Przydrożna farma Wiliberta, syna Branda, przedpołudnie 8 dnia Erntezeitu 2512 KI
- Juże! Opowiem smyku! - odparł Stark pętakowi, chwytając za drewnianą łyżkę. - Dajże tylko brzuch staremu napełnić, bo prawdę ci powiem, na głodnego gadka nieskoro idzie.
Jadł przez chwilę w milczeniu, mlaskając tylko i cmokając aż michę opróżnił dokładnie i łyżkę oblizał.
- Jużci! Dobrze prawiłeś Wilibercie. Najlepsza rybna polewka jakom w życiu jadł. A muszę nadmienić, że w Salzemundzie niejedną dobrą karczmę znam i znamienici tam kucharze. Najlepsi w całym imperium! - podkreślił wagę słów wyciągając palec do góry. - Wszelako, takiej zupy rybnej to nawet sam miłościwie nam panujący książę Gausser by pozazdrościł.
Nora okazała się kobietą o umyśle równie rzutkim jak ten jej małżonka, bo nie czekając na pozwolenie Wiliberta sama czym prędzej napełniła misę starego poborcy, a potem przysiadła na ławie obok gospodarza kładąc córeczkę na kolanach.
Stary Wilk podziękował kobiecie i już z mniejszym pośpiechem, bo pierwszy głód już był zaspokoił, zabrał się za opróżnianie michy.
- Coś tam słyszeliśmy od traperów - powiedział Wilibert wzruszając nieznacznie ramionami - Niske czy Gausserowie, dla nas to żadna różnica, ktoś w Salzenmund na stolcu siedzi. Powiedzcie nam, czy jakaś wojna w powietrzu nie wisi, jakaś szlachecka ruchawka albo swady z elfami? Massenfels ruiną prawie stoi, nie chcą go Gausserowie odbudować?
- Mądrze prawicie - przyznał poborca podnosząc głowę z nad zupy. - Czym dalej od Salzenmundu, tym słabiej widać kto na stolcu siedzi i po prawdzie, nie ma to dla was znaczenia. Jednakoż… - siorbnął głośno, - Miłościwy książę Theodoric Gausser zamiaruje łożyć na budowę dróg, coby nawet do takiego Massenfels karawany docierały, a może i nawet wędrowne trupy? - Łypnął na to okiem w kierunku dziatwy. - Tutaj też nasza rola - klepnął cicho siedzącego Erlinga w plecy, - żeby podatki zebrać i kasę pod te inwestycje.
Słysząc deklarację poborcy Nora pobladła na chwilę, a oblicze jej męża stężało, by zaraz przybrać wyraz zrozumienia.
- Raczcie baczyć na słowa, panie, bo myśmy tu parę lat temu wielkie utrapienie mieli z niespokojnymi trupami, co miast w mogiłach siedzieć po okolicy wędrowały - wyjaśnił - Tedy wędrowne trupy całkiem inaczej nam się kojarzą niźli z kuglarzami.
- Wybaczcie - odparł na to szczerze poborca, - słyszałem o tym już, powinienem bardziej na słowa mieć baczenie.
Beknął głośno kończąc polewkę. Skinął kobiecie głową, przykładając jednocześnie rękę do serca.
- Dawnom tak dobrze nie pojadł. Dziękuję uprzejmie. Ale! - zaczął się oklepywać po kieszeniach, by w końcu wrazić do jednej z nich dłoń. - Mówiąc o wędrownych cyrkowcach i karawanach kupieckich, przypomniało mi się, że przecież taka śliczna panienka zechce sobie pewnie kupić jakiś drobiazg.
Wyciągnął z kieszeni trzy mosiężne pensy i wręczył dziewczynce.
- A i jeszcze! - w drugiej dłoni pojawił się prostokątny przedmiot, który gdy stary przyłożył do ust wydał z siebie okropny dźwięk. Gork zawył przeraźliwie. - Tą harmonijkę wręczył mi w podzięce pewien znany bard - skłamał gładko. - Jak poćwiczycie smyki, to kto wie? Może kiedy z jakim cyrkiem w świat pójdziecie?
Oddał instrument jednemu z bliźniaków.
Dzieci wpadły na widok prezentów w istną euforię, krzycząc, piszcząc i dotykając wręczone im przedmioty trzęsącymi się z zachwytu dłońmi. Zamieszanie trwało przez chwilę, dopóki Wilibert tego nie przerwał nakazując potomstwu ucichnąć.
- Podziękować możnemu panu - polecił surowym głosem, a kiedy dzieci zasypały poborcę rwącymi się słowami wdzięczności, sam skinął Gustavowi głową - Bardzo się cieszę z waszej hojności, panie, w szczególności z tej harmonijki… obym jeno rychło nie pożałował tego prezentu.
Niewymuszony śmiech obojga gospodarzy wypełnił na chwilę ciepłe wnętrze chaty utrwalając poborcę w przeświadczeniu, że wybrał doskonałe miejsce na odpoczynek.
- Doprawdy drobiazg - machnął ręką, ciesząc się jednocześnie z efektu.
Jął tedy Gustav opowiadać ze swadą, że szlachta murem za Gausserem stoi, że mowy nie ma o żadnej wojnie z Middenlandem, a cesarz jest przyjacielem księcia-elektora Gaussera, że w Nordlandzie buduje się flota morska z prawdziwego zdarzenia i od dawna nie było żadnego rajdu Norsmenów, a bandyci, nekromanci i heretycy są bezlitośnie tępieni przez straż drogową, wojsko elektorskie i Inkwizycję.
Wstrzymał opowieść. Mlasnął językiem.
- W gębie mi zaschło od tego mielenia jęzorem - przyznał. - Nie macie gospodarzu czegoś mocniejszego co by gardło naoliwić i spłukać pył z podróży? - spytał z nadzieją w głosie.
Elring chrząknął znacząco, ale Gustav z rozmysłem zignorował jego ostrzeżenie. Młodzik najpewniej obawiał się upijania w domostwie obcego człowieka, zwłaszcza mając na głowie bezpieczeństwo starego poborcy. Stark po części nawet rozumiał te obawy, lecz przeczucie mówiło mu, że Wiliberta i Nory nie trzeba było się lękać, dopóki żaden z gości nie uczynił ich względem żadnej zniewagi.
Gospodarz podniósł się z ławy, zniknął za skrzypiącymi cicho drzwiami sąsiedniej izdebki, po czym powrócił z glinianym gąsiorkiem.
- Jagodowa nalewka - oznajmił wyciągając z gąsiorka drewniany korek - Pędzę w wolnym czasie, czasami wychodzi wybornie mocna.
Fristad odmówił przyjęcia poczęstunku kiwnięciem głowy i niezrozumiałym pomrukiem, wciskając się głębiej w ciemny kąt izby, w którym siedział na zysku z przełożonym przez nogi mieczem. Gustav prychnął na ów widok z dezaprobatą, odebrał od Wiliberta obydwa kubki.
- Raczcie wybaczyć gołowąsowi, panie - powiedział posyłając Elringowi karcące spojrzenie - Lękliwy jest od maleńkości, stroni od kobiet, trunków i kości. Już straciłem nadzieję, że go na właściwą drogę sprowadzę. Zdrowie gospodarzy.
Wlany w gardło napitek wydał się Gustavowi całkiem udany, z przyjemną nutą owocowej słodyczy - co skomplementował pełnym uznania kiwnięciem głową.
- Całkiem wygodne życie sobie tutaj prowadzicie Wilibercie - ocenił.
- Więc powiadacie, że jedziecie do Hüserbachu, panie - rzekł Wilibert napełniając ponownie kubek gościa - Co was tam wiedzie, podatki będziecie ściągać?
- Ano - potwierdził Stark obracając kubkiem w dłoni w ten sposób, że nalewka utworzyła w naczyniu wir, wydzielając przyjemny, owocowy aromat. - Jak już mówiłem, pokorny sługa księcia-elektora, w mojej skromnej osobie, wybrał się w podróż by podatki ściągać zaległe, pod te drogi co mają być budowane i na żołd strażom co je mają patrolować.
Odłożył kubek.
- Mówiliście o zmartwychwstańcach. - Stary uważnie wlepił wzrok w Norska. - Opowiedzcie o tym co się tutaj działo i jak to się skończyło. Bardzo mnie zaciekawiliście.