Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-03-2024, 15:35   #3
Arvelus
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację

Mistrzyni Elowin Morgwyn wyglądała na rówieśniczkę mistrza Viktora Goodmanna, ale była o niego starsza o przeszło pół wieku. Niesprawiedliwość spotykająca ludzi. Krótki żywot, bódł bardziej gdy miało się kontekst. Gdy zaczynała go edukować wyglądał jak dzieciak. Za dwadzieścia lat to ona będzie wydawała się przy nim młódką.

Oboje byli piękni i potężni. Częścią rytuału sądowniczego jest konkurs popularności. Można było zostać bardzo dobrym adwokatem bez wyglądu, ale nie dało się być najlepszym. W miarę jak się starzało wszyscy zawsze liczyli, że wyrobiona marka pozwoli im zastąpić młodość. W Cheliax zwykle się nie udawało. Byli ubrani semi-elegancko. Elowin w kolorach czerni, granatu i wszystko wykańczane srebrnymi dodatkami, a Viktor w czernie, czerwienie i złote elementy. Na to narzucone mieli tradycyjne togi adwokackie. Atrybuty ich zawodu, ale to pagony na ich ramionach z gwiazdami (czterema u Elowin, pięcioma u Khala) sprawiały, że ludzie się przed nimi rozchodzili, a zaznajomieni z tematem choćby symbolicznie chylili czoła (choć częściej było to symboliczne kiwnięcie jeśli sytuacje nie były formalne).

Spacerowali teraz razem arkadami jednego z pałaców Czerwonej Loży w Cheliax.
- Dobrze, dobrze… w porządku. Ten dzień musiał nadejść. Liczyłam tylko, że to będzie za dekadę.
- Ekh em… - odkaszlnął Goodmann teatralnie - Nie jestem pół elfem. Za trzy-cztery dekady przechodzę na emeryturę najpewniej. To najlepszy moment by własną kancelarię założyć. - Nie musiał nikogo zapewniać i utrzymaniu przyjaźni z Czerwoną Lożą. To się rozumiało.
- W porządku, w porządku… gdzie ją zakładasz? Ostatnio zwolnił się uroczy lokal niedaleko promenady. Mogłabym pociągnąć sznurki i wpadł by prosto w twoje zdolne łapki.
- Mam trochę inne plany.
- Hmmm?
- Evercrest.
Elowinn zmarszczyła brwi w konsternacji.
- To jakieś hrabstwo w Isger?
- Gorzej. W Rzecznych Królestwach.
- Rzeczne Królestwa… Evercrest… To jest zaścianek jeśl dobrze pamiętam.
- Zgadza się.
- No Viktorze… zadziwiasz mnie. Z twoimi ambicjami do takiej dziury?
- Mam swoje powody. - Odpowiedział, ale oboje doskonale wiedzieli, że to tylko gra społeczna… doskonale wiedział o co za chwilę ona zapyta. Oczekiwał tego.
- A co takiego, jeśli mogę spytać.
- Porachunki. Skrzywdzono mnie tam. Winni mają się dobrze. Vindicta Carminea płonie mi w sercu - na w ćwierć wywarczał nazwę asmodeańskiego rytuału tłumaczonego na Czerwone Sankcje, albo brutalniej “Krwawą Zemstę” gdzie winni zbrodni mają zostać ukarani z całym możliwym okrucieństwem, preferowalnie rozciągając to na długie tygodnie, albo miesiące. W teorii oczywiście w zgodzie z wagą przewinienia, ale ocena zasadności pozostawiona była wykonawcy.

Na te słowa Elowin spoważniała.
- Przygotuję dokumentację. Chcesz jakieś… dodatkowe pakiety?
- Skorzystam z paragrafów Septimus trzy do pięć, oraz dwanaście. Podkreslę jeszcze Alfariusem. Całym. I Russem, ale tylko siedem w górę… pierwsze dwa mam już wypisane.
Pomiędzy tą dwójką było wzajemne zrozumienie. Viktor tylko grzecznościowo pytał ją o zdanie, bo już dawno przerósł swoją mistrzynię w umiejętnościach i randze. Dodatkowym gestem szacunku było czekanie ze złożeniem wewnętrznej dokumentacji o zestaw wzorców lokalnych dokumentów dotyczących omawianych terenów. Jedna z tajemnic Czerwonej Loży, która nie mogła wypłynąć na światło dzienne. Asmodeusz uczy tych co potrafią słuchać: to nie kłamać (fałszować) jest grzechem, a dać się przyłapać.
- Przejmiesz ode mnie sprawę Malagrosów?
Tego Elowin się nie spodziewała. Sprawa była prawie skończona i dochodowa.
- Tak, tak… aż tak mocno się spieszy?
- Moi szpiedzy donieśli mi o nowych wydarzeniach. Chcę wyruszyć możliwie szybko.




- Mistrzu Goodmann… - Boryat, wielki brzydal, którego Viktor zgarnął ze szlaku gdy rabował podróżnych… po tym jak zabił mu brata i szajkę. Dziś był już zrehabilitowany członkiem społeczeństwa tak daleko od starego życia, że nie powinno się już o niego upomnieć.
- Nie przejmuj się. Zostajesz w Cheliax.
Zobaczył na twarzy człowieka ulgę, ale zaraz się ona spięła.
- Nie chciałbym…
- Nie jesteś nielojalny. Nie przejmuj się. Jesteś cenną ręką, ale nie zabiorę cię tam gdzie dawny Boryat może być pamiętany. Nie zabiorę cię od rodziny. Twój dom jest w Cheliax. Bogowie, ojcem jesteś@ Nie odbiorę twojej dziewczynce ojca.
- Jeśli mistrz by kazał…
- Ale nie każe - przerwał Viktor z naciskiem, ale łagodził go uśmiechem. Ujął jego ramiona.
- Służyłeś mi wiernie, ale droga prowadzi mnie tam gdzie nie mogę cię zabrać. Z moimi rekomendacjami dostaniesz zatrudnienie gdzie będziesz chciał.
- Nigdy nie spłacę długu który wobec ciebie mam - powiedział personalniejszym tonem.
- Możliwe, że kiedyś się o niego upomnę, ale mało prawdopodobne. Jeśli masz wątpliwości to możesz złożyć odwołanie. Rozpatrzę je po powrocie - uśmiech zrobił się szerszy gdy zdzielił go dłonią w ramię - Bądź szczęśliwy, bądź produktywny, bądź częścią większego społeczeństwa i nie nadepnij Czerwonej Loży na odcisk.


Dwa miesiące później…
- Stać! - zawołał Viktor i zeskoczył z wozu. Normalnie zirytowało by to i starego woźnicę, ale polubił się z Goodmannem przez te miesiące i był gotów mu to wybaczyć. Prawnik Cheliax na własnych nogach pokonał ostatnie metry wzniesienia, a z każdym krokiem zza horyzontu wyłaniał obraz Evercrest. Na szczycie dał sobie czas. Podziwiał. Chłonął. Rozpamiętywał.
- Wróciłem, mamo… - szepnął czule, ale momentalnie jego głos zhardział gdy warczał przez zęby - I Piekła sprowadziłem ze sobą…






Avruil nie zmierzała do wskazanej karczmy z wielką radością. Wręcz pod maską skrywała kwaśną minę, której to kwaśność nosiła w gardle i żołądku. Nie chciała tu być. Nie chciała, aby jej koszmar przerodził się w rzeczywistość, ale... on zawsze był rzeczywisty. Mogła zaprzeczać przed sobą, choć Rhaast co rusz uparcie jej o nim przypominał. Nie wiedziała czemu to jej robi, ale zdążyła się przyzwyczaić do upartości swojego ekwipunku. Teraz musiała tańczyć na sznurkach, jakimi obwiązał ją ten diabeł... niezależnie od niechęci...

Podchodziła już w stronę karczmy, gdy na drodze do budynku pojawił się następny niechciany element przeszłości. Burknęła pod nosem i szybkim krokiem ruszyła ku starszemu mężczyźnie chwytając go za ramię.
- Goodmann. - westchnęła zdejmując maskę drugą ręką - To naprawdę nie jest miejsce, w którym powinieneś być. - powiedziała chłodno i poważnie.
Viktor otworzył szerzej oczy widząc znajomą twarz. Otworzył usta by coś powiedzieć, ale przyłożył do nich palec zamyślając się na chwilę.
- Kale? Kayl? Katri… nie. Sunhammer! - Zrezygnował z poszukiwania jej imienia w pamięci zadowalając się nazwiskiem. Ile to minęło? Trzy lata? Cztery? Dobrze cię widzieć. Widzisz… znam reputację tego miejsca, ale jestem tu umówiony na ważne spotkanie. Chodźmy, chodźmy - zaprosił ją gestem “za mną” gdy sam wchodził do środka - Wciąż wino pijesz? Z przyjemnością pierwszą kolejkę postawię.
Kobieta pociągnęła go za ramię, najwyraźniej nie chcąc by wchodził.
- Nie. To nie jest miejsce dla ciebie, na pewno nie w tym czasie. - naciskała - Nie ładuj się w to bagno, mówię poważnie. To nie przeszukiwanie krypty. Tu będą naprawdę niebezpieczne osoby. Nie wiem z kim masz się tu spotkać, ale to może się źle skończyć... szczególnie z twoją aurą "rozumienia charakteru".
- Oj, nie rozpamiętujmy przeszłości. Dobrze się wtedy skończyło. Chodź, będzie dobrze.
Łagodnym gestem strącił z siebie jej dłoń i wszedł do środka nie czekając na jej reakcję, tylko kątem oka rzucił jej spojrzenie gdy nikł w środku.

Gdy Avruil weszła do środka zobaczyła, że stoliki były zajęte. Karczma była pełna i tłoczna, a Viktor… stał przy jednym ze stolików i rozmawiał z lokalnymi paskudo-mordami, co w większości mieli już pokończone kufle z piwem, a dwóch intensywnie dokańczało.
- Dziękuję wam przyjaciele - rzucił Goodmann gdy paczka wstawała ze swoich miejsc, a jeden z nich zgarnął trzy srebrne monety które Viktor przed chwilą położył przed nimi - Bardzo doceniam wasze zrozumienie. Weźcie moje wizytówki. Jakbyście potrzebowali pomocy adwokata to Goodmann to wasz przyjaciel! Rozdajcie znajomym i rodzinie, niedługo otwieram kancelarię!
Największy z mord zaśmiał się pod nosem, nie do końca wierząc, że rzeczywiście wziął plik drukowanych na prasie wizytówek. Klepnął Viktora w ramię i zabrał swoją ekipę do wyjścia.
- Barman, na krechę to będzie, w porządku?! - krzyknął w stronę szynkwasu, a właściciel machnął ręką “niech ci będzie, stary drabie”.
Viktor spojrzał na stolik, w którego połowa powierzchni zalana była piwem. Wyszukał spojrzenia dziewki karczemnej i zawołał ją gdy odeszła od jednego ze stolików.
- Kochana, byłabyś uprzejma trochę przetrzeć ten syf? Dziękuję… - uśmiechał się wciąż czarująco, a Avruil przysięgła by, że na policzki dziewczyny wstąpił najsubtelniejszy rumieniec.
Arkanistka powoli podchodziła bliżej, a stawiane przez nią kroki miały coś w sobie z kociej ostrożności. Delikatnie rozglądała się po sali jakby w oczekiwaniu na natrafienie na zagrożenie lecz gdy takowe nie nadeszło jej sylwetka trochę się rozluźniła. Niemniej spojrzenie jakim ogarniała Goodmanna sugerowało pewną dozę nieufności lub po prostu lekkiego braku zaufania.
- Z kim jesteś umówiony? - zapytała przysuwając pod siebie krzesło wciąż mając kaptur na głowie.
- Za chwilę. Poczekajmy na wino, piwo i coś do przegryzienia - powiedział odprowadzając spojrzeniem pośladki dziewki karczemnej u której łatwo wyprosił aby obsłużyła ich poza kolejką i zaraz miała przynieść napitki i zimne zakąski, a niedługo potem ciepły gulasz.
- Jestem po podróży. Z Chelliax daleka tu droga. Powiedz mi, jak ci się życie układało? Udało ci się kłopotów unikać? Odniosłem wtedy wrażenie, że to dla ciebie ważna sprawa - nawet gdy się przeciągał zmęczony wciąż lekki uśmiech nie schodził mu z ust.
- Prócz jednego problemu z wyegzekwowaniem ustalonej zapłaty za robotę... - mruknęła trochę zmęczonym tonem - Było spokojnie. Aż przestało być. - pokręciła głową - Przepraszam, że nie jestem bardzo aktywna. Ostatnie dni koń prawie od drogi ducha wyzionął, a ja nie spałam za dobrze.
- Rozumiem trudny podróży. Piętnaście lat temu bym i konno przejechał ten dystans, ale dziś dupa mi się zbyt rozleniwiła. Zbyt wygodna się zrobiła. Jechałem powozem i wczoraj dotarłem, więc jestem po przespanej nocy, a i tak najchętniej bym przełożył dzisiejszy dzień na jutro. Wino zaraz przyjdzie, rozluźni strudzony umysł.

Para odczekała kilka chwil nim słowa Viktora nie stały się prawdą.
- Dziękuję aniołku - znów odprowadził, choć tym razem tylko kątem oka dziewkę i podsunął towarzyszce gąsiorek wina i kubek, a na środku położył zakąski.
- To co? Za powodzenia sprawy słusznej i na pohybel skurwysynom? - zapytał wznosząc swój kufel do toastu.
Avruil patrzyła melancholijnie w nalane wino, jakby się zastanawiała nad dalszymi krokami.
- Czemu tu jesteś, Viktorze? - nagle zapytała przesuwając palcem po rancie kubka.
Goodmann opuścił swój kufel z kwaśną miną.
- Kaylie… chcę abyś wiedziała, że nigdy cię nie okłamałem. Będziesz zła i niezadowolona. Pewnie poczujesz się zdradzona i będzie to zrozumiałe uczucie - Viktor mówił... długo. Dawał jej czas aby ziarno zrozumienia samo kiełkowało wraz z jego słowami. Nie chciał rypnąć jej prawdą w potylicę jak tłuczkiem. Chciał aby przeszła przez to powoli i łagodnie.
- Jestem tutaj spotkać się z tobą i Baltizarem. I nie używam już tego imienia, a szczególnie w Evercrest, ale jestem Khal Frey.
Kobieta nie odezwała się. Patrzyła pustym wzrokiem na blat stołu, jakby tylko on istniał w całym Wszechświecie. Nie okazywała widocznej złości czy w ogóle innej silnej emocji. W tym jednym momencie wydawała się czuć pokonaną przez rzeczywistość.
- On ci o mnie powiedział te lata temu. - ni to stwierdziła, ni zapytała nie patrząc Khalowi w oczy - Czy wtedy w ogóle mogłam ci odmówić pracy? - zapytała cichym głosem.
- Potrzebowałem cię, ale wolałem abyś pomogła mi z własnej woli. Przykro mi, że aktualna sytuacja nie umożliwia takiego rozwiązania. - Nie-odpowiedź była odpowiedzią i tym razem zamilkł dając jej czas, gdy sam sączył swoje cienkie piwo.
Arkanistka pokiwała jedynie głową, najwyraźniej zdając sobie sprawę, jaka byłaby pełna odpowiedź, jeżeli Khal by ją teraz podał. Sama nie tknęła jednak trunku czy jedzenia, czując nieprzyjemną ciężkość mimo pustego żołądka. Westchnęła nie nawiązując kontaktu wzrokowego z mężczyzną.
Cisza przy stoliku zagłuszana była szumem Popielnego Dworu. Khal nie popędzał. Dawał Avruil czas które potrzebowała popijając piwo, skubiąc suszone mięso i sery z tacy. W pewnym momencie dziewka karczemna, niebrzydka blodnyneczka, przyniosła im świnski gulasz. Gęsty i dobry, a do tego kilka pajd smalcowanego chleba. Próbowała coś zagadać, gdyby Avruil słuchała mogła by dostrzec zalotny ton, ale Khal szybko ją spławił “Jestem w trakcie rozmowy, malutka”. Gdyby obserwowała mogła by dostrzec ostre spojrzenie jej rzucone, ale nie miało to znaczenia. Ani dla niej, ani dla Khala.
- Chciałbym powiedzieć ci coś dobrego, ale z różnych powodów jesteśmy w tej samej dupie. Ja tylko jestem skończonym dupkiem co postanowił sobie w tej dupie uwić gniazdko. Ciepło już jest - uśmiechnął się pod nosem - tylko dekoracje wymagają trochę pracy.
- Dobrze dla ciebie, że czujesz się z tym nie tak źle. - odparła po chwili milczenia.
- To nie są słowa których bym użył, ale z przymrużeniem oka… rozumiem zarzut - odpowiedział z kwaśnym uśmiechem po czym zmienił temat - Przykro mi, że to ciebie spotkało. Nie wiem jaki był twój układ. Nie pytałem, a on by mi i tak nie powiedział, ale wiem, że byłaś młoda. Zbyt młoda. To nie było w porządku z jego strony, ale powiedz mi… on ci coś dał, nie pytam co, to nie moja sprawa, ale jesteś zbyt bystra by po prostu dać się bezceremonialnie wychędożyć nawet mu. Zyskałaś coś na tym. Nie było to tego choć trochę warte?
Kobieta wsparła się o oparcie krzesła i spojrzała w sufit w geście zadumy. Nie odpowiedziała od razu ważąc słowa, trzymając skrzyżowane ręce na brzuchu.
- Było... Nie było... To przeszłość. - odparła powoli wracając oczy na Khala - Musiałoby się dać całkowicie cofnąć czas, abym podjęła inną decyzję. Teraz? - pokręciła głową - Odebranie mi benefitów nie weszłoby w rachubę, bo i bardzo szybko powaliłyby mnie konsekwencje przeszłości. - parsknięcie śmiechu wykrzywiło usta Avruil - Chciałabym zobaczyć, jak mówisz mu prosto w twarz, że źle zrobił zawiązując z młodą mną jakikolwiek pakt. Jakbyś go strofował za to.
Khal zaśmiał się pod nosem. Szczerze i wesoło.
- Oj, sam chciałbym kiedyś się widzieć w pozycji aby to zrobić. Ale z twoich słów wydaje mi się, ze widzę silną dziewczynę której życie dało do ręki bardzo złe karty… i z tymi złymi kartami wyciągnęłaś z gry ile się tylko dało. Kiedy nie ma żadnej dobrej drogi, dobrą staje się ta mniej zła. Nie zgodziłabyś się?
- Możliwe... - Kaylie mruknęła bez wielkiego przekonania.
- Kaylie… to co powiem zabrzmi pusto i niepoważnie, albo wręcz naiwnie. Ale on jest istotą porządku. Z nim da się dogadać. Z nim da się ułożyć sobie egzystencję. Nie będzie ona szczytem marzeń większości ludzi, ale… nie musi ona być wcale zła. Sprawdźmy się. Zróbmy co nam każe i pokażmy, że jesteśmy cenni. On rozumie idee morale i zadowolenia z pracy. Rozumie poczucie wolności osobistej i będzie nas tym wszystkim nagradzał jak okażemy się użyteczni… i wierz mi kiedy mówię, że na pewno będziemy jeśli tylko wyciągniemy z siebie tę odrobinę wysiłku. Teraz nadchodzi puste i naiwne stwierdzenie… będzie dobrze. Poważnie. Damy radę i ułożymy sobie życie gdzie będziemy mogli być szczęśliwi. Ale potrzebuję ciebie w tym. Samego mnie jest za mało. Tego Baltizara nie znam, ale wiem, że z tobą damy radę. Z nim… może? - nie wyglądał na przekonanego.
 

Ostatnio edytowane przez Arvelus : 23-03-2024 o 22:03.
Arvelus jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem