Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-04-2024, 01:39   #167
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Nie było to najbardziej ekscytujące wkroczenie na scenę. Sztukmistrzyni Meryel nie pojawiła się w wybuchu ognia, nie zleciała na skrzydłach wywerny ani gryfa, nie wbiegła przy akompaniamencie muzyki i okrzyków zachwytu. Ona po prostu weszła na arenę, tak zwyczajnie, na własnych nogach. A przynajmniej tak można byłoby podejrzewać, bowiem nie było widać tych nóg spod długiego i ciężkiego płaszcza okrywającego ją od czubka głowy po same stopy. Czarny, o złotych zdobieniach, a także za duży na drobne ciałko elfki i zdecydowanie zbyt elegancki jak na jej gust – musiał zatem należeć do Thaaaneeekryyysta i ona po prostu pogrzebała sobie w jego garderobie. Ta część publiczności, która już wcześniej miała przyjemność podziwiać jej kuglarskie popisy, musiała poczuć się zaskoczona i może nawet zawiedziona takim widokiem. Dla pozostałych musiała być tylko kolejną artystką lubiącą się w mrooooku, cieniach i w ogóle wszystkim co czarne i niepokojące.

Rozłożyła na ziemi cztery obręcze, a potem ustawiła się plecami do widowni i bez pośpiechu zsunęła kaptur, odsłaniając burzę pstrokatych włosów. Następnie zaczęła zdejmować płaszcz, który na koniec załopotał niczym wielkie kruczysko, kiedy kuglarka odrzuciła go od siebie teatralnym ruchem. Stała teraz prezentując swoje… ciało. Nie, nie. Nie była naga, nie była nawet półnaga. Nadal miała na sobie więcej fatałaszków niż inne tancereczki biorące udziału w turnieju, ale jak na siebie była wyjątkowo skąpo ubrana. I wyjątkowo mało pstrokato.
Kunsztownie wykonany gorset podkreślał jej sylwetkę, chociaż Eshte nie ścisnęła jego wiązań do granic możliwości swych żeber. Musiał na tyle przylegać do ciała, aby w żaden sposób nie zawadzał jej podczas występu, ale jednocześnie nie mógł być tak ciasny, aby ograniczać jej ruchy. W swojej bezdennej skrzyni skarbów odnalazła spodenki wygodne, acz tak krótkie, że sięgały zaledwie do połowy jej ud. Do stroju dobrała jeszcze mięciutkie buciki wiązane nisko na łydkach. I tyle. Z pewnością sporo osób na widowni już zaczęło się cieszyć i zacierać ręce na obrzydliwą myśl, że oto weszła na arenę kolejna skąpo ubrana tancereczka, która będzie się przed nimi wyginała w lubieżnych pozach.

Trixie pobrzdąkiwała sobie nieśpiesznie na strunach lutni równie małej, co ona sama. A Eshte powolnym i płynnym ruchem uniosła ręce nad głowę, jak najmocniej napinając swoje ciało i wyciągając je ku górze. Przypominało to krótkie rozruszanie kończyn przed tanecznym występem. I może nawet częściowo właśnie tym było.
Jednym pstryknięciem palcami odróżniła siebie od byle tancereczek. Nagle wszyscy zebrani poznali przyczynę tak nienaturalnego dla niej odsłonięcia ciała, bowiem w jednej chwili każdy kawałeczek jej skóry… zalśnił mocno w wieczornych ciemnościach.






Pooparzeniowe blizny, tak wstydliwa pamiątka z jej przeszłości, całkiem zniknęły pod płomiennymi zawijasami, które wiły się po jej gołych nogach, rękach, plecach, szyi i nawet twarzy. Wyglądały, jak gdyby ktoś wziął rozgrzane żelazo o różnych kształtach i przykładał je kawałek po kawałku do skóry elfki. Bądź, co już brzmiało zdecydowanie przyjemniej, jak gdyby ona cała wprost żarzyła się swoim wewnętrznym ogniem. Magiczne tatuaże płonęły najróżniejszymi esami floresami i sprawiały mistyczne wrażenie, ale tak naprawdę były tylko fantazyjnymi… bazgrołami. Niczym więcej. I nie, nie, wcale nie zainspirował jej Thaaaneeekryyyst ze swoimi malunkami na ciele! W końcu jego tatuaże były błękitne, a jej czerwonawe i ogniste! Czyli zupełnie inne!

Muzyka wygrywana przez Trixie zaczęła nabierać charakteru. Pod jej wpływem Eshte rozłożyła szeroko ręce i zaczęła nim delikatnie poruszać, niczym smukłe drzewko falujące swymi gałęziami na wietrze. Tym sposobem lepiej zaprezentowała zebranym to płótno, w jakie dzisiejszego wieczoru przemieniła swoje ciało. Ale prawdziwe popisywanie się zwinnością rozpoczęła od jednej ze swoich ulubionych figur. Odchyliła się w tył, bardzo mocno wyginając plecy, aż dłońmi wsparła się o ziemię. Zastygła na chwilę w tym ostrym łuku, aby znów widownia przyjrzała się dobrze jej giętkiemu ciału i temu kształtowi, którego większość z nich nie była w stanie osiągnąć swoimi zesztywniałymi mięśniami. Zamiarem sztukmistrzyni było, aby ogniste tatuaże odwracały uwagę zebranych lubieżników od jej skąpego ubioru – ale czy naprawdę udało jej się to osiągnąć? A może właśnie tym mocniej jej lśniące ciało zaczęło przyciągać ich spojrzenia? Możliwe, że nie przemyślała tego zbyt dobrze. Ale nie było to teraz ważne.

Ogniste tatuaże ukrywały linie mięśni na ciele elfki, więc publiczność mogła tylko się domyślać, jak bardzo napięły się jej ramiona i ręce, kiedy przeniosła ciężar swego ciała na dłonie. Wsparła się o nie mocno, odrywając stopy od ziemi i na krótki moment zastygając z nogami wysoko nad sobą. Potem przeniosła je do przodu, tuż nad swoją głową, po czym stawiając stopy z powrotem na ziemi, podniosła się, niczym trzcina prostująca się po tym, jak wcześniej wiatr zmusił ją do mocnego pochylenia. Wszystko to wykonała z wdziękiem i bez większego wysiłku, zupełnie jakby łokcie i kolana były tylko wymysłem medyków i nie dotyczyły jej zwinnego ciała.

Dzięki temu popisowi własnej zręczności Eshte wylądowała w samym środku jednej z czterech obręczy leżących na ziemi. Podnoszenie ich dłońmi było dla amatorów bądź dzieci, a przecież ona nie była ani jednym, ani drugim, więc ze śmieszną łatwością podrzuciła obręcz stopą obutą w miękką skórę bucika. Zaczęła wykonywać ruchy nogami i biodrami, wprowadzając ją w wirowanie wokół swojego ciała. Początkowo obręcz falowała z lekkością wokół jej łydek i kolan, ale szybko nabierała impetu, kiedy elfka przyspieszała tempo. Z każdym zawirowaniem obręcz zdawała się znajdować coraz to nowe położenie na jej ciele, unosząc się stopniowo w rytm jej ruchów. Z kolan przewędrowała na uda, biodra, aż w końcu na talię, gdzie zatrzymała się na chwilę dłużej. A potem, posłusznie reagując na ruchy jej subtelnie zarysowanych mięśni, obręcz znowu zaczęła się unosić i odnajdywać nowe miejsca na ciele kuglarki.

Stojąc przed zgromadzoną publicznością, spojrzeniem obrzuciła podest, na którym siedzieli możni. To na nich musiała przede wszystkim zrobić wrażenie, jeśli chciała uzyskać tiarę i tytuł dla siebie. Przyglądała się ich reakcjom, ale nagle zacisnęła zęby w gniewie, gdy dotarła wzrokiem do mężusia i Paniuni. Blondynka zdecydowanie za bardzo kleiła się do Thaaaneekryyysta.
Obraz ten wypalił się w myślach artystki, niczym te wszystkie kształty na jej skórze. Także uczucie zazdrości sprawiało wrażenie równie ognistego. Jedno i drugie towarzyszyło jej, gdy własna sztuka zniżyła ją do ziemi. Nie obawiała się ubrudzić i nieco poobcierać w imię wygrania tego turnieju.

Co dopiero zaprezentowała, że potrafi kręcić obręczami na prawie każdym kawałku swojego ciała. A teraz pokazywała, że potrafi to również robić w pozycji… leżącej. Wprawdzie wykorzystywała do tego tylko jedną ze swych nóg, ale robiła to wijąc się na ziemi. Raz leżała na brzuchu, bez większego wysiłku kręcąc obręczą na stopie wysoko uniesionej nogi. A potem, nawet przez jedno mrugnięcie nie tracąc kontroli nad przedmiotem, przekręciła się wygodnie na plecy, jak gdyby zaraz tu się miała zacząć opalać w blasku wschodzącego księżyca.
W pewnym momencie ciało kuglarki mimowolnie się naprężyło, prezentując swą gibkość nazbyt lubieżnie, kiedy akurat uniosła biodra w ruchu tak samo zgrabnym, co i sugestywnym. Niemniej efekt był oczekiwany. Eshte jeszcze mocniej przyciągnęła spojrzenia możnych do siebie, w tym i czarownika. Uśmiechnęła się triumfująco, czując ogień w piersi i podbrzuszu. Tak. Miał na nią patrzeć, miał pożerać ją wzrokiem. Wszak należał do niej… także jego pożądanie było jej. Tylko jej miał pragnąć.

Ech, najwyraźniej nie był to w pełni solowy występ. Elfka każdego dnia musiała się zmagać z podszeptami Pani Ognia, która najczęściej wybierała ku temu najmniej odpowiednie momenty - a zatem także najbardziej wstydliwe dla samej kuglarki. Naiwnie sądziła, że ten pasożyt przynajmniej od jej popisów będzie trzymał się z daleka. Ale nie, ona musiała manipulować nią nawet w tak ważnym momencie!
Wyglądało jednak na to, że tym razem Babsztylowi nie udało się ośmieszyć artystki. Nie słyszała śmiechów, wulgarnych zawołań ani głośnych gwizdów. Dla widowni musiał to być tylko kolejny element występu, co było dla Eshte dość zabawne i także nieco drażniące, bowiem nie uważała, aby w jej sztuce znajdował się choćby cień lubieżności.

Tak samo jak łatwo i płynnie opadła na ziemię, tak samo znów się podniosła i stanęła wyprostowana. Dała sobie kilka chwil na odetchnięcie i wyczucie tempa grającej Trixie, a zgromadzonym pozwoliła nasycić oczy oczy tatuażami pulsującymi ogniście na skórze w rytm jej bijącego serca. Potem, trzymając obręcz w dłoni, zaczęła zataczać nią koła w powietrzu. Nie marnowała czasu na łagodność i powolność, od razu przyjęła zawrotne tempo. Zdawało się, że naprawdę niewiele brakuje, aby przedmiot wyślizgnął się elfce z palców i opadł smętnie na ziemię w akompaniamencie śmiechów publiczności. Ale nie, na razie nic takiego się nie wydarzyło, zapewne ku niezadowoleniu napuszonej Paniuni.

Obręcz wirowała szybko, ciężko było za nią nadążyć wzrokiem, ale Eshte cały czas miała nad nią pełną kontrolę. W każdym momencie dobrze wiedziała, gdzie się znajduje, w której dłoni akurat ją trzyma i do której przerzuci w następnej sekundzie, a także jaka będzie kolejna wykonywana nią sztuczka. W jej rękach nie był to zwykły przedmiot, a przedłużenie gibkiego ciała artystki, posłusznie podążające za każdym jej gestem. Robiło to tym większe wrażenie, że ona też wirowała - kręciła się w piruetach, wyginała się i podrzucała obręcz wysoko w powietrze. A wszystko to z niebywałą zwinnością i finezją.
Ta część występu rzeczywiście przypominała bardziej taniec niż akrobatyczne popisy. Wszak nie mogła pokazywać publiczności ciągle tego samego, co nie? Musiała ich zaskakiwać, cały czas trzymać w napięciu.

I właśnie ten taniec zaprowadził ją do drugiej obręczy leżącej na ziemi. Również i ją podniosła bez pomocy rąk, zaledwie z pomocą stopy, po czym wprowadziła ją w ruch wokół jednej ze swych łydek. Zaś drugą nogę ostrożnie zaczęła zadzierać coraz wyżej. I jeszcze wyżej. I hen, jeszcze wyżej, za nic sobie mając ograniczenia kolana i bioder, aż jej stopa znalazła się sporo wyżej niż burza barwnych włosów.




Tak, to co możnym mogło się zdawać przypadkowo narzuconymi na siebie fatałaszkami, było tak naprawdę dokładnie przemyślanym strojem doświadczonej akrobatki. Krótkie spodeneczki, których nie założyłaby na siebie żadna szlachcianka, skutecznie chroniły elfkę przed zaprezentowaniem widowni… zbyt wiele. To nie był tego rodzaju turniej, a przynajmniej taką miała nadzieję. Zebrani mogli jednak teraz lepiej obejrzeć sobie ogniste tatuaże wijące się i migoczące po jej caluteńkich udach. Ech, a pewnie i tak jeden z drugim, zamiast docenić jej giętkość, lubieżnie zamyśli się dłużej nad tym, jak głęboko sięgają one pod tą niewielką ilość ubrań sztukmistrzyni.

Dla wygody podtrzymała uniesioną nogę jedną ręką, jednocześnie drugą narzuciła obręcz na stopę i również ją wprowadziła w kolejne zawirowania. Nie była to najłatwiejsza ze sztuk Eshte. Musiała w tym samym czasie balansować dwoma przedmiotami oraz swym ciałem wyciągniętym w tak wymagającej pozie, a przy tym jeszcze podtrzymywać magię tworzącą jej efektowne tatuaże. A czarownik miał czelność nazywać jej występy "tylko" kuglarstwami! To niech sobie spróbuje powtórzyć jej popis - ona z chęcią sobie popatrzy!

Tamta gadziooka tancerka mogła popisywać się swoimi magicznymi wężami, ale to Eshte poruszała się z podobną im giętkością i zadziwiającą jak na siebie… gracją. Na co dzień nie miała w sobie takiego wdzięku. Łatwo się rozkojarzała, zdarzało jej się potknąć i ogólnie chodziła bardziej męskim krokiem. Ale teraz była skupiona tylko na sobie i swojej sztuce. Każdy zginający się staw, każde rozprostowanie nóg, było wyrazem nie tylko zwinności, ale również precyzji i kontroli nad każdym fragmentem jej ciała. W trakcie występu nie było miejsca na pomyłki. Nie mogła sobie pozwolić na…

Nagle spojrzenie kuglarki skrzyżowało się z innym spojrzeniem. Złowrogim i mściwym. Nie była to Paniunia, o nie. Ona była tylko rozkapryszoną i rozkrzyczaną dziewczynką w porównaniu do tego tutaj blondwłosego babsztyla, którego elfka widziała wczoraj w magazynie. Strzyga! W najlepsze stała sobie pośród tłumu widzów i przyglądała się artystce. Nagle wbiła kiełki w szyję stojącego przed nią mężczyzny, a on zadrżał i zbladł. Występ Eshte był jednak tak zjawiskowy, że wpatrzeni w nią widzowie nawet nie zauważyli tego ataku. Ale jej ten widok przypomniał o upiornym strychu tamtego magazynu, a także o jej ucieczce w zamku w Grauburgu i późniejszej walce z podobną strzygą. Ciało elfki nieprzerwanie złociło się ogniem, lecz mimo to poczuła lodowaty dreszcz na karku.

Co ta strzyga tutaj robiła?! Czy nie powinna leżeć gdzieś martwa, najlepiej z oderżniętą głową?! Toż Thaaneeekryyyst mówił, że została upolowana przez ludzi hrabiego!

Zaskoczona i oblana strachem sztukmistrzyni Meryel wykazała się w tym momencie nadzwyczajną jak na siebie… dyscypliną. Nie potknęła się, nie straciła równowagi, nawet nie upadła żadna z dwóch obręczy obracających się na jej nogach. Pomyłka w takim momencie ryzykowałaby dotkliwym urazem albo co gorsza - ośmieszeniem się przed wszystkimi zgromadzonymi! Szczęśliwie dla niej cały ten lęk sprawił, że po prostu zastygła na dłużej w miejscu, niczym przestraszone zwierzątko na widok zagrożenia, które tutaj było bardzo prawdziwe i bardzo drapieżne. Nikt innych oprócz niej nie wiedział, bo i właściwie skąd, że ten moment jej występu trwał dłużej, niż zaplanowała podczas treningów. Zakończył się dopiero, kiedy sztukmistrzyni odruchowo odszukała spojrzeniem Thaaaneeekryyysta i w przedziwny sposób jego obecność dodała jej… uch, otuchy. W końcu on już pokazał, że jest odporny na mamienie tych harpii, więc w razie potrzeby będzie gotowy dokończyć to, czego najwyraźniej nie potrafili zrobić ludzie hrabiego.

Wyrwała się z tego bezruchu, który tak naprawdę bezruchem nie był, bo przecież przez cały ten czas kręciła obręczami na swoich nogach. Ale teraz poruszyła się gwałtowniej, pochwyciła w dłonie swoje narzędzia pracy i zaczęła nimi podrzucać wysoko w powietrze, jednocześnie z lekkością przemieszczając się po arenie. Było to tylko przejście pomiędzy jednym imponującym popisem jej umiejętności a kolejnym, który miał pozostawić jej widownię oczarowaną, zaskoczoną, zachwyconą i oniemiałą. I jeszcze kilka innych słów, które według Eshte idealnie opisywały reakcje na jej występy.

Ciągle się ruszała - w piruetach, podskokach, a obręcze wirowały prowadzone dłońmi albo migotały podrzucane wysoko ponad jej głowę. Tym sposobem znalazła się w samym środku kolejnej, już trzeciej, którą ponownie uniosłą z ziemi stopą i wprawiła w ruch wokół swoich łydek, kolan, ud i wreszcie talii. Dołączyła do niej jedną z trzymanych obręczy, aby wirowały w zgodnym tandemie. Tym razem nie stała tylko w miejscu, a stawiała ostrożne kroki, aż dotarła do czwartego i ostatniego koła czekającego na nią na ziemi. Również i ono dołączyło szybko do pozostałych. Każda z obręczy odnalazła własne miejsce na ciele sztukmistrzyni: jedna na łydkach, druga w talii, trzecia tuż ponad biustem, a czwarta na nadgarstku uniesionej ręki.

Ale czy Eshte na pewno obracała wokół siebie tylko cztery obręcze? A może osiem? Albo… czternaście? Sztukmistrzyni kręciła nimi z taką prędkością, że oglądającym już ciężko było się rozeznać w ich ilości. Jednocześnie wykonywała ostrożne piruety, w których jej tatuaże zdawały się przemieniać w prawdziwe płomienie, zachłannie oblizujące jej nagą skórę. Nadal miała pełną kontrolę nad swoim ciałem, choć straciła na gracji, jej ruchy stały się bardziej… dzikie, szaleńcze. Tak samo muzyka Trixie niebezpiecznie nabierała coraz to szybszego tempa.

Kiedy zaś zdawało się, że elfka zaraz cała stanie w ogniu, a mała bardka straci palce na strunach lutni, nagle wszystko się gwałtownie skończyło. Tylko widzowie o najbardziej bystrych spojrzeniach mogli dostrzec opadające na ziemię obręcze, bowiem w mgnieniu oka Eshte zniknęła w nagłym wybuchu gęstego i ciemnego dymu. Jego chmury kłębiły się leniwie, dając poczucie, a może nawet nadzieję, że może to jednak nie koniec tego zjawiskowego występu. To wrażenie podsycała jeszcze Trixie, znów powracając do cichego i niespiesznego pobrzękiwania na swoim instrumencie, nadając całości ton… oczekiwania. Ale niezbyt długiego. I rzeczywiście powoli, powolutku znowu zaczęło się coś dziać. Mały płomyczek żarzył się nieśmiało w wewnątrz tych ciemnych kłębów dymu.

Po kilku uderzeniach serca, wraz z którymi pulsował także ten mały ogienek, w jednym niespodziewanym momencie cały gęsty dym rozwiał się w wybuchu blasku i gorąca, ustępując miejsca ognistemu ptakowi, istnemu feniksowi powstałemu z popiołów.





Ten widok w pierwszej chwili zaparł dech w piersiach, gdzieniegdzie wśród publiczności wywołał też rozkoszne dla elfiego ucha "ochy" i "achy". Jednak po tym pierwszym oszałamiającym wrażeniu okazało się, że to nie Eshte nagle odkryła w sobie zdolność do zamiany w tego legendarnego ptaka. A szkoda! Musiała więc poprzestać na własnych iluzjach i magicznym gorsecie dodającym jej skrzydeł.
Tamten niby-elf mógł sobie rzeźbić w ogniach przynoszonych mu przez zgraję pomocników, ale to ona, ONA, była prawdziwym ucieleśnieniem tego pięknego i groźnego żywiołu! A że była to tylko bardzo przekonująca iluzja, a nie prawdziwy ogień? Widownia o tym nie wiedziała, a najważniejsze było to, co mieli okazję właśnie podziwiać – skrzydlatą kuglarkę spowitą płomieniami od stóp po czubek głowy, a nawet po końcówki piór. Widok tak samo zachwycający, co i nieco niepokojący.

Skrzydła uniemożliwiały jej wykonywanie efektownych wygibasów, więc była zmuszona tylko prezentować, cóż, siebie. Ruszyła w kierunku widowni, stawiając stopy na ziemi z lekkością, choć jednocześnie każdy jej krok emanował niewiarygodną potęgą. Wprawdzie nie była Ognistym Babsztylem, który byle pstryknięciem palcami przywoływał niszczycielską siłę płomieni, ale mimo to teraz, w pełni stając się jednym ze swoją magią i sztuką oraz przyciągając tak wiele spojrzeń, sztukmistrzyni czuła się potężna, nawet jeśli jednocześnie dotykało ją już zmęczenie tym wyczerpującym występem. Można było powiedzieć, że Eshte stała się swoim ŻYWIOŁEM. A nawet dwoma! Ogniem! Akrobatką! Ogniem! Akrobatką! Och, jakimż była cudownym wynaturzeniem, że w jednym ciele, i to takim całkiem przyjemnym do oglądania, miała tak wiele talentów!

Obracała się już w leniwych piruetach, w których jeszcze mocniej upodabniała się do żywego płomienia poruszanego delikatnymi powiewami wiatru. Dziki żywioł, tak samo niszczycielski, jak i piękny, podążał za każdym podniesieniem rąk i nóg, a ognista grzywa unosiła się za nią albo wirowała wokół ciała w ślad tanecznych ruchów. Cała emanowała magią i nie pozwalała na dłużej odwrócić od siebie spojrzenia.




Wcześniej pokazywała dużo swej nagiej skóry, aby zebrana publiczności mogła mieć dobry widok na każdy przyjmowaną przez nią akrobatyczną figurę. A teraz wprost przeciwnie, jej sylwetka rozmywała się pośród falujących płomieni. Wykorzystała to podczas jednego ze swoich obrotów, kiedy akurat opuszczała ręce i pochwyciła dłońmi za swój biust ściśnięty fiszbinami gorsetu. Skrzydła zniknęły w jednym mrugnięciu, a Eshte po kilku krokach zatrzymała się zgrabnie przed swoją widownią.
Tym razem rozłożyła ręce szeroko, prawie tak szeroko jak magiczne skrzydła, które co dopiero jeszcze wyrastały jej z pleców, po czym skłoniła się głęboko przed zebranymi. Potem z powrotem się wyprostowała, a na jej twarzy pierwszy raz zamigotał uśmieszek zadowolenia.

I tak jak rozpoczęła swój występ, tak samo go kończyła - głośnym pstryknięciem palcami. Ale o ile na początku dał on życie tatuażom ogniście palącym się na jej skórze, o tyle teraz sprawił on, że nagle… zgasła. Tak po prostu, jak zdmuchnięta dechem kreatury sporo większej od siebie. I towarzyszyło temu nawet jej własne życzenie wypowiedziane w duchu, bo przecież na głos by się nie spełniło. Marzyła o tym tytule Królowej Kuglarzy, o tej tiarze na swojej głowie. Rozmyślnie nie przywołała dzisiaj żadnego ze swoich pstrokatych kapeluszy, właśnie po to, aby Pan Jaśniehrabia miał miejsce na założenie korony na jej czuprynę.

Okazywało się, że nawet teraz, wygaszona jak zapałka, bez tatuaży na skórze, ubrana tylko w swoje ciuchy, oszałamiająca Eshtelëa Meryel Nellithiel del Taltauré nadal cała promieniała. Tak, można to było zrzucić na jej ciało lśniące od potu, ale w rzeczywistości promieniowała dumą z siebie, ze swojego talentu, z udanego występu. Może i tiara jeszcze nie zdobiła jej czupiradła na głowie, jednak elfka i tak już się czuła królową. Zmęczoną i łapiącą urywane oddechy królową.

Ale ogień nadal był obecny. Migotał wyraźnie w jej oczach, kiedy raz jeszcze zgięła się w pokłonie przed swoją, jak miała nadzieję, bardzo dzisiaj hojną widownią.
 

Ostatnio edytowane przez Tyaestyra : 05-04-2024 o 01:44.
Tyaestyra jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem