Wujk Tadem zabrał się do pracy. Najpierw, przy pomocy kredy i cyrkla narysował okra na podłodze, potem wyrysował w nim jakieś linie i symbole, tworząc magiczną pieczęć. Na koniuszkach siedmioramiennej gwiazdy ustawił błękitne świece i je zapalił, w środku, przed sobą (siedział w pozycji lotosu) zapalił grubszą, białą świecę. W maleńkiej miseczce ułożył białą szałwię i podpalił ją magicznym, blękitnym płomieniem, Zaczął recytować zaklęcie w Łacinie, którego nikt nie zrozumiał. W końcu krzyknął
- Duchu ojca, ukaż się! - i rzucił sproszkowaną czekoladę do miseczki z ogniem i szałwią.
Ogniki wyskoczyły głęboko pod sufit, a nozdrza zgromadzonych wypełnił ziołowo-czekoladowy zapach. Dym z ogniska zawirował i zgęstniał, ukazując…
… jakiegoś staruszka?
Widmo było szarawe i półprzezroczyste, ubrane w ciemny sweter, z łysą głową, w okularach. Nosiło przy boku laskę.
- Ach, Ci młodzi z XXI wieku! Nie to co za moich czasów! - powiedziało.
- Kim jesteś? - mimo tego, że nie taki miał być efekt zaklęcia, Tadem nie wyglądał na zaskoczonego.
- Stefan Nowicki, pradziadzio Deana. Miło mi poznać. Nieczęsto ktoś mnie przywołuje – po prawdzie, to po raz pierwszy to się zdarzyło odkąd umarłem. I tak, wiem, nie tego chcieliście. Ach, ci niespokojni młodzi. Ale cóż, młodość ma swoje prawa. Oj, ma…
Wujek Tadem spojrzał na Deana, unosząc brwi w niemym zaskoczeniu.
Ostatnio edytowane przez Kaworu : 05-03-2024 o 12:15.
|