Giovanni di Bicci de Medici
Spojrzał na wysokie mury, z pewnością miały robić wrażenie na każdym podróżnym. Na nim robiły. Podróżni z porównaniu z nimi byli nikim. Ale to nie ogrom budowli zajmował jego myśli, tylko śmiałość Thomasa "Jak on śmiał, dotknąć Jej swymi brudnymi łapami" szyderczy głos nieustannie szeptał w jego głowie. Obiecał sobie by starannie obserować Gangrela, a jeśli sięgnie po zakazany owoc, ukarać go srodze.
Tymczasem przed nimi stali strażnicy, pewni siebie i dość liczni, na tyle by zagrozić zmęczonym wampirom. Zresztą, wybijanie służby nie było najlepszym sposobem na ogłaszanie swego przybycia. Przynajmniej nie w Itali. Wyszeptał do pozostałych spokrewnionych:
- To tylko słudzy nawykli do słuchania rozkazów, kto z was moi drodzy, zwykł je wydawać? - był pewien, że wśród tak licznego grona znajdzie się ktoś kto zechce rozmawiać z stróżami. Sam sie do tego nie palił, nie lubił pospólstwa, nawet jako posiłek wydawali mu się obrzydliwi. |