Przydrożna farma, przedpołudnie 8 dnia Erntezeitu 2512 KI
Farmer spojrzał ku przezierającej między skałami plaży, potem otaksował starego Nordlandera uważnym spojrzeniem i westchnął z rezygnacją.
- Wychodek jest za szopą - powiedział wyciągając w odpowiednim kierunku rękę - Jeno mi do środka nie wpadnijcie, bo kloaka jest głęboka, jeszcze nieszczęśliwie utoniecie. Mnie zaś zowią Wilibertem, synem Branda.
Mężczyzna rozluźnił się nieco, skinął głową w stronę chaty, na widok czego trójka dzieciaków ruszyła z szaleńczym ferworem w stronę płotu, łajana łagodnym głosem przez idącą wolniej kobietę.
Gustav burknął pod nosem niezrozumiałe słowa podzięki udając się żwawo w stronę wychodka. Wielki żółtooki zwierz ruszył natychmiast jego śladem, sunąc tuż ziemi i chłoszcząc ogonem trawę.
- Grok pójdzie z wami - rzucił Wilibert, syn Branda - Jakby się wam co stało albo jakbyście zbłądzili w drodze powrotnej, szczekaniem da mi znać, że trza wam pomocy.
Promieniujące radosną energią dzieci - dwaj wyglądający na bliźniaków chłopcy powyżej dziesięciu lat i o połowę mniejsza dziewczynka - minęli starego poborcę chichocząc i trącając się na jego widok łokciami, a potem zawisły na płocie oglądając wielkimi oczami zaprzęgniętego do wózka konia. Oglądający się ponad ramieniem Stark dostrzegł jeszcze jak farmer i jego żona wdają się w pogawędkę z siedzącym sztywno na koźle Fristadem.
Potem jego uwaga skoncentrowała się całkowicie na zbudowanej z brzozowych desek wygódce, zaopatrzonej w drzwiczki i całkiem wygodną żerdkę.
Drzwiczki nie domykały się do futryny, toteż posapujący Gustav przez cały czas widział wbite w siebie żółte ślepia, ale w tej chwili nie miały one dla poborcy żadnego znaczenia.