolącego się zupełnie wycofać
Drobne pazury zabębniły na gałce laski.
- Po prostu rozmawiamy - odpowiedział szczurak miłym tonem - No chyba że bardzo usilnie próbujesz coś przed nami ukryć. Jak z tym jest?
Eryk się wyprostował zaplatając ręce na piersi. Nawet siedząc górował nad Treggitem i wyraźnie dodawało mu to odrobinę pewności.
- “Po prostu rozmawia” się nie pod zaklęciem panie Nie-Przedstawiłem-Się-Jeszcze. Pytaliście mnie o to co się działo w Zrębie. Opowiedziałem wam. Teraz mnie pytasz o moje sprawy. MOJE. O których nie chcę mówić. Czy wylewanie z siebie starych historii jest warunkiem mojego… - zatrzymał się chwilę gdy umiejętności retoryczne go zawiodły -... mojego pozostania wśród żywych?
- On ma rację - Mari powiedziała cicho przyznając rację najemnikowi - chodziło nam głównie o to czy nie jest kultystą. To czyim bękartem jest i jak bardzo chce wejść w testament ojca to nie do końca nasza rzecz. Podtrzymuję magię tylko w razie gdybyśmy mieli istotne pytania dotyczące naszego celu.
- Nie wchodźmy od razu w taki dramatyzm, testamenty, mordowanie - pokręcił głową szczurak - ot, w całej tej opowieści była sama prawda, ale momentami wyjątkowo skąpa. Może to paranoja, ale nie dostałem żadnego zapewnienia odnośnie twoich relacji z dawnym pracodawcą, ani tego, czy w przyszłości będzie można ci zaufać, a to jest chyba najważniejsze tutaj pytanie - wzruszył ramionami - oddam ci to, że potrafisz naprawdę zręcznie lawirować słowami, nadałbyś się na kupca, może nawet prawnika? Jeśli rzeczywiście przesadzam z pytaniami, przyjmij moje przeprosiny, rozmowy o interesach potrafią mnie pochłonąć. I mów mi Treggit. - Szczurak cały czas obserwował mężczyznę. Jego brwi, pozycję barków, nawet siłę z jaką jego śródstopie tupało w ziemię i widział, że pochwała retoryki na krótki moment wywołała drobne gesty zadowolenia u Eryka. Szybko stłamszone i wepchnięte pod defensywną postawę, ale Treggit nie wątpił, że jeszcze tam były.
Przysłuchujący się wszystkiemu Varluk siedział przy kotle gotując posiłek. W pewnym momencie przymknął oczy pokiwał głową i podszedł do grupki.
- Dobra. - krasnolud potarł czoło - Chuj mnie strzela tak jak słucham tego macania. Proste pytania, krótkie odpowiedzi. By zostały usłyszane. By tęgie głowy nie miały co sobie dopowiadać czy interpretować. Dobrze?

- Poza kontraktem miałeś jakieś powiązania z kultystami ze Starego Zrębu?
- Jeden z nich, Fafir jest moim dalekim kuzynem. Nie wiem czy przeżył w żyć mnie to dmie… to nie jest czy nie BYŁ dobry człowiek. Nie przyglądałem się trupom. Poza tym to tylko kontrakt.
- Gdy się tu pojawiłeś to kultyści jakoś się przedstawili? Kim są? Kogo wyznają? Czym się zajmują?
- Było oczekiwane nie zadawanie zbędnych pytań. Mieliśmy wyznaczone pomieszczenia gdzie nie mogliśmy się nawet zbliżać.Tylko jak raz piłem z jednym z… wtajemniczonych to wyrwało mu się coś, że “dbają o krainy”. Nie wiem czy mówił o świecie, Eshal czy o czym. Nie dał się podpytać.
- Odprawiali na tobie jakieś czary?
- Raz dzik mi nogę poharatał, gdy ratowałem wtajemniczonego przed nim, to Wnuk mi ją wyleczył. Miłą premie dorzucili, bo to było poza kontraktem…
- Brałeś udział w ich czarowaniu albo cię do tego przymuszali?
- Nie.
- Ilu było wynajętych z zewnątrz ochroniarzy?
- Wydaje mi się, że trzech do pięciu było kontraktowanych jak ja… i przynajmniej jeden z nich był dobrym człowiekiem w złym miejscu o złym czasie. Tego ciało widziałem… nie abym coś wam zarzucał… chłop wiedział na co się pisał przyjmując tę robotę tak samo jak ja. Tylko ja miałem więcej szczęścia.
- Czy byli wynajmowani na takiej zasadzie jak ty?
- Jeden chyba nawet od mojego kontaktu był, ale o reszcie nie wiem.
- Wolisz żyć skromnie ale uczciwie czy na bogato ale zarabiając na cudzym nieszczęściu i wbijaniu noża w plecy?
Eryk się skrzywił na to pytanie.
- Skromnie i uczciwie mogą żyć pasiświnie i rolnicy. Nie po to życie ryzykuję i toporkiem macham aby moje rodzina żyła “skromnie”, ale jeśli mogę wybrać ochronę dziecka przed pokrzywionym ojcem a to tam - wskazał kciukiem przez ramię w kierunku Starego Zrębu - to preferuję coś z czym pójdę do łóżka z satysfakcją a nie kwaśnym posmakiem.
- Wolałbyś być wraz z rodzin niż na czyimś utrzymaniu czy wolałbyś by każde z was miało fach w ręku i mogło samo się wyżywić?
- Po to robię to co robię. Grubo ponad połowa mojego kontraktu szła na szkołę i na kory… korepa… kontrypy… na dodatkowe zajęcia. Mają się naumieć pisać, czytać, języków, rachować, liczyć, szacować, teo… nauki o bogach, prawa… a szczególnie każde ma znaleźć coś do czego mają wyjątkowe uzdolnienia lub sprawia im wyjątkową satysfakcję i się na tym skupić. Duża część reszty szła na ubezpieczenie w Banku Grimaldich, że jak zemrze mi się w robocie to kontynuują opłacanie ich nauki przez kilka lat.
Mari widząc do czego zmierzał krasnolud, oraz wyczerpujące odpowiedzi, dała pstryknięciem palców znak towarzyszom, iż właśnie porzuciła podtrzymywanie zaklęcia. Przez moment analizowała ostatnie słowa najemnika.
- Uważam, że odpowiada za ciebie Valruk i na niego spadną twe czyny. Wiesz jak to może skończyć się Eryku?
Zapytała go równie monotonnym głosem jak zazwyczaj, ale nie czekała wcale na odpowiedź.
- Jak tylko zobaczą cię z nami, ktoś o tobie wspomni z przetrzymywanych ludzi, zaczną kojarzyć fakty, a porwą twoją rodzinę. Może oćwiczą twoją żonę, może wyślą ci mały palec dziecka teatralnie mówiąc, że to mu nie przeszkadza jeszcze w byciu urzędnikiem… Niezależnie jaki ci to przekażą, przystąpisz na ich propozycję. Cenisz rodzinę wyżej, a i nie masz wielkich problemów ze zmianą lojalności. Być może nawet wydasz nas samemu idąc na ofiarę całopalną, byleby zapewnić im bezpieczeństwo. Będziesz wtedy powtarzać w głębi serca, że składek w banku wystarczy jeszcze na kilka zim, potem sobie jakoś poradzą. Ze strachu nie będziesz nawet szczególnie o swój los dbać i o to, czym mogłabym ci zagrozić. Tak to się skończy.
Eryk spochmurniał i myślał dłuższy czas rozważając.
- To… możliwy scenariusz. - stwierdził powoli i z powagą krasnolud, który niechętnie musiał przyznać rację Mari w tej kwestii - Jeżeli stwierdzisz że to za duże ryzyko to po prostu rozejdziemy się. Dla mnie będzie to zrozumiałe.
- Sprawia wrażenie przyzwoitego człowieka. - wciął się w dyskusję mnich, patrząc na Eryka swoimi ślepymi oczami, które zdawały się widzieć więcej niż normalne - Twój los jest mi obojętny, tak długo jak nie będziesz dla nas kłopotem możesz żyć.
Szczurak oparł się na krześle i westchnął.
- Dosadnie i trafnie, Mari, chociaż pominęłaś kilka nieprzyjemnych aspektów. Taki scenariusz też raczej mało prawdopodobny, ale z pewnością możliwy. Przy czym teraz już nieco za późno na rozejście się, dalej możesz być z nami skojarzony - powiedział ze współczuciem w głosie.
- O ile ktoś nas w ogóle obserwował. - krasnolud pomasował skroń i rzucił okiem czy żaden z byłych więźniów nie kręci się po okolicy. Pomimo tego zaczął mówić ciszej - Twoja żona umie czytać i pisać, tak? Hmmm… jest jedna opcja która by sytuację rozwiązała. Po prostu przeprowadzka w bezpieczne miejsce. Gdzieś gdzie i twoje dzieciaki będą mogły się uczyć i twoja żona znajdzie pracę. Jeleni Rozstaj brzmi chyba w porządku? Znam tam parę osób - szepnę kilka dobrych słów to powinno wystarczyć byście szybko znaleźli chatę do zamieszkania.
Proponując zatrudnienie Erykowi Varluk nie wziął pod uwagę tej oczywistej rzeczy jaką jest bezpieczeństwo familii. Ale skoro już powiedział „a” trzeba było też powiedzieć „b”.
Dyskusja trwała jeszcze kilka chwil. Jeleni Rozstaj nie był łatwym miejscem aby się dostać i niekoniecznie łatwiejszym aby zostać, ale Varluk, ani nikt z Kompani nie wątpił, że najmniejszą odrobiną ich wstawiennictwa uda się to zorganizować nawet nie angażując w to niepotrzebnie księcia a i nauczycieli będzie łatwo znaleźć… choć mogą się drożej cenić.. Jednocześnie odległość i trud w dostaniu się oraz dwa tygodnie których Eryk by potrzebował na zorganizowanie wszystkiego, włącznie z odprowadzeniem rodziny do nowego domu (z pewnością z przynajmniej dwu, może trzy dniowym testowaniem jakości nowego małżeńskiego łoża po dwóch miesiącach rozłąki) dawało wystarczający margines aby nawet Treggit musiał przyznać, że choć ryzyko nie zostanie tym zupełnie zażegnane, to zostanie zredukowane do raczej ignorowanego poziomu. Gdzieś w dyskusji sie przemknęła jeszcze nienachalna propozycja Varluka, że jakby sytuacja pozwalała to mógłby go jeszcze przyuczyć któregoś z fachów które krasnolud wypił w mlekiem matki. Kowalstwa, lub może browarnictwa. Na koniec dyskusji nie padła jedna definitywna decyzja. Eryk postanowił, że musi się z tym przespać.

- Hojna oferta... dla głupca, który wpuścił Otchłannika w krainy - Anáthema zadrwiła z nocnej głębi lasu. - Usiłowałeś mnie zniszczyć, szczując krwawym golemem przy próbie powstrzymania błazeńskiego rozkazu. "Wypuścić demona!", tak żeście śpiewali. Bezpieczeństwo? A z jakiej to wspaniałomyślnej przyczyny ów dworski pajac miałby je otrzymać?

Wyszła spomiędzy drzew, w bladej poświacie mgły. Mściwa.
Eryk wstał z pieńska chwytając tarczę, zręcznym wyćwiczonym ruchem. W półtorej sekundy był gotowy do walki. Spojrzenie co oddech uciekało mu na moment to na Varluka, to na Treggita by z ich reakcji wyczytać sytuację.

- Za pierwsze wypchałabym go jak Roko, za drugie wykłuła oczy i patrzyła w śmiechu jak potyka się o wystające korzenie. Błądzi, zdzierając skórę o gałęzie. Wystarczy nam chwila sam na sam. Hmm, Eryku? Wybierzesz się ze mną na spacer pod rękę? Wokół malowniczego jeziora?

- Idź do piekła murwo wściekła! Nie boję się ciebie! - Warknął, prawie krzyknął uderzając toporkiem w tarczę jak przed walką… ale krasnolud przypuszczał, a szczurak widział jak na dłoni, że to nie była prawda. Bał się i krył strach agresją, bo gdy krzyczał i był głośny łatwiej mu było ten strach ignorować. Wdowa tego nie dostrzegała. Dla niej rzeczywiście rzucał jej wyzwanie w twarz i uważał się za silniejszego - I nie boję się śmierci, a jak spróbujesz to zobaczysz, że przynajmniej nie odejdę skomląc! - warczał bojowo zszarganymi wojennymi okrzykami głosem wojownika.
Tymczasem Mari ulotniła się po cicho w stronę smakowicie pachnącej potrawki przyrządzonej przez krasnoluda, częstując uratowanych oraz oczywiście siebie…
Treggit zaś nie ruszył się ze swojego krzesła, uniósł tylko dłoń do czoła, rozmasowując je w zbolałym geście.

- Tak uważasz? - Anáthema dała się przekonać jego fasadzie. - Zdajesz sobię sprawę, że mogę przyjść po ciebie za tydzień, miesiąc, rok, dziesięć? Jestem przekonana, że starczy ci sił na tak długie *nie banie się*. Nie zawiedź mnie. Jak dobrze dla Upiora, że śmiertelnicy muszą czasem chodzić spać, przytulać się do tych swoich wypchanych sianem, podobnie ich łbom, poduszek. Czy marzysz może o spokojnym śnie? Hmm? Mogę ci go zesłać.

Krasnolud łypał ponuro na Anathemę przyglądając się jej wejściu na scenę. Działanie w grupie wymagało tolerowania jej obecności i działań acz Varluk pomimo wszystko zawsze krzywo na to patrzył. Miał wrażenie że w każdej chwili mogła się zwrócić przeciw nim.

- Nie strasz nie strasz bo się zesrasz. - rzucił upiorzycy starym człeczym porzekadłem - Niezbyt to godne by wiekowy upiór prężył muskuły jak nastolatek.

- Niezbyt to godne, jednak sprawiedliwe. Pobudzające, dające natchnienie. Czas zabija zdolność odczuwania. Nawet nie wiesz jak gniew mnie raduje - Wdowa wzięła głęboki oddech, sycąc się pobudzonym płomieniem rozpalonym w trzewiach. - Po uważaniu, waszmościowe. Starczy mi go na dłużej. Kolejna niedokończona sprawa. Nic tak mocno jak one nie trzyma nas przy żyjących.

Oczy Varluka uważnie lustrowały Anathemę, ale on sam nic więcej nie powiedział. Jej słowa brzmiały dla niego bardzo szpiczastoucho - jak z ust tysiącletniego zblazowanego elfa który jak się na coś nie nakręci to traci chęć do życia.
- No tak, mi wytykają zbytnie odpytywanie, a teraz się prześcigają w tym, kto bardziej chłopaka nastraszy - mruknął do siebie Treggit, po czym zmęczonym gestem przetarł twarz dłonią i odezwał się głośniej - Anáthemo, mam sugestię, może skieruj swój gniew i pragnienie zemsty na prawdziwe cele, zamiast szukać ujścia w najszybszym i najłatwiejszym, do tego jedynie częściowo powiązanym? Eryk jest dla ciebie aż takim zagrożeniem?

- Skoro wspominasz... - Wdowa podjęła wątek. - Prawdziwe cele są mocno niejasne, a Eryk ma możliwość je wyklarować... czym może złagodzi nieco nieprzyjemny posmak z naszego pierwszego spotkania.

Wizja Mari jej bardziej odpowiadała, osobista również, lecz jeśli miał już zostać mianowany pupilkiem do karmienia, głaskania, zajmowania się potomstwem i łechtania altruistycznego ego co niektórych, ze wszystkich lekcyj wpierw powinien nauczyć się aportować.
- Zanim rozpętamy wojnę na szeroką skalę - nie chciała głośno przyznać, jednakże tropy umożliwiające dalsze działania były bezlitośnie liche. - Chętnie poznałabym wersję drugiej strony. Co oznacza "Zaspokoić Wieczny Głód", cóż kryje się za deklaracją "Nie jesteśmy tymi złymi"? Jakimż to szczytnym celom służą małoszczytne sposoby? Nasz Eryk o lwim sercu utrzymuje, że nie wie, lecz na pewno ma dojścia do osób, które wiedzą i które umierają z pragnienia by nam je wyjaśnić, powstrzymując eskalacje zniszczenia. Starcie ich tartaków i siedzib z powierzchni ziemi. To co, dasz im ostatnią szansę, by nas przekonać? Pokojowo, na bezpiecznym, neutralnym terenie. Zanim pan A. uwolni więcej swoich krewniaków i zrobi ucztę na twojej drogiej małżonce, córce i połowie tutejszej populacji. Łudzę się, że wy kultyści nie jesteście doszczętnie wypchanymi trocinami kukłami w szponach piekielnych istot. Coś tam chcecie, coś próbujecie, wybierając mniejsze zło. Zapewne zaledwie złudzenia... Ahh i jeszcze jedno... Wydawanie poleceń konstruktom. Przybliż metodę.

- Nie możesz się powstrzymać przed skomplikowaniem sprawy, co? - mruknął Varluk uśmiechając się krzywo - Został zatrudniony przez pośrednika. A pośrednicy czy załatwiacze zwykle mają szersze powiązania lub są pod czyjąś protekcją. Wyciągnąć z kogoś takiego informacje to…
Tu dobył zza pasa siekieromłotek i obrócił go ostrzem.
- Zadarcie z półświatkiem przestępczym… - tu obrócił broń bijakiem wprzód - lub z człowiekiem o dużej sieci powiązań specjalizującego się w dyskrecji. Który bierze pieniądze za załatwianie i nie pytanie kto, co i po co. Wszystko w zamian za szansę na nazwisko które już mamy… albo za pseudonim który też już mamy.. Z ewentualną szansą na dodatkowe informacje. Szybciej będzie się zorientować kim jest ten Vivar i cisnąć mu w okno metaforyczną cegłówką owiniętą w papier. Albo skorzystać z tego że Wnuk ma ogon.

- Ależ nic więcej nie śmiem komplikować. Mieliśmy zniszczyć kult, to zniszczymy kult, jak przykazano, wedle preferencji, po żołniersku - Anáthema uśmiechnęła się z cieni. Nie dodała, że Eryk wciąż był dla niej jego częścią. Miała dość bezowocnej rozmowy. Próby wybadania o co toczy się gra, gdy jeszcze istniała ku temu szansa. Widoku krasnoluda rozczulonego nad pachołkiem, którego lekkomyślność sprowadziła zagrożenie nad krainy. Nie chciała ponownie patrzeć jak płoną, wiercona nieprzyjemnym przeczuciem, że stawka jest boleśnie wysoka. Jednak... to już nie był jej świat, po cóż przesadzać z wysiłkiem by go chronić? Obłęd.
- Korzystajcie ze snu, nim niespokojne czasy rozewrą wam powieki i już nigdy nie pozwolą zamknąć.

- Srata tata. - skwitował krasnolud czarnowidztwo baronowej - Eryk. Orsii Ulf von Vivar, tak?
- Vel. Vel Vivar - poprawił człowiek krasnoluda.
- Vel Vivar. Vel Vivar. Muszę się chwilę… - Varluk podrapał się bijakiem po wygolonej po bokach głowie już ale im dłużej się zastanawiał tym bardziej miał nietęgą minę.
- No to sprawa właśnie sama się skomplikowała. I to bardzo.
Varluk poruszył wąsiskami i zaczął mówić.
- Ulf vel Vivar jest Mistrzem Architektury księstwa. Jego funkcją jest zarządzanie rozwojem urbanistycznym księstwa. To człowiek bezpośrednio tłumaczący się przed księciem. Odpowiada za projekty i budowy na poziomie warowni, katedr, pałaców i takich tam. Formalnie może nie ma wielkiej władzy ale ma wpływy, możliwości i znajomości. Ma też oczywiście pieniądze. Oficjalnie mieszka w stolicy ale do Zielonej Bramy często zajeżdża bo to jego ulubione miasto.
- Ponoć niedawno był a może nawet wciąż jest. - przymknął oczy
- Był tutaj wczoraj… - wtrącił się szybko Eryk - Albo ktoś jego postury z jego maską i ubraniem które zawsze ma na sobie.
Krasnolud skinął głową w podzięce za tą informację.
- To może być wciąż w pobliżu. Rozpoznawalny, wpływowy a przede wszystkim poważany. Zatrudnia wielu moich ziomków bo potrzebuje najlepszych kamieniarzy przy swoich ambitnych konstrukcjach. Ogólnie z politycznego punktu widzenia, to jest ktoś kto bez problemu wyprze się wszystkiego. Bez problemu też jeżeli zechce może skończyć szarego człeka i nikt nawet nie mrugnie. I jest też na tyle ważny że usunięcie go robi kłopot na skalę księstwa. Hmm…
Zamilkł na chwilę.
- Hmm… no nieciekawie ale to już coś. Niepokoi mnie fakt że ktoś tak wysoko postawiony na dworze bawi się w takie rzeczy. Co do samego vel Vivara pewnie dałbym radę się z nim spotkać z polecenia znajomych i dzięki mojej ekspertyzie acz… cóż… jak rzekłem ja jestem tutaj nikim a on jest na szczytach władzy. Mógłbym z nim pomówić o architekturze i budownictwie ale rozmowa o kulcie mogłaby się źle skończyć. Nie mówiąc o… hmmm… problemach z dyskrecją.
 

Ostatnio edytowane przez Stalowy : 21-03-2024 o 03:45.
Stalowy jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 08-03-2024, 10:05   #23
Cai
 
Cai's Avatar
 
Reputacja: 1 Cai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputację
Mari zdecydowaną większość nocy, podczas której spali niedawni więźniowie kultu, spędziła nisko nad ziemią, leżąc na szerokim konarze młodego drzewa. Większość czasu po prostu drzemała, acz obudziła się w środku nocy. Przez pewien czas uzupełniła notatki w swoim dzienniku, po tym intensywnym dniu. Nie potrzebowała światła, o ile godziła się na spoglądanie na świat w szarości.
Skończywszy, wygrzebała z torebki zachowany kawałek królika z posiłku. Zgodnie ze swymi zwyczajami, przed snem uprawiała gimnastykę, podobną pod pewnymi względami do tego, co Ślepa Pięść znał ze swych rodzinnych stron, a w nocy nie hamowała się i podjadała. Jednak to wszystko było na nic.
Wciąż była chorobliwie chuda.
Żując królika, zeskoczyła z gałęzi zwinnie i cicho, aby przemieścić się w stronę innego drzewa. Po chwili przeniosła się na wyższy poziom gałęzi, sięgając po zasadzony tam hełm. Znalazłszy wygodne oparcie między dwoma mniejszymi konarami, postawiła hełm na jednym z nich.
- Chciałam porozmawiać, Anáthemo.

Hełm dłuższą chwilę milczał. Stawianie towarzyszy w niekomfortowej sytuacji, gdy musieli się dobijać do przedmiotów, szepcząc do nich o odzew, musiał być swego rodzaju wdowią krotochwilą. Mało kto decydował się na ton głośniejszy, mogący wskazywać otoczeniu stadium psychicznego niezrównoważenia.
- Ładny pejzaż - odpowiedziała łagodnie, w porównaniu z napiętą sytuacją z godziny dzielącej noc na połowy. - Co cię trapi, dziecko?
Zdarzało się Anáthemie określać Mari tym mianem. Bez żadnej ujmy. Wymykał się. Nie jeden został zmylony młodzieńczym wyglądem czarodziejki, jej pozorną niewinnością podrostka.

Mari delikatnie uśmiechnęła się, prawie niezauważalnie.
- Chciałam usłyszeć więcej o tobie. Dzisiejsza walka to dobra okazja.

- Długo by opowiadać, jeszcze dłużej gdyby całe fragmenty wspomnień nie uleciały niczym ptaki na zimę. - Szlachcianka zamyśliła się, smakując liryczną formę. Egzotyczne określenie. Tam skąd pochodziła nie było ani jednego ani drugiego. - Może i lepiej. Nie zdążysz się zestarzeć, nim skończymy rozmawiać. Zaintrygowana walką... Racja stoi po stronie Malika. Żyć można wiecznie lub zginąć w zatęchłym lochu. Wybór na pozór oczywisty.

Mari zawahała się. Życie wieczne było kwestią perspektywy. Zresztą tak samo jak termin życia. Bliżej większości mocy było do egzystencji bliskiej wieczności. Lecz to spostrzeżenie zostawiła na potem.
- Długo? To ile właściwie masz lat? I ile lat jesteś… na wolności?

- Któraż to wolność przemierza twe myśli? Wolność od złudzeń, które każdy nosi, ginących w rozczarowaniu? Wolność od roli ciążącej obowiązkiem, wrastającej w skórę? Wolność od krainy ocalenia i klątwy? I tak nie odpowiem... - Anáthema zaśmiała się krnąbrnie. - Lata przestaje liczyć się w chwili, gdy nie został już nikt, kto przyszedłby z tortem.

- Zakładam - Mari zaczęła powoli, z namysłem - zanim cię znaleźliśmy. Zanim tu przybyłaś. Byłaś czymś związana? Letarg? Czy może czymś się zajmowałaś?

- Jakże liczycie teraz czas? - nie było widać skupienia baronessy, lecz dało się odczuć, że próbuje. Poukładać rzeczy, oszacować ogniwa w łańcuchu zdarzeń. - Aroden, tak. Początek. Widzisz Mari, nawet nie pamiętam, jakim kalendarzem odmierzaliśmy czas przed nim. Moja klątwa. Miewam przebłyski, utrwalam na płótnie. Potrafisz sięgać w miejsca, które niosą odpowiedzi? Może, gdy znajdziemy chwilę wytchnienia, wspomożesz mnie wiedzą skąd pochodzą?

Mari zawahała się, na jedno uderzenie serca. Na jedno wspomnienie, na jedną kroplę czasu.
- Jeśli klątwa jest naprawdę dobrze zrobione, może być to trudne używając ciebie jako kotwicy - powiedziała trochę akademickim tonem - łatwiej byłoby złamać źródło problemów, ale na to obawiam się, że może mi brakować mocy. Tym bardziej, że nie wiemy czy ona blokuje wspomnienia czy je niszczy. Ale - pauzowała na moment - możesz mi powiedzieć o jej naturze. Kto cię przeklął? Jakiej był mocy? Co wiązało się z tym stanem, część twej obecnej postaci?

- Klątwa śmiertelnego umysłu, który przygniotły milenia - Upiorzyca urwała zbyt daleko idące domysły. - Na ciebie również czyha, jeśli spróbujesz podążać drogą ambitnych magów, często próbujących podobnej sztuki. Na różne sposoby. W większości ich pamiętniki kończy bełkot wpisany w ostatnie karty.

Mari spojrzała przez koronę drzewa w niebo. Gwiazdy, księżyc. Wzrok jej utkwił w jakiejś dziwnej pustce gdy odpowiedziała, z pewnym wahaniem.
- Przeciekłaś sama sobie przez palce - skomentowała z pewnym… współczuciem? Mimo monotonnego tonu głosu dziewczyny, dało się wyczuć skrawek tej emocji. Naprawdę współczuła Anáthemie.
- Jest magia która potrafi odwrócić większość tego czym jesteś. Leży w tej chwili poza zasięgiem mej mocy, a nawet gdyby była na wyciągnięcie ręki, istnieje bardzo mała szansa abym zdecydowała się jej użyć - powiedziała po namyśle - nawet nie wiem czy sięgnęłaby aż tak daleko.

- Remedium schowano w początku kalendarza - Upiorzyca dodała tajemniczo. - Na wyciągnięcie ręki, przecież że nie dalej.

- Tak - Mari powiedziała spokojnie - to sztuka czasu. Potrafi urzeczywistnić alternatywne linie czasu w czasu i scalić kogoś w nową osobę. Nie zmienia historii - podniosła palec do góry - nie zmienia osobowości. Ale to igranie z Zegarem - powiedziała tą frazę jakby opisywała jakąś osobę.

- Intrygujący koncept, lecz dla mnie inne linie czasu mogą różnić się jedynie tym, że wcześniej się skończyły, tak sądze... - Wdowa dla rozrywki oddała się wyobrażeniu cóż mogłoby potoczyć się odmiennie. Z fragmentów, które odtworzyła w pamięci. - Nie sądze bym miała moc im zapobiec. Nikt nie miał. Niemniej dziękuję za próbę ocalenia. Wciąż będę podążać drogą w stronę dnia pierwszego, to moja jedyna. Wasza obecność uczy jak nie stracić ręki, gdy nadejdzie moment. Dlatego mi zależy. Z każdym kolejnym cyklem zostaje coraz mniej. Przygnębiająca alternatywa, lecz nie ma się co smucić, ładny pejzaż...

- Nie próbowałam cię ocalić - Mari powiedziała z bezlitosną logiką swych słów - a tylko przedstawiłam istnienie pewnych możliwości. To jest zasadnicza różnica - oderwała wzrok z nieba, rzuciła spojrzenie na hełm - masz jednak moje współczucie.
Chwilę jeszcze Mari siedziała tak w milczeniu, składając pewne rzeczy sobie w głowie, tylko po to aby na koniec ostrożnie zejść z drzewa i spędzić resztę odpoczynku pod jego koroną, oparta o pień.
Zanim znowu oddała się w objęcia płytkiego snu, sięgnęła do notatek.
Przeciec sobie przez palce.
Zapisała frazę, a po niej kilka nieskładnych notatek ułożonych coś na kształt mapy myśli złożonej z run oraz haseł w co najmniej kilku, jeśli nie ponad dziesięciu narzeczach, dobierając naturalnie właściwe zwroty.
 
Cai jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 21-03-2024, 12:36   #24
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację

Zwiadowca pana Treggita, wyposażony wcześniej w pomniejszy magiczny przedmiot ruszył za celem. Szklana nieregularna kula wielkości pół pięści i kształtu trochę ziemniaka świeciła kilka chwil w kierunku docelowym teleportacji Wnuka. Po kilku oddechach zaczęła pękać i rozpadać się, ale dała mu kierunek i sposób.

Dwie minuty później odnalazł trop. Zwykły, fizyczny, materialny trop za którym mógł podążać. Pan Treggit był swoistym geniuszem, ale Silva nie lubił jego zabawek które tak często dostawał do rąk. Wolał kiedy jego umiejętności mogły go prowadzić i właśnie dał radę wypracować sobie taką sytuację.

Ślady krwi w poszyciu, połamane gałązki i ślady w mchu pozostawały niemal niewidoczne w pogłębiającym się mroku, ale jego oczy były bystre i zdolne. Ruszył śladem uciekinierów jak cień.


Silva Percepcja k20+11-8(bo noc) = 22 vs Wnuk Stealth k20+15=22… remis na korzyść gracza.
Silva Stealth k20+14+8(bo noc) = 41 (whoah…), no to tylko czy będzie gdzieś nat 20. Nie było ani u wnuka ani u jego ludzi.


Śledził ich aż do murów Zielonej Bramy. Gdzie Wnuk rozmówił się ze strażnikami i ci wpuścili go i jego ludzi pomimo nocy. Nie wiedział jak udało mu się ich przegadać. Nie widział by wręczona była łapówka, ale nie miał pewności…

Tam Silva już nie był w stanie ich śledzić, więc wycifał się głębiej w las, rozpalił najmniejsze ognisko dla własnego komfortu oraz światła, bo musiał spisać raport dla pana Treggita i wysłać go magicznym gołębiem.

Dopisał również kilka szczegółów które udało mu się zasłyszeć w momentach gdy sytuacja pozwoliła mu się bardziej zbliżyć.

Wnuk mówił coś o komórce w Owczarach… Mówił o lokalnym kapłanie, którego imienia Silva nie dosłyszał, co był miejscowym liderem. Wnuk kazał jednemu ze swoich ludzi spisać raport o wydarzeniach i wysłać do niego wiadomość.
Mówił, że plany rozciągnięcia się na Norden będą musiały być teraz odłożone i potrzebna będzie kompensacja wydarzeń.



Kompania rozbiła obóz. Dotychczasowi więźniowie kultu byli w kiepskim stanie, wielu z nich wymagało pomocy by w ogóle dojść tak daleko i połowa z nich wyłożyła się na trawie, znajdując cokolwiek co mogło posłużyć za koc i zdążyli zasnąć jeszcze nim zdążono zakończyć zbieranie zapasów w lesie, nim rozpalono ogień, nim dokończono dyskusję z Erykiem. Byli wykończeni, ale nie było to fizyczne zmęczenie. Świeże jedzenie przyjęli z wdzięcznością, ale ćwierć z nich wolała dalej spać. Niepokój budził jeden co choć wciąż żyw był to nie dawał się wybudzić z letargu jeszcze ze Starego Zrębu.

Roko nie wyglądał najlepiej. Kompania zebrała wiele owoców lasu, korzonków, trochę małego ptactwa udało się upolować dzięki wielkim umiejętnościom i wszystko to łatwo starczyłoby na całą tę niewesołą gromadę, ale nawet jak połowa z nich nie była głodna z takiego czy innego powodu, to potrzeby żywieniowe Roko były absurdalne. A wraz z tym jak robił się głodny robił się też… inny. Jakby oczy mu się zapadały głębiej w czaszkę, okrywając ledwie zauważalnym cieniem nie chcącym dać się rozświetlić… tak łagodnym i subtelnym, że nie wiadomo było czy on tam naprawdę jest. Ale agresja w źrenicach była nie do pomylenia. W Roko było coś nieludzkiego nawet nie biorąc pod uwagę jego fizyczności… nie było to jednak miejsce na zbadanie tego fenomenu. Na razie odłożono problem na później karmiąc go połowom racji przeznaczonych dla wszystkich więźniów.



Noc upływała spokojnie aż do czwartej warty. Wtedy to, Wnuk powrócił ze wsparciem. Umknęli spojrzeniom Wdowy z Mari. Znali ten las. Przemierzali tę ścieżkę dziesiątki, może setki razy a za dzieciaka zwiedzili okolice wzdłuż i wszerz. Znali doskonale wszystkie trzy miejsca które nadawały się na obóz i znali słabości każdego z nich. Poza tym mieli wsparcie i nawet ta wiedza okazała się zwyczajnie zbędna w świetle tego wsparcia. Wiedzieli gdzie szukać śmiałków co zaatakowali Stary Zrąb.

Wnuk w obstawie dwóch najcichszych ze swoich ludzi i nieznanego mu zamaskowanego maga zbliżali się do obozu wiedzeni blaskiem ogniska w którym grzali się ich dotychczasowi więźniowie. Krok był powolny ale stanowczy. Wiedzieli po co tu są, a po co nie. Lekkie podwyższenie dawało im dobry ogląd na sytuację. Namioty rozbite były w pewnych odległościach. Wydawać by się mogło, że to dobry moment na atak… ale po tym co Wnuk widział w Starym Zrębie… zwyczajnie nie miał na to odwagi. Nie byli tu dla zemsty. Nie byli tutaj dla łatwego wyeliminowania Kompani, bo nie wierzył aby nawet z tak drastyczną przewagą zaskoczenia była to walka do wygrania. Nie… on miał inny cel.

~ * ~

- Wróg! - krzyknęły jednocześnie Marii z Wdową. Odruchowo. Tak jak należy. Na pobliskim łagodnym wzniesieniu dostrzegły światła zaklęcia. Dwóch zaklęć. Nie miały czasu zareagować. Nie miały czasu unikać. Nie miały możliwości tego przerwać. Mogły tylko patrzeć.

Dwie kule magii w kolorach pomarańczowej czerwieni, oraz brunatnej zieleni pomknęły w stronę obozu w pół sekundy po ostrzeżeniu.

~ * ~

Większość krzyków była krótka. Uratowani więźniowie poumierali w półtorej sekundy nie wiedząc nawet co się dzieje. Brutalny ból wyrwał ich ze snu i bez wyjaśnień odprowadził prosto w niebyt.

Roko umierał dłużej. Nieludzka ilość tłuszczu i mięsa chroniła narządy wewnętrzne. Ciało płonęło oblane nieczystym kwasem. Nie mógł uciekać, nie mógł się tarzać, nie mógł nic. Wył tylko potępieńczo próbując strzepać z siebie morderczą płynną magię, ale nie był w stanie, a po czterech sekundach nie był w stanie już nawet tego robić. Po sześciu, które wydawały mu się wiecznością, nerwy wreszcie przestały działać. Po dziewięciu był już zwyczajnie martwy.

Gdy Wnuk potwierdził eliminację świadków zarządził od razu odwrót. Nie był głośny. Towarzyszący mu mag bezceremonialnie pobiegł w kierunku Zielonej Bramy. Jego obstawa wycofała się ostrożniej. Wnuk ruszył za nim wolniej, inkantując kolejne zaklęcie. Tym wielka ściana nieczystości, którą Kompania znała z bitwy o Stary Zrąb. Była ona pierwszym co drużyna zobaczyła po wbiegnięciu z namiotów i nie była on a ofensywna. Odcinała ona pościg…

Nim ktokolwiek zdołałby ścianę obiec Wnuk ze swymi ludźmi dosiadali już czekających koni i pogalopowali z powrotem.



Kto był na warcie…
Anathema prawie nie śpi to ma 80%, że była dość przytomna. k100=29, przytomna.
Poza tym k5 i na 2+ po kolei pozostali z ekipy (zgodnie z kolejnością w panelu użytkownika).
k5=4 więc była wraz z Mari.

♦ Anathema percepcja d20+18-8(bo noc) =18
♦ Mari percepcja d20+9-8(bo noc)=18
♦ Stealth Wnuka k20+13+4(cover)+4(przewaga taktyczna z powodów których nie znacie)-4(trudności taktyczne związane z końmi niedaleko) = 27.
… plus nie policzyłem tu kar za dystans które tak miłe były Marii w czasie walk w Starym Zrębie =p. Castują z long range’a, powiedzmy, że ukształtowanie terenu pozwala im skorzystać z połowy swojego zasięgu. 400+40/level ft to będzie … powiedzmy 300 ft / ~90 metrów. To jest -30 do testu. I tak się udało, ale potraktujcie to jako pogłębienie ich sukcesu =p

Wyprzedzając potencjalne “ale”.
Widzenie w ciemnościach nie pomaga na tę percepcję, bo Wnuk i s-ka są poza jego zasięgiem.

Mechaniczne przedstawienie sytuacji.
Zasięg te 300 ft. Dali radę się doskradać, a sami testować percepcji nie muszą, bo ognisko nocą rzuca się w oczy =p
Skąd wiedzieli gdzie was szukać? Mają sposoby które posiadali na długo przed tym jak zakończyliśmy dialog z Akatą (yup, powoli rozpisuje innych kultystów oraz ich sojuszników) =]



Runda zaskoczenia:
W rundzie zaskoczenia rzucają 2 energy blasty z destruction co zabijają jeńców.
Daję 3x 10% szans, że jeden przeżyje, bo akurat był pęcherz opróżnić czy coś…. Nope.
Po potwierdzeniu sukcesu obstawa wnuka rusza się do tyłu.


Runda 1:
♦ Inicjatywa skryptowo należy do Wnuka i ferajny (dla uproszczenia… i tak nie ma to znaczenia).
♦ Mag towarzyszący Wnukowi biegnie do koni i jest już prawie przy nich.
♦ Obstawa Wnuka biegnie do koni i jest prawie przy nich.
♦ Wnuk stawia Energy Wall tuż przy obozie, w sposób który nikogo nie obejmuje, ale wymusza obiegnięcie go jeśli chce się rzucać w pościg co oznacza duża stratę czasu. Za akcję ruchu się teleportuje do koni.
♦ Wdowa/Marii robią coś… choćby biegły, to Wdowa chyba ma jakieś akcje aby z hełmu wyjść, a Marii ma akcję biegu aby w ogóle dobiec do krawędzi walla (bo bieg musi być w linii prostej).
♦ Reszta potrzebuje akcji całorundowej aby wyjść ze śpiworów, wstać i wyjść z namiotów.


Runda 2:
♦ Wnuk i s-ka wsiadają na konie pilnowane przez jeszcze trzech kumpli i odjeżdżają w siną dal.
♦ Wdowa/Marii nawet jeśli gonią to nie przebiegnie połowy dystansu to miejsca gdzie w rundzie zaskoczenia była paczka wrogów.
♦ Reszta jeśli goni to dopiero dobiega do skraju Energy Walla.


Runda 3:
♦ Wnuk i s-ka wyjeżdżają za skraj mapy taktycznej.




Kliknij w miniaturkę

- Zielona Brama jest zamknięta - krzyknął z blanek oficer straży dowodzący garnizonem południowej bramy miejskiej - Nikt nie wchodzi, nikt nie wychodzi do odwołania! Przy zachodniej bramie jest zajazd Pijany Mnich! Tam możecie się tymczasowo ulokować.

 
Arvelus jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 02-04-2024, 08:40   #25
DeDeczki i PFy
 
Sindarin's Avatar
 
Reputacja: 1 Sindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputację
Obudził go świst. Zaraz potem jasność i ogłuszający huk, zmieszany z okrzykami agonii, po której wrócił mrok i martwa cisza. Atak skończył się równie niespodziewanie, jak się zaczął – Treggit nie zrywał się jednak, nie miał zamiaru wystawiać się na cel, w takich sytuacjach lepiej było poudawać martwego. Nie znaczyło to jednak, że pozostał bezczynny. Zrzucił z siebie koc, odkrywając plamę ciemniejszego futra na boku i plecach. Plama ta zaczęła poruszać się sama z siebie, by po chwili, z paskudnym, mokrym mlaśnięciem oderwać się od ciała szczuraka, zostawiając łyse placki skóry, pokryte bliznowatą tkanką. Futro wraz z przyczepionym doń kawałem tkanki przelewało się i wibrowało, formując ostatecznie kształt z grubsza przypominający dużego nietoperza. Treggit czule pogłaskał go po łebku.
- Znajdź tych, którzy nas zaatakowali i leć za nimi w bezpiecznej odległości. Jeśli ruszą w stronę Zielonej Bramy, prześlij mi strach, złość w innych przypadkach. Możemy stracić kontakt na parę godzin, ale kiedy poczujesz moją tęsknotę, wracaj. Jeśli do południa się nie odezwę, wracaj do mieszkania w Bramie. A teraz pędź! – ponaglił, a „nietoperz” wypadł z namiotu i pomknął w niebo, przelatując nad ścianą obrzydliwości, dającą wyraźną sugestię co do tożsamości napastników.

Jak to Wnuk twierdził? Nie jesteśmy tymi złymi? Jak na razie niespecjalnie dawał jakiekolwiek dowody na poparcie swoich słów… Z zimną krwią zamordować kilkunastu bezbronnych, niewinnych ludzi, których wcześniej się więziło - Szczurak miał coraz większą ochotę uciąć sobie z nim pogawędkę, z każdą chwilą mniej kulturalną. Ciekawe, czy zdąży, zanim kultystę dorwie Akata…
Gdy w końcu wygramolił się z namiotu, w obozie nie pozostał nikt, kogo dałoby się uratować, lecz mimo to poświęcił kilka minut na sprawdzenie każdego ciała, zastanawiając się, co motywowało kultystów. Chęć ukrycia czegoś? W chory sposób pojmowana zemsta za pokrzyżowanie planów? Zwykła małostkowość? Och, jak już nie mógł się doczekać, gdy sam zada te pytania… Tymczasem zaczął powoli okrążać pobojowisko, nie porzucając do końca nadziei, że któryś z więźniów jednak przeżył. Była ona jednak płonna, osłabieni i w wielu przypadkach ledwo żywi nieszczęśnicy nie mieli najmniejszych szans. Ironią losu był fakt, że jedynym, który poza ich drużyną przetrwał, był Eryk, jeszcze poprzedniego wieczoru straszony niechybną śmiercią z rąk kultystów.
Kończąc makabryczny obchód, złapał spojrzenie Mari, która stała nieruchomo wśród rzezi, powoli oświetlana przez zbliżający się wschód słońca.
 
Sindarin jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 10-04-2024, 16:48   #26
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Wrzaski ucichły. Dziewczyna wpatrywała się w spalone zwłoki pustymi wzrokiem. Jeszcze woń palonego mięsa i tłuszczu nie uderzyła z wystarczającą siłą do jej nozdrzy. Mimo tego, że była przyzwyczajona do tego typu widoków, coś na dnie jej duszy drgnęło. Drgnęła duma.
Mogła ukryć obóz, mogła rzucić barierę. Mogła zrobić wiele rzeczy. Nie zrobiła nic. Nie przewidziała ataku. I chociaż Wnuk - bo to jego podejrzewała o atak sądząc po użytym zaklęciu - zaskarbił sobie specjalne miejsce na jej liście ludzi, którzy ją uradzili, ta uraza była innej natury.
Pretensje mogła mieć wszak tylko do siebie. Przelotnie spojrzała na swe dłonie, zacisnęła je lekko - wciąż były słabe. Dopiero wtedy Mari spojrzała po towarzyszy.
Treggit oparł się ciężko na lasce. Zdążył już kilka razy obejść pogorzelisko, sprawdzając bezskutecznie, czy któryś z więźniów jednak nie przeżył.
- Status naszego zadania z umiarkowanego sukcesu zmienił się w częściową porażkę - stwierdził nie z gniewem, a zmęczeniem - Musimy popracować nad zabezpieczeniami i strażami, to się nie może powtórz… - umilkł nagle. Przymknął oczy, prostując się i szczerząc drobne, ostre zęby. Poczuł to: zew drapieżnika widzącego ofiarę, a potem strach przed ludzkimi skupiskami.
- Zbieramy się. Napastnik zmierza w stronę Zielonej Bramy, zaraz otworzą bramy miejskie. Jeśli nie ma przygotowanego planu na dalszą ucieczkę, powinniśmy go tam odnaleźć.
Du Zan nic nie mówił. Taka śmierć była największą karą jaką był wstanie sobie wyobrazić. Zamiast tego analizował zmysłami to co czuł. Zapach stopionych włosów i nadmiernie szybko gnijącego mięsa. Ciało które pod jego palcami rozpadało się w niezbyt zbitą galaretę. Kolejny powód by położyć kres działaniom “ugrupowania” odpowiedzialnego za tą masakrę. Z nową determinacją odbitą na twarzy przyszykował się do dalszej drogi, pozostawiając ciała tak jak leżały. Niedługo natura je wchłonie.

Dla Zharrmusa cała sytuacja była wyjątkowo gorzka. Chcieli uratować tych ludzi. Zostali zgładzeni aby zajścia w Zrębie nie miały problematycznych świadków. Krasnolud zaczął zdawać sobie sprawę że jeżeli Wnuk i kultyści dotrą do Zielonej Bramy to koneksje którymi cieszyli się członkowie Kultu mogły… utrudnić im życie. Bardzo utrudnić.
Krasnolud bez słowa chwycił za łopatę by zakopać to co pozostało z zabitych ocaleńców.

Anáthemę ogarnął smutek. Transcendentalne byty toczyły walki, a rozgrywane kości w przewadze niszczyły najmniejszych. Świat stabilny w swej podłości. Nie znała ich, nie obchodzili jej, a jednak w głębi czuła się jedną z nich. Ukształtowana przez toczące się głazy, rzucone przez bogów.
- Doścignę was – rzekła do kompanii, stając nad ciałami poległych. Żywiła potrzebę wyprawić chociaż namiastkę pogrzebu, jaką i sama chciałaby otrzymać po swoim odejściu. Chwilę zadumy, chwilę pożegnania.
Pozostawiła ich z monetami na oczach. Okrytych nadpalonymi całunami z pociętego materiału namiotu, niosącego ślady gorąca kuli energii. Zbyt małymi, naciągniętymi na brzegach kamieniami. Wyprostowała się, układając na zastygłej piersi ostatni z niewielkich bukietów leśnych kwiatów. Bean-sidhe towarzyszył w requiem drugi z posłańców z zaświatów. Jakoby ona sama była niewystarczająca na miejsce masowego mordu.
- Mutuuari me coorpus tuum… Corvus – szukała nici zrozumienia w bezdennej otchłani czarnych ślepi. Zapadła w ciemność przypominającą upadek w trzewia głębokiego grobu.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 11-04-2024, 07:31   #27
DeDeczki i PFy
 
Sindarin's Avatar
 
Reputacja: 1 Sindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputację
- Dobry dzień i tobie, panie oficerze! - odkrzyknął uprzejmie szczurak - A z jakiegoż to powodu miasto jest zamknięte? Co wydarzyło się tej nocy?
Oficer wychył głowę wyżej by potwierdzić, że to rzeczywiście Treggit mówił. Dopiero do niego dotarło, że nie jest on jakimś gnomem, czy niziołkiem.
- Zuchan! - zakrzyknął do kogoś za plecy - Jednak mamy dziwadło w tym tygodniu! Piwo ci wiszę! … Co? … Szczur jakiś przyszedł co na dwóch nogach chodzi i jak panisko się ubiera! … To chodź! A wy… - zwrócił się znów do drużyny - W Pijanym Mnichu jest lub pojawi się oficjalne wyjaśnienie. Jeśli nie ma to do końca dnia powinno być. Jeśli wasze interesy ucierpią przez tą nieobecność rada miejska dołoży wszelkich starań by zadośćuczynić w zgodzie z adokw… adekwatnością sytuacji. Cokolwiek postanowicie oczekujemy byście NIE koczowali pod bramą.
Mari stała w pewnej odległości od Treggita, kryjąc ciało w połach płaszczu, a oblicze w kapturze. Mimo tego, z bliska czuć odeń było aurę dziwnej mocy do której towarzysze mogli się przyzwyczaić, ale Eryk musiał przepracować jakiś czas aby nie dostawać ciarek. Czekała na wynik dyskusji z lekką irytacją.
- Och, mogę panów zapewnić, że w żadnym wypadku nie zamierzamy tutaj koczować - głos Treggita wręcz ociekał słodyczą (co zawsze zwiastowało kłopoty), a jego drobne pazury żłobiły bruzdy na gałce laseczki - Nie mam jednak czasu czekać na obwieszczenia które mogą lub nie się pojawić, szczególnie iż możemy posiadać informacje związane z obecną sytuacją. Rozumiem, że sami możecie nie wiedzieć, dlaczego zamknięto bramy, ale nie wierzę, by nawet oficerowie nie mieli pojęcia o tym, co się dzieje w mieście - miał kontynuować, ale poczuł nagłe uderzenie radości, a po chwili z nieba opadł pokracznie wyglądający nietoperek, przysiadając szczurakowi na ramieniu. Wydawało się, że coś mu szeptał.
Było ośmiu jeźdźców, na początku pędzili galopem przyświecając sobie tylko latarnią, dopiero później przywołali światło i mogłem się im przyjrzeć. Na pewno był tam ten, którego opisałeś jako Wnuka, poza tym jakaś kobieta w zbroi, kryjąca twarz, ktoś wyglądający na maga i pięciu najmitów. Ta opancerzona korzystała z magii, żeby utrzymać konie w dobrej formie przez całą drogę.
Nie chcieli ich wpuścić do miasta, Wnuk zaczął się z nią sprzeczać, a potem ona użyła jakiegoś wieszczenia i teleportowali się, zostawiając dwóch najmitów z końmi. Ci ruszyli wzdłuż murów, pewnie do karczmy.



Strażnik oparł się o blankach wygodniej, ale Treggit widział, że był to pusty, możliwe, że sztuczny gest, bo był on zestresowany i spięty. Nawet odrobinę… przestraszony, ale nie bał się drużyny. Mury dawały poczucie bezpieczeństwa, nawet jeśli błędne.
- Szczurku. Co ktoś z nas może wiedzieć to jest jedno, co nam kazali mówić to jest drugie. A kazali nam mówić, że oficjalne wyjaśnienie dla tych poza miastem pojawi się w Pijanym Mnichu do końca dnia, a jeśli wasze interesy ucierpią przez tą nieobecność rada miejska dołoży wszelkich starań by zadośćuczynić w zgodzie z… rozsądkiem. Za poleceniem komendant vel Eisenburg bramy nie zostały otwarte po nocy i pozostaną zamknięte do odwołania. Prosząc mnie o więcej informacji prosisz mnie o złamanie bezpośredniego rozkazu gdy jestem przy świadkach - wskazał lekkim gestem dłoni kilku z pozostałych strażników na murach.
- Poważnie… choćbym chciał, a niekoniecznie chcę… to miałbym związane ręce.

- Dobra robota - Treggit pochwalił cicho chowańca, gdy ten zdał już raport - A teraz leć rozejrzeć się nad miastem, zobacz czy nie dzieje się nic dziwnego. Sprawdź też, na którym odcinku mury są słabiej obsadzone
Gdy “nietoperz” odleciał, szczurak zwrócił się do towarzyszy - Wnuk i czworo jego ludzi teleportowało się wewnątrz murów. Dwóch pomagierów zabrało konie najpewniej do Pijanego Mnicha, pewnie wciąż tam są, razem z moim człowiekiem, jeśli z nim wszystko w porządku. Chcecie zaciągnąć języka, czy od razu wejść do miasta i szukać go? - zapytał, zanim zainteresował się słowami oficera.
- Zajmijmy się Wnukiem. - zdecydowanie powiedział Du Zan - Im dłużej czekamy tym większe ryzyko że znowu gdzieś się teleportuje. Jak przy tym jesteśmy, rzućcie mnie przez wymiary w zasięg tego… Huairen i gwarantuje że już nigdy nie ewokuje żadnego zaklęcia.
- Wróg mojego przyjaciela, którego to wroga postawa może powinna być ci bliska - Mari powoli zwróciła się do mnicha - mawiał, że twe serce powinno płonąć jak woda. Twoje goreje czymś z natury innym. Jak daleko jest ten zajazd? Możemy polecieć tam z wizytą w dwie osoby. Nie widze tu tłumów aby było tam o tej porze szczególnie tłoczno. Reszta może zacząć węszyć w mieście. Nie mówię, że to popieram, otwieram możliwości.
- To podejrzane. - mruknął Varluk - Bardzo wygodny dla naszych oponentów zbieg okoliczności. Pewnie karczma jest pod obserwacją, będą chcieli nam się bliżej przyjrzeć. Albo już organizują nalot straży miejskiej z oskarżeniem z czterech liter. Skoro ratowaliśmy ludzi to nie będziemy walczyć narażając postronnych.

Kruk zatrzepotał skrzydłami, lądując na pobliskim drogowskazie. Podskoczył poprawiając chwyt na rozeschniętej desce. Starszy osobnik z metalicznym połyskiem czarnego upierzenia, przechodzącym na grzbiecie w odcień purpury. Przesunął dwa kroki w lewo i od niechcenia, masywnym dziobem poprawiał ułożenie lotek klinowatego ogona. Przekrzywiając łeb spoglądał znad nastroszonego podgardla na osobnika ochrzczonego przez strażnika mianem dziwadła. Zbyt inteligentnie i zbyt drwiąco. Wszak gryzoń bez trudu winien przecisnąć się przez dziurę w bronie warownej… gdyby tylko tak duży nie urósł.
- Ja z Varlukiem i Erykiem zaciągniemy języka w Mnichu, wy rozejrzyjcie się za Wnukiem - rzucił szybko i cicho, gestem dłoni pokazując “zagadam strażników, bądźcie dyskretni”.
- Prędzej ja i ty. Lepiej by Eryka nie widzieli teraz przy nas. Szczególnie jak nas próbują zapędzić w pułapkę. - stwierdził Varluk, na co szczurak przytaknął ruchem głowy.
W końcu zwrócił się do strażników, podchodząc dwa kroki bliżej. Ukłonił się lekko.
- Treggit Baldpaw, panie oficerze. Mam sklepik alchemiczny przy Farbiarskiej, wydaje mi się, że paru pańskich kolegów robiło u mnie zakupy, w różnych… sprawach - rzucił żartobliwym, konwersacyjnym tonem, starając się nieco rozluźnić mężczyznę - W żadnym wypadku nie chciałbym narażać pana na kłopoty z przełożonymi. Ale z ciekawości muszę zapytać, dostaliście rozkaz milczenia o tym, co się dzieje, czy jedynie przekazania wspomnianych informacji?
- Kojarzę chyba o którym mowa… chłopaki opowiadali… oficer Gallacolt - przedstawił się z ni to psudo-salutem, ni machnięciem ręki - Rozkazy mówią by nie informować o wydarzeniach w mieście do których mogło, ale nie musiało dojść zeszłej nocy…
- Miło poznać – odparł uprzejmie szczurak – W takim też razie wydarzenia zeszłej nocy nie będą mnie interesować. Chciałbym jednak zapytać się o pańską opinię: czy mojemu interesowi, lub mieszkańcom, grozi jakieś wyjątkowe niebezpieczeństwo? I jak pan myśli, jak długo może potrwać ta, nazwijmy to, kwarantanna miasta?
- Niewiele mi powiedziano - rozłożył dłonie strażnik, wciąż opierając się łokciami na blankach - Wygląda jakby przeszło, ale może znów się zacząć i nie schwytali jeszcze winnych. Ale jeśli twojemu, szczurku, interesowi coś grozi to uwierz mi… nie chcesz się do niego zbliżać.
- Jest aż tak źle? - tytanicznym wysiłkiem woli Treggit powstrzymał się od dodania “łysa małpo”, ale zanotował w głowie nazwisko oficera na później - Brzmi jak coś, z czym mieliście już do czynienia wcześniej, dobrze konstatuję?
Strażnik się zamyślił na krótki moment.
- Było źle, może być źle i nie wiem czy komendant byłaby zadowolona jakbym odpowiedział, więc rozumiesz… - wzruszył ramionami w niemocy.
- Rozkaz chyba tego nie zabraniał, prawda? - szczurak uśmiechnął się zachęcająco - Zabroniła mówić tylko o tym, co działo się tej nocy, a nie bogowie wiedzą jak dawno temu. Domyślam się, że takie tłumaczenie może ją niespecjalnie obchodzić, ale technicznie nie robisz nic złego. Poza tym, twoi podwładni chyba nie popędzą od razu z donosem, że naginasz reguły, by chociaż trochę uspokoić zestresowanego mieszkańca, niepokojącego się o swoich pracowników? - spojrzał na pozostałych strażników.
Teraz rozpoczynała się gra: czy podkomendni Gallacolta myślą długo-, czy krótkoterminowo, czy przedkładają osobiste ambicje nad lojalność oddziału? Czy są dobrymi kumplami, czy wrednymi szujami, które zwyczajnie nie lubią sierżanta? I co z tego wie on sam? Nie wydawał się być sztywnym służbistą, ale jaką maskę będzie chciał pokazać przed ludźmi? Opokę prawa i porządku, czy porządnego typa, którego mieszkańcy szanują, zamiast się obawiać? Próba przekupienia nie wchodziła w grę - nie tylko z powodu świadków, Treggit zwyczajnie wzbraniał się przed tak prostackimi zagraniami. Zawsze jednak pozostawała najstarsza i najbardziej uniwersalna waluta świata - przysługa.
I taką też szczurak zaoferował, zgrabnie wplatając propozycję współpracy w przyjętą już rolę zatroskanego kupca. Drobna uwaga o tym, że komendant da się ugłaskać i łagodnie spojrzy na naginanie rozkazów, gdzie indziej wspomnienie o tym, jak taka kwarantanna może wpłynąć na ceny produktów, a sprzedawcy będą dyktować je tak jak im pasuje, czy żarcik, że dobry (i dyskretny!) aptekarz jest najlepszym przyjacielem każdego dojrzałego mężczyzny. Cała ta woalka sprawiała, że postronni słyszeli jedynie pogawędkę znudzonego strażnika z gadatliwym podróżnym. To, co docierało do uszu Gallacolta, miało jednak więcej głębi…
Oficer potrzebował chwili aby dotarło do niego co Treggit mu proponuje. Było to zbyt… na około dla jego prostego, niemal żołnierskiego umysłu, ale w końcu do niego dotarło i szczurak dokładnie widział moment gdy zrozumienie go uderzyło.
- Aaaa… - uniósł na moment powieki i zaraz się opanował. Chwilę myślał, gdy Treggit wciąż mówił, a potem gdy sam odpowiadał na jakieś poboczne, nieistotne pytanie.
- W porządku. Prikaz je prikaz, ale tego się nie tyczył rzeczywiście. Więc nie… to jest pierwszy raz gdy coś takiego ma miejsce i nie powinno się to powtórzyć. Więc pana interes powinien być bezpieczny, przynajmniej od tego problemu.
Szczurak skinął głową z szacunkiem.
- Moje serce jest spokojniejsze, panie oficerze, a ja jestem twym dłużnikiem. Mam… - kątem oka Treggit dostrzegł trzy gawrony, dołączające to tego, którego formę przyjęła Anathema, a następnie przelatujące nad murami. Szybko przeredagował to, co miał właśnie powiedzieć - … już wszystko, na co mogłem liczyć w tej chwili, pozostaje mieć nadzieję na szybkie rozwiązanie obecnego kryzysu. Wypiję pańskie zdrowie w Pijanym Mnichu, spokojnego dnia życzę! - pozdrowił Gallacolta i spokojnym krokiem ruszył do karczmy. Jego dłoń poruszyła się, wysyłając Varlukowi krótki sygnał “Pozostali przeszli, możemy iść”.
 
Sindarin jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 11-04-2024, 18:51   #28
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
- Chyba kazali mu zapędzić nas do tej karczmy. - szepnął pod wąsem krasnolud.

Wyglądało to na pułapkę. Zapędzenie ich w kozi róg a potem danie wyboru - pierdel na podstawie lipnych oskarżeń albo siłowe wyjaśnienie… albo przyjrzą się im agenci kultu.
Rozmowa się zakończyła i szczurak z krasnoludem musieli coś dalej ze sobą począć. Czyli pójdą do karczmy.

- Burda w karczmie - dobrze. Wyżynka - źle. Demolowanie - dobre. Puszczenie z dymem - złe. - tak sobie Varluk mamrotał aż w końcu zwrócił się bezpośrednio do Treggita - Masz szeroki asortyment? Z racji eskalacji zagrożenia i wyzwania chyba odkurzę z ksiąg i wytaszczę z zakamarków pamięci parę rzeczy do efektywnego krzywdzenia bliźnich i istot spoza. Potrzebowałbym trochę alchemicznych pierdół oraz egzotycznych metali i minerałów.

- Najszerszy w okolicy - wyszczerzył się szczurak, gładko wchodząc w rolę kupca - Rzeczy niemożliwe załatwiamy od ręki, na cuda będzie trzeba nieco poczekać. Czego ci potrzeba? A odnośnie zapędzania, to nie szedłbym tak daleko. Wnuk miał ten sam problem, ale jego biegłość w teleportacji temu częściowo zaradziła. W karczmie możemy natknąć się na dwóch jego ludzi, udali się tam z końmi. Zgaduję też, że o ile Silva poradził sobie z zadaniem, także tam na nas czeka.

- Może będzie okazja im Wpierdolić.
- ucieszył się krasnolud - Trochę tego jest. Dam ci listę. Znajdzie się i magnesium i bioenergetyka a i na energię magiczną wrażliwe pierwiastki. Ech… pewnie parę dni zejście mi na medytacji i wyciąganiu wszystkiego z zakamarków pamięci. Chcę skonstruować konwerter energii oraz kilka innych ustrojstw, by skuteczniej skupiać swoją moc. - wykonał nieokreślony gest ręką - Prędzej czy później to grube bydle my będziemy musieli upolować, a jest strasznie ciężkie do zadraśnięcia…. oho… chyba będzie trzeba to omówić trochę później - rzekł wypatrując nadlatujące ptaszystko.

Kruk odnalazł pozostawioną dwójkę. Przemknął nad pogrążonymi w rozmowie kompanami, delikatnym porywem powietrza zwracając na siebie uwagę. Wylądował i przez chwilę wpatrywał się to w nich, to w ziemię, przestępując z nogi na nogę, nad czymś się wahając. Długi cień opłotka, na którym ptak przysiadł, namalowany nisko wiszącym słońcem, zainspirował metodę. Anáthema koncentrowała się, wpływając na jego kształt. Ciemne kontury zaostrzonych palików rozszerzyły się, zaczynając przypominać szereg domów o spadzistych dachach. Odbita na podłożu jej sama, skrzydlata sylwetka nabrała demonicznych kształtów. Skacząc po kolejnych sztachetach, obracała ich cienie w niebyt, aż dotarła do ostatniej, o którą wybiła dziobem ciąg krótkich i długich dźwięków, układających się w grypserskie słowo - „Syn”.

- Najpierw pytania, potem Wpierdol - rzucił szczurak, obserwując kruczy taniec w wykonaniu Anathemy - Syn… jest w mieście? Stoi za tą kwarantanną? - dopytał - Łatwiej pójdzie ci zapisanie tego na ziemi. Ewentualnie dwa stuknięcia na tak, jedno na nie.

Ptaszysko w odpowiedzi na pytanie dwa razy uderzyło dziobem o drewnianą belkę. Dodało wystukane więzienną modłą osadzonych, porozumiewających się bezsłownie pomiędzy celami - „demon”, „walka”, „zgliszcza”. „Wynik” podkreślony znakiem zapytania. Rozmyło się w czasie któż to był pomysłodawcą i mentorem używania złodziejskich metod. Mari, czy też Treggit? Przydawały się, lecz posiadały wyraźne ograniczenia. Anáthema wzięła za punkt honoru znaleźć sposób, by w przyszłości nie robić z kruka dzięcioła. Oszczędzić myślom wstrząsów.

- Fiu fiu - zagwizdał krasnolud - Ciekawe czy przypuścił atak kiedy Wnuk napadł na obóz.

- Najpewniej wtedy - zgodził się Treggit - Wnuk miał towarzyszy i konie, musiał ich zorganizować zanim zablokowano bramy, a po powrocie do miasta był zdenerwowany, zapewne nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Może zakładał że skoro wypuścili demona, to z naszej konfrontacji tylko jedna strona wyjdzie cało? - uśmiechnął się złośliwie - Akata najwyraźniej nie próżnuje, ale liczyłem na nieco więcej finezji z jego strony. Cóż, najwyżej będziemy mieli wsparcie w jego likwidacji.

- Nieprzewidziane konsekwencje… nas też pewnie ugryzą w dupę. Prędzej lub później.- Varluk przeciągnął się aż mu kości zatrzeszczały - Plus taki że cokolwiek by się nie zadziało to Wnuk ma problem. No i dobrze że moje czarnowidztwo się nie sprawdziło. Więcej nie ma co gdybać póki się nie dowiemy kto wygrał.

- Och, nie powiedziałbym, że takie nieprzewidziane
- stwierdził lekko szczurak - Właśnie tego należało się spodziewać, pertraktując z demonem. Ważne, że ta póki co cele tej niszczącej siły są zbieżne z naszymi - spojrzał na kruka - Jest jeszcze coś?

- Nieprzewidziane z perspektywy Wnuka.
- sprecyzoawał Varluk, na co Treggit pokiwał głową.

Zwierze stukotem wspomniało o rezydencji Syna, badaniu ruin, słowach do przekazania? Przekrzywiło głowę w oczekiwaniu, szykując się do odlotu. Z dwojga miejsc grupa Mari zmierzała w stronę większych tajemnic i niepewności zagrożeń. Choć i co do tego można było się mylić. Okoliczności nie sprzyjały rozdzielaniu się. „Teleport”, „Do mnie”, „Potrafisz?” – Anáthema próbowała się wywiedzieć.
 
Stalowy jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 12-04-2024, 11:52   #29
Cai
 
Cai's Avatar
 
Reputacja: 1 Cai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputację
Mari widząc, że jej towarzysz zagaduje strażników, zwróciła się niemym spojrzeniem do Ślepego Mnicha oraz Eryka aby odejść gdzieś na bok, poza ich pole widzenia. Wyglądała jakby się chwilę zastanawiała.
- Jak chcecie polatać to wymyślcie mi tu ptactwo naszego rozmiaru, od biedy mniejszego które tu na tyle często widywano, że nie wzbudzi to paniki. No i dostaniecie dwie klepsydry lub po kolei was przerzucę. Jeśli brak wam fantazji, zaraz przygotuję zaklęcie teleportujące - stwierdziła monotonnie, ale wciąż zadziornie. Jej sylwetka, mina, ton głosu skrywały dumę ze swej sztuki i ze świadomości, że niewielu magów mogłoby tak nonszalancko mówić o żonglerce kilkoma dziedzinami magii.

- Nie cierpię teleportów i nie chcę zmieniać kształtu. - odpowiedział mnich po chwili namysłu - Nie jestem pewien czy nie będę ślepy i pozbawiony moich zmysłów w nowej formie… Zresztą nie wiem czy chcę widzieć. Oczy są największymi kłamcami. Znajdziemy się po drugiej stronie.

Mari wypuściła powoli powietrze z przez nozdrza. Wyglądała jakby szukała czegoś w pamięci.
- Oczy są kłamcą, lecz czy forma też nią nie jest? Powinieneś być jak woda co wypełnia świat, zmienia swe postacie i płynie. Ostatecznie przecież ni wzrok, ni forma nie istnieją, wszystko obraca się w tym kole - powiedziała na jednym, płytkim wydechu przytaczając dość klasycznych mędrców ze stron mnicha - ale mój przyjaciel mówił, że trzeba być jak wielki, złowrogi płomień. Ale łączyło ich jedno, płomień też nie ma jednego kształtu.

Du Zan zatrzymał się i obrócił w kierunku mistrzyni magii.
- Mówisz jak ktoś kto spędził w Tian Xia dużo czasu. Woda przyjmuje kształt naczynia, a ogień nie jest wstanie utrzymać kształtu dłużej niż ułamek sekundy. Moje naczynie ma kształt człowieka… ale nie odmówię mądrości twoim słowom. Niech będzie. Ale nie daj mi wzroku. - mnich skinął głową i skupił Ki. Mari mogła poczuć jak omiata ono wszystko dookoła, jak dodatkowe dłonie badające otoczenie.

- Tian Xia przybyło kiedyś do mnie - Mari powiedziała cicho i mrugnęła do Eryka - jeszcze nie latałeś, prawda? - odpowiedziało jej jedynie pokręcił głową z wymowną miną - Zaraz pomyślimy - zawahała się na moment myśląc. Trochę odpłynęła.


Chłodny wiatr trzepotał spódnicą wiedźmy w dokładnie ten sam rytm, w którym kołysał koronami drzew oraz rozwiewał dym z domina domostwo położonego pośród zgniłej zieleni starej puszczy.
- Dobrze, moja mała!
Wyrzuciła słowa w stronę pół-dziewczynki, a w połowie wilka w trakcie powrotu do ludzkiej postaci. Dziecko dyszało z wysiłku, wymalowane runy na jego twarzy i dłoniach powoli traciły magiczny blask.
- Patrz, tata idzie. Odpocznij chwilę, pokażemy mu czego dzisiaj się nauczyłaś.
Brodaty mężczyzna pokiwał rodzinie na przywitanie idąc niespiesznie z koszem wypieków.
- To z wioski, z wczoraj – powiedział sucho – mówiłem ci abyś jej nie uczyła zmian kształtów – ocenił surowo – to nie jest magia której powinno się zaczynać przed dziesiątymi urodzinami.
- Ja to robiłam wcześniej – wiedźma prasnęła poirytowana.
- Ale tobie pomagał patron, a tu co? - krytycznie spojrzał na runy.
- Ty jej nie chciałeś uczyć swoich „lepszych metod” – kobieta wydęła usta.
- Dobrze wiesz, że w kręgu powiesiliby mnie za jaja – brodacz kucnął przy córce – pokażesz tacie to jeszcze raz? Tylko chwila, coś się rozmazało.
Gdy nacinał swój kciuk, kolejny gwałtowny podmuch wiatru zdmuchnął pierwszą kroplę krwi, ale kolejną poprawił tajemny symbol na policzku córki. Dał jej znak.
Dziewczyna powoli zaczęła wypowiadać głoski zaklęcia, a jej ciało transformowało się do połowy gdy nagle wróciło do stanu człowieczego. Ojciec wyciągał przed siebie kostur, a resztki magii wysysała ziemia.
- Widziałaś?
Zapytał żony w ewidentnym szoku.
- Było inaczej, ale… co się stało – wiedźma błądziła wzrokiem po córce której oczy pobiegały już łzami.
- Twoje runy były niepotrzebne. Skopiowała moje zaklęcia.


Mari wbiła martwy, smutny wzrok w mury miejskie. Gestem palca dała znać towarzyszom, iż jeszcze jeden moment muszą poczekać. Kilka uderzeń serca.


W sali treningowej pot drażnił czuły węch półludzkiej służki gdy czmychała pod drewnianą ścianą aby donieść ręczniki i wodę. Zawiesiła oko na moment na dwójkę trenujących, których popisy oglądała większa grupa. Trzeba było przyznać, że widowisko było to w swój chory sposób fascynujące. Przyodziany w półpłytwowy pancerz elf wymieniał raz po raz ciosy mieczem i tarczą przeciw o wiele bardziej szermierczo nastawionemu człowiekowi walczącym sfatygowanym mieczem jani. Od impetu blokowanych i wyprowadzanych ciosów ich włosy falowały jak na wietrze podnosząc co raz strugi krwi z ran które sobie zadali – płytkich, lecz doglądanych z niepokojem przez sanitariusza.
- Dość – elf powiedział głośno – potrwa to jeszcze kilka chwil i nie strzymam ci tempa.
- To zaszczyt – mężczyzna skłonił się – słyszeć pochwałę z ust znamienitego wojownika i stratega.
- Nagadaliście się chłopaki – niska kobieta zeskoczyła z ławki spinając włosy – chcę się spróbować z cudzoziemcem. Tylko daj mi fory przybyszu – zdjęła szablę ze stojaka – to ma być spokojna dyskusja naszych mieczy, a nie żywiołowy spór. I nie chcę zginąć – zaśmiała się patrząc zadziornie w stronę naprawdę zaniepokojonego o kobietę elfa.


- Pamiętajcie, macie dwie klepsydry. Możecie podążać za mną, lądujemy w pustym zaułku, nie zwracamy na siebie uwagi.
Ukradkiem otarła jedną łzę spod oka zaczynając inkantację wraz z gestami. Sprawnie dokończyła zaklęcie przemieniając siebie i towarzyszy w trzy gawrony. Pierwsza poderwała się do lotu za mury…

Jeden z gawronów zatoczył się od siły zaklęcia. Skrzydła załomotały o podłoże z niepokojem. Mnich-ptak czuł się całkowicie zagubiony. Wszystkie zmysły nie działały tak jak powinny. Zapachy zmieniły swoją intensywność i zgubiły część akcentów, zyskując inne. Opierzone skrzydła straciły ostrość dotyku, jakby nosił na dłoniach grube kowalskie rękawice. Dźwięki natomiast stały się przytłaczające. Ludzie nie mieli tak wyczulonego tego zmysłu. Kilka chwil trwało nim Du Zan opanował nową formę, na szczęście nie stracił swoich nadnaturalnych zmysłów. Poderwał się do niskiego lotu, trzymając się na tyle nisko by wyczuć twardą ziemię wiązkami swojego Ki.

Gawrony wzbiły się w górę. Du Zan, ślepy poza krótkim zasięgiem poczuł, że w powietrzu jest on jeszcze mniejszy. Trzymał się blisko towarzyszy i w ten sposób dał radę. Leśna brama z powietrza wyglądała… nie imponująco. Miała porządne kamienne mury, ale poza tym większość kamiennych budowli znajdowała się w dzielnicy diaspory krasnoludzkiej. Budynki rzadko były więcej niż dwupoziomowe i nie były wcale gęsto ustawiane. Jednak z powietrza dostrzec można było co innego. Szlak zniszczeń. Spalonych, już ugaszonych budynków. Coś tędy przeszło i nie było przyjazne. Chwilę potem wynaleźli pustą uliczkę i wylądowali w niej. Tylko Du Zan wyczuł, że pod stertą śmieci chowa się jakiś nędznik i chyba ich obserwuje starając się pozostać niezauważonym…

Czarny kształt wzniósł się za krewniakami z rodziny krukowatych. Poszybował nad miejscem ich lądowania, na powrót odbił w górę i zataczał krąg między nimi a blankami murów. Obserwował. Wypatrywał zagrożeń. Ruchów i nagromadzenia zbrojnych. Posłańców, których kapitan straży mógłby oddelegować z informacją o przybyciu pod mury niecodziennej kompanii. Znowuż, dokąd? Podejrzliwym wzrokiem szukał ogonów. Był niemym łącznikiem pomiędzy częścią drużyny pozostawioną przy bramie, a resztą. Gotowym ostrzec lub udzielić wsparcia zarówno jednym jak i drugim. Czuwającym nad trzymającymi się jeszcze karków głowami najemników księcia vel Yorke, feralnym aniołem stróżem.

Mari wyszła z postaci ptactwa z nieco gorszym humorze niż była jeszcze przed murami. zastanawiała się co mogło się wydarzyć. Zwiadowcy Treggita nie donosili aby za Wnukiem pomknął demon, a i same mury ani bramy nie nosiły śladu wdracia się go na teren. Chyba, że wkroczył w formie zmiennokształtnej - co już im zademonstrował - i wtedy doszło do starcia. Była to pewna zagadka.

Ślepa Pięść powrócił do swojej naturalnej formy dokładnie w tym samym momencie o Mari. Forma ptaka nie była przyjemnym doznaniem, więc z radością przyjął znajomość chwytnych kończyn i wyprostowanej postawy ciała.
- Mamy gościa. - oznajmił krótko i ruszył w kierunku kryjącego się biedaka - Nie obawiaj się. Nie chcemy cię skrzywdzić, chcemy dowiedzieć się co tu się stało.

Ślepa Pięść poczuł jak osoba wstrzymała oddech, wyraźnie łudząc się wciąż, ale po chwili dotarło do niego, że nie ma na co liczyć.
- Nic nie wiem, nic nie widziałem, was też nie widziałem jakby ktoś pytał…

Mari westchnęła cicho z irytacją. Bezdomni z cnoty ignorancji często czynili poręczne narzędzie przetrwania. Nie sądziła jednak, że ten miałby wiele do powiedzenia.
- Mogę wczuć się w puls miasta - powiedziała do mnicha - zajmie to co najmniej jedną klepsydrę. Skoro jesteśmy daleko lepiej spróbować tak zanim zaczniemy wypytywać wszystkim wokół centrum zniszczeń. Przypilnuj mnie.
Kobieta kucnęła pod ścianą budynku. Pierwsze chwilę wyglądała na odrobinę zamyśloną, w następnej rzuciła kolejne zaklęcie po którym pogrążyła się w płytkim transie - wciąż była całkiem przytomna lecz trochę nieobecna. Miasto było jak żywy organizm, a przynajmniej - żywy byt. Można było podejść do niego na wiele sposobów. Płynąć jego żyłami, tętnem ulic, ruchy mas ludzkich, pulsowania informacji. Można było zejść od najmniejszego płatka naskórka miasta, od wszy, pcheł i szczurów wędrując w górę ku coraz wyżej złożonym strukturom informacji. Było jeszcze kilka metod, lecz Mari wybrała syntezę tych dwóch pierwszych zanurzając swoją świadomość w potokach informacji, skalując od dołu w górę.

Po wszystkim Mari westchnęła ciężko. Zanim jednak podzieliła się z towarzyszem informacjami, uczyniła umówione machnięcia w górę aby przywołać Anathemę. Powinna wiedzieć co się stało i przekazać to grupie Treggita.

Anáthema odnajdywała przyjemność w przemierzaniu przestworzy. Szybowaniu nad głowami ludzi wielkości skrzatów, pudełkami ich domostw. Wynoszeniu ku nieboskłonowi siłami prądów wznoszących i pikowaniu w dół, gdy pęd zapierał dech w piersi, a wiatr szarpał opierającymi się mu piórami. Wyhamowała rozpościerając szeroko skrzydła, wytracając prędkość. Przyziemiła tuż nieopodal Mari.

- Nasz drogi otchłanny przyjaciel - Mari nie wymówiła mienia Akata tak samo jak instruowała towarzyszy aby tego unikać - dostał się do miasta. To jak to zrobił nie pulsuje w tętnicach miasta, więc musiał użyć subtelnych sztuk. Zatrzymała go jednak straż, co było ich bolesnym błędem. Zabił ich z łatwością, przy tym pofolgował sobie, zabijając postronnych, podpalając kilka budynków, a potem wyżynając kolejnych strażników. Ostatnia świadomość miasta jaką odebrałam na jego temat to gdy wchodził do posiadłości Syna, do której zresztą pędził podczas całego tego całego zamieszania. Rzeczona rezydencja jest teraz w ruinach.

Głębokie niczym studnia ślepia wpatrywały się uważnie w czarodziejkę, gdy zdawała relację ze swego odkrycia. Mniejszą, przelotną atencję oddały Erykowi. Inny rezultat uwolnienia demona bez mała wzbudził by jej zaskoczenie. Zakrakała, odwracając bokiem łeb, rozdziawiając szeroko dziób, by z dokładnością ocenił jak akuratnie wpasowuje się jego oczodołom. Zatrzepotała wzbijając tuman kurzu z ubitej ziemi alei i przeniosła na pobliski dach. Odprowadziła wzrokiem towarzyszy, miarkując dokąd ostatecznie zamierzają się udać. Ruszyli do szlaku zniszczeń i ruin rezydencji. Wskoczyła na komin, wyzierający zapachem sadzy i wzleciała, by zanieść reszcie wieści.
 
Cai jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:19.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172