Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Sesje RPG - DnD Wybierz się w podróż poprzez Multiwersum, gdzie krzyżują się różne światy i plany istnienia. Stań się jednym z podróżników przemierzającym ścieżki magii, lochów i smoków. Wejdź w bogaty świat D&D i zapomnij o rzeczywistości...


Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-03-2024, 18:33   #1
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację
[Pathfinder 1e, 18+] Popielny Dwór



Avruil Myamtharsar


Dom, słowo oznaczające spokój, przynależność, bezpieczeństwo.
Dla Avruil straciło te przywary, lata temu.
I sama była tego winna.
Przemierzała teraz ruiny rezydencji swej rodziny, pożar zabrał wszystko czego nie ukradli łupieżcy. Grobowa cisza tego miejsca była przerywana dźwiękami resztek budowli poddających się zniszczeniu.
Emocje przelatywały przez jej serce. Strach o jej rodziców, ból po stracie miejsca, w którym się wychowała, gniew na siebie, że jej tu nie było.
Odruchowo rzuciła kawałkiem podłogi o jedną z rozsypujących się ścian, mały odłamek rozbił się w pył i drobniejsze kamyki. Pomogło to jej się uziemić.

Łzy cisnęły się na jej oczy, kiedy usłyszała pierwsze zbliżające się kroki. Były lekkie, ale nie próbowano ich ukryć.
Dziewczyna sięgnęła do czarnego ostrza u swego boku. Miecz był dziwnie cichy dzisiaj, może i dobrze, nie miała ochoty się kłócić.
Za jej plecami nagle wybuchła ściana ognia, blokując jedyną drogę ucieczki. Avruil nie mogła się powstrzymać i skoczyła do przodu, podnosząc obronnie miecz. Ten jednak, jej nie usłuchał. Magiczny oręż wyleciał z jej dłoni i pomknął w ciemność ruin, wiedziony bogowie tylko wiedzą czym.
- Złodziej… - Avruil usłyszała w ciemności. Dobrze znała ten głos, wiedziała, że nie powinna już go więcej usłyszeć, a jednak się właśnie zbliżał do niej - Zdrajca… - Halpaeril opuścił cienie, trzymając jej… jego czarny miecz - To wszystko twoja wina… - jego głos był suchy, a oczy niewidzące. Czy to duch? Zombie? Jej poczucie winy w końcu przybrało fizyczną postać?

Momentalnie elf pojawił się przed nią z ostrzem uniesionym do ataku. Dziewczyna mogła jedynie zamknąć oczy oczekując bólu. Ten jednak nie nadszedł, jej uszy natomiast wypełnił nowy głos. Ten również znała i miała głęboką nadzieję, że nigdy go nie usłyszy.

[MEDIA]https://i.imgur.com/6TiYp0p.jpg[/MEDIA]

- Avruil, naprawdę powinniśmy przestać się spotykać w sytuacjach dotyczących twojego pradziadka. Źle to wygląda. - Azazel, jeden z Piekielnych Książąt. Stał nad nią, ponad trzy metrowy olbrzym, skóra czarna niczym noc, osądzające żółte oczy wydawały się przenikać jej ciało i duszę. Trzy pary czarnych pierzastych skrzydeł złożyły się, formując coś na wzór płaszcza, delikatny uśmiech zagościł na jego ustach. Ubrany był w szaty przypominającej jej jakiegoś urzędnika. Może sędziego?
- Obawiam się, że twój okres próbny dobiegł końca. - diabeł oddał dziewczynie jej miecz. Pusty gest, zważając, że wkroczył do jej snu - Mam dla ciebie zadanie. Udaj się do Evercrest, jest to miasto w Rzecznych Królestwach, na wschodniej ich stronie. W mieście znajdziesz karczmę "Popielny Dwór". Zgłoś się tam i oczekuj Khala Frey i Baltizara Harpinessa. Kiedy się tam pojawicie wytłumaczę wszystko. - ogień pojawił się u stóp diabła i wydawał się powoli pożerać jego postać - Dałem ci dostatecznie dużo czasu. Tempus reddere tibi debitum.

Dziewczyna obudziła się. Zimny pot spływał jej po… wszystkim. Spojrzała na miecz oparty o mały regalik przy łóżku. Głos ostrza delikatnie zabrzmiał w jej głowie.
Lepiej nie każmy mu czekać…


Khal Frey


Khal przemierzał korytarze Czerwonej Loży, zmierzając do swojego biura. Miał za sobą długi dzień sporów o rozprawę sądową między dwoma szlachcicami Chillax. Na szczęście udało mu się wykręcić z tego politycznego bagna, nie ważne kto wygra, Loża straci na tym jedynie czas.
Dotarł w końcu do drzwi swojego pokoju, zerknął na tabliczkę obok drzwi. "Victor Goodman" widniało bardzo wyraźnie na metalowej płytce. Nie mógł się doczekać, kiedy podobna tabliczka z jego prawdziwym imieniem będzie widniała w holach Piekła.
Otworzył drzwi i spokojnie wszedł do swego pokoju, tylko, że to nie był jego pokój.
Pierwsze co poczuł to okrutne gorąco, które wydawało się zdzierać skórę z jego ciała.
Zapach siarki i żelaza zaatakował jego nos, a drobinki rdzawego pyłu oczy.
Chwilę zajęło zanim był w stanie się pozbierać i otworzył oczy i ujrzał swoją przyszłość.

[MEDIA]https://i.imgur.com/OmSymy5.jpg[/MEDIA]

Sąd Azazela. Olbrzymia budowla w Avernusie będąca domeną Piekielnego Lorda. Tu miliony dusz przejdą ostateczny osąd przed zejściem do niższych poziomów piekła, gdzie zostaną odpowiednio ukształtowane.

Sam pan tej sali sądowej siedział na swoim tronie, czytając jakiś zwój i spoglądając, co chwilę na duszę jakiegoś biedaka.
Eteryczna forma śmiertelnika była otyła, jego twarz pokrywały wspomnienia siniaków i ran, których doświadczył przed śmiercią.
- Malak Eirins. - zabrzmiał w końcu głos diabła - Osąd Pharasmy w oczach tego sądu jest sprawiedliwy. W życiu nie oddawałeś czci żadnemu z bogów, twe życie było spędzone jedynie na poszukiwaniu własnego zadowolenia i przyjemności. O ile takie zachowanie byłoby miłe w oczach Calistrii, wielokrotnie pozwoliłeś, aby ci którzy ci zawinili umknęli sprawiedliwości czy zemsty. Zatem nie widzę przeciwwskazań, aby twoja dusza nie odbyła należytej kary w domenie Beliala. Frui. - diabeł uderzył potężnym młotem w posadzkę pod swoim tronem, pęknięcia zaczęły rozchodzić się od głowni broni, zmierzając do eterycznych stóp Malaka. Kiedy tam dotarły ziemia zapadła się pod duszą, która podążyła w dół krzycząc z przerażenia i rozpaczy. Zaraz potem, pomieszczenie wyglądało ponownie jakby nic się nie stało. Azazel zerknął w bok, po jego lewej siedziała kobieta o nietoperzych skrzydłach, pisząca pieczołowicie na zwoju.
- Robimy chwilę przerwy, Elari. Mam prywatną sprawę do rozwiązania. - kobieta kiwnęła głową i zniknęła w chmurze dymu i ognia.

Azazel wstał rozkładając trzy pary skrzydeł, wykonał krok w stronę Khala, ale tyle wystarczyło, aby pojawił się tuż przed prawnikiem.
- Witaj Khal. Miło cię widzieć. Chodź ze mną. - nie była to prośba, diabeł położył rękę na karku mężczyzny i zaczął go prowadzić - Mam dla ciebie zadanie, Khal. Dokończyłem wszelkie formalności, aby otrzymać zezwolenie na rozpoczęcie własnej religii. Oznacza to, że mogę założyć własny kościółek gdzieś w Golarion i wybrałem idealne miejsce. - diabeł spojrzał na swojego pierwszego kapłana - Evercrest, twój dawny dom. Lokalne władze są równie niekompetentne co skorumpowane. Kościół Asmodeusa nie ma tam pozycji, a ja mam kapłana, który zna to miejsce. - uśmiech pojawił się na ustach diabła i ku dyskomfortu człowieka, również na jego skrzydłach - Udasz się do Evercrest, tam zgłosisz się do karczmy "Popielny dwór" i spotkasz z dwójką innych moich agentów. Jedną już znasz. - dłoń diabła opuściła kark mężczyzny a sam czart stanął przed prawnikiem - Zrób to dla mnie, a wynagrodzę cię, Apollyonie. - to było ostatnie co usłyszał Khal, kiedy mrugnął był z powrotem w swoim pokoju w Czerwonej Loży. Ciągle jednak czuł pieczenie na twarzy i w płucach.


Baltizar Harpiness


Balthazar obudził się z drzemki, która złapała go w drodze do kolejnego miasta. Usłyszał z wiarygodnego źródła, że lokalna biblioteka posiadała tomy i zwoje, opowiadające wczesną historię jego ludu. Szczerze wątpił, ludzie rzadko przykuwali uwagę do czegoś co nie dotyczy ich. Miał dość fałszywych tropów i czytania w kółko tego samego, jak to pojawienie się gnomów w Golarionie zasnute jest tajemnicą i mistycyzmem. Czemu nie mogą być uczciwi i powiedzieć, że nie mają bladego pojęcia czemu metrowe, energiczne ludziki opuściły Pierwszy Świat i osiedliły wśród śmiertelników. Oszczędziłoby to przynajmniej jemu męczenia się.
Westchnął, przynajmniej drzemka oddała mu siły i nie miał żadnych koszmarów.
Narysował pentagram na ziemi i delikatnie się odsunął.
- Jogmeth. - zawołał. Przez chwilę nic się nie działo. W końcu jednak pentagram zabłysnął czerwonym światłem, po czym pękł. Pęknięcie rozszerzyło się i rozwarło tworząc dziurę z której buchnął smród siarki. Na brzegu dziury pojawiła się czarna łapa i kolejna. Po chwili masywny stwór wyciągnął się piekielnych otchłani.

[MEDIA]https://i.imgur.com/BArL4rU.jpg[/MEDIA]

Jogmeth, piekielny ogar, dar od Azazela pieczętujący ich współpracę. Diabeł obiecał mu pomoc w odnalezieniu ratunku dla jego klanu przed klątwą, która pochłonęła w szaleństwie już nie jednego z jego pobratymców.
Piekielny psiak spojrzał leniwie na swego gnomiego właściciela i wypuścił coś z pyska.
Skórzany hełm potoczył się do stóp Baltizara, który szybko go podniósł i zaczął oglądać.
Nigdy nie widział takiego dzieła, stara skóra chociaż teraz sparciała i dziurawa musiała być gruba i mocna kiedy była w szczytowej kondycji. Zakrywała też sporą część przodu twarzy, zostawiając tylko prześwit na oczy. W rantach prześwitu Baltizar mógł zobaczyć drobne kwarcowe kamyki, popękane i ukruszone. Czyżby przesłaniały cały prześwit, niczym szyba w oknie?
Najbardziej jednak przykuł jego uwagę emblemat nad wizjerem. Symbol jego klanu widniał dumnie na czole hełmu. W końcu konkretna poszlaka, Azazel posłał go już kilka razy na bezcelowe poszukiwania, ale teraz dowiódł swej wartości jako sojusznik. Tylko skąd wydobył ten artefakt?

Jogmeth podszedł do gnoma pokazując niewielki zwój przywiązany do obroży ogara.
List z pieczęcią Azazela na szczycie.

Witaj, Baltizarze.
Mam nadzieję, że ta wiadomość spotka cię w dobrym zdrowiu, ponieważ mam dla ciebie nowe zadanie.
Potrzebuję, abyś udał się do Evercrest w Rzecznych Królestwach. W mieście znajdź karczmę "Popielny Dwór" i oczekuj ludzkiej kobiety i mężczyzny. Karczmarz będzie wiedział na kogo będziesz czekał. Tam wytłumaczę na czym polega zadanie.
Hełm, który ci dostarczyłem został zakupiony przez jednego ze sług Mammona w Evercrest od jakiegoś kolekcjonera. Może to być poszlaka w twoich poszukiwaniach. Nie zapomnij jednak, że moja misja ma priorytet.
Benediximus vobis.

 
__________________
Mother always said: Don't lose!

Ostatnio edytowane przez Seachmall : 20-03-2024 o 19:03.
Seachmall jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 22-03-2024, 19:17   #2
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację


Skrobanie po balach… szepty… spojrzenia w szczelinach.
Otaczały go gdy wodził spojrzeniem po kolejnych literach. Rzeczne Królestwa… jedno wielkie siedlisko bezprawia i anarchii.
Gnom nie wiedział czego tam diabeł szukał. Ale zainwestował sporo swoich koneksji, skoro zaciągnął dług u Mammona.
Skrobanie… szepty… podpowiedzi.
Gnom zerknął na pobliską ścianę i warknął. - A taaam cicho być. Muszę pomyśleć.-
Niewiele to dało.
Baltizar znów spojrzał na list. Przeczytał każde słowo. Uśmiechnął się cierpko na widok “priorytetu”. Oczywistym dla gnoma, że diabeł swoje plany uważa za najważniejsze, ale… póki nie dopełniła się umowa między nimi, Baltizar nie czuł się aż tak zobowiązany do słuchania diabła. Niemniej wątpił by jego priorytety i priorytety czarta miały się ze sobą zderzyć. Obecnie jego badania nie powinny zająć mu tyle czasu, by nie wykonać zadania które zleci mu Azazel.

Baltizar sięgnął po butelkę i sprawdził jej zawartość. Cudownego płynu było niewiele i gnom nie wiedział na ile go starczy. No cóż… dobrze było, póki trwało. Gnom zakorkował butelkę. I przymknął oczy. Baltizar Harpaness zwany też Bajarzem był szczupłym wysokim gnomem, o lekko przylizanych czarnych włosach i lekko siwiejącej szpiczastej bródce. Jego niebieskie oczy wydawały się wodniste, a cała postać wydawała się… jakaś… niewłaściwa. Nieco zaznajomieni z naturą tej rasy mogliby zrzucić to na klątwę Blednięcia trapiącą czasami członków tej rasy. Ale gnomy i prawdziwi znawcy wiedzieli że to nie to. Niemniej Baltizar był mniej barwny niż typowy gnom.

Skrobanie… szepty… chichoty. Macki, szpony, zęby i pazury wijące się tuż po powierzchnią.
Nigdy nie dają spokoju.

Gnom otworzył oczy i spojrzał w kąt.
- Etrigan. Wyruszamy.-
Coś poruszyło się. Coś zaszeleściło dziesiątkami piór.



Unikanie traktów i przedzieranie się przez puszczę w innych obszarach Golarionu mogło być nienajlepszym pomysłem. Ale nie tu… Rzeczne Królestwa były równie niebezpieczne na trakcie, co w leśnej głuszy. A gnom nie musiał się szczególnie obawiać miejscowej fauny. Ta zwykle unikała zarówno Etrigana jak i Jogmetha. Zwierzęta wyczuwały nadnaturalny charakter tych stworzeń i schodziły im z drogi.
Nie czyniły to podróży bez bagniste bezdroża i leśne ostępy bardziej wygodnymi.

Co najwyżej nieco bezpieczniejszymi dla niego.

Podróż trwała kilka dni i nocy. I z pewnością była nieco męcząca. Niemniej Batlizar nawykły był do trudów i w końcu pod wieczór dotarł do murów Evercrest.
Oświetlał sobie drogę latarnią znajdującą się na końcu zdobionego kostura i udało mu się przekonać strażników, by wpuścili go do miasta, mimo że ciemność zapadała. Bo przecież mały gnom jadący na dużym psie nie mógł być zagrożeniem dla miasta, nieprawdaż? Dobrze że przeciętny strażnik nie odróżni piekielnego ogara od dużego psa. Zwłaszcza gdy gnom, zrobił makijaż by ukryć jego piekielne cechy.
Etrigan przemknął się przez mury samotnie. Bądź co bądź, jego natura i talent do skradania się czyniły to zadanie drobnostką dla niego.



Przez uliczki miasta cała trójka podążała już razem. Dla bezpieczeństwa i by nie przyciągać uwagi gnom wolał trzymać się w cieniu. Narażał się tu na napaść, ale cóż… mógł liczyć na swoją charyzmę, jak i… na swoich ochroniarzy. Jednego latającego, drugiego ziejącego ogniem.
Zresztą sam widok Etrigana w pełnej krasie, pojawiającego się wprost za plecami pechowego rzezimieszka… wystarczał by ten postanowił nagle zmienić robotę i zapałać nagłą miłością do biegania.

W końcu gnom, dotarł do celu. Do karczmy. Otworzył drzwi wszedł w towarzystwie dużego “psa” łypiącego podejrzliwie na każdego dwunoga w przybytku i obciążonego pakunkami.
W cieniu gnoma podążało “ptaszysko” wielkości tłustego borsuka. Stworzenie o kształcie sowy z sowim, a może bardziej… kocim łbem. Trudno było to stwierdzić, sylwetka była niewyraźna i lekko cienista, a do tego cały stwór był zbudowany z kart do gry. Kart które poruszały się co chwilę zamieniając miejscami ze sobą… i dodatkowo rozmazując sylwetkę. Pomiędzy szponami stwora błądziły nieduże płomyki.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 23-03-2024, 15:35   #3
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację

Mistrzyni Elowin Morgwyn wyglądała na rówieśniczkę mistrza Viktora Goodmanna, ale była o niego starsza o przeszło pół wieku. Niesprawiedliwość spotykająca ludzi. Krótki żywot, bódł bardziej gdy miało się kontekst. Gdy zaczynała go edukować wyglądał jak dzieciak. Za dwadzieścia lat to ona będzie wydawała się przy nim młódką.

Oboje byli piękni i potężni. Częścią rytuału sądowniczego jest konkurs popularności. Można było zostać bardzo dobrym adwokatem bez wyglądu, ale nie dało się być najlepszym. W miarę jak się starzało wszyscy zawsze liczyli, że wyrobiona marka pozwoli im zastąpić młodość. W Cheliax zwykle się nie udawało. Byli ubrani semi-elegancko. Elowin w kolorach czerni, granatu i wszystko wykańczane srebrnymi dodatkami, a Viktor w czernie, czerwienie i złote elementy. Na to narzucone mieli tradycyjne togi adwokackie. Atrybuty ich zawodu, ale to pagony na ich ramionach z gwiazdami (czterema u Elowin, pięcioma u Khala) sprawiały, że ludzie się przed nimi rozchodzili, a zaznajomieni z tematem choćby symbolicznie chylili czoła (choć częściej było to symboliczne kiwnięcie jeśli sytuacje nie były formalne).

Spacerowali teraz razem arkadami jednego z pałaców Czerwonej Loży w Cheliax.
- Dobrze, dobrze… w porządku. Ten dzień musiał nadejść. Liczyłam tylko, że to będzie za dekadę.
- Ekh em… - odkaszlnął Goodmann teatralnie - Nie jestem pół elfem. Za trzy-cztery dekady przechodzę na emeryturę najpewniej. To najlepszy moment by własną kancelarię założyć. - Nie musiał nikogo zapewniać i utrzymaniu przyjaźni z Czerwoną Lożą. To się rozumiało.
- W porządku, w porządku… gdzie ją zakładasz? Ostatnio zwolnił się uroczy lokal niedaleko promenady. Mogłabym pociągnąć sznurki i wpadł by prosto w twoje zdolne łapki.
- Mam trochę inne plany.
- Hmmm?
- Evercrest.
Elowinn zmarszczyła brwi w konsternacji.
- To jakieś hrabstwo w Isger?
- Gorzej. W Rzecznych Królestwach.
- Rzeczne Królestwa… Evercrest… To jest zaścianek jeśl dobrze pamiętam.
- Zgadza się.
- No Viktorze… zadziwiasz mnie. Z twoimi ambicjami do takiej dziury?
- Mam swoje powody. - Odpowiedział, ale oboje doskonale wiedzieli, że to tylko gra społeczna… doskonale wiedział o co za chwilę ona zapyta. Oczekiwał tego.
- A co takiego, jeśli mogę spytać.
- Porachunki. Skrzywdzono mnie tam. Winni mają się dobrze. Vindicta Carminea płonie mi w sercu - na w ćwierć wywarczał nazwę asmodeańskiego rytuału tłumaczonego na Czerwone Sankcje, albo brutalniej “Krwawą Zemstę” gdzie winni zbrodni mają zostać ukarani z całym możliwym okrucieństwem, preferowalnie rozciągając to na długie tygodnie, albo miesiące. W teorii oczywiście w zgodzie z wagą przewinienia, ale ocena zasadności pozostawiona była wykonawcy.

Na te słowa Elowin spoważniała.
- Przygotuję dokumentację. Chcesz jakieś… dodatkowe pakiety?
- Skorzystam z paragrafów Septimus trzy do pięć, oraz dwanaście. Podkreslę jeszcze Alfariusem. Całym. I Russem, ale tylko siedem w górę… pierwsze dwa mam już wypisane.
Pomiędzy tą dwójką było wzajemne zrozumienie. Viktor tylko grzecznościowo pytał ją o zdanie, bo już dawno przerósł swoją mistrzynię w umiejętnościach i randze. Dodatkowym gestem szacunku było czekanie ze złożeniem wewnętrznej dokumentacji o zestaw wzorców lokalnych dokumentów dotyczących omawianych terenów. Jedna z tajemnic Czerwonej Loży, która nie mogła wypłynąć na światło dzienne. Asmodeusz uczy tych co potrafią słuchać: to nie kłamać (fałszować) jest grzechem, a dać się przyłapać.
- Przejmiesz ode mnie sprawę Malagrosów?
Tego Elowin się nie spodziewała. Sprawa była prawie skończona i dochodowa.
- Tak, tak… aż tak mocno się spieszy?
- Moi szpiedzy donieśli mi o nowych wydarzeniach. Chcę wyruszyć możliwie szybko.




- Mistrzu Goodmann… - Boryat, wielki brzydal, którego Viktor zgarnął ze szlaku gdy rabował podróżnych… po tym jak zabił mu brata i szajkę. Dziś był już zrehabilitowany członkiem społeczeństwa tak daleko od starego życia, że nie powinno się już o niego upomnieć.
- Nie przejmuj się. Zostajesz w Cheliax.
Zobaczył na twarzy człowieka ulgę, ale zaraz się ona spięła.
- Nie chciałbym…
- Nie jesteś nielojalny. Nie przejmuj się. Jesteś cenną ręką, ale nie zabiorę cię tam gdzie dawny Boryat może być pamiętany. Nie zabiorę cię od rodziny. Twój dom jest w Cheliax. Bogowie, ojcem jesteś@ Nie odbiorę twojej dziewczynce ojca.
- Jeśli mistrz by kazał…
- Ale nie każe - przerwał Viktor z naciskiem, ale łagodził go uśmiechem. Ujął jego ramiona.
- Służyłeś mi wiernie, ale droga prowadzi mnie tam gdzie nie mogę cię zabrać. Z moimi rekomendacjami dostaniesz zatrudnienie gdzie będziesz chciał.
- Nigdy nie spłacę długu który wobec ciebie mam - powiedział personalniejszym tonem.
- Możliwe, że kiedyś się o niego upomnę, ale mało prawdopodobne. Jeśli masz wątpliwości to możesz złożyć odwołanie. Rozpatrzę je po powrocie - uśmiech zrobił się szerszy gdy zdzielił go dłonią w ramię - Bądź szczęśliwy, bądź produktywny, bądź częścią większego społeczeństwa i nie nadepnij Czerwonej Loży na odcisk.


Dwa miesiące później…
- Stać! - zawołał Viktor i zeskoczył z wozu. Normalnie zirytowało by to i starego woźnicę, ale polubił się z Goodmannem przez te miesiące i był gotów mu to wybaczyć. Prawnik Cheliax na własnych nogach pokonał ostatnie metry wzniesienia, a z każdym krokiem zza horyzontu wyłaniał obraz Evercrest. Na szczycie dał sobie czas. Podziwiał. Chłonął. Rozpamiętywał.
- Wróciłem, mamo… - szepnął czule, ale momentalnie jego głos zhardział gdy warczał przez zęby - I Piekła sprowadziłem ze sobą…






Avruil nie zmierzała do wskazanej karczmy z wielką radością. Wręcz pod maską skrywała kwaśną minę, której to kwaśność nosiła w gardle i żołądku. Nie chciała tu być. Nie chciała, aby jej koszmar przerodził się w rzeczywistość, ale... on zawsze był rzeczywisty. Mogła zaprzeczać przed sobą, choć Rhaast co rusz uparcie jej o nim przypominał. Nie wiedziała czemu to jej robi, ale zdążyła się przyzwyczaić do upartości swojego ekwipunku. Teraz musiała tańczyć na sznurkach, jakimi obwiązał ją ten diabeł... niezależnie od niechęci...

Podchodziła już w stronę karczmy, gdy na drodze do budynku pojawił się następny niechciany element przeszłości. Burknęła pod nosem i szybkim krokiem ruszyła ku starszemu mężczyźnie chwytając go za ramię.
- Goodmann. - westchnęła zdejmując maskę drugą ręką - To naprawdę nie jest miejsce, w którym powinieneś być. - powiedziała chłodno i poważnie.
Viktor otworzył szerzej oczy widząc znajomą twarz. Otworzył usta by coś powiedzieć, ale przyłożył do nich palec zamyślając się na chwilę.
- Kale? Kayl? Katri… nie. Sunhammer! - Zrezygnował z poszukiwania jej imienia w pamięci zadowalając się nazwiskiem. Ile to minęło? Trzy lata? Cztery? Dobrze cię widzieć. Widzisz… znam reputację tego miejsca, ale jestem tu umówiony na ważne spotkanie. Chodźmy, chodźmy - zaprosił ją gestem “za mną” gdy sam wchodził do środka - Wciąż wino pijesz? Z przyjemnością pierwszą kolejkę postawię.
Kobieta pociągnęła go za ramię, najwyraźniej nie chcąc by wchodził.
- Nie. To nie jest miejsce dla ciebie, na pewno nie w tym czasie. - naciskała - Nie ładuj się w to bagno, mówię poważnie. To nie przeszukiwanie krypty. Tu będą naprawdę niebezpieczne osoby. Nie wiem z kim masz się tu spotkać, ale to może się źle skończyć... szczególnie z twoją aurą "rozumienia charakteru".
- Oj, nie rozpamiętujmy przeszłości. Dobrze się wtedy skończyło. Chodź, będzie dobrze.
Łagodnym gestem strącił z siebie jej dłoń i wszedł do środka nie czekając na jej reakcję, tylko kątem oka rzucił jej spojrzenie gdy nikł w środku.

Gdy Avruil weszła do środka zobaczyła, że stoliki były zajęte. Karczma była pełna i tłoczna, a Viktor… stał przy jednym ze stolików i rozmawiał z lokalnymi paskudo-mordami, co w większości mieli już pokończone kufle z piwem, a dwóch intensywnie dokańczało.
- Dziękuję wam przyjaciele - rzucił Goodmann gdy paczka wstawała ze swoich miejsc, a jeden z nich zgarnął trzy srebrne monety które Viktor przed chwilą położył przed nimi - Bardzo doceniam wasze zrozumienie. Weźcie moje wizytówki. Jakbyście potrzebowali pomocy adwokata to Goodmann to wasz przyjaciel! Rozdajcie znajomym i rodzinie, niedługo otwieram kancelarię!
Największy z mord zaśmiał się pod nosem, nie do końca wierząc, że rzeczywiście wziął plik drukowanych na prasie wizytówek. Klepnął Viktora w ramię i zabrał swoją ekipę do wyjścia.
- Barman, na krechę to będzie, w porządku?! - krzyknął w stronę szynkwasu, a właściciel machnął ręką “niech ci będzie, stary drabie”.
Viktor spojrzał na stolik, w którego połowa powierzchni zalana była piwem. Wyszukał spojrzenia dziewki karczemnej i zawołał ją gdy odeszła od jednego ze stolików.
- Kochana, byłabyś uprzejma trochę przetrzeć ten syf? Dziękuję… - uśmiechał się wciąż czarująco, a Avruil przysięgła by, że na policzki dziewczyny wstąpił najsubtelniejszy rumieniec.
Arkanistka powoli podchodziła bliżej, a stawiane przez nią kroki miały coś w sobie z kociej ostrożności. Delikatnie rozglądała się po sali jakby w oczekiwaniu na natrafienie na zagrożenie lecz gdy takowe nie nadeszło jej sylwetka trochę się rozluźniła. Niemniej spojrzenie jakim ogarniała Goodmanna sugerowało pewną dozę nieufności lub po prostu lekkiego braku zaufania.
- Z kim jesteś umówiony? - zapytała przysuwając pod siebie krzesło wciąż mając kaptur na głowie.
- Za chwilę. Poczekajmy na wino, piwo i coś do przegryzienia - powiedział odprowadzając spojrzeniem pośladki dziewki karczemnej u której łatwo wyprosił aby obsłużyła ich poza kolejką i zaraz miała przynieść napitki i zimne zakąski, a niedługo potem ciepły gulasz.
- Jestem po podróży. Z Chelliax daleka tu droga. Powiedz mi, jak ci się życie układało? Udało ci się kłopotów unikać? Odniosłem wtedy wrażenie, że to dla ciebie ważna sprawa - nawet gdy się przeciągał zmęczony wciąż lekki uśmiech nie schodził mu z ust.
- Prócz jednego problemu z wyegzekwowaniem ustalonej zapłaty za robotę... - mruknęła trochę zmęczonym tonem - Było spokojnie. Aż przestało być. - pokręciła głową - Przepraszam, że nie jestem bardzo aktywna. Ostatnie dni koń prawie od drogi ducha wyzionął, a ja nie spałam za dobrze.
- Rozumiem trudny podróży. Piętnaście lat temu bym i konno przejechał ten dystans, ale dziś dupa mi się zbyt rozleniwiła. Zbyt wygodna się zrobiła. Jechałem powozem i wczoraj dotarłem, więc jestem po przespanej nocy, a i tak najchętniej bym przełożył dzisiejszy dzień na jutro. Wino zaraz przyjdzie, rozluźni strudzony umysł.

Para odczekała kilka chwil nim słowa Viktora nie stały się prawdą.
- Dziękuję aniołku - znów odprowadził, choć tym razem tylko kątem oka dziewkę i podsunął towarzyszce gąsiorek wina i kubek, a na środku położył zakąski.
- To co? Za powodzenia sprawy słusznej i na pohybel skurwysynom? - zapytał wznosząc swój kufel do toastu.
Avruil patrzyła melancholijnie w nalane wino, jakby się zastanawiała nad dalszymi krokami.
- Czemu tu jesteś, Viktorze? - nagle zapytała przesuwając palcem po rancie kubka.
Goodmann opuścił swój kufel z kwaśną miną.
- Kaylie… chcę abyś wiedziała, że nigdy cię nie okłamałem. Będziesz zła i niezadowolona. Pewnie poczujesz się zdradzona i będzie to zrozumiałe uczucie - Viktor mówił... długo. Dawał jej czas aby ziarno zrozumienia samo kiełkowało wraz z jego słowami. Nie chciał rypnąć jej prawdą w potylicę jak tłuczkiem. Chciał aby przeszła przez to powoli i łagodnie.
- Jestem tutaj spotkać się z tobą i Baltizarem. I nie używam już tego imienia, a szczególnie w Evercrest, ale jestem Khal Frey.
Kobieta nie odezwała się. Patrzyła pustym wzrokiem na blat stołu, jakby tylko on istniał w całym Wszechświecie. Nie okazywała widocznej złości czy w ogóle innej silnej emocji. W tym jednym momencie wydawała się czuć pokonaną przez rzeczywistość.
- On ci o mnie powiedział te lata temu. - ni to stwierdziła, ni zapytała nie patrząc Khalowi w oczy - Czy wtedy w ogóle mogłam ci odmówić pracy? - zapytała cichym głosem.
- Potrzebowałem cię, ale wolałem abyś pomogła mi z własnej woli. Przykro mi, że aktualna sytuacja nie umożliwia takiego rozwiązania. - Nie-odpowiedź była odpowiedzią i tym razem zamilkł dając jej czas, gdy sam sączył swoje cienkie piwo.
Arkanistka pokiwała jedynie głową, najwyraźniej zdając sobie sprawę, jaka byłaby pełna odpowiedź, jeżeli Khal by ją teraz podał. Sama nie tknęła jednak trunku czy jedzenia, czując nieprzyjemną ciężkość mimo pustego żołądka. Westchnęła nie nawiązując kontaktu wzrokowego z mężczyzną.
Cisza przy stoliku zagłuszana była szumem Popielnego Dworu. Khal nie popędzał. Dawał Avruil czas które potrzebowała popijając piwo, skubiąc suszone mięso i sery z tacy. W pewnym momencie dziewka karczemna, niebrzydka blodnyneczka, przyniosła im świnski gulasz. Gęsty i dobry, a do tego kilka pajd smalcowanego chleba. Próbowała coś zagadać, gdyby Avruil słuchała mogła by dostrzec zalotny ton, ale Khal szybko ją spławił “Jestem w trakcie rozmowy, malutka”. Gdyby obserwowała mogła by dostrzec ostre spojrzenie jej rzucone, ale nie miało to znaczenia. Ani dla niej, ani dla Khala.
- Chciałbym powiedzieć ci coś dobrego, ale z różnych powodów jesteśmy w tej samej dupie. Ja tylko jestem skończonym dupkiem co postanowił sobie w tej dupie uwić gniazdko. Ciepło już jest - uśmiechnął się pod nosem - tylko dekoracje wymagają trochę pracy.
- Dobrze dla ciebie, że czujesz się z tym nie tak źle. - odparła po chwili milczenia.
- To nie są słowa których bym użył, ale z przymrużeniem oka… rozumiem zarzut - odpowiedział z kwaśnym uśmiechem po czym zmienił temat - Przykro mi, że to ciebie spotkało. Nie wiem jaki był twój układ. Nie pytałem, a on by mi i tak nie powiedział, ale wiem, że byłaś młoda. Zbyt młoda. To nie było w porządku z jego strony, ale powiedz mi… on ci coś dał, nie pytam co, to nie moja sprawa, ale jesteś zbyt bystra by po prostu dać się bezceremonialnie wychędożyć nawet mu. Zyskałaś coś na tym. Nie było to tego choć trochę warte?
Kobieta wsparła się o oparcie krzesła i spojrzała w sufit w geście zadumy. Nie odpowiedziała od razu ważąc słowa, trzymając skrzyżowane ręce na brzuchu.
- Było... Nie było... To przeszłość. - odparła powoli wracając oczy na Khala - Musiałoby się dać całkowicie cofnąć czas, abym podjęła inną decyzję. Teraz? - pokręciła głową - Odebranie mi benefitów nie weszłoby w rachubę, bo i bardzo szybko powaliłyby mnie konsekwencje przeszłości. - parsknięcie śmiechu wykrzywiło usta Avruil - Chciałabym zobaczyć, jak mówisz mu prosto w twarz, że źle zrobił zawiązując z młodą mną jakikolwiek pakt. Jakbyś go strofował za to.
Khal zaśmiał się pod nosem. Szczerze i wesoło.
- Oj, sam chciałbym kiedyś się widzieć w pozycji aby to zrobić. Ale z twoich słów wydaje mi się, ze widzę silną dziewczynę której życie dało do ręki bardzo złe karty… i z tymi złymi kartami wyciągnęłaś z gry ile się tylko dało. Kiedy nie ma żadnej dobrej drogi, dobrą staje się ta mniej zła. Nie zgodziłabyś się?
- Możliwe... - Kaylie mruknęła bez wielkiego przekonania.
- Kaylie… to co powiem zabrzmi pusto i niepoważnie, albo wręcz naiwnie. Ale on jest istotą porządku. Z nim da się dogadać. Z nim da się ułożyć sobie egzystencję. Nie będzie ona szczytem marzeń większości ludzi, ale… nie musi ona być wcale zła. Sprawdźmy się. Zróbmy co nam każe i pokażmy, że jesteśmy cenni. On rozumie idee morale i zadowolenia z pracy. Rozumie poczucie wolności osobistej i będzie nas tym wszystkim nagradzał jak okażemy się użyteczni… i wierz mi kiedy mówię, że na pewno będziemy jeśli tylko wyciągniemy z siebie tę odrobinę wysiłku. Teraz nadchodzi puste i naiwne stwierdzenie… będzie dobrze. Poważnie. Damy radę i ułożymy sobie życie gdzie będziemy mogli być szczęśliwi. Ale potrzebuję ciebie w tym. Samego mnie jest za mało. Tego Baltizara nie znam, ale wiem, że z tobą damy radę. Z nim… może? - nie wyglądał na przekonanego.
 

Ostatnio edytowane przez Arvelus : 23-03-2024 o 22:03.
Arvelus jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 23-03-2024, 16:39   #4
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację




[media]https://i.pinimg.com/originals/0c/1f/cb/0c1fcb57f80de77cc323775b0e518050.jpg[/media]

Spokojna noc przemijała nie niepokojona przez wydarzenia w naturze. Mieszkańcy tej niewielkiej miejscowości w Brevoy spali smacznie w swoich łóżkach całkowicie nie wiedząc o tragediach jakie rozgrywały się okolicznej karczmie. W sumie ktoś z nich mógłby się spodziewać takiego obrotu sytuacji, jeżeli i sama zainteresowana została zaskoczona?
Avruil dłużej leżała płasko na łóżku, z którego podczas koszmaru skopała kołdrę. Czuła pot roszący jej całe ciało drżące jak w febrze, nienaturalnie rozgrzane jakby piekielnym ogniem. koszmar jakiego doświadczyła nie był zaskakującym wydarzeniem, jako że podobne mary nocne nawiedzały ją relatywnie regularnie. Minęło dziesięć lat, a jednak sumienie kobiety ciągle nie dawało jej zapomnieć zbrodni jaką popełniła.

Przysunęła bliżej do siebie miecz, który najwyraźniej słyszał całą interakcję we śnie... jaką przekładała swoimi ustami. Ścisnęła dłoń na rękojeści, jakby ten gest dodawał jej otuchy, ale tym razem był on równie pustym gestem jak gesty Azazela we śnie. Nie dawał żadnej otuchy.

Skryła swe ciemne oczy w dłoniach, jakby nie mając siły spojrzeć światu w twarz. Chociaż przez te wszystkie lata próbowała się oszukiwać to gdzieś w głębi wiedziała, że taka sytuacja w końcu się wydarzy. Mogła temu zaprzeczać, ale z co to mogło zmienić? było za późno na żałowanie i próbę zmiany decyzji. Przehandlowała swoją duszę i musiała teraz zmierzyć się z konsekwencjami tego wyboru. Nie miało znaczenia czemu podjęła takie środki, ani jak młoda była. Nikogo przecież to nie obchodziło.


Hunc meam sanguinem subscribo.
Słowa prawie ułożyły się w szept, gdy opuszczały jej usta.



Avruil zaśmiała się pustym śmiechem podchodząc do misy z wodą przygotowanej na poranną kąpiel. ze smutkiem spojrzała na swoje wciąż młodo wyglądające oblicze ( błogosławieństwo elfickiej krwi krążącej w rodzinie), które choć o gładkiej skórze to noszący na sobie ślady psychicznego zmęczenia. chlapnęła wodą po twarzy próbując zmyć z siebie gorąco i otrzeźwić myśli. Lodowata krople spływała powoli po podbródku dziewczyny, a jej siostra znaczyła tor na rozgrzanym nagim torsie, skapując na odsłoniętą skórę brzucha.
Kobieta wiedziała I jak bardzo chciałaby w tym momencie paść na ziemię i tarzać się na brudnej podłodze wyjąc z psychicznego bólu. Chciała płakać... ale po co? Co by to zmieniło? Minęło już tyle lat, tyle wydarzyło się w jej życiu do tego czasu. Azazel naprawdę ofiarował dziewczynie bardzo dużo wolności... choć czasami Avruil nie była pewna co do jego działania. Może przeoczyła sygnały?

Rhaast nie musiał jej w żaden sposób poganiać. Avruil ciągle słyszała słowa Azazela, ryjące się głęboko w duszy. Nie miała innego wyboru, jak wykonać je bez opieszałości, więc jeszcze tej nocy ubierała swoje szaty czerwone jak Piekielne ognie i stanęła przed lustrem o brudnej tafli, aby wspomóc się nim ogarnięciu zwichrzonych ciemno brązowych długich włosów.


Anima et eternum servitudo mea Azazel est


Uniosła spojrzenie na swoje odbicie, którego obraz zdawał się z niej szydzić. Czarne plamy na tafli lustra wydawały się być z zamkniętymi oczami na pierzastych skrzydłach Azazela.

- Co oferujesz w zamian?

Położyła dłoń na tafli zakrywając odbicie swoich oczu.

- Moją duszę.

Uniosła leżącą obok maskę i zakryła nią twarz.

- Mało.





Kobieta westchnęła.
- Nie miej mylnego wrażenia o mnie. Nie zamierzam stać okoniem na jego plany, podkopywać rozkazy czy patrzeć jak wy na tym tracicie. To nie miałoby sensu. Nie chcę też skończyć w Piekłach jako część budulca cierpiąc całą wieczność. Wiem, że tym by się skończył brak posłuszeństwa i odpowiednio wysokich efektów. Dlatego będę się starać wypełnić to, co podpisałam krwią oddając całą swoją istotę w jego wieczne posiadanie. Niemniej... - napiła się w końcu wina - ...nie było zapisane, że mam się z tego cieszyć.
- Nikt tego nie oczekuje… ale nie sądzę bym bardzo ci zaszkodził, gdyby udało mi się sprzedać ci tę sytuację w odrobinę różowszych kolorach. Futue hoc! Zmieńmy temat. Mam historię do opowiedzenia… - i nie czekając na opinię Kayli zaczął opowiadać historie. Nie jedną, ale kilka po kolei. Większość z jego rozpraw w sądach Cheliax. Gestykulacja, mimika sprawiały, że wyglądałby głupio… gdyby nie był zabawny. To były bardzo niepoważne interpretacje poważnych spraw, ale nie BARDZO poważnych. Chciał ją po prostu rozśmieszyć. Odciągnąć głowę od czarniejszych myśli a może perypetie, ceregierie i porażki najbogatszych, najpotężniejszych i innych z najwyższych wyżyn społecznych… może ich małostkowe problemy, przyziemne zmartwienia które zdawałoby się powinny być tak bardzo poniżej godności takich ludzi przedstawione w formie komedii byłyby czymś co pomogłoby jej choć na chwilę zapomnieć o tym, że dupa w której są choć ciepła to zdecydowanie jest gównianie udekorowana…

Kobieta w końcu zaczęła się śmiać z opowieści Khala, porzucając smutny nastrój. Wątpliwe, aby całkowicie o nim zapomniała, ale to już było coś.
- Muszą cię tam nienawidzić prawnicy, jeżeli naprawdę tyle spraw wygrałeś.
- Boją się mnie - odpowiedział tonem złoczyńcy z opowieści bardów - Ale nie zrozum mnie źle - kontynuował już normalniejszym, wciąz wesołym tonem - Jestem trzecim piórem w Cheliax. Pierwszym w Isger. Seravil Locke… ten to jest gość, ale ma z cztery stulecia doświadczenia zawodowego więcej niż ja, więc uznaję go za nieuczciwego zwycięzcę. Przy czym mówi się, ze dziedzieje… Jednak mam wrażenie, że mówi się tak od wieku, albo dwóch. Evelynn Mercanter… z nią ścigałem się całe lata i wciąż w środowisku są ludzie co uważają ją za lepsza ode mnie… niestety są w większości, więc nie mogę się uczciwie mianować drugim piórem, aaaaleee… osobiście oskarżam ich o drobny klasizm. Kilka razy usłyszałem, że jest lepsza “bo ukończyła Akademię Lazarusa Kurtza w Cheliax”... ta akademia uważana jest za najlepszą na świecie w prawie… - podpowiedział konspiracyjnym tonem - A ja jestem cholernym samoukiem. Mówię ci… jakbym był bardziej kreatywny to bym opracował remedium na ból dupy i im sprzedawał… byłbym bogaty! - Wzniósł ręce w teatralnym geście i zaśmiał się szczerze i długo, trochę bardziej niż to wypadało, ale nie przejmował się tym.
- Ale również przegrywam sprawy. Nie jestem nieomylny i często jak sprawa jest stracona to jest stracona jeszcze zanim się zacznie… ale raz taką również wybroniłem to było tak…

I opowiedział inną historię, tym razem o domniemanym mordzie na zwierzaku rodu jakiegoś tam szlachcica przez innego szlachcica i mimo, że dowody i świadkowie wskazywali jednoznacznie winnego (klienta Khala) to udało mu się złamać… siostrę oskarżonego. Wyszło, że to ona ubiła czworonoga, ale tu już prawie nie było świadków…
- Do dziś nie jestem pewien jakim cudem ława kupiła, że to był wypadek, ale Narset i tak została skazana na swoje… przy czym “swoje” w przypadku tak potężnych oznaczało sześć miesięcy aresztu domowego… w jej rodzinnej willi. I kilkaset godzin prac społecznych, ale oddelegowała je do swojej służby a na koniec musiała kupić nowego psa. To było już drogie, to był mastiff quadirski. Z drugiego końca świata, ale to nie tak, że to dla jej rodziny rzeczywiście był zauważalny koszt. Od tego czasu zaczęło mi się zdarzać, że świadkowie drugiej strony odmawiali brania udziału w procesie. Lubię myśleć, że to ze strachu przed tym, że ich przewałkuję.
- Chyba już rozumiem jak sobie radzisz we wszystkich relacjach międzyludzkich. Na procesach zagadujesz ich by stracili wątek i wbijasz swoje szpile, a wobec dziewczyn gadasz tak długo, aby zapomniały, że mógłbyś być ich ojcem i w sumie to cię nie lubiły. - zaśmiała się z rozbawieniem.
- Oooo jejku… i co żeś narobiła? Teraz będę musiał cię zabić - ton jego głosu wyrażał głęboki żal, po czym wzniósł zrezygnowane spojrzenie, wyciągnął dłonie w ćwierć dystansu do Kaylie i wykonał nimi gest, a ustami dźwięk skręcanego karku.

- Wybacz, zbyt bystra dla własnego dobra. - Rozłożył ręce przepraszająco. - Musiałem. Nie mogę ryzykować upublicznienia tajemnic mojego podrywu.
Kaylie zaśmiała się szczerze.
- To jak w takim razie taki zmyślny prawnik, pierwsze pióro, dał się wplątać w pakt? Zacząłeś łysieć i chciałeś to zatrzymać? - podśmiała się ponownie, ale tym razem krótko - Musiałeś wiedzieć co stracisz. Mało kogo kręci zostanie czyimś niewolnikiem i przy tym oddanie własnej duszy. - powiedziała cicho, po czym uśmiechnęła się wrednie - Bo ciebie to nie podnieca, czy się może mylę?
Khal zachichotał pod nosem, przekręcając się bokiem. Opierając lewym ramieniem na oparciu krzesła, a prawą dłonią bawiąc się wieprzowym kabanosikiem.
- Wszyscy mamy swoje kinki i jestem ostatni by kogokolwiek potępiać - Nie-odpowiedział filozoficznie po czym pochylił się w konspiracyjnym tonie - Z wyjątkiem tych trzecich. Oni… - zacisnął usta, podnosząc brwi jakby w niemocy do znalezienia słów - Rozmowa na inny wieczór - poddał się, ale oboje wiedzieli, że to tylko gra społeczna i wygłupy.
- Mój kink to to nie jest, nie musisz sprawdzać. - lekko stwierdziła.
Kaylie wyraźnie się uspokoiła, a działania Khala ją rozluźniły. Sama nawet zaczęła pałaszować kawałek żółtego sera.
“Pozostałe sprawdzimy przy innej okazji” chciał zaśmiać się Viktor ale ugryzł się w język… nie sraj gdzie jesz… więc jedynie chichot wykrzywił mu niemo twarz.
- Opowiedz mi o sobie. Unde venis? Quo vadis? Jakbyś mogła zmienić jeden aspekt zarządzania królestwa którego członkiem się czujesz co to by było? I czy lubisz jabłecznik… i to pytanie jest pierwsze, bo należy nam się deser, a lokalna odmiana jabłek jest naprawdę przednia… - wzniósł rękę by zwrócić na siebie uwagę dziewki. Nie musiał długo czekać.
Kaylie w pierwszej sekundzie spięła się na pytanie skąd pochodzi, jakby ono dotknęło delikatnego tematu. Niemniej za chwilę się rozluźniła i odparła:
- Chyba najlepiej zrobimy jak zjemy coś słodszego. Oczywiście, że nie odmówię jabłecznika.
Khal w tym czasie już zdążył przeanalizować reakcję… i zanotował który temat jest drażliwy. Nie miał w tym niecnych celów. Niby najlepsze, najciekawsze dyskusje to te które budzą niepokój egzystencjonalny… ale raczej nie personalny niepokój egzystencjonalny.
- Hej, gwiazdeczko - zwrócił się Frey do dziewczyny ich obsługującej. Było to na swój sposób ryzykowne. W kontekście tego jak często umiarkowanie śliczna dziewczyna w takim zawodzie musiała się spotykać z nahalnym, nieraz zbyt dotykalskim podrywem MUSIAŁA być ona wyczulona na takie zwroty, ale naturalny urok i personalna charyzma Khala sprawiały, że brzmiało to… wręcz niewinnie - Waszego jabłecznika byśmy prosili… o ciasto proszę, nie alkohol. Trzy kawałki.. Czy ty również Kaylie zjesz dwa? - zapytał spoglądając szybko na towarzyszkę.
- Nie będę grymasić jeżeli dostanę dwa. - uśmiechnęła się cwano.
- Więc cztery kawałki. Calvadosa tu macie? Świetnie. Dwa proszę. I dzbanek zwykłego, grzecznego soku jabłkowego z dwoma osobnymi kubkami. Dziękuję pięknie - ostatnie słowa były wręcz pięknie wyrecytowane. Tak dźwięczne, że przyjemnie było ich słuchać.

Chwilę potem blat stołu znów wyglądał bogato. Khal zacierał ręce
- Calvados to lokalny trunek jabłkowy. Klasyczny proces… fermentacja, destylacja… smakuje bardzo jabłkowo, trochę jak cydr, ale… inaczej. I raczej mocny. Mocniejszy niż moje preferencje, stąd… - przelał pół kubka trunku do pustego i wypełnił resztę sokiem jabłkowym - To jest moment w sztuce gdy wyśmiewasz moje rozcieńczanie alkoholu - zachęcił Avruil gestem dłoni, uśmiechając się zbójecko. Naigrywał się, ale nie z niej a z konceptu… czy może bardziej ze standardowych tropów humorystycznych.
- Khal... - Kaylie spojrzała mu w oczy - Czy naprawdę chcemy pić, kiedy jest możliwość, że... będziemy potrzebować jasności myśli w rozmowie? - przesunęła bliżej kubek i zalała połowę sokiem.
- Jestem Viktor. Viktor Goodmann. - Poprawił towarzyszkę z najdelikatniejszym naciskiem - Szczególnie w Evercrest. Khal to imię które jeszcze kiedyś będę nosił z dumą… ale to nie ten dzień… i raczej nie to miejsce. - Uśmiechnął się i jego ton znów stał się pogodny i wesoły - Niewielka ilość alkoholu sprzyja procesom twórczym. Jeśli się martwisz to ma on siłę mniej więcej trzech z czterech części czystej. Spróbuj, oceń i podejmij własną decyzję w oparciu o wcześniejsze doświadczenia z alkoholem. Pamiętaj by wciąż poprawkę na trudną podróż. Nie urazisz mnie tym jeśli zrezygnujesz. Ja mam dość znajomości siebie aby wiedzieć, że ta konkretna ilość alkoholu mi nie zaszkodzi. Najwyżej będę się uśmiechał jak głupi, ale robię to i na trzeźwo.
Kaylie nie odpowiedziała, tylko zaczęła pić alkohol z wyraźną przyjemnością.


 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 24-03-2024, 14:37   #5
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację
Baltizar Harpeness



Kiedy przekroczył próg został niemalże natychmiast porwany przez młodą dziewczynę, pewnie dopiero co przekraczającą osiemnastą wiosnę. Jej długie blond włosy były przyozdobione różowym kwiatem. Dziewczyna podniosła gnoma i zaczęła niemalże z nim tańczyć.

[MEDIA]https://i.imgur.com/EKUhC5X.jpg[/MEDIA]

- Gnom! Tato zobacz gnom! Tak jak mówiłeś! - dziewczyna usadowiła Baltizara na jednym z podwyższonych siedzisk i przeniosła uwagę na zwierzyniec, który mu towarzyszył - Och jakie rozkoszne. Czy mog..
- Woni! - głos karczmarza zagrzmiał za dziewczyną, która smutno spojrzała na źródło - Mówiłem ci, że nie możesz od tak zaczepiać naszych gości. Jest na pewno zmęczony podróżą.
- Ale… - spojrzenie mężczyzny zrobiło się bardziej srogie. Dziewczyna spuściła głowę - …brze. - ruszyła w stronę kuchni, mężczyzna zwrócił się do Baltizara.
- Przepraszam, Piwonia nie spotkała jeszcze w swoim życiu gnoma. - karczmarz westchnął - Jestem Otto, właściciel "Popielnego Dworu". Oczekujemy jeszcze na pozostałych twoich towarzyszy. - mężczyzna w wieku około czterdziestu lat, z czarnymi włosami pokrytymi rudymi łatami - Zaraz, ktoś przyniesie ci jedzenie. Tobie i twoim zwierzętom. - skinął głową na sowę i psa.


Khal Frey i Avruil Myamtharsar



Rozmowa dwójki przebiegała dobrze, wino rozgrzało ich i rozluźniło na tyle, że zaczęli chłonąć atmosferę i wystrój przybytku.
Bar stał za stołem z czarnego, palonego drewna, półki były pełne różnego rodzaju win, oraz mocniejszych trunków. Kilka beczek piwa stało z boku, kurki co jakiś czas wypuszczając smutne kropelki trunku, które nigdy nie zostaną wypite.
Stoły w karczmie wykonane były z ciemnego dębu, ich kształt jednak pozostał niezmieniony i można było zauważyć gdzie zaczynała się kora.
Fotele, krzesła i stołki pokryte były obiciem i barwioną skórą, dając poczucie wygody i odrobiny ekstrawagancji.
Podłoga pokryta była deskami z różnego rodzaju drewna tworząc zawiłe kształty i wzory. Zewnętrzne ściany składały się z kłód dębowych, chociaż mniej więcej do metra od podłogi sterczała czerwona cegła. Co kilka metrów sufit był podpierany przez brzozowe filary, oskrobane z kory i pokryte lakierem, ich nieregularne ustawienie przynosiło na myśl martwy, duchowy las. Naprzeciwko wejścia, na środku sali stało wielkie, ogrodzone kamieniami ognisko, nad którym stał ruszt gdzie obecnie piekła się napchana przyprawami i warzywami świnia, dym z ogniska znikał w kominie, który utrzymywany był przez drewniane filary.
Całość przynosi na myśl miejsce bezpieczne, obiecujące spokój, sytość i ochronę przed zewnętrznym światem.

[MEDIA]https://i.imgur.com/YhE9YK0.jpeg[/MEDIA]

Ich obserwacje przerwał karczmarz, który podszedł do dwójki, najwyraźniej uważając, że wypoczęli należycie po podróży.
- Chodźcie za mną, proszę. Wasz przełożony ma wam coś do powiedzenia. - zaczął prowadzić ich do jednej z bocznych sali, po drodze zaczepiając gnoma, który kończył właśnie posiłek.


Wszyscy



Pomieszczenie nie było dobrze oświetlone. Nie miało żadnych okien, lampy olejne na ścianach były zgaszone. Jedyne źródło światła stanowiło pięć świec stojących na stole.
Stole, w którego blacie wyryty był pentagram, a w środku wymalowany był symbol Azazela.
- Siadajcie. - karczmarz polecił zgromadzonym i podszedł do stołu sięgając do sakwy u swego pasa.
- Exspectant te, Azazel. - słowa mężczyzny, wydawały się niemalże znudzone całą sprawą. Wysypał coś w sam środek pentagramu, który nagle wybuchnął ogniem. Wielki płomień zaczął się powoli przekształcać, w końcu przyjmując formę twarzy, którą każdy z nich rozpoznawał.

- Ach, dobrze. Wszyscy tu jesteście. - ognisty czart przyjrzał się po kolei każdemu z siedzących - Witajcie, w Evercrest moi drodzy. Będzie to miejsce mojej najnowszej inwestycji. Otrzymałem prawne zezwolenie od niebiańskich sił na założenie własnej religii i mam zamiar zrobić to tutaj. Lub, bliżej prawdy, wy zrobicie to tutaj. Khal, Avruil, wy już się znacie, mam nadzieję, że nie będzie problemów na tej płaszczyźnie. Poznajcie Baltizara Harpenessa, to bajarz, z którym współpracuję już jakiś czas, jestem pewny, że znajdziecie dla niego zastosowanie. - diabeł zerknął na gnoma - Uzgodnicie wszystko po spotkaniu. Teraz, pomimo, że Ja mam zezwolenie, nie oznacza to, że lokalne religie i rządy będą szczęśliwe z waszego pojawienia się na tych terenach, zalecam więc początkową skrytość. Otto zapewni wam, nocleg i wyżywienie, wszystko inne będziecie musieli z nim ustalić. Takie przedsięwzięcie będzie wymagało funduszy, ale też i dobrej reputacji. Śmiertelnicy chętniej podążają za przywódcami niż tyranami. Więc chyba lepiej będzie jak zrobicie dobre wrażenie. Pobawcie się poszukiwaczy przygód, uratujcie księżniczkę, zabijcie smoka, uwolnijcie pradawne zło, aby je potem zniszczyć. Lub nawymyślajcie, że już to zrobiliście, Baltizar jest dobry w opowiadaniu bajek…

- Rytuał dobiega końca, caprium. - głos karczmarza dobiegł z rogu pomieszczenia.
- Respektujcie lokalne prawa, wszelkie własne sprawy możecie załatwiać, jeżeli nie staną na drodze mojej inwestycji. Powodzenia, za tydzień spodziewam się raportu. - z tymi słowami płomień zniknął, a trójka plus karczmarz zostali sami.
- No to wiecie już, co macie zrobić. Jutro powinienem mieć listę kłopotów w mieście. Na razie więc, może zapoznajmy się lepiej.
 
__________________
Mother always said: Don't lose!
Seachmall jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 25-03-2024, 18:21   #6
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Karczmarz podszedł do stołu, spokojnie siadając na wolnym krześle.
- Więc, zacznijmy od początku. Jestem Otto, Popielny Dwór to mój dom, mój przybytek, moje królestwo. Azazel dobił ze mną targu: zapewnię wam miejsce do odpoczynku i planowania, w zamian wy zrobicie coś dla mnie. Jeszcze nie jesteście na to gotowi, więc na razie nie ma co o tym rozmawiać. - spojrzał w sufit zastanawiając się nad czymś - W przybytku na stałe są jeszcze cztery osoby. Otis, mój brat, jest kucharzem i łowczym. Jeżeli, któreś z was ma ochotę wyruszyć na małą eskapadę w las, to zapraszam do niego. Piwonia i Lilia, moje dwie córki, obsługują gości. Ostatni to Juri, jest alchemikiem, głównie można go spotkać w piwnicy, lub za Dworem w jego zielniku.
Khal jeszcze nim gospodarz zakończył wypowiedź wrócił wspomnieniami do odprowadzanych jego wzrokiem kroków jednej z dziewek karczemnych. Piwonia, czy Lilia… Oto było pytanie… Strzyknął śliną porzucając (bez przekonania) plany pod pretekstem “nie stania gdzie się je”.
- Bądź pozdrowion, Otto. I również ty Baltizarze - przywitał się Khal w swoim, nie do końca poważnym zwyczaju - Mówcie mi Viktor. Viktor Goodman. Khal Frey nie powinien sprawić kłopotów, ale to imię które może zbyt szybko odkryć pewne karty.
- Otto, wytłumacz mi proszę… Z jednej strony układu jest wikt i opierunek. Plus sala konferencyjna. Z drugiej przysługa której cała nasza trójka razem jeszcze nie jest gotowa wykonać… Kilkadziesiąt do kilkuset sztuk złota rocznie do… - wskazał gestem dłoni całą ich trójkę… piątkę licząc zwierzaki Baltizara.
- Nie zrozum mnie źle, jeśli udało ci się wynegocjować TAKIE warunki to z miejsca oddam ci pokłon i zakrzyknę “ucz mnie mistrzu” - zaśmiał się Frey - ale bardziej prawdopodobne jest, że coś jeszcze jesteś winny… pytanie brzmi czy bezpośrednio jemu i nas to już nie dotyczy, czy jednak jest to coś o czym powinniśmy wiedzieć. - Urok Khala był niezawodny. Uśmiech nieprzerwanie serdeczny, ale nie nachalny. Powiedzieć, że w głosie i postawie nie było krztyny zarzutu to niedopowiedzenie.
Karczmarz westchnął.
- Ty jesteś od niego, tak? Brzmisz jakbyś miał mnie okraść, a potem próbował wmówić, że zrobiłeś to legalnie, a moje narzekanie jest wbrew prawu. - stwierdził spokojnie Otto - Pozwól więc, że nakreślę ci sytuację jasno i wyraźnie. To Ja robię Azazelowi przysługę, nie na odwrót.
- W porządku - Khal wzruszył ledwo zauważalnie ramionami - ale ja pytam “dlaczego”. Bo to co nam przedstawiłeś jest wybitnie jednostronne. Na twoją korzyść. Czegoś nie rozumiem. Coś mi umyka. Może sytuacja w Evercrest z jakiegoś powodu sprawia, że wynajęcie czy kupienie sobie domu jest niemożliwe i jesteś jedyną opcją aby mieć jakąkolwiek bezpieczną siedzibę. Chciałbym to wtedy wiedzieć.
- Ponieważ. - odparł karczmarz kręcąc oczami - Nie mam obowiązku spowiadać ci się, z mojej umowy z Kozłem Ofiarnym. Chcesz wiedzieć więcej, zapytaj jego. Moje obowiązki nie ograniczają się tylko do załatwienia wam darmowego noclegu i żarcia, ale to jest jedyne co musicie wiedzieć. Jak chcesz możesz spadać i oddawać kilka srebrniaków dziennie w jednej z innych karczm. Mnie to nie boli, a i tak będziecie musieli dla mnie wykonać to zadanie. Inaczej moja umowa z Azazelem będzie zerwana, a tego naprawdę nie chcecie.
- To jest odpowiedź. I to całkiem pełna. Dziękuję - odpowiedział Khal z wciąż tym samym, pogodnym uśmiechem jakby ta próba sił socjalnych spływała po nim niezauważona, ale co w głowie planował to jego.
- W porządku wiara… chyba czas się sobie przedstawić abyśmy wiedzieli z kim pracujemy i czego możemy po sobie nawzajem oczekiwać. Jestem Viktor Goodmann. W Cheliax dosyć znany w wielu kręgach. Jestem adwokatem i to piekielnie dobrym adwokatem - zaśmiał się pod nosem z prymitywu i oczywistości swego żartu - W terminologii poszukiwaczy przygód myślcie o mnie jako o twarzy, ale dysponuję też magią objawioną i potrafię się bronić, choć stronię od zbędnej walki. Wierzę, że dzięki mnie znacznie łatwiej będzie nam skapitalizować osiągnięcia na płaszczyźnie socjalnej.
- Więęęęc… ty będziesz przywódcą kultu.- stwierdził beznamiętnie gnom wyjmując w końcu z plecaka kartkę papieru, pióro i przygotowując atrament.- Jestem Baltizar, jestem Bajarzem i… rozwiązuję problemy, prowadzę badania, zapewniam wsparcie. A i jestem fałszerzem. Także. Nie przepadam walczyć osobiście, co zresztą zrozumiałe… skoro zwykła drobna blondynka może mnie obezwładnić podnosząc do góry.-
Gnom przez chwilę zamarł nasłuchując. Po czym zwrócił się do karczmarza. - Naprawdę, żadnych gnomów przez kilkanaście lat? Tego bym się prędzej spodziewał w Cheliax, niż tu…-
Po czym nie czekając na odpowiedź Otto kontynuował wypowiedź przygotowując atrament.- Co do walki, z pewnością da się tu nająć jakieś mięśnie do bojów, zwłaszcza na pierwszej linii. Nikt nie powiedział, że to my osobiście musimy ratować księżniczki… wystarczy że w imieniu… no… nowego boga, pod symbolem nowego boga.-
Po czym zaczął pisać.- Więc potrzebna jest doktryna nowego kultu. Choć nie od zaraz. Potrzebny jest symbol, jak najszybciej… by pod nim robić szlachetne czyny. Przygotowywać katastrof chyba nie potrzeba. To Rzeczne Królestwa. Można o nich powiedzieć wiele, ale nie to że są spokojne…- pisząc Baltizar ziewnął szeroko.- Co dalej. Potrzebna świątynia… z odpowiednich wystrojem. Potrzebne są święta, rytuały i cały ten ryt sakralny. Część z tego Azazel sam musi dostarczyć. Resztę trzeba wymyślić. Może z jakimiś ckliwymi legendami, w zależności od dziedziny w jaką wejdziemy. Patron spraw beznadziejnych, rybaków, bajarzy? Coś się wymyśli… - gnom machnął ręką pisząc. - Co jeszcze… trzeba by się zapoznać z konkurencją nim w ogóle zajmiesz się krzewieniem nowego kultu. Tak na razie to nie ma co religijnego biznesu rozpoczynać. Wystarczy znak, odrobina tajemnicy i głośne czyny robione pod tym znakiem. Na początek.-
Podrapał się piórem po brodzie. - Co jeszcze… Chyba tyle. A i hełm. Ale to inna sprawa. Na razie świątynia.-

Znów spojrzał na karczmarza. - Po ile tu budynki chodzą? Albo… piwnice?
Odkąd tylko weszli do pomieszczenia i usiedli przy pentagramie Kaylie wyglądała na spiętą. Pocierała jedną z dłoni palcami drugiej jakby w próbie uspokojenia się. Wyraźnie nie czuła się komfortowo w tej sytuacji, ale brak komfortu dopiero miał nadejść. Wydawała się lekko skulić na pojawiający się obraz Azazela, jakby tak naprawdę nie chciała być w tym miejscu i mowa ciała to wyrażała, a brak możliwości nie był dla niej komfortowy. Spokój jaki odczuwała w rozmowie z Khalem wyraźnie wyparował wraz z pojawieniem się diabła. Unikała nawiązania kontaktu wzrokowego z Azazelem zupełnie jakby ten sam w sobie miał palić piekielnym ogniem.
Gdy obraz diabła zniknął można było dostrzec jak powoli uspokaja się ciężki oddech kobiety siłą panującej nad pokazywaniem tego dyskomfortu. Nie była przyzwyczajona do walki z odruchami ciała w interakcjach socjalnych, temu w tym momencie łatwo było ją odczytać. Skuliła głowę patrząc na swoje dłonie, z których jedna nosiła ślady silnie wciskanych paznokci aż do kilku kropel krwi, jakie postarała się ukryć pod stołem.
Spojrzała na Khala, gdy ten mówił o magii objawionej, ale stłumiła w sobie słowa pozwalając gnomowi dokończyć swój potok myśli.

Kaylie zobaczyła na swojej dłoni dłoń Viktora na swojej gdy na chwilę Baltizar ściągnął na siebie uwagę gospodarza i sam był zajęty spisywaniem notatek. Był to czysto platoniczny gest i było to czuć. Jego wyraz twarzy mówił “wszystko będzie w porządku, nie martw się”, może nawet odrobina “masz tu przyjaciela”. Na moment zacisnął dłoń mocniej i ją wycofał nim ktokolwiek by to zauważył. Nie chciał by ktoś tu myślał, że Kaylie potrzebuje jakiegokolwiek wsparcia.

Arkanistka spojrzała z zaskoczeniem na Khala, jak jego dłoń dotknęła jej. Wybiło ją to z przybitego stanu, jako że było zupełnie nieoczekiwane.

- Myślę, że warto będzie zacząć od odrobiny własnego PR’u - odpowiedział Baltizarowi Viktor - Dopiero z czasem, powoli odsłonić, że naszym benefaktorem jest Piekielny Lord. Aby jak ktoś się przestraszy tego faktu przyjaciel go uspokajał “ale przecież to ci bohaterowie co ratują kotki z drzew i smoki z wież! To przecież ci wybudowali sierociniec dla niechcianych dzieci! Oni nie są źli, więc ten Azazel też nie może być!”... tak, wiem. Naciągane, a przede wszystkim uproszczone ale osiągalne. Mamy tydzień na pierwszy raport. To nie starczy nawet na znalezienie jednej z najlepszych opcji nieruchomości, ale możemy zacząć się rozglądać. Ja mam ze sobą odpowiednią dokumentację i będę zakładał kancelarię. Normalnie funkcjonalną, choć drogą… aby mieć klientów, ale nie za dużo. Jeśli byście się widzieli to jest opcja byście oficjalnie byli w niej pracownikami.

Gnom wzruszył ramionami mówiąc beznamiętnie. - Wszystko jedno. -
Machnął ręką.- Nie. Nie interesuje mnie prawo czy logika. Nie potrzebuję pracy. To tak… ja jutro przyjrzę się miejscowej religijnej konkurencji i ofercie jaką reprezentuje. Sprawdzę możliwość najmu awanturników. Wy… przygotujcie symbol do wyszycia na płaszczach.-
Przeciągnął się i poprawił wbity w drewno podłogi kostur, zerknął na leżące w przeciwległych kątach “zwierzaczki”. A następnie spojrzał kolejny ciemny kąt wypatrując kogoś i czegoś.
Mruknął coś pod nosem co brzmiało jak “A tam ciicho byyć”.
Spojrzał na karczmarza dodając.
- Jeśli w nocy… słychać będzie z mego pokoju krzyki, to nic niepokojącego. Często mam koszmary.
- Muszę ostrzec przed jedną sprawą dotyczącą mnie. - nagle odezwała się kobieta - Azazel nazwał mnie moim prawdziwym imieniem, którego już od lat nie używam. Nazywajcie mnie Kaylie Sunfall, aby moja przeszłość nie ugryzła. Jestem Avruil Myamtharsar - elficki akcent przebrzmiał w mianie - i możliwie ciągle są osoby, które by mnie poszukiwały, a przyznanie się, że jesteśmy w komitywie może źle wpływać na wasze postrzeganie.
- Wszystko jedno… - stwierdził beznamiętnie gnom wykazując brak zainteresowania tą kwestią.
- W porządku - klasnął w dłonie Vitkor - Baltizar jutro zbada religie w Evercrest. Ja się rozejrzę jak wygląda sprawa status iuridicus w Evercrest. Poza tym popytam, podowiaduję się wszystkiego i niczego. Musimy poznać plotki i nastroje w okolicy jeśli mamy trafić w sedno z naszym celem. Sprawdzę czy może mają jedną z tych śmiesznych gildii bohaterów - głos się śmiał Viktorowi gdy wymawiał nazwę tych instytucji - Poza tym rozeznam się w zwyczajach legislacyjnych. Chcemy być po dobrej stronie prawa. W tym czasie Kayli… - zrobił najkrótszą pauzę aby dać dziewczynie możliwość samodzielnego odpowiedzenia jak widzi swoją rolę w najbliższych kilkudziesięciu godzinach…
- Zakręcę się wokół najemniczej braci, by wybadać co im w Evercrest pieniądz daje, a także spróbuję nastroje ogarnąć.
- Otto - zwrócił się Viktor do gospodarza - Dajesz nam wikt i opierunek, jesteśmy bardzo wdzięczni oczywiście, ale mamy dostęp do tego pomieszczenia? I jakieś zasady które chciałbyś abyśmy przestrzegali ponad to co możemy się sami domyślić? Nie wiem… Otis nienawidzi jak mu się wchodzi do kuchni niezaproszonym? Nie można zapalać świec w oknach po północy bo mroczne fey się zlatują?
- Fae nie zbliżają się do miasta. - odparł karczmarz - Dostęp do tego pomieszczenia macie, ale nie przyzywajcie swojego właściciela bez mojej zgody. Jeżeli jakieś drzwi są zamknięte to mają takie zostać, pukajcie do laboratorium Juriego. Jeżeli złapie któreś z was z łapami na moich córkach, nie odzyskacie ich.
Zajęty porządkowaniem bałaganu na stole Baltizar zdawał się nie zwracać większej uwagi na zakamuflowane groźby karczmarza co do jego pociech. Bo wszak jeśli ktoś tu mógł zostać przyłapany, to właśnie jego dziewuszka z łapami na gnomie. I nie wiedzieć czemu nie została za to ukrarana. Wzruszył ramionami i ruszył do wyjścia, gestem dłoni przywołując swoich ochroniarzy. "Pies" ruszył pierwszy, karciana sowa przemknęła tuż za nim stapiając się czasami z otoczeniem.
Baltizar był zmęczony podróżą i miał plany… wiele planów, nie wszystkie wyraził słowami.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 28-03-2024, 11:50   #7
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację

Perypetie K&K 1/2.

Kiedy tylko Kaylie opuściła "pokój narad" zaczepiła od razu Viktora nim ten zdołał odejść dalej do izby karczemnej.
- Jak mam rozumieć ten gest? - zapytała wprost.
Viktor zmarszczył brwi w drobnej konsternacji. Spojrzał w przód za Baltizarem co zdążył już zniknąć i Otto który jeszcze za nimi nie wyszedł.
- Jako dokładnie to czym był… - mówił głosem umiarkowanie cichym, starając się nadać rozmowie odrobinę prywatności - dodaniem otuchy. Nie odbieraj mojej nonszalancji w zły sposób. Azazel jest straszliwą istotą. Niepokój w jego obecności jest całkowicie naturalną reakcją. Jeśli posunąłem się za daleko i dotyk został odebrany jako natarczywy to wiedz, że nie miałem złych zamiarów i przyjmij moje najszczersze przeprosiny.
Viktor pochylił głowę i nieco wzniósł otwarte dłonie w pojednawczym geście.
Kobieta patrzyła uważnie przez chwilę, ale w końcu westchnęła.
- Nie, wszystko dobrze. Mam przyzwyczajenie z relacji z najemnikami gdzie zazwyczaj taki dotyk byłby próbą rozpoczęcia czegoś więcej, a okazanie wsparcia oczekiwaniem okazania wzajemności w nocnej zabawie.
Viktor wciąż marszczył brwi gdy Kaylie opowiadała mu o doświadczeniach, a w jego oczach pojawił się ledwie dostrzegalny przebłysk troski.
- Tttak… - powiedział przeciągle, ale to był sam dźwięk, nie niosący przekazu - słyszałem o tym, że okazjonalnie to tak wygląda w bandach najemniczych. Nie miałem nieprzyjemności z taką obcować, choć definitywnie nie oskarżam wszystkich ludzi z którymi pracowałem o opanowanie społecznego savoir vivre’u… Jakkolwiek… solennie obiecuję - zadeklarował głębszym, oficjalniejszym tonem kładąc rękę na piersi… w pełni sobie sprawę ze śmieszności jaką była już sama tak podniosła postawa i ton w ciasnym korytarzyku pod karczmą, ale na pewnej płaszczyźnie był rozbawiony tą groteską… - że wszelkie moje oczekiwania co do ciebie będą natury zawodowej… Hmmm… - podrapał się po skroni - No dobra, z drobnym aneksem, bo już nawet kumple, czy koledzy są już uprawnieni do pewnych oczekiwań społecznych względem siebie i tych nie wykluczam - ręka z piersi zsunęła mu się na rzecz gestykulacji gdzieś z początkiem “aneksu”.
- To ja też przepraszam za patrzenie w ten sposób na ciebie. Dziesięć lat zrobiło swoje. Nie powinnam tak cię ocenić. - położyła dłoń na ramieniu Viktora - Dziękuję za ten gest wsparcia.
- Przyjęte, wybaczone. Wszyscy niesiemy w sobie jakiegoś rodzaju syf, który potrafi wypaczyć postrzeganie świata. Zauważenie go pomaga. Chodźmy, to nie jest wygodne miejsce na dyskusje a i mam wciąż plany przed wieczorem. Idę na zakupy. Czuj się zaproszona, ale bez nacisku jeśli masz inne plany - wzruszył ramionami odejmując jeszcze powagi swej propozycji “to nic takiego”.
- Chodźmy, zmarnuję trochę czasu by cię naciągnąć na coś. - odparła z uśmiechem i wzięła Khala pod rękę.
Kaylie nie widziała ciepłego, opiekuńczego, odrobinę nawet “ojcowskiego” uśmiechu który zdradliwie wpełzł Viktorowi na twarz. Zanotował mentalnie to uczucie które wślizgnęło się razem z nim. Do późniejszego przeanalizowania.


Słońce powoli zbliżało się do szczytów budynków Evercrest. Stolica królestwa powoli nabierała pomarańczowych barw, ale mieli jeszcze dobre półtorej godziny nim ciemności zamknął wszystkie biznesy. Rozmawiali po drodze o niczym, ale też o wszystkim. Typ rozmowy dzień po której nie pamięta się prawie nic, poza przyjemnie spędzonym czasem. Poprowadził spacer, bo nigdzie nie pędzili, trochę na około, by zahaczyć (zupełnie niepotrzebnie) o wzniesienie. Było nieco uciążliwe z gdy się na nie wchodziło, ale wystawiało oczy na jeden z lepszych widoków na pasmo górskie ciągnące na północ od stolicy. Rozejrzał się po niebie, wyraźnie coś analizując.
- Jakieś dwa miesiące temu słońce zachodziło bezpośrednio za ich szczytami i znów będzie zachodzić za jakieś osiem. Szkoda, że to ominęliśmy.
Kaylie widziała co Viktor miał na myśli. Góry wznosiły się ponad murami i budynkami miasta. Horyzont nie. Więc niemal w całości urok zachodu słońca ukryty będzie przed oczami mieszkańców.
Kaylie milczała sycąc oczy widokiem i już wydawało się że nic więcej nie powie, gdy mężczyzna poczuł jak przysunęła usta do jego ucha i wyszeptała:
- Mieszkałeś tutaj wcześniej. - stwierdziła odsuwając się lekko.
Viktor zaśmiał się pod nosem, przymykając na moment oczy w rytm wesołości. W jego głosie słychać było uznanie.
- Zuch dziewczyna… zgadywałem jeszcze o dwóch punktach programu nim się spostrzeżesz… Nie w samym mieście Evercrest, ale w wiosce Oar’s Rest. Odwrócił się w bok i wskazał gestem ręki generalny kierunek.
- Jakbyś wyburzyła tą część miasta i miała sokole oko to byś ją zobaczyła pomiędzy trzema pagórkami. Pierwszy na widoku byłby wielki młyn Rakusa, gdzie mielono zboże również z Sodbury. Przynajmniej jego część. Trudniej byłoby zobaczyć Stary Zrąb. Tartak nieużywany już w czasach jak tu mieszkałem, teraz pewnie już tak zarosły, że niewidzialny nawet z pół mili.
- Powiedz mi... Czy to z twojego wyboru Azazel wybrał to miejsce? - zapytała patrząc w przestrzeń - Czy jesteś dla niego istotnym elementem dla kultu, jaki chce założyć? - spojrzała w oczy mężczyzny, a w jej własnych głównie widać było zaciekawienie.
- Myślę, że wszyscy jesteśmy dla niego ważni, aaale… - przeciągnął trochę głos, po czym sporo go zniżył. Nikogo nie było w pobliżu, ale w tym temacie pozwalał sobie na odrobinę paranoi - …mam również swoje szczególne miejsce w jego planie. W jego procesie myślowym, gdy wybierał Grunt Zero dla swojej religii na pewno jednym z argumentów było moje pochodzenie. Ale nie rozmawiajmy o nim dzisiaj - poprosił chwytając jej dłoń, którą wciąż trzymała go pod ramieniem - Jeśli tak cię to ciekawi to nie ma problemu. Jutro. Może pojutrze. Dziś mam jeszcze drobny i wątpliwej pomysłowości plan i chciałbym aby to on definiował ten wieczór, a nie nasz benefaktor.
- Dobrze. - zgodziła się - Więc pewnie powrót do swojego domu to dla ciebie miłe doświadczenie, tak? Może masz tu rodzinę?
- Na swój sposób - delikatnie wznowił spacer, bo słońce nie zamierzało się zatrzymać na niebie - Mam tu kilku ludzi do zniszczenia - odpowiedział tonem serdecznym… ale Kayli słyszała w nim napięcie i fałsz. - Przepraszam cię, że stawiam cię w takiej sytuacji gdzie na dwa pytania z rzędu daję tę samą nie-odpowiedź, ale z zasady kłamię tylko kiedy mi za to płacą, a znów udało ci się trafić precyzyjnie w temat który by przyćmił mój skromny, malutki, tyci tyci planik - uśmiech był już zupełnie szczery i życzliwy. Małe iskierki czegoś co można by rozumieć za ekscytację tańczyły w jego oczach… - ale tak. Jak odseparować tych ludzi to jest kilka miejsc które chcę odwiedzić. Choćby zobaczyć, czy wciąż tak samo łatwo jest włamać się do browaru Zubina w Sodbury. Spędziłem za kadziami więcej niż kilka szczęśliwych chwil z przyjaciółmi. Miałem nadzieję zobaczyć ten zachód słońca nad górami - pozwolił sobie się na moment rozmarzyć, a Kaylie widziała w jego oczach szczęśliwsze chwile. Takie które zwykle tylko w pamięci są aż tak wspaniałe… pamięci która zdążyła już obedrzeć wspomnienia ze wszystkich przyziemnych trosk i zmartwień, zostawiając tylko to co przez te lata naprawdę chciało się zapamiętać.
- Ale jak widać przyjdzie mi na to poczekać - głos mu się zaśmiał gdy wrócił do rzeczywistości.
- Spodziewałabym się, że taki poważny prawnik z wieloma sukcesami będzie pochodził z jakiegoś bogatego miejsca i szanowanej rodziny. - rozejrzała się - Evercrest... Nie ma tego w sobie.
- Nie - przyznał jej rację - To jest dziura. W Egorian, stolicy Cheliax są dzielnice o wiekszym zaludnianiu niż całe miasto Evercrest. Może nawet niż całe królestwo. Wielu moich kolegów po fachu pewnie podejrzewa, że jakoś naraziłem się komuś wielkiemu i potężnemu i zostałem tu zesłany za karę - słońce ukrywało się za architekturą miasta wraz z tym jak schodzili na niższe tereny.
- A jeśli kiedyś tam wrócę to będzie już na tyle późno, że będzie wyglądało jakby ten ktoś zdążył mi to zapomnieć. Więc miałbym wtedy bardzo wiele do odpracowywania by odzyskać dzisiejszą famę jaką tam mam w środowisku.
- W takim razie ominęły cię wszystkie gry polityczne... Jak więc zdobyłeś famę? - zapytała - Nie z urodzenia zgaduję czy też nie z zamieszkania w stolicy.
Viktor szedł przez chwilę milcząc, zamyślony patrzył niby przed siebie, niby w ciemniejące już niebo.
- Opuściłem Evercrest mając trzynaście lat. Pięć lat później byłem już w Isger pomocnikiem bibliotekarza. On mnie przedstawił mistrzyni Elowin Morgwyn i udało mi się ją przekonać by na swego asystenta wzięła samouka co przeczytał kilka ksiąg o prawie zamiast absolwenta którejś z wielu szkół w Cheliax. Bogowie, ale mi się wtedy kolana trzęsły… - głos zaśmiał mu się w rozbawieniu - Jestem przekonany, że to widziała. Po kolejnych trzech latach byłem już w grze… i doskonale się w niej odnalazłem. Więc nie, nie ominęły mnie gry polityczne… ale też nie sądź, że Cheliax jest jakoś wybitnie wyjątkowe pod tym względem. Lubią wywyższać pod niebiosa jakim geniuszem trzeba być, aby się zorientować w ich polityce, ale widziałem mniejsze państwa o bardziej kłopotliwych intrygach. W Cheliax to się po prostu mnoży, ale w ilości ginie im pogląd na szczegóły. Tam mógłbym wyruszyć do dowolnej z prowincji, czy regionu… na Zachodnim Archipelagu, w Nidal, gdziekolwiek w Isger czy znów w Centralnej Wildze bym się łatwo odnalazł poprzez modum anonimowości. Tutaj może okazać się, że jest tak naprawdę trzech poważnych graczy i wiedzą o sobie wszystko nawzajem. Wtedy będę musiał opracować metody zupełnie różne od tego co znam.
Wstrzymał się na razie z pytaniami o życie Kaylie. Wyraźnie był to drażliwy temat, a jeszcze nie byli przyjaciółmi aby było to jego miejsce by dopytywać... Ale gdzieś tam wierzył, że przyjdzie jeszcze czas na tego rodzaju dyskusje.

- Gry polityczne nie są moim konikiem. - przyznała - Jako najemnik nie zajmowałam sobie głowy powodami, jakie mieli pracodawcy. To była ich sprawa. Nauczyłam się tylko wymuszać na nich spisanie umowy ze mną, by nie mogli się wyślizgnąć z ustalonych warunków, jak to robili nie raz z początku. - skrzywiła się - Rozumiesz, byłam młodziutka, to pracodawca "zapomniał" ile jest mi winny i pogonił dzieciaka bez obiecanej kasy. Oczywiście z papierem mógł to samo, ale było trudniej się wyplątać i mogłam na pomoc wziąć tych, co za opłatą mu "przetłumaczą" ile musi dać. Oczywiście to się działo, gdy byłam sama, a nie w grupie najemniczej, ale bycie w takiej miało swoje plusy i minusy. - stwierdziła - Szczerze to wolałam być pozostawiona sama z księgami i badaniami, jednak jeść też musiałam, więc nie zawsze było to możliwe.

Viktor chwilę nie odpowiadał, trawiąc co usłyszał. Szukając odpowiedzi których nie miał. W końcu wyrwał się z zamyślenia i uśmiechnął do Kaylie odrobinę smutno.
- Wielka szkoda, że nie spotkaliśmy się wcześniej… z radością dałbym ci pracę jako mojej asystentce. Co prawda te cztery do dziesięciu godzin dziennie byś musiała poświęcać sprawy których się podjąłem, a wcześniej musiałbym cię z pół roku douczać w tematyce nie tyle prawa co w burocratiae processualis, ale bystra jesteś. Szybko byś załapała. I nigdy byś się nie musiała martwić o jedzenie czy dach nad głową. Miałem też kilka znajomości w kręgach magicznych… może tam udałoby mi się ciebie polecić… może, gdyby, chciałbym, szkoda, yadda, yadda, yadda… wybacz moje gdybania. To słabość mojego charakteru. Łatwo mi puścić wodzy fantazji i rozważać alternatywne ścieżki którymi mogłaby się historia potoczyć. Lepsze ścieżki.
- W sumie to nawet nie musiałabyś dla mnie pracować. Mógłbym to ja pracować dla ciebie i bym dla ciebie orżnął w sądzie oszusta tak, że żałowałby, że kiedykolwiek ciebie na oczy zobaczył. Taka sprawa też mi się kiedyś zdarzyła. Nieuczciwy zleceniodawca skończył płacąc pięciokrotnie więcej niż umowa stanowiła PLUS moje wynagrodzenie. To było jeszcze raz tyle - nie wspomniał, że takich spraw miał jeszcze dwie. Jedną przegrał, drugiej w ogóle nie przyjął. Jak sprawa jest stracona to jest często stracona jeszcze zanim się zacznie… i zgadywał, że to z tych sprawa Kaylie wyrobiła sobie zwyczaj oczekiwania kontraktu nawet przy drobnych zleceniach.
Kaylie zaśmiała się krótko.
- Ty to naprawdę lubisz tworzyć scenariusze na poczekaniu. Wątpię bym chciała pracować u ciebie, bo byłoby to uwiązaniem do jednego miejsca, a teraz dopiero zostanę na dłuższy czas w ograniczonym obszarze. - powiedziała z ukrywaną nerwowością - Zwykle życie najemnika po prostu dawało dużo okazji do podróży, często. Teraz... - westchnęła - Jestem przywiązana. Dość mnie to martwi, może za bardzo i niepotrzebnie, ale odzwyczaiłam się od posiadania miejsca. Jest miłe i daje pozorne poczucie bezpieczeństwa... tylko wiadomo, że jest też jak stacjonarny drogowskaz do ciebie. Ciężko było z bogactwa wejść w podróżną najemniczość - stwierdziła najwyraźniej nie zwracając uwagi, że powiedziała więcej niż powinna - i równie ciężko będzie wrócić do stacjonarnego charakteru na rozkaz…
“Kiedyś cię zapytam przed czym uciekasz” - pomyślał tylko Viktor, widząc, że to byłoby dla niej trudne w tym momencie.
- Coś za coś, byś mogła poświęcić dużo czasu swoim księgom w takim układzie. Stać by cię było na prywatne zajęcia magiczne, choć bardziej z studentami wyższych lat akademii magicznych niż prawdziwymi magami. I średnio co dwa miesiące miałem wycieczkę w inne regiony Cheliax lub najbliższych okolic. Choć Nidal nigdy nie było przyjemnym przeżyciem. Nie ważne! Głupi temat, głupie rozważania! - zaśmiał się w głos i spojrzał na ciemniejące niebo.
- In lamentio muszę stwierdzić, ze nie damy rady dziś obejść wszystkiego co chciałem, a ostatni punkt jest dla mnie jedynym ważnym. Więc powiedz mi… i wybacz jeśli zabrzmi jakbym cię oceniał zbyt… jednowymiarowo… ale widziałaś się kiedyś w sukni? Takiej prawdziwej. Jest tu niedaleko Salon Lady Barabii. Teraz pewnie jej córka zdążyła przejąć biznes, ale jeśli mnie pamięć nie myli, a może mylić bo sięga ona ćwierć wieku wstecz, miała ona wielki talent w swoim kunszcie. Wyobraźnia mówi mi, że dobrze by ci w nich było… - uśmiechnął się zachęcająco.
Kaylie spojrzała podejrzliwie, ale jednocześmie miała lekki uśmiech na ustach.
- Swoje w sukniach przechodziłam po balach, ale dziesięć lat to by tylko przeszkadzało. Co ty w ogóle knujesz? Planujesz się wbijać na jakieś bale czy po prostu mnie chcesz poderwać? - zaśmiała się na słowa.
- Bah… jeśli obowiązki mnie nie przygniotą to daję sobie dwa do sześciu tygodni nim nie znajdę się na jakimś oficjalnym przyjęciu. Zależnie głównie od tego jak często się one tutaj odbywają. Jakbyś chciała mi towarzyszyć to sprawiłoby mi to wielką przyjemność i… pomogło zbudować wizerunek. Piękna buźka przy ramieniu jest ceniona na salonach. Piękna buźka która jeszcze ma za oczami… - uniósł brwi na moment w zachęcającym geście i nie dokończył wypowiedzi, ale przekaz był jasny - Duh… - zmarszczył brwi gry dodał dwa do dwóch - Dorzućmy, że jeszcze poskładałabyś jak harmonijkę nie tylko same szlachetne główki, ale i większość ich ochroniarzy… to też da się wykorzystać. Supremacja na trzech płaszczyznach. Ten pomysł robi się lepszy i lepszy. Definitywnie chciałbym ciebie wtedy ze sobą zabrać!
- Więc musisz we mnie zainwestować. - powiedziała rozbawiona - Przecież ja za twoje pomysły co do mnie płacić nie będę, zgadzasz się? - zapytała, ale nie oczekiwała na odpowiedź, bo spojrzała nagle poważnie na Viktora - Czy twoja magia... pochodzi od niego?
Viktor zamknął usta które zdążył już otworzyć uradowany. Uśmiech zmalał mu na twarzy, ale nie zniknął.
- Zbyt bystra siksa… - rzucił niepoważnie, niby w bok po czym spojrzał na nią - Tak - odpowiedział po odrzuceniu alternatyw forsownego przełożenia na dalsze dni. Teraz to byłoby oczywiste. Nie mówił dalej pozwalając Kaylie aby sama pokierowała tą dyskusją gdzie miała ochotę. Sama zadała pytanie które mogły w niej siedzieć. “Niesamowite” pomyślał sam do siebie kiedy zdał sobie z tego sprawę, ale nie zmienił zachowania.
- Czyli go czcisz... Jak boga. - pokręciła głową, jakby próbując to sobie ułożyć - On jest dla ciebie bogiem. Nie po prostu benefactorem czy, jak to karczmarz mówił, właścicielem. - ostatnie słowo powiedziała z niechęcią i poddaniem się - Mam rację?
Viktor znów chwile milczał marszcząc brwi w konsternacji. Rozejrzał się subtelnie po raz kolejny, aby potwierdzić, że nikt nie może usłyszeć tej rozmowy.
- Kaylie, kochana… skąd te wnioski? - zapytał z troskliwym niezrozumieniem w głosie - Dostałem od niego magię i kilka innych bonusów. Magia ta wymaga ode mnie rytuału każdego dnia, ale ten rytuał nie ma cech modlitwy. Nie proszę go o wstawiennictwo, nie wielbię go, nie błagam aby przyjął mą duszę na swe łono. Nie robię też nim nikomu krzywdy ani nikt nie poczułby się urażony jakby go zobaczył. Przewidział dla mnie rolę kapłana. Lidera swojej religii z dokładnie tych samych powodów co Baltizar na naszym spotkaniu. Więc… broniłbym się przed takim stwierdzeniem, że go czczę. Cześć ma dla mnie znacznie głębsze znaczenie. Spójrz na wyznawców Shelyn, Regathiela czy Desny… oni kochają swoich bogów, a bogowie kochają ich. Nie ma miłości między mną i nim… Myślę o nim tak jak mówiłem… to mój benefaktor… tylko z wieloma benefitami. Iii… nie jestem obeznany w tak wysokiej kosmologii… ale jeśli dobrze rozumiem… on już jest bogiem. Nie dla mnie, nie dla ciebie. Obiektywnie. Faktualnie.
Kaylie wyglądała na zdziwioną i nieprzekonaną.
- Mówisz, że on już jest bogiem? - zmarszczyła brwi - Chyba... nie...? - zawahała się - Czy to nie jest tak, że nasze działania mają go do tego doprowadzić? Wiem, że może dać moc... Ale nie mam wiedzy jakby był bogiem. Chyba tylko z diabłów Asmodeus jest. - zgadywała niepewnie, czując że nie ma kompletnej wiedzy.
- Hierarchia niebieska dała mu pozwolenie na założenie religii. Ma pod sobą kilka boskich domen. Zsyła zaklęcia. Zsyła zaklęcia i moce domenowe normalnie niedostępne dla magii objawionej. Musimy sobie zadać pytanie… czy kiedy usłyszeliśmy, że to kwacze jak kaczka, chodzi jak kaczka i wygląda jak kaczka to już możemy uwierzyć, że to kaczka… a jeśli nie to trzeba się zastanowić jakie kolejne testy jesteśmy w stanie przeprowadzić. Jeśli nam dobrze pójdzie to za dwa stulecia jedyna dostrzegalna przez śmiertelników różnica między tymi dwoma to będzie skala… ale… definitywnie nie jestem pewny swojej wiedzy. Może okazać się, że ta kaczka jest doskonałym magicznym konstruktem i na poziomie poniżej mojej zdolności postrzegania składa się z many…
- W sumie teraz nieważne. - machnęła ręką - Chodzi o to, że chcę zrozumieć jaką hierarchię mamy w naszej grupie. Znaczy, kiedyś bym inaczej do tego podeszła, ale... teraz jestem trochę skonfudowana, szczególnie jak Otto olewczo traktuje Azazela, a nas wszystkich na jedno kopyto jak niewolników. Baltizar z mostu cię za szefa wziął, możliwe że i Azazel tak umyślił. Nie chcę wpaść w bagno hierarchii, którego nie zrozumiem, przez co popełnię błąd w jakiejś okazji.
- Baltizar z miejsca wziął mnie na przywódcę kultu - poprawił Viktor wypowiedź - Nie na szefa naszej grupy. To są dwie różne hierarchie które nie muszą się nakładać. Moja opinia może nieść więcej wartości niż pozostałe, z uwagi na to, że moja dziedzina umiejętności pokrywa się bezpośrednio z naszymi celami. Wciąż jednak pozostaje na ten moment opinią. Nie mam tendencji do tyranii poza salą sądową. Jeśli wyrobi się relacja w której zostanę liderem naszej grupki to będzie to organiczny proces oddolny. I ważnym słowem kluczem będzie “lider”, nie “szef”. Szefem byłem dla moich sekretarek i pomocników z których połowa była niewiele więcej niż dobrze wytresowanymi menialsami. Nie miałem krztyny wiary by ich opinie były coś warte, choć okazjonalnie burza mózgów pomagała MI przemyśleć sprawę i dobrze wpływała na ich morale. Ty jesteś inna - najkrótsza zauważalna pauza wybrzmiała w wypowiedzi - I zakładam, że Baltizar również skoro z legionu swoich sług nasz benefaktor właśnie go przydzielił do tak ważnego zadania.
Arkanistka milczała, zastanawiając się nad słowami, aby w końcu westchnąć ciężko i bez zaproszenia wziąć Khala pod rękę na nowo.
- Mówiłeś coś o sukniach.
Uśmiech znów wypełzł na oblicze Viktora.
- Tak. Będziemy musieli się pospieszyć, ale mam nadzieję zainteresować cię na tyle by w przyszłości wrócić na poważne zakupy…


Winna.

Czas spędzony z Khalem był zaskakująco przyjemny. Ba! Nawet końcówka, a może szczególnie ona, nie spowodowała niechęci do tego człowieka. Nie przyznałaby głośno, ale w innej sytuacji i innym czasie pewnie podążyłaby za młodzieńczymi instynktami... ale takie czasy już przeminęły lata temu. Wtedy nie zastanawiałaby się za bardzo nad swoimi wyborami. Wtedy żyła... chwilą.
Póki ta chwila trwała.
I póki ona żyła.

Winna.

Przekręciła klucz w zamku pokoju karczemnego i położyła dłoń na klamce, aby wejść do środka pomieszczenia.

Lecz zawahała się.

Położyła dłoń na klindze Rhaasta czując jak serce poczęło wybijać mocniejszy rytm kierowany nagłym, niezrozumiałym poczuciem zagrożenia. Może było to spowodowane wydarzeniami dzisiejszego dnia, może tak wpływało na nią ponowne zobaczenie Azazela i przypomnienie kim dla niej jest.
"Oddałaś mu wolność"
Uspokoiła oddech naciskając klamkę.
I wtedy zobaczyła...




- Jestem niewinny, niewinny!

Matczyne ręce silnie trzymały w miejscu ciało ośmioletniej dziewczynki z całej siły chcącej się wyrwać, by móc obronić ukochanego wujka przed niesprawiedliwym traktowaniem.

- Nie zdradziłem, nigdy bym...

W końcu zdołała się wyszarpnąć z ramion chcących ją ochronić. Kiedy kaci zabierali osobę tak jej drogą dopadła do jednego z nich uczepiając się jego płaszcza i wyłkała:
- Wujek jest niewinny, on nie jest zdrajcą!
Ale słowa trafiły na głuche uszy, nim matka nie pochwyciła swojej córki i nie odciągnęła jej w tył szepcząc jej do ucha:
- Tak będzie lepiej...



Kaylie dłuższą chwilę patrzyła na zarysy płótna zawieszonego na krześle dostawionym do stolika w ciemnym pokoju. Jej wzrok dostosowywał się do ciemności oświetlonej jedynie światłem księżyca wpadającym przez okno. Pamiętała jeszcze jak jej kuzynostwo lubiło robić sobie żarty z niej w tym oświetleniu pozostawiając ją ślepą w tych warunkach, gdy oni obserwowali jej trudności w poruszaniu się.
Bardzo zabawne.

Weszła do pokoju zamykając za sobą drzwi na klucz. Położyła na stole małą kulę Ion i wyszeptała słowa niosące za sobą moc magiczną, które rozświetliły kulę i uniosły ją w lewitacji. Kaylie czuła się bezpiecznie będąc sama, gdy zrzucała z siebie całe ubranie zastanawiając się czy ma ochotę odświeżyć je teraz, czy jutro się tym zajmie.
Gdy omyła magią ubrania i złożyła je na krześle, skierowała się ku łóżku po czym wślizgnęła pod zimny materiał okrytego lnem koca. Czuła na ciele podrażniające drapanie poszewki, jednak takie doświadczenia nie były już niewygodą, a zwykłością życia. Kiedyś nie umiała zasnąć bez satynowych poszewek. Przestała narzekać szybko, gdy potrzeba snu ją nauczyła rezonu.

Miała ciągle przed oczami obraz Azazela, a jej uszy wypełniał jego rozkaz. Khal nie rozumiał tak, jak ona. On nie doświadczał tego samego, wręcz wydawało się, jakoby był w tym z własnej woli.
I cieszył się.
Widział przyszłość dla siebie.

Sprzedała duszę po śmierci, sprzedała wolność za życia.

I była winna.

Czego akurat Azazel osądzać nie musiał. Ona przyznałaby się bez rozprawy.



 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 28-03-2024 o 11:56.
Zell jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 29-03-2024, 01:18   #8
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
.





Perypetie K&K 2/2.

Kliknij w miniaturkę

- Oj dobrodzieju, dobrodzieju… - zaczęła białowłosa kobieta. Jeśli Khal mógł być naciąganie ojcem Kaylie, to staruszka mogła naciąganie być matką Khala. Viktor był… poruszony. Salon Lady Barabii nie wyglądał w najmniejszym stopniu tak okazale jak jego wspomnienia i opowieści przedstawiały - Od dwóch dekad nikt do mnie Lady Barabii nie mówił… teraz jestem zwykła Sonia. Szwaczka. Jednak wciąż służę. W czym mogę pomóc tak znamienitym gościom? - zapytała podziwiając piękny kubrak Viktora, wyraźnie świadczący o bogactwie. Skrzywił się. Wstrząsnął ręką zrzucając iluzję ubioru. Pod nią miał wciąż semi-eleganckie, ale praktyczne ubrania, a nawet lekki pancerz. Przy biodrze wciąż miał młotek którym rozbijał czaszki bandytów przed laty, a na drugim puklerz. Delikatnie dał znać Kayli i opuścił jej chwyt by podejść do kobiety.
- Lady Barabii… - zaczął z troską i uczuciem ujmując jej ramiona w swoje dłonie jak przyjaciel.
- Co się stało? - Pytał, ale odwróciła tylko lekko wzrok tracąc na moment rezon, ale momentalnie go odzyskała i cofnęła się krok w tył, wyswobadjąc się z delikatnego chwytu Khala.
- Nic się nie stało, dobrodzieju. Czym mogę służyć? - zapytała z naciskiem osoby zaganianej powoli w kozi róg.
- Lady Barabii… - zaczął monolog. Dla Kaylie było to ciekawe doświadczenie obserwować go jako ktoś postronny. Jak Khal łagodnością, dobrocią, swojskością i chyba nawet szczerością powoli obdzierał kobietę z murów które wokół siebie miała wybudowane. Widziała oczy kobiety które na moment się rozmarzyły gdy opowieści Viktora przywróciły ją do czasów świetności jej salonu, gdy zamówienia miała na pół roku w przód i to zamówienia na piekne suknie na bale szlachty. To czego nie widziała to jak powoli, w procesie wyciągał skrawki informacji z kobiety. Malutkie puzzle, zbyt małe by zostać zauważonymi jako istotne. I coraz bardziej go one niepokoiły. Avruil dostrzegła dokładnie gdy była już zupełnie obdarta z osłon… naga… to wtedy Khal uderzył.
- Lady Barabii… gdzie jest Zoria?
Kaylie znała takie wyrazy twarzy. Człowiek nagle nie mogący złapać tchu, jeszcze nim ciało zaczyna domagać się tlenu. Najczęściej moment po solidnym dostaniu pod mostek.
- On.. ona… on ją… ale dobrodzieju… skąd wy…
- Pamiętam jak się z nią bawiłem, tu, na ulicach przed twoim salonem - wskazał palcem na zewnątrz, a gdy znów się do niej odwrócił jego dłonie uchwyciły jej dłoń w czułym geście - Pamiętam jak wy byliście na piedestałach, a ja z matką walczyliśmy by z rynsztoka wyjść… byliście dla nas dobrzy. Pamiętam jak zimy gdy miałem osiem lat dałaś nam “niepotrzebnego” materiału i matka mogła dla nas uszyć ciepłe ubrania. Wtedy nie rozumiałem, że nie ma czegoś takiego jak odpad długi na trzy metry bieżące. Dziś rozumiem. Byliście dla nas dobrzy- powtórzył z naciskiem. - Gdy niemal nikt nie był. - To MIAŁO dla niego znaczenie.
- Lady Barabii… gdzie jest Zoria?
- Ty… - oczy kobiety się szkliły, a szczęka drżała. Podniosła na niego spojrzenie jakby dopiero teraz go zobaczyła - ty jesteś Khal… mały Khali… synek Tisis Frey…
Kaylie wyczuła moment. Zamknęła drzwi salonu, odwróciła tabliczkę na “zamknięte” i zasłoniła okna.



Zaparzyli herbaty. Dało to Soni czas odzyskać zimną krew, wycisnąć z oczu łzy co się już zdążyły nazbierać i powstrzymać kolejne… a Khalowi przedstawić się swoim nowym imieniem i poprosić by powrót Khala do Evercerst pozostał między nimi… Kiwnęła tylko głową ze zrozumieniem. Opowiedziała historię zimno. Dzielnie walcząc z emocjami które chciały jej się wyrwać. Blisko dwadzieścia lat temu o rękę Zorii zabiegał Hieronim Crawcolt. Syn szlachcica. Wielkiego kupca. Młody. Potężny. Zuchwały. Odmówiła mu. On byłby dla niej drogą by uzyskać prawdziwy tytuł, a nie tylko pracować dla błękitnokrwistych… ale odmówiła. Była młoda. Ledwie dziewiętnaście lat. Była niedoświadczona i była zakochana w innym. Kolejnych miesięcy nie dała rady opowiedzieć… ale ukochany Zorii po nich już nie żył. Salon utracił wszystkie ważne kontrakty. Plugawe kłamstwa odegnały klientów, ale Zoria pękła i przyjęła oświadczyny dopiero gdy nocą ktoś się do nich włamał. Znów nie opowiedziała o szczegółach, a Viktor nie dopytywał. Od tego czasu widziała swoją córkę trzy razy. Z początku pisała do niej listy codziennie. Potem co tydzień. Dziś z wstydem przyznawała, że nie częściej co trzy miesiące, ale nigdy na żaden nie dostała odpowiedzi… zgodnie z całą swoją wiedzą mogła się spodziewać, że do niej nie dochodziły.
Nikt kto chciał nie mógł jej pomóc. Nikt kto mógł nie chciał.

Viktor był całkowicie pochłonięty opowieścią. Kaylie go takim jeszcze nie widziała. Zamarł jak gargulec. Pochylony nad stołem, dolna warga ukryta w złożonych niemal modlitewnie dłoniach. Oczy skupione w przestrzeni i spięte. Przysięgłaby, że gdy usłyszał o złym przyjęciu odrzuconych zalotów usłyszała zgrzytnięcie jego zębów.
Kaylie położyła dłoń na ramieniu Viktora.
- Wiesz, jak i ja, co trzeba zrobić. - stwierdziła spokojnym głosem.
Viktor kiwnął głową bardzo powoli.
- Lady Barabii… jeszcze nie wiem jak, ale wyciągniemy z tego Zorię. To nie będzie jutro, nie w przyszłym tygodniu, prawdopodobnie nie w przyszłym miesiącu… ale nie jestem już małym Khalim którego pamiętasz… I nie jestem sam… Jeśli po tym czasie ona wciąż chce ratunku to go otrzyma…
Sonia zaciskała szczękę gdy tego słuchała, ale spojrzenie pozostawało twarde i niewzruszone. Nie śmiała pozwolić sobie na więcej niż kropelkę nadziei po tak długim czasie.


Idąc do magicznego emporium, które miało zostać zamknięte za pół godziny, Kaylie widziała Khala zupełnie innym niż wcześniej. Miał w sobie gniew i szał. Widziała, ze potrafił zabijać bez mrugnięcia, ale było to zimne i metodyczne. Teraz wyglądał jakby gotów był rozszarpać kogoś własnymi zębami. Jakby tylko rozsądek trzymał w ryzach jego chęć zdruzgotania tego miasta, albo wykrzyczenia w świat jego przewin.
- Ślepa wściekłość nie pasuje do ciebie. - odezwała się nagle, kładąc dłoń na klatce Khala, by go zatrzymać. Momentalnie stanął w miejscu i skierował twarz nieco w górę, ponad Kayli zamykając oczy. Twarz wciąż wykrzywiał mu gniew, szał i ból, ale nawet w nich rozumiał, jak personalne potrafi być spojrzenie komuś w takim stanie w oczy. Nie chciał tego.
- Widziałam takiej dużo i wiem, że na dobre to tobie nie wyjdzie.
Nie odpowiedział jej, ale wziął głęboki, powolny wdech nozdrzami, a gdy równie powoli wypuszczał go z sykiem przez zaciśnięte zęby twarz zmieniła się w maskę obietnicy dzikiej agresji… ale intensywność malała wraz z kończącym się w płucach powietrzem. Na bezdechu już jej w ogóle nie było i gdy kilka chwil potem wziął wreszcie oddech i otworzył oczy w jego spojrzeniu został sam smutek głęboki tak, że niewątpliwie sięgający duszy.
- Miałem trzynaście lat gdy matka odmówiła zalotów Yasperhyde’a - jego głos drżał wydobywając się przez szczękę zaciśniętą tak bardzo, że ledwie się poruszała - W zemście opłacił kogo trzeba, pociągnął sznurki które miał w garści i posłał ją na stryczek za konszachty z diabłami, a ja zostałem wygnany z Evercrest. Dali mi dwa dni. Abym mógł ją pochować.
Oczy miał otwarte szeroko jak w przerażeniu i nie było wątpliwości, że wspomnieniami widział w tym momencie tamte wydarzenia. Z każdym słowem opadało ono do ziemi… pamięć prowadziła go prosto w mrok gdzie znów widział grób który musiał wykopać.
Kaylie złapała mężczyznę za głowę i wcisnęła ją w swoje ramię nic nie mówiąc, a jedynie w ten sposób zakrywając jego twarz.
Jak Avruil była w szoku, gdy Khal ścisnął jej dłoń na naradzie, tak teraz i on nie rozumiał przez moment co się właśnie działo. Mrugał oczami jakby oczekując, że zaraz to się cofnie i nigdy nie wydarzy. Wiedział co musi zrobić aby odzyskać kontrolę. Przetrzeć oczy nim zdążą się zaszklić. Albo zdzielić się dłonią w twarz, aby ból go orzeźwił. Mógłby zacząć biec na złamanie karku, też by pomogło. Mógł ostatecznie coś rozwalić… wszystkie te metody potwierdził w przeszłości, bo to była słabość w najczystszej postaci. Kiedyś prawie zabił człowieka bo go obraził w ten jeden konkretny sposób który zahaczał o tę ranę Zabicie go byłoby w tamtych kręgach społecznie bardziej akceptowalne niż okazanie słabości. Potem sam go wyleczył i wszystko obrócił wokół obelgi i próby sił.

Kaylie poczuła ręce Khala na łopatkach i ramionach. Chwyciły ją i ścisnęły mocno, a jego ciałem zaczęły dyrygować okazjonalne wstrząsy bez rytmu i składu gdy wciąż nie potrafił nie-walczyć o kontrolę. Oddychał płytko, szybko i głośno.
- Aegon Blackfyre - głos drżał mu z żalu i nienawiści - Kargar Yasperhyde. Hieronim Crawcolt. Zniszczę ich wszystkich. Nie zabiję… będą żyć żałując, że ich nie zabiłem…

Kaylie nic nie mówiła, dając wyrzucić wszystko Khalowi. Nie odsuwała się także od niego pozwalając mu na to mocne ściśnięcie, tylko czekała czy człowiek nie zacznie przesadzać z siłą, sama delikatnie trzymając dłonie na jego plecach.

W końcu wystarczyło. Khal nie był do końca pewny ile to trwało, czy kilkanaście sekund, czy minutę, albo dwie… opuścił ręce od razu sięgając za koszulę. Nim Kaylie mogła zobaczyć jego twarz odwrócił się i otarł ją jedwabną chustką. Była najemnikiem wiele lat… widział ludzi którzy nieśli w sobie ból z którym nie mogli sobie poradzić, więc z niemocy pozwalali mu jątrzyć się w środku. Khal nie był tu wyjątkowy. Jedno z nieprzeliczalnych legionów skrzywdzonych dzieci, co wyrosły na skrzywdzonych dorosłych. Dwie wilgotne plamy na jej ramieniu były tego świadkami.

Przez chwilę stał do niej plecami, pozwalając aby wieczorne powietrze ochłodziło jego niewątpliwie zaczerwieniają twarz i… nie wiedząc co dalej. Powinien podziękować? Udać, że się nie wydarzyło? Rzucić bezczelnym żartem? Odejść w siną dal, spakować się i wyjaśnić Azazelowi, że jak chce aby zakładał mu religię to musi znaleźć nowy zespół gdzieś indziej? Westchnął w końcu, odwrócił się niepewnie i jeszcze niepewniej spojrzał na Kaylie, aby z jej twarzy, z jej mowy ciała wyczytać… w zasadzie co?
Kobieta po prostu... patrzyła. Oczekiwała na jego reakcję, nie zobaczył w niej poszukiwania słabości, raczej cierpliwość. I chyba sama nie kwapiła się pierwsza odezwać w tej sekundzie.

Patrzył przez chwilę na nią, ale gdy ich spojrzenia się spotkały uciekł gdzieś w bok nim zdołał powstrzymać tę reakcję. Spuścił z siebie powietrze i uśmiech znów pojawił się na jego ustach. Kiwnął głową po czym przewrócił oczami sam na siebie. W głowie krążyło mu milion sprzecznych myśli i żaden ze scenariuszy które miał tam, albo w pamięci nie dawał mu odpowiedzi co powinien zrobić.
- Czortów stos… - zaklął i wyrzucił z siebie nieprzerwany potok słów - tak to mi się gęba nie zamyka. Mogą mnie ludzi obrażać, grozić mi, kłamstwo zarzucać, wyznawać dozgonną przyjaźń czy miłość, chcieć mnie zabić, zdradzić nawet, czy zwyczajnie ciała dać. Nie ma problemu! Wiem co powiedzieć. Wiem jak zareagować. Ktoś mi okazuje wsparcie i współczucie i nagle słowa wykrztusić nie mogę póki nie obrócę tego w komedię!
Wreszcie wziął wdech po wyrzuceniu z siebie tych zdań jak jednej wiązanki.
- Chcę przez to powiedzieć… - kontynuował już zupełnie poważnie - dziękuję. To nie jest reakcja którą znam.
- Więc w sumie jesteśmy kwita. - odezwała się Kaylie - Oboje nie znaliśmy takich reakcji. Ty chyba ogólnie, ja bez podtekstu. - rozejrzała się - Ale niech to zostanie między nami. Nie chciałabym, aby ktoś błędnie mnie rozumiał i chociaż wyglądało pewnie, że boję się diabła... - machnęła ręką - Trochę bardziej nasza relacja jest zagmatwana. U ciebie to przynajmniej czuć starą, dobrą nienawiść i pogardę oraz poczucie krzywdy. Azazel lubi pewien typ skrzywdzonych przez życie.
Viktor słuchał Kaylie z niejaką czułością w spojrzeniu. Był mężczyzną. Był bezlitosnym prawnikiem z Czerwonej Loży, któremu zdarzało się odsyłać ludzi na ławę w niekontrolowanym szlochu i tylko go chwalono za “złamanie świadka”. Miał reputację człowieka co zatłukł kogoś na dwa oddechy od śmierci, a potem wyleczył go z powrotem do świata żywych w ramach lekcji. Nie dla niego było zrozumienie ani tym bardziej współczucie… ono się należało ludziom którzy zostawali po jego przejściu…
- Mawiałem klientom, że wszyscy mamy w głowie jakiś syf. Sądzę, że na palcach jednej ręki można policzyć tych co zrozumieli, że jak mówię “wszyscy” to mówię również o sobie. Nie martw się… mam reputację do utrzymania. Obie sprawy zostają między nami - puścił jej porozumiewawcze oczko - W porządku, a teraz poważnie musimy się spieszyć. Szybki marsz! - Wzniósł palec w górę jak jakiś generał konsolidujący wojska na polu bitwy. Znów, po swojemu, zmieniał życie w jeden wielki cyrk.


Tempo narzucone przez Viktora rzeczywiście było szybkie. Momentami wręcz stawało się lekkim truchtem. Dotarli do Emporium na kwadrans przed zamknięciem. Było to niewielkie pomieszczenie, rozmiaru bardziej sporej kawiarenki, ale chronione przez golemy i więcej strażników niż o tej godzinie można było spodziewać się klientów. W powietrzu unosiły się całe szeregi zaklęć… nic dziwnego. Gabloty prezentowały, grube setki tysięcy złotych koron, w magicznych przedmiotach.
- W porządku. Jak coś chcesz to musimy się rozdzielić. W razie czego krzycz - odczekał najkrótszy możliwy grzecznościowy moment i zostawił ją za sobą na rzecz jednego z pracowników ubranego trochę jak tancerz egzotyczny. Szybko okręcił go sobie wokół palca i zaangażował bezpośrednio w swoją listę zakupów.

***

Okazało się, że Kaylie szybciej uporała się ze swoimi zakupami i oczekiwała na Viktora przy wyjściu z Emporium jakby mąż na żonę. Stała oparta o mur ze skrzyżowanymi rękami i gdy mężczyzna się pojawił przywitała go krótkim.
- Wreszcie.
Khal prychnął w niepoważnym oburzeniu.
- Wychodzę tylko pięć minut po zamknięciu. W Cheliax niektóre bogate paniusie się prześcigają która dłużej utrzyma się w sklepie nim ją w końcu wyproszą. Niektóre podobno do trzech godzin po zamknięciu dochodziły.
- To musisz się lepiej postarać by im dorównać. - zaśmiała się - Choć bym sądziła, że w takim mieście jak Cheliax będą się trzymać zasad. - złapała Khala pod ramię.
- I właśnie dlatego będą robić ci na przekór - odpowiedział jej po chwili zadumy i delikatnie rozpoczął spacer w drogę powrotną - Młodzi zawsze chcą robić na przekór zastanemu porządkowi. Większość z nich potem z tego wyrasta i w ten sposób porządek zostaje zachowany… Młodzi albo obrzydliwie bogaci. Tacy którzy po dziesięciu, czy dwudziestu latach życia w absolutnych luksusach, mający na pstryknięcie palcem wszystko co legalne i społecznie akceptowalne są już tym wszystkim znudzeni i dla nowych podniet muszą sięgać dalej. Okropni ludzie. Ale wspaniali klienci. Duża ich część jak wpadnie i cokolwiek im rzeczywiście grozi traci cały rezon i odwagę i są już tylko “tak, mistrzu Goodmann”, “oczywiście, panie Goodmann”, “ale to tak można, Goodmann?” a ja wtedy poprawiam “paniczu Willowford, w moich najdzikszych imaginacjach nie wyobrażam sobie by prosty adwokat jak ja spoufalał się z kimś twojej krwi… … … MISTRZU Goodmann.” Cudownie im miny rzedną gdy dociera do nich, że wcale im nie kadzę, ale do parteru sprowadzam i nic nie mogą z tym zrobić.
- Mówią do ciebie "Mistrzu"? - zapytała z leciutkim rozbawieniem - Nie mogę się doczekać aż my będziemy mieli zacząć tak się do ciebie zwracać... Khali. - szepnęła i dostrzegła jak patrząc przed siebie na moment otworzył szerzej oczy i wyraźnie powstrzymał się przed spojrzeniem na nią.
- To jest… - przełknął ślinę w pół wypowiedzi. Mało zręcznie. Wbrew sztuce oratorskiej - …tytuł zawodowy. Jak “medykus”, czy w innych rejonach… doktor?
Zmarszczył brwi w konsternacji, wciąż wygodnie skupiając wzrok na drodze przed nimi.
“Co z tobą nie tak?!” pytał sam siebie w auto-oburzeniu, słysząc, że nagle zabrzmiał jak onieśmielony małolat. Viktor Goodmann był w Cheliax dupkiem z całą rotacją kobiet i dziewczyn! Regularnie wyrzucał z niej te co mu się znudziły na rzecz nowych podbojów ze wszystkich warstw społecznych jednako. W kancelarii Boryat miał długą listę takich które już nie tylko nie miały wstępu, ale miał nawet nie informować Viktora, że się pojawiły.
TO ON ONIEŚMIELAŁ!
Nie na odwrót…

Odkaszlnął odzyskując rezon. Uśmiechał się szelmowsko gdy wreszcie na nią spojrzał.
- Nie powiem, miałoby to swój urok…
Przypomniał sobie swój własny jej opis na przyjęciach co miały dopiero nadejść. Piękna. Inteligentna. Zdolna poskładać go jak harmonijkę. Tak, tak, trzy razy tak. Ale wiedział to wcześniej… miał takie wcześniej! I też wypadały z rotacji… Co się zmieniło?
“Widziała jak złamany jesteś.”
Wyrwała się niewerbalna myśl. Idea niosąca w jego głowie nie słowa a przekaz. Cały w ułamku sekundy.
“I okazała dobroć i troskę. Wsparcie.”
Myśli nawet niewerbalne wciąż żądały wyrażenia, choćby czysto mentalnego aby przetrawić się jedna z drugą…
“No tak… to dlatego”.

- Zaraz uznam, że twoje podboje tak cię muszą tytułować by trwało twoje zainteresowanie nimi. - zaśmiała się - Choć w sumie to nie byłoby nieoczekiwane. Trochę boostowania ego w sumie się należy po przebyciu drogi od dna na wyżyny.
Znów ten szelmowski uśmiech z którym Khal wyglądał jakby słusznie się spodziewał, że sam świat rozłoży przed nim swe skarby.
- A ja ci nie opowiadałem nic o moich podbojach! Może jestem grzecznym, bogobojnym monogamistą? Hę? Wciąż czekam na tę jedyną, zapisaną mi przez gwiazdy i ślub, z wielkiem weselem i setką gości? - “zarzucał” niby poważnie, ale kąciki ust mu tańczyły chcąc się roześmiać.
- Na to to bardzo mi nie pasujesz I jeszcze te diabły... I ostatnim razem z wspominałeś coś, że wiek dla ciebie nie ma znaczenia. - przypomniała - Do tego jest naprawdę wiele kobiet, które dużo dadzą, nawet w łóżku, jeżeli będą miały przed sobą bogatą partię. Lub i mieli. I to nie mówię tylko o niższych klasach, bynajmniej. Wielkie panie tak samo chętnie poświęcą się dla polityki i pieniądza.
- Łamiesz mi serce Kaylie - odpowiedział głosem pełnym smutku żalu, z wolną ręką przyłożoną do piersi, ale w uśmiechu i oczach tańczyły mu przekomarzanki - I tak... kolega... opowiadał, że duża część wielkich pań zadziwiająco reaguje jak po najmniejszym im zaimponowaniu okazuje się im tylko uprzejmość i brak zainteresowania. Podobno potrafią to wziąć bardzo do siebie i są nauczone przez życie, że jak czegoś chcą to im się to należy i nie może tak być… same praktycznie gubią koronkową bieliznę. I to nawet nie dla polityki, ani bogactwa, ale by sobie coś udowodnić. A na samym końcu są tak pełne samozadowolenia, że same jeszcze sobie wmawiają, że to dobrze, że nie było drugiego spotkania… No ale nie zrozum mnie źle… kolega zaznacza, że to jest część bogatych pań i wśród niższych kast również się takie zdarzają. Po prostu tych bogatych jest większy procent niż by się kolega spodziewał przed tym jak zaczął się w tych kręgach obracać… ale wszędzie da się wynaleźć… - powiedział patrząc na Kaylie z odrobinę większą intensywnością - … godne podziwu perełki wśród morza glinianego gruzu.
“Takie miejsce ona zajmuje teraz w twojej głowie? Beksa…”
Znów patrzył przed siebie. Powoli było już dość ciemno by wzrok trzeba było wytężać.

Szli pod rękę w milczeniu nim przerwała je Kaylie.
- To nie będzie proste. - odezwała się cicho - Azazel wymaga bez spojrzenia na sytuację. Może jest tu naprawdę bajkowo, ale jeżeli by tak było... Ktoś inny by przejął teren.
Viktor dał sobie czas by przemyśleć temat
- Oj, aniołku… teren jest już przejęty przez zakorzenione już tutaj religie. I żaden z ich hierarchów nie będzie szczęśliwy z naszej obecności. Gdybyśmy głosili wiarę jakiegoś Empyralnego Lorda to przynajmniej te z niebiańskich spektrów były by do nas przynajmniej neutralne. Ale z naszym benefaktorem… wszystkie będą nam wrogie… ale powiedział mi, o ile nie była to czysta retoryka, że to “doskonałe miejsce” na start jego religii. Skorumpowana i niekompetentna władza. Asmodeusz nie ma tu swojej prezencji a on miałby największe “ale” do nas i najlepsze metody aby w samego Azazela uderzyć. No i znam to miejsce… choć wydaje mi się, że gorzej niż on sobie wyobraża… ćwierć wieku dla niego to mrugnięcie. Dla ludzi całe pokolenie.
- Więc o tyle dobrze, że przynajmniej oficjalnie, nikt nam nie powie, że w piekłach podkręci nam ogrzewanie, jeżeli się nie wycofamy. - powiedziała z niepewnością w głosie - Nie miej złudzeń. Ja nie siedziałam nigdy w polityce. Walkę polityczną to znam tylko od końcowej strony, gdy oponent ma stracić życie... W Cheliax pewnie byłabym łatwym kąskiem.
- Nie przejmuj się… - kontynuował po krótkiej pauzie - Każde z nas ma swoje siły. Każde z nas jest ultra-kompetentne. Inaczej byśmy nie byli do tego wybrani. Rób swoje, chroń mnie gdy mieczem trzeba będzie machać, wspomóż gdy wiedzy mi zabraknie, a ja się zaopiekuję… nami na płaszczyźnie iuris-politicae. - “Prawno-politycznej”.
- Postaram się jak najlepiej by on był ze mnie zadowolony, tego możesz być pewny. - powiedziała bez fałszu ale jednak z nutą rezygnacji.
- Kaylie, słońce ty moje… twoje uczucia co do tego co robimy i dlaczego są całkowicie zasadne i zrozumiałe. Choćbyś upadlała się teraz rzeką alkoholu alkoholu byle na chwilę zapomnieć… bym nie pomyślał o tobie złej rzeczy, tylko dotrzymywał ci towarzystwa. To wciąż byłoby zrozumiałe. Nie próbuję cię przekonać abyś się cieszyła z naszej sytuacji…
Stanął przed nią chwytając ją za dłonie.
- … ale chciałbym cię prosić. Osobiście. Prywatnie. Wszyscy mamy swój syf w życiu. Jedni mniejszy, drudzy większy i najróżniejszego rodzaju. Nasz jest wyjątkowy, ale wciąż pozostaje właśnie tym… syfem.
Nie takim samym, ale podobnym jak najemnik który traci rękę.
Nie takim samym, ale podobnym jak wielki nauczyciel któremu krew wylała się w głowie i więcej dwóch słów ciągiem nie powiedział.
Nie takim samym ale podobnym jak ludzie urodzeni w biedzie, pozbawieni kompetencji by z niej wyjść.
Nie takim samym ale podobnym jak ci o wszystkich kompetencjach ale wciąż zawodzący przez okoliczności.
Jeśli najemnik bez prawej dłoni może odnaleźć spokój w garncarstwie…
Jeśli mistrz Sams potrafił odnaleźć szczęście w traktatach filozoficznych…
Jeśli nastolatkowie mogli cieszyć się miłością mimo niepewności jutra…
Jeśli wielki Aralet Hierrward, który przegrał w wielką politykę wciąż powtarzał “ważne są tylko te dni których jeszcze nie znamy” i żył szczęśliwy na przekór tym co go strącili z piedestałów…
To my też tak możemy.
To jest inne wyzwanie niż to przed którym oni stawali i nikt z nich nie dotarł do swego spokoju w ciągu dnia, ani miesiąca i my też nie musimy… ale chciałbym cię prosić abyś dała sobie tę szansę i spróbowała… I jeśli szczęście dopisze i byś tego chciała… to byłbym w pobliżu aby dodać ci otuchy gdy przyjdą złe momenty, a będzie ich wiele…
“Nie zawsze będzie dobrze, ale nie ma w tym nic złego.
Czasem będzie źle, ale i tak będzie dobrze…”
Zmarszczył brwi w konsternacji na moment…
- Czy jakoś tak. Chyba pomieszałem coś w tej frazie - uśmiechnął się do niej zachęcająco… i z wyczekiwaniem.
Kaylie słuchała go cierpliwie, ale odkąd chwycił ją za dłonie z lekkim zdziwieniem sytuacją. Nie oczekiwała takiego obrotu spraw, a na pewno tego traktowania ze strony de facto kapłana swojego właściciela. Cała sytuacja była... zadziwiająca, co trochę niepokoiło. Zastanawiała się wręcz w co się władowała i jak teraz z tym działać. Żadne księgi, które czytała nie traktowały o tym, poruszały kwestie magii, a nie poruszania się w społecznych wodach, więc teraz nawet nie wiedziała czy jakiekolwiek odczuwane uczucia są na miejscu i powinny zaistnieć.
Zachowanie Viktora powodowało przyjemną gęsią skórkę na jej ciele, chociaż jednocześnie przypominało dawne czasy, w których była zbyt otwarta na niebezpieczeństwo wpadnięcia w pułapkę męskich polowań. Uśmiechnęła się blado czując ucisk w dołku i odchrząknęła lekko.
- To... Dość nowe dla mnie... Dał mi wiele lat... Czasu. Prawie dekadę bym ułożyła sprawy. - odparła.
A Viktor był właśnie takim łowcą. Wiele sikoreczek padło jego ofiarą i choć nigdy nie kłamał (bo z zasady kłamał tylko gdy mu za to płacili), to nie miał nigdy problemów z pozwoleniem im wyciągnąć błędnych wniosków z dwuznaczności jego słów. A potrafił tak, bo ludzie byli dla niego otwartą księgą z której mógł czytać czarno na białym… Potrafił dostrzec napięcie. Potrafił dostrzec stres i bezbłędnie rozpoznać czy to był ten typ erotycznej ekscytacji która była jego intencją, czy był to jednak niepokój czy rodząca się frustracja… Znał tuzin metod na ich złamanie i wszystkie miały swoje wariacje. Był typ kobiet które dobrze reagowały na socjalne przytłoczenie ich. Trzy różne uśmiechy akompaniowane odpowiednimi zwrotami. Rozśmieszenie zawsze działało, ale wymagało odpowiedniego stanu emocjonalnego… była też najmniej inwazyjna metoda której niemal nigdy nie używał jeśli nie miał sikoreczki już rozgryzionej i skatalogowanej od góry do dołu, bo tylko wtedy wiedział czy może ona zadziałać (a prawie nigdy nie mogła).

Khal cofnął się ćwierć kroku i otworzył dłonie… pozwalając Kaylie, gdyby tylko chciała, zgrabnie swoje zsunąć… niby z woli samej grawitacji. Jej zostawił decyzję…
- Więc wyobraź sobie, że to są twoje pierwsze chwile w głębokiej nocy. Właśnie wyszłaś z zajazdu z dowolnego powodu i drzwi się za tobą zamknęły, światła z okien za twoimi plecami tylko utrudniają ci patrzenie w mrok. Nie widzisz nic. Zero. Żadnej przyszłości, żadnego szczęścia, żadnej nadziei. Tylko samotna i zimna ścieżka przez ciemność… ale zobaczysz, że w miarę jak będziesz nią kroczyła twoje oczy zaczną widzieć rzeczy których jeszcze chwilę nie dostrzegały. Zrozumiesz, że księżyc nie świeci tak jasno jak słońce, ale w jego blasku również da się patrzeć. W jego świetle również można dostrzec piękno. Nie będą to zachody słońca nad górami. Nie będzie to wszechmiar oceanu ani przestworza niebios. Nie będzie to bardzo wiele rzeczy których słusznie może brakować… Ale czy księżyc odbijający się w stawie pomiędzy drzewami, gdy świerszcze rozgrywają swoje nocne serenady również nie może być wspaniały? Nie proszę abyś od razu mi uwierzyła, że życie w tym mroku też ma swoje małe piękna… tylko o to byś zaufała mi w najmniejszym stopniu, tyle byś z ostrożną nadzieją mogła sama to sprawdzić.
Kaylie patrzyła na niego wyczekująco, jednak gdy zakończył swoją wypowiedź to delikatnie zabrała ręce, jednak zaraz znowu go uchwyciła za ramię.
- Pora nam wracać, panie Goodmann. Trzeba się wyspać przed jutrem. - odparła z lekkim pogłosem dawnej niepewności - A mrok może i ma swoje piękna. Moje oczy troszkę lepiej w księżycowym widzą, ale niewiele. Mrok ma też skryte niebezpieczeństwa, o czym nie muszę ci opowiadać, bo sądzę, że już je Khali znał.


Viktor odprowadzał spojrzeniem Kaylie wchodzącą po schodach na piętro gdzie dostali pokoje. Powinien za nią iść… pod doskonałym pretekstem kierowania się do swojego własnego. Znał słowa. Znał gesty i dotyki. Widział co zrobić aby obudzić się jutro przy niej, albo przynajmniej przybliżyć ten moment. Czy na nią w ogóle by to zadziałało? Powinno… ale… była inna. Inna niż te szlaufy z Cheliax i okolic. Szlaufy które w jego oczach ledwo zasługiwały by zauważyć, że reprezentują sobą więcej niż ładną buźkę, parę piersi i przyjemną noc.

Nie krył sam przed sobą, że już dwa razy wizualizował sobie jak wygląda nago, ale jednak…
- Nie sraj gdzie jesz… - powtórzył sobie słowa które wiele razy zdążyły się obić między jego uszami tego dnia. Ku jego irytacji… momentami z mniejszym przekonaniem.
Jego wcześniejszy plan zakładał, że co najwyżej wynajdzie sobie jakąś dziewczynę do niej podobną i w ten sposób zaspokoi ciekawość. Pewnie z większymi pośladkami. Tak na przekór trochę. To było rozsądne. Monogamia nigdy nie była dla niego i gdy któraś miała z tym problem… po prostu była wycinana z jego życia. Z Kaylie nie było to opcją. Z Kaylie musiał współpracować jeszcze długie miesiące. Możliwe, że lata. Nasranie na ich relacje mogło to znacznie utrudnić. Ale to nie ta logika powstrzymała go przed pójściem za nią. Ona nie jest jak tamte szlaufy... ona zasługuje by widzieć… ją.

“Beksa!” myśl ociekała naganą.
“Dzieciak!”

Warknął półszeptem sam do siebie i poszedł korytarzem w dół. Do sali narad. Wszyscy kładli się powoli spać, ale on nie planował dziś zamykać oczu. I tak tak dla odmiany nie z powodu towarzystwa. Rozpalił magiczne światła w kilku miejscach aby nie musieć walczyć z cieniami. Spojrzał na krzesła które miał dostępne i stwierdził, że w przyszłości potrzebuje dokupić tutaj coś wygodniejszego. Trudno. Da radę.

Wyciągnął zza pazuchy duży rulon płótna, co nie miał prawa się tam zmieścić i rozwinął go na stole. Wyciągał dalej składniki. W przeliczeniu na złoto… były to niemal same fiolki z porcjami pyłu diamentowego. Ale były również sproszkowane zioła w dużych ilościach. Księżycowy Ostroplest, trawa cytrynowa przesączana w czasie wzrastania maną astralną. Świeży Kamonil Plamisty, najłatwiej znajdywany w obszarach wypróżniania się trolli. Zwoje z pre-wykreślonymi podkręgami dla kontroli many. Magiczna soczewka aby ten przepływ widzieć. Na koniec, najważniejszy… Mosiężna obręcz. Cienka, ale w kształt i motyw roślinny. Otwarta jak laur zwycięskich generałów dawnych czasów. Odłożył na centralny ze zwojów, a z jego rękawa wypełzła mu turkusowa, niemalże błyszcząca własnym wewnętrznym światłem żmija. Czerwone ślepia spotkały się z jego własnym spojrzeniem i na krótki moment w odblaskach można było dostrzec obraz piekielnych orszaków.


Kliknij w miniaturkę


- Hej Fisuś… zabieramy się do roboty. - wąż syknął tajemniczo, ale nie odpowiedział choć potrafił. Przepełzł nad amulet, na szczyt zwoju. Zwinał się w zwężającą się sprężynę i syknął znów. Był gotów.

Khal nie widział oczami co robił. Mógł podglądać przez magiczną soczewkę, ale tylko okazjonalnie dawało to użyteczną perspektywę. Przez kolejne godziny wypalał składniki ze stołu, systematycznie uzupełniając je w kręgach na zwojach i zaplatając je w strumienie many sumiennie upychane w organicznej strukturze amuletu. Była to arcy-ciekawa robota, jako że to wciąż było coś nowego… dopiero niedawno uznał, że opanował tę sztukę na zadowalającym poziomie.
- W porządku. Jutro dokończymy… - wyczerpał kupione materiały gdy powoli zaczynało świtać. Zawinął resztki składników i pojemniki w płótno i schował je za pazuchą. Po nich ukrył tam zwoje i sam laur.


Wondrous item crafting.
Historia poszła w takim kierunku, że nie czuję się prawny by powołać się na mój bonus z traita =p

Więc kupuje po normalnej cenie.
Materiały za 1000 gp.

Headband of Wisdom ma CL8.
Więc aby go craftować potrzebuję testu Spellcraft DC13. Powiększam o 5 aby podwoić produkcję tej nocy. Zdawałbym na 3+, ale i tak przyjmuję zasadę 10, bo warunki na to pozwalają =]

Poza tym Khal nie śpi tej nocy.
Muszę zdać Fort Save DC 15 aby nie być Fatigued, a i tak dostanę -1 do save’ów przeciw efektom snu.
Jeśli nie zdam Fort Save’a to korzystam z rasowego Heart of the Fields aby zignorować fatygę =]




Po gorącej kąpieli dla relaksu i odświeżenia, po śniadaniu potrzebnym bardziej ze względów rytualnych, aby umysł odpoczął i nie miał wrażenia, że ciągle tylko praca i praca… bez informowania nikogo wyszedł do Evercrest.


Kliknij w miniaturkęKliknij w miniaturkęKliknij w miniaturkęKliknij w miniaturkęKliknij w miniaturkę

Krasnolduzka diaspora w Evercrest. Tereny klanu Helmhammer. Niższe budynki, bardziej kamienne niż w reszcie stolicy. Pewna nieoficjalna strefa buforowa pomiędzy nimi była jego celem. Knajpa Rudy Wąs… była zamknięta. Zabita dechami chyba lata temu.
- No to klops… - założył Viktor ręce na biodra. Iluzoryczny ubiór był zmieniony aby wyglądał bardziej swojsko w okolicy. Nie zwracał na siebie niepotrzebnej uwagi. Niby się spodziewał, że nie będzie łatwo po takim czasie… ale łudził się.

No nic… do roboty. Ruszył starymi ścieżkami. Mrocznymi uliczkami za dnia wyglądającymi niepozornie, ukrytymi przejściami z których połowa już nie funkcjonowała, ale… często znajdował nowe, w okolicy starych. Tajemne schowki od lat nieużywane, a te kilka które nosiły ślady świeżości zwyczajnie puste… nie łudził się też by pamiętał więcej niż połowę… Był chłopcem gdy ostatnio się poruszał tymi ścieżkami.

- Możecie wyjść - rzucił za siebie w pewnym momencie - Głośni jesteście, jełopy!- dodał gdy odpowiedziała mu tylko cisza. Z początku powoli, ale potem cała piątka drabów na raz się wlała do alejki w którą Viktor ich zabrał.
- Dziadek - zaczął z wyzwaniem średni z nich wiekiem, nie największy, nie najodważniejszy ale jednak wyraźnie lider - Węszysz cały ranek po naszych terenach. Jakbyś guza szukał!
Viktor założył ręce po sobie w nonszalanckiej pozycji.
- Był kiedyś pewien niezwykły filozof mieszkający na tych ulicach… zwykł on mawiać “nie strasz, nie strasz bo się zesrasz!” Ten chyba załapał! - wskazał gestem brody uradowany na jednego z drabów z tyłu - Owlkin… znasz to imię?
- A jeśli zna to co? - zapytał młody z najmniejszym zawahaniem… zawahaniem, wyrazem twarzy, mową ciała, tonem głosu z którego Goodmann wyczytał potwierdzenie tego czego się spodziewał. Opuścił ręce opierając je na biodrach w szerokiej, otwartej postawie.
- Panowie, króliczki… zacznijmy od początku… otworzył dłonie uśmiechając się ciepło… i pozwolił błogosławieństwu popłynąć. Kiedyś tłumaczył jednemu z innych sług Azazela… ale było to skomplikowane… więc uprościł do granic kłamstwa mówiąc “boska, natychmiastowa proto-empatia”. Nie wnikał w odbywający się w ułamku sekundy dialog między osobowościami go i wszystkich co go widzieli, nie poruszył żadnego z bardziej filozoficznych aspektów tego rodzaju mocy, ani nawet nie wspomniał o elementach co do których miał wątpliwości. Było to wtedy zbędne.
- Jestem Viktor Goodmann - podszedł do bandziorów i nim się sposrzegli żywiołowo trząsł już ręką lidera, potem tego rudego, potem tego z szarą hustą owiniętą wokół szyi i wszystkich po kolei - Owlkin to mój dawny przyjaciel, a przyjaciele mojego przyjaciela to moi przyjaciele. Lata mnie w Evercrest nie było, ale teraz wróciłem i chciałbym się z nim spotkać, dawne czas oplotkować…


Kliknij w miniaturkę

Ring szmuglerski w Evercrest nie był wielki. Widział już lepsze czasy… i od lat jego możliwości tylko były ograniczane z roku na rok, ale wciąż funkcjonował i wciąż był dumny! Wciąż walczył, choć kolejna dekada wydawała się malować na jego ostatnią.
- Kay? Niech ci kowadło na pusty łeb spadnie, jaki Kay? - zapytał Guntar Owlkin z klanu Wilderforge Witolda, swojego człowieka z którym rozmawiał wcześniej Viktor. Oderwał się od partii kart w nowym barze Wiesielcze Oko, założony po tym jak odbył się rajd na Rudego Wąsa piętnaście lat temu. Był to koniec pewnej epoki.
- Mówił, że… się przyjaźniliście trzy dekady temu…
- … i mówisz, że Kay się przedstawił?
- N-nie… Viktor Goodmann… ale, że ty go jako Kay znałeś.
- I coś jeszcze chcesz powiedzieć… - stwierdził Owlkin, a nie zapytał.
- T-tak… To nie mój pomysł, to on kazał…
- Wykrztuś to z siebie.
- ON mówił abym powiedział, bo mówił, że zrozumiesz… Twoja stara, lambardziara, daje dupy za denara…
- A toż dupek niedorżnięty! Sprowadźcie mi go tutaj!
Witold kiwnął głową.
- Przetrącic mu kolana po drodze?
- Co? - zapytał w szczerym zdziwieniu, jakby tak głupiego nic od dawna nie usłyszał - Nie! Po mojego najlepszego calvadosa zaraz skoczę!




-... i zostawiliśmy go w gaciach!
Khal z Guntarem śmiali się do rozpuku wspominając dawne czasy gdy obaj byli gońcami dla siatki szmuglerskiej Zmierzchowcy.
- Kay, nigdy nie miałem okazji ci tego powiedzieć… ale co wydarzyło się twojej matce…
- Gi… wiem. Byłeś w areszcie wtedy. Siedziałeś gdy się ta farsa zaczęła, siedziałeś wciąż kiedy byłem już daleko na południu… to nie twoja wina.
- Ale wciąż chciałbym…
- Gi. Skończ. Starczy naprawdę. To nie jest temat o którym rozmawiam. Nigdy. Z nikim.
- Takie buty… no to chlup.
- Chlup!
Kolejny kielon calvadosa spłynął w dół gardła. Khal swoje wcześniej rozcieńczył sokiem. Nie łudził się by był w stanie dotrzymać choćby połowy tempa krasnoluda.

Rozmawiali długo, o tematach ważnych i płytkich, ciekawych a i kilku nudnych, a Khal słuchał uważnie i zbierał cały czas skrawki informacji. Owlkin był drugi w ringu po Crowlingu… i z czasem Khal słyszał więcej i więcej… niechęci. Była ona subtelna. Łagodna. Ale była. Więc pokierował dyskusje na inne tory… niewinnie. Niby bezwiednie podsuwał temat który naturalnie przechodził na Crowlinga i jego rolę w Zmierzchowcach.
- No ale niewiele można zrobić… jest na konieczny dla was…
Guntar zamilkł nagle… nie był pewny w czym… czy w swoistym tonie głosu, czy w mowie ciała… czy w jakiejś pauzie, a może telepatycznym przekazie… Kay proponował mu pozbycie się Crowlinga. Zdziadziałego capa żyjącego starymi czasami, nie mającego już odwagi rzeczywiście próbować. Wtedy najpewniej Owlkin zostałby nowym przywódcą… jeśli nikt by go z tym nie powiązał. Zaczęła się druga część rozmowy… pełna półsłówek, niedopowiedzeń, przenośni… wszystko czemu można by z łatwością zaprzeczyć a nawet jeśli ktoś podsłuchiwał to nie dałby rady zrozumieć o czym naprawdę była rozmowa.
 

Ostatnio edytowane przez Arvelus : 24-04-2024 o 21:17.
Arvelus jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 29-03-2024, 01:19   #9
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację



- Falk? Co tu robisz? Nie posyłałem po ciebie… Na obserwacji nie miałeś być?
- Spoko szefie. Wszystko jest pod kontrolą jestem tutaj wiadomość przekazać od kontaktu?
- Co? Jakiego kontaktu? Jaką wiadomość?
Krasnolud rozglądał się w czasie mówienia po warsztacie Crowlinga… był zdolnym rzemieślnikiem. Miał potencjał. Wielka szkoda, że nie chciał się na tym skupić. Maszyny parowe które budował wyglądały imponująco, ale nic z tego co widział nic mu nie mówiło. To nie była jego dziedzina wiedzy. Rozumiał tylko, że parno tu było jak w łaźni. Przydałoby się lepsze wietrzenie.
Falk podszedł do Crawlinga z rozładowaną kusza w rękach.
- Spójrz szefie…
- Co ty Currind kombinujesz?
- Po prostu spójrz - podszedł bliżej i przy nim chwycił cięciwę, założył na hak mechanizmu kołowrotkowego i zaczął nakręcać.
- Pizda - sklął go Crawling - Do jutra mam tu na to czekać? Daj mi to gówniarzu.
Wyrwał kuszę z rąk, sam naciągnął cięciwę jednym ruchem, założył bełt i wyciągnął ją do Falka.
- Nie wierzę, że jesteś synem mojej siostry. Mówże wreszcie… O co mi dupę zawracasz, albo Magrim mi świadkiem… nie dokończył groźby niecierpliwiąc się kiedy siostrzeniec odbierze od niego kuszę i zaprezentuję z jaką głupotą przyszedł mu czas marnować - O co z tym małym pierdem chodzi? Co chcesz mi pokazać?
- Czy byłbyś tak uprzejmy… połknąć tego bełta? - wręcz wyrecytował Falk pytanie.
- Co? - zapytał z niedowierzaniem, ale ręce już skierowały kuszę w jego usta Co sięeaaaa… - otworzył je szeroko w pół słowa nie rozumiejąc co się dzieje i strzelił. Bełt bez oporów przebił podniebienie, przeszył mózg i potylicę zaklinowując się w niej dopiero lotką z gęsich piór i wisiał teraz półluźno z tyłu jego głowy. Opadł w tył na krzesło. Viktor przebrany magią za zaufanego, choć nie szanowanego człowieka Crawlinga sięgnął za pazuchę i wyciągnął zza niej list pożegnalny Thordrina Crawlinga z klanu Helmhammer. Pisany jego pismem, zakończony jego podpisem, odwołujący się do wydarzeń z jego życia o których wiedzieli wszyscy i kilku o których tylko najbliżsi. Viktor po cichu wyłączył maszyny. Na tę odrobinę technologię parową znał. Okrył się płaszczem niewidzialności. Nikt go nie widział dość wyraźnie by dostrzec twarz gdy tutaj schodził, ale teraz moment był ważniejszy. Wymknął się jak duch śmierci.


Cała ta seria scen jest bym mógł fabularnie usprawiedliwić trait Dusk Agent i to są wszystkie korzyści których oczekuję czy spodziewam się po ten scenie. Wszystko ponadto będzie łaską MG, ale też oczywiście mam nadzieję, że przyda się jako narzędzie wątkotwórcze w przyszłości =p

Co Viktor zrobił:
Dzięki wysokim umiejętnościom wspomaganym przez Authoritative Vestments oraz znajomością zachowań tych szmuglerów z czasów gdy dla nich pracował odnalazł kontakt do dawnego kumpla z dzieciństwa i przekonał go, że można mu ufać.

Owlkin pokazał mu zaufanego człowieka Crawlinga.
Viktor poprzez spell: Disguise Self i bardzo wysokiemu stealthowi i intelowi od Owlkina wkradł się do warsztatu lidera szmuglerów. Tam użył spella Terrible Remorse z trochę naciąganym opisem fabularnym =]
Potem niewidzialność aby na pewno uciec niezauważonym.

Jeśli pojechałem za bardzo… słowo mistrzu i to redaguję =]

Zawsze altenatywnie mogę go zabić spontanicznym Inflict Critical Wounds (to chyba by śladów nie zostawiło...) i upozorować samobójstwo.

Ale podoba mi sie wizja by Khal bawił się w Bioshock "Would you kindly..." =p

Edit:
Sprecyzowanie metodyki pokazania Khalowi Falka Currinda.
"W tamtym barze siedzi grupa krasnoludów. Obserwują chatę/architekturę/ścieżkę logistyczną <tego i tego>. Najmłodszy z nich, z brodę ledwie na dwa kciuki w koorze blond i <inne cechy charakterystyczne>.

Potem Khal się tam przeszedł w zupełnie innych niż zwyczajowo ciuchach (dzięki Sleeves of Many Garments) i przerobiony na kogoś znacznie młodszego, z kasztanową brodą i włosami obie znacznie większej długości niż jego rzeczywiste dzięki msw. tool: Exotic Disguise Kit =]




Zajęło to więcej czasu niż oczekiwał. Liczył, że samo znalezienie Zmierzchowców starczy, ale jeśli opowieści Owlkina nie były z palca wyssane… nie starczyło. Ale czy miał rację, czy nie… teraz mogli liczyć na jego wsparcie w kryzysowych momentach, a gdy zrozumieją ile to oznacza da im to odwagę by znów prężnie działać. Tymczasem Khal zostawił Guntarowi listę rzeczy których potrzebuje. Części z nich spodziewał się nie będą mieć, ale pozostałe dostanie z dużym upustem względem ceny rynkowej… uroki omijania cła na granicach.

Teraz jednak musiał się przynajmniej częściowo wywiązać z deklaracji względem wesołej gromadki z którą przyszło mu pracować… musiał rozpoznać naturę lokalnych praw. Rynek adwokacji z którym przyjdzie mu się mierzyć. Myślał, że jeszcze posłucha plotek, ale nie liczył, że znajdzie na to czas. Nie dziś. Jutro. Może…
 

Ostatnio edytowane przez Arvelus : 01-04-2024 o 21:58.
Arvelus jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 02-04-2024, 17:54   #10
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację


Baltizar Harpeness


Baltizara obudziło rano pukanie do drzwi. Piwonia otworzyła delikatnie drzwi, jej oczy byłt zasłonięte przez jej dłoń.
- Witaj, mości gnomie. Tata mówił, że powinnyśmy was obudzić. Śniadanie czeka na dole, mamy smażone jaja sowodźwiedzia, kiełbaski i bekon z monstrualnych dzików, chleb, mleko mamuta… a w sumie sam zobaczysz. Cieszymy się, że możemy cię gościć! - i nie odsłaniając oczu zamknęła drzwi.

Gnom rozbudził się do końca, nie wiadomo czy pomógł mu potok słów blondynki czy scena głowy dziewczyny z dłonią zasłaniającą jej oczy, gadającą do miejsca gdzie znajduje się stół.
sięgnął do plecaka i wyciągnął z niego talię kart, którą niezwłocznie rozłożył przed sobą na podłodze. Wyciągnął dłoń nad karty i rozpoczął wróżenie.

Kiedy zakończył z talią ponownie sięgnął do plecaka i wyciągnął z niego okrągły przedmiot.
Światło dnia ujrzał gnomi hełm wykonany ze skóry, z kwarcowymi kryształkami wokół wizjera i wytartym symbolem Harpeness na czole. Obserwując dokładnie hełm, gnom mógł wyczuć resztki magii powoli wyparowujące z hełmu. Nie ryzykując dużo Baltizar rzucił zaklęcie Identyfikacji na hełm. Wszelkie zaklęcia, które zostały wplecione w skórę przestały już dawno działać, był w stanie rozpoznać ich naturę.
Skóra została zaklęta, aby być bardziej wytrzymałą, lżejszą i zdolną do samonaprawy. Wnętrze hełmu wypełnione było energią Planu Powietrza. Był też w stanie dostrzec resztki zaklęć pozwalających na komunikację na odległość w okolicach uszu i ust hełmu. Hełm był na pewno ciekawą zdobyczą, być może jakiś kolekcjoner by mógł mu z nim pomóc? Albo przynajmniej zapłaciłby solidną sumkę za niego?

***

Na dole gnom zobaczył nie małe zgromadzenie ludzi, wszyscy nie mogli być gośćmi karczmy tak jak on, więc najwyraźniej przychodzili do Dworu na śniadanie.
Otto kiwnął Baltizarowi na przywitanie i skinął na stół stojący pod ścianą naprzeciwko wejścia. Tak jak mówiła Piwonia, był wyłożony wszelkiego rodzaju dobrociami, gnom nie mógł powstrzymać delikatnej ślinki uciekającej kącik jego ust.

***

Po sytym śniadaniu Harpeness opuścił dwór i ruszył w miasto. Na jego ramieniu siedziała sówka, a po kilku chwilach pies, którego ofiarował mu Azazel pojawił się u boku gnoma, pozwalając mu się dosiąść. Czekało go nie lada zwiedzanie.
Evercrest było dobrze rozbudowanym miastem, z kilkoma wyróżniającymi się świątyniami.
Największą była świątynia Abadara pod przywództwem Bankiera Barasa. Pogłoski mówiły, że Baras, może być członkiem Mistrzów Podatków.
Następny był "Pałac Odnowy", budynek mieszczący lecznicę, spa, bibliotekę i wiele innych przybytków kultury, oddany Desnie, Shelyn i Sarenrae. Głową kościoła Desny jest elfia kapłanka Filiri, Shelyn jest reprezentowana przez Erato, kapłankę z Taldan. Kapłan Sarenrae, Ifirn, opuścił miasto kilka tygodni temu wyruszając na jakąś pielgrzymkę, jego rolę przejęła tymczasowo jego uczennica Elanra.
Ostatnim domem religijnym był "Ogród Przyjemności". Świątynia Calistrii, odgrodzona murem i pełną bramą. Nie przeszkadzało to jednak głośniejszym krzykom przyjemności dotrzeć do uszu gnoma. Świątyni przewodziła Valaria, młodo wyglądająca kapłanka, która urodziła się w Pitax.

Dalsze poszukiwania doprowadziły go do kilku bibliotek i domów aukcyjnych, ale nic co by się wyróżniało w mieście takim jak to.
Miasto posiadało kilka gildii, głównie na terenie Klanu Helmhammer, dystryktu krasnoludzkiego w mieście. Kowale, kamieniarze, kramarze, jubilerzy.

***

Około pory obiadowej Baltizar wrócił do Popielnego Dworu. Tym razem tłumu nie było tak dużego, jedynie kilka osób dokańczało posiłek. Gnom zobaczył Otto, dość leniwie siedzącego za karczemnym stołem, delikatnie pijącego jakiś trunek.
Karczmarz zerknął na nowo przybyłego i zaprosił go do siebie.
- I jak tam zwiedzanie? Zjesz coś?


Khal Frey

Khal odkładał swoje nowe cudeńko, kiedy jego drzwi otworzyły się z hukiem. Do jego pokoju, wkroczyła rudowłosa kobieta, około dwudziestu czterech lat, ubrana była w typowe odzienie dziewki karczemnej, chociaż ubrana była bardzo odważnie.

[MEDIA]https://i.imgur.com/QlQ9Mbo.jpeg[/MEDIA]

- Viktor, tak? Tata mówi, że śniadanie gotowe i możesz przyjść jeżeli czujesz się na siłach. Nie spałeś ponoć całą noc. - spojrzała na niego od góry do dołu - Jeżeli towarzystwa potrzebujesz, ponoć Juri potrafi coś zrobić. - pociągnęła kilka razy nosem i westchnęła - Przygotować ci balie z wodą? Tata mówił, że nie macie przywileju na łaźnie jeszcze.

***

Nowy dzień zaczął się dość ciekawie, a zapowiadał się jeszcze lepiej.
Khal wyruszył w miasto w poszukiwaniu budynku sądowego, po drodze ujrzał jednak kilka znajomych miejsc.
"Świeża Zanęta", sklep rybny, który Frey pamięta jeszcze za młodu. Jego ówczesnym właścicielem był starszy rybak, Gelm, podejrzewał, że staruszek już zszedł z tego świata i ktoś inny przejął interes.
"Tkaniny Trixy", dość oczywiste czym handlowała niebieskowłosa elfa, która pomachała mężczyźnie, gdy zauważyła, że spojrzał na jej sklep.
"Emporium Galitraxa", sklep dla poszukiwaczy przygód. Jego właścicielem, jest złotowłosy mężczyzna, który ponoć jest pół-smokiem.

***


W końcu dotarł do Sądu, umiejscowionego u boku świątyni Abadara. Poszczęściło mu się i właśnie miała rozpocząć rozprawa jakiegoś nędznika.
Sala rozpraw nie miała siedzisk dla widowni, jedynie sędzia posiadał siedzisko za swoim stołem. Nie było protokolanta, nie widział też obrońcy czy oskarżyciela. Dwóch strażników stało, trzymając oskarżonego na kolanach przed majestatem sędziego.
- Mirnis Gahan, jesteś oskarżony o szerzenie herezji wewnątrz granic miasta. Jaka jest twoja obrona na te oskarżenia? - sędzia nie posiadał żadnych symboli urzędowych. Żadnych szat, młotków, peruki czy medali. Był to młody, jak dla Khala zbyt młody, mężczyzna, starający się wyglądać poważnie, chociaż jego ubranie i wygląd niewiele wyróżniało go od osoby, która była na kolanach przed nią.
- Nie winny! Wiesz przecież, że bredzę jak wypiję! Nie możecie mnie uwięzić za to co zrobiłem po pijaku! - oskarżony był mężczyzną trochę starszym od Khala, siwe włosy zaczęły się pojawiać na jego włosach, jego aparycja dawała do myśli typowego pijaka miejskiego.
- Śpiewałeś sprośne piosenki z Calistrią w roli głównej, zwymiotowałeś na kapliczkę Caydena Caileana i straciłeś przytomność w "Pałacu Odnowy". - delikatne szemranie rozniosło się po sali, sam oskarżony patrzył przestraszony na sędziego, jego usta delikatnie się ruszała, najwyraźniej szukał słów na usprawiedliwienie swoich działań.

Avruil Myamtharsar


Huk z pokoju Viktora wyrwał Avruil z nerwowego snu, kobieta przez chwilę nasłuchiwała, oczekując dźwięków bijatyki, ale jedynie usłyszała kobiecy głos tłumaczący coś Cheliaxanowi.
Po chwili udało się jej zejść z łóżka i ubrać w coś świeżego.
Opuściła pokój i zobaczyła młodą blondynkę, która uśmiechnęła się do niej.
- Śniadanie czeka na dole. - delikatnie dygnęła i ruszyła na dół.

***

Miasto wybudzało się powoli z porannego otępienia. Dzieci zbierały się, aby rozpocząć jakąś nową "przygodę". Starszy członkowie społeczności zbierali się w centralnym skwerze, aby rozpocząć obserwację i obgadywanie wszystkich. Wszyscy inni ruszali do swoich obowiązków. Kramarze, cieśle, kowale i inni opuszczali domostwa z uśmiechami na twarzach. Uśmiechami mówiącymi, że ci ludzie nie mają większych zmagań w swoim życiu nad pracą. Trochę im zazdrościła.

Musiała chwilę popytać, ale w końcu skierowano ją do miejsca gdzie gromadzą się najemnicy.

[MEDIA]https://i.imgur.com/bvoovA8.jpeg[/MEDIA]

Nie posiadała żadnego wyszukanego imienia, po prostu "Gildia Najemników Evercrest". Budynek był jednak ładny. Kilkukondygnacyjny, z tarasem i niską wieżą. Nie było jednak obecnie zbyt wielkiego ruchu.

Przeszła przez główne wejście i jak jeden mąż, wszyscy wewnątrz gildii spojrzeli w jej kierunku. Szepty wypełniły pomieszczenie, Avruil słyszała typowe "Kto to?", "Świeże mięso", "Znowu jakiś żółtodziób", jednak przechodząc obok jednej grupy usłyszała "Zamaskowane Ostrze".

Był to jej przydomek jaki uzyskała w kręgach najemniczych. Grupa składała się z sześciorga osób. Czarnobrody krasnolud z kuszą opartą o stół, dwa elfy ubrane w skóry, półelf czytający jakąś księgę, półork głośno chrapiący, otoczony kuflami piwa i człowiek o kasztanowych włosach, chociaż bez widocznego ekwipunku, przyglądał się jej uważnie i szeptał coś do reszty gromady.

 
__________________
Mother always said: Don't lose!
Seachmall jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:22.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172