Sadyba węglarzy, 7 dzień Erntezeit 2512 KI
Ackermann i jego ludzie wrócili długo po tym jak zlany potem i ciężko dyszący Łasica skończył kopać dół w ziemi i zgarnął do niego popiół wraz z niedopalonymi ludzkimi szczątkami. Strażnik usiadł w cieniu wiązu gasząc pragnienie wodą zaczerpniętą w górze potoku i obserwując w ciężkim milczeniu jak rozebrany do naga Gustav szoruje się przy wtórze siarczystych przekleństw, a Elring polewa go wodą z drewnianego cebra.
Powrót strażników zapowiedział ptasi trel podobny do tego, który Stark usłyszał poprzednim razem na trakcie. Łasica wygwizdał na palcach ten sam dźwięk, wstał z ziemi i jął wypatrywać towarzyszy.
- Odeszli w stronę Zaklętych Wzgórz - oznajmił posępnym tonem sierżant, kiedy jego grupa wychynęła zza szałasów - Ale widzę, żeście w międzyczasie nieco zdrowia odzyskali, skoro was chęć na robienie prania naszła, panie poborco.
Klęczący nad potokiem z ponurą miną i próbujący wyczyścić swoje zapaskudzone ubranie Gustav łypnął na Ackermanna złymi oczami.
- To wcale nie tak jak myślicie, sierżancie - wtrącił fałszywie serdecznym tonem Łasica - Pan poborca wcale się nie sfajdał, wcale nie.
Ackermann uniósł brwi nie wiedząc widać do końca, czy strażnik aby nie czyni sobie z niego żartów, po czym machnął ręką.
- Jako rzekłem, odeszli w stronę Zaklętych Wzgórz, co samo w sobie jest czymś niezwykłym - powiedział siadając pod drzewem i zdejmując z pasa bukłak - I mogą już być daleko, bo nie byli na piechotę. Znaleźliśmy miejsce, gdzie na czas napaści zostawiły jezdne wilki, chyba po to, aby tutejszych psów nie zaalarmować. I dwóch węglarzy tam znaleźliśmy. Zarżnęły ich i poćwiartowały, coby wilki nakarmić przed odjazdem.
- Na Zaklęte Wzgórza? - Stark wytarł mokre dłonie w płótno świeżo założonej czystej koszuli i cofnął się od potoku - Przecie to ziemia elfów. Nie lękają się ich gniewu?
- Chuj wie, czego one się lękają - sarknął nienawistnie Rupert - Ale pamiętajcie, że Zaklęte Wzgórza to jeszcze nie Laurelorn, panie poborco. Nawet tam jacyś ludzie próbują żyć z uprawy roli, byle tylko nie wchodzić między te elfie drzewa na południu. Te zielone kurwie syny też mogą to wiedzieć i chcieć przeczekać pościg tuż pod samym nosem Eolirów.
- Dowiemy się więcej idąc ich śladem - odezwał się sierżant Ackermann - Wróciliśmy po konie i ciebie, Hans. Rupert pojedzie z wieściami do placówki do Hargendorfu, a my ruszymy ich śladem. Wy zaś, panie poborco, nie musicie się niczego lękać, wasza droga wiedzie w zupełnie przeciwną stronę. Trzymajcie się starej drogi wzdłuż wybrzeża, a nic wam się nie przydarzy. Z woli Młotodzierżcy spotkamy się jeszcze gdzieś na szlaku.
Reszta strażników zaczęła się krzątać pośpiesznie wokół wierzchowców, wyciągając z juków worki z obrokiem oraz czerstwy chleb z cebulą dla siebie. Wszyscy najwidoczniej świetnie zdawali sobie sprawę z tego, że posiłek w wymordowanej sadybie będzie dla nich być może jedyną okazją do zjedzenia czegoś na długie następne godziny.
- Czy to dobry pomysł? - rzekł nieco niepewnym tonem Stark - Nie byłoby dla was lepiej ostawić te kurwie poczwary i pojechać z nami do Hüserbachu? Jak my mamy być w drodze bezpieczni, to i wy będziecie.
Sierżant Ackermann roześmiał się niewesoło, zakorkował bukłak i wstał z ziemi.
- Służba nie drużba - powiedział - Taka nasza dola, na to się pisaliśmy. Chłopcy, kończcie się szykować, wyjeżdżamy. Rupert, pozwól do mnie, muszę ci coś wyklarować.
Gustav odprowadził sierżanta i jego podwładnego spojrzeniem, gdy obaj odeszli na skraj polany, potem obrzucił wzrokiem resztę gotowiących się do wyjazdu strażników.
I chociaż nie potrafił zidentyfikować źródła swojego wrażenia, wiedziony doświadczeniem wyniesionym z lat czytania w mowie ciał rozmówców był niemal pewien, że sierżant nie powiedział mu wszystkiego.
- W siodła, wiara - zakomenderował Ackermann - A was niechaj Sigmar strzeże, poborcy.