Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-04-2024, 20:10   #17
Arvelus
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację



Gdy Infernalista Płonie

- Niech będzie. Był kiedyś w Cheliax Cicero Durvalen. Uważał się za kultystę Asmodeusza, ale był heretykiem w myśl dzisiejszej doktryny jego kościoła. Założył wokół siebie kult gdzie zbierał wyobcowaną młodzież. Połowę dziewczyn i chyba kilku chłopaków zaciągnął do swoich komnat. Miał wokół siebie koło dwudziestu zwichrowanych, zgnębionych czy porzuconych nastolatków. Jeśli matka, czy guwernantka opowiadała ci kiedyś bajki o złych czcicielach diabłów to nie sięgały one do pięt tego co ten kult robił. Nazywali sami siebie… Świadkami Ogni. Pierwotnie Piersi Widzący Ogni Piekielnych. Rozsądnie to skrócili. Byłem wzięty na oskarżyciela. Moja loża miała powiązania z Mrocznym Księciem więc byliśmy w dobrej pozycji aby udowodnić drastyczne odejście od edyktów wiary. Proces był trudny. Naprzeciw mnie stał Mistrz Seravil Locke… jeden z dwóch prawników którzy w całym Cheliax są ode mnie lepsi. Jedyny niepodważalnie lepszy, ale mówiłem ci o nim… ma on czterysta lat praktyki przewagi nade mną. Proces był trudny… cały czas przerzucaliśmy się sprzeciwami, wnioskami o wyłączenie dowodów czy zeznań. Udało mi się przepchnąć wniosek by Cheliax ufundowało wskrzeszenie jednej z ofiar. To nie jest coś częstego. Mówimy tutaj o koszcie pięć i pół tysiąca koron. Wybrałem spośród tych których los znałem tego co najgorzej skończył aby najgłębiej pogrążyć kult. To był błąd. Dusza nie chciała wrócić. Wolała zaświaty. Po piekle jakie jej Cicero zafundował najwyraźniej preferowała nie dać nikomu więcej takiej szansy. Drugiego wskrzeszenia nie dałem rady nawet zainicjować.

- Sprawa ciągnęła się sześć miesięcy i dwadzieścia trzy dni. Znajdywałem świadków i marchewką lub rózgą przekonywałem ich aby zeznawali. Mistrz Locke miał swoich własnych i z trudem dotrzymywałem mu tempa. Większość czasu był pół kroku przede mną. Wciąż nie wiem skąd Durvalen miał pieniądze na pół roku usług Pierwszego Pióra Cheliax. Ja już wtedy kosztowałem małą fortunę, ale rząd mnie opłacał. On miał jeszcze jedno zero w wynagrodzeniu.

- W pewnym momencie dotarła do mnie informacja, że matka Cicero wciąż żyje, wbrew obiegowej opinii. Anonimowa trivia od zatroskanego obywatela. Opłaciłem całą agencję śledczą z własnej kieszeni aby ją odnalazła i dali radę po dwóch tygodniach. Bogowie… kobieta miała srogo wyprany mózg. W jednym ze schronień gdzie kult lubił przebywać usługiwała im jako kucharka i pokojówka. Miała blizny na nadgarstkach i kostkach po długim zmaganiu się ze sznurem którym była związana. Nie bardzo widoczne, ale rany w najgorszym momencie musiały być paskudne. Jednak były one już zaleczone, a ona z własnej woli nie uciekła, nawet kiedy cała sekta została wyłapana. Wciąż gotowała, sprzątała i układała na stole w jadalni wiecznie rosnącą piramidę gnijącego jedzenia. Nie było z nią dobrze, ale potrzebowaliśmy jej. Wiedziałem, że jej zeznania będą nic nie warte przez stan w jakim jest, więc rozpocząłem procedurę o zarządzenie użycia Odnowienia, ale w wersji siódmego kręgu. Nie udało się. To znów by było koło sześciu tysięcy koron, a wyczerpałem już dobrą wolę sądu aby wykładać pieniądze. Dwa tygodnie ją miałem u siebie w domu… miałem wynajętą dwadzieścia cztery na siedem siostrę doktorę która potrafiła leczyć ludziom głowę rozmową. Dokładnie to trzy i się zmieniały, ale to szczegół.
- Już myślałem, że to będzie ślepy trop i choć cieszyłem się, że przynajmniej jej się robiło lepiej to byłem zdesperowany aby coś znaleźć by posłać tego potwora na stos. Moja najbystrzejsza asystentka siedziała z matką dzień i nic i gdy ta czuła się lepiej próbowała sądować ją po jakieś szczegóły które mogłyby naprowadzić na jakiś ślad. Udało się dopiero kiedy zaklęciem, peruką i farbkami przyjąłem twarz jej syna i poszedłem z nią rozmawiać.

- To była… najgorsza rozmowa w moim życiu. Kobieta była zdruzgotana psychicznie. Jej umysł musiał być w strzępach. Musiałem w kółko i w kółko słuchać w jaki sposób składali w ofierze dzieci szlachty aby w ogóle móc z niej wyciągnąć kilka zdań które miały jedynie potencjał coś mi podpowiedzieć. Póki… bezwiednie nie poskładałem w głowie wzorca którego wcześniej nie widziałem. Nie we wszystkich, ale w wielu sposobach mordu przewijał się motyw rozkładu. Jak zacząłem drążyć ten temat, a kobieta nie śmiała w jakikolwiek sposób podważać czemu jej syn pyta ją o rzeczy które sam robił, doszedłem do wniosku, że to nie jest heretyk spod Asmodeusza, ale spod Baalzebuba. Wiedziałem, że wszystko co się dowiedziałem od kobiety w sądzie będzie nic nie warte, ale skontaktowałem się z klerem Pana Much. Kiedy ci się dowiedzieli zapałali uniesionym gniewem. Dla nich to była nie tylko herezja ale i apostazja. To… wydaje się naciągane, ale tam było wiele szczegółów których nie opowiadam, bo nie chcę spędzić na tej historii czterech godzin. Od tego momentu miałem ich pełne wsparcie.

- Wybrałem kilku co mądrzejszych z jego kultystów i zacząłem z nimi długie rozmowy. To zajęło… naprawdę dużo czasu. Nie mogłem wziąć ich na raz. Udało mi się znaleźć dwoje takich dla których to Asmodeusz był ważniejszy w tym całym równaniu niż Cicero. Gdy pokazalem im, że w niewiedzy składali ofiary Panu Much i to jeszcze w sposób jemu obrzydliwy… zrobiłem z nich moich świadków koronnych. Pięć dni przekrzykiwałem się z Mistrzem Locke nad nimi, gdy oni z ledwością mieli okazję się wypowiedzieć. W tej historii nie ma jednego punktu przełomowego. Jeśli taki nie zdarzy się w pierwszej pół godzinie procesu to zwykle nie ma co na niego liczyć. To było powolne wyniszczanie argumentów i wiarygodności drugiej strony. Wykańczający psychicznie proces, ale dostałem od Loży pięciu pełnoprawnych adwokatów do pomocy. Niesamowicie mi pomogli. Przez te pół roku tylko niedużo spałem, jadłem kiepsko, byłem na sali i się… odstresowywałem - uśmiechnął się do wspomnienia.

- Przysiągłbym, że Locke w pewnym momencie… odpuścił. Wciąż był skurwysynem, ale… stał się łagodniejszy. Malutką odrobinkę. Zacząłem dostrzegać najdrobniejsze zawahania tam gdzie ich wcześniej nie było… albo retroaktywnie sobie to wmówiłem po procesie. Udało się go skazać. Był przez siedem dni torturowany, a potem wraz z ośmioma najbardziej aktywnymi członkami swojego kultu został spalony na stosie. Ściągnięto na tę okazję Estrida Havelgarda. Był to w tamtym okresie trochę celebryta wśród katów. Potrafił tak pokierować ogniem tak, że człowiek wrzeszczał póki gardło mu na to pozwalało, a umierał wreszcie po ponad kwadransie. Tylko w kontekście Cicero kazano mu się aż tak postarać. Pozostali mieli po prostu poczuć swoją śmierć ale bez zbędnego przedłużania. Troje innych jeszcze powieszono, a pozostali zostali niewolnikami. Chłopacy do kopalni w Angrakbarze, gdzie umieralność jest na poziomie ośmiu i pół miesiąca… to znaczy, że po tym czasie ponad połowa jest już martwa. Dziewczyny… do podobnie złych miejsc. Jednego chłopca udało się Mistrzowi Locke wybronić a ja mu tak naprawdę nie przeszkadzałem w tym. Wszyscy wokół wiedzieli, że wciąż walczę o to by prawie wszyscy poszli na stos, ale… po pół roku poznaliśmy się nawzajem i jak ja dostrzegłem gdy zwolnił o tę mała odrobinkę i na pewno widział, że ja zobaczyłem… tak i tutaj ja również zwolniłem i on to zobaczył. David Mirkballow się nazywał dzieciak. Złe miejsce, zły czas, złe towarzystwo… on był tam bardziej ofiarą niż oprawcą, choć nie był bez winy, oj nie… Dostał dziesięć lat wieży, ale po jakimś czasie rodzinie udało się to zmienić na areszt domowy ze względów zdrowotnych. Jakby komukolwiek w wieży dobrze o robiło…



- I jak? Była czy nie była zbyt brzydka jak na adwokata diabła…
- Dużo gadania, mało akcyi. - wydukała - Czyli f sumie poprafnie.
- Na akcję będzie jeszcze czas - obiecał Khal bardzo ładnym głosem - Jakieś wnioski z historii? Obserwacje? Powinienem był pozwolić mistrzowi Locke wybronić dzieciaka, czy jednak za udział w mordowaniu dzieci również powinien trafić na stos? Jak uważasz?
- Na stos. Za bycie infernalistą. - powiedziała bardzo jasno.
Khal uniósł brew z nieco drwiącym uśmiechem, ale postanowił nie wypominać jej, że oni też nie są zupełnie czyści w kategori współpracy z diabłami.
- Zdziwiłabyś się ilu dobrych ludzi schodzi na złą drogę przez brak odrobiny pozytywnego wsparcia. Zagubieni młodzi chłopcy którzy nikogo nie obchodzą są bardzo wrażliwi na wpływy ludzi zdolnych to wykorzystać. Wystarczyło aby David nigdy nie spotkał na swojej drodze Sylvie, drugiej akolitki Cicero… ta by go nie wmanipulowała w ten syf swoim powabem i viola... chłopak przeżywa swoje życie jako zupełnie produktywny członek społeczeństwa. Nie każda zbrodnia zasługuje na drugą szansę, ale myślę, że honorowe miejsce w czasie kaźni Cicero nauczyło go by nigdy więcej czegoś takiego nie próbować.
Kaylie dotknęła ustami ucha Khala i wyszeptała.
- Nie wygrałbyś żadnej sprawy u mnie. - po tym zaczęła się śmiać.
- Żadnej, nawet jednej, malutkiej byś mi nie dała? - dopytywał z gasnącą w głosie nadzieją, zastępowaną desperacją, ale oczy wciąż mu się śmiały.
- Ni ja. Mój kraj. - wyjaśniła- Nie wygrałbyś tam nigdy.
Khal uniósł brwi niedowierzając do końca, ale pętla się zaciskała. Kraj który Cheliax dorowadziło do “tego” stanu, przynajmniej w percepcji mieszkańców. Nie Isger, bo tam z łatwością wygrywał sprawy jak u siebie. Dawne kolonie? Galt? Andoran?
- Bo nie lubią Cheliaxian u ciebie? - zapytał - To może byłabyś tak dobra i ostrzegła mnie… który to kraj w którym wszystkich spraw powinienem odmawiać?
Kaylie usiadła na kolanach Khala, ale zamiast do niego się odezwać zwróciła się do Otto.
- Teraz ty opowiadaj!
Otto chwilę się zastanowił.
- Smutna opowieść, taka, która ma setki wersji, w setkach miast, na setkach planów. Nawet tu w Evercrest. Bogaty sędzia, albo kapłan, lub możnik. Pewnego dnia zakochał się w kobiecie niższego stanu. Ta odrzuciła jego zaloty, urażona duma nakazała pomstę i kobietę spotkała śmierć. Wersję, którą ja słyszałem mówiła o jakimś nieszczęsnym pokrace, który też zakochał się w dziewce. Wersja tutejsza mówi o wygnanym synu i rozkopanym grobie.
- Co znaczy. Fraza. - Zapytał Khal z naciskiem - Rozkopanym. Grobie?
- Erm... dobrze, nigdy w Cheliax nie byłem, ale jestem przekonany, że ta fraza oznacza wszędzie to samo. Jakieś dwa lata po jej śmierci, rozkopano jej grób, cokolwiek z niej pozostało, zostało skradzione.
Khal wstał gwałtownie. Kayli spróbowała się złapać go za kark bojąc się, ze ją upuści, albo oboje się przewrócą ale wzniósł ją bez najmniejszego nawet problemu. Postawił ją na ziemi przed ladą by mogła się złapać gdyby potrzebowała dla równowagi. Rozejrzał się blady wokół jakby szukając odpowiedzi w przestrzeni, a tak na prawdę zmuszając się by myśleć.
- Kto? - zapytał prosto bo w głosie i tak drżała pojedyncza nuta i nie wiedział czy utrzyma spokój w całym zdaniu.
- Nie wiadomo. - Otto uniósł delikatnie dłonie - Pewnego ranka zauważono, że grób jest rozkopany, trumna pusta a nagrobek zniszczony.
Kobieta przytrzymała się lady, zaskoczona siłą Khala. Z drugiej strony widziała jak ludzie pod wpływem emocji zyskują nagle krzepy...
Wzrok Kaylie wydał się wyostrzyć, gdy Otto opowiedział historię. Otrzeźwienie uderzyło wcześniej rozbawioną.
- Khal... - szepnęła kładąc dłoń na ramieniu mężczyzny.
- Muszę to zobaczyć… - stwierdził Viktor zimno i krótko, z oczami okrągłymi jak spodki po czym szybkim marszem ruszył z Popielnego Dworu.
Kaylie nie ruszyła za nim, nawet nie była w stanie. Westchnęła i uwiesiła się lady zastanawiając nad tym w czym teraz siedzi.




Khal stanął przed bramami miasta. Dziesięć minut wcześniej dotarło do niego, że będą zamknięte, a sam nie jest w stanie by kogokolwiek do czegokolwiek przekonać, może poza wrzuceniem go do aresztu na noc… Odwrócił się i skierował kroki gdzie indziej.


Życie przemytników toczyło się w nocy. Za dnia zajmowali się rodzinami, przyjaciółmi, zachowaniem pozorów aby nie dać się łatwo wyłapać. W nocy kręcono interesy.
- Dzięki, Gee - Khal dostał sakwę materiałów o które prosił Zmierzchowców.
- Jak sytuacja. Dzieje się coś ciekawego u was?
- Ugh… nie uwierzyłbyś, ale nasz lider popełnił samobójstwo…
Khal zmarszczył brwi.
- Co? Co się stało? - zapytał z fałszywym zmartwieniem.
- Nie wiemy. Włożył sobie kuszę do ust i strzelił. Rodzina prosi o wyrozumiałość i uszanowanie prywatności. Coś mówią o liście…
- A nie martwicie się, że mógł zostać zamordowany? I tylko upozorowano?
- Wiesz… jesteś drugą osobą która to wspomniała. Matilda też przytakuje takiej możliwości, ale nie wygląda na to. Chyba ci opowiadałem… Crawling miał swoją historię.
- Tak wspominałeś coś. Słuchaj. Inna sprawa. Dotarło do mnie, że dwa lata po moim wygnaniu ktoś obrabował grób mojej matki.
- Ufff… - Owlkin westchnął, usiadł i nalał sobie więcej wódki. Łyknął pół kubka nim kontynuował - Byłeś u niej?
- Jeszcze nie. Dowiedziałem się dziś, po tym jak bramy zamknęli. Powiesz mi czemu nie podzieliłeś się ta informacją? Nie powiesz mi, że nie wiedziałeś…
- To dlatego tak wyglądasz. Tak, tak… wiedziałem. Przepraszam cię, Kay. Po prostu… to nie wydawał się na to moment… chyba powinienem był i bez tego, ale nie było czuć by było to właściwe.
- W porządku. Wybaczam - odpowiedział zimno i bez sympatii - Wiesz coś o tym?
- Ja? Nie, przepraszam cię, ale zupełnie nie. Tyko tyle, że to się stało.
- Nie szkodzi. Bo się dowiemy.
- Khal, wiesz dobrze, że z wielką radością ci pomogę, ale… Jak to widzisz? To było trzy dekady temu.
- Nie obchodzi mnie to w najmniejszym stopniu. Znajdę ją…



Kupuję 1000 gp materiałów do dokończenia craftowania Headband of Wisdom +2.
Ze zniżką 10% płacę 900 gp.

Poza tym tym chciałbym użyć Gather Information z Dyplomacji. Zajmuje do k4 godziny.
Rzut k20+31. Przyjmuję zasadę 10 jeśli mogę.
ST 20 dla “obscure knowledge”, ale może być więcej…

Nie wiem czy widzisz to mistrzu jako dopiero foreshadowing przyszłego wątku gdzie boss kultu mammona będzie korzystał z niej jako nieumarłego deathknighta, czy mam jak ją znaleźć… więc traktuję jakby miał szukać, również dlatego, że to definitywnie jest coś co Khal by zrobił.

Ale jeśli nic nie znajdę to oczywiście rozumiem =][/justuj




Kilka godzin krążenia po Evercrest między zajazdami i ciemnymi zaułkami z jeszcze ciemniejszymi typami w nich pozwoliły chłodowi nocy ostudzić serce Viktora. Biło już ono normalnie, regularnie i powoli, ale z nowym-starym bólem. Śmierć matki go ukształtowała. Złamała wesołego choć biednego chłopca, który nigdy za nic nie wplątał by się w kontrakty z diabłem. Gdyby nie tamte wydarzenia pewnie nigdy nie opuściłby królestwa Evercrest i nie trafił do Cheliax. Teraz byłby bibliotekarzem, albo jakimś uczonym, czy pisarzem, albo kapłanem bo to stricte śmierć matki sprawiła, że zainteresował się prawem. Aegon nigdy by nie zgadł, że skazanie na śmierć kobiety za konszachty z diabłem nie tylko nie zmniejszy liczby diabolistów w królestwie, ale sprowadzi do niego cały kult trzy dekady później…

Khal przekręcił klucz do swojego pokoju by zostawić w nim kilka rzeczy przed dalszymi działaniami. Wszedł po ciemku. W szczątkowych światłach nocy wpadających przez okno widział tylko zarys swojego stolika. Rzucił na niego sakwę którą dostał od Owlkina. Otworzył ją aby wyciągnąć materiały by dokończyć obręcz którą zaczął poprzedniej nocy.

Wtedy kątem oka zobaczył ruch. Spiął się i odskoczył w tył dobywając młotka bojowego i rozpalając sufit pokoju magicznym światłem…

W świetle pojawiła się rozczochrana Kaylie, ledwo co wybudzona i... drżąca. Khal widział wcześniej spojrzenie jakim go obdarzyła - strach i poczucie potrzeby walki o życie, gdy szanse znikome. W jednej ręce błyszczał miecz, a w drugiej skrawki magii. Wyglądało, że kobieta przysnęła w oczekiwaniu na niego ledwo buty i płaszcz zdejmując nim zwinęła się na łóżku. Oddychała głęboko jak ktoś przerażony. Widząc Khala rozwiała magię padając do tyłu na łóżko biorąc nerwowo oddechy.

- Kaylie! Jak ty… - wstrzymał się w pół słowa. Nie miało to znaczenia teraz. Zluzował bojową postawę, a młotek odłożył na komodę i pokazał jej puste dłonie by ledwie wybudzony umysł mógł łatwiej zrozumieć.
- Wybacz, Słoneczko… nie chciałem cię przestraszyć - przeprosił zmartwiony - Zgaszę to nieprzyjemne światło - poinformował ją by jej nie zaskoczyć. W chwili mroku włożył swój młotek do szuflady komody i go rozpalił zaklęciem. Światło strumieniem wylatywało z cienkiej na cal szpary mebla, uderzało w sufit i rozpraszało się tworząc przyjemny dla oka półmrok.
- Już dobrze… przepraszam - zbliżył się powoli widząc, że Kaylie wciąż się uspokajała. Usiadł obok niej, odsunął dłoń z mieczem, ale jej nie rozbroił i powoli objął ramionami, kładąc jej skroń na swoim ramieniu.
- Już dobrze. Nic ci nie grozi. Jesteś bezpieczna. Przepraszam. Nie chciałem cię przestraszyć. Po prostu też się przestraszyłem… - powtarzał powoli. W kółko. Monotonnym głosem. W niezmiennym, kojącym rytmie. Z tą samą łagodnością i powtarzalnością z jaką mówił gładził ją po potylicy.
Oddech Kaylie uspokoił się, a ona sama wtulała się w Khala, jakby był on w tym momencie istotną stabilizacją w życiu. Nie była poganiana…
- Wszystko jest w porządku, Kruszyno - cały czas mówił, ale głos szybko stał się szeptem - Jesteś ostatnią osoba której chciałbym zrobić krzywdę…
Zmarszczył brwi w konsternacji ale ona nie mogła tego zobaczyć.
“Czemu to powiedziałem?”
“Czemu brzmiało to tak… prawdziwie?”
“Beksa.”
Wewnętrzny dialog nie mieszał się w żaden sposób z cichym uspokajającym szeptem. Dawał jej tyle czasu ile potrzebowała. Choć miał plany i miał bardzo niewiele spać tej nocy… mogło to poczekać. Najwyżej śniadania nie zje. To teraz było ważniejsze.
Nawet szept powoli cichł i wkrótce dźwięk palców sunących między jej włosami, koniuszkami samymi sięgającymi ciała zdał się dominować dźwięki w pokoju.
Oddech Kaylie się uspokoił, a miecz został przez nią puszczony na łóżko.
- Ten alkohol... Za mocno uśpił i nie obudziłam się w porę... - wyjaśniła cicho - Czekałam na ciebie, aż usnęłam.
- Rozumiem - odpowiedział czując wzbierającą w nim falę czułości i wylał ją z siebie przyciskając usta do czubka jej głowy w niemal intymnym pocałunku, ale w zupełnie nie ten sposób co dla niego “intymność” kiedykolwiek oznaczała - Dziękuję. Nie musiałaś. Ale chciałaś. I dziękuję…
“Beksa.”
Pytania krążyły w jego głowie. Głównie “dlaczego?”. Zdarzało się, że kobiety dbały o niego, nawet jeśli on o nie rzadko i z zupełnie nie takich powodów… ale to zawsze było po tym jak je “urobił”. Kaylie nie urabiał… nawet nie zaczął. Więc… dlaczego?
- Martwiłam się. Wiedziałam, że to musiało na ciebie wpłynąć... a byłam zbyt pijana by powstrzymać cię przed masowym mordem. - Khal zobaczył szeroki uśmieszek dziewczyny, zmniejszanie powagi sytuacji.
- A teraz już pijana nie jesteś? - zapytał z zarysem zbójeckiego półuśmiechu w kąciku ust.
- A czemu pytasz? - odparła - Chcesz wiedzieć czy ciągle masz szansę?
- Mam… zasadę, albo może preferencje - powiedział ledwie ponad szeptem, delikatnie ujmując jej policzek samymi opuszkami trzech palców - Nie całuję pijanych dziewczyn - wyszeptał i pochylił się w przód, składając usta tuż ponad jej oczami. Przytrzymał pocałunek odrobinę dłużej i wycofał się z łagodnym uśmiechem. Wyszukując w jej oczach odpowiedzi na pytanie którego sam sobie nawet nie zadał.
Kaylie patrzyła na niego chyba oceniając zamiary. Sama nie wiedziała jak się zachować w tej sytuacji...
- Jestem winna całkowitej zdrady swojej nacji. - powiedziała zupełnie niespodziewanie - I nic by mnie z tego nie wybroniło. - położyła dłoń na dłoni Khala - A wyrokiem będzie śmierć. - przeniosła dłoń na policzek mężczyzny - W najlepszym wypadku, choć wątpliwym w razie pochwycenia. - wsparła czoło na czole Khala patrząc mu ze smutkiem w oczy - Galt nie oddaje dusz Piekłu.
Szepnęła i krótko pocałowała usta Khala, po czym odsunęła się lekko gdy ten dopiero przetwarzał co właściwie usłyszał. To nie była odpowiedź jakiej się spodziewał. Dopiero dwa oddechy później dotarło do niego również, że został pocałowany… i przysiągłby, że zrobiło się w pokoju cieplej. Powoli spuścił z siebie powietrze dając sobie te kilka chwil na przemyślenie jak powinien zareagować… taktyki podrywu wyraźnie mówiły mu jakie powinny być jego dalsze działania w przypadku dziewczęcia w tak wrażliwym stanie…
- Ja… nie wiem co powiedzieć - wydukał z siebie wbrew im wszystkim i odchrząknął delikatnie - Chciałabyś mi o tym opowiedzieć? Mamy całą noc… oraz magię leczącą senność… - tak wyjątkowo bez choćby cienia uśmiechu, ale wciąż z łagodnością w głosie.
- Przeszedłeś dziś dużo. - Kaylie stwierdziła równie łagodnie - Potrzebujesz prawdziwego snu, nie oszukanego magią, tylko takiego, co pozwoli ci uspokoić myśli i poukładać je.
W Khalu coś się zmieniło… chyba naprężyło i zwyczajnie pękło gdy temat został zwrócony na niego i nie mógł już kryć się za tarczą “teraz to JA pomagam”. Skurczył się w sobie. Odwrócił spojrzenie z bólem odrywając swoje czoło od jej, ale… musiał koniecznie spojrzeć przez okno bo inaczej… nie wiedział co. Kaylie widziała, że zachowuje kontrolę, ale wymagało to od niego wszystkich sił. Widziała to w delikatnym drżeniu jego szczęki. Odrobinę spiętych brwiach. Tym, że Khal nigdy dotąd nie bał się patrzeć w oczy, a teraz nawet w jej kierunku się nie ważył.
- Bramy są zamknięte… - stwierdził swym zwyczajnym głosem - jutro będę musiał tam pójść - który szybko tracił przekonanie i siłę - Czy… pójdziesz ze mną? - by na końcu brzmieć jak głos skrzywdzonego chłopca, którym tak naprawdę gdzieś tam w środku wciąż był.
- Pójdę. - odpowiedziała bez zastanowienia, sama już układając w głowie kolejność jutrzejszych spraw.
- Dobrze! - powiedział odrobinę za głośno dla ciszy jaka panowała w pokoju, wstając odrobinę za szybko dla komfortu ich obojga. Stanął szerzej na nogach opierając pięści na biodrach i patrząc przez okno jak zdobywca z oczami odrobinę zbyt szeroko otworzonymi… odrobinę zbyt szklanymi - W porządku, w porządku, w porządku… - powtórzył odrobinę zbyt wiele razy, dopiero wtedy na nią spojrzał i wyglądał odrobinę niepoczytalnie, ale ten przebłysk szaleństwa szybko topniał w miarę jak odzyskiwał kontrolę nad sobą samym. Trzy głębokie wdechy i wydechy oraz przetarcie oczu później znów wyglądał jak ten zbyt pewny siebie Khal. Wzrok mu się rozczulił odrobinę…
- Na Iroriego, ale ty jesteś pięęęę… - zawiesił głos na moment zdając sobie sprawę co mu się z gęby właśnie wyrywało dopiero w trakcie wypowiadania -...ęęęNIE powinienem teraz mówić takich rzeczy! - warknął sam na siebie, ale było w tym już więcej rozbawienia i zatoczył szybkie kółko wokół środka pokoju.
- Kaylie, Słońce moje najjaśniejsze… - rzucił gdy znów ją widział. Przynajmniej z wierzchu znów był sobą. Zbójecko uśmiechniętym, wesołym, serdecznym i drwiącym ze wszystkiego Khalem.
- Niczego bym teraz nie chciał bardziej niż byś została ze mną na noc. Sam średnio wierzę że to mówię, ale w całkowicie grzeczny i bogobojny sposób bo prędzej celibat poprzysięgnę niż poderwę dziewczynę na litość. Mam swoją godność i to jest daaleeeko poniżej jej…
- Chcę chyba powiedzieć, że nawet nie jestem w stanie wyrazić jak wdzięczny ci jestem, że na mnie czekałaś cały ten czas, ale jeśli zostaniesz w moim pokoju jeszcze trochę dłużej… to wrażliwe stany nas obojga, a przynajmniej mój, mogą doprowadzić do dalszej zapaści mojego samopostrzegania jako cholernego Casanovę-dupka, na którym żadna nie jest w stanie zrobić już żadnego wrażenia - wziął wreszcie głębszy wdech, bo zaczynało już brakować powietrza w płucach. W jego słowach nie było pełnej pewności. Wątpliwość drżała zdradziecką nutą, bo ona po prostu tam była. Był poza skryptem. Wyrzucił go do śmietnika w swoim umyśle i wypłynął na nieznane wody.
Kaylie cierpliwie słuchała tej pełnej chaosu i zagubienia wypowiedzi, kogoś kto zdawał się pomylić kroki już na początku. Wstała odkładając miecz na stolik, gdy Khal stracił oddech, by podejść do mężczyzny i chwyciwszy za ubrania pchnąć go na łóżko.
- Idź spać, Khali. - powiedziała zabierając ubranie i zakładając buty.
Kiwnął głową siadając na łóżku.
- Tak. To mi dobrze zrobi - przytaknął z wdzięcznym uśmiechem obserwując Kaylie. Otworzył usta aby coś powiedzieć gdy wstawała, ale zamknął je. Powiedział już wszystko co miało sens i jeszcze sporo więcej.
- Czekaj… - poprosił gdy odwróciła się do drzwi. Wstał łagodnym ruchem, niemal tym samym momentum ujął jej policzek jedną dłonią, a biodro drugą i tym razem bez wstępów, czy jakichkolwiek pytań pocałował. Oderwał się od niej po krótkim momencie.
Kaylie zaskoczył ten moment, jednak jeszcze w trakcie jego trwania Khal zauważył, że nie nastała chęć odepchnięcia go. Nie było też próby przedłużenia, choć delikatny uśmiech zdradzał, że Kaylie była zadowolona.
- Ostatnim razem moje myśli były zupełnie gdzie indziej - wzruszył ramionami i oboje doskonale wiedzieli, że to tylko wymówka - To nie było uczciwe byś tylko ty miała takie szczegółowe wspomnienia… - bardzo słaba wymówka, ale najwyraźniej wystarczająca.
Cofnął się dwa kroki w tył i znanym Kaylie gestem ramion zrzucił z siebie iluzję cywilnego ubioru, ujawniając ukryty lekki pancerz.
- Widzimy się jutro - pożegnał się z nią odwracając by zdjąć kaftan.
- Śpij dobrze, Gwiazdeczko - rzucił tylko jeszcze przez ramię gdy usłyszał otwierane za plecami drzwi.

- Nie sraj gdzie jesz, hę? - zapytał sam siebie, kiedy zakluczał je kilka chwil później.


 
Arvelus jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem