Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-03-2024, 23:37   #162
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 36 - 2521.05.04; bkt; popołudnie

Miejsce: pd-zach Ostland; Las Cieni; droga Speck - Wendorf; leśna droga
Czas: 2521.05.04; Angestag; ranek - popołudnie
Warunki: - ; na zewnątrz: półmrok, zachmurzenie, łag.wiatr; ziąb (0)


Wszyscy



Jaeger miał ochotę ścigać uchodzących przeciwników. Zebrał ze sobą Olafa i we dwóch zostawili za sobą krwawiące czworonogi i ruszyli w głąb lasu. Przebiegli może pół setki kroków gdy dotarli do świeżych śladów na ziemi. Chociaż deszcz wciąż padał to nie był w stanie tak szybko ich zatrzeć. Widać było na nich charakterystyczne ślady kopyt. A doświadczone oko tropicieli od razu rozpoznało dwunożny chód. Czyli pewnie zaatakowali ich zwierzoludzie lub podobne im mutanty. Krzyknął w stronę drogi przez tą ten monotonny stukot kropel deszczo o omszałą korę drzew czy liści. Przy okazji zorientował się, że nikt inny nie ruszył ich śladem. Byli tylko we dwóch. Widać było stąd przesiekę i ludzkie kształty towarzyszy na drodze. We dwóch to słabo wyglądały te kalkulacje bo uchodzacych sylwetek było ze dwie pary.

- Wracać! - krzyknął Kolesnikow. Chyba nie do końca zbaraniał jak go posądzał Duivel. Raczej musiał zorientować się jak wygląda sytuacja. Zanim przyszedł ze swoimi ludźmi z końca kolumny to wiedział tylko jak to wyszło u Tobiasa na tyłach.

- Miejsce na nich oko. Jakby próbowali wrócić. Wtedy drzyjcie japę i róbcie swoje. - poklepał ich po ramieniu widząc, że nikt z ostatniej trójki nie oberwał. Zanim wrócił do centrum szyku to jego imiennik już zdążył pod wpływem gniewu ruszyć w pogoń za uchodzącymi przeciwnikami a Duivel wykrzyczeć mu pytanie. Herszt hochlandzkich banitów rozejrzał się po drodze. Widział na poboczu psie pobojowisko i Albrechta jaki z Azurem wrócił na drogę. A z przodu trójka elfów skupiła się wokół ranionej strzałami kuzynki. Wtedy doszedł ich okrzyk Jeagera jaki krzyczał, że to zwierzoludzie. Wydawało się, że wszystko się dzieje na raz w tym samym czasie.

Opanowanie pobojowiska zajęło pacierz albo i dwa. W miarę jak deszcz chłodził emocje i sytuacja stawała się coraz klarowniejsza. Herszt hochlandzkiej bandy zbirów zgodził się z pomysłem Stefana aby obstawić teren czujkami. Oraz nie przeszkadzał jak Duivel razem z jego pomocą udzielał pomocy rannym. Okazało się, że z dwunogów najpoważniej została ranna Eponia. Nieco lżej Albrecht. Za to z trzech psów początkowo wyglądało, że został im tylko zakrwawiony i zdyszany Azur. Ale nie. Okazało się, że Harpia jeszcze dycha chociaż ledwo powłówczyła łapami. Myśliwi zastanawiali się nawet czy da radę iść dalej. Czy może lepiej ją zostawić albo dobić aby się nie męczyła. No albo zrobić jakieś włóki aby ją wlec za sobą.

- Zdejmować to ale już! - huknął czarnobrody heresz leśnych banitów wskazując na konia komunikacyjnego jakiego przydzieliła im szefowa. W błoto poleciały pakunki z zabranym prowiantem, dzbany z winem, koce i reszta zbranych bambetli jakie do tej pory wiózł koń na swoim grzbiecie. Razem z tym co każdy z grupy zabrał na własnym grzbiecie miały zapewnić względną samowystarczalność na kilka następnych dni. Teraz jednak były inne priorytety więc te paczki i torby wylądowały w błocie. Stefan zgodził się aby to Eponia zawiozła wiadomość o zasadzce do reszty regimentu. Trudno było powiedzieć ile jej to zajmie a więc i kiedy można by się jej spodziewać z powrotem. Hochlandczyk szacował, że pewnie tak jak wczoraj mogą mieć dzwon, dwa albo trzy marszu od czoła regimentu. Więc konno z połowę tego. Ale odkąd rano zanurzyli się w słoneczny jeszcze wówczas las i stracili z oka resztę macierzystej jednostki to i nie mieli pojęcia jaka odległość ich dzieli.

- Zbieramy się. Idziemy dalej. Nie będziemy się ganiać ze zwierzoludźmi po lesie zwierzoludzi. Mamy sprawdzić drogę do Wendorf. - zdecydował w końcu Kolesnikow gdy już ranni zostali opatrzeni, złapano oddech i przepłukano gardła i napełniono żołądki porzuconymi zapasami. Wędzone ryby, kiszona kapusta, po kawałku kiełbasy dało się zjeść od ręki bez gotowania. Zwłaszcza jak się je popiło winem. Więc ruszyli dalej.

Z pacierz czy dwa później deszcz przestał padać. Chociaż wszystko co zmoczył do tej pory nadal było mokre. Ubrania, cięciwy, drzewa i błoto pod nogami. Cały czas skapywały z góry krople wilgoci. Ciężko się szło w tak rozmiękłej ziemi. Zrobiło się nawet jakby chłodniej. A może tak się tylko wydawało grupie jaka wydawała się niknąć na dnie tego ponurego lasu. Krótki odpoczynek i szybki posiłek zaraz po walce pomogły poprawiły humory na krótko. Gdy ruszyli w dalszą drogę las znów zdawał się tłamsić idące po jego dnie podróżnych.





link: https://i.imgur.com/7GXpciM.jpeg


- Daleko jeszcze do tego Wendorf? - zapytał któryś ze zbójników Kolesnikowa. Raczej aby czymś zagłuszyć tą leśną głuszę. Rozmawiali niewiele i głównie szli w ciszy świadomi, że gdzieś ci zwierzoludzie przecież uciekli i żadnego nie udało im się ubić. Z tego co się dowiedzieli w Ristedt i Speck wynikało, że powinno dać się dotrzeć przed zmrokiem do tego miasteczka. A ta pogoda i chwilowa potyczka aż tak ich nie opóźniły aby było to niemożliwe. Dało się wyczuć, że wojacy chętnie by się schronili przed niebezpieczeństwami mrocznej puszczy w solidnych, oświetlonych i ogrzanych murach cywilizacji. Równie często zerkali w tył oczekując pojawienia się czoła kolumny rodzimego regimentu. Wiadomo było, że jakaś pojedyncza banda zwierzoludzi może się pokusić o atak na ich jednostkę zwiadowczą ale pewnie przemyśli sprawę ataku na cały regiment. W tej materii liczebność zdawała się zwiększać poczucie bezpieczeństwa.

- Idziemy aż dojdziemy. Albo coś się stanie. Rozglądajcie się. Te kozie syny wciąż gdzieś tu mogą się na nas czaić. - Kolesnikow wydawał się być skoncentrowany tak samo jak reszta jego ludzi ale nie tracił z oczu celu z jakim wysłano ich grupę. Nadal na czele szła dwójka elfów bo Eponia jeszcze nie wróciła, na tyłach Tobias z Johanem i Karlem a po bokach Urlich i Jeager.

Idący w lesie flankerzy natrafili na podejrzane barwy w głębi lasu. Bo z drogi to nawet elfy nie wypatrzyły tego wszystkiego. Deszcz jaki dopiero co przestał padać skutecznie zatarł ślady i leśna przesieka była jak dziewicza. Jak ostrożnie je sprawdzili okazało się, że to trupy. Zawołali resztę i ci też mogli obejrzeć to miejsce kaźni. Ciała były względnie świeże, pewnie z wczoraj bo już były trupioblade i sztywne ale jeszcze nie śmierdziały trupem. Wyglądało, że zwierzoludzie dopadli i zmasakrowali grupę podróżnych. Część ciał była przywiązana do pni drzew i nosiła ślady tortur. Na wszystkich widać było ślady bolesnej agonii.

- Bydlaki. - splunął któryś z myśliwych widząc te ślady masakry. Ale tak samo jak ze zbeszczeszczoną figurą Sigmara Wędrowca nie mieli narzędzi aby zorganizować pobieżny chociaż pochówek. Herszt banitów przeznaczył krótki postój na przeszukanie okolicy i modlitwę ale nie chciał się zatrzymywać na dłużej. Wrócili na drogę i ruszyli dalej w jeszcze bardziej ponurych nastrojach. Odkąd się zgłosili do górskiego regimentu pierwszy raz bezpośrednio spotykali się z okropieństwami wojny z odwiecznym wrogiem. Niby wszyscy zdawali sobie sprawę ale co innego mieć coś w świadomości a co innego mieć to samo tuż przed oczami i na wyciągnięcie ręki. Zostawili to jednak za sobą i szli dalej ku Wendorf. W pewnym momencie to idący na czele elfi duet gdy wyszli zza kolejnego zakrętu dostrzegł coś nietypowego. Coś jakby krzaki. Prawie wysokości człowieka. Tylko w poprzek drogi. Gdy Kolesnikow ze swoimi ludźmi zrównali się z nimi też obserwowali to przez dłuższą chwilę.

- Przesieka. Zrobili przesiekę. Jak jej pilnują to mamy gotową zasadzkę. - uznał w końcu herszt Hochlandczyków. Mogło tak być. Krzaki raczej nie wyrosłyby z dnia na dzień akurat na środku drogi. Chociaż z tej odległości nie było widać zbyt wielu detali to jednak mogła to być celowa przeszkoda wzniesiona aby zablokować drogę przez las. Za to w głębi lasu widać było jakieś omszałe ruiny jakie przykuwały wzrok w tej leśnej pustce.




link: https://i.imgur.com/7SmKGRp.jpeg


Nie było widać tam jednak widać żadnego ruchu. Chociaż były bliżej niż te zasieki z krzaków przed nimi. No i na poboczu. Tobias z Johanem i Karlem nie zdążyli jeszcze zbliżyć się do nich i sprawdzić co ich tak zatrzymało gdy sami dostrzegli ruch za swoimi plecami. Zza zakrętu jaki niedawno pokonali wyłonił się konny. Za nim kilku kolejnych. I bez pośpiechu zbliżali się w ich stronę. Widać było, że to jakiś konny oddział ale na grabieżców Chaosu nie wyglądali. Właściwie to wysoki, ścięty kapelusz wyglądał całkiem znajomo.

Wkrótce pół tuzina jeźdźców dojechało do piechurów. A z bliska okazało się, że noszą barwy Zakonu Oczyszczającego Płomienia. Jakich pospólstwo najczęściej zwało łowcami czarownic lub inkwizytorami. I drżało przed nimi. Zresztą widać było dreszcze niepokoju gdy Kolesnikow i jego banici też ich rozpoznali z bliska.

- Diabli ich tu nadali. - sarknął cicho póki jeszcze nie dojechali do nich w zasięg swobodnej rozmowy. Ale widać było pewną nerwowość w ruchach i spojrzeniach jego i jego ludzi. Nic dziwnego. Każdy z nich miał wrażenie, że gdy główny jeździec ich mijał i posłał im uważne spojrzenie z siodła to prześwidrował go na wylot. Razem z wszelkimi grzechami i uchybieniami.




link: https://i.imgur.com/lJclEMe.jpeg


Mało kto mógł wytrzymać ten świdrujący wzrok starego łowcy czarownic. Nie zdzierżył tego ani Tobias, ani Stefan, ani Duivel. Zresztą jak dało się dojrzeć to i Kolesnikow nerwowo spuścił wzrok i nie wiedział co zrobić z rękami.

- Pochwalony wasza miłość. - wymamrotał w końcu speszonym tonem. Ale nie tylko sam ponury łowca czarownic zwracał uwagę w tym kilkuosobowym orszaku. Poza jeźdźcami był jeden pieszy. I to całkiem znajomy.

- Towarzysze! Bracia! Pomiłujcie! Powiedzcie jak było z tą figurą naszego kochanego Sigmara! - zawołał błagalnie Teodebert. Miał związane w nadgarstku ręcę i przywiązane postronkiem do jednego z siodeł jeźdźców.

- Milcz zaprzańcu. - fuknął na niego brodacz w przyciętym kapeluszu. - Jeszcze będziesz miał okazję do mówienia. Obiecuję ci to. - rzekł oschle a kaznodzieja struchlał i był bliski płaczu.

- Jestem Burchard Munzel. Śledczy z Ognistego Płomienia. - przedstawił się kapelusznik po tym małym wtrąceniu. Potwierdzając niejako, że pierwsze wrażenie jakie wywarł na piechurach było słuszne. - A wy kim jesteście? - zapytał patrząc na nich spod ronda swojego kapelusza.

- My… ee… z regimentu wasza ekscelencjo. - wymamrotał Stefan próbując dać składną odpowiedź. Ale widać było, że jest zestresowany ponurą opinią śledczych. Nawet jak rozmawiał z którąś z szefowych nie był tak zbity z pantałyku.

- Z jakiego regimentu? - zapytał śledczy zaciskając usta w wąską linię. Widać było, że nie spodobała mu się taka poplątana odpowiedź. Zwłaszcza jak Kolesnikow i większość widocznych przy nim osób wyglądali jak banda leśnych zbirów.

- Ja… Ja tu mam papier! - wyrzucił z siebie Kolesnikow w nagłym przypływie olśnienia. I gorączkowo zaczął sięgać do torby. Po chwili wręczył złożony dokument jaki na drogę dała im Petra jeszcze w Ristedt. To zaabsorbowało śledczego na czas czytania.

- Jak cię zwą? - zapytał konny nie odwracając wzroku z czytanej kartki. Jego ludzie patrzyli dookoła po otaczających ich łucznikach.

- Stefan wasza miłość. Z Hochlandu wasza miłość. - dodał usłużnie herszt banitów. Ten skinął głową ale nie odpowiedział od razu kończąc czytać dokument.

- Czyli regiment von Falkenhorst. Dobrze. - widać papier chociaż chwilowo go zadowolił bo oddał go Stefanowi. Ten skwapliwie go schował z powrotem do torby. - Znacie tego człowieka. - zwrócił się łowca znów wywołując nerwowość u pieszego rozmówcy. Bo wskazał na Theoberta jaki był przymocowany na postronku do jednego z jego ludzi.

- Znam to może za dużo powiedziane wasza miłość. Podróżowaliśmy razem. A co przeskrobał? Jeśli można wiedzieć oczywiście. - widać było, że Kolesnikow obawia się władować w tarapaty widząc kaznodzieję prowadzonego jak więźnia.

- Znaleźliśmy go przy zbeszczeszczonym posągu Sigmara Wędrowca. Z nożem w ręku. A na posągu naszego patrona już zdążył wyryć plugawe znaki. Tak go to zajęło, że nawet nie próbował uciekać na nasz widok. Ale już my go przepytamy. Wszystko wyśpiewa. - śledczy z odrazą spojrzał na pojmanego mężczyznę. I jego surowy wzrok wydawał się już w nim wypalać dziurę na wylot.

- Ale panie! To nie ja! Już go takim znaleźliśmy! Ja tylko chciałem odciąć to plugastwo aby nie szpeciły naszego wspaniałego patrona i opiekuna! Bracia powiedzcie mu jak było! Przecież byliśmy razem! - Theobert zdawał sobie boleśnie sprawę w jakie tarapaty wpadł i spojrzał błagalnie na byłych towarzyszy.

- Cóż innego mógłby mówić heretyk złapany na gorącym uczynku. - prychnął prześmiewczo ten mięśniak do jakiego siodła był przymocowany powróz.

- Byliście z nim? W jakim stanie znaleźliście posąg? - zapytał surowo sędzia spoglądając na Kolesnikowa.

- Był… Przewrócony. I zbezczeszczony. Ale nie mogliśmy nic zrobić! Dostaliśmy rozkazy od naszej przełożonej! Musieliśmy sprawdzić drogę do Wendorf! A to daleko i chcielibyśmy dotrzeć przed zmierzchem! A tu jakieś zasieki postawione w poprzek drogi! O tam, sam wasza miłość zobaczy! A dopiero co odparliśmy kozłonogich! Pognaliśmy ich precz w las! Ale mogą gdzieś tu się kręcić! - herszt banitów wyrzucił z siebie jakby bał się, że już zostanie oskarżony tak samo jak Theobert. I szybko wskazał na drogę przed sobą gdzie w oddali było widać ścianę zasieków ustawionych w poprzek drogi. Śledczy też tam spojrzał jakby dopiero teraz zwrócił na to uwagę. Jego ludzie także zaczęli się temu przyglądać ale z tej odległości nadal nie było widać zbyt wielu detali.

- Rzeczywiście. Podejrzane. Nie powinno tu tego być. Sprawdźcie to sierżancie. - odparł po chwili przedstawiciel zakonu ścigającego kulty i herezje.

- Oczywiście wasza miłość! - Stefan przytaknął gorliwie chyba uszczęśliwiony, że może wreszcie zakończyć tą rozmowę. Wezwał słowem i gestem swoich ludzi do siebie. I zaczął do nich mówić przyciszonym głosem.

- Że też ich tu diabli nadali! - syknął po cichu wreszcie mogąc chociaż trochę dać upust emocjom. - Ale nie ma rady. Musimy robić co mówi. Za wysokie progi dla nas. - westchnął widocznie czując się bezsilny wobec takiego przedstawiciela władzy. - Trzeba sprawdzić te zasieki. Tylko ostrożnie. Bo te kozie syny mogą gdzieś tu się kręcić. - otarł rękawem pot z czoła i wziął głębszy oddech aby się uspokoić. Pozostali też mieli miny jakby nie mieli ochoty podpaść inkwizytorowi.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem