Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-04-2024, 10:18   #165
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Cadoc poczuł wzbierający pod skórą gniew na wspólplemieńców. Już wprzód wiedział jak zostaną powitani. Ale jakoś tak jest, że wiedza choć cenna, czasem niewiele dla ducha się liczy. A duch w sadzowłosym niespokojnie parł by co prędkiego a niekoniecznie mądrego uczynić. Odetchnął i zszedł z konia jednocześnie to samo pokazując dwóm kompanom, by uczynili.
A następnie wyprostowany dumnie i wyzywająco ściągnął z kulbaki worek, który już nieprzyjemnie zaczął waniać.
- Szukamy Gutuna. Żeby mu przekazać, że jego robotę odwalamy. I że nie taka ona straszna i mógłby nam pomóc.
Co rzekłszy z rozsupłanego worka wyrzucił na ziemię orczy łeb, który poturlał się po ziemi między zgromadzonych.

Leśny Człowiek, idąc w ślady towarzysza, zwinnie zeskoczył na ziemię. Potoczywszy wzrokiem po zgromadzonych i, przywołał na usta złośliwy uśmiech, wyrecytował śpiewnie

Kobyle zady? My nie od parady
zwykliśmy miecze i topory nosić,
jeno, aby orcze głowy kosić.


Tu przerwał na chwilę i wskazał na leżącą na ziemi orkową głowę, po czym kontynuował

Co też czyniliśmy,
chociaż nie wołani,
boście niby Żelaźni.
a chyba… drewniani!


Natomiast Rohirrim zachowywał się spokojnie. Wspaniałe popisy Zwinnorękiego trochę go onieśmieliły. Lubił śpiewać, jako syn barda, ale tak wobec obcych? Nooooo, ale nieważne. czekał aż się potoczy sprawa, generalnie jaka będzie reakcja miejscowych na całkiem dumne wejście Rogacza oraz śpiewne Zwinnorękiego.
Dunlandczycy z posępną uwagą obserwowali zachowanie przybyszów a kilku na wzmiankę o Gutunie obróciło głowy jednoczenie niemal ku jednemu z nich. Po przyśpiewce Rodericka parsknęli śmiechem wszyscy oprócz niedźwiedziego olbrzyma i Śpiewaka. Ten odezwał się głośno twardym, ale przejmnym dla ucha barwą tonu głosem.

Jam jest Gutun Śpiewak
Niemądrzy Słomianie
Za łebek goblina
Łakną poważanie!
Gzy wam lepiej ganiać
Na Rohanu zadzie
Żelaznym się kłaniać
Dość tej błazenadzie!

Zwinnoręki przez chwilę świdrował adwersarza spojrzeniem, rozważając, w jaki ton uderzyć, wreszcie odkrzyknął gromko:

Od błaznów wyzywasz,
Śpiewaku Gutunie?
Znak to jest niechybny:
słabujesz w rozumie!
Nie po to my przyszli,
by darmo czas tracić
Jeno aby z tymi,
co godni nas, radzić!

- Czego chcecie rohańskie kundle?! Mówcie albo walczcie! - prychnął tamten. - Czasu nie mamy, bo przed wami trzeba Śródziemia bronić!
Rogacz zmarszczył brwi na otwarcie już wrogie i obraźliwe słowa, na które pozwolił sobie Gutun.
- Porozmawiać. Jam jest Cadoc z klanu Rogacza. To zaś Zwinnoręki z Leśnego Ludu z odległej Puszczy. A czarnowłosego zowią Thovisem ze Wschodniej Bruzdy. Nikt z nas nie zawinił niczego Twojemu ludowi, by nas od kundli wyzywać, czy ostrzem nam grozić. Niesiemy królewskie słowo pojednania w tej ponurej chwili. Gdy człowiek z człowiekiem wojuje, a ich dzieci bezkarne goblińskie robactwo z domostw porywa. - Tu wskazał ruchem głowy na urżnięty łeb.
- Co wart jest król, który sam swoich wojen nie walczy i cudzymi językami gada? - żachnął się pogardliwie Gutun.
- I najeżdża Czerwone Wrzosowiska takimi samymi jak wy, że jeszcze się dobrze ślady kopyt w błocie nie rozmyły! - warknął wielki niedźwiedzi barbarzyńca basowym głosem choć otwarcie zdziwiony rewelacją o rozejmie. - Gutun potykał się z nimi! Kłamliwi jesteście więc może lepiej bym któremu z was łeb odrąbał?!
- Czy taką odpowiedź mamy przekazać od Gutuna obrońcy Śródziemia na propozycję pojednania? - zapytał Rogacz przez coraz bardziej zaciśnięte zęby - Odrąbany łeb posła?
W momencie kiedy Gutun zrobił gniewnie krok na przód, na jego ramieniu ciężką rękę położył niedźwiedzi wojownik. Bo na palisadzie pojawienie się innego Dunlandczyka wywołało szmer i ruch wśród łuczników, którzy przestali celować w bractwo.
Mężczyzna na murze wskazał palcem ku niebu i zakreślił nim powolne kółko kilkakrotnie. A drewniane wrota zaskrzypiały otwierając c się do wewnątrz grodu.
Mimo dzielącej ich odległości, Cadoc rozpoznał w postaci osobę Casweluna. Thovis i Zwinnoręki jedynie wojownika o jadowitym uśmiechu, który po chwili zniknął z ostrokołu.
Żelaźni stojący naprzeciw posłańcom odwrócili się bez słowa i ruszyli spokojnie ku otwartej bramie.
- To Caswelun - powiedział cicho do kompanów dziwnie uśmiechnięty Rogacz - Samozwańczy wódz Żelaznych. Ongiś panią Esfeld porwał, by się z nią żeniać. Będziemy mieć szczęście jeśli choć jeden z nas opuści tę osadę.
Co rzekłszy pociągnął konia za uzdę i poprowadził go wgłąb grodu w ślad za mieszkańcami. Gobliński czerep kopnął w dal tak, że ten pofrunął malowniczo ponad trawy, pokoziołkował kilka razy i wpadł jakimś dziwnym zrządzeniem losu do króliczej nory.
- Jako żywo, to on - odmruknął Zwinnoręki przez zaciśnięte zęby, przypominając sobie twarz wojownika, którą widział był podczas nocnych podchodów ku porywaczom żony marszałka Éogara. - Ciekawe, czy i ta jego waleczna siostra tu jest - dorzucił i poprowadził Szrona w ślad za Rogaczem.

Skrzywiona mina Tovisa wskazywała, że zrozumiał uwagę Rogacza oraz ma zbliżone przypuszczenia. Nie odzywał się przez rozmowę pozostawiając ją mającym eksperiencję wojakom. Obecnie również raczej reagował, ale jakby co, miecz trzymał w pogotowiu. Cóż, ruszył wraz z resztą kompanów.
Miejscowi wojownicy przystanęli w bramie czekając na posłańców bez blokowania im drogi najwyraźniej z zamiarem odprowadzenia ich przed oblicze wodza.
Droga pod wzgórze przy bramie przechodziła łagodnie w płaski teren, którym był przysadzisty szczyt wzniesienia na którym stała osada. Za bramą, bractwo zobaczyło po lewej stronie drewnianą wieżę, w której jak domyślili się rezydował wódz. Obok tej struktury ciągnęły się stajnie. Domy wojowników porozrzucane były wokół placu, którego środek zajmował wielki wspólny dom, niewiele różniący się kształtem bryły od tych rohańskich czy Leśnych Ludzi. Im okazalsza była chata tym status rodziny woja większy i eskortujący posłów zbrojni z dumą wskazywali na swoje.
Przed każdym po obu stronach wejścia, wbite były w ziemię drewniane pale. Na nich osadzone tkwiły czaszki i głowy. Na jednym z takich wojownik odziany w wilcze skóry, wskazał łeb wielkiego basiora.

- Warg to był przebiegły jak człowiek! Wielki, silny i godzien tego by go pokonać! - rzekł z dumą widząc zaciekawione spojrzenia bractwa.

Wszak żaden z nich prócz może z daleka, nigdy nie widział z bliska prawdziwego warga. Jego łeb był o wiele większy od wilków z którymi przyszło walczyć niedawno Cadocowi.

Niego całej, niedźwiedzi wojownik wskazał na swój dom i rzekł.
- Tu miększam ja, Cavarun.
Wśród najświeższych głów na palach, bractwo widziało łeb orka, który nawet po śmierci wyglądał niebezpiecznie. Musiał być wielkim orczym wojownikiem. Nad nim zaś tkwiła, z wciąż blnd puklami rozwianych na wietrze włosów, głowa Erhenhelma z Grimslade.

Mijając zabudowania i dumnych Żelaznych, Cadoc starał się nie okazywać emocji. A choć nie zobaczył niczego mrocznego co by kazało budzić podejrzenia co do intencji Żelaznych, to widok nie zostawiał złudzeń. Osada została przekształcona w wojskową sadybę. Zamieszkujący ongiś ją zapewne rolnicy, zbieracza, czy handlarze, albo wynieśli się na spokojniejsze tereny, albo chwycili za styliska toporów i przystosowali. Teraz każdy dom tętnił mściwą siłą dumnych wojów, którzy otwarcie okazywali swój podziw dla rzemiosła walki. Na równi traktując wargów, Rohirrimów, czy kogokolwiek z kim krzyżowali ostrza, a kogo uznali za wyzwanie. Sadzowłosy przystanął przy kilku co bardziej znakomitych trofeach ku uciesze ich zdobywców. Przyszło mu do głowy, że ich trójka raczej nie zasłuży na taki zaszczyt jeśli rokowania pójdą niepomyślnie. A na to się zanosiło. Również, czy głowa Blodreda bez Trwogi dobrze by się prezentowała w jego małym pokoiku w Isengardzie. A także, że przeczucie go nie opuściło gdy powiedział Eiliandis by wróciła z częściowymi wieściami do Helmowego Jaru…

***

- Musisz jechać, Pani. - rzekł jej wtedy - Lord Eogar może nie wierzyć w sojusz. Ale zna się na mapach. Na ziemiach przez króla mu nadanych grasują bezkarni orkowie. Orkowie, którym jego jeźdźcy, jak ten dureń Leofward, bezwiednie pomagają.
- Zrobię jak mówisz. - odparła choć w jej głosie słychać było rozczarowanie - Nie liczyłabym jednak na zmianę postawy Marszałka. Więcej pożytku byłoby ze mnie z wami na rozmowach z Żelaznymi.
- Więcej niż z kogokolwiek z nas - przyznał Rogacz - Ale mnie i Zwinnorękiego Marszałek nie posłucha, a Thovis… nie wiem, czy z serca ręczyłby za przewiny swoich.
Skinęła głową bez słowa. A on odpowiedział tym samym skinieniem. Choć oczy obojga mówiły zupełnie co innego niż pragmatyczne słowa.

***

Z zadumy niedawnego wspomnienia wyrwał go znajomy widok nadzianej na pal głowy Erkenhelma. Nawet śmierć nie zdołała zetrzeć z dumnego oblicza wyrazu twarzy przedstawiciela słomianowłosej rasy panów. A jednak nie było w tym widoku niczego sprawiedliwego. Nawet jeśli niedźwiedziowy wojownik przecież otwarcie okazywał swoje uznanie dla żołnierskiego kunsztu Erkenhelma.
- Chodźmy - mruknął do Roderika, który również przystanął przed blondwłosym czerepem.
Leśny Człowiek nie odpowiedział, zaciśnięte szczęki drgnęły mu tylko mocniej, gdy idąc za towarzyszem odprowadzał wzrokiem trofeum, na obraz którego pamiąc nasuwała wspomnienie owego dumnego wojownika, z którym, wieczerzając u ogniska w obozie pod Grimslade, wymienił był kilka ostrych słów. Gdyby odebrać je Żelaznym... Potrząsnął gniewnie głową, odpędzając pchającą mu się do głowy myśl.

Generalnie kiepska sytuacja. Ogólna wrogość, chociaż z innej strony, niby czego mieliby nas lubić myślał Rohirrim? Ale misja była konkretna, spróbować choćby uratować jakąś namiastkę pokoju. Taki był rozkaz króla, takie było życzenie marszałka królestwa. Jeszcze głowa jakiegoś człowieka. Niech to... właściwie obecna wyprawa była, hm, nic się nie udawało. Podejrzenia wobec masakry i jeszcze to. Jednakże jakoś przynajmniej udało się ocalić tą porwaną bidulę. No tak, to był zysk. Rohirrim uśmeichnął się ruszając, bowiem niby co innego mógł uczynić, jak wybrać się ze swoimi towarzyszami wyprawy.
Żelaźni z uwagą obserwowali reakcje bractwa na widok głów.
W cieniu drewnianej wieży, przy Wielkim Długim Domu, blisko centrum osady stały trzy wysokie kamienne słupy wokół sześciu studni. Pokryte były licznymi symbolami wzorzystych spiral i okręgów oraz drzew.
Leśny Człowiek spostrzegł, że mieszkańcy czerpali wodę tylko z trzech kamiennych wodopojów.
Cadoc nie był do końca pewien znaczenia symboli, lecz podejrzewał, chodziło o stare, zapomniane zwyczaje związane z ofiarami wobec bóstw lub duchów przodków.
Thovisa uwagę przykuł złoty błysk na kamieniu, którym okazał się odblask leżącego na dnie studni złota. W zachodzącym słońcu, ledwie dostrzegalne mieniły się w kilku z nich kosztowne przedmioty z drogocennego kruszcu, srebra, oraz ludzkie ciało.
Nieprzyjemna aura przy studni sugerowała skażenie tego miejsca Cieniem.
Mieszkańcy osady obserwowali Rohirrimów z cienia chat i obejść. Odważniejsi młodzieńcy kroczyli w bliskiej odległości. Wśród ludności Cadoc spostrzegł sporą liczbę thralli branych zapewne głównie z innych klanów.
Im głębiej w osadę się zgłębiali tym bardziej do Cadoca docierała beznadzieja ich zadania. Błąd wielki popełnił uznając, że wspólny wróg obróci gniew ludzkich serc ku sobie. Żelaźni pod wodzą Casweluna o orkach wiedzieli. Ale czerpiąc siłę z jakichś słusznie zapomnianych, a wygrzebanych przez Casweluna wierzeń z odległych mrocznych dni, nie baczyli na sąsiedztwo gobliństwa. Dureń Caswelun; jako i brat jego w durnocie Leofward.
Ale postanowił zawzięcie nie pokazywać po sobie tych myśli. Kroczył śmiało przed dwójką towarzyszy, nie popatrując na żadnego ze zbliżających się nieraz blisko młodych wojów. Musiał wywiedzieć się na ile Caswelun cieszył się poparciem. Gutun wszak zmieszał się nieco na wzmiankę o rozejmie. Może w tym należało upatrywać nadziei. Okiem łowił po osadzie więc znamion pokoju łaskawszym. Które mógłby wykorzystać w krótkiej jak się spodziewał rozmowie. Może dzieci, których bezpieczeństwo by się dla wojów liczyło? Och jakże brakowało mu tu Eiliandis.

Ciało oraz złoto, czy też złoto oraz ciało? Co najpierw, co jest najistotniejsze? Szczerze mówiąc dla Thovisa, nie licząc oczywiście bliskich osób, czy genetralnie jakichś ważnych, istotniejsze były kruszce. Oczywiście nie postawiłby żółtego blasku nad czyjeś życie, ale skoro ten ktoś już wszak niewątpliwie absolutnie… Uffff, otrząsnął się ściskając mocno usta. Faktycznie złoty blask przez chwileczkę zakręcił mu jego własne myśli. Ale się wszak nie było co łudzić, niby bowiem co mógł zrobić? Generalnie się zanosiło, że nawet zachowując się grzecznie niczym noooo, już chciał rzec do siebie, grzecznie jak dzieci, ale skarcił się za tak absurdalną myśl. Grzeczne jak dzieci? Hm, ciekawe który rodzic by się zgodził? Sam pamiętał, jakim urwisem był bawiąc się na ulicach Minas Tirith.
Ale póki co, tak czy siak nie miał innej możliwości niżeli kroczenie, obserwowanie oraz udawanie jakiejś szczególnej pewności.
Zwinnoręki zwolnił, przechodząc obok kamiennych cembrowin. Podążając spojrzeniem za wzrokiem Thovisa, zobaczył... i zmylił krok. Bogactwo w studni, ciało w studni... skalana woda... Tfu! - powstrzymał się ledwie od splunięcia. Dlatego nie czerpali stąd wody. Co za miejsce!
Po raz kolejny wstrząsnął głową, starając się odegnać niespokojne myśli, wypełzające z zakamarków umysłu jak robaki z ziemnych jam.
I Cadoc zatrzymał się przy dwójce towarzyszy kierowany jak i oni ciekawością. Ale jego złoto jeno w obrzydzenie równe co trup wprawiło gdyż kajdanami mu się nadmierne bogactwo zawsze jawiło.
- Caswelun wygrzebał skądś stare, zapomniane zwyczaje mego ludu. Z dawnych mrocznych dni krwi. I ofiar. - mruknął cicho do Thovisa i Roderika - Ale głowom nie dajcie się zastraszyć. To zwyczaj rodem z wysokich górskich ostępów. Dusza tak pokonanego przeciwnika ma jakoby służyć zwycięzcy po śmierci. Góralskie brednie.
Miejscowi poprowadzili konie posłańców ku stajniom a bractwo przed oblicze wodza.
Wielki Wspólny Dom był z drewna i oznaczony na słupach i belkach licznymi symbolami Żelaznych Ludzi. W środku centralną część zajmowało podłużne kamienne palenisko a w bocznych nawach liczne pomieszczenia, w których mieszkali jak i w zwyczaju Eorlingów, wojowie którzy swych domów jeszcze nie mieli. Oraz służba, którą w większości stanowili niewolnicy. Cadoc wiedział, że i goście wodzą klanu zawsze nocowali we wspólnej sali.
Wzdłuż paleniska ustawione długie stoły i ławy a na słupach podtrzymujących strop osadzone pale. A na każdym zatknięte trzy czaszki. Im bliżej stojącego w centralnej części na tyłach hali tronu, tym więcej było mniej wiekowych głów.A nawet kilka wciąż przypominających ludzkie, a nie wyzierające czernią pustych oczodołów kości.
Na tronie siedział wygodnie Caswelun. Na widok zbliżających się przybyszów uśmiechnął się szeroko pokazując zdrowe zęby.
- Witajcie dobrzy słudzy waszego króla! - odezwał się głośno do posłów stojących kilka stopni przed podwyższeniem. - W naszych żelaznych progach! W gościnie naszej pod dachem Casweluna głowy wasze bezpiecznymi są, a końmi zaopiekujemy się jak swoimi. - rzekł z przekonaniem obserwując każdego z trójki młodszych od niego mężczyzn.
- Witaj i ty lordzie Caswelunie - odrzekł Cadoc starając się nie dać po sobie poznać jak bardzo mylnymi jawiły mu się słowa wodza Żelaznych. Jeśli jasna rzecz nie uznać, że obiecane bezpieczeństwo głów nie musi oznaczać, że nie zostaną one dla większego bezpieczeństwa oddzielone od kadłubów. - Jam Cadoc Rogacz z klanu tego imienia. Po mej lewicy Roderik, którego trudna droga z wielkiej puszczy na północy wiedzie. Przy prawicy zaś Thovis stoi. Woj i zwiadowca doskonały ze Wschodniej Bruzdy. Radzim Twej gościny. W tych niespokojnych dniach.
Celowo głośno o ich znajomości nie wspomniał. Caswelun zdawał się maskę jakowąś przywdziać i trudno było orzec, czy zemsta, którą zapewne pałał nie wyrosła też na sromocie poniesionej onegdaj porażki, którą można było wykorzystać w lepszym momencie.
Leśny Człowiek nie odezwał się, tylko - gdy Rogacz jego imię wymienił - lekko, raczej sztywno, głową skinął. A w głowie owej niejaki miał zamęt, nijak nie wiedząc, jak odbierać słowa witającego ich Dunledinga. Spodziewał się obelg, może drwin, tymczasem gospodarz witał ich z uśmiechem - co jednak ów uśmiech miał znaczy? Nie był Zwinnoręki aż tak naiwny, by brać go za dobrą monetę. Milczał zatem, czekając, co odpowie Caswelun. I jak zareaguje Thovis.
- Jako rzekł mój towarzysz, zwę się Thovis oraz jestem poddanym mojego władcy. Imieniem jego witam cię lordzie wojowników. Niechaj powodzenie towarzyszy twym ścieżkom. Władca nasz słyszał o twych przewagach oraz mądrości. Pragnął się przeto zwrócić do ciebie wielki lordzie wojowników ze słowami pokoju, ażeby wspólnie uradzić coś, żeby plemiona nasze mogły się zwrócić ku prawdziwym wrogom, co to dzieci i niewiasty porywają - odezwał się Rohirrim, nie za bardzo wiedząc co robić. Ale skro poselstwo miało być sprawione to może warto było rzec wspomniane słowa. Zastanawiał się jeszcze, czy będzie musiał jakoś ukazać symbol poselstwa, ale skoro uznali ich za przedstawicieli Rohanu uznał to za całkowicie zbędne. Tak czy siak najmłodszym będąc nie planował się odzywać wiele zakladając, iż plemiona miejscowe cenią starszyznę doświadczoną wśród boju oraz mnogich wypraw, no ale sprawić poselstwo musiał tak czy siak. Rzekł wiec to co rzekł, jak mu się zdawało najlepiej, oddając honor miejscowemu kacykowi, wskazując przy tym na ostatnie rajdy zielonoskórych. Albowiem one wszak musiały stanowić problem także dla Żelaznego Szczepu.
Słuchając Cadoca ciężko było odgadnąć z wyrazu twarzy Casweluna co może sobie myśleć, lecz jeśli brak goszczącego mu często w kącikach ust drwiącego uśmiechu wziąć za dobrą monetę, to posłowie zrobili na nim wrażenie. Mógł brać ich na poważnie a Rogacz wiedział, że tylko godnych szacunku dla ich czynów, stancji i renomy traktuje się pośród pobratymców innych jako równych sobie.
Przenikliwy wzrok złagodniał i zdawać się mogło iskra rozweselenia na krótko rozbłysła, gdy młody Rohirim o uprowadzaniu branek napomniał, szybko jednak przybrał znowu postać skupionej rozwagi.
- Co zatem rzecze wasz król? Słowa jego dokładne mnie przytoczcie. - odrzekł poważnie Caswelun. - I co Marszałek jego na to i jego eoredy? Co taki Eorling po drodze napotkany za brodami na to powie? Godzić się z nami chcą Eorlingowie, czy tylko syn Fengela?
- Niestety - rzekł ostrożnie Cadoc kontynuując rozpoczętą grę, która chwilowo wiodła w pożądanym kierunku, ale w mig mogła pogrzebać ich nadzieję - Są na drugim brzegu Iseny Eorlingowie pokojowi nieprzychylni. Ale i tych przychylnych mu nie brakuje. A liczba ich wzrosnąć tylko może gdy o goblinach wieść poniesie. I sympatyków twojej sprawie i krzywdzie przysporzy. Królewskie słowa zaś najlepiej Thovis przekaże. On to bowiem je z ust króla zasłyszał.
Spojrzał na ciemnowłosego kompaniona zostawiając mu głos.

Caswelun, który łokciem się wspierał o poręcz tronu siedząc prosto, teraz zapadł się plecami ciężko opadając w oparcie.
- Orki szkodzą nie więcej niż zwykle. I liczne nie są. Ale… Rozejm, którego król Rohanu szuka to tylko gra z czasem przed burzą. Przeto powiem wam, czego trzeba naszym i waszym ludom. Niech Marszałek z fortów na Brodach pogranicza broni i po tej stronie rzeki. Klany ze stron twych Rogaczu, z pogórza Gór Mglistych, rychło nam odbiorą siłą to, co do tej pory zyskiwały handlem z nami. Ich są równie liczne co i Eorlingów szeregi. Już sobie ostrzą kły szarpiąc nas jak kąsajsce z ciemności pojedyncze wilki przed atakiem watahy.
Zamilkł na chwilę wspierając brodę na pięści.
- A że nic sojuszu więcej nie wiąże jak więzy rodzinne, to panna młoda dla mnie musi być dobrze urodzoną córką Rohanu.
Założył nogę but opierając o siedzenie tronu zmieniając znowu pozycję, jakby szukał sobie nadal wygodniejszej.
- Z posągiem złota. Lub ze złotem królewskim... zresztą od kogo będzie dużo złota dla mnie, to dla mnie wszystko już jedno.
Zwinnoręki nie odzywał się, czekając, co na oświadczenie Casweluna odpowie Thovis... no i Cadoc. Czuł się zagubiony w owych klanowych zależnościach, animozjach i sojuszach. Miał też świadomośc, że nieopatrznie rzucone słowo może zaważyć na negocjacjach - i tym razem, jakby trochę nawet wbrew swej naturze, nie rwał się do głosu.
- Herold głosi słowa swojego pana oraz słucha, co mu odrzeką - rzekł Thovis. - Słowa twoje więc jak najwierniej wyrzekę mojemu królowi, kiedy wrócę na komnaty jego. Zaś on jest głosem Eorlingów. W różnych władztwach, różnie w przeszłości bywało, wiem to - rzekł oględnie Thovis, nie chcąc ani mogąc wprost ganić byłego monarchy, któren chaos wprowadził. - Ale wiem tyle, że król Thengel zacnym jest panem, szanuje swoją godność oraz swoje słowo. Jadąc ku tobie, rzec mogę, widzieliśmy najprzedniejszych żołnierzy Rohanu wiodących jeźdźów naszych, choćby samego marszałka. Szanują oni rozkaz samego króla - westchnął Rohirrim odpowiadajac na pytanie wodza.

Zatrzymał się na chwilę, by wszyscy mogli to sobie uświadomić. Później kontynuował starając się jakoś sumować słowa Casweluna.
- Jak więc rozumiem władco wojowników, oczekujesz od króla Rohanu, by oddziały konne Marchii broniły obydwu brzegów rzeki. Pragniesz również, by któraś spośród szlachetnych rodzin mego kraju zaofiarowała ci niewiastę jako żonę wraz z obfitym posagiem. Zauważ jednak władco wojowników, iże sam rzekłeś, że tego trzeba i twojemu i naszemu ludowi. Twoje słowa to były, ale uważasz choćby, że tylko Rohan powinien ofiarować ci posag wraz z żoną? Młodym jeszcze i nie mam doświadczenia co do spraw ożenku, ale zdaje mi się, że choć małżeństwa często pieczętowały pokój, tylko ty, władco wojowników, otrzymasz na znak sojuszu i niewiastę i złoto. Tymczasem co zyska na tym Rohan? Wszak współdziałanie, sam przyznałeś, jest i dla Cię dobre i dla nas. To się wyrównuje. Jeśli zaś oczekujesz od nas więcej w ramach pieczęci współpracy jakowej, cóż zaproponujesz nam? Co mam rzec swemu panu? - mówił Rohirrim, bowiem rzeczywiście tak naprawdę wódz żądał okupu, aczkolwiek uładzonego nieco sprawą zamężcia. Ale czy nie oddaliłby żony, gdyby przestała mu odpowiadać, ale też jakaż rodzina szlachecka zgodziłaby się wydać swoją córę za barbarzyńskiego kacyka? Niełatwa sprawa, ale to już będzie głowa króla, ażeby wdrożyć w realizację układy. Akurat rozumiał to, że Caswelun negocjując stawia żądania jak największe. Normalna sprawa przy układach, nawet Thovis to oczywiście wiedział. Ale również reprezentując króla miał obowiązek wedle tego właśnie, jak najlepiej umiał, bronić sprawy swojego pana oraz szukać najlepszych warunków porozumienia. Na tych zyskiwał tak naprawdę wyłącznie Caswelun, zaś Rohan płacił i kobietą i posagiem i wreszcie kosztem obrony własnymi siłami części terenów Casweluna, zaś ten wyłącznie zgadzał się łaskawie na pokój, przy czym sam stwierdzał, że pokój oraz wzajemne wsparcie będzie także korzystne dla niego. Hola hola…
-Król Rohanu pokój mieć będzie. - odparł jakby retorycznie. - Nic jeszcze ustalonym nie jest, więc nic jeszcze królowi waszemu mówić. O tak ważkich sprawach nie zdecydujemy tu i teraz. - klepnął dłonią w udo ożywiony. - Ucztę dzisiaj wyprawimy, aby dobrze się wszystkim jutro wnioski wyciągało! Skosztujecie naszej gościnności!
- Rzekłeś więc - skłonił się Rohirrim uśmiechając się. Myślał sobie, tak, król Rohanu będzie mieć pokój, ale Caswelun również, który sam przyznał, że jemu to także pasuje, więc skoro heroldem swoim król Thengel go uczynił, negocjować musi ostro. - Rzekłeś więc - powtórzył - Caswelunie, władco wojowników, a ja posłusznie usłucham oraz dziękuję za zaproszenie na gościnną ucztę - skłonił się ponownie. Chyba na tą chwilę było tyle, ale nie znał Thovis zwyczajów miejscowych, więc zakładał, że jego światlejsi kompani cokolwiek mogą jeszcze wnieść.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem