Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-03-2024, 01:18   #8
Arvelus
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
.





Perypetie K&K 2/2.

Kliknij w miniaturkę

- Oj dobrodzieju, dobrodzieju… - zaczęła białowłosa kobieta. Jeśli Khal mógł być naciąganie ojcem Kaylie, to staruszka mogła naciąganie być matką Khala. Viktor był… poruszony. Salon Lady Barabii nie wyglądał w najmniejszym stopniu tak okazale jak jego wspomnienia i opowieści przedstawiały - Od dwóch dekad nikt do mnie Lady Barabii nie mówił… teraz jestem zwykła Sonia. Szwaczka. Jednak wciąż służę. W czym mogę pomóc tak znamienitym gościom? - zapytała podziwiając piękny kubrak Viktora, wyraźnie świadczący o bogactwie. Skrzywił się. Wstrząsnął ręką zrzucając iluzję ubioru. Pod nią miał wciąż semi-eleganckie, ale praktyczne ubrania, a nawet lekki pancerz. Przy biodrze wciąż miał młotek którym rozbijał czaszki bandytów przed laty, a na drugim puklerz. Delikatnie dał znać Kayli i opuścił jej chwyt by podejść do kobiety.
- Lady Barabii… - zaczął z troską i uczuciem ujmując jej ramiona w swoje dłonie jak przyjaciel.
- Co się stało? - Pytał, ale odwróciła tylko lekko wzrok tracąc na moment rezon, ale momentalnie go odzyskała i cofnęła się krok w tył, wyswobadjąc się z delikatnego chwytu Khala.
- Nic się nie stało, dobrodzieju. Czym mogę służyć? - zapytała z naciskiem osoby zaganianej powoli w kozi róg.
- Lady Barabii… - zaczął monolog. Dla Kaylie było to ciekawe doświadczenie obserwować go jako ktoś postronny. Jak Khal łagodnością, dobrocią, swojskością i chyba nawet szczerością powoli obdzierał kobietę z murów które wokół siebie miała wybudowane. Widziała oczy kobiety które na moment się rozmarzyły gdy opowieści Viktora przywróciły ją do czasów świetności jej salonu, gdy zamówienia miała na pół roku w przód i to zamówienia na piekne suknie na bale szlachty. To czego nie widziała to jak powoli, w procesie wyciągał skrawki informacji z kobiety. Malutkie puzzle, zbyt małe by zostać zauważonymi jako istotne. I coraz bardziej go one niepokoiły. Avruil dostrzegła dokładnie gdy była już zupełnie obdarta z osłon… naga… to wtedy Khal uderzył.
- Lady Barabii… gdzie jest Zoria?
Kaylie znała takie wyrazy twarzy. Człowiek nagle nie mogący złapać tchu, jeszcze nim ciało zaczyna domagać się tlenu. Najczęściej moment po solidnym dostaniu pod mostek.
- On.. ona… on ją… ale dobrodzieju… skąd wy…
- Pamiętam jak się z nią bawiłem, tu, na ulicach przed twoim salonem - wskazał palcem na zewnątrz, a gdy znów się do niej odwrócił jego dłonie uchwyciły jej dłoń w czułym geście - Pamiętam jak wy byliście na piedestałach, a ja z matką walczyliśmy by z rynsztoka wyjść… byliście dla nas dobrzy. Pamiętam jak zimy gdy miałem osiem lat dałaś nam “niepotrzebnego” materiału i matka mogła dla nas uszyć ciepłe ubrania. Wtedy nie rozumiałem, że nie ma czegoś takiego jak odpad długi na trzy metry bieżące. Dziś rozumiem. Byliście dla nas dobrzy- powtórzył z naciskiem. - Gdy niemal nikt nie był. - To MIAŁO dla niego znaczenie.
- Lady Barabii… gdzie jest Zoria?
- Ty… - oczy kobiety się szkliły, a szczęka drżała. Podniosła na niego spojrzenie jakby dopiero teraz go zobaczyła - ty jesteś Khal… mały Khali… synek Tisis Frey…
Kaylie wyczuła moment. Zamknęła drzwi salonu, odwróciła tabliczkę na “zamknięte” i zasłoniła okna.



Zaparzyli herbaty. Dało to Soni czas odzyskać zimną krew, wycisnąć z oczu łzy co się już zdążyły nazbierać i powstrzymać kolejne… a Khalowi przedstawić się swoim nowym imieniem i poprosić by powrót Khala do Evercerst pozostał między nimi… Kiwnęła tylko głową ze zrozumieniem. Opowiedziała historię zimno. Dzielnie walcząc z emocjami które chciały jej się wyrwać. Blisko dwadzieścia lat temu o rękę Zorii zabiegał Hieronim Crawcolt. Syn szlachcica. Wielkiego kupca. Młody. Potężny. Zuchwały. Odmówiła mu. On byłby dla niej drogą by uzyskać prawdziwy tytuł, a nie tylko pracować dla błękitnokrwistych… ale odmówiła. Była młoda. Ledwie dziewiętnaście lat. Była niedoświadczona i była zakochana w innym. Kolejnych miesięcy nie dała rady opowiedzieć… ale ukochany Zorii po nich już nie żył. Salon utracił wszystkie ważne kontrakty. Plugawe kłamstwa odegnały klientów, ale Zoria pękła i przyjęła oświadczyny dopiero gdy nocą ktoś się do nich włamał. Znów nie opowiedziała o szczegółach, a Viktor nie dopytywał. Od tego czasu widziała swoją córkę trzy razy. Z początku pisała do niej listy codziennie. Potem co tydzień. Dziś z wstydem przyznawała, że nie częściej co trzy miesiące, ale nigdy na żaden nie dostała odpowiedzi… zgodnie z całą swoją wiedzą mogła się spodziewać, że do niej nie dochodziły.
Nikt kto chciał nie mógł jej pomóc. Nikt kto mógł nie chciał.

Viktor był całkowicie pochłonięty opowieścią. Kaylie go takim jeszcze nie widziała. Zamarł jak gargulec. Pochylony nad stołem, dolna warga ukryta w złożonych niemal modlitewnie dłoniach. Oczy skupione w przestrzeni i spięte. Przysięgłaby, że gdy usłyszał o złym przyjęciu odrzuconych zalotów usłyszała zgrzytnięcie jego zębów.
Kaylie położyła dłoń na ramieniu Viktora.
- Wiesz, jak i ja, co trzeba zrobić. - stwierdziła spokojnym głosem.
Viktor kiwnął głową bardzo powoli.
- Lady Barabii… jeszcze nie wiem jak, ale wyciągniemy z tego Zorię. To nie będzie jutro, nie w przyszłym tygodniu, prawdopodobnie nie w przyszłym miesiącu… ale nie jestem już małym Khalim którego pamiętasz… I nie jestem sam… Jeśli po tym czasie ona wciąż chce ratunku to go otrzyma…
Sonia zaciskała szczękę gdy tego słuchała, ale spojrzenie pozostawało twarde i niewzruszone. Nie śmiała pozwolić sobie na więcej niż kropelkę nadziei po tak długim czasie.


Idąc do magicznego emporium, które miało zostać zamknięte za pół godziny, Kaylie widziała Khala zupełnie innym niż wcześniej. Miał w sobie gniew i szał. Widziała, ze potrafił zabijać bez mrugnięcia, ale było to zimne i metodyczne. Teraz wyglądał jakby gotów był rozszarpać kogoś własnymi zębami. Jakby tylko rozsądek trzymał w ryzach jego chęć zdruzgotania tego miasta, albo wykrzyczenia w świat jego przewin.
- Ślepa wściekłość nie pasuje do ciebie. - odezwała się nagle, kładąc dłoń na klatce Khala, by go zatrzymać. Momentalnie stanął w miejscu i skierował twarz nieco w górę, ponad Kayli zamykając oczy. Twarz wciąż wykrzywiał mu gniew, szał i ból, ale nawet w nich rozumiał, jak personalne potrafi być spojrzenie komuś w takim stanie w oczy. Nie chciał tego.
- Widziałam takiej dużo i wiem, że na dobre to tobie nie wyjdzie.
Nie odpowiedział jej, ale wziął głęboki, powolny wdech nozdrzami, a gdy równie powoli wypuszczał go z sykiem przez zaciśnięte zęby twarz zmieniła się w maskę obietnicy dzikiej agresji… ale intensywność malała wraz z kończącym się w płucach powietrzem. Na bezdechu już jej w ogóle nie było i gdy kilka chwil potem wziął wreszcie oddech i otworzył oczy w jego spojrzeniu został sam smutek głęboki tak, że niewątpliwie sięgający duszy.
- Miałem trzynaście lat gdy matka odmówiła zalotów Yasperhyde’a - jego głos drżał wydobywając się przez szczękę zaciśniętą tak bardzo, że ledwie się poruszała - W zemście opłacił kogo trzeba, pociągnął sznurki które miał w garści i posłał ją na stryczek za konszachty z diabłami, a ja zostałem wygnany z Evercrest. Dali mi dwa dni. Abym mógł ją pochować.
Oczy miał otwarte szeroko jak w przerażeniu i nie było wątpliwości, że wspomnieniami widział w tym momencie tamte wydarzenia. Z każdym słowem opadało ono do ziemi… pamięć prowadziła go prosto w mrok gdzie znów widział grób który musiał wykopać.
Kaylie złapała mężczyznę za głowę i wcisnęła ją w swoje ramię nic nie mówiąc, a jedynie w ten sposób zakrywając jego twarz.
Jak Avruil była w szoku, gdy Khal ścisnął jej dłoń na naradzie, tak teraz i on nie rozumiał przez moment co się właśnie działo. Mrugał oczami jakby oczekując, że zaraz to się cofnie i nigdy nie wydarzy. Wiedział co musi zrobić aby odzyskać kontrolę. Przetrzeć oczy nim zdążą się zaszklić. Albo zdzielić się dłonią w twarz, aby ból go orzeźwił. Mógłby zacząć biec na złamanie karku, też by pomogło. Mógł ostatecznie coś rozwalić… wszystkie te metody potwierdził w przeszłości, bo to była słabość w najczystszej postaci. Kiedyś prawie zabił człowieka bo go obraził w ten jeden konkretny sposób który zahaczał o tę ranę Zabicie go byłoby w tamtych kręgach społecznie bardziej akceptowalne niż okazanie słabości. Potem sam go wyleczył i wszystko obrócił wokół obelgi i próby sił.

Kaylie poczuła ręce Khala na łopatkach i ramionach. Chwyciły ją i ścisnęły mocno, a jego ciałem zaczęły dyrygować okazjonalne wstrząsy bez rytmu i składu gdy wciąż nie potrafił nie-walczyć o kontrolę. Oddychał płytko, szybko i głośno.
- Aegon Blackfyre - głos drżał mu z żalu i nienawiści - Kargar Yasperhyde. Hieronim Crawcolt. Zniszczę ich wszystkich. Nie zabiję… będą żyć żałując, że ich nie zabiłem…

Kaylie nic nie mówiła, dając wyrzucić wszystko Khalowi. Nie odsuwała się także od niego pozwalając mu na to mocne ściśnięcie, tylko czekała czy człowiek nie zacznie przesadzać z siłą, sama delikatnie trzymając dłonie na jego plecach.

W końcu wystarczyło. Khal nie był do końca pewny ile to trwało, czy kilkanaście sekund, czy minutę, albo dwie… opuścił ręce od razu sięgając za koszulę. Nim Kaylie mogła zobaczyć jego twarz odwrócił się i otarł ją jedwabną chustką. Była najemnikiem wiele lat… widział ludzi którzy nieśli w sobie ból z którym nie mogli sobie poradzić, więc z niemocy pozwalali mu jątrzyć się w środku. Khal nie był tu wyjątkowy. Jedno z nieprzeliczalnych legionów skrzywdzonych dzieci, co wyrosły na skrzywdzonych dorosłych. Dwie wilgotne plamy na jej ramieniu były tego świadkami.

Przez chwilę stał do niej plecami, pozwalając aby wieczorne powietrze ochłodziło jego niewątpliwie zaczerwieniają twarz i… nie wiedząc co dalej. Powinien podziękować? Udać, że się nie wydarzyło? Rzucić bezczelnym żartem? Odejść w siną dal, spakować się i wyjaśnić Azazelowi, że jak chce aby zakładał mu religię to musi znaleźć nowy zespół gdzieś indziej? Westchnął w końcu, odwrócił się niepewnie i jeszcze niepewniej spojrzał na Kaylie, aby z jej twarzy, z jej mowy ciała wyczytać… w zasadzie co?
Kobieta po prostu... patrzyła. Oczekiwała na jego reakcję, nie zobaczył w niej poszukiwania słabości, raczej cierpliwość. I chyba sama nie kwapiła się pierwsza odezwać w tej sekundzie.

Patrzył przez chwilę na nią, ale gdy ich spojrzenia się spotkały uciekł gdzieś w bok nim zdołał powstrzymać tę reakcję. Spuścił z siebie powietrze i uśmiech znów pojawił się na jego ustach. Kiwnął głową po czym przewrócił oczami sam na siebie. W głowie krążyło mu milion sprzecznych myśli i żaden ze scenariuszy które miał tam, albo w pamięci nie dawał mu odpowiedzi co powinien zrobić.
- Czortów stos… - zaklął i wyrzucił z siebie nieprzerwany potok słów - tak to mi się gęba nie zamyka. Mogą mnie ludzi obrażać, grozić mi, kłamstwo zarzucać, wyznawać dozgonną przyjaźń czy miłość, chcieć mnie zabić, zdradzić nawet, czy zwyczajnie ciała dać. Nie ma problemu! Wiem co powiedzieć. Wiem jak zareagować. Ktoś mi okazuje wsparcie i współczucie i nagle słowa wykrztusić nie mogę póki nie obrócę tego w komedię!
Wreszcie wziął wdech po wyrzuceniu z siebie tych zdań jak jednej wiązanki.
- Chcę przez to powiedzieć… - kontynuował już zupełnie poważnie - dziękuję. To nie jest reakcja którą znam.
- Więc w sumie jesteśmy kwita. - odezwała się Kaylie - Oboje nie znaliśmy takich reakcji. Ty chyba ogólnie, ja bez podtekstu. - rozejrzała się - Ale niech to zostanie między nami. Nie chciałabym, aby ktoś błędnie mnie rozumiał i chociaż wyglądało pewnie, że boję się diabła... - machnęła ręką - Trochę bardziej nasza relacja jest zagmatwana. U ciebie to przynajmniej czuć starą, dobrą nienawiść i pogardę oraz poczucie krzywdy. Azazel lubi pewien typ skrzywdzonych przez życie.
Viktor słuchał Kaylie z niejaką czułością w spojrzeniu. Był mężczyzną. Był bezlitosnym prawnikiem z Czerwonej Loży, któremu zdarzało się odsyłać ludzi na ławę w niekontrolowanym szlochu i tylko go chwalono za “złamanie świadka”. Miał reputację człowieka co zatłukł kogoś na dwa oddechy od śmierci, a potem wyleczył go z powrotem do świata żywych w ramach lekcji. Nie dla niego było zrozumienie ani tym bardziej współczucie… ono się należało ludziom którzy zostawali po jego przejściu…
- Mawiałem klientom, że wszyscy mamy w głowie jakiś syf. Sądzę, że na palcach jednej ręki można policzyć tych co zrozumieli, że jak mówię “wszyscy” to mówię również o sobie. Nie martw się… mam reputację do utrzymania. Obie sprawy zostają między nami - puścił jej porozumiewawcze oczko - W porządku, a teraz poważnie musimy się spieszyć. Szybki marsz! - Wzniósł palec w górę jak jakiś generał konsolidujący wojska na polu bitwy. Znów, po swojemu, zmieniał życie w jeden wielki cyrk.


Tempo narzucone przez Viktora rzeczywiście było szybkie. Momentami wręcz stawało się lekkim truchtem. Dotarli do Emporium na kwadrans przed zamknięciem. Było to niewielkie pomieszczenie, rozmiaru bardziej sporej kawiarenki, ale chronione przez golemy i więcej strażników niż o tej godzinie można było spodziewać się klientów. W powietrzu unosiły się całe szeregi zaklęć… nic dziwnego. Gabloty prezentowały, grube setki tysięcy złotych koron, w magicznych przedmiotach.
- W porządku. Jak coś chcesz to musimy się rozdzielić. W razie czego krzycz - odczekał najkrótszy możliwy grzecznościowy moment i zostawił ją za sobą na rzecz jednego z pracowników ubranego trochę jak tancerz egzotyczny. Szybko okręcił go sobie wokół palca i zaangażował bezpośrednio w swoją listę zakupów.

***

Okazało się, że Kaylie szybciej uporała się ze swoimi zakupami i oczekiwała na Viktora przy wyjściu z Emporium jakby mąż na żonę. Stała oparta o mur ze skrzyżowanymi rękami i gdy mężczyzna się pojawił przywitała go krótkim.
- Wreszcie.
Khal prychnął w niepoważnym oburzeniu.
- Wychodzę tylko pięć minut po zamknięciu. W Cheliax niektóre bogate paniusie się prześcigają która dłużej utrzyma się w sklepie nim ją w końcu wyproszą. Niektóre podobno do trzech godzin po zamknięciu dochodziły.
- To musisz się lepiej postarać by im dorównać. - zaśmiała się - Choć bym sądziła, że w takim mieście jak Cheliax będą się trzymać zasad. - złapała Khala pod ramię.
- I właśnie dlatego będą robić ci na przekór - odpowiedział jej po chwili zadumy i delikatnie rozpoczął spacer w drogę powrotną - Młodzi zawsze chcą robić na przekór zastanemu porządkowi. Większość z nich potem z tego wyrasta i w ten sposób porządek zostaje zachowany… Młodzi albo obrzydliwie bogaci. Tacy którzy po dziesięciu, czy dwudziestu latach życia w absolutnych luksusach, mający na pstryknięcie palcem wszystko co legalne i społecznie akceptowalne są już tym wszystkim znudzeni i dla nowych podniet muszą sięgać dalej. Okropni ludzie. Ale wspaniali klienci. Duża ich część jak wpadnie i cokolwiek im rzeczywiście grozi traci cały rezon i odwagę i są już tylko “tak, mistrzu Goodmann”, “oczywiście, panie Goodmann”, “ale to tak można, Goodmann?” a ja wtedy poprawiam “paniczu Willowford, w moich najdzikszych imaginacjach nie wyobrażam sobie by prosty adwokat jak ja spoufalał się z kimś twojej krwi… … … MISTRZU Goodmann.” Cudownie im miny rzedną gdy dociera do nich, że wcale im nie kadzę, ale do parteru sprowadzam i nic nie mogą z tym zrobić.
- Mówią do ciebie "Mistrzu"? - zapytała z leciutkim rozbawieniem - Nie mogę się doczekać aż my będziemy mieli zacząć tak się do ciebie zwracać... Khali. - szepnęła i dostrzegła jak patrząc przed siebie na moment otworzył szerzej oczy i wyraźnie powstrzymał się przed spojrzeniem na nią.
- To jest… - przełknął ślinę w pół wypowiedzi. Mało zręcznie. Wbrew sztuce oratorskiej - …tytuł zawodowy. Jak “medykus”, czy w innych rejonach… doktor?
Zmarszczył brwi w konsternacji, wciąż wygodnie skupiając wzrok na drodze przed nimi.
“Co z tobą nie tak?!” pytał sam siebie w auto-oburzeniu, słysząc, że nagle zabrzmiał jak onieśmielony małolat. Viktor Goodmann był w Cheliax dupkiem z całą rotacją kobiet i dziewczyn! Regularnie wyrzucał z niej te co mu się znudziły na rzecz nowych podbojów ze wszystkich warstw społecznych jednako. W kancelarii Boryat miał długą listę takich które już nie tylko nie miały wstępu, ale miał nawet nie informować Viktora, że się pojawiły.
TO ON ONIEŚMIELAŁ!
Nie na odwrót…

Odkaszlnął odzyskując rezon. Uśmiechał się szelmowsko gdy wreszcie na nią spojrzał.
- Nie powiem, miałoby to swój urok…
Przypomniał sobie swój własny jej opis na przyjęciach co miały dopiero nadejść. Piękna. Inteligentna. Zdolna poskładać go jak harmonijkę. Tak, tak, trzy razy tak. Ale wiedział to wcześniej… miał takie wcześniej! I też wypadały z rotacji… Co się zmieniło?
“Widziała jak złamany jesteś.”
Wyrwała się niewerbalna myśl. Idea niosąca w jego głowie nie słowa a przekaz. Cały w ułamku sekundy.
“I okazała dobroć i troskę. Wsparcie.”
Myśli nawet niewerbalne wciąż żądały wyrażenia, choćby czysto mentalnego aby przetrawić się jedna z drugą…
“No tak… to dlatego”.

- Zaraz uznam, że twoje podboje tak cię muszą tytułować by trwało twoje zainteresowanie nimi. - zaśmiała się - Choć w sumie to nie byłoby nieoczekiwane. Trochę boostowania ego w sumie się należy po przebyciu drogi od dna na wyżyny.
Znów ten szelmowski uśmiech z którym Khal wyglądał jakby słusznie się spodziewał, że sam świat rozłoży przed nim swe skarby.
- A ja ci nie opowiadałem nic o moich podbojach! Może jestem grzecznym, bogobojnym monogamistą? Hę? Wciąż czekam na tę jedyną, zapisaną mi przez gwiazdy i ślub, z wielkiem weselem i setką gości? - “zarzucał” niby poważnie, ale kąciki ust mu tańczyły chcąc się roześmiać.
- Na to to bardzo mi nie pasujesz I jeszcze te diabły... I ostatnim razem z wspominałeś coś, że wiek dla ciebie nie ma znaczenia. - przypomniała - Do tego jest naprawdę wiele kobiet, które dużo dadzą, nawet w łóżku, jeżeli będą miały przed sobą bogatą partię. Lub i mieli. I to nie mówię tylko o niższych klasach, bynajmniej. Wielkie panie tak samo chętnie poświęcą się dla polityki i pieniądza.
- Łamiesz mi serce Kaylie - odpowiedział głosem pełnym smutku żalu, z wolną ręką przyłożoną do piersi, ale w uśmiechu i oczach tańczyły mu przekomarzanki - I tak... kolega... opowiadał, że duża część wielkich pań zadziwiająco reaguje jak po najmniejszym im zaimponowaniu okazuje się im tylko uprzejmość i brak zainteresowania. Podobno potrafią to wziąć bardzo do siebie i są nauczone przez życie, że jak czegoś chcą to im się to należy i nie może tak być… same praktycznie gubią koronkową bieliznę. I to nawet nie dla polityki, ani bogactwa, ale by sobie coś udowodnić. A na samym końcu są tak pełne samozadowolenia, że same jeszcze sobie wmawiają, że to dobrze, że nie było drugiego spotkania… No ale nie zrozum mnie źle… kolega zaznacza, że to jest część bogatych pań i wśród niższych kast również się takie zdarzają. Po prostu tych bogatych jest większy procent niż by się kolega spodziewał przed tym jak zaczął się w tych kręgach obracać… ale wszędzie da się wynaleźć… - powiedział patrząc na Kaylie z odrobinę większą intensywnością - … godne podziwu perełki wśród morza glinianego gruzu.
“Takie miejsce ona zajmuje teraz w twojej głowie? Beksa…”
Znów patrzył przed siebie. Powoli było już dość ciemno by wzrok trzeba było wytężać.

Szli pod rękę w milczeniu nim przerwała je Kaylie.
- To nie będzie proste. - odezwała się cicho - Azazel wymaga bez spojrzenia na sytuację. Może jest tu naprawdę bajkowo, ale jeżeli by tak było... Ktoś inny by przejął teren.
Viktor dał sobie czas by przemyśleć temat
- Oj, aniołku… teren jest już przejęty przez zakorzenione już tutaj religie. I żaden z ich hierarchów nie będzie szczęśliwy z naszej obecności. Gdybyśmy głosili wiarę jakiegoś Empyralnego Lorda to przynajmniej te z niebiańskich spektrów były by do nas przynajmniej neutralne. Ale z naszym benefaktorem… wszystkie będą nam wrogie… ale powiedział mi, o ile nie była to czysta retoryka, że to “doskonałe miejsce” na start jego religii. Skorumpowana i niekompetentna władza. Asmodeusz nie ma tu swojej prezencji a on miałby największe “ale” do nas i najlepsze metody aby w samego Azazela uderzyć. No i znam to miejsce… choć wydaje mi się, że gorzej niż on sobie wyobraża… ćwierć wieku dla niego to mrugnięcie. Dla ludzi całe pokolenie.
- Więc o tyle dobrze, że przynajmniej oficjalnie, nikt nam nie powie, że w piekłach podkręci nam ogrzewanie, jeżeli się nie wycofamy. - powiedziała z niepewnością w głosie - Nie miej złudzeń. Ja nie siedziałam nigdy w polityce. Walkę polityczną to znam tylko od końcowej strony, gdy oponent ma stracić życie... W Cheliax pewnie byłabym łatwym kąskiem.
- Nie przejmuj się… - kontynuował po krótkiej pauzie - Każde z nas ma swoje siły. Każde z nas jest ultra-kompetentne. Inaczej byśmy nie byli do tego wybrani. Rób swoje, chroń mnie gdy mieczem trzeba będzie machać, wspomóż gdy wiedzy mi zabraknie, a ja się zaopiekuję… nami na płaszczyźnie iuris-politicae. - “Prawno-politycznej”.
- Postaram się jak najlepiej by on był ze mnie zadowolony, tego możesz być pewny. - powiedziała bez fałszu ale jednak z nutą rezygnacji.
- Kaylie, słońce ty moje… twoje uczucia co do tego co robimy i dlaczego są całkowicie zasadne i zrozumiałe. Choćbyś upadlała się teraz rzeką alkoholu alkoholu byle na chwilę zapomnieć… bym nie pomyślał o tobie złej rzeczy, tylko dotrzymywał ci towarzystwa. To wciąż byłoby zrozumiałe. Nie próbuję cię przekonać abyś się cieszyła z naszej sytuacji…
Stanął przed nią chwytając ją za dłonie.
- … ale chciałbym cię prosić. Osobiście. Prywatnie. Wszyscy mamy swój syf w życiu. Jedni mniejszy, drudzy większy i najróżniejszego rodzaju. Nasz jest wyjątkowy, ale wciąż pozostaje właśnie tym… syfem.
Nie takim samym, ale podobnym jak najemnik który traci rękę.
Nie takim samym, ale podobnym jak wielki nauczyciel któremu krew wylała się w głowie i więcej dwóch słów ciągiem nie powiedział.
Nie takim samym ale podobnym jak ludzie urodzeni w biedzie, pozbawieni kompetencji by z niej wyjść.
Nie takim samym ale podobnym jak ci o wszystkich kompetencjach ale wciąż zawodzący przez okoliczności.
Jeśli najemnik bez prawej dłoni może odnaleźć spokój w garncarstwie…
Jeśli mistrz Sams potrafił odnaleźć szczęście w traktatach filozoficznych…
Jeśli nastolatkowie mogli cieszyć się miłością mimo niepewności jutra…
Jeśli wielki Aralet Hierrward, który przegrał w wielką politykę wciąż powtarzał “ważne są tylko te dni których jeszcze nie znamy” i żył szczęśliwy na przekór tym co go strącili z piedestałów…
To my też tak możemy.
To jest inne wyzwanie niż to przed którym oni stawali i nikt z nich nie dotarł do swego spokoju w ciągu dnia, ani miesiąca i my też nie musimy… ale chciałbym cię prosić abyś dała sobie tę szansę i spróbowała… I jeśli szczęście dopisze i byś tego chciała… to byłbym w pobliżu aby dodać ci otuchy gdy przyjdą złe momenty, a będzie ich wiele…
“Nie zawsze będzie dobrze, ale nie ma w tym nic złego.
Czasem będzie źle, ale i tak będzie dobrze…”
Zmarszczył brwi w konsternacji na moment…
- Czy jakoś tak. Chyba pomieszałem coś w tej frazie - uśmiechnął się do niej zachęcająco… i z wyczekiwaniem.
Kaylie słuchała go cierpliwie, ale odkąd chwycił ją za dłonie z lekkim zdziwieniem sytuacją. Nie oczekiwała takiego obrotu spraw, a na pewno tego traktowania ze strony de facto kapłana swojego właściciela. Cała sytuacja była... zadziwiająca, co trochę niepokoiło. Zastanawiała się wręcz w co się władowała i jak teraz z tym działać. Żadne księgi, które czytała nie traktowały o tym, poruszały kwestie magii, a nie poruszania się w społecznych wodach, więc teraz nawet nie wiedziała czy jakiekolwiek odczuwane uczucia są na miejscu i powinny zaistnieć.
Zachowanie Viktora powodowało przyjemną gęsią skórkę na jej ciele, chociaż jednocześnie przypominało dawne czasy, w których była zbyt otwarta na niebezpieczeństwo wpadnięcia w pułapkę męskich polowań. Uśmiechnęła się blado czując ucisk w dołku i odchrząknęła lekko.
- To... Dość nowe dla mnie... Dał mi wiele lat... Czasu. Prawie dekadę bym ułożyła sprawy. - odparła.
A Viktor był właśnie takim łowcą. Wiele sikoreczek padło jego ofiarą i choć nigdy nie kłamał (bo z zasady kłamał tylko gdy mu za to płacili), to nie miał nigdy problemów z pozwoleniem im wyciągnąć błędnych wniosków z dwuznaczności jego słów. A potrafił tak, bo ludzie byli dla niego otwartą księgą z której mógł czytać czarno na białym… Potrafił dostrzec napięcie. Potrafił dostrzec stres i bezbłędnie rozpoznać czy to był ten typ erotycznej ekscytacji która była jego intencją, czy był to jednak niepokój czy rodząca się frustracja… Znał tuzin metod na ich złamanie i wszystkie miały swoje wariacje. Był typ kobiet które dobrze reagowały na socjalne przytłoczenie ich. Trzy różne uśmiechy akompaniowane odpowiednimi zwrotami. Rozśmieszenie zawsze działało, ale wymagało odpowiedniego stanu emocjonalnego… była też najmniej inwazyjna metoda której niemal nigdy nie używał jeśli nie miał sikoreczki już rozgryzionej i skatalogowanej od góry do dołu, bo tylko wtedy wiedział czy może ona zadziałać (a prawie nigdy nie mogła).

Khal cofnął się ćwierć kroku i otworzył dłonie… pozwalając Kaylie, gdyby tylko chciała, zgrabnie swoje zsunąć… niby z woli samej grawitacji. Jej zostawił decyzję…
- Więc wyobraź sobie, że to są twoje pierwsze chwile w głębokiej nocy. Właśnie wyszłaś z zajazdu z dowolnego powodu i drzwi się za tobą zamknęły, światła z okien za twoimi plecami tylko utrudniają ci patrzenie w mrok. Nie widzisz nic. Zero. Żadnej przyszłości, żadnego szczęścia, żadnej nadziei. Tylko samotna i zimna ścieżka przez ciemność… ale zobaczysz, że w miarę jak będziesz nią kroczyła twoje oczy zaczną widzieć rzeczy których jeszcze chwilę nie dostrzegały. Zrozumiesz, że księżyc nie świeci tak jasno jak słońce, ale w jego blasku również da się patrzeć. W jego świetle również można dostrzec piękno. Nie będą to zachody słońca nad górami. Nie będzie to wszechmiar oceanu ani przestworza niebios. Nie będzie to bardzo wiele rzeczy których słusznie może brakować… Ale czy księżyc odbijający się w stawie pomiędzy drzewami, gdy świerszcze rozgrywają swoje nocne serenady również nie może być wspaniały? Nie proszę abyś od razu mi uwierzyła, że życie w tym mroku też ma swoje małe piękna… tylko o to byś zaufała mi w najmniejszym stopniu, tyle byś z ostrożną nadzieją mogła sama to sprawdzić.
Kaylie patrzyła na niego wyczekująco, jednak gdy zakończył swoją wypowiedź to delikatnie zabrała ręce, jednak zaraz znowu go uchwyciła za ramię.
- Pora nam wracać, panie Goodmann. Trzeba się wyspać przed jutrem. - odparła z lekkim pogłosem dawnej niepewności - A mrok może i ma swoje piękna. Moje oczy troszkę lepiej w księżycowym widzą, ale niewiele. Mrok ma też skryte niebezpieczeństwa, o czym nie muszę ci opowiadać, bo sądzę, że już je Khali znał.


Viktor odprowadzał spojrzeniem Kaylie wchodzącą po schodach na piętro gdzie dostali pokoje. Powinien za nią iść… pod doskonałym pretekstem kierowania się do swojego własnego. Znał słowa. Znał gesty i dotyki. Widział co zrobić aby obudzić się jutro przy niej, albo przynajmniej przybliżyć ten moment. Czy na nią w ogóle by to zadziałało? Powinno… ale… była inna. Inna niż te szlaufy z Cheliax i okolic. Szlaufy które w jego oczach ledwo zasługiwały by zauważyć, że reprezentują sobą więcej niż ładną buźkę, parę piersi i przyjemną noc.

Nie krył sam przed sobą, że już dwa razy wizualizował sobie jak wygląda nago, ale jednak…
- Nie sraj gdzie jesz… - powtórzył sobie słowa które wiele razy zdążyły się obić między jego uszami tego dnia. Ku jego irytacji… momentami z mniejszym przekonaniem.
Jego wcześniejszy plan zakładał, że co najwyżej wynajdzie sobie jakąś dziewczynę do niej podobną i w ten sposób zaspokoi ciekawość. Pewnie z większymi pośladkami. Tak na przekór trochę. To było rozsądne. Monogamia nigdy nie była dla niego i gdy któraś miała z tym problem… po prostu była wycinana z jego życia. Z Kaylie nie było to opcją. Z Kaylie musiał współpracować jeszcze długie miesiące. Możliwe, że lata. Nasranie na ich relacje mogło to znacznie utrudnić. Ale to nie ta logika powstrzymała go przed pójściem za nią. Ona nie jest jak tamte szlaufy... ona zasługuje by widzieć… ją.

“Beksa!” myśl ociekała naganą.
“Dzieciak!”

Warknął półszeptem sam do siebie i poszedł korytarzem w dół. Do sali narad. Wszyscy kładli się powoli spać, ale on nie planował dziś zamykać oczu. I tak tak dla odmiany nie z powodu towarzystwa. Rozpalił magiczne światła w kilku miejscach aby nie musieć walczyć z cieniami. Spojrzał na krzesła które miał dostępne i stwierdził, że w przyszłości potrzebuje dokupić tutaj coś wygodniejszego. Trudno. Da radę.

Wyciągnął zza pazuchy duży rulon płótna, co nie miał prawa się tam zmieścić i rozwinął go na stole. Wyciągał dalej składniki. W przeliczeniu na złoto… były to niemal same fiolki z porcjami pyłu diamentowego. Ale były również sproszkowane zioła w dużych ilościach. Księżycowy Ostroplest, trawa cytrynowa przesączana w czasie wzrastania maną astralną. Świeży Kamonil Plamisty, najłatwiej znajdywany w obszarach wypróżniania się trolli. Zwoje z pre-wykreślonymi podkręgami dla kontroli many. Magiczna soczewka aby ten przepływ widzieć. Na koniec, najważniejszy… Mosiężna obręcz. Cienka, ale w kształt i motyw roślinny. Otwarta jak laur zwycięskich generałów dawnych czasów. Odłożył na centralny ze zwojów, a z jego rękawa wypełzła mu turkusowa, niemalże błyszcząca własnym wewnętrznym światłem żmija. Czerwone ślepia spotkały się z jego własnym spojrzeniem i na krótki moment w odblaskach można było dostrzec obraz piekielnych orszaków.


Kliknij w miniaturkę


- Hej Fisuś… zabieramy się do roboty. - wąż syknął tajemniczo, ale nie odpowiedział choć potrafił. Przepełzł nad amulet, na szczyt zwoju. Zwinał się w zwężającą się sprężynę i syknął znów. Był gotów.

Khal nie widział oczami co robił. Mógł podglądać przez magiczną soczewkę, ale tylko okazjonalnie dawało to użyteczną perspektywę. Przez kolejne godziny wypalał składniki ze stołu, systematycznie uzupełniając je w kręgach na zwojach i zaplatając je w strumienie many sumiennie upychane w organicznej strukturze amuletu. Była to arcy-ciekawa robota, jako że to wciąż było coś nowego… dopiero niedawno uznał, że opanował tę sztukę na zadowalającym poziomie.
- W porządku. Jutro dokończymy… - wyczerpał kupione materiały gdy powoli zaczynało świtać. Zawinął resztki składników i pojemniki w płótno i schował je za pazuchą. Po nich ukrył tam zwoje i sam laur.


Wondrous item crafting.
Historia poszła w takim kierunku, że nie czuję się prawny by powołać się na mój bonus z traita =p

Więc kupuje po normalnej cenie.
Materiały za 1000 gp.

Headband of Wisdom ma CL8.
Więc aby go craftować potrzebuję testu Spellcraft DC13. Powiększam o 5 aby podwoić produkcję tej nocy. Zdawałbym na 3+, ale i tak przyjmuję zasadę 10, bo warunki na to pozwalają =]

Poza tym Khal nie śpi tej nocy.
Muszę zdać Fort Save DC 15 aby nie być Fatigued, a i tak dostanę -1 do save’ów przeciw efektom snu.
Jeśli nie zdam Fort Save’a to korzystam z rasowego Heart of the Fields aby zignorować fatygę =]




Po gorącej kąpieli dla relaksu i odświeżenia, po śniadaniu potrzebnym bardziej ze względów rytualnych, aby umysł odpoczął i nie miał wrażenia, że ciągle tylko praca i praca… bez informowania nikogo wyszedł do Evercrest.


Kliknij w miniaturkęKliknij w miniaturkęKliknij w miniaturkęKliknij w miniaturkęKliknij w miniaturkę

Krasnolduzka diaspora w Evercrest. Tereny klanu Helmhammer. Niższe budynki, bardziej kamienne niż w reszcie stolicy. Pewna nieoficjalna strefa buforowa pomiędzy nimi była jego celem. Knajpa Rudy Wąs… była zamknięta. Zabita dechami chyba lata temu.
- No to klops… - założył Viktor ręce na biodra. Iluzoryczny ubiór był zmieniony aby wyglądał bardziej swojsko w okolicy. Nie zwracał na siebie niepotrzebnej uwagi. Niby się spodziewał, że nie będzie łatwo po takim czasie… ale łudził się.

No nic… do roboty. Ruszył starymi ścieżkami. Mrocznymi uliczkami za dnia wyglądającymi niepozornie, ukrytymi przejściami z których połowa już nie funkcjonowała, ale… często znajdował nowe, w okolicy starych. Tajemne schowki od lat nieużywane, a te kilka które nosiły ślady świeżości zwyczajnie puste… nie łudził się też by pamiętał więcej niż połowę… Był chłopcem gdy ostatnio się poruszał tymi ścieżkami.

- Możecie wyjść - rzucił za siebie w pewnym momencie - Głośni jesteście, jełopy!- dodał gdy odpowiedziała mu tylko cisza. Z początku powoli, ale potem cała piątka drabów na raz się wlała do alejki w którą Viktor ich zabrał.
- Dziadek - zaczął z wyzwaniem średni z nich wiekiem, nie największy, nie najodważniejszy ale jednak wyraźnie lider - Węszysz cały ranek po naszych terenach. Jakbyś guza szukał!
Viktor założył ręce po sobie w nonszalanckiej pozycji.
- Był kiedyś pewien niezwykły filozof mieszkający na tych ulicach… zwykł on mawiać “nie strasz, nie strasz bo się zesrasz!” Ten chyba załapał! - wskazał gestem brody uradowany na jednego z drabów z tyłu - Owlkin… znasz to imię?
- A jeśli zna to co? - zapytał młody z najmniejszym zawahaniem… zawahaniem, wyrazem twarzy, mową ciała, tonem głosu z którego Goodmann wyczytał potwierdzenie tego czego się spodziewał. Opuścił ręce opierając je na biodrach w szerokiej, otwartej postawie.
- Panowie, króliczki… zacznijmy od początku… otworzył dłonie uśmiechając się ciepło… i pozwolił błogosławieństwu popłynąć. Kiedyś tłumaczył jednemu z innych sług Azazela… ale było to skomplikowane… więc uprościł do granic kłamstwa mówiąc “boska, natychmiastowa proto-empatia”. Nie wnikał w odbywający się w ułamku sekundy dialog między osobowościami go i wszystkich co go widzieli, nie poruszył żadnego z bardziej filozoficznych aspektów tego rodzaju mocy, ani nawet nie wspomniał o elementach co do których miał wątpliwości. Było to wtedy zbędne.
- Jestem Viktor Goodmann - podszedł do bandziorów i nim się sposrzegli żywiołowo trząsł już ręką lidera, potem tego rudego, potem tego z szarą hustą owiniętą wokół szyi i wszystkich po kolei - Owlkin to mój dawny przyjaciel, a przyjaciele mojego przyjaciela to moi przyjaciele. Lata mnie w Evercrest nie było, ale teraz wróciłem i chciałbym się z nim spotkać, dawne czas oplotkować…


Kliknij w miniaturkę

Ring szmuglerski w Evercrest nie był wielki. Widział już lepsze czasy… i od lat jego możliwości tylko były ograniczane z roku na rok, ale wciąż funkcjonował i wciąż był dumny! Wciąż walczył, choć kolejna dekada wydawała się malować na jego ostatnią.
- Kay? Niech ci kowadło na pusty łeb spadnie, jaki Kay? - zapytał Guntar Owlkin z klanu Wilderforge Witolda, swojego człowieka z którym rozmawiał wcześniej Viktor. Oderwał się od partii kart w nowym barze Wiesielcze Oko, założony po tym jak odbył się rajd na Rudego Wąsa piętnaście lat temu. Był to koniec pewnej epoki.
- Mówił, że… się przyjaźniliście trzy dekady temu…
- … i mówisz, że Kay się przedstawił?
- N-nie… Viktor Goodmann… ale, że ty go jako Kay znałeś.
- I coś jeszcze chcesz powiedzieć… - stwierdził Owlkin, a nie zapytał.
- T-tak… To nie mój pomysł, to on kazał…
- Wykrztuś to z siebie.
- ON mówił abym powiedział, bo mówił, że zrozumiesz… Twoja stara, lambardziara, daje dupy za denara…
- A toż dupek niedorżnięty! Sprowadźcie mi go tutaj!
Witold kiwnął głową.
- Przetrącic mu kolana po drodze?
- Co? - zapytał w szczerym zdziwieniu, jakby tak głupiego nic od dawna nie usłyszał - Nie! Po mojego najlepszego calvadosa zaraz skoczę!




-... i zostawiliśmy go w gaciach!
Khal z Guntarem śmiali się do rozpuku wspominając dawne czasy gdy obaj byli gońcami dla siatki szmuglerskiej Zmierzchowcy.
- Kay, nigdy nie miałem okazji ci tego powiedzieć… ale co wydarzyło się twojej matce…
- Gi… wiem. Byłeś w areszcie wtedy. Siedziałeś gdy się ta farsa zaczęła, siedziałeś wciąż kiedy byłem już daleko na południu… to nie twoja wina.
- Ale wciąż chciałbym…
- Gi. Skończ. Starczy naprawdę. To nie jest temat o którym rozmawiam. Nigdy. Z nikim.
- Takie buty… no to chlup.
- Chlup!
Kolejny kielon calvadosa spłynął w dół gardła. Khal swoje wcześniej rozcieńczył sokiem. Nie łudził się by był w stanie dotrzymać choćby połowy tempa krasnoluda.

Rozmawiali długo, o tematach ważnych i płytkich, ciekawych a i kilku nudnych, a Khal słuchał uważnie i zbierał cały czas skrawki informacji. Owlkin był drugi w ringu po Crowlingu… i z czasem Khal słyszał więcej i więcej… niechęci. Była ona subtelna. Łagodna. Ale była. Więc pokierował dyskusje na inne tory… niewinnie. Niby bezwiednie podsuwał temat który naturalnie przechodził na Crowlinga i jego rolę w Zmierzchowcach.
- No ale niewiele można zrobić… jest na konieczny dla was…
Guntar zamilkł nagle… nie był pewny w czym… czy w swoistym tonie głosu, czy w mowie ciała… czy w jakiejś pauzie, a może telepatycznym przekazie… Kay proponował mu pozbycie się Crowlinga. Zdziadziałego capa żyjącego starymi czasami, nie mającego już odwagi rzeczywiście próbować. Wtedy najpewniej Owlkin zostałby nowym przywódcą… jeśli nikt by go z tym nie powiązał. Zaczęła się druga część rozmowy… pełna półsłówek, niedopowiedzeń, przenośni… wszystko czemu można by z łatwością zaprzeczyć a nawet jeśli ktoś podsłuchiwał to nie dałby rady zrozumieć o czym naprawdę była rozmowa.
 

Ostatnio edytowane przez Arvelus : 24-04-2024 o 21:17.
Arvelus jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem