Wątek: Sodraland 2527
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-03-2024, 01:40   #87
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 30 - 2527.01.31 ant; zmierzch - wieczór

Miejsce: Hr. Skogland; Ebenstadt; Dzielnica Angolo, ul. Dziurawych Dzbanów; ulica (AG:11)
Czas: 2527.01.31; Angesstag; zmierzch - wieczór
Warunki: - ; na zewnątrz: noc, ulewa, sil.wiatr, lodowato (mod -30)



Kristof, Iskra, Eskil



- Heh. W takiego swata naszych hrabiów się bawisz? - zaśmiał się Eskil chuchając przy okazji w zmarznięte dłonie. Uwaga kolegi rozbawiła go co pomogło na chwilę zapomnieć o zimnicy w jakiej stali. - Nasza księżna jest wdową i czy jej jakieś swaty śnią się po nocach to nie słyszałem. Ale nie pijam z nią wina. - przyznał, że nie zna się osobiście z hrabiną jaka władała leśnym Skoglandem. Co nie było dziwne przy takiej dużej różnicy w hierarchii społecznej jaka ich dzieliła. - Ale skoro go gości w swojej stolicy to pewnie dostrzega w tym jakieś korzyści. I del Rizzo mógłby być jej atutem w walce z Olafem. Chyba. On tam jest jakimś ważniakiem w Akendrof. - łotrzyk starał sobie przypomnieć co wie o owym szlachcicu jaki nie pochodził stąd tylko z sąsiednej prowincji Sodraland jaka obecnie nie była w przyjaznych relacjach z domeną Żelaznej księżnej.

- Gdyby pozbyć się Olafa to faktycznie Hajmo jest poważną kandydaturą na tamtejszy tron. Ale tutaj nie znaczy tak wiele jakby chciał. Jego włości zostały w Akendorf. Tutaj ma niewiele. Pewnie dlatego zbiegł właśnie tutaj do naszej księżnej bo wiadomo, że ona ma na pieńku z Olafem. Mogą sobie pomóc nawzajem. Zwłaszcza przy obsadzaniu tronu w Akendorf. No ale jak tam im się prywatnie czy służbowo układa między nimi to nie wiem. Poznałam hrabiego Hajmo na jednym z koncertów. Rozmawialiśmy chwilę gdy mi przyszedł pogratulować występu. Ale to tyle. Trudno powiedzieć abyśmy się znali. Był jednym z gości barona u jakiego występowałam. - Iskra ożywiła się tymi dysputami o śmietance towarzyskiej swojego rodzinnego miasta. I jak się okazało nawet przelotnie poznała zbiegłego z Akendorf hrabiego. Jej zdaniem sojusz między nim a księżną wydawał się naturalny ale czy możni się na to zdecydują tego nie wiedziała. Podobnie jak Eskil zgadzała się, że skoro władczyni Skogland udzieliła hrabiemu gościny w swojej stolicy to coś może być na rzeczy. Podobnie chętnie zaczęli rozmawiać zniknięcie imperialnej szlachcianki.

- Ale my jej nie szukamy z nudów albo sami dla siebie tylko dla Maximo. To on chce ją do tłumaczenia. My jesteśmy tylko wykonawcami tego życzenia. Nie sądziłem, że tyle to zajmie. Myślałem, że pójdziemy do niej do domu, powiemy jej o co chodzi i jakoś się dogadają z maestro a nas poklepią po ramieniu za dobre wykonanie zadania. - Eskil zdradzał zniechęcenie do całej tej sprawy szukania uczonej od starożytnych kultur i języków. Wychodziło na to, że jak ich lider przedstawił im to zadanie to nie spodziewał się po nim takich komplikacji.

- Oj tam marudzisz. Wiesz ile razy ja już miałam dawać występ przed nie wiadomo jakim ważniakiem a w ostatniej chwili coś ktoś odwoływał, mnie się coś przytrafiało albo coś innego? Zawsze coś tak się dzieje. Mnie zastanawia co innego. - blondynka zbyła to reką jakby w jej świecie artystycznej bohemy takie nagłe zwroty akcji nie były niczym niezwykłym. Więc brała to za coś naturalnego.

- Co takiego? - zapytał zaciekawiony kolega. Potupał nogami dla rozgrzewki i znów sadził dłonie pod pachy aby się trochę rozgrzać.

- Ona jest szlachcianką. To po niej widać. Rzezimieszki, zbóje czy nawet Octavio jeśli to jego sprawka powinni to wiedzieć. Sami słyszeliście jak Grzywka nie raz mówił, że najlepiej napada się tych słabych co nie mogą się bronić. A szlachta to zawsze chodzi z jakąś ochroną. No i to szlachta więc wiadomo, że mają możnych znajomych i ktoś będzie ich szukał albo się mścił. - minstrelka zaczeła swój wywód jaki zdawał się ją rozgrzewać od środka bo nawet mniej się chyba trzęsła z zimna.

- No tak. Nie opłaca się. Za duże ryzyko. Zwłaszcza jak cię capnął. Za biedaka to można jeszcze coś próbować z grzywną ale za szlachcica to się płaci gardłem. - przyznał jej rację w tym punkcie.

- No właśnie. A poza tym to uczona i mag. Myślicie, że łatwo tak napaść na maga i go zadźgać albo porwać? - ucieszyła się, że kolega podziela jej zdanie. Ale przy ostatnim jak pytała to nie była tego taka pewna. Więc spojrzała po nich pytająco.

- A nie wiem. U nas jest Warmund i Franziska. Czy by dali radę przy napaści to nie wiem. - nad tym pytaniem łotrzyk przyznał się do pewnej niewiedzy. Mieli w grupie dwójkę magów ale jednak sprawami magii nie zajmowali się osobiście to był to dla nich dość mętny temat.

- No mniejsza z tym. Nie o to mi chodzi. A co jeśli ona wcale nie została zabita ani porwana? Jak sama upozorowała swoje zniknięcie? Albo współpracuje z tymi porywaczami. Znaczy wtedy to by wcale nie byli porywacze tylko jej wspólnicy. Może to taka dramatis personale od niespodziewanych zwrotów akcji? Pojawi się pod koniec sztuki w kluczowym momencie. Jako jakiś zły władca marionetek. Albo jako ratunek z opresji. - popatrzyła na nich z ekscytacją wymalowaną na twarzy. Eskil chwilę trawił te jej pomysły.

- Ale to nie jest jakaś sztuka. Jak ktoś ją porwał czy zabił to musiał mieć jakiś cel. Albo przypadkiem. Od Dionisio to wyszła chyba o zmroku jak już miał zamykać. Może po ciemku ktoś ją napadł jak wyglądała jak samotna kobieta. Przy słabym świetle to taka barwna suknia to mógł myśleć, że to jakaś kurtyzana. Potem jakby się zorientował, że to szlachcianka mógł się przestraszyć i zabrać ciało aby je ukryć. - Eskil jakby poczuł się do przedstawienia własnej terorii jaka mogła stać za zniknięciem imperialnej szlachcianki.

- Tak też mogło być. Ale jakby ją zabili to gdzieś musieliby ukryć ciało. Jeszcze by go nie znaleźli? - minstrelka nie chciała bez walki oddać swojego pomysłu i chciała wiedzieć jak kolega widzi zakończenie swojej.

- Pod miastem jest pełno dziwnych tuneli, katakumb, piwnic i innych takich jakich nikt nie używa. Niektórych używają przemytnicy. Mogli też zwyczajnie uwiązać jej kamień do nóg i wrzucić do rzeki. A u ciebie jak ona by była porwana i poszła na współpracę czy jak to tam to po co? Ona się interesuje jakimiś starociami. U Dionisio po to była u tego dziwnego barona też. Po co miałaby znikać? Już bym prędzej uwierzył, że ulotniła się z miasta. W końcu jest też magiem. Nie wiem czy by mogła no ale kto wie? - łotrzyk sprawnie przedstawił swój dalszy ciąg teorii jaką wymyślił na poczekaniu. A w rolę Vivian jako współautroki swojego zniknięcia chyba niezbyt wierzył. A plotki o starożytnych mozaikach czy posadzkach jakie odkrywano co jakiś czas tam czy tu w mieście to wiedzieli chyba wszyscy i równie wszyscy się do tego przyzwyczaili. Niby też wszyscy wiedzieli, że są uzywane do ciemnych interesów czy przemytu ale jak się nie znało detali to był to tylko jeden z elementów tutejszego folkloru.

- Nie wiem czy magią mogłaby zniknąć z miasta. Trzeba by zapytać Warmunda albo Franziskę. Oni chyba tego nie umieją. A przynajmniej jeszcze stąd nie prysnęli. Ale Franziska mówiła, że znaleźli jakiś dziwny sztylet w jej sypialni. Magiczny. Taki złowróżbny. A kto miałby taki sztylet jak nie jakaś zła postać? - gdy znów wyszedł temat magicznych mocy to zrobiło się mętnie bo oboje nie byli w tym ekspertami. Artystka dalej jednak broniła swojej teorii o współwinie imperialnej magiczki.

- Nie wiem. Trzeba by zapytać Franziski albo Warmunda. Może Myry. Oni się chyba powinni na tym znać najlepiej. I jak dla mnie to za bardzo szukasz sensacji. To nie jest jakaś sztuka. Prędzej ją jakieś zbiry napadły przez przypadek i schowały ciało, może nawet Octawio. - łotrzyk niezbyt był przychylny pomysłom koleżanki tak samo jak ona do jego.

- No właśnie Octavio mógł ją porwać. Przecież to bardzo piękna kobieta jest. O nietypowej urodzie. Oh! To byłoby takie romantyczne! Mężczyzna zakochuje się do szaleństwa w pięknej kobiecie, że ją porywa do siebie! - ostatnia wizja zwłaszcza trafiała do wyobraźni poetki bo aż klasnęła w dłonie na taki romantyczny zwrot akcji.

- To byłoby głupie jakby ją porwał a potem jeszcze trzymał u siebie. Jak ja bym kogoś porywał to bym go trzymał w jakiejś dziupli a nie u siebie. Tak aby nawet w razie wpadki móc mówić, że to nie moja sprawa i nie miałem z nią nic wspólnego. - brunet pokręcił głową znów mając inne zdanie niż zgrabna blondynka w pstrokatych barwach. Rozmawiali tak dla zabicia czasu i zimna jeszcze trochę aż dostrzegli, że na drugim krańcu ulicy coś się zaczyna dziać. To skupiło ich uwagę, że zamilkli i zaczęli obserwować. Gdy Kristof zaproponował aby podejść bliżej zgodzili się. Ruszyli w stronię grupki osób. Było już po zmroku więc widać było tylko zarysy bez detali.

Eskil ustawił się tak aby być tuż za plecami duetu z przodu. Ale wmieszanie w tłumek poszło im dość gładko. Ot, stanęli na końcu tej grupki. Z bliska okazało się, że jest ich może około pół tuzina, może trochę więcej. Słyszeli urywki podnieconych rozmów. “To on?”, “Nic nie widać”. “Jak każą nam czekać jeszcze trochę to wracam do domu”, “Mam nadzieję, że będzie mieć lekarstwo”. Ale nie było widać jakiegoś centrum, kogoś kto ściągnął ich tu wszystkich. Jeszcze doszło parę osób przez co trójka temerarios już nie była tak na końcu. Dało się wyczuć niecierpliwość i oczekiwanie. Stali przy jakichś drzwiach albo furcie w murze podwórza jakby to właśnie o nie chodziło. Te wreszcie skrzypnęły, otworzyły się i pokazała się jakaś postać. W jakimś obszernym, ciemnym ubraniu. Może jakaś toga, płaszcz czy habit. Zakryty kaptur nie pozwalał dostrzec twarzy. Ale to była chyba osoba na jaką czekali bo dało się wyczuć powiew ulgi i ciche westchnienia radości.

- Witajcie bracia! Witajcie siostry! - przywitał się ten w kapturze pozdrawiając ich gestem uniesionych dłoni niczym jakiś kapłan. Większość pozdrowiła go w ten czy inny sposób chociaż nie wszyscy. - Cieszy mnie, że mimo słoty przybyliście tu dzisiaj po błogosławieństwo. Nasze szeregi rosną. Niech będą błogosławieni ci którzy doznają oświecenia. Prawdziwi wierni nie muszą się obawiać zarazy. Ona jest naszym błogosławieństwem. Zniszczy naszych wrogów. Tych słabych i niewiernych. A nawet wątpiących. Tylko prawdziwa wiara jest ratunkiem! Z prawdziwą wiarą to nie będzie dla nas przekleństwo i kara od fałszywych bożków ale błogosławieństwo od tych prawdziwych! Czy jesteście gotowi je przyjąć? - ów mężczyzna przemawiał jak kapłan albo jakiś wieszcz. Chociaż starał się mówić w miarę cicho zapewne aby nie ściągać na siebie zbędnej uwagi to jednak dało się wyczuć charyzmę w jego głosie. Czy to był ten sam jakiego słyszeli dziś rano w portowej dzielnicy tego nie byli pewni. Podobnie jak w tych cieniach i gdy każdy miał na głowie kaptur lub podobne nakrycie nie dało się rozpoznać twarzy. Te nawet z bliska jawiły się jako jaśniejszy owal bez rysów jakie dałoby się odczytać. Tłumek jednak zareagował raczej z entuzjazjem na jego słowa. Chociaż w różnej skali nie u wszystkich dało się go dostrzec. Jednak zdesperowani ludzie w miescie opanowanym przez zarazę wydawali się żywić otuchę z nadziei na ochronę przed nią. Zwłaszcza jak wydawała się tak tajemnicza, nietypowa a przez to bardziej przerażająca niż jakaś inna.

- Dobrze. Zbliżcie się więc aby doznać błogosławieństwa. - mężczyzna w furcie przyzwał ich do siebie. I ktoś z tłumu pierwszy podszedł do niego. Ten zaczął mruczeć coś jakby modlitwę błogosławieństwa po czym wykonywał jakieś gesty nad głową. A w końcu dawał do ust jakąś tykwę aby wierny mógł się napić parę łyków. I rozmawiał jeszcze chwilę potem z każdym niczym dobry kapłan i ojciec.

- Jak podejdziemy do niego to trzeba będzie się dać pobłogosławić i napić tego czegoś. - Eskil nachylił się do pierwszej dwójki i szepnął do nich. Bo gdy pierwsze parę osób doznało owego błogosławieństwo to już było widać pewną powtarzalność jak to wygląda. Słychać czasem było nawet co głośniejsze fragmenty rozmowy zwłaszcza jak kogoś z błogosławionych poniosły emocje i się zapomniał aby cicho mówić.

- Mój sąsiad jest złym człowiekiem. Na pewno zasłużył na śmierć. Weszłem z nim w spółkę ale mnie oszukał…

- Ale czy to zadziała? Skąd to będę wiedzieć? Tak! Oczywiście, że wierzę w Pradawnych!

- Tak, należy im się. Księżnej i tej jej spasionej klice. Wyzyskują nas a teraz zamknęli nas tu abyśmy zdechli od zarazy! O niedoczekanie! Bardzo się zdziwią jak przetrwamy silniejsi niż byliśmy!

- Mój mąż jest chyba na to chory… Czy coś da się dla niego zrobić? Byłam u kapłanek Shallyi ale nie mogły przyjść, wszystkie są teraz oblężone przez chorych.

- Gołębice nie pomogą. To siła silniejsza od nich. Kapłani, magowie, uczeni są bezradni wobec takiej mocy. Tylko my możemy was przed tym uchronić. A nawet jak nasz brat powiedział wyjść z tego silniejsi. Przyprowadź tu swojego męża aby doznał naszego błogosławieństwa. Zapewniam cię, że za tydzień znów będziesz mogła z nim siadać przy stole. - ostatnie wypowiedział ten mężczyzna w furcie muru. Zapewne aby rozwiać nie tylko wątpliwości owej zmartwionej kobiety dlatego powiedział to głośniej aby cała grupa mogła go słyszeć. Więc i trójka temerarios to słyszała. Ale byli w tej grupie i nagłe wycofanie się z niej nie przeszłoby niezawuażone. Chociaż mogło się udać jeśli by działali na szybkości i zaskoczeniu. W przeciwnym razie jeszcze dwie czy trzy osoby i przyszłaby ich kolej aby doznać błogosławieństwa z rąk nieznajomego.




Miejsce: Hr. Skogland; Ebenstadt; Dzielnica Centralna, ul. Zielona; mieszkanie Warmunda (AU:33)
Czas: 2527.01.31; Angesstag; zmierzch - wieczór
Warunki: wnętrze mieszkania, jasno, ciepło, cicho; na zewnątrz: noc, ulewa, sil.wiatr, lodowato (mod -30)



Warmund



- Jutro po porannej mszy u Myrmidii zamierzam się udać do takiego jednego domu. Podejrzewam, że tam może być jakiś zarażony. - powiedziała mu Griffo nim odeszła w swoją stronę. No tak, jutro był Festag czyli dzień wolny od pracy aby dobrzy obywatele mogli oddać w świątyniach cześć dobrym bogom. Widocznie i bladolica magister postępowała podobnie jak większość społeczeństwa czy w Imperium czy tutaj w Sodraland. Zaś świątynia Myrmidii była jedną z popularniejszych w Ebenstadt. Miała już wyjść gdy niespodziewanie zaczepiła ją znudzona łotrzyca.

- Hej moja piękna. A rzucisz okiem na to? - zawołała do niej kpiąco machając na palcu jakimś przedmiotem. Jak przestała i ten w końcu opadł okazało się, że to ten talizman jaki znalazła dziś rano na pobojowisku. Zaintrygowana magini podeszła do niej i wzięła go w dłonie aby go obejrzeć.

- Skąd to masz? - zapytała zaciekawiona.

- Mam to mam. Ile za to byś dała? Szukam kupca. Tyle książek czytasz to pewnie możesz pomóc znaleźć jakąś bajerę do tego świecidełka? - czarnowłosa uderzyła w swój tradycyjnie bezczelny ton jakby ubijała interes w jakiejś podejrzanej tawernie.

- To nie są drogie materiały. Ani złoto ani cenne klejnoty. Ale wzór dziwny. - rzekła Griffa w zamyśleniu gładząc palcami przedmiot.

- Warmund mówi, że to symbol Stormfelsa. Czy jakoś tak. - łotrzyca wskazała dłonią na kolegę jaki rano rzucił tym pomysłem.

- Tak? Być może. Nie specjalizuję się w morskich bóstwach. Chociaż tutaj jesteśmy w głębi lądu to to trochę nie ich podwórko, że tak powiem. Rzeką da się dopłynąć do Zatoki ale to nadal trochę daleko. Do gór już mamy bliżej. - magini wzruszyła ramionami na znak, że nie zamierza się o to spierać skoro nie czuła się mocna w tym temacie.

- Gdzieś już widziałam takie macki… - rzekła w zamyśleniu próbując się zapewne skoncentrować aby sobie przypomnieć. Julia spojrzała na nią w zaskoczeniu i szybko przebiegła nim po obu kolegach. - Ah tak. Już nie pamiętam czy to dokładnie takie ale coś podobnego widziałam w ratuszu. Jakaś goblińska błyskotka czy coś takiego. Pierwotnie była na jednym z czerepów któregoś ich wodza z jakich usypano Kopiec Goblinów. No ale, że wyglądał na cenny i intrygujący to go przeniesiono do ratusza jako część trofeów zdobytych na nich. - przypomniała sobie w końcu gdzie spotkała już coś podobnego.

- No tak, sala pamięci. No jest taka. Kiedyś tam byłam. Ale w ogóle nie kojarzę aby było tam coś takiego. - zdziwiła się łotrzyca.

- Jest małe, łatwo przegapić. Zawsze możecie o niego zapytać aby wam wskazał gdzie to dokładnie leży. Wyczuwam jednak, że ten tutaj emanuje magią. Słabo. Raczej nie jest magiczny. Ale może długo leżał przy czymś magicznym albo dawno temu miał w sobie jakiś czar. Może Margand coś z tego wyczuje. A jak to coś z morzem to możecie zapytać jakiegoś morskiego kapłana chociaż nie wiem czy jacyś są w mieście. - rzekła jeszcze oddając amulet czarnowłosej łotrzycy. Ta przyjrzała mu się uważniej jeszcze raz. Magiczna ekspertyza była podobna do tej jaką podała dwójka magicznych temerarios dzisiaj rano. Chociaż Griffo dodała też coś od siebie. Margand specjalizowała się w astronomi i astrologii już wykonała wczoraj rytuał szukający von Schwarz jak ją poprosiły Rosaria z Franziską. Pewnie tymi umiejętnościami odczytywania aury z przedmiotów sygerowała się czarnowłosa samotniczka gdy sugerowała ją o to zapytać.

Po jej wyjściu znów mógł zagłębić się w lekturze księgi. Widząc to dwójka towarzyszy postanowiła się z nim pożegnać niezbyt widząc się w roli biernych obserwatorów zaczytanego kolegi. Rozmawiali półgłosem o jutrzejszym dniu. W końcu był dzień świątynny. A Warmund został sam na sam z czytaną księgą.

Ta była nietypowa. Widocznie Dietpoldo miał dobry gust i doświadczenie przy doradzaniu wyboru lektur. A baron Ekbert, że imperialne podejście do magii patrząc na nie z zewnątrz jest całkiem inne niż gdzie indziej. Owszem Warmund jak każdy absolwent altorfskiej akademii to wiedział. Ale tam traktowano ten temat po macoszemu. Można było to skrócić do “Przed reformami Teclisa albo poza Imperium było i jest inaczej”. I dopiero jak opuścił granicę Imperium przekonał się jak bardzo. A księga jaką właśnie zaczął czytać tylko to potwierdziała. Molly Oświecona pisała ją ze cztery wieki temu. Ze dwa przed czasami Magnusa i reform teclicańskich. Zresztą jej i tak nie dotyczyły bo pisała gdzieś tutaj, w południowych krainach.

Miała bardzo płynny, kwiecisty język, co jakiś czas dołączała strofę poezji chyba własnego autorstwa. Co jak ktoś lubił to mógł być zachwycony oczytaniem i pięknem języka magicznego w jakim zapisano księgę. Sam język miał jednak dziwne sformułowanie. Czy to przez różnicę w tych kilku wiekach czy też jakaś lokalna odmiana tego Warmund nie był pewien ale na pewno nie pomagało mu to czytać chociaż było zrozumiałe. Czasem jednak zwłaszcza jakieś porównania były dziwne i mało czytelne.

Widział, że nie był pierwszym czytelnikiem. Bo na marginesach czasem znajdywał różne zapiski i notatki. Pisane w różnym stylu, atramentem i pewnie przez różnych uzytkowników. Nie był pewien czy czyta oryginał czy jakąś kopię ale nie było dziwne, że taki ogólny traktat o magii jest bardzo popularna lekturą. Zapewne ci co zgłębiali tajniki magii tajemnej często po nią sięgali.

Zanim nie odłożył księgi żeby pożegnać się z Dietpoldo zdążył przeczytać wstęp. O tym co autorka obiecywała zawrzeć w tej księdze. Doczytał o różnych rodzajach magii. Dawnej magii jaką na terenie jego rodzimego Imperium została wyrugowana przez teclisowe reformy i założenie magicznej akademii jaka skodyfikowała te zasady dzieląc je na osiem głównych szkół. Dla Wamrunda i wielu jego rówieśników i poprzedników to było jasne i oczywiste. A jedynie mętnie zdawali sobie sprawę, że wcześniej było inaczej. Ich wykładowcy pogardliwie nazywali je mrocznymi czasami guślarstwa i podobnie. Chociaż do dziś zdarzało się spotykać w jakiś zapomnianych wioskach guślarzy, “mądre kobiety” i czarowników jacy byli niemym świadectwem tych pradawnych tradycji jakie od dwóch wieków w Imperium starano się wyrugować.

W księdze Molly Oświeconej było inaczej. Ale pisała ją jakieś dwa wieki przed Wielka Wojną z Chaosem jakiej pokłosiem była oświeceniowa działalność Teclisa która doprowadziła do stworzenia magicznego kolegium. Molly pisała o innym podziale magii. O podziale na sześć pierwotnych żywiołów. Na wodę, powietrze, ziemię, ogień, śmierć i życie. Więc chociaż niektóre wydawały się podobne do podziału na teclisowe osiem szkół to jednak nie wszystkie. Za siódmy właściwie można było uznać demonologię ale autorka chyba wspomniała o tym z powodu uczciwości uczonego i chyba nie zamierzała się na nim koncentrować. Ale jeszcze tego nie wiedział bo dopiero był na pierwszym rozdziale tej księgi. Pod tym względem baron Ekbert miał rację. Taki podział w Imperium zostałby uznany za heretycki bo sprzeczny z obowiązującą wykładnią. A w najlepszym razie za mocno kontrowersyjny z jakim lepiej nie wychodzić poza akademickie dyskusje w zaufanym gronie uczonych o otwartych umysłach na egzotyczne teorie.

Co więcej uczona wspomniała także, że ów podział na te sześć czy siedem żywiołów nie jest jedynym. I są także inne. Niektóre tradycje lub ich podział były jeszcze starsze. Jak tego używano w ludzkich imperiach dawnej Khemri czy Remans to pozostały po tym tylko mgliste zapiski. Inne mogły być u krasnoludów, elfów czy zielonoskórych. Jeszcze inne były jej znane tylko ze szczątkowego opisu pojedynczych zaklęć i były zbyt enigmatyczne aby je udało się jej jakoś przyporządkować. Jak choćby tradycja metamorfizmu ciała lub przedmiotów, eterycznych emanacji i podróży astralnych, telekinezy czy magia magicznych istot jak choćby dżinów z pustyń Arabii jakie trudno było sklasyfikować czym właściwie one są. Warmund rozpoznawał, że obecnie w imperialnym kolegium niektóre te rzeczy były znane jako techniki czy poszczególne czary ale rozsypane po różnych z ośmiu szkół magii i nie stanowiły tradycji same w sobie. W końcu zgodnie z teclisowymi zasadami ważny był jeden z wiatrów Eteru z jakiego się korzystało a forma co się z niego robiło miała już drugorzędne znaczenie. W takim świetle tradycyjny podział znany z Imperium wydawał się być zaledwie jednym z wielu jakie były obecnie albo pojawiły się na przestrzeni wieków historii ludzi i innych ras.

W każdym razie gdy wychodził z biblioteki to w Domu Uczonych już prawie nikogo nie było. Na zewnątrz przywitał go nocny mrok i zacinająca ulewa. Powrót do domu zapowiadał się więc na mokry i zimny. Do tego mroczny. Przynajmniej była nadzieja, że w taką niepogodę żadnym zbójom nie będzie chciało się czyhać na samotnych przechodniów. Dobrze, że nie mieszkał na drugim krańcu miasta. I miał podobną drogę do domu jak do “Warana”. Gdy szedł ulicami ulice były już prawie puste. Była z połowa wieczoru i większość mieszkańców już spała co widać było po tym, że w mało którym oknie świeciło się jeszcze światło. Jedynie drzwi i okna mijanych karczm i zamtuzów były jeszcze otwarte. A i tak zlało go mocno nim wszedł do znajomej klatki schodowej. W mieszkaniu na poddaszu przywitał go Klaus jaki zaczął szykować mu kolację. Właśnie do niej usiedli gdy rozległo się gwałtowne stukanie do drzwi. Zdziwiony służący podszedł do wyjścia. Warmund słyszał jego głos jak z kimś rozmawiał. Po chwili wrócił z małą, mokrą i ubłoconą dziewczynką.

- Warmund! - krzyknęła Miranda podbiegając do stołu i zatrzymując się przy jego krześle. Wyglądała jak zmokły kurczak. Ale przy takiej ulewie jaka panowała na zewnątrz nie było to dziwne. Jednak jej przejęcie rzucało się w oczy. Zapewne był jakiś ważny dla niej powód, że dotarła tutaj tak późnym wieczorem i to w taką niepogodę.

- Reinhart wpadł! Złapali go! Trzeba go ratować! Sami nie damy rady! - wyrzuciła z siebie dziewczynka prosząc go o pomoc.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem