Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-03-2024, 11:50   #7
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację

Perypetie K&K 1/2.

Kiedy tylko Kaylie opuściła "pokój narad" zaczepiła od razu Viktora nim ten zdołał odejść dalej do izby karczemnej.
- Jak mam rozumieć ten gest? - zapytała wprost.
Viktor zmarszczył brwi w drobnej konsternacji. Spojrzał w przód za Baltizarem co zdążył już zniknąć i Otto który jeszcze za nimi nie wyszedł.
- Jako dokładnie to czym był… - mówił głosem umiarkowanie cichym, starając się nadać rozmowie odrobinę prywatności - dodaniem otuchy. Nie odbieraj mojej nonszalancji w zły sposób. Azazel jest straszliwą istotą. Niepokój w jego obecności jest całkowicie naturalną reakcją. Jeśli posunąłem się za daleko i dotyk został odebrany jako natarczywy to wiedz, że nie miałem złych zamiarów i przyjmij moje najszczersze przeprosiny.
Viktor pochylił głowę i nieco wzniósł otwarte dłonie w pojednawczym geście.
Kobieta patrzyła uważnie przez chwilę, ale w końcu westchnęła.
- Nie, wszystko dobrze. Mam przyzwyczajenie z relacji z najemnikami gdzie zazwyczaj taki dotyk byłby próbą rozpoczęcia czegoś więcej, a okazanie wsparcia oczekiwaniem okazania wzajemności w nocnej zabawie.
Viktor wciąż marszczył brwi gdy Kaylie opowiadała mu o doświadczeniach, a w jego oczach pojawił się ledwie dostrzegalny przebłysk troski.
- Tttak… - powiedział przeciągle, ale to był sam dźwięk, nie niosący przekazu - słyszałem o tym, że okazjonalnie to tak wygląda w bandach najemniczych. Nie miałem nieprzyjemności z taką obcować, choć definitywnie nie oskarżam wszystkich ludzi z którymi pracowałem o opanowanie społecznego savoir vivre’u… Jakkolwiek… solennie obiecuję - zadeklarował głębszym, oficjalniejszym tonem kładąc rękę na piersi… w pełni sobie sprawę ze śmieszności jaką była już sama tak podniosła postawa i ton w ciasnym korytarzyku pod karczmą, ale na pewnej płaszczyźnie był rozbawiony tą groteską… - że wszelkie moje oczekiwania co do ciebie będą natury zawodowej… Hmmm… - podrapał się po skroni - No dobra, z drobnym aneksem, bo już nawet kumple, czy koledzy są już uprawnieni do pewnych oczekiwań społecznych względem siebie i tych nie wykluczam - ręka z piersi zsunęła mu się na rzecz gestykulacji gdzieś z początkiem “aneksu”.
- To ja też przepraszam za patrzenie w ten sposób na ciebie. Dziesięć lat zrobiło swoje. Nie powinnam tak cię ocenić. - położyła dłoń na ramieniu Viktora - Dziękuję za ten gest wsparcia.
- Przyjęte, wybaczone. Wszyscy niesiemy w sobie jakiegoś rodzaju syf, który potrafi wypaczyć postrzeganie świata. Zauważenie go pomaga. Chodźmy, to nie jest wygodne miejsce na dyskusje a i mam wciąż plany przed wieczorem. Idę na zakupy. Czuj się zaproszona, ale bez nacisku jeśli masz inne plany - wzruszył ramionami odejmując jeszcze powagi swej propozycji “to nic takiego”.
- Chodźmy, zmarnuję trochę czasu by cię naciągnąć na coś. - odparła z uśmiechem i wzięła Khala pod rękę.
Kaylie nie widziała ciepłego, opiekuńczego, odrobinę nawet “ojcowskiego” uśmiechu który zdradliwie wpełzł Viktorowi na twarz. Zanotował mentalnie to uczucie które wślizgnęło się razem z nim. Do późniejszego przeanalizowania.


Słońce powoli zbliżało się do szczytów budynków Evercrest. Stolica królestwa powoli nabierała pomarańczowych barw, ale mieli jeszcze dobre półtorej godziny nim ciemności zamknął wszystkie biznesy. Rozmawiali po drodze o niczym, ale też o wszystkim. Typ rozmowy dzień po której nie pamięta się prawie nic, poza przyjemnie spędzonym czasem. Poprowadził spacer, bo nigdzie nie pędzili, trochę na około, by zahaczyć (zupełnie niepotrzebnie) o wzniesienie. Było nieco uciążliwe z gdy się na nie wchodziło, ale wystawiało oczy na jeden z lepszych widoków na pasmo górskie ciągnące na północ od stolicy. Rozejrzał się po niebie, wyraźnie coś analizując.
- Jakieś dwa miesiące temu słońce zachodziło bezpośrednio za ich szczytami i znów będzie zachodzić za jakieś osiem. Szkoda, że to ominęliśmy.
Kaylie widziała co Viktor miał na myśli. Góry wznosiły się ponad murami i budynkami miasta. Horyzont nie. Więc niemal w całości urok zachodu słońca ukryty będzie przed oczami mieszkańców.
Kaylie milczała sycąc oczy widokiem i już wydawało się że nic więcej nie powie, gdy mężczyzna poczuł jak przysunęła usta do jego ucha i wyszeptała:
- Mieszkałeś tutaj wcześniej. - stwierdziła odsuwając się lekko.
Viktor zaśmiał się pod nosem, przymykając na moment oczy w rytm wesołości. W jego głosie słychać było uznanie.
- Zuch dziewczyna… zgadywałem jeszcze o dwóch punktach programu nim się spostrzeżesz… Nie w samym mieście Evercrest, ale w wiosce Oar’s Rest. Odwrócił się w bok i wskazał gestem ręki generalny kierunek.
- Jakbyś wyburzyła tą część miasta i miała sokole oko to byś ją zobaczyła pomiędzy trzema pagórkami. Pierwszy na widoku byłby wielki młyn Rakusa, gdzie mielono zboże również z Sodbury. Przynajmniej jego część. Trudniej byłoby zobaczyć Stary Zrąb. Tartak nieużywany już w czasach jak tu mieszkałem, teraz pewnie już tak zarosły, że niewidzialny nawet z pół mili.
- Powiedz mi... Czy to z twojego wyboru Azazel wybrał to miejsce? - zapytała patrząc w przestrzeń - Czy jesteś dla niego istotnym elementem dla kultu, jaki chce założyć? - spojrzała w oczy mężczyzny, a w jej własnych głównie widać było zaciekawienie.
- Myślę, że wszyscy jesteśmy dla niego ważni, aaale… - przeciągnął trochę głos, po czym sporo go zniżył. Nikogo nie było w pobliżu, ale w tym temacie pozwalał sobie na odrobinę paranoi - …mam również swoje szczególne miejsce w jego planie. W jego procesie myślowym, gdy wybierał Grunt Zero dla swojej religii na pewno jednym z argumentów było moje pochodzenie. Ale nie rozmawiajmy o nim dzisiaj - poprosił chwytając jej dłoń, którą wciąż trzymała go pod ramieniem - Jeśli tak cię to ciekawi to nie ma problemu. Jutro. Może pojutrze. Dziś mam jeszcze drobny i wątpliwej pomysłowości plan i chciałbym aby to on definiował ten wieczór, a nie nasz benefaktor.
- Dobrze. - zgodziła się - Więc pewnie powrót do swojego domu to dla ciebie miłe doświadczenie, tak? Może masz tu rodzinę?
- Na swój sposób - delikatnie wznowił spacer, bo słońce nie zamierzało się zatrzymać na niebie - Mam tu kilku ludzi do zniszczenia - odpowiedział tonem serdecznym… ale Kayli słyszała w nim napięcie i fałsz. - Przepraszam cię, że stawiam cię w takiej sytuacji gdzie na dwa pytania z rzędu daję tę samą nie-odpowiedź, ale z zasady kłamię tylko kiedy mi za to płacą, a znów udało ci się trafić precyzyjnie w temat który by przyćmił mój skromny, malutki, tyci tyci planik - uśmiech był już zupełnie szczery i życzliwy. Małe iskierki czegoś co można by rozumieć za ekscytację tańczyły w jego oczach… - ale tak. Jak odseparować tych ludzi to jest kilka miejsc które chcę odwiedzić. Choćby zobaczyć, czy wciąż tak samo łatwo jest włamać się do browaru Zubina w Sodbury. Spędziłem za kadziami więcej niż kilka szczęśliwych chwil z przyjaciółmi. Miałem nadzieję zobaczyć ten zachód słońca nad górami - pozwolił sobie się na moment rozmarzyć, a Kaylie widziała w jego oczach szczęśliwsze chwile. Takie które zwykle tylko w pamięci są aż tak wspaniałe… pamięci która zdążyła już obedrzeć wspomnienia ze wszystkich przyziemnych trosk i zmartwień, zostawiając tylko to co przez te lata naprawdę chciało się zapamiętać.
- Ale jak widać przyjdzie mi na to poczekać - głos mu się zaśmiał gdy wrócił do rzeczywistości.
- Spodziewałabym się, że taki poważny prawnik z wieloma sukcesami będzie pochodził z jakiegoś bogatego miejsca i szanowanej rodziny. - rozejrzała się - Evercrest... Nie ma tego w sobie.
- Nie - przyznał jej rację - To jest dziura. W Egorian, stolicy Cheliax są dzielnice o wiekszym zaludnianiu niż całe miasto Evercrest. Może nawet niż całe królestwo. Wielu moich kolegów po fachu pewnie podejrzewa, że jakoś naraziłem się komuś wielkiemu i potężnemu i zostałem tu zesłany za karę - słońce ukrywało się za architekturą miasta wraz z tym jak schodzili na niższe tereny.
- A jeśli kiedyś tam wrócę to będzie już na tyle późno, że będzie wyglądało jakby ten ktoś zdążył mi to zapomnieć. Więc miałbym wtedy bardzo wiele do odpracowywania by odzyskać dzisiejszą famę jaką tam mam w środowisku.
- W takim razie ominęły cię wszystkie gry polityczne... Jak więc zdobyłeś famę? - zapytała - Nie z urodzenia zgaduję czy też nie z zamieszkania w stolicy.
Viktor szedł przez chwilę milcząc, zamyślony patrzył niby przed siebie, niby w ciemniejące już niebo.
- Opuściłem Evercrest mając trzynaście lat. Pięć lat później byłem już w Isger pomocnikiem bibliotekarza. On mnie przedstawił mistrzyni Elowin Morgwyn i udało mi się ją przekonać by na swego asystenta wzięła samouka co przeczytał kilka ksiąg o prawie zamiast absolwenta którejś z wielu szkół w Cheliax. Bogowie, ale mi się wtedy kolana trzęsły… - głos zaśmiał mu się w rozbawieniu - Jestem przekonany, że to widziała. Po kolejnych trzech latach byłem już w grze… i doskonale się w niej odnalazłem. Więc nie, nie ominęły mnie gry polityczne… ale też nie sądź, że Cheliax jest jakoś wybitnie wyjątkowe pod tym względem. Lubią wywyższać pod niebiosa jakim geniuszem trzeba być, aby się zorientować w ich polityce, ale widziałem mniejsze państwa o bardziej kłopotliwych intrygach. W Cheliax to się po prostu mnoży, ale w ilości ginie im pogląd na szczegóły. Tam mógłbym wyruszyć do dowolnej z prowincji, czy regionu… na Zachodnim Archipelagu, w Nidal, gdziekolwiek w Isger czy znów w Centralnej Wildze bym się łatwo odnalazł poprzez modum anonimowości. Tutaj może okazać się, że jest tak naprawdę trzech poważnych graczy i wiedzą o sobie wszystko nawzajem. Wtedy będę musiał opracować metody zupełnie różne od tego co znam.
Wstrzymał się na razie z pytaniami o życie Kaylie. Wyraźnie był to drażliwy temat, a jeszcze nie byli przyjaciółmi aby było to jego miejsce by dopytywać... Ale gdzieś tam wierzył, że przyjdzie jeszcze czas na tego rodzaju dyskusje.

- Gry polityczne nie są moim konikiem. - przyznała - Jako najemnik nie zajmowałam sobie głowy powodami, jakie mieli pracodawcy. To była ich sprawa. Nauczyłam się tylko wymuszać na nich spisanie umowy ze mną, by nie mogli się wyślizgnąć z ustalonych warunków, jak to robili nie raz z początku. - skrzywiła się - Rozumiesz, byłam młodziutka, to pracodawca "zapomniał" ile jest mi winny i pogonił dzieciaka bez obiecanej kasy. Oczywiście z papierem mógł to samo, ale było trudniej się wyplątać i mogłam na pomoc wziąć tych, co za opłatą mu "przetłumaczą" ile musi dać. Oczywiście to się działo, gdy byłam sama, a nie w grupie najemniczej, ale bycie w takiej miało swoje plusy i minusy. - stwierdziła - Szczerze to wolałam być pozostawiona sama z księgami i badaniami, jednak jeść też musiałam, więc nie zawsze było to możliwe.

Viktor chwilę nie odpowiadał, trawiąc co usłyszał. Szukając odpowiedzi których nie miał. W końcu wyrwał się z zamyślenia i uśmiechnął do Kaylie odrobinę smutno.
- Wielka szkoda, że nie spotkaliśmy się wcześniej… z radością dałbym ci pracę jako mojej asystentce. Co prawda te cztery do dziesięciu godzin dziennie byś musiała poświęcać sprawy których się podjąłem, a wcześniej musiałbym cię z pół roku douczać w tematyce nie tyle prawa co w burocratiae processualis, ale bystra jesteś. Szybko byś załapała. I nigdy byś się nie musiała martwić o jedzenie czy dach nad głową. Miałem też kilka znajomości w kręgach magicznych… może tam udałoby mi się ciebie polecić… może, gdyby, chciałbym, szkoda, yadda, yadda, yadda… wybacz moje gdybania. To słabość mojego charakteru. Łatwo mi puścić wodzy fantazji i rozważać alternatywne ścieżki którymi mogłaby się historia potoczyć. Lepsze ścieżki.
- W sumie to nawet nie musiałabyś dla mnie pracować. Mógłbym to ja pracować dla ciebie i bym dla ciebie orżnął w sądzie oszusta tak, że żałowałby, że kiedykolwiek ciebie na oczy zobaczył. Taka sprawa też mi się kiedyś zdarzyła. Nieuczciwy zleceniodawca skończył płacąc pięciokrotnie więcej niż umowa stanowiła PLUS moje wynagrodzenie. To było jeszcze raz tyle - nie wspomniał, że takich spraw miał jeszcze dwie. Jedną przegrał, drugiej w ogóle nie przyjął. Jak sprawa jest stracona to jest często stracona jeszcze zanim się zacznie… i zgadywał, że to z tych sprawa Kaylie wyrobiła sobie zwyczaj oczekiwania kontraktu nawet przy drobnych zleceniach.
Kaylie zaśmiała się krótko.
- Ty to naprawdę lubisz tworzyć scenariusze na poczekaniu. Wątpię bym chciała pracować u ciebie, bo byłoby to uwiązaniem do jednego miejsca, a teraz dopiero zostanę na dłuższy czas w ograniczonym obszarze. - powiedziała z ukrywaną nerwowością - Zwykle życie najemnika po prostu dawało dużo okazji do podróży, często. Teraz... - westchnęła - Jestem przywiązana. Dość mnie to martwi, może za bardzo i niepotrzebnie, ale odzwyczaiłam się od posiadania miejsca. Jest miłe i daje pozorne poczucie bezpieczeństwa... tylko wiadomo, że jest też jak stacjonarny drogowskaz do ciebie. Ciężko było z bogactwa wejść w podróżną najemniczość - stwierdziła najwyraźniej nie zwracając uwagi, że powiedziała więcej niż powinna - i równie ciężko będzie wrócić do stacjonarnego charakteru na rozkaz…
“Kiedyś cię zapytam przed czym uciekasz” - pomyślał tylko Viktor, widząc, że to byłoby dla niej trudne w tym momencie.
- Coś za coś, byś mogła poświęcić dużo czasu swoim księgom w takim układzie. Stać by cię było na prywatne zajęcia magiczne, choć bardziej z studentami wyższych lat akademii magicznych niż prawdziwymi magami. I średnio co dwa miesiące miałem wycieczkę w inne regiony Cheliax lub najbliższych okolic. Choć Nidal nigdy nie było przyjemnym przeżyciem. Nie ważne! Głupi temat, głupie rozważania! - zaśmiał się w głos i spojrzał na ciemniejące niebo.
- In lamentio muszę stwierdzić, ze nie damy rady dziś obejść wszystkiego co chciałem, a ostatni punkt jest dla mnie jedynym ważnym. Więc powiedz mi… i wybacz jeśli zabrzmi jakbym cię oceniał zbyt… jednowymiarowo… ale widziałaś się kiedyś w sukni? Takiej prawdziwej. Jest tu niedaleko Salon Lady Barabii. Teraz pewnie jej córka zdążyła przejąć biznes, ale jeśli mnie pamięć nie myli, a może mylić bo sięga ona ćwierć wieku wstecz, miała ona wielki talent w swoim kunszcie. Wyobraźnia mówi mi, że dobrze by ci w nich było… - uśmiechnął się zachęcająco.
Kaylie spojrzała podejrzliwie, ale jednocześmie miała lekki uśmiech na ustach.
- Swoje w sukniach przechodziłam po balach, ale dziesięć lat to by tylko przeszkadzało. Co ty w ogóle knujesz? Planujesz się wbijać na jakieś bale czy po prostu mnie chcesz poderwać? - zaśmiała się na słowa.
- Bah… jeśli obowiązki mnie nie przygniotą to daję sobie dwa do sześciu tygodni nim nie znajdę się na jakimś oficjalnym przyjęciu. Zależnie głównie od tego jak często się one tutaj odbywają. Jakbyś chciała mi towarzyszyć to sprawiłoby mi to wielką przyjemność i… pomogło zbudować wizerunek. Piękna buźka przy ramieniu jest ceniona na salonach. Piękna buźka która jeszcze ma za oczami… - uniósł brwi na moment w zachęcającym geście i nie dokończył wypowiedzi, ale przekaz był jasny - Duh… - zmarszczył brwi gry dodał dwa do dwóch - Dorzućmy, że jeszcze poskładałabyś jak harmonijkę nie tylko same szlachetne główki, ale i większość ich ochroniarzy… to też da się wykorzystać. Supremacja na trzech płaszczyznach. Ten pomysł robi się lepszy i lepszy. Definitywnie chciałbym ciebie wtedy ze sobą zabrać!
- Więc musisz we mnie zainwestować. - powiedziała rozbawiona - Przecież ja za twoje pomysły co do mnie płacić nie będę, zgadzasz się? - zapytała, ale nie oczekiwała na odpowiedź, bo spojrzała nagle poważnie na Viktora - Czy twoja magia... pochodzi od niego?
Viktor zamknął usta które zdążył już otworzyć uradowany. Uśmiech zmalał mu na twarzy, ale nie zniknął.
- Zbyt bystra siksa… - rzucił niepoważnie, niby w bok po czym spojrzał na nią - Tak - odpowiedział po odrzuceniu alternatyw forsownego przełożenia na dalsze dni. Teraz to byłoby oczywiste. Nie mówił dalej pozwalając Kaylie aby sama pokierowała tą dyskusją gdzie miała ochotę. Sama zadała pytanie które mogły w niej siedzieć. “Niesamowite” pomyślał sam do siebie kiedy zdał sobie z tego sprawę, ale nie zmienił zachowania.
- Czyli go czcisz... Jak boga. - pokręciła głową, jakby próbując to sobie ułożyć - On jest dla ciebie bogiem. Nie po prostu benefactorem czy, jak to karczmarz mówił, właścicielem. - ostatnie słowo powiedziała z niechęcią i poddaniem się - Mam rację?
Viktor znów chwile milczał marszcząc brwi w konsternacji. Rozejrzał się subtelnie po raz kolejny, aby potwierdzić, że nikt nie może usłyszeć tej rozmowy.
- Kaylie, kochana… skąd te wnioski? - zapytał z troskliwym niezrozumieniem w głosie - Dostałem od niego magię i kilka innych bonusów. Magia ta wymaga ode mnie rytuału każdego dnia, ale ten rytuał nie ma cech modlitwy. Nie proszę go o wstawiennictwo, nie wielbię go, nie błagam aby przyjął mą duszę na swe łono. Nie robię też nim nikomu krzywdy ani nikt nie poczułby się urażony jakby go zobaczył. Przewidział dla mnie rolę kapłana. Lidera swojej religii z dokładnie tych samych powodów co Baltizar na naszym spotkaniu. Więc… broniłbym się przed takim stwierdzeniem, że go czczę. Cześć ma dla mnie znacznie głębsze znaczenie. Spójrz na wyznawców Shelyn, Regathiela czy Desny… oni kochają swoich bogów, a bogowie kochają ich. Nie ma miłości między mną i nim… Myślę o nim tak jak mówiłem… to mój benefaktor… tylko z wieloma benefitami. Iii… nie jestem obeznany w tak wysokiej kosmologii… ale jeśli dobrze rozumiem… on już jest bogiem. Nie dla mnie, nie dla ciebie. Obiektywnie. Faktualnie.
Kaylie wyglądała na zdziwioną i nieprzekonaną.
- Mówisz, że on już jest bogiem? - zmarszczyła brwi - Chyba... nie...? - zawahała się - Czy to nie jest tak, że nasze działania mają go do tego doprowadzić? Wiem, że może dać moc... Ale nie mam wiedzy jakby był bogiem. Chyba tylko z diabłów Asmodeus jest. - zgadywała niepewnie, czując że nie ma kompletnej wiedzy.
- Hierarchia niebieska dała mu pozwolenie na założenie religii. Ma pod sobą kilka boskich domen. Zsyła zaklęcia. Zsyła zaklęcia i moce domenowe normalnie niedostępne dla magii objawionej. Musimy sobie zadać pytanie… czy kiedy usłyszeliśmy, że to kwacze jak kaczka, chodzi jak kaczka i wygląda jak kaczka to już możemy uwierzyć, że to kaczka… a jeśli nie to trzeba się zastanowić jakie kolejne testy jesteśmy w stanie przeprowadzić. Jeśli nam dobrze pójdzie to za dwa stulecia jedyna dostrzegalna przez śmiertelników różnica między tymi dwoma to będzie skala… ale… definitywnie nie jestem pewny swojej wiedzy. Może okazać się, że ta kaczka jest doskonałym magicznym konstruktem i na poziomie poniżej mojej zdolności postrzegania składa się z many…
- W sumie teraz nieważne. - machnęła ręką - Chodzi o to, że chcę zrozumieć jaką hierarchię mamy w naszej grupie. Znaczy, kiedyś bym inaczej do tego podeszła, ale... teraz jestem trochę skonfudowana, szczególnie jak Otto olewczo traktuje Azazela, a nas wszystkich na jedno kopyto jak niewolników. Baltizar z mostu cię za szefa wziął, możliwe że i Azazel tak umyślił. Nie chcę wpaść w bagno hierarchii, którego nie zrozumiem, przez co popełnię błąd w jakiejś okazji.
- Baltizar z miejsca wziął mnie na przywódcę kultu - poprawił Viktor wypowiedź - Nie na szefa naszej grupy. To są dwie różne hierarchie które nie muszą się nakładać. Moja opinia może nieść więcej wartości niż pozostałe, z uwagi na to, że moja dziedzina umiejętności pokrywa się bezpośrednio z naszymi celami. Wciąż jednak pozostaje na ten moment opinią. Nie mam tendencji do tyranii poza salą sądową. Jeśli wyrobi się relacja w której zostanę liderem naszej grupki to będzie to organiczny proces oddolny. I ważnym słowem kluczem będzie “lider”, nie “szef”. Szefem byłem dla moich sekretarek i pomocników z których połowa była niewiele więcej niż dobrze wytresowanymi menialsami. Nie miałem krztyny wiary by ich opinie były coś warte, choć okazjonalnie burza mózgów pomagała MI przemyśleć sprawę i dobrze wpływała na ich morale. Ty jesteś inna - najkrótsza zauważalna pauza wybrzmiała w wypowiedzi - I zakładam, że Baltizar również skoro z legionu swoich sług nasz benefaktor właśnie go przydzielił do tak ważnego zadania.
Arkanistka milczała, zastanawiając się nad słowami, aby w końcu westchnąć ciężko i bez zaproszenia wziąć Khala pod rękę na nowo.
- Mówiłeś coś o sukniach.
Uśmiech znów wypełzł na oblicze Viktora.
- Tak. Będziemy musieli się pospieszyć, ale mam nadzieję zainteresować cię na tyle by w przyszłości wrócić na poważne zakupy…


Winna.

Czas spędzony z Khalem był zaskakująco przyjemny. Ba! Nawet końcówka, a może szczególnie ona, nie spowodowała niechęci do tego człowieka. Nie przyznałaby głośno, ale w innej sytuacji i innym czasie pewnie podążyłaby za młodzieńczymi instynktami... ale takie czasy już przeminęły lata temu. Wtedy nie zastanawiałaby się za bardzo nad swoimi wyborami. Wtedy żyła... chwilą.
Póki ta chwila trwała.
I póki ona żyła.

Winna.

Przekręciła klucz w zamku pokoju karczemnego i położyła dłoń na klamce, aby wejść do środka pomieszczenia.

Lecz zawahała się.

Położyła dłoń na klindze Rhaasta czując jak serce poczęło wybijać mocniejszy rytm kierowany nagłym, niezrozumiałym poczuciem zagrożenia. Może było to spowodowane wydarzeniami dzisiejszego dnia, może tak wpływało na nią ponowne zobaczenie Azazela i przypomnienie kim dla niej jest.
"Oddałaś mu wolność"
Uspokoiła oddech naciskając klamkę.
I wtedy zobaczyła...




- Jestem niewinny, niewinny!

Matczyne ręce silnie trzymały w miejscu ciało ośmioletniej dziewczynki z całej siły chcącej się wyrwać, by móc obronić ukochanego wujka przed niesprawiedliwym traktowaniem.

- Nie zdradziłem, nigdy bym...

W końcu zdołała się wyszarpnąć z ramion chcących ją ochronić. Kiedy kaci zabierali osobę tak jej drogą dopadła do jednego z nich uczepiając się jego płaszcza i wyłkała:
- Wujek jest niewinny, on nie jest zdrajcą!
Ale słowa trafiły na głuche uszy, nim matka nie pochwyciła swojej córki i nie odciągnęła jej w tył szepcząc jej do ucha:
- Tak będzie lepiej...



Kaylie dłuższą chwilę patrzyła na zarysy płótna zawieszonego na krześle dostawionym do stolika w ciemnym pokoju. Jej wzrok dostosowywał się do ciemności oświetlonej jedynie światłem księżyca wpadającym przez okno. Pamiętała jeszcze jak jej kuzynostwo lubiło robić sobie żarty z niej w tym oświetleniu pozostawiając ją ślepą w tych warunkach, gdy oni obserwowali jej trudności w poruszaniu się.
Bardzo zabawne.

Weszła do pokoju zamykając za sobą drzwi na klucz. Położyła na stole małą kulę Ion i wyszeptała słowa niosące za sobą moc magiczną, które rozświetliły kulę i uniosły ją w lewitacji. Kaylie czuła się bezpiecznie będąc sama, gdy zrzucała z siebie całe ubranie zastanawiając się czy ma ochotę odświeżyć je teraz, czy jutro się tym zajmie.
Gdy omyła magią ubrania i złożyła je na krześle, skierowała się ku łóżku po czym wślizgnęła pod zimny materiał okrytego lnem koca. Czuła na ciele podrażniające drapanie poszewki, jednak takie doświadczenia nie były już niewygodą, a zwykłością życia. Kiedyś nie umiała zasnąć bez satynowych poszewek. Przestała narzekać szybko, gdy potrzeba snu ją nauczyła rezonu.

Miała ciągle przed oczami obraz Azazela, a jej uszy wypełniał jego rozkaz. Khal nie rozumiał tak, jak ona. On nie doświadczał tego samego, wręcz wydawało się, jakoby był w tym z własnej woli.
I cieszył się.
Widział przyszłość dla siebie.

Sprzedała duszę po śmierci, sprzedała wolność za życia.

I była winna.

Czego akurat Azazel osądzać nie musiał. Ona przyznałaby się bez rozprawy.



 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 28-03-2024 o 11:56.
Zell jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem