Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-04-2024, 16:32   #307
Alex Tyler
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację


Uciekła, bo jakie inne miała wyjście? Był to efekt czysto pragmatycznej kalkulacji. Redgardzi mylili się. Ruszenie w kierunku mostu nie stanowiło rozwiązania, rzekoma poszukiwaczka skarbów dobrze wiedziała, że tam czaiły się kolejne konstrukty. Pozostała więc droga wstecz. Wcale jej się to nie uśmiechało. Ale musiała podjąć najlepszą decyzję. I to szybko. Tak też się stało.

Jedynie Breton wykazał się rozsądkiem. Szpiegini żałowała, że ostatecznie mu się nie powiodło. Przydałby się jej. Reszta podjęła suboptymalne decyzje, więc tym bardziej czekał ich ten sam smutny los. Lecz nic to. Stanowili zasoby wysoce wymienne, ona natomiast, gdyby zginęła, zniweczyłaby tym samym miesiące przygotowań. A przynajmniej opóźniła i skomplikowała ściśle dopracowane plany przełożonej i jej doradców. Na co zdecydowanie nie mogła pozwolić. Zadanie w Bthzarku miało znaczenie drugorzędne i stanowiło jednie przykrywkę. Jego wykonanie było opcjonalne, ale korzystne. Dlatego miała zamiar je dokończyć, aczkolwiek nie za wszelką cenę.

Po pokonaniu około setki schodów od momentu domniemanego zgubienia pościgu Minorne ze Zmierzchu trafiła na skąpaną w głębokim mroku komnatę, której w ogóle nie mogła sobie przypomnieć. Droga jednak była długa, a nawet będąc ponadprzeciętną przedstawicielką najinteligentniejszej z ras, złotoskóra dziewczyna nie posiadała pamięci ejdetycznej tak jak Morayne. Powodowana ciekawością wpierw przystanęła przed progiem, po czym powoli i ostrożnie zagłębiła się w środek, prowadząc ze sobą światło altmerskiego iluminatora. Po cichu liczyła na sposobność do krótkiego odsapnięcia na jakimś siedzisku. Szybko jednak porzuciła tę nadzieję, gdy znalazła się w praktycznie pustej i doskonale kubicznej komnacie, którą równomiernie przecinały żyły z rzeźbionych dwemerytowych płyt. Ze ścian pomieszczenia zdawało się dobiegać jednostajne buczenie, na środku zaś stał samotny piedestał, w którego wgłębieniu spoczywała poznaczona enigmatycznymi runami kostka. Jej odłączony rdzeń obracał się ruchem precesyjnym, a krawędzie jarzyły intensywną czerwienią, bliską rozpalonemu żelazu. Wbrew pozorom przedmiot nie wydzielał ciepła, więc iluzjonistka pozwoliła sobie ostrożnie go zbadać. Nie przypominał niczego, co do tej pory widziała. Był pojemnikiem, zbiornikiem a może konduktorem magicki? Nie miała zielonego pojęcia. Po dokładnym obejrzeniu konstrukcji, także w poszukiwaniu potencjalnych pułapek, wiedziona nieodpartą pokusą fałszywa poszukiwaczka skarbów wdusiła jedyny widoczny guzik i ujęła w dłonie tajemniczą kostkę. Która to odłączona od piedestału momentalnie złożyła się w całość. Wtedy też rozległo się osobliwe kliknięcie, po którym nastąpił narastający, syczący odgłos wtłaczanego do pomieszczenia gazu. Oko Królowej nie miała nawet czasu przekląć swej głupoty, bowiem momentalnie poczuła, jakby zapadała się pod ziemię. Pociemniało jej przed oczami, a w jej głowie rozległ się ogłuszający dźwięk czegoś w rodzaju rogu, połączony z mechanicznym terkotaniem. Uderzenie serca później podłoga się pod nią rozstąpiła i runęła w bezdenną przepaść.





Nie wiedziała, ile tak spadała. Lecz zdawało jej się to wiecznością. Dudniący odgłos „rogu” nieustannie wybrzmiewał w jej głowie ogłuszającym echem. Aż zupełnie niespodziewanie wrażenie ruchu ustało razem ze świdrującym dźwiękiem, a z ciemności narodziła się światłość. Wzniecając nieprzeliczone miriady barw, konstytuujących oślepiający wielokolorowy miraż. Pełen przenikających, zlewających i skrzących się odcieni, których nawet tak dalece rozwinięty kulturowo i cywilizacyjnie rodzaj jak elfy wysokiego rodu nie zdołał wszystek odkryć i nazwać. Niewiasta nie mogła nawet pojąć, jakże to udziałem jej zwykłych zmysłów mogła stać się taka osobliwość. Wkrótce jednak kolory zlały się, sztuką znaną pośród śmiertelnych być może jedynie summerseckim szklarzom, w doskonałą biel. Perfekcyjną jednię. Miejsce bez konturów i odmiennych punktów. Całkowicie uniemożliwiające orientację i umiejscowienie w przestrzeni. Równie dobrze mogła wciąż spadać, co wisieć w bezruchu. Na pewno nie czuła wokół niczego. Jakby stała pośród doskonałej pustki. Objęła ją zupełna deprywacja sensoryczna. Przynajmniej do czasu, gdy po mrugnięciu oczami, akcie zupełnie odruchowym i zbędnym w tym środowisku oraz momencie, jak za wybudzeniem ujrzała przed sobą jakieś zgromadzenie. Postacie niewzruszone niczym posągi w dwóch rzędach otaczały spoczywającą na unoszącym się postumencie ogromną figurę mosiężnej istoty, na której to widok z niepojętej przyczyny mimowolnie poczuła głęboką odrazę i grozę. Oblicza tamtych zwrócone były w stronę elfki, kompletnie nieruchome. Nie była pewna czy stali, czy może siedzieli. Wszak w tym miejscu nie było punktów odniesienia, ani żadnych stałych poza niezgłębioną i nieskończoną bielą. Poczęła się nawet zastanawiać, czy aby sama nie urzeczywistniła ich myślą. Gdziekolwiek była, jawa zdawała mieszać się ze snem, złudzenie z prawdą. Wszystko jawiło się potencjalnie możliwe. Przyjrzała się uważnie obcym sylwetkom. Nosiły okazałe szaty w obcym jej kroju i masę mosiężnych ozdób. Także na zaplecionych w liczne warkocze brodach. Ich skóra była matowa, w odcieniu jasnego błękitu wchodzącego w purpurowe tony. Rysy mieli niepodważalnie odpowiadające merom. Oczy natomiast ziejące intensywną czernią, głębokie niczym bezdenne sadzawki. Z pewnością nie byli to Dunmerowie. Czyżby to byli… ?


Nagle rozległy się ostre, trzaskające odgłosy podobne do zgrzytania zębami czy pękania skorupek jajek, coś ewidentnie obudziło się w mosiężnej figurze. Dostrzegła ruch w jej odsłoniętej piersi. Coś tam żyło. Tajemnicza forma, będąca skrzyżowaniem nakładających się obrazów. Buzującej maszynerii i wieloznacznych symboli rezonujących z ciałem i umysłem. Powróciła wzrokiem do figur, te zaś zdawały się zupełnie obojętne wobec tego zjawiska. Jakby były martwe.


Po wydającym się nieskończonym głuchym milczeniu, gdy mierzyła się z ich niepokojącymi i niezgłębionymi spojrzeniami, istoty przemówiły kolejno osobliwymi gardłowymi głoskami, wywołując u niej mimowolny dreszcz. Umieszczone na ich kamiennych obliczach wargi zafalowały, niczym sukno na wietrze, wytwarzając obcy tembr. Nie zrozumiała ani słowa. W międzyczasie zorientowała się, że jeden z nich zdawał się przypominać surowy wizerunek umieszczony w skale Gór Ogrzych Zębów, o który zapytała Theodoryana. Teraz tamta chwila zdawała jej się być wspomnieniem z przeszłego życia, fabrykatem umysłu. W końcu mężczyzna z przedstawienia niespodziewanie odezwał się w jej rodzimym Aldmeris, zachowując jednak obcy akcent.
— Profanka — mimo nieskończonej pustki dookoła, obcy głos wibrował i niósł się doskonałym echem niczym w akustycznej komnacie.
— Jak oni wszyscy. Skarlałe odpryski Aniela.
— Potomstwo nasion wielkiego kłamstwa.
— Efemeryczne myślokształty uwite z fikcji.
Przemówili kolejno inni.
— Kim jesteście? Dwemerami? Gdzie się znajduję? Co to za miejsce? — Altmerka wymówiła pytania, które wydały się jej skrajnie naiwne, ale zarazem konieczne w obecnej sytuacji. Czuła się przez to jak głupiec przed trybunałem mędrców.
— Pyta o czas i miejsce. Noumen i fenomen.
— Jedno to. I nic.
— Jesteśmy poza zasięgiem Ziemskich Kości i tyranii tego, którego z rewerencją mienisz Auri-Elem. Nie obejmuje nas umysł Amaranth.
— Poznawszy wszystkie dźwięki, porzuciliśmy Muzykę. Sen nie potrzebuje już swojego Śniącego.
— Przepraszam, ale nie rozumiem… — odparła wielce skonsternowana dziewczyna.
— Możesz być szprychą, możesz piastą, bądź obwodem. Ale nadal jesteś częścią koła. Jeśli uzmysłowisz sobie ten stan, osiągniesz odpowiednią perspektywę. Sumę Zerową, albo Miłość. To byłby pierwszy krok. Na razie jesteś zwykłą profanką.
— Wejrzenie. Tuż przed Końcem Początku. Z jej krwi przeklinając Lorkhana, zechcą obalić Wieżę, sprawią nową kalpę.
— Sprawili.
— Sprawiają.
— Kolejną. Z bezliku.
— Nie ma jednego wejrzenia. Nic nie jest prawdziwe, wszystko jest dozwolone.
— Nie ma i nas.
— Czymże jest to, czego nie ma?
— Skoro nie istniejecie, to jakim cudem z wami rozmawiam? — zdziwiła się zagubiona elfka wysokiego rodu.
— A rozmawiasz?
— Odpowiedzią może być Idea.
— Echo.
— Odbicie.
— Kod.
— Lecz czy idea istnieje naprawdę? — zapytała filozoficznie Oko Królowej.
— Przedmiot nie musi istnieć, by można było o nim mówić.
— Chimera.
— Tak jak cały Aurbis.
— Rozmawiam z waszym wspomnieniem, pogłosem, duszami czy może własnym wyobrażeniem na wasz temat? — drążyła Andrasephona.
— Tym, czym jest dźwięk fletu bez otworów.
— Nic nie istnieje.
— Istnieje nic.
— Prawicie o Sithisie? — wysnuła domysł.
— Pokutnik wielkiego kłamstwa.
— Zaślepiony żądzą kolapsu.
— Dopóki nie osiągniesz Wieży, nie pojmiesz.
— Zaiste słowa wasze umykają memu najśmielszemu pojęciu — przyznała z głębokim żalem Elsinire.
— Natenczas gdyby nawet coś było, to byłoby dla ciebie niepoznawalne.
— Gdyby nawet było poznawalne, to i tak wiedzy o tym nie udałoby ci się przekazać.
— Dlaczego więc tu trafiłam?
— Poza tyranią Auri-Ela nie ma przyczyny, ni skutku. Poza umysłem Śniącego nie ma opozycji.
— Paradoks.
— Iluzja.
— Potencjał.
— Wybór.
— Świadomość.
Ten, który przypominał rzeźbiony wizerunek, wyciągnął powoli ramię i wskazał palcem. Niemal mimowolnie powiodła za nim wzrokiem. I odwróciwszy się, po chwili ujrzała… COŚ. A może to jej ułomne zmysły praktycznie nieuchwytne dlań doznania przekształciły w uproszczony obraz? Niedoskonały przebłysk CZEGOŚ? Wciąż jednak robił on porażające wrażenie. W oślepiająco błękitnym świetle gigantycznej matrycy, przy którym zdawał się blednąć blask Aetheriusa, manifestował się strumień znaków nieznanych jej w najmniejszym stopniu, glifów w niepojętych konfiguracjach i formach, niczym melodia spływających za nieodgadnioną intencją z kontynentalnych rozmiarów ebonowych runicznych płyt. Tworzyły one zupełnie nieznaną jej architekturę, niesamowicie osobliwy ciąg. Którego każdy element zdawał się zawierać w sobie niesłychanie wielkie znaczenie. Być inkaustem kreacji.
— Na początku było Słowo. Słowo było u Bóstwa, i Bóstwem było Słowo — oświadczył niespodziewanie Dwemer o twarzy z rzeźby, coraz bardziej oddalającym się głosem. — Wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało, co się stało. W Nim było życie. A Słowo stało się Śniącym i zamieszkało ponad nami. I oglądaliśmy Jego potencjał, choć Aurbis Go nie poznał…
Pod wpływem tego widoku i objawienia przez jej umysł przelała się cała plejada emocji: onieśmielenie, zagubienie, osłupienie, przytłoczenie, mizeria, sromota, strach, rozpacz, groza. Później, gdy sięgnęły one paroksyzmu, w ramach odruchu obronnego poprzez przesyt transfigurowały w głęboką pustkę. Z niej zaś z czasem zaczęło doń napływać… zrozumienie? Cień zrozumienia. A wtedy, ledwie na ułamek chwili dotknąwszy umysłem fundamentalnej prawdy i prymarnej tajemnicy, choć będąc zaledwie na przedsionku uzmysłowienia, Altmerka poczuła, że rozpada się na kawałki. Defragmentuje. Traci swą fakturę, strukturę i formę. Po rozpaczliwym niemym krzyku jej jaźń poczęła się roztapiać w nieskończoności, rozwiewać niczym nędzny pył na wietrze. „Nieznane znaki… Kaprysem nieznanego Kreatora… Niemożliwe…”




Obudziła się nader gwałtownie, zlana potem, nieco roztrzęsiona i oddychając spazmatycznie. Szybko zorientowała się, że leży na kamiennych schodach. W tej samej chwili poczuła ból w strudzonych mięśniach oraz zalegających na twardym, nierównym podłożu plecach oraz członkach. W pobliżu nie było śladu żadnego sześcianu, piedestału, ani tym bardziej enigmatycznego pomieszczenia. Czyżby zasłabła i straciła przytomność powodowana wyczerpującym biegiem? Wizja… była tak niesamowicie przekonująca, wręcz namacalna i klarowna, nie przypominała w niczym snu. A jednak. Czym innym mogła być, jak nie chorym majakiem zmęczonego umysłu? Fantazją zrodzoną w najgłębszych otchłaniach podświadomości. Osobliwym koszmarem. Fikcją.

Po wypiciu mikstury kondycji dziewczyna natychmiast zebrała się do drogi. Wolała dłużej nie mitrężyć, zwłaszcza że nie wiedziała na ile czasu straciła przytomność. Idąc, starała się też nie rozpraszać umysłu zbędnymi deliberacjami na temat niesamowitego wytworu jej imaginacji.

Pokonawszy schody i spędziwszy chwilę pośród śpiących piaskożerów Altmerka poczęła rozważać użycie magicki, by zaprzęgnąć bestie do eksploracji pozostałych odnóg. Na wypadek gdyby droga u góry schodów okazała się niemożliwa do pokonania. Wszak uczeni nie wykluczali alternatywnych dróg do drugiej części Bthzarku. Jednak skromne doświadczenie w manipulacji zwierzętami oraz nieznajomość natury redgardzkich wierzchowców szybko odwiodły ją od tej myśli. Gdy tylko Minorne ze Zmierzchu usłyszała metaliczny odgłos obronnej sfery toczącej się przez osadzony w ścianie tunel, pomknęła raptownie ku schodom. Niedostępnym dla pozbawionego nóg dwemerskiego konstruktu. Tamże skryła się, obserwując z cienia komnatę poniżej. Wiedziała, że animunkulus niechybnie rzuci się na śpiące zwierzęta. Miała jednak pomysł jak podnieść ich zażartość w razie spodziewanej walki.

Rzuty:
  1. Stealth (Base TN: 65) – ukrywanie się;
  2. Stealth (Base TN: 65) – ukrywanie się; ewentualny przerzut.

 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 07-04-2024 o 14:42.
Alex Tyler jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem