Pozostawił za sobą mechaniczne pająki, okrzyki walki i zgrzyt metalu. Wytracił pęd. Oddech pustynnej nocy tchnął mu w twarz ciepłem rozgrzanego za dnia piasku. Przystanął przy rozsuwających się ciągle odrzwiach. Skóra promieniowała ciepłem. Pulsowała w rytm rozbieganego serca. Wciągnął powietrze w płuca. Zachłannie. Chcąc oczyścić organizm z miazmatów nekropolii. Gdzieś za nim toczyła się jeszcze walka. Gdzieś przed nim czaił się intruz. Opadł nisko, opierając ciężar ciała na dłoniach i ostrożnie wyjrzał za krawędź.