Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Sesje RPG - DnD Wybierz się w podróż poprzez Multiwersum, gdzie krzyżują się różne światy i plany istnienia. Stań się jednym z podróżników przemierzającym ścieżki magii, lochów i smoków. Wejdź w bogaty świat D&D i zapomnij o rzeczywistości...


Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-04-2024, 11:48   #11
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację

Pojawienie się w miejscu zgromadzenia najemników Evercrest nie było niczym nadzwyczajnym. Kaylie widziała gorsze miejsca, ale lepsze także. Szepty nie zdziwiły ją. Ignorowała osoby jej nie znające, jako że były poza jej zainteresowaniem. Nie spieszyła się, idąc prawie spacerowym krokiem. Oceniała zgromadzonych spod zakrycia przez maskę i odcedzała element niegodny uwagi.

Zatrzymała wzrok na grupie, od której wyszły znane słowa.

- To dość dobra lektura. - odezwała się swoim miękkim tonem bardziej kojarzonym z elfami niż ludzmi, stając bokiem przy półelfie - Autor poprawił błędy z pierwszego wydania w drugim.

Półelf podskoczył słysząc jej głos, nerwowo rozejrzał się wokół poszukując źródła, kiedy ujrzał ubraną w płaszcz postać w masce zbladł i spojrzał na ludzkiego mężczyznę, który zaczął się śmiać.
- No, odpowiedz pani! To się nazywa "rozmowa" w krajach cywilizowanych. - mieszaniec zrobił się czerwony i spojrzał jeszcze raz w stronę zamaskowanej osoby, starał się jednak nie patrzeć na maskę.
- Tak, dziękuję... ma kilka ciekawych pomysłów dotyczących praktycznych zastosowań zaklęć łączonych.
- 342 strona czternasty wers, o ile dobrze pamiętam. Sugerują połączyć powietrze z ogniem nie mówiąc o zagrożeniu dla maga. - sięgnęła do maski i zdjęła ją.
To najwyraźniej uspokoiło półelfa.
- Brzmi ciekawie. Widziałem sugestię rzucenia "Tłuszczu" i zaklęcia ognia, aby go podpalić. To jednak nie działa, więc zastanawiam się ile z jego sugestii to pobożne życzenia.
- Więc zbliżasz się do czasów eksperymentów podczas walki! - następne słowa zostały wypowiedziane teatralnym szeptem - Polecam nauczyć się udawać przypadek. - z rozbawieniem zerknęła na resztę osób.
Krasnolud prychnął.
- Och, to już suczysyn sobie wytrenował. "Nie chciałem trafić cię Ognistą Kulą.", "Stałeś za blisko!", "Nie moja wina, że Gorg wbiegł w hordę goblinów."
- Bo to nie moja wina. - odparł półelf - Nie mam kontroli nad tym zapijaczonym oprychem!
- To może, nie wmawiaj mu, że zaklęcie, które rzucasz oszołomi oponentów, którzy go zaatakują. - odparła elfka.
- Bo oszołomi!
- JEDNEGO! - krzyknęli wszyscy, a Avruil usłyszała ciche zmęczone "...właśnie" wydobywające się gdzieś z okolic głowy pół-orka.
- Broda odrośnie gęsta i silna, skóra w końcu też. Nauka jest tego warta. - odparła - Lepiej teraz sparzyć się niż później, gdy to smok będzie nie gobliny.

- O nie, nie zapatrujemy się na smoka. - zawołał kasztanowłosy - Poza tym nie ma żadnego w okolicy. Jestem Falco, dowodzę tej małej sforze nieudaczników. Jak słyszałaś nasz nieprzytomny kolega to Gorg, mięśnie ekipy. Brodacz to Turgunt, dwa spiczastouche to Velcar i Valira, a nasz drogi "uczeń" sztuk magicznych to Aeron.
- Pewnie ty wiesz - zwróciła się do Falco - Jestem Kaylie Sunfall. Dopiero co przybyłam do tego miasta, choć jest mniejsze niż sądziłam. Mam nadzieję, że jest tutaj na czym zarobić.
- Ano, słyszałem o tobie. - odparł przywódca grupy - Głównie dobre rzeczy. Co do roboty to zawsze się znajdzie. Krasnoludy szukają jakiejś swojej dawno zapomnianej kopalnio-kuźnio-fortecy…
- Karaz Forn. - sprostował krasnolud.
- Właśnie. I potrzebują pomocy, a to pozbyć się koboldów czy goblinów, eskortować grupę ekspedycyjną, czy nawet znaleźć "nie górskie" materiały. Drewno i rośliny alchemiczne. Samo miasto ma też własne problemy. Bandyci, złodzieje, bandyci, szaleni druidzi, bandyci, intrygi polityczne, no i bandyci.
- BANDYCI!? - zawołał pół-ork podnosząc się chwiejnie ze stołu.
- Zabiłeś wszystkich Gorg. Wracaj spać. - zapewnił go elf, Velcar.
- A… no tak. - odparł osiłek, wracając do poprzedniego zajęcia.
- I kto za to płaci w takiej... - ogarnęła dłonią przestrzeń - ... miejscowości?
- Och, nie przesadzaj. Evercrest to nie jakaś zabita dechami wiocha. - Falco odsunął się, aby zrobić rozmówczyni miejsce przy ich stole - Wszelkie roboty dla krasnoludów opłaca klan Helmhammer, mają reprezentanta w tej gildii. Jeżeli wykonujesz coś dla miasta, to albo straż, albo jakiś przydupas Barona. Indywidualni klienci, płacą indywidualnie.
- Faktycznie, aż tak źle tu nie ma. - przysiadła się do stołu - Ale tak dobrze też nie jest. Szanująca się mieścina miałaby zagwarantowany spokój od bandytów. Kim jest ten mości Baron?

- Jazor Sahil. W miarę kompetentny, woli powierzać obowiązki innym i czerpać z przywilejów swego stanowiska. Poprzedni władca tych ziem zniknął bez śladu i powierzono je Jazorowi. - mężczyzna wzruszył ramionami - Historia jakich tysiące.
- Mam nadzieję, że nie jest to miejsce znane z niepłacenia najemnikom?
- Skarbnik jest trochę dusigroszem. Więc, jeżeli z nim będziesz miała do czynienia to może próbować skubnąć z twojej wypłaty.
- Na ostatniej wyprawie Gorg ściął drzewo, abyśmy mogli przeprawić się przez rzekę. I skubaniec potrącił nam 10 sztuk złota za to. - dorzucił Aeron.
- Trzeba więc zawiązywać mocniejsze umowy. Żeby pracodawca nie przerobił na szczegółach, a jeżeli i tak spróbuje - by zapłacił. - odparła - Sama nie raz na początku doświadczałam takich dupków. Później i umowy podważano, ale do tego prawnik wystarczy często. Pracodawcy boją się ich jak ognia.
- A kto się nie boi? - odparł Falco - Staram się, aby umowy były jak najprostsze. Tak, może nas to ugryźć, ale jest mniej miejsca, aby na pewno nas ugryzło.
- Ja mam własnego, to go zawsze mogę napuścić. - zaśmiała się - Szczerze nauczyłam się, żeby nie płakać za nimi tylko gryźć o każdy grosz. Droższe składniki same się nie zapłacą, a jak pracodawca chce być chytry... trzeba go ustawić do pionu. Może się chować za swoim pięknym tytułem, ale nie jest on taką dobrą ochroną przeciw papierologii. A czasem też przed ostrzem i magią.
- Daj namiary, może się przydać. A ostrze i magia nie pomogą, kiedy naśle na ciebie oddział albo dwa. - mężczyzna pokręcił głową.
- Dlatego głównie bierzemy roboty od krasnoludów, lub zwykłych ludzi. Nie to, że bardziej uczciwi czy coś. Nie śmiałbym sugerować, że baron Sahil jest skorumpowany czy coś… - zaczął pół-elf.
- Bogowie brońcie. - zawtórował sarkastycznie Falco.
- Po prostu mniej bawienia się z pośrednikami.
Kaylie zasłoniła usta.

- Evercrest naprawdę zadziwia! Nieskorumpowani szlachcice? - słowa kobiety wręcz ociekały sarkazmem.
- Mamy też pokorne elfy, wyedukowane orki, dwumetrowe krasnoludy, a oficjalnym patronem miasta jest tysiącletni niemowlak.
- Ale nie chcecie smoków szukać. - cmoknęła - Macie coś teraz już załatwionego? - przeszukiwała zawartość ukrytej sakwy pod płaszczem, skąd w końcu wyciągnęła kartkę i smukłe pióro, które wyglądało na droższą zabawkę niż stać było pospolitego najemnika, a sposób jego używania przywodził na myśl wykształconą osobę z wyższych sfer. Nie zwracała uwagi na ten odruch, gdy wręcz kaligrafowała imię prawnika.
- Też jest od chwili w mieście, choć poznaliśmy się wcześniej. Na tyle swój typ, na ile to prawnik może być. - przesunęła kartkę do Falco - Zatrzymaj. Dam znać jak kancelarię otworzy.
- Ambitny widzę.- mężczyzna schował kartkę - Mamy robotę, aby Wywerna upolować. Kradnie ludziom zwierzynę. Nie powinno być trudno, a płacą dobrze.
- Zwykli ludzie, jak mniemam? - schowała pióro pod płaszczem.
- Zrzutkę zrobili. 100 złota za łeb bestii. Staromodne, ale skuteczne, ponoć sam baron dorzucił miedziaka. - Falco się uśmiechnął - Mamy już trop, teraz wystarczy znaleźć leże paskudy.
- Umowa spisana? Wybacz, że tak pytam, ale życie nauczyło na gadanie nikomu nie zawierzać. - uśmiechnęła się gorzko.
Pamiętała jak pierwszy raz straciła dni na rozwiezieniu listów po okolicy. Chrzaniony lordzik nie chciał jej za to nawet miedziaka dać, a i tak umówił się ledwo na dwa złocisze!
- Ciągle pamiętam jak urządzono sobie polowanie na mnie, gdy po zrobionej robocie wróciłam po zapłatę. Nie polecam.
- Bardziej konkurs, kto pierwszy ten lepszy. Nie chodzi o to, aby ubić bestię, ale dostarczyć jej łeb jako dowód. Więc spodziewamy się konkurencji.
- Potrzebujecie kogoś, kto będzie wam tyły obserwował.
- Bez urazy, ale nie do końca się znamy. - odparł Falco - Do tego najpewniej to wszystko zajmie nam z tydzień. Więc, może kiedy indziej.
Kaylie zaśmiała się szczerze.
- Nie ma problemu, bo ja was też nie znam. Półelf może i uroczy - powiedziała słodkim tonem - ale na bycie uroczym nie położę głowy. Mówię tylko, że przyda się wam być ostrożnymi, bo na pewno ktoś was napadnie. - machnęła ręką - Jestem tu od wczoraj, więc nie ogarnęłam miasta, a i już w podróż mi nie śpieszno.
Spojrzała na Aerona.
- Jak z twoim elfickim?
- Ojciec nie spędził ze mną zbyt długo. Mama go wyrzuciła jak miałem jakieś pięć lat. Coś tam podukam. - półelf wzruszył ramionami - Czemu pytasz?
- Szkoda, mam bardzo dobrą lekturę dla ciebie, ale jest po elficku. Traktuje o łączeniu zaklęć z mniejszą szansą obrażeń ubocznych.
- Znajdę pewnie gdzieś słownik... albo wersję we wspólnym. Dzięki za ofertę, ale z tego co słyszałem o tobie, inaczej podchodzimy do magii.
Kaylie uśmiechnęła się bez radości słysząc te słowa.
- Pamiętam podobne słowa. W sumie... kwestia podejścia, magia ta sama. Tylko użycie. - chwilę szukała nim wyjęła książkę zza płaszcza i podała Aeronowi - Możesz tłumaczenia poszukać, ale możliwie go nie ma. Dobrze wiesz, że elficcy magowie nie lubią się dzielić wiedzą z innymi rasami.
- Tak chyba jest z większością tych pompatycznych ras. - Aeron westchnął - Ja nawet nie mogłem się powołać na ojca jeżeli chodzi o jakieś magiczne akademie czy coś, bo jak się okazało był absolutnym beztalenciem magicznym. Po prostu udawał przy pomocy różdżek, zwojów i innych przedmiotów.

***

Kaylie nie spieszyło się wracać. Dobrze jej było porozmawiać z grupką, a szczególnie z tym wciąż nieopierzonym magiem, co był w wieku, jak ona zawiązywała pakt z Azazelem. W sumie był to ironiczny zbieg okoliczności... Mogła przeżywać życie jak on bez tego bagażu wprost z Piekieł.
Nie mogła się powstrzymać przed testowaniem dzieciaka, jego wytrzymałości na dwuznaczności, jakich używać się nauczyła jeszcze za młodu... w innym życiu, mniej uporządkowanym i ognistym. W pewnym momencie zaczęła zastanawiać się nad tym co straciła, co porzuciła. Widząc reakcje młodego poczuła ukłucie smutku patrząc na zagubionego półelfa zawstydzonego jej dwuznacznym tekstem. Czuła smutek widząc jak grupa traktuje go jak swojego mimo niesnasek z źle wycelowaną magią. Wiedziała, iż brakuje jej niektórych relacji i młodzieńczego szaleństwa, którym się chwaliła kiedyś. Teraz... czasami czuła się jakby coś w niej umarło.
Wycofała się z zawstydzania mieszańca, którego wręcz spróbowała podnieść na duchu obracając to wszystko w żart. Powiedziała mu, że książka nie jest jej teraz potrzebna i będzie pojawiać się w tym miejscu, a sama zatrzymała się w karczmie, tu chwilę próbowała sobie przypomnieć nazwę, a w końcu podała jak do niej dojść.

Planowała jutro zahaczyć o straż miejską i tam wybadać teren, jednak nim nawet opuściła miejsce zbiorowiska różnej maści najmimord musiała zareagować na natrętną próbę zatrzymania.

- Kicia, już sobie idziesz?
Kaylie z niezadowoleniem uniknęła gładko próby pochwycenia przez młodego człowieka, który wziął ją za świeżynkę w interesie, jednak za chwilę poczuła jak silne ręce jego kolegi chwytają ją w talii i na siłę usadzają sobie na kolanach.
- My też ci możemy poopowiadać coś, kruszynko.
Kobieta po chwili przestała próbować się siłować, jako że to byłoby tylko marnotrawienie energii i czasu. Szczerze nawet nie słuchała gadania tych podlotków, jedynie czekając na odpowiedni moment cierpliwie znosiła dotykanie jej włosów, czy nawet policzka.

Nowi znajomi Kaylie nie pozostali niemi, a gdy trącony półork podchodził do męczących kobietę mężczyzn skupiając ich uwagę na sobie, ta gładko wstała z kolan natręta i wraz z sekundą, gdy jej dłoń dotknęła jego krocza usłyszał słowo, jakie tylko Aeron by od razu poznał. Żałosny wrzask i dźwięk upadku człowieka z krzesła na drewnianą podłogę przyciągnął uwagę zgromadzonych.

Kaylie spojrzała po kumplach nieszczęśnika jaki drżał na ziemi od wyładowania elektrycznego, jakie rozpoczęła na jego męskości.
- Nauczcie się kiedy można ruszać, a kiedy omijać, szczeniaki. - powiedziała do nich swoim miękkim, spokojnym głosem.

Skinęła głową grupie Falco i zakładając ponownie maskę po prostu bez słowa wyszła z budynku.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 08-04-2024 o 11:56.
Zell jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 08-04-2024, 12:42   #12
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację

Scena 1: Przenajmilsze przywitanie.

Khal nie miał najemniczych odruchów. Tylko kilka razy zdarzyło mu się być zaatakowanym w podobnych warunkach. W Cheliax atak z zaskoczenia polegał na wysłaniu listu pełnego półkłamstewek. Na “pierwszy raz na oczy widzę tego człowieka”, lub podrzuceniu czegoś i pełnym zmartwienia donosie. Nie nagłym wparowaniu do pokoju karczemnego. Więc tylko odrobinę się spiął gdy drzwi trzasnęły.

Odłożył obręcz na stolik i gdy się obrócił zaprezentował Lily pewną konsternację, zdziwienie ale i rozbawienie.
- Viktor, tak?
Raz tylko pozwolił spojrzeniu zjechać łagodnym ruchem z poziomu oczu, do mniej więcej kolan i z powrotem, całkowicie świadomie nie zwalniając na poziomie dekoltu.
- We własnej osobie - odpowiedział ze swoim uśmiechem.
- Tata mówi, że śniadanie gotowe i możesz przyjść jeżeli czujesz się na siłach. Nie spałeś ponoć całą noc.
Uśmiechnął się szerzej, z odrobina pobłażliwości.
- To nie pierwsza nieprzespana noc, gwiazdeczko. I nie ostatnia.
- Jeżeli towarzystwa potrzebujesz - uniósł brew wyżej już w połowie zdania - ponoć Juri potrafi coś zrobić.
Zaśmiał się pod nosem. Przez krótką chwilę jej słowa brzmiały jak wstęp do nie dwuznacznej propozycji, ale… widział w niej, że nie było to zamierzone. Jeszcze nie zaczął nawet jej urabiać i musiał poważnie przemyśleć, czy w ogóle pójdzie w tym kierunku… Otto mógł być nawet nie tyle niebezpieczny co rzeczywiście potrzebny. Jak kobiety do Viktora same przychodziły to nie ze względu na jego jego wygląd, ale prestiż, władzę i bogactwo… czasem łagodność i zrozumienie. Albo plotki z przyjaciółkami. Rzeczy które zostawił w Cheliax i tu musiał sobie dopiero wybudować od zera.

Lily ociągnęła kilka razy nosem i westchnęła - Przygotować ci balie z wodą? Tata mówił, że nie macie przywileju na łaźnie jeszcze.
Kiwnął głową z pewnością i spokojem
- Definitywnie, kruszyno - odpowiedział bez zająknięcia pomimo, że uśmiech utracił połowę swej szczerości, pomimo że nie drgnął nawet - Ale nie teraz. Potrzebuję jeszcze kwadransa, albo lepiej dwóch aby coś dokończyć nim zamknę ten etap doby. Jak to robicie w Popielnym Dworze? Macie na parterze jakiś pokoik, czy przynosicie balię i wodę do pokoju gościa?

Dziewczyna prychnęła słysząc słowo "kruszyno", jeszcze raz obejrzała mężczyznę od góry do dołu.
- Tata, by lepiej wytłumaczył jak "to robimy w Popielnym Dworze". - jej imitacja jego wypowiedzi była zaskakująco dobra - Tobie na razie przysługuje jeden z pokoików do mycia. Będą tam czekały wiadra z ciepłą wodą, szczotka i suchy ręcznik.

W czasie lustrowania Khal pozostawał uśmiechnięty i pewny siebie. Jakby nie usłyszał właśnie, że śmierdzi, albo przynajmniej w żaden sposób nie wpływało to na jego pewność kontroli.
- A co, ktoś pozbawiony przywilejów łaźnianych taki jak ja - rozłożył ręce ćwierć szeroko w geście równo poddańczym jak otwartym - musiałby zrobić aby przynajmniej mydło dostać? - zapytał z niewinnością i widocznie nieprawdziwą pokorą złoczyńcy, zdającego się na litość paladyna.
- Mydła mu się chce… - mruknęła pod nosem - Dostaniesz, jakiś konkretny zapach?
- Hmmm… - zastanowił się chwilę nim znów na nią nie spojrzał - Nie jestem pewny jakie są opcje. Lepiej wiesz… Jaki ty zapach byś wybrała?
- Niezła próba. Cheliaxianie zawsze zostawiają siarczany posmak, więc wybaczysz jeżeli odmówię. Dostaniesz co znajdę.
Viktor uniósł brew odrobinę rozbawiony.
- To się cieszę, że pochodzę z Oar’s Rest, a nie z Cheliax… choć mogłem trochę przesiąknąć tą siarką po drodze. - Uśmiechnął się smutno, z westchnięciem.

- Skoro odmówiono mi wyboru, to zadowolę się z dowolnego mydła. Zmywa znoje nocnej pracy tak samo.
- Z Oar’s Rest jesteś? - zapytała, ale Khal widział powątpiewanie w jej oczach - Tam gdzie Duncan swoją piekarnię ma?
- Cóż… - podrapał się po skroni przeszukując dawną pamięć - jeśli mówisz o Duncanie, synu Dawiela… Dauga? Dowina??? No piekarza z imieniem na “D”... to chyba nie? Opuściłem Evercrest wiele lat temu, ale kiedy byłem to pan “D” miał swoja piekarnię w Sodbury. W Oar’s Rest charakterystyczny był bardziej młyn Rakusa. Starego krasnoluda rudego jak skórka pomarańczy. Teraz pewnie już powoli siwieje.
Khal widział jak spojrzenie ślicznotki złagodniało. Więc klasyczna ksenofobia… nie lubi Cheliaxian… mógł zrozumieć. Też ich w większości nie lubił.
- No niech ci będzie, nie dostaniesz śmierdzącego mydła.
- Dziękuję z całego serca.

Obserwował zamykające się za Lily drzwi. Wcisnął nos pod swoją pachę i sprawdził… nie oceniał by tak strasznie śmierdział. Wzruszył ramionami. I tak miał kąpiel brać.

Usiadł do stolika i zaczął pisać drafty listów. Nie planował ich w najbliższej przyszłości wysyłać, ale kiedy ten moment nadejdzie musiały być doskonałe.
Przed wyjściem rzucam jeszcze na siebie Nondetection wydłużone poprzez Metamagic Rod: Extend.




Scena 2: Osąd nad bluźniercą

- Przepraszam, excusez-moi, ignosce mihi, przechodzę, przepraszam.
Khal… zwracał na siebie uwagę. Nie szeptał, nie mówił nawet ściszonym głosem gdy przechodził na front tłumu. Stając naprzeciw sędziego z Mirnisem Gahanem między nimi. Przeszedł kilka po okręgu… by ich pozycje nie były tak… konfrontacyjne.
- Viktor Goodmann jestem, z dalekich stron przybywam… - ukłonił się delikatnie i elegancko sędziemu oraz samą głową tłumowi - Dziękuję danie mi głosu - zaczął z nastawieniem i pewnością które już zdążyło przekonać pół publiki, że może rzeczywiście oni mu go dali, albo, że przynajmniej zasługiwał by go wysłuchać… “bo gdyby nie miał nic wartego powiedzenia, to by się tak nie wbijał, prawda?”
- W świetle braku wiedzy biednego Gahana chciałbym wypowiedzieć się w jego imieniu, abyśmy w duchu prawa pewni byli, że sprawiedliwy jest wyrok. Mirnisie Gahanie, czy zgadzasz się abym ciebie reprezentował?
Nędznik… nie wiedział. Rzucił spojrzeniem po tłumie szukając odpowiedzi. Nie znalazł jej. Sędzia również patrzył na Viktora a nie na niego, ale w końcu kiwnął głową… przekonany pewnością siebie Khala oraz nędznymi alternatywami.
- Tak. Proszę, ja nie…
- Mirniesie, byłbyś uprzejmy dać mi mówić? Nie odpowiadaj niepytany, jeśli możesz… - postawa i ton Goodmanna sprawiały, że nikt z obecnych nie usłyszał prawdziwego przekazu tych słów… “zawrzyj gębę”. Tylko troskę i chęć pomocy.
- Szanowny sędzio… czy zaakceptujesz tę nieklasyczną metodę pozyskania obrońcy? - zapytał zdając się (albo raczej Mirnisa) na jego łaskę, w pełnym poszanowaniu dla jego urzędu.
Sędzia przez chwilę przyglądał się nowemu rozmówcy, po czym kiwnął głową.
- Zezwolę. Może pan rozpocząć obronę, panie Goodmann.
- Dziękuję. Zacząć musimy od sprecyzowania jednego… nieporozumienia - ton Viktora nie miał w sobie krztyny pouczenia. Jedynie troskę, łagodną jak aloesowy balsam - Nie rozmawiamy tutaj o herezji. Herezją byłoby gdyby biedny Mirnis wykrzykiwał, że Caydan Cailean potępia… nie wiem… spożywanie piwa? - nie-zapytał z uśmiechem, czarem i energią, że kilka głosów w tłumie zachichotało z absurdu propozycji, a więcej uśmiechnęło się pod nosem.
- To o czym tu mówimy to obraza bogów - kontynuował już poważnie - Ale myślę, że pijany Mirnis jest bystrzejszy niż trzeźwy Gahan. Już wyjaśniam co mam na myśli… Jeśli sąd pozwoli chciałbym rozważyć wydarzenia jedno po drugim - odczekał symboliczną chwilę by pozwolić na ewentualny protest. Pokornie. Z szacunkiem.

- Wykrzykiwał sprośne piosenki o Calistrei. Bogini zemsty… i pożądania. Tej której jedną z doktryn, czy edyktów jest “poszukuj hedonistycznych ekscytacji”... prostszym językiem… “dąż do przyjemności”... z drobnym naciskiem na te związane z pożądaniem. Ta sama bogini co w swoich świątyniach gości liczne “sakralne kurtyzany”. Śmiem twierdzić, że gdy wiele świętych pieśni Calistrei jest… nieodpowiednia dla dziecięcych uszu to sprośne piosenki na jej temat postrzegała by ona jako bliższe jednej z takich pieśni niż obrazie. Jestem pewien, że gdybyśmy zapytali kogoś z kleru Nieugaszonego Płomienia powiedziałby nam o tym znacznie więcej, ale nie zarzuciłby mi niezrozumienia.

- Zwymiotował na kapliczkę Caydena Caileana… tutaj sprawa jest odrobinę mniej wygodna, bo ktoś musiał to po nim posprzątać, ale jeśli którykolwiek z bogów miałby to zrozumieć i zaśmiać się z tego do rozpuku… byłby to właśnie Przypadkowy Bóg, ten sam który wedle legend, którym nigdy nie zaprzeczył, sam był tak wstawiony - słowo wyraźnie było tu grzecznym eufemizmem - że nic nie pamięta ze swojej Próby przy Gwiezdnym Kamieniu która to doprowadziła go do boskości. Ten który sam w swoich przykazaniach ma jedno które całe składa się z jednego słowa. “Pij”. I nie mówią tu o wodzie. W rozmowach z jego klerem w przeszłości odniosłem wrażenie, że oczekiwali by oni posprzątania po sobie, ale przyjęliby to ze śmiech i zrozumieniem.

- Zasnął w Pałacu Odnowy… - zrobił krótką pauzę aby ci co zrozumieją co miał na myśli mieli na to czas. - Jak szanowni obecni myślą… gdyby zapytać łaskawych bogiń tego przybytku co by o tym myślały… preferowały by aby bezbronny, wrażliwy na rabunek człowiek w potrzebie pozostał w rowie zimną nocą czy jednak przyjąć go do miejsca którego sama nazwa dedykuje je odnowie? Czy jeśli one same preferowałyby przyjąć go w swe progi i się nim zaopiekować to możemy mówić o jakiejkolwiek obrazie ich dobrotliwego majestatu?

- Więc… jak mówiłem na początku, pijany Mirnis jest bystrzejszy niż trzeźwy Gahan. Gdyby przyśpiewywał w niestosowny sposób o Caydenie, potem zwymiotował alkoholem w lecznicy Sanrae a na koniec chrapał na maszy Calistri jego wina byłaby niewątpliwa. Ale w kolejności w jakiej rzeczywiście miało to miejsce… - rozłożył ręce - Wnoszę o oddalenie zarzutów o obrazę bogów, a tym bardziej o herezję.

Wypowiedź Khala wywołała poruszenie wśród zgromadzonych. Sala wypełniła się szeptami, kłótniami i poparciem dla sprawy oskarżonego. Sędzia uniósł brwi kiedy adwokat skończył swój wywód.
- W świetle przedstawionych wyjaśnień, oddalam zarzuty herezji. Mirnisie Gahan, dopuściłeś się przewinienia publicznego upojenia. Zarządzam karę trzech dni prac społecznych na korzyść Ogrodu Przyjemności, Pałacu Odnowy i kapliczki Caydena Caileana. - sędzia stuknął młotkiem o stół - Zarządzam przerwę. Uwolnić oskarżonego i rozpocząć procedury.

Konsternacja Viktora była czysto wewnętrzna. Zmiana zarzutu i brak możliwości obrony przeciw niemu? Standard w Evercrest, czy młody sędzia? Nie aby się z nim nie zgadzał. Prace społeczne były zasadne. Dzień za przerwanie snu porządniejszych obywateli, dzień za to, że ktoś musiał posprzątać kapliczkę, dzień w ramach opłaty za usługi Pałacu Odnowy. Ładnie. Elegancko. Prosto. Odpowiedni poziom współczynnika karności. Argumentował by tylko za opcją wykupienia dni swojej pracy, jeśli posiada na to środki… tacy jak on nigdy nie posiadają, ale bardzo dobrze to wygląda dla publiki. Łagodzi krawędzie nawet ostrzejszych wyroków.

- Puk puk… - wymówił Khal stając w otwartych drzwiach pokoju sędziego i pozwolił społecznemu błogosławieństwu popłynąć.

- Chciałem upewnić się, że moje zamieszanie w proces nie zostało odebrane w negatywny sposób… będę chciał założyć kancelarię w Evercrest i wierzę w dobre stosunki z władzą. Pozwolicie, że jeszcze raz się przedstawię. Victor Goodmann, dotąd służyłem wiedzą w Cheliax, w kancelarii Welton & Vortel ale w końcu postanowiłem rozwinąć własne skrzydła.

- Witaj, Serg Malm. Nie oczywiście, że nie, szczerze cieszę się, że w końcu ktoś z wiedzą prawną się zjawił. Do tej pory można jedynie było liczyć na sługi Abadara, a oni ostatnio sobie solidnie każą płacić. - sędzia westchnął - Musisz mieć nienajlepsze mniemanie o naszym małym sądzie, jest dość nową instytucją. Przez długi czas takimi sprawami zajmował się baron, ale postanowił, że to poniżej jego majestatu i zaciągnął mnie, chłopaka, który jedynie zna prawa ustanowione przez barona, jako reprezentanta prawa i porządku w całym regionie. - Serg schował twarz w dłoniach - Jest to nie tylko męczące, ale i upokarzające. Ta sprawa z Mirnisem była najpoważniejszą od miesięcy, dysputy o bydło, o kradzież jabłek, bójki karczemne. Wszystko zostaje postawione przede mną a ludzie sądzą, że to działa jak legalizacja samosądu. Muszę lawirować między tym co mówi prawo, a tym co udobrucha motłoch. Nie jestem prawdziwym sędzią, czy kimś kto posiada większa wiedzę o arkanach prawnych, ale wiem, że tak być nie powinno.

- A bez dostępu do poważniejszej magii i tak musisz zgadywać kto mówi prawdę, a kto kłamie, bo oczywiście to niemal zawsze jest słowo przeciwko słowu… - kiwał głową Viktor w zrozumieniu - W swej prostocie znacznie trudniejsze niż wiele spraw z Cheliax… Ciężki kawałek chleba ci narzucono, panie Malm, ciężki i gorzki.
Khal z taktem rozpoczął… urabianie. Po zgrabnym wywiedzeniu się ile ma czasu dopasował taktykę. Zrozumienie dla ciężaru obowiązku, choć z lekką, nienachalną próbą przedstawienia sytuacji trochę lepszą. Kilka niby nie-celowych wstawek i krótkich przypowieści o jego sprawach z Cheliax i okolic aby przedstawić się jako tego kim rzeczywiście był… najlepszym prawnikiem w Evercrest, a prawdopodobnie w zasięgu tysiąca mil… a wszystko to ze stylem i gracją jakby to było dla niego wrodzone… w jego słowach i postawie czuć było, że nie ma w nich krztyny przechwałek.
- Założenie kancelarii, panie Malm, zajmie mi pewnie kilka tygodni… jestem wybredny jeśli chodzi o lokal w którym będę pracował… ale mam gotowe wszelkie formularze potrzebne aby zarejestrować i zaoferować Evercrest moje usługi jako… niech będzie nawet radca prawny. Jeśli wasza dokumentacja królewska nie zmieniła się drastycznie w ciągu ostatniej dekady to powinny być aktualne. Moje usługi definitywnie nie są tanie, ale byłbym chętny pomóc jakiś czas pro bono, albo za pomoc we wdrożeniu się w lokalny rynek.
Sędzia delikatnie chrząknął jak usłyszał "pro bono".
- Ostrożnie z tego typu słowami. Ludzie urwą ci rękę, jeżeli dasz palec. Życzę ci powodzenia, może twoja obecność wpłynie też na ludzi. Lub przynajmniej na straż, cześć tych spraw powinna być rozwiązana kilkoma dniami w zimnej celi, a nie marnowaniem czasu wszystkich na spektakl prawny.
- Jak wszędzie, sędzio Malm, jak wszędzie - uśmiechnął się Viktor, ukłonił i zostawił Serga jego zasłużonej przerwie.
 
Arvelus jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 09-04-2024, 18:11   #13
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację


Obudził się nagle, spocony, drżący. Nic nie pamiętał z koszmaru… nic, poza wrażeniami. Ale te wystarczały by wzbudzić w nim nieludzki lęk odwołujący się do najstarszych instynktów tkwiących w jego umyśle.
Co wyrwało go z jego stanu? Niewiasta swoim pukaniem. Zasłaniająca oczy, bełkocząc coś co wlatywało jednym uchem Baltizara a wylatywało drugim. Potakiwał jedynie odruchowo czekając aż wyjdzie.
Sięgnął odruchowo po talię, przetasował, rozłożył w wachlarz… wyciągnął kartę.


Splątany wrzosiec. Nazwa zupełnie nie pasująca do karty… do stracha na wróbla ustawionego nad jeżyną. Niemniej nie logiki gnom szukał w kartach, a ukrytego sensu.
Wyciągnięta karta wskazywała na przedmiot lub osobę z dawnych czasów, która w jakiś sposób będzie miała ogromny wpływ na obecną sytuację. Ów przedmiot lub osoba, o której karta mówiła, to obiekt zagubiony lub zamordowany w jakiś okropny sposób. Niepoprawna, ciernista przeszłość przynosić miała nie tylko ból, ale także nadzieję na przyszłość.

In.. te.. re.. su.. ją.. ce.

Gnom spojrzał na plecach z ukrytym hełmem. Może ten wątek podpowiadały karty ? Schował więc talię i zabrał się za badania.



“-... zwiedzanie? Zjesz coś?”
Gnom przez chwilę przyglądał się Otto jakby te słowa nie dotarły uszu do jego mózgu, tylko zaplątały się gdzieś po drodze. Po chwili jednak rzekł.
- Tak. Zwiedzanie było ciekawe i coś bym zjadł.-
Zamyślił się na chwilę, zmarszczył brwi.
- I coś bym zarobił. Zajmuję się rozrywką. Zabawiam gości opowieściami. Mógłbym… to robić tutaj, w karczmie. Podział zysku… ehm… mniej więcej pół na pół?-
- Co tu zarobisz to twoje. - odparł karczmarz - Jeżeli umilisz czas moim gościom, lub nawet sprowadzisz nowych, mogę ci to wynagrodzić.
Baltizar zamyślił się wodząc dwoma palcami po swojej bródce.
- Hmmm… no to … bardzo… hojne z twojej strony. Umowa stoi. Będę występował w twojej karczmie wieczorami i trochę tu na rynku miejskim i w większych uliczkach, by przyciągnąć uwagę potencjalnych klientów. To miasto…- przedstawiciel niskiego ludu pokręcił głową.- … to miasto… to miasto… co ja… a tak. To miasto nie walczy z ulicznymi artystami. Straż nie przepędza kuglarzy, grajków występujących pomiędzy straganami?-
Otto spojrzał z delikatnym smutkiem na gnoma. Pociągnął nosem jakby poczuł jakiś nieprzyjemny zapach.
- Męczy cię gnida, co? - karczmarz westchnął - Nie, nie walczą. Tak długo jak się ludziom nie uprzykrzasz i "aktywnie" nie żebrzesz. Więc, w zamian za taką usługę, mogę załatwić ci większy pokój, albo wygodniejsze łóżko.
- Niee… to co mam mi wystarczy.- machnął ręką gnom.- Zresztą najpierw zobaczmy czy zdołam widownię zgromadzić. - po czym dodał żartobliwie.- Na lutni nie grywam, a ponętną elfką nie jestem.-
Karczmarz przez chwilę wydawał się urażony odmową gnoma.
- Takie są zasady Popielnego Dworu. Przysługę dla Dworu należy nagradzać. - podrapał się przez chwilę po karku, po czym sięgnął pod stół i wyciągnął miedzianą różdżkę, trącił ją palcem i zaczął do niej mówić - Juri, przyjdź tu proszę. Mam dla ciebie robotę. - karczmarz uśmiechnął się cieplej do gnoma - Męczą koszmary?
- Rodzinna przypadłość. Nieuleczalna żadną magią.- machnął ręką Baltizar. - Nawykłem. A co do przysług, najpierw…niech sprowadzę klientów, a potem… potem można pogadać o nagrodzie za przysługę.-
- Ponownie, nie takie są zasady na mym dworze… - głos człowiek zrobił się odrobinę niższy - Uleczyć wątpię, aby się dało. Juri jest jednak alchemikiem, pewnie jakieś świństwo na bezsenne spanie by upichcił.
- Wdzięcznym więc jestem.- odparł uprzejmie gnom.
Do pomieszczenia wszedł blady, łysy elf. Nie posiadał brwi, a jego ciemne oczy były głęboko zapadnięte. Zielonkawa szata była ubrudzona i przeżarta w niektórych miejscach. Pośpiesznie zbliżył się do karczmarz i gnoma.
- O co chodzi?
- Juri, poznaj Baltizara. Postanowił wesprzeć Dwór poprzez opowiadanie baśni gościom i ludziom na mieście. W zamian postanowiłem zaoferować twoje usługi. Gnębią go koszmary, dasz radę coś zaradzić?
Elf spojrzał na gnoma.
- Klątwa i czy zła dieta?
- Raczej to pierwsze… choć… trudno dokładnie powiedzieć.- wyjaśnił gnom ignorując oczy w każdej szczelinie pomiędzy deskami i szepty stamtąd wydobywające się.
- Z wami, gnomami, to nigdy nic innego. - elf pokręcił głową - Wieczorem jedna z dziewczyn przyniesie ci specyfik. Wypij przed snem, w łóżku. Powali cię natychmiast i obudzisz się osiem godzin później bez żadnych snów.
- Wdzięczny byłbym za to.- odparł z uśmiechem Baltizar.
Elf kiwnął głową.
- Coś jeszcze? - te słowa skierował do karczmarza.
- Na razie nie, mogę cię jednak jeszcze wezwać. Towarzysze Baltizara mogą też czegoś od ciebie chcieć.
- Oczywiście. Nigdy mnie nie wzywasz jeżeli czegoś nie chcesz. - Otto uniósł brew.
- Zachowujesz się jakby w drugą stronę nie działało to tak samo. - elf jedynie prychnął i ruszył z powrotem skąd przybył.
- Ach, ta młodzież. - zerknął na gnoma - Więc, coś lżejszego czy cięższego? No i jakiś trunek? Mam bardzo słodkie wino z owoców południa.
- Coś cięższego. Mięsiwo. A i winem nie pogardzę.- zgodził się z nim Baltizar. Bądź co bądź, dobre wino nie jest złe.



Gnom dość długo prowadził Khala między uliczkami miasta, przeciągniętego słowami o wstydliwej sprawie, którą tylko mężczyzna zrozumie a kapłan wysłuchać może.
Gdy znalazł takie miejsce, odetchnął z ulgą.
- Tu chyba możemy rozmawiać.-
Khal milczał w czasie drogi. Normalnie by zabawiał towarzysza rozmową o niczym, albo próbował sobie na głos przypominać różne trivia na temat miasta które kiedyś znał. Gdyby czuł się pewniej w topografii miasta również mógłby przejąć pałeczkę, ale… nie miał pewności czy pamiętał je takim jakim było. Dwa razy więcej życia spędził poza nim niż w jego murach… i “wstydliwa sprawa” zmieniała zupełnie sprawę. Z wesołego gawędziarza przeszedł w wyrozumiałego słuchacza.
- Postarałeś się ze wszystkich sił. Możemy rozmawiać swobodnie. Powiedz mi Baltizarze… w czym mogę ci pomóc? - pytanie wybrzmiewało szczerością i zaprawione było uśmiechem lekkim, zachęcającym i cierpliwym.
- W niczym, w absolutnie niczym. Do niczego nie jesteś mi potrzebny. - odparł gnom drapiąc się po karku.- Chodzi o naszych gospodarzy. Jak pewnie zauważyłeś, są gościnni ale zdystansowani. I nie darzą naszego pracodawcy respektem. Co za tym idzie z pewnością nie służą jemu. Póki co… można tylko zgadywać, ale mam podejrzenia iż ich zatrudnia Mammon. Co nie oznacza że są zagrożeniem… o nie… nie są, gdyż nasz szef zapłacił u źródła i oni będą nam pomagać. Aczkolwiek bierz pod uwagę, że najemnicy robią tylko za co im zapłacono. Nie oczekuj… nic ponad to. - Baltizar rozejrzał się dookoła, sarknął pod nosem “A tam… cichoo być”. - Sekta Mammona jest już w mieście, acz pewnie już wiesz że to sługi boga kupców trzęsą tym miastem i oni są głównym zagrożeniem. Są jeszcze inne kulty… zwłaszcza kult Pani Os jest niewiadomą. W jej przypadku wahadło wychyla się raz w jedną raz w drugą stronę.-
Viktor zmarszczył brwi w konsternacji. Nie lubił być wyciągany pod fałszywym pretekstem… ale rozumiał.
- Przede wszystkim miło by było się wywiedzieć od naszego benefaktora czego możemy po nich oczekiwać, bo nie możemy założyć, że nam wszystko powiedzieli. I to, Ale to późniejszy temat. Nie oczekiwałbym ciepłego przyjęcia od żadnej z lokalnych religii. Wszystkie będą musiały zostać zmuszone bądź przekonane by nas zaakceptować. Mammon, Calistreia… Abadar i cała reszta. Dlatego chciałem zacząć od budowy naszego PRu aby nim podeprzeć wprowadzenie kultu. Kościół Abadara na pewno ma bardzo personalne zaszłości z kultem Mammona. Możliwe, że z nimi udało by się we współpracę wejść. Przy odrobinie szczęścia możliwe jest znalezienie wspólnego gruntu. W końcu głównym tematem zainteresowań naszego benefaktora jest sądownictwo. Silne i przede wszystkim egzekwowane prawo jest tylko korzystne dla handlu. Z kolei Srebrny Głos jest ich bezpośrednią konkurencją. -
Gnom wysłuchał przemowy w milczeniu i z obojętną miną. Co najwyżej na słowa “zmuszeniu bądź przekonaniu” uśmiechnął się ironicznie. Ostatecznie wzruszył ramionami dodając.
- Co tam sobie życzysz nieustraszony przywódco. Nie mnie oceniać twoje przekonania. - musnął dłonią krótką bródkę.- Ty rób swoje, ja swoje zrobiłem… zostałeś poinformowany. Co z tą wiedzą zrobisz, zależy tylko od ciebie.
- Oj, Baltizarze, proszę nie bądź taki - poprosił Khal składając ręce - Liczę na solidną współpracę. Dziękuję ci za podzielenie się wiedzą, definitywnie jest cenna… Nie mam jeszcze żadnych solidnych wniosków na ten temat. Muszę to przemyśleć i twoje sugestie są nie tylko bardzo mile widziane, ale wręcz bym ich oczekiwał…
Gnom pokręcił głową dodając. - Kult to nie miasto. Nie potrzebuje rady miejskiej tylko przywódcy. Silnego i samodzielnego. Jest to jedno miejsce na szczycie i ty je zajmujesz. Moja misja się nie skończyła, bo nie ma jeszcze kultu, ale pomoc na dziś… już tak. Nie mam więcej informacji, więcej plotek czy sugestii których byś nie znał. Przemyśl je dobrze.
- W porządku - przytaknął Khal - Jeżeli mam być decyzyjny i odpowiedzialny za sukces lub porażkę, niech będzie. Ale będę chciał nie tylko twojego wywiadu, ale również inteligencji. Przemyślę, pokombinuję, wykorzystam to jakoś na pewno, ale chcę abyś ty także spróbował coś wymyślić, a potem skonfrontujemy nasze pomysły. -
- Na razie wracaj do karczmy…- wzruszył ramionami gnom dodając. - Ja idę zarobić na życie.-

Rozmowom się przysłuchiwał, plotki zapamiętywał. Siedząc w otoczeniu swoich “zwierzaczków”, przy lasce wbitej w ziemię i zapalonej u szczytu. Zakupiona za pięć srebrnych monet wonna żywica paliła się w niej dodając miły aromat powietrzu. Balitizar siedział i opowiadał historie. Niektóre były banalne, inne bardziej skomplikowane.
Gnom nie sięgał po bardziej łakome kąski. W końcu tu na ulicy jedynie zarzucał przynętę, mimowolnie wspominając że dziś wieczorem w Popielnym Dworze będzie występował.
Obserwował przy okazji, kogo jego historię kuszą. Rzemieślników, bogatych mieszczan… kleryków miejscowych kultów może?
Sięgał po pieprzne historyjki, gdy zauważał kleryków Calistrii… a nuż uda się tam zatrudnić jako narratora podczas ich zabaw? Dodatkowe źródło finansów i informacji bardzo by mu się przydało.
Gnom był pewien że za murami miejscowej świątyni nie figlują przypadkowi mieszczanie, a tutejsza elita.
Pozostałe świątynie nie były tak problematyczne. Infiltracja Pałacu Odnowy nie wymagała wysiłku, a przybytek Abadara Baltizar postanowił zostawić adwokatowi.
Była jeszcze rada miejska, miejscowy półświatek… hmm… ten wymagał pomocy Otto do zbadania. Pewnie karczmarz miał z nim jakąś styczność.
Ale to wszystko to sprawy na później.
Teraz… gnom spojrzał w górę, na ciemniejące niebo. Teraz zbliżał się wieczór i czas głównego występu w przybytku Otto.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 11-04-2024, 19:26   #14
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację


Noc powoli przykrywała świat swoją granatową peżyną, ludzie zaczęli zamykać się w domach, świece zapalano, aby odgonić ciemność, a Popielny Dwór otwierał swe drzwi na wieczerzę dla głodnych po całym dniu życia.

Sala była pełna ludzi, aż szok, że tyle była w stanie pomieścić. Rozmowy i śmiechy wypełniały powietrze. Lilly i Piwonia roznosiły jedzenie, ale trzy kolejne kobiety biegały razem z nimi.

Wysłannicy Azazela zebrali się jedno po drugim, zadowoleni bardziej lub mniej ze swych dzisiejszych eskapad.
Kiedy weszli Otto wskazał im stół najbliżej siebie, na okrągłym blacie leżał na talerzu potężny kawał mięsa.
- Otis mówi, że to jakiś dinosaur. Mięso jest chude, ale smaczne. - karczmarz wzruszył ramionami - Udało mi się znaleźć coś ciekawego, szczególnie jeżeli chcecie być po dobrej stronie ludzi i władzy. W mieście nic się nie dzieje, ale okoliczne wioski zgłaszają znikających mieszkańców. Pojedyncze osobniki, ale sytuacja jest na tyle zła, że Filia Blackfyre, szefowa straży, ogłosiła nagrodę pieniężną za pomoc w odnalezieniu zaginionych i sprawców porwań.
Karczmarz polał trunek o pomarańczowym kolorze w trzy szklane kielichy.
- Na dobry początek. - powiedział - Wybaczcie, moje oschłe przywitanie, ale wasz… przełożony popsuł mi plany. Więc, jak wam minął dzień? Udało się coś ustalić?

 
__________________
Mother always said: Don't lose!
Seachmall jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 15-04-2024, 18:08   #15
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację


Kaylie spojrzała na Khala, gdy Otto powiedział "Blackfyre" spodziewając się możliwych kłopotów. Tym razem ona położyła dłoń na dłoni mężczyzny pod stołem, chyba by móc go powstrzymać.
- I tak miałam zamiar jutro pójść do straży i ogarnąć możliwe zlecenia. - spojrzała po wszystkich - Zlecenia od straży, osobiste lub krasnoludów, którzy szukają zaginionej swojej kopalni Karaz Forn. Tym zarabiają najemnicy. - uśmiechnęła się pod nosem i upiła z kielicha - Już przywitałam towarzystwo najemnicze. Raczej nie będą do mnie fikać w najbliższej przyszłości. - spojrzała na Otto - Skąd ta nagła zmiana?
- Zdążyłem się uspokoić. - przyznał karczmarz - Nie miewam gości na dłuższy okres, więc wymóg Azazela wybił mnie z rutyny.

Khal zachował spokój. Zewnętrznie całkowity. Wewnętrzny… w stanie kontrolowanym.
Dłoń Kaylie na swojej zdał się zauważyć dopiero po chwili, ale nie odniósł się do tego poza krótkim przytaknięciem… cokolwiek miało ono oznaczać.

Potem z największą delikatnością oswobodził swoją dłoń. W każdej innej sytuacji by się cieszył, ale… jego umysł był w innym miejscu.

Podobnie jak chyba umysł Baltizara. Bajarz wydawał się być nieobecny… zamyślony. Kalkujący nad czymś. Wodził wzrokiem po podłodze, szukając czegoś spojrzeniem. Skupiał się na czymś… czego inni nie widzieli. Nic dziwnego, że dla odmiany jego zwierzaczki były czujne.

Filia… Blackfyre… Nie Aegon. Filia. Córka. Może ciotka… albo żona? Co z Aegonem? Półelf powinien wciąż być w kwiecie wieku. Czy chciał rozciągać karę na rodzinę? Nie wiedział. Chyba nie? Ale czy użycie jej w tym celu było poniżej jego godności? Również nie wiedział. Miał nadzieję, że tak… jak niemal każdy złoczyńca w lepszych historiach minstreli… Khal był tym dobrym w swej własnej opowieści.
- Znałem kiedyś jednego Blackfyre’a. Był tu sędzią koło trzech dekad temu. Jakieś spowinowacenie? - zapytał z uśmiechem na twarzy łagodnym i serdecznym. Nawet w oczach nie było widać krztyny mroku - Aegon się nazywał - dodał z najdelikatniejszą niepewnością.
- Aegon? Dwa lata temu zrezygnował z roli sędziego, doradza teraz baronowi w sprawach legislacyjnych. Filia to jego córka, nie wiem nic o matce. - wytłumaczył Otto - Dobra dziewucha, trzyma straż na krótkiej smyczy, płaci za zamówienia.
- Brzmi jak dobra osoba - przytaknął Viktor z serdecznością - gdzie można się z nią spotkać aby porozmawiać o tych porwaniach?
- Nie kłopocz się. Idę jutro do straży. - Khal poczuł jak dłoń kobiety ponownie złapała jego, tym razem bardziej stanowczo i zacisnęła się mocniej oraz zobaczył jak jej wzrok przyszpila jego oczy - Załatwiaj kancelarię.
- Główny posterunek znajduje się koło płacy przy głównej bramie. Na placu przeprowadzają egzekucje, kiedyś też palono tam wiedźmy. - odparł karczmarz - Jeżeli nie uda jej się uciec na patrol to będzie tam.
- Albo w domu, ale tam nachodzenie jej nie byłoby docenione - zażartował Viktor - Zobaczymy, Słoneczko - zwrócił się do Kaylie z serdecznością i wesołością, jakby zupełnie nie dotarło do niego co próbuje ona zrobić - Omówimy potem szczegóły. Może na śniadanu przed wyjściem?
- A! Właśnie - Wzniósł dłonie jakby nagle coś do niego wróciło i spojrzał na Otto nie dając troszkę-elfce czasu by cokolwiek odpowiedzieć - Nie przejmuj się. Przyjęte, wybaczone, zapomniane. Nasz benefaktor potrafi być… - zawiesił na chwilę głos szukając słowa - mało wyrozumiały. Wyobrażam sobie, że większość z nas nie do końca była uszczęśliwiona tak nagłym przejściem od średnio znanych nam planów do polecenia “wykonać”.
Zatarł ręce wreszcie poświęcając uwagę mięsiwu i napojowi. Czas spróbować przerośniętej jaszczurki.
Kaylie patrzyła twardo na Khala, sama powoli jedząc jaszczurkę. Ciągle mu nie ufała, a szczególnie wiedząc do czego był zdolny.
- Załatwiłam reklamę wśród najemników. - nie patrzyła na Khala. ale wyraźnie do niego mówiła - Jak mi zapłacisz?
Khal potrzebował kilku chwil by przełknąć i zapić żuty kęs, przetarł usta wierzchem dłoni i spojrzał na Kaylie nonszalancko opierając łokieć na oparciu krzesła.
- A jakiej zapłaty byś sobie za taką pomoc życzyła? - zapytał rozbawiony, unosząc jedną brew.
Kobieta dłużej nie przerywała swojej uczty i dopiero po dłuższej chwili się zwróciła do Khala:
- A co byś ty zaproponował?
Khal wrócił do posiłku chichrając się pod nosem.
- U siebie, gdy zaczynałem szukać sobie swoich własnych klientów miałem kilka ślicznych dziewczyn ze dolnych szeregów wyższych sfer… takich co miały nazwisko i wejście na salony ale niewiele więcej… każda dostała ode mnie garść wizytówek. Każda z trochę inną szatą graficzną. Klient co przyszedł do mnie z wizytówką oznaczał srebrnika dla dziewczyny. Każdy który został u mnie, a większość zostawała jak już się pojawili, to był kolejny złocisz albo trzy… zależnie od tego co to za klient. Jedna z nich, Natalie się nazywała, mocno mi pomogła w tamtym okresie, a ja jej… nigdzie nie zarobiłaby takich pieniędzy jak pracując naganiając mi klientów… wykluczając niegodne zawody - dodał po chwili zastanowienia - Tu jeszcze nie miałem okazji się rozejrzeć czy w ogóle prasę da się znaleźć, ale jak ktoś przyjdzie powołując się na twoje imię to srebrnik plus pewnie potem złoto? - zapytał z wręcz wyinżynierowaną niepewnością w głosie. Chciał usłyszeć kontrpropozycję i nie krył tego w żaden sposób.
Kaylie westchnęła teatralnie.
- Ty mnie za jakąś panienkę za srebrniaka bierzesz. - pokręcila głową - Miałam nadzieję, że prawnik twojego pokroju okaże się lepszy w oferowaniu... A ty i tak od razu do jakiś groszy. Do tego od razu wszystko sprowadzasz do pieniędzy. Wysil się trochę.
- Połaziłem, pooglądałem. Ładne miasto, duże świątynie, bardzo… praworządne. - odparł gnom wyraźne zajęty przyglądaniem się bacznie każdej szparze w podłodze, niż słuchaniem ich rozmowy. - Jutro też pozwiedzam. Mogę pójść na wieś, jeśli wieczorny występ nie będzie dla mnie zadowalający. Jeśli nie przyniesie rankiem wyników. Mogę pójść na wieś.-
Spojrzał na Kaylie dodając. - Zaprowadzisz mnie do najemników. Opłacę dwóch mięśniaków i rozejrzę się po wioskach. Zobaczymy co to da.
- Dobrze. Jakieś konkretne wymagania?
- Mięśnie i trochę rozumu? - wzruszył Baltizar. - Mają umieć się bić.
- Jednemu upiekłam mózg więc... - mruknęła.
-... - Khal oparł podbródek na pięści - Byli świadkowie? Czy będzie to ode mnie wymagało krycia twej części ciała gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę przed prawem? - zapytał zdając sobie doskonale sprawę, że sytuacja nie jest taka zła… widział mowę ciała Kaylie… ale bawiła go dramaturgia.
- Daj spokój, oczywiście że wszyscy widzieli. Po co miałabym bawić się w traktowanie czyjejś męskości prądem, jeżeli nikt by tego nie zobaczył i nie wziął nauki? - zaśmiała się na to.
Khal skrzywił się trochę jakby sam został porażony… nagle wydało mu się to znacznie bardziej okrutne.
- Taki “mózg”... ufff… - łyknął z kielicha solidniej - No ale dobra, moja ciekawość za chwilę. Mięśnie i rozum. Poza tym jednym nieszczęśnikiem możemy oczekiwać, że nie będzie to takie trudne do znalezienia, prawda?
Gnom filozoficznie ignorował toczącą się rozmowę nie znajdując w niej nic ciekawego dla siebie. Zamiast tego rozejrzał się odpowiednim miejscem na swój występ w karczmie.
Niemalże jak na zawołanie Piwonia pojawiła się za Baltizarem.
- Piwonia… nie… - głos Otto przypominał zmęczonego właściciela starającego się powstrzymać kota.
- Ale tato! On chce opowiedzieć coś naszym gościom! Lilly kazała Jori'emy wyciągać scenę! - ekscytacja w głosie blondynki była niemal namacalna.
- Dobrze, ale to nie znaczy, że masz go tam zanieść na swoich barkach. Po prostu pokaż mu, gdzie ma stanąć. - dziewczyna nadęła delikatnie policzki, ale wskazała środek sali. Znajdował się tam okrąg z ciemnego drewna.
- Umiem chodzić.- wtrącił beznamiętnie gnom.
- Wiem, ale to chyba dalej dla twoich nóżek. Przecież na każdy nasz krok musisz robić trzy!
- Woni! - tym razem głos karczmarza był bardziej karcący, dziewczyna się delikatnie skuliła i wróciła do obsługiwania gości - Przepraszam za nią, ma prawdziwego fioła na punkcie fae i wszystkiego z nimi związanego. Gnom to najbliższa rzecz w tym mieście, do Pierwszego Świata. Jak staniesz na tamtym ciemnym okręgu, Jori sprawi, że uniesie się na jakieś półtora metra nad podłogę.
- Wolałbym jakiegoś barda… z talentem do muzycznej improwizacji.- rzekł Balizar ruszając w kierunku miejsca wskazanego przez Otto. - A od fae i Pierwszego Świata… radziłbym trzymać się z daleka. Nie bez powodu… mój lud… uciekł stamtąd.-
Kiedy gnom ustawił się na okręgu usłyszał dźwięk przypominający uginanie się konara, po chwili przy akompaniamencie głośniejszej wersji tego dźwięku okrąg wyrósł niczym drzewo, stawiając stopy Baltizara na poziomie oczu zgromadzonych gości, których uwaga skupiła się na nim.

No i zaczął opowieść. Tym razem nie krótką anegdotkę. Nie prostą historyjkę. Tylko dżinnie uwięzionym w lampie i trzech panach. O trzech życzeniach. O tym jak zmieniał właścicieli. O tym jak pierwszy właściciel był samolubny i głupi. I jak jego własne życzenie doprowadziło go do zguby. O drugim, równie równie samolubnym, ale rozsądnym… i o tym jak jedno dobrze dobrane życzenie doprowadziło go na szczyty potęgi. I wreszcie o trzecim, pastuszku o dobrym sercu, który swoim życzeniem uwolnił dżinna z lampy. Nic przy tym nie zyskał i którejś nocy, wilki go zjadły wraz z jego owcami. Bo dżinny nie znają słowa wdzięczność, a dobre serce niewiele pomaga przy głupim umyśle. Morał z bajki był jasny… bądź rozsądny przy deklarowaniu życzeń i zawieraniu kontraktów, a wtedy, nawet paktowanie z potężnymi bytami przyniesie zysk.
Gnom przyciągnął uwagę swojej widowni, być może niecodzienność jego pokazu, wyjątkowość sceny, lub faktycznie dobra opowieść sprawiła, że oczy i uszy całej sali były skupione na nim. Środek opowieści najwyraźniej trochę nie przypadł ludziom do gustu, pewnie historia o tym jak ktoś osiąga więcej niż oni. Zakończenie historii i jej morał jednak ponownie złapał uwagę zgromadzonych i cały pokaz zakończyły wiwaty i oklaski.
Gnom tylko się uśmiechnął i zaczął znów opowiadać historyjki. Nie tak długie i nie tak rozbudowane. W końcu pamięć widowni miała skupić się na historii o dżinnach. O ziarnie zasianym pod nowy kult. Bądź co bądź, uczynienie z paktów zawieranych z czartem czegoś wartego rozważenia przez obecną publikę, mogło im pomóc z tym całym religijnym biznesem.

W tym czasie Etrigan krążąc z miską trzymaną w pysku, a pożyczoną z kuchni, zbierał datki. Całkiem spora sumka się zebrała, co dobrze wróżyło na przyszłość. Tutejszych stać było na dobrą rozrywkę. A czy z zasianych dziś ziaren coś wyrośnie, czas pokaże.
Baltizar był zmęczony, więc nie fatygował się do stolika przy którym toczyła się rozmowa wyraźnie zajmująca całą uwagę jego towarzyszy. Gnoma jednak mało to obchodziło. Ludzie i ich śmieszne intrygi nigdy specjalnie nie interesowały Baltizara, tak jak i nadmierne rozbuchane ambicje ich patrona. To wszystko było trywialne w obliczu PRAWDY. Ta zaś przesączała się z każdego cienie, zerkała ślepiami z każdej szczeliny… szeptała, chichotała, przepowiadała przyszłość. Przerażającą i nieuchronną. Gdy pękną ostatnie bariery…
Nic tu nie miało znaczenia. Wszystko to pył na wietrze.


Gnom przygotował się do snu. Czas było sprawdzić tutejszy specyfik i przekonać się czy jest tak skuteczny jak jego poprzednik. Baltizar sięknął po zakorkowany flakonik i upił jego zawartości. Skrzywił się. To było mocne. Bajarz rozebrał się i położył do łóżka zapadając w sen wywołany eliksirem. Żaden krzyk ni jęk nie wyrwał się z jego ust. Ale też i nie wydawał się być świadomy otoczenia. Na szczęście Etrigan czuwał nie mając potrzeby snu czy jedzenia. Słyszał niepokojące dźwięki z sąsiednich pokojów, ale że jego troska dotyczyła tylko jego pana, to nie opuszczał pokoju. Tymczasem Jogmeth zwinął się w kłębek i zasnął.


Pobudka. Obmycie się. Karty. Przetasował talię. Wyciągnął kartę.



Wrzosiec. Znów. Gnom obejrzał kartę zastanawiając się czemu los zadecydował że znów ta sama karta znalazła się w jego dłoni. Czyżby nie przyłożył się do wczorajszych badań? Możliwe. Dziś to zmieni. Dziś zajrzy do jednego z antykwariatów i pokaże hełm i może skusi odsprzedaniem go właścicielowi w zamian za informacje. Potrzebował wszak wszelkich skrawków wiedzy dotyczących tego przedmiotu.
Poza tym wypadałoby zebrać jakieś plotki na temat okolicy, zanim Kaylie znajdzie mu ochroniarzy i Baltizar będzie musiał łazić po okolicznych pipidówach by uratować wieśniaków z rąk “porywaczy” czy co ich tam dopadło.
Gnom nie miał nic przeciwko konceptowi ratowania nieszczęśników, ale marnowanie na tę czynność jego cennego czasu nie napawało go entuzjazmem.
Niemniej… mieli tu reputację do zbudowania.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 15-04-2024 o 18:11.
abishai jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 15-04-2024, 20:05   #16
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację


- Otto… w Evercrest da się znaleźć prasę drukarską? - zmienił temat zwracając się gospodarza.
Karczmarz uniósł brew.
- Poważnie? Wiem, że miasto małe nie jest, ale masz naprawdę wygórowane wyobrażenie o nim.
- Tsk… w niejednej dziurze jest taki gadżet jeśli tylko odpowiednio zwichrowany gnom czy ucywilizowany goblin się im nawinie. Trudno, ale uznałem, że zapytam nim porozsyłam listy z zamówieniami. W Brevoy, w Nowym Stetven na pewno mają. Przed tym i tak muszę moją kancelarię jakoś ugruntować. Powiedz mi, przyjacielu… te plany co ci popsuliśmy... coś prywatnego i nie chcesz mówić? Może moglibyśmy pomóc? Pewnie nie, skoro jesteśmy tu uziemieni, ale może… - wzruszył Viktor ramionami.
- Część tych planów dotyczy misji, którą będę dla was miał i tego co miałem zamiar zrobić po niej. Powiedzmy, że w waszym interesie jest to, że nie mogę ich wykonać.
- Uuu… tajemniczo. Ciekawość budzi. Ale nie pytam skoro nie chcesz jeszcze zdradzać. Propozycja: Historia za historię. Nie taka jak Baltizar teraz opowiada - wskazał na gnoma lewitującego nad podłogą - Jedna twoja, która nie jest tajemnicą, ale jest ciekawa za jedną moją. Dokładnie te same warunki. Ty Kaylie też! Poznajmy się. Zobaczmy w sobie ludzi. Wiem, że poznaliśmy się w naprawdę mało klasycznych okolicznościach i przyjaciółmi pewnie nie będziemy, ale może kumplami chociaż? - zapytał z rozbawioną nadzieją.
Otto uśmiechnął się.
- Dobrze, zastanawiało mnie w sumie czemu nie kwestionujecie nazwy karczmy. Zakładacie, że ma związek z Piekłami?
- Nic nie zakładam - zaprzeczył Viktor - Równie dobrze to mogło być w drugą stronę i to nazwa przyciągnęła uwagę diaboła. W Pitax widziałem karczmę Gorgoni Kocioł. Jak się można domyślić wcale nie mają tam ani steków z gorgony, ani kielichów z jej rogów. Ale definitywnie w pewnym momencie bym zapytał, tylko czekałem na odpowiedniejszą atmosferę. Chyba nadeszła… więc… skąd ta nazwa? Jest jakaś historia, czy po prostu dobrze brzmiała?

- Historia jest niecodzienna. Nie wiem jak głęboka jest wasza wiedza na temat fae. Zapewne słyszeliście o Dworach Zimy i Lata. Jesień i Wiosna również mają swoje dwory, Poranek, Północ, Południe, Równonoc i dziesiątki innych mniejszych Dworów jest porozsiewanych po Pierwszym Świecie. Popielny Dwór był jednym z nich, umieszczony na środku mrocznego lasu pełnego niebezpiecznych bestii i roślin, ofiarował bezpieczne schronienia dla każdego kto go poszukiwał. Zważając na naszą odległość od Skradzionych Ziem, nazwa wydawała się odpowiednia.

- Uuu… dobra historia. Podoba mi się. To moja kolej. Może coś nie związanego z prawem, aby choćby udawać, że nie jestem aż tak jednowymiarowy… Khali był wtedy jeszcze chłopcem. Miałem szesnaście, może siedemnaście lat i wylądowałem na południowych wybrzeżach Andoranu. Nie pamiętam gdzie dokładnie. Byłem wtedy przestraszony i zezwierzęcony. I byłem złodziejem. Nie oceniajcie, młody, głupi, zdesperowany i głodny. Kradłem jedzenie, ale też kradłem kosztowności aby kupić więcej jedzenia i finansować swoją podróż, choć nie miałem wtedy bladego pojęcia dokąd zmierzam. Nie martwcie się, to nie jest smutna historia, nie opowiadałbym takiej przy zbyt niewielkiej ilości alkoholu. Czasem udawało mi się spać w przytułkach, czasem w świątyniach mi pozwalali. Raz pewien kapłan Shelyn mnie przyjął na noc do siebie. Na jakimś poziomie rzeczywiście byłem mu wdzięczny, ale wiedziałem, że to tylko tymczasowy układ. Dziś myślę, że “wiedziałem” źle i jakbym się inaczej zachował mógłby mi pomóc znacznie bardziej trwale. Już wtedy byłem bystry jak cholera, ale… nie w tym momencie. Okradłem go. Uciekłem gdy spał. Dałem się złapać straży z workiem sreber które zbyt szeleściły. “Ale strażniku, prawdę mówię! Kapłan ten i ten sam mi je dał na drogę, abym głodny nie wyruszał”. Oczywiście nie uwierzyli, ale udało mi się przegadać abyśmy poszli do kapłana. Liczyłem, że po drodze uda mi się dać nogę. Nie udało się. Wiedzieli lepiej. Wiecie co ten kapłan-bydlak zrobił gdy go o to zapytali? Przyznał mi rację… - Khal uśmiechał się do wspomnień jakby dostrzegał je w tafli trunku w kuflu - Co do słowa. Dodał jeszcze trochę od siebie. Strażnicy mnie puścili i wyszli nie wierząc co się właśnie stało. Tak samo nie wierzyłem. Ten kapłan uratował moje życie. Nie tylko ucięliby mi tam dłoń za to. Stoczyłbym się jeszcze dalej od człowieczeństwa. Mówił do mnie przez resztę nocy, ale to zachowam dla siebie. To był moment kiedy przestałem być zwierzęciem. Teraz już pewnie nie żyje. Nie jestem nawet pewny czy mu podziękowałem w końcu… Mam nadzieję, że tak, ale nawet jeśli nie to i tak wiedział. “Wykupuję twoją duszę z rąk diabła”. Tak mi powiedział gdy wciskał mi w ręce worek z jego srebrami. - Uśmiech momentalnie zniknął z twarzy Khala. Jego myśli pierwszy raz od długich lat podążyły w tym kierunku i wreszcie dodały dwa do dwóch - Tsk… to by się zdziwił…
- Uwielbiam historie z ironicznym zakończeniem. - przyznał karczmarz - Więc, Kaylie teraz twoja kolej.

Kiedy Otto odezwał się do milczącej dziewczyny ta drgnęła wyrwana w coś, czego chyba wolała uniknąć. Cały czas próbowała udawać, że tak naprawdę jej tu nie ma, jednak to nie wyszło.
Milczała wpatrując się w nieruchomo leżące na kolanach dłonie.
- Kaylie, to tylko gra - wciął się Viktor widząc jej zmieszanie - I to taka do której uczestnictwa się nie zgłaszałaś ani na nic nie zgadzałaś. Nie chcesz opowiadać to nie musisz. Ja jestem emocjonalnym ekshibi…
Kaylie położyła palec na ustach Khala uciszając go i powodując śmiesznego zeza na moment. Wzięła głębszy oddech.
- Pamiętam mój świat inny. Świat o wielu kolorach, zapachach, dźwiękach. O ruchu, tańcu, szalonej zabawie. Śmiechu. Braku zasad, pełnym brzuchu, luksusach... - zamknęła oczy - ...i krwi. - otworzyła lekko oczy - Żyłam w chaosie i nie umiem powiedzieć czy mi tego brakuje... Ale na pewno moje dawne życie było pełniejsze piękności sztuki i urody świata, jaką próbowaliśmy uchwycić.

- Wiem co masz na myśli. - Otto przez chwilę spojrzał na kominek na środku swego przybytku - Byłem raz w Mieście Bronzu. - westchnął - Dawno temu, jedyne miejsce na Planie Ognia gdzie cudzoziemcy mogą przeżyć i wszędzie cholerne Ifrity. Poszukiwałem tam smoka, czerwona bestia została tam zapieczętowana przez bandę awanturników. Schowała się w mieście przybierając formę jednego z tych ognistych dżinów. Zaoferowałem jej wolność od Planu Ognia w zamian za coś z jej skarbca. O ile klimat nie był jej wrogi, to brakowało jej wolności i kultów mniejszych istot. Zgodziła się, ja zabrałem co chciałem i zerwałem z niej pieczęć, jednocześnie wysyłając ją do Otchłani. Jednego z wodnistych poziomów jeżeli się nie mylę.
- Dupek - zaśmiał się Khal pod nosem - ale zrozumiałe. Na pewno się ucieszył na dole. Myślisz, że wciąż tam istnieje i planuje zemstę?

- Ja nie byłem na innych planach, ale kiedyś wyruszyłem daleko na północ. W głąb lodowca. Moją główną rolą było rzucanie zaklęć chroniących przed zimnem. To było absurdalne uczucie iść bosymi stopami po tej zmarzlinie i wicher niosący śnieg i lód czuć tylko w kontekście siły jaką wywierał. Miałem wrażenie jakbym był na scenie teatralnej w wystroju zimowym, tylko ciągnęła się ona po horyzont. Doskonale wiedzieliśmy, że jeśli spotkamy jakiegoś linnorma czy smoka to jesteśmy martwi. Udało się ich uniknąć. Za to spotkaliśmy lodowego półgiganta w jaskini gdy się kryliśmy przed zbyt silnym wiatrem. Udało mi się go przekonać, że walka zaszkodzi nam wszystkim. Nikt z nas nie mówił w gigancim, ale dzieliłem z nim znajomość smoczego i wodnego, więc całą noc i pół kolejnego dnia z nim rozmawiałem o filozofii. Uwielbiałem. Każdy. Jeden. Moment. Tej dyskusji.

Kaylie wydawała się patrzeć teraz na inną rzeczywistość niż opowiadał Khal. Kiedy się odezwała jej głos był jakby sugerował wybicie z toku myśli. Wypiła do końca trunek, jaki dał Otto.
- Pamiętam ten dzień... kiedy zobaczyłam dużo krwi. - kobieta patrzyła w stół, nie w oczy rozmówców - Jadłam Escargot, trochę tęsknię za tym. Było wszystko jak w bajce dla ośmioletniej mnie. Właśnie przyniesiono Bouillabaisse. - przymknęła oczy uśmiechając się z zadowolenia - Pamiętam, że zalałam wtedy białą sukienkę i byłam strofowana, że nie położyłam na kolanach aksamitnych chusteczek... ale wydawały mi się wtedy lepsze do zabawy niż użycia! - zaśmiała się, jednak ten głos nie niósł za sobą prawdziwej radości.
- Tego dnia przyszli po wuja. Skazali go na śmierć za konszakty z Diabłami... choć ich nie miał. - zacisnęła zęby, a dłonie drżały kobiecie - Wiedzieli wszyscy, ale tam nie tak działa prawo. - spojrzała z jakąś złością na Khala - I to wszystko wina takich jak ty... - wysyczała - Wy jesteście winni. - odwróciła głowę, jakby nie chciała dłużej na niego patrzeć.
Khal milczał chwilę… wyjątkowo bez śladu jakiegokolwiek uśmiechu na twarzy.
- Filozofia “jesteśmy tylko narzędziami” jest popularna wśród prawników… sami nic nie robimy. Ktoś nas musi wynająć i napuścić na swój cel. Jeśli wiemy, że działamy wbrew prawdzie technicznie jest to zhańbienie naszej togi… ale to jest martwy przepis. Póki prawnika się sam nie przyzna do tego nic nie da się udowodnić, a my wiemy jak się nie przyznać do niczego nawet niemal wprost to mówiąc. I nawet jeśli adwokat który do tego doprowadził NIE wiedział, że działa wbrew faktom… rozumiem twoje uczucia. Uwierz mi… rozumiem - niemal warknął przez zęby mrocznie i agresywnie, gdy jego myśli dążyły do Aegona Blackfyre’a. Który był na jego liście pomimo, że mógł po prostu dać się oszukać.
- Jeżeli chcesz wyładować ból choć odrobinę, jeśli chciałabyś wykrzyczeć mi w twarz przewiny tych z którymi łączy mnie… zawód i wyrachowanie, bo nie twierdzę, że jestem bez winy… Jeśli ten symbol miałby dla ciebie wartość, to możemy nawet urządzić brutalny sparing na pięści, który nie wątpię, że przegram.

Khal ukrył auto-oburzenie własną propozycją pozwolenia się pobić. Sam tylko siebie pytał “poważnie?!” i musiał przed sobą przyznać, że przeszarżował… ale też nie wątpił w żadnym momencie, że Kaylie nie przyjmie tej oferty w żadnym razie, a najpewniej żadnej z wcześniejszych również. Bardziej chodziło o… okazanie zrozumienia? Wsparcia? Bo na pewno nie winy.
Khal poczuł piekące uderzenie w policzek na odlew, które wzięło go z zaskoczenia, ale zatrzymany został chwytem za kołnierz pod gardłem. Kaylie przysunęła usta do jego ucha i wysyczała powoli gdy ten brał głęboki wdech nozdrzami aby powstrzymać swoją reakcję:
- Możesz gadać, że jesteś stąd, tu się urodziłeś... ale to nie ma znaczenia. Jesteś z Cheliax duchem i ciałem, nieważne gdzie cię spłodzono. - wzmocniła uchwyt - Od narodzin byłam na was uczulana, jak i wiedziałam że to wasze sprawki doprowadziły moją nację do tego stanu. - spojrzała w oczy Khalowi - Więc nie udawaj, że rozumiesz. - pocałowała delikatnie miejsce uderzenia i puściła mężczyznę.
Khal powoli się wyprostował, niezauważenie wycofując gotową dłoń z okolic pleców Kaylie… i poprawił kołnierz przez kilka chwil nie poświęcając jej spojrzenia. Twarz pozostawała neutralna gdy sam reinterpretował wydarzenie we własnej głowie by głos wyrażał łagodność i wyrozumiałość.
- Tsk… - półuśmiechnął się bezczelnie - Przemyślę dwa razy gdybym w przyszłości miał znów z taką propozycją wyjść do ciebie. Muszę przyznać, nie spodziewałem się skorzystania z niej. I mylisz się, ale jestem na razie w stanie ci to wybaczyć - dodał z humorystyczną protekcjonalnością, gdy sięgał opuszakami palców do policzka - Hmmm… prawie już nie czuć, dziękuję za opatrunek - zaśmiał się puszczając jej oczko.

Kaylie spojrzała na Otto przysuwając pusty kielich.
- Dałbyś mi butelkę czegoś mocnego? On - wskazała na Khala - płaci.
Otto sięgnął pod stół, wyciągając butelkę mętnego płynu. Polał go do małego kieliszka, zapach alkoholu uderzył nozdrza kobiety.
- Ostrzegam, to naprawdę daje kopa. Smakuje jagodami.
Kaylie wypiła na raz, najwyraźniej oczekując nagłej reakcji. Alkohol zaczął porządnie palić gardło dziewczyny, jej nozdrza i zatoki wypełniły się delikatnym eterycznym zapachem leśnych jagód, a język (kiedy przestał palić), czuł delikatnie słodkawy smak jeżyn.
Karczmarz wręczył dziewczynie szklankę z wodą.
- Ostrzegałem, następne kielichy pójdą lepiej. Trunek już pewnie zabił twoje gardło, więc nie będziesz już czuła bólu. Do jutra przejdzie. - to mówiąc nalał kolejny kieliszek.
Bez słowa wypiła kolejny, chcąc się tak uspokoić.


- To… pieczenie mózgu. O co z tym chodziło? - zapytał Viktor po kilku minutach ciszy z drobną nutką powagi, choć wciąż akompaniowaną jego uśmiechem, nieco łagodniejszym tym razem.
- Położyłam rękę na kroczu najemnika i przepuściłam prąd przez nie. - Kaylie odparła beztrosko, kiedy przemawiał przez nią alkohol fae - Zapiszczał jak dziewczynka. - zaśmiała się cicho.
- Tsk… personalnie… zasłużył sobie, rozumiem - Khal tak naprawdę nie pytał - świadkowie zaobserwowali całość wydarzenia, włącznie z czynnikami wiodącymi do incydentu, czy samo jego ukoronowanie?
- Co ty taki dokładny? Nawet jak przeoczyli to już się dowiedzieli. Ten dupek i jego kumple wzięli mnie za nieopierzoną cizię, co można obmacać. Nie znasz dobrze najemników. Nie każdy tam znał mnie, prócz niektórych. Teraz znają, a tamtego chyba nie zabiłam.
Viktor marszczył brwi w skupieniu kiedy słuchał wyjaśnień.
- Nie krytykuję cię w żadnej mierze - zapewnił - Ani w żadnym momencie nie krytykowałem. Masz rację, z najemnikami nie miałem wiele do czynienia poza pozycją pracodawcy a to na pewno jest inna relacja. Dopytywałem cię jako twój adwokat którego jedynym zmartwieniem była twoja niewinność w oczach prawa. Jeśli nie doszło do permanentnego uszczerbku na zdrowiu to sytuacja jest niemal na pewno czysta bez wybitnego pecha. A jeśli doszło… to na pewno nie będzie miał tak dobrego prawnika jak ty - puścił jej oczko i uśmiechnął się, ale w głębi martwił się tym “CHYBA” przed “nie zabiłam” - wybacz jeśli poczułaś się… pod naciskiem.
- Raczej nie spodziewasz się, że będą płakać do straży, że ich baba pobiła. - zapytała z wyraźnym rozbawieniem - I opiszą gdzie boli!
- Oh, dziewczę drogie… powiedzmy tyle, że dobrze, że go na mnie nie stać - uśmiechnął się zadziornie - Salus - wzniósł kielich w górę w toaście - Niech dupek lekcje wyciągnie - i czekając tylko krótką chwilę wlał w siebie kilka procentów.

- Jeszcze trochę i uznałabym, że pochodzisz z wyższych sfer i byłeś przez całe życie jedynakiem leżącym w aksamitach. - odparła - To aż szokujące jak mało wiesz o prawdziwym życiu. Jak wyobrażasz sobie jak istotne jest życie zwykłego najemnika, a ten właśnie taki był. Zraniłam bardziej jego dumę i nauczyłam go żeby mnie unikał. Jeżeli takie potraktowanie spowodowałoby jego śmierć to wyraźnie nie nadawał się na najemnika. Nie mówimy tutaj o kimś cenionym przez szlachciców, jakimś ich ochroniarzu.
- A myślisz, że ten najemnik, któremu wywalczyłem pięciokrotne wynagrodzenie po tym jak panicz chciał go oszukać na zapłacie to był ktoś ważny? - zapytał nie przejąwszy się zarzutami o naiwność - Przynajmniej w teorii maluczcy i wielcy są równi w oczach prawa. Nie zawsze, ale czasem zdarzają się zdolni adwokaci potrafiący praktyczną nierówność… umniejszyć. Ale operowałem w założeniu, że “chyba nie umarł”, a nie “zraniona została bardziej duma”. To dużo inny kontekst, ale hej… ekstrapoluję wnioski z tak skąpo wydzielanych informacji. Jest całkiem możliwe, że nawet jakbyśmy się nie znali i on by do mnie przyszedł ze wsparciem finansowym gildii… to po poznaniu wszystkich szczegółów bym stwierdził prosto “sprawa nie do wygrania, dostałeś na co zasłużyłeś, żegnam”. Tylko rozwinięte na dziesięć znacznie delikatniejszych zdań… Opowiedz mi lepiej o tej reklamie którą mi zrobiłaś - uśmiech jak zawsze zachęcał.

- Wykaligrafowałam Viktor Goodmann. I dałam, że jesteś tu na razie. - przechyliła głowę - A co do zapłaty...
- Jednemu człowiekowi, czy grupie czy wisi teraz na tablicy ogłoszeń czy odpowiedniku w tej konkretnej gildii? - zapytał z przekorą, bawiąc się w negocjacje a nie poważnie je prowadząc.
- Szefowi jednej grupy. - przysunęła się bliżej - Nie próbuj się wymigać.
- Hmm… to myślę, że mogę się tu podzielić z tobą częścią istotnych danych wywiadowczych które pozyskałem. Nie tych związanych z naszym benefaktorem, ale na prawdę ważnych… - zaoferował z całkowicie poważną minął.
Kaylie patrzyła nieufnie na rozmówcę. Nie wiedziała czy mówi poważnie, czy to po prostu trick.

- Jakich danych wywiadowczych?
- Otto ma gdzieś tutaj łaźnie… a my nie mamy jeszcze przywilejów toaletowych by z nich korzystać. Więc powinniśmy teraz priorytetowo połączyć siły aby możliwie szybko je pozyskać - kontynuował jakby gospodarza wcale tu nie było choć zerknął na niego raz czy dwa po drodze - bo blaszana balia z ręcznikami to trochę mało podejrzewam również jak na twoje upodobania.
- Łaźnie? Tutaj? - Kaylie się rozejrzała i zaśmiała się - Pewnie nie możesz się doczekać aż będziesz mógł korzystać wraz z innymi damskimi gośćmi.
- Na razie liczę na poziom czystości z którym od opuszczenia Cheliax spotkałem się tylko trzy razy… w Elidr w Isger, w Rhuzam w Drumie oraz tu w Rzecznych Królestwach w Daggermark. Bogowie… wiedziałem, że to będzie uciążliwe, ale nie doceniałem jak bardzo. Otto… przyjacielu… kompanie… wodzu… jak mamy, my niegodni, cię przekonać byś obdarzył nas łaską prawdziwej czystości? - zapytał na współ wesołym, na wpół błagalnym tonem.
- Kozioł opłacił wam jedynie standardowy pobyt. Chcecie więcej, to musicie zapracować. Mogę wam zezwolić na jednorazowe skorzystanie, abyście wiedzieli czy warto.
- Jak? - zapytała Kaylie - Myjąc stoliki?
- Coś bardziej… praktycznego. Dwór ma swoje potrzeby, jeżeli jesteś zainteresowana to zapytam Otisa i Joriego, czy coś chcą. - spojrzał na kobietę od góry do dołu - Może też dziewczyny będą chciały twojej pomocy.
- No wodzu… brzmi niepokojąco - stwierdził Khal tylko i aż ćwierć poważnie - Jest opcja po prostu zapłacić? To chyba tradycyjna metoda uzyskiwania dostępu do takich luksusów?
- Nie, jeżeli chcecie korzystać z tego ciągle. Nie chce mi się pobierać od was opłat codziennie. Więc, wykonacie jakieś zadanie dla mojej rodziny, a ja wynagrodzę was jednym z wielu luksusów, które tu oferuję.
- To jest tu więcej luksusów? - zapytała zdziwiona.
- Większy pokój, większe łóżko, łaźnia, sauna, masaże, dziewczyny do zabawy, chłopcy do zabawy. - karczmarz wyliczał.
- “Nie chce mi się pobierać opłat” - zaimitował prześmiewczo Khal - Raczej widzę tu sytuacje, gołąbeczku, gdzie dostrzegasz w nas opcje zysków rzadszych niż proste złoto i nie chcesz aby ci one przepadły kiedy stwierdzimy, że preferujemy zapłacić… ale nie oceniam, nie krytykuję… - wzniósł ręce w pojednawczym geście - Całkowicie rozumiem, skłamałbym twierdząc, że tak nie robiłem. Nieważne… masz mnie. Łaźnia, sauna, łóżko, pokój… w tej kolejności jestem zainteresowany. Jak będziesz miał konkretną propozycję to daj znać - puścił porozumiewawcze oczko, a coś w tonie jego głosu, może mimice albo gestach przyciągało myśli do słowa “propozycję”. Propozycji można odmówić jeśli nie będzie zadowalająca. Na nic się preemptywnie nie zgodził i zdawał sobie sprawę, że zawsze jest opcja znaleźć inną karczmę z takimi wygodami (bo Popielny Dwór na pewno nie był jedyny w Evercrest) rzucić setką złotych monet i nie przejmować się niczym w najbliższej przyszłości…

- Ja jestem zainteresowana. - Kaylie nie miała oporów i szczerze nie chciała opuszczać tego miejsca załatwionego im przez Azazela.
- Więc jutro wam dam znać. - zapewnił karczmarz - Jak dobra jesteś w znajdowaniu mężczyzn?
- W jakim celu? - zdziwiła się.
- Recytacji poematów. - zadrwił karczmarz - A jak myślisz? Dziewczyny są ostatnio samotne, ale nie mogę im pozwolić na samowolkę, ani na spróbowaniu was albo innych gości. Więc, zważając na twoją urodę, masz pewnie nie lada pole łowieckie. Ktoś czysty, niezbyt bystry, mogą być leniwi.
- Mogę poszukać... - odparła zdziwiona - Choć chyba tu byliby też chętni....
- Viktor chyba jest ci potrzebny. - zauważył Otto - A na pewno Azazelowi, więc nie.
Brew Goodmanna unosiła się tylko wyżej i wyżej gdy słuchał o co Otto prosił Kaylie.
- Ok, ok, okok… nie powinienem o to chyba pytać i tak na prawdę nie spodziewam się usłyszeć odpowiedzi, ale ciekawość mnie zżera… twoje dziewczyny są prześliczne. Na pewno mają adoratorów i spośród nich kilku z pewnością znajdzie się czystych i w miarę bezproblemowych. Na pewno mają życie poza Popielnym Dworem? - bardziej zapytał niż stwierdził - Więc mogą dobierać sobie spoza gości… - ton Khala nie był twierdzący… bardziej przynosił na myśl głośne rozważania gdy drapał się po policzku.
Otto się uśmiechnął.
- Aż mnie kusi, aby powiedzieć ci prawdę, ale patrzenie jak się wiercisz w niewiedzy jest o wiele przyjemniejsze. Proszę o to Kaylie, ponieważ za poszukiwaczami przygód nikt nie zatęskni. I to powinno ci wystarczyć.
Rozbawienie Khala zmieniło się w konsternację… ale albo Otto był bardzo dobrym kłamcą, albo mówił prawdę. I wiedział już, że dziewczyny nie są sukkubami.
- Hmmm… chyba poważniej potraktuję twój zakaz tykania dziewczyn - zaśmiał się znów i łyknął napoju - Ale dobrze, że przynajmniej tyle wyciągnąłem. To jest ważna informacja, że rzekomo kochasie mogą nie wracać. To będzie od Kaylie wymagało konkretnego podejścia aby nie ściągać zbytniej uwagi.
Karczmarz kiwnął głową.
- Nie martwcie się, tylko jeżeli się zapomną mogą... poważnie uszkodzić kochanków. Z wami nie będę ryzykował.
- Otto, gołąbeczku… zrozum, że przy czymś takim potrzebujemy więcej informacji, bo jeśli jesteś fey albo smokiem w przebraniu i twoje córki mają nadludzką siłę i mówimy tu o połamanych kościach to nie ma większego problemu. Wielu śmiałkom będzie można w ogóle powiedzieć to wprost i tylko ich to bardziej podnieci, więc sytuacja zupełnie czysta. Ale jeśli “poważne uszkodzenie” to by były urwane kończyny, połamane kręgosłupy czy rzeczywiste ryzyko śmierci… to Kaylie będzie musiała wykazać pewną wstrzemięźliwość i finezję oraz możliwe plany co zrobić ze sparaliżowanymi gniewnymi kochasiami… bo raz, drugi MOŻE trzeci wybronię ją przed oskarżeniami w świetle prawa, ale są jeszcze inne możliwe komplikacje z tym związane. Proszę cię… ciut szczegółów. Bez ogólników. Siniaki i zadrapania? To standard. Połamane kości? Trwałe okaleczenia? Zmiażdżone czaszki? Pytam tutaj przede wszystkim jako prawnik chroniący klientkę przed przyszłymi problemami. Z tylko najmniejszą odrobiną niezdrowej ciekawości - rozłożył ręce przepraszająco.

Otto się uśmiechnął.
- Zajęło ci dłużej niż sądziłem, patrząc jak opisywał cię Azazel. Nie jestem smokiem, to mogę obiecać. Nie mogę tego zrobić co do Otisa. - karczmarz upił trochę trunku i spojrzał na Khala, czekając na jego reakcję.
- Jakim Fae ty jesteś? - zapytała cicho Kaylie.
- Już powiedziałem wam wszystko kiedy się przedstawiałem. - odpowiedział Otto.
- Król Dworu. - Kaylie przetarła oczy.
- Uno - Khal wzniósł jeden palec po chwili mentalnych kalkulacji - To jest nasza pierwsza poważna rozmowa więc i tak jestem z siebie dumny.
- Dos - wzniósł drugi - Nie wiem skąd opinia Azazela, że na Fey się znam, ale wciąż mi to schlebia.
- Tres. Pytanie o możliwe uszkodzenia ciała kochasiów wciąż jest tak samo ważne jak wcześniej, choć stłumione ciekawszym tematem.
- Quadro. Co jeszcze paterculus maximus o mnie mówił?
- Po pierwsze: Wyglądasz na bystrego. Dwa: Wyglądasz na bystrego. Trzy: Moje córki są spokrewnione z driadami, ich natura wymaga, aby raz na jakiś czas spijały siły witalne z żyjących. Mogą się zapomnieć i zamienić kochanka w uschniętą mumię. Cztery: Głodny komplementów?
- Nawet nie wiesz. - mruknęła, wypijając kolejny kieliszek.

Khal prychnął.
- Jakbym to kryć kiedykolwiek próbował - rzucił niby w próżnię wciąż zadowolony z siebie.
- Ambitny, dokładny z powiązaniami z tym miastem, które mogą zakończyć się ogniście. - karczmarz się uśmiechnął - Całkiem nieźle jak na prawnika.
- Oh, zakończą się ogniście - przytaknął Viktor - ale w mikroskali… dwóch, albo trzech osób którymi jestem zainteresowany. Mumifikacja - wrócił do wcześniejszego tematu - Jaka częstotliwość? Co drugi? Co dziesiąty? Co trzydziesty? W przybliżeniu. Ma to związek z personalną siłą osoby albo jej ciała? Znalezienie solidnego byczka zdolnego przeżyć wypadek jest w ogóle możliwe, czy to przekracza ludzką fizjonomię? Mumifikacja jest natychmiastowa, czy seria zaklęć odnowienia mogłaby nieszczęśnika przy życiu utrzymać?
- I kłamałeś - dodał po pauzie zbyt krótkiej by ktokolwiek zdążył odpowiedzieć, ale bezczelny uśmiech na twarzy nie jawił poważnego zarzutu - Jak pytałem o fey wczoraj to powiedziałeś, że się do miasta nie zbliżają
- Ponieważ się nie zbliżają. Ja i moja rodzina się nie liczymy. Co do potrzeb moich córek... mój dwór działa w specyficzny sposób. Im bardziej ktoś jest... uciążliwy dla społeczeństwa, gruby, leniwy, tego typu rzeczy, tym więcej energii ma w sobie.
- Hmmm… przy następnej sprawie będę musiał wypróbować tej linii obrony… “Wysoki sądzie. Mój klient nigdy nikogo nie zabił… no ale jego partnerka się nie liczy” - zaśmiał się Viktor, ale nie było w jego głosie jadu, jedynie serdeczna przekomarzanka póki nie wrócił do rzeczywiście istotnego tematu.
- I im jej więcej tej energii tym biedak odporniejszy na odwilgotnienie, czy przeciwnie… łatwiej się sikoreczkom upić tą mocą i stracić kontrolę? Tak, można się domyślić i mieć rację w czterech przypadkach na pięć… ale ten piąty przypadek sprawia, że wolę dopytać - przeprosił Khal rozkładając ręce w serdecznej niemocy.
- Jak dobre wino, jeżeli możesz go pić więcej, łatwo się zapomnieć. I pozwól, że zmyję ci ten uśmieszek. Powiedziałem, że "fae nie zbliżają się do miasta" ja i moja rodzina już w nim jesteśmy. W sumie ja jestem powodem, dla którego się nie zbliżają.

- Więc wielkie “nie” dla leniwych grubasów żyjących w piwnicach rodziców… - kiwnął głową sam sobie Viktor jakby powiedział coś wybitnie odkrywczego - Albo właśnie malutkie “tak”... w ramach aktu łaski - zmarszczył brwi humorystycznie rozważając - Sprowadzenie kogoś z intencją aby nie wrócił jest opcją, czy już wykracza ponad wasze poczucie moralności? Co gdyby taki ktoś się na to zgodził? Spotkałem niepokojąco wielu mężczyzn co twierdzili, że chcieli by zejść z tego świata z piękną kobietą siedzącą im na twarzy… death by snu snu czasem to nazywali…
- Poza tym gratulationes! - Dodał po ćwierć sekundzie - Teraz myślisz w moim języku gdy przed sądem staję. Ale poddaję sprawę - wzniósł dłonie w pojednawczym geście - Sam bym dokładnie tak samo argumentował broniąc twojej sprawy i łatwo bym wygrał. Inny temat. Otto to ludzkie imię. Te kilka traktatów które przeczytałem na wasz temat to fey twojej pozycji zwykle miały jakieś pompatyczne tytuły. Król Zórz, Królowa Lata, Książę Zachodów. Masz taki tytuł? Jeśli to nie coś intymnego rzecz jasna.
- "Pompatyczne tytuły"? - powtórzył Otto - I to od człowieka, który czci "Ostatecznego Sędziego"? Co do mojego własnego tytułu to miałem kilka, "Popielny Król" oczywiście, jednak kiedy nie byłem w zasięgu słuchu? "Ojciec Kanibali", "Lord Dzikusów" lub mój ulubiony "Obżartuch".
- To jest drugi temat, który definitywnie ma moją ciekawość, ale najpierw sprawy praktyczne bym prosił… choć te tytuły już przynajmniej sugerują mi odpowiedź… Leniwe grubasy, gotowe umrzeć by choć raz zamoczyć i to z dziewczyną śliczną jak twoje córki, więc pełne przyzwolenie na pełną mumifikację… ma to większą wartość dla was?

- Pytasz czy muszą być chętni do śmierci? Nie. - Otto podrapał się po karku - Nigdy nie musiałem tłumaczyć natury mojego dworu… Porzucenie ograniczeń cywilizacji na rzecz przetrwania. Tak bym to ujął. Preferujemy leniwych grubasów i tym podobnych, ponieważ dla nas… są obciążeniem dla społeczeństwa bardziej niż jakimś zyskiem. Tak jak ty. Bez prawników świat dalej by funkcjonował, ludzie którzy byliby winni, lub nie mogliby się wybronić zostaliby ukarani. Ty i tobie podobni tylko komplikujecie sprawę i czasem wypuszczacie winnych, lub zsyłacie na karę niewinnych.
- Ok. Po kolei… Nie o to pytałem. Rozumiem, że człowiek który powinien zostać przy życiu ma jakąś tam wartość. Czy jeśli tego samego człowieka przekonam by przyszedł tu gotowy i chętny na śmierć to ma on dla was jakąś większą wartość z powodu możliwości intencjonalnego wyssania reszty energii? Czy ta reszta i tak jest zbyt mała by warto było się z ciałem męczyć?
- Nie jesteśmy demonami. - zaznaczył Otto - Śmierć naszych ofiar nie sprawia nam radości poza satysfakcją głodu. - karczmarz westchnął - Nie znajdziesz kogoś kto "chciałby umoczyć przed śmiercią", nie na prawdę. Do tego, myślisz, że to nie przyciągnie uwagi? Niepotrzebnej uwagi? Tak jak mówiłem, komplikujesz tylko sprawę. Dlatego poprosiłem o to Kaylie.
- Raczej dałem się ciekawości ponieść - na wpół przytaknął Khal odpuszczając już temat, choć nie została ona do końca zaspokojona - To jest jedna z dużych przywar mojego charakteru - przyznał się, ale nie było w jego głosie śladu skruchy - W porządku, to dwa… - przeszedł do drugiego tematu.
- Ci co “nie mogliby się wybronić” są tu problemem. Jeszcze dwie godziny temu broniłem w przed osądem nieszczęśnika co beze mnie spędził kilka tygodni, może miesięcy w lochu za herezję. Rzecz w tym, że jej nie był winny, ale nie potrafił nawet zwerbalizować swojej linii obrony. Ja musiałem wytłumaczyć sędziemu i postronnym, że co najwyżej zakłócał on spokój i robił bałagan. Od jutra spędzi trzy dni na pracach społecznych… Nie my rzucamy wyrokami, tylko sędziowie. Prawnik ma pokierować świadkiem tak by ten przedstawił sędziemu co się wydarzyło, a ten z drugiej strony pilnować pierwszego by był zgodny z prawdą. To jest rdzeń tego kim jesteśmy. Małe klany, czy plemiona gdzie wszyscy się znają poradzą sobie same, tam prawnik rzeczywiście jest niepotrzebny, choć też co jakiś czas można oczekiwać krwawej vendetty co eskaluje poza kontrolę… Fey byłbym gotów uwierzyć mogłyby funkcjonować tak nawet w większych grupach. Ale ludzkie nacje nas potrzebują. Aby jedna śliczna i lubiana buźka nie mogła oskarżyć partnera co serce złamał o wymyśloną zbrodnię i na szafot posłać. To o czym ty mówisz to malwersacje naszego powołania… choć definitywnie w Cheliax zbyt często spotkane. Nie będę ich bronił.

Khal poczuł jak Kaylie uwiesiła się mu na ramionach, przenosząc większość swojego ciężaru na niego.
- Teraz ty... - rozbawiony głos sugerował podpicie alkoholem od Otto, którego sobie cały czas nie żałowała - Opowieccc coź! - przytuliła się do człowieka.
Khal w pierwszej chwili tylko uchwycił Kaylie ramieniem wokół talii aby ją utrzymać gdyby miała się zwalić. Przyjrzał się moment jej twarzy i jej oczom, zważył jak w ręce leży aby ocenić czy jest na etapie “tej pani już starczy alkoholu”, czy “tej pani już starczy całego wieczoru”. Raczej to pierwsze…
- Popielny Królu, nie kłamałeś gdy ją ostrzegałeś, że mocne to jest - zachichotał pod nosem i i poluzował nieco chwyt którym trzymał Kaylie, ale nie zabrał ręki… poprawił tylko jej położenie by rozsądniej leżała.
- Nie ma problemu, Słoneczko. Jakieś konkretne życzenia co do tematyki historii? - zapytał głosem równie wesołym co usłużnym.
- Jaak zkazywałeś na śmierć lizodupów Diabłów! - odparła rozbawiona, poprawiając swoje utulenie Khala.
- Hmmm - zastanowił się na chwilę Khal - Mam jedną historię co by mniej więcej pasowała, ale to brzydka opowieść - w powietrzu zawisło oczywiste pytanie. Viktor sądził, że wie co zadecyduje Kaylie… ale nie wierzył już w swoją pewność co do niej.
Kaylie trąciła głową Khala w podbródek.
- Chyba nie jezt sbyt brzydtka dla prawnika Diabłów, panie Goodmann? - zapytała powoli, aby nie gubić wyrazów.

 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 15-04-2024, 20:10   #17
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację



Gdy Infernalista Płonie

- Niech będzie. Był kiedyś w Cheliax Cicero Durvalen. Uważał się za kultystę Asmodeusza, ale był heretykiem w myśl dzisiejszej doktryny jego kościoła. Założył wokół siebie kult gdzie zbierał wyobcowaną młodzież. Połowę dziewczyn i chyba kilku chłopaków zaciągnął do swoich komnat. Miał wokół siebie koło dwudziestu zwichrowanych, zgnębionych czy porzuconych nastolatków. Jeśli matka, czy guwernantka opowiadała ci kiedyś bajki o złych czcicielach diabłów to nie sięgały one do pięt tego co ten kult robił. Nazywali sami siebie… Świadkami Ogni. Pierwotnie Piersi Widzący Ogni Piekielnych. Rozsądnie to skrócili. Byłem wzięty na oskarżyciela. Moja loża miała powiązania z Mrocznym Księciem więc byliśmy w dobrej pozycji aby udowodnić drastyczne odejście od edyktów wiary. Proces był trudny. Naprzeciw mnie stał Mistrz Seravil Locke… jeden z dwóch prawników którzy w całym Cheliax są ode mnie lepsi. Jedyny niepodważalnie lepszy, ale mówiłem ci o nim… ma on czterysta lat praktyki przewagi nade mną. Proces był trudny… cały czas przerzucaliśmy się sprzeciwami, wnioskami o wyłączenie dowodów czy zeznań. Udało mi się przepchnąć wniosek by Cheliax ufundowało wskrzeszenie jednej z ofiar. To nie jest coś częstego. Mówimy tutaj o koszcie pięć i pół tysiąca koron. Wybrałem spośród tych których los znałem tego co najgorzej skończył aby najgłębiej pogrążyć kult. To był błąd. Dusza nie chciała wrócić. Wolała zaświaty. Po piekle jakie jej Cicero zafundował najwyraźniej preferowała nie dać nikomu więcej takiej szansy. Drugiego wskrzeszenia nie dałem rady nawet zainicjować.

- Sprawa ciągnęła się sześć miesięcy i dwadzieścia trzy dni. Znajdywałem świadków i marchewką lub rózgą przekonywałem ich aby zeznawali. Mistrz Locke miał swoich własnych i z trudem dotrzymywałem mu tempa. Większość czasu był pół kroku przede mną. Wciąż nie wiem skąd Durvalen miał pieniądze na pół roku usług Pierwszego Pióra Cheliax. Ja już wtedy kosztowałem małą fortunę, ale rząd mnie opłacał. On miał jeszcze jedno zero w wynagrodzeniu.

- W pewnym momencie dotarła do mnie informacja, że matka Cicero wciąż żyje, wbrew obiegowej opinii. Anonimowa trivia od zatroskanego obywatela. Opłaciłem całą agencję śledczą z własnej kieszeni aby ją odnalazła i dali radę po dwóch tygodniach. Bogowie… kobieta miała srogo wyprany mózg. W jednym ze schronień gdzie kult lubił przebywać usługiwała im jako kucharka i pokojówka. Miała blizny na nadgarstkach i kostkach po długim zmaganiu się ze sznurem którym była związana. Nie bardzo widoczne, ale rany w najgorszym momencie musiały być paskudne. Jednak były one już zaleczone, a ona z własnej woli nie uciekła, nawet kiedy cała sekta została wyłapana. Wciąż gotowała, sprzątała i układała na stole w jadalni wiecznie rosnącą piramidę gnijącego jedzenia. Nie było z nią dobrze, ale potrzebowaliśmy jej. Wiedziałem, że jej zeznania będą nic nie warte przez stan w jakim jest, więc rozpocząłem procedurę o zarządzenie użycia Odnowienia, ale w wersji siódmego kręgu. Nie udało się. To znów by było koło sześciu tysięcy koron, a wyczerpałem już dobrą wolę sądu aby wykładać pieniądze. Dwa tygodnie ją miałem u siebie w domu… miałem wynajętą dwadzieścia cztery na siedem siostrę doktorę która potrafiła leczyć ludziom głowę rozmową. Dokładnie to trzy i się zmieniały, ale to szczegół.
- Już myślałem, że to będzie ślepy trop i choć cieszyłem się, że przynajmniej jej się robiło lepiej to byłem zdesperowany aby coś znaleźć by posłać tego potwora na stos. Moja najbystrzejsza asystentka siedziała z matką dzień i nic i gdy ta czuła się lepiej próbowała sądować ją po jakieś szczegóły które mogłyby naprowadzić na jakiś ślad. Udało się dopiero kiedy zaklęciem, peruką i farbkami przyjąłem twarz jej syna i poszedłem z nią rozmawiać.

- To była… najgorsza rozmowa w moim życiu. Kobieta była zdruzgotana psychicznie. Jej umysł musiał być w strzępach. Musiałem w kółko i w kółko słuchać w jaki sposób składali w ofierze dzieci szlachty aby w ogóle móc z niej wyciągnąć kilka zdań które miały jedynie potencjał coś mi podpowiedzieć. Póki… bezwiednie nie poskładałem w głowie wzorca którego wcześniej nie widziałem. Nie we wszystkich, ale w wielu sposobach mordu przewijał się motyw rozkładu. Jak zacząłem drążyć ten temat, a kobieta nie śmiała w jakikolwiek sposób podważać czemu jej syn pyta ją o rzeczy które sam robił, doszedłem do wniosku, że to nie jest heretyk spod Asmodeusza, ale spod Baalzebuba. Wiedziałem, że wszystko co się dowiedziałem od kobiety w sądzie będzie nic nie warte, ale skontaktowałem się z klerem Pana Much. Kiedy ci się dowiedzieli zapałali uniesionym gniewem. Dla nich to była nie tylko herezja ale i apostazja. To… wydaje się naciągane, ale tam było wiele szczegółów których nie opowiadam, bo nie chcę spędzić na tej historii czterech godzin. Od tego momentu miałem ich pełne wsparcie.

- Wybrałem kilku co mądrzejszych z jego kultystów i zacząłem z nimi długie rozmowy. To zajęło… naprawdę dużo czasu. Nie mogłem wziąć ich na raz. Udało mi się znaleźć dwoje takich dla których to Asmodeusz był ważniejszy w tym całym równaniu niż Cicero. Gdy pokazalem im, że w niewiedzy składali ofiary Panu Much i to jeszcze w sposób jemu obrzydliwy… zrobiłem z nich moich świadków koronnych. Pięć dni przekrzykiwałem się z Mistrzem Locke nad nimi, gdy oni z ledwością mieli okazję się wypowiedzieć. W tej historii nie ma jednego punktu przełomowego. Jeśli taki nie zdarzy się w pierwszej pół godzinie procesu to zwykle nie ma co na niego liczyć. To było powolne wyniszczanie argumentów i wiarygodności drugiej strony. Wykańczający psychicznie proces, ale dostałem od Loży pięciu pełnoprawnych adwokatów do pomocy. Niesamowicie mi pomogli. Przez te pół roku tylko niedużo spałem, jadłem kiepsko, byłem na sali i się… odstresowywałem - uśmiechnął się do wspomnienia.

- Przysiągłbym, że Locke w pewnym momencie… odpuścił. Wciąż był skurwysynem, ale… stał się łagodniejszy. Malutką odrobinkę. Zacząłem dostrzegać najdrobniejsze zawahania tam gdzie ich wcześniej nie było… albo retroaktywnie sobie to wmówiłem po procesie. Udało się go skazać. Był przez siedem dni torturowany, a potem wraz z ośmioma najbardziej aktywnymi członkami swojego kultu został spalony na stosie. Ściągnięto na tę okazję Estrida Havelgarda. Był to w tamtym okresie trochę celebryta wśród katów. Potrafił tak pokierować ogniem tak, że człowiek wrzeszczał póki gardło mu na to pozwalało, a umierał wreszcie po ponad kwadransie. Tylko w kontekście Cicero kazano mu się aż tak postarać. Pozostali mieli po prostu poczuć swoją śmierć ale bez zbędnego przedłużania. Troje innych jeszcze powieszono, a pozostali zostali niewolnikami. Chłopacy do kopalni w Angrakbarze, gdzie umieralność jest na poziomie ośmiu i pół miesiąca… to znaczy, że po tym czasie ponad połowa jest już martwa. Dziewczyny… do podobnie złych miejsc. Jednego chłopca udało się Mistrzowi Locke wybronić a ja mu tak naprawdę nie przeszkadzałem w tym. Wszyscy wokół wiedzieli, że wciąż walczę o to by prawie wszyscy poszli na stos, ale… po pół roku poznaliśmy się nawzajem i jak ja dostrzegłem gdy zwolnił o tę mała odrobinkę i na pewno widział, że ja zobaczyłem… tak i tutaj ja również zwolniłem i on to zobaczył. David Mirkballow się nazywał dzieciak. Złe miejsce, zły czas, złe towarzystwo… on był tam bardziej ofiarą niż oprawcą, choć nie był bez winy, oj nie… Dostał dziesięć lat wieży, ale po jakimś czasie rodzinie udało się to zmienić na areszt domowy ze względów zdrowotnych. Jakby komukolwiek w wieży dobrze o robiło…



- I jak? Była czy nie była zbyt brzydka jak na adwokata diabła…
- Dużo gadania, mało akcyi. - wydukała - Czyli f sumie poprafnie.
- Na akcję będzie jeszcze czas - obiecał Khal bardzo ładnym głosem - Jakieś wnioski z historii? Obserwacje? Powinienem był pozwolić mistrzowi Locke wybronić dzieciaka, czy jednak za udział w mordowaniu dzieci również powinien trafić na stos? Jak uważasz?
- Na stos. Za bycie infernalistą. - powiedziała bardzo jasno.
Khal uniósł brew z nieco drwiącym uśmiechem, ale postanowił nie wypominać jej, że oni też nie są zupełnie czyści w kategori współpracy z diabłami.
- Zdziwiłabyś się ilu dobrych ludzi schodzi na złą drogę przez brak odrobiny pozytywnego wsparcia. Zagubieni młodzi chłopcy którzy nikogo nie obchodzą są bardzo wrażliwi na wpływy ludzi zdolnych to wykorzystać. Wystarczyło aby David nigdy nie spotkał na swojej drodze Sylvie, drugiej akolitki Cicero… ta by go nie wmanipulowała w ten syf swoim powabem i viola... chłopak przeżywa swoje życie jako zupełnie produktywny członek społeczeństwa. Nie każda zbrodnia zasługuje na drugą szansę, ale myślę, że honorowe miejsce w czasie kaźni Cicero nauczyło go by nigdy więcej czegoś takiego nie próbować.
Kaylie dotknęła ustami ucha Khala i wyszeptała.
- Nie wygrałbyś żadnej sprawy u mnie. - po tym zaczęła się śmiać.
- Żadnej, nawet jednej, malutkiej byś mi nie dała? - dopytywał z gasnącą w głosie nadzieją, zastępowaną desperacją, ale oczy wciąż mu się śmiały.
- Ni ja. Mój kraj. - wyjaśniła- Nie wygrałbyś tam nigdy.
Khal uniósł brwi niedowierzając do końca, ale pętla się zaciskała. Kraj który Cheliax dorowadziło do “tego” stanu, przynajmniej w percepcji mieszkańców. Nie Isger, bo tam z łatwością wygrywał sprawy jak u siebie. Dawne kolonie? Galt? Andoran?
- Bo nie lubią Cheliaxian u ciebie? - zapytał - To może byłabyś tak dobra i ostrzegła mnie… który to kraj w którym wszystkich spraw powinienem odmawiać?
Kaylie usiadła na kolanach Khala, ale zamiast do niego się odezwać zwróciła się do Otto.
- Teraz ty opowiadaj!
Otto chwilę się zastanowił.
- Smutna opowieść, taka, która ma setki wersji, w setkach miast, na setkach planów. Nawet tu w Evercrest. Bogaty sędzia, albo kapłan, lub możnik. Pewnego dnia zakochał się w kobiecie niższego stanu. Ta odrzuciła jego zaloty, urażona duma nakazała pomstę i kobietę spotkała śmierć. Wersję, którą ja słyszałem mówiła o jakimś nieszczęsnym pokrace, który też zakochał się w dziewce. Wersja tutejsza mówi o wygnanym synu i rozkopanym grobie.
- Co znaczy. Fraza. - Zapytał Khal z naciskiem - Rozkopanym. Grobie?
- Erm... dobrze, nigdy w Cheliax nie byłem, ale jestem przekonany, że ta fraza oznacza wszędzie to samo. Jakieś dwa lata po jej śmierci, rozkopano jej grób, cokolwiek z niej pozostało, zostało skradzione.
Khal wstał gwałtownie. Kayli spróbowała się złapać go za kark bojąc się, ze ją upuści, albo oboje się przewrócą ale wzniósł ją bez najmniejszego nawet problemu. Postawił ją na ziemi przed ladą by mogła się złapać gdyby potrzebowała dla równowagi. Rozejrzał się blady wokół jakby szukając odpowiedzi w przestrzeni, a tak na prawdę zmuszając się by myśleć.
- Kto? - zapytał prosto bo w głosie i tak drżała pojedyncza nuta i nie wiedział czy utrzyma spokój w całym zdaniu.
- Nie wiadomo. - Otto uniósł delikatnie dłonie - Pewnego ranka zauważono, że grób jest rozkopany, trumna pusta a nagrobek zniszczony.
Kobieta przytrzymała się lady, zaskoczona siłą Khala. Z drugiej strony widziała jak ludzie pod wpływem emocji zyskują nagle krzepy...
Wzrok Kaylie wydał się wyostrzyć, gdy Otto opowiedział historię. Otrzeźwienie uderzyło wcześniej rozbawioną.
- Khal... - szepnęła kładąc dłoń na ramieniu mężczyzny.
- Muszę to zobaczyć… - stwierdził Viktor zimno i krótko, z oczami okrągłymi jak spodki po czym szybkim marszem ruszył z Popielnego Dworu.
Kaylie nie ruszyła za nim, nawet nie była w stanie. Westchnęła i uwiesiła się lady zastanawiając nad tym w czym teraz siedzi.




Khal stanął przed bramami miasta. Dziesięć minut wcześniej dotarło do niego, że będą zamknięte, a sam nie jest w stanie by kogokolwiek do czegokolwiek przekonać, może poza wrzuceniem go do aresztu na noc… Odwrócił się i skierował kroki gdzie indziej.


Życie przemytników toczyło się w nocy. Za dnia zajmowali się rodzinami, przyjaciółmi, zachowaniem pozorów aby nie dać się łatwo wyłapać. W nocy kręcono interesy.
- Dzięki, Gee - Khal dostał sakwę materiałów o które prosił Zmierzchowców.
- Jak sytuacja. Dzieje się coś ciekawego u was?
- Ugh… nie uwierzyłbyś, ale nasz lider popełnił samobójstwo…
Khal zmarszczył brwi.
- Co? Co się stało? - zapytał z fałszywym zmartwieniem.
- Nie wiemy. Włożył sobie kuszę do ust i strzelił. Rodzina prosi o wyrozumiałość i uszanowanie prywatności. Coś mówią o liście…
- A nie martwicie się, że mógł zostać zamordowany? I tylko upozorowano?
- Wiesz… jesteś drugą osobą która to wspomniała. Matilda też przytakuje takiej możliwości, ale nie wygląda na to. Chyba ci opowiadałem… Crawling miał swoją historię.
- Tak wspominałeś coś. Słuchaj. Inna sprawa. Dotarło do mnie, że dwa lata po moim wygnaniu ktoś obrabował grób mojej matki.
- Ufff… - Owlkin westchnął, usiadł i nalał sobie więcej wódki. Łyknął pół kubka nim kontynuował - Byłeś u niej?
- Jeszcze nie. Dowiedziałem się dziś, po tym jak bramy zamknęli. Powiesz mi czemu nie podzieliłeś się ta informacją? Nie powiesz mi, że nie wiedziałeś…
- To dlatego tak wyglądasz. Tak, tak… wiedziałem. Przepraszam cię, Kay. Po prostu… to nie wydawał się na to moment… chyba powinienem był i bez tego, ale nie było czuć by było to właściwe.
- W porządku. Wybaczam - odpowiedział zimno i bez sympatii - Wiesz coś o tym?
- Ja? Nie, przepraszam cię, ale zupełnie nie. Tyko tyle, że to się stało.
- Nie szkodzi. Bo się dowiemy.
- Khal, wiesz dobrze, że z wielką radością ci pomogę, ale… Jak to widzisz? To było trzy dekady temu.
- Nie obchodzi mnie to w najmniejszym stopniu. Znajdę ją…



Kupuję 1000 gp materiałów do dokończenia craftowania Headband of Wisdom +2.
Ze zniżką 10% płacę 900 gp.

Poza tym tym chciałbym użyć Gather Information z Dyplomacji. Zajmuje do k4 godziny.
Rzut k20+31. Przyjmuję zasadę 10 jeśli mogę.
ST 20 dla “obscure knowledge”, ale może być więcej…

Nie wiem czy widzisz to mistrzu jako dopiero foreshadowing przyszłego wątku gdzie boss kultu mammona będzie korzystał z niej jako nieumarłego deathknighta, czy mam jak ją znaleźć… więc traktuję jakby miał szukać, również dlatego, że to definitywnie jest coś co Khal by zrobił.

Ale jeśli nic nie znajdę to oczywiście rozumiem =][/justuj




Kilka godzin krążenia po Evercrest między zajazdami i ciemnymi zaułkami z jeszcze ciemniejszymi typami w nich pozwoliły chłodowi nocy ostudzić serce Viktora. Biło już ono normalnie, regularnie i powoli, ale z nowym-starym bólem. Śmierć matki go ukształtowała. Złamała wesołego choć biednego chłopca, który nigdy za nic nie wplątał by się w kontrakty z diabłem. Gdyby nie tamte wydarzenia pewnie nigdy nie opuściłby królestwa Evercrest i nie trafił do Cheliax. Teraz byłby bibliotekarzem, albo jakimś uczonym, czy pisarzem, albo kapłanem bo to stricte śmierć matki sprawiła, że zainteresował się prawem. Aegon nigdy by nie zgadł, że skazanie na śmierć kobiety za konszachty z diabłem nie tylko nie zmniejszy liczby diabolistów w królestwie, ale sprowadzi do niego cały kult trzy dekady później…

Khal przekręcił klucz do swojego pokoju by zostawić w nim kilka rzeczy przed dalszymi działaniami. Wszedł po ciemku. W szczątkowych światłach nocy wpadających przez okno widział tylko zarys swojego stolika. Rzucił na niego sakwę którą dostał od Owlkina. Otworzył ją aby wyciągnąć materiały by dokończyć obręcz którą zaczął poprzedniej nocy.

Wtedy kątem oka zobaczył ruch. Spiął się i odskoczył w tył dobywając młotka bojowego i rozpalając sufit pokoju magicznym światłem…

W świetle pojawiła się rozczochrana Kaylie, ledwo co wybudzona i... drżąca. Khal widział wcześniej spojrzenie jakim go obdarzyła - strach i poczucie potrzeby walki o życie, gdy szanse znikome. W jednej ręce błyszczał miecz, a w drugiej skrawki magii. Wyglądało, że kobieta przysnęła w oczekiwaniu na niego ledwo buty i płaszcz zdejmując nim zwinęła się na łóżku. Oddychała głęboko jak ktoś przerażony. Widząc Khala rozwiała magię padając do tyłu na łóżko biorąc nerwowo oddechy.

- Kaylie! Jak ty… - wstrzymał się w pół słowa. Nie miało to znaczenia teraz. Zluzował bojową postawę, a młotek odłożył na komodę i pokazał jej puste dłonie by ledwie wybudzony umysł mógł łatwiej zrozumieć.
- Wybacz, Słoneczko… nie chciałem cię przestraszyć - przeprosił zmartwiony - Zgaszę to nieprzyjemne światło - poinformował ją by jej nie zaskoczyć. W chwili mroku włożył swój młotek do szuflady komody i go rozpalił zaklęciem. Światło strumieniem wylatywało z cienkiej na cal szpary mebla, uderzało w sufit i rozpraszało się tworząc przyjemny dla oka półmrok.
- Już dobrze… przepraszam - zbliżył się powoli widząc, że Kaylie wciąż się uspokajała. Usiadł obok niej, odsunął dłoń z mieczem, ale jej nie rozbroił i powoli objął ramionami, kładąc jej skroń na swoim ramieniu.
- Już dobrze. Nic ci nie grozi. Jesteś bezpieczna. Przepraszam. Nie chciałem cię przestraszyć. Po prostu też się przestraszyłem… - powtarzał powoli. W kółko. Monotonnym głosem. W niezmiennym, kojącym rytmie. Z tą samą łagodnością i powtarzalnością z jaką mówił gładził ją po potylicy.
Oddech Kaylie uspokoił się, a ona sama wtulała się w Khala, jakby był on w tym momencie istotną stabilizacją w życiu. Nie była poganiana…
- Wszystko jest w porządku, Kruszyno - cały czas mówił, ale głos szybko stał się szeptem - Jesteś ostatnią osoba której chciałbym zrobić krzywdę…
Zmarszczył brwi w konsternacji ale ona nie mogła tego zobaczyć.
“Czemu to powiedziałem?”
“Czemu brzmiało to tak… prawdziwie?”
“Beksa.”
Wewnętrzny dialog nie mieszał się w żaden sposób z cichym uspokajającym szeptem. Dawał jej tyle czasu ile potrzebowała. Choć miał plany i miał bardzo niewiele spać tej nocy… mogło to poczekać. Najwyżej śniadania nie zje. To teraz było ważniejsze.
Nawet szept powoli cichł i wkrótce dźwięk palców sunących między jej włosami, koniuszkami samymi sięgającymi ciała zdał się dominować dźwięki w pokoju.
Oddech Kaylie się uspokoił, a miecz został przez nią puszczony na łóżko.
- Ten alkohol... Za mocno uśpił i nie obudziłam się w porę... - wyjaśniła cicho - Czekałam na ciebie, aż usnęłam.
- Rozumiem - odpowiedział czując wzbierającą w nim falę czułości i wylał ją z siebie przyciskając usta do czubka jej głowy w niemal intymnym pocałunku, ale w zupełnie nie ten sposób co dla niego “intymność” kiedykolwiek oznaczała - Dziękuję. Nie musiałaś. Ale chciałaś. I dziękuję…
“Beksa.”
Pytania krążyły w jego głowie. Głównie “dlaczego?”. Zdarzało się, że kobiety dbały o niego, nawet jeśli on o nie rzadko i z zupełnie nie takich powodów… ale to zawsze było po tym jak je “urobił”. Kaylie nie urabiał… nawet nie zaczął. Więc… dlaczego?
- Martwiłam się. Wiedziałam, że to musiało na ciebie wpłynąć... a byłam zbyt pijana by powstrzymać cię przed masowym mordem. - Khal zobaczył szeroki uśmieszek dziewczyny, zmniejszanie powagi sytuacji.
- A teraz już pijana nie jesteś? - zapytał z zarysem zbójeckiego półuśmiechu w kąciku ust.
- A czemu pytasz? - odparła - Chcesz wiedzieć czy ciągle masz szansę?
- Mam… zasadę, albo może preferencje - powiedział ledwie ponad szeptem, delikatnie ujmując jej policzek samymi opuszkami trzech palców - Nie całuję pijanych dziewczyn - wyszeptał i pochylił się w przód, składając usta tuż ponad jej oczami. Przytrzymał pocałunek odrobinę dłużej i wycofał się z łagodnym uśmiechem. Wyszukując w jej oczach odpowiedzi na pytanie którego sam sobie nawet nie zadał.
Kaylie patrzyła na niego chyba oceniając zamiary. Sama nie wiedziała jak się zachować w tej sytuacji...
- Jestem winna całkowitej zdrady swojej nacji. - powiedziała zupełnie niespodziewanie - I nic by mnie z tego nie wybroniło. - położyła dłoń na dłoni Khala - A wyrokiem będzie śmierć. - przeniosła dłoń na policzek mężczyzny - W najlepszym wypadku, choć wątpliwym w razie pochwycenia. - wsparła czoło na czole Khala patrząc mu ze smutkiem w oczy - Galt nie oddaje dusz Piekłu.
Szepnęła i krótko pocałowała usta Khala, po czym odsunęła się lekko gdy ten dopiero przetwarzał co właściwie usłyszał. To nie była odpowiedź jakiej się spodziewał. Dopiero dwa oddechy później dotarło do niego również, że został pocałowany… i przysiągłby, że zrobiło się w pokoju cieplej. Powoli spuścił z siebie powietrze dając sobie te kilka chwil na przemyślenie jak powinien zareagować… taktyki podrywu wyraźnie mówiły mu jakie powinny być jego dalsze działania w przypadku dziewczęcia w tak wrażliwym stanie…
- Ja… nie wiem co powiedzieć - wydukał z siebie wbrew im wszystkim i odchrząknął delikatnie - Chciałabyś mi o tym opowiedzieć? Mamy całą noc… oraz magię leczącą senność… - tak wyjątkowo bez choćby cienia uśmiechu, ale wciąż z łagodnością w głosie.
- Przeszedłeś dziś dużo. - Kaylie stwierdziła równie łagodnie - Potrzebujesz prawdziwego snu, nie oszukanego magią, tylko takiego, co pozwoli ci uspokoić myśli i poukładać je.
W Khalu coś się zmieniło… chyba naprężyło i zwyczajnie pękło gdy temat został zwrócony na niego i nie mógł już kryć się za tarczą “teraz to JA pomagam”. Skurczył się w sobie. Odwrócił spojrzenie z bólem odrywając swoje czoło od jej, ale… musiał koniecznie spojrzeć przez okno bo inaczej… nie wiedział co. Kaylie widziała, że zachowuje kontrolę, ale wymagało to od niego wszystkich sił. Widziała to w delikatnym drżeniu jego szczęki. Odrobinę spiętych brwiach. Tym, że Khal nigdy dotąd nie bał się patrzeć w oczy, a teraz nawet w jej kierunku się nie ważył.
- Bramy są zamknięte… - stwierdził swym zwyczajnym głosem - jutro będę musiał tam pójść - który szybko tracił przekonanie i siłę - Czy… pójdziesz ze mną? - by na końcu brzmieć jak głos skrzywdzonego chłopca, którym tak naprawdę gdzieś tam w środku wciąż był.
- Pójdę. - odpowiedziała bez zastanowienia, sama już układając w głowie kolejność jutrzejszych spraw.
- Dobrze! - powiedział odrobinę za głośno dla ciszy jaka panowała w pokoju, wstając odrobinę za szybko dla komfortu ich obojga. Stanął szerzej na nogach opierając pięści na biodrach i patrząc przez okno jak zdobywca z oczami odrobinę zbyt szeroko otworzonymi… odrobinę zbyt szklanymi - W porządku, w porządku, w porządku… - powtórzył odrobinę zbyt wiele razy, dopiero wtedy na nią spojrzał i wyglądał odrobinę niepoczytalnie, ale ten przebłysk szaleństwa szybko topniał w miarę jak odzyskiwał kontrolę nad sobą samym. Trzy głębokie wdechy i wydechy oraz przetarcie oczu później znów wyglądał jak ten zbyt pewny siebie Khal. Wzrok mu się rozczulił odrobinę…
- Na Iroriego, ale ty jesteś pięęęę… - zawiesił głos na moment zdając sobie sprawę co mu się z gęby właśnie wyrywało dopiero w trakcie wypowiadania -...ęęęNIE powinienem teraz mówić takich rzeczy! - warknął sam na siebie, ale było w tym już więcej rozbawienia i zatoczył szybkie kółko wokół środka pokoju.
- Kaylie, Słońce moje najjaśniejsze… - rzucił gdy znów ją widział. Przynajmniej z wierzchu znów był sobą. Zbójecko uśmiechniętym, wesołym, serdecznym i drwiącym ze wszystkiego Khalem.
- Niczego bym teraz nie chciał bardziej niż byś została ze mną na noc. Sam średnio wierzę że to mówię, ale w całkowicie grzeczny i bogobojny sposób bo prędzej celibat poprzysięgnę niż poderwę dziewczynę na litość. Mam swoją godność i to jest daaleeeko poniżej jej…
- Chcę chyba powiedzieć, że nawet nie jestem w stanie wyrazić jak wdzięczny ci jestem, że na mnie czekałaś cały ten czas, ale jeśli zostaniesz w moim pokoju jeszcze trochę dłużej… to wrażliwe stany nas obojga, a przynajmniej mój, mogą doprowadzić do dalszej zapaści mojego samopostrzegania jako cholernego Casanovę-dupka, na którym żadna nie jest w stanie zrobić już żadnego wrażenia - wziął wreszcie głębszy wdech, bo zaczynało już brakować powietrza w płucach. W jego słowach nie było pełnej pewności. Wątpliwość drżała zdradziecką nutą, bo ona po prostu tam była. Był poza skryptem. Wyrzucił go do śmietnika w swoim umyśle i wypłynął na nieznane wody.
Kaylie cierpliwie słuchała tej pełnej chaosu i zagubienia wypowiedzi, kogoś kto zdawał się pomylić kroki już na początku. Wstała odkładając miecz na stolik, gdy Khal stracił oddech, by podejść do mężczyzny i chwyciwszy za ubrania pchnąć go na łóżko.
- Idź spać, Khali. - powiedziała zabierając ubranie i zakładając buty.
Kiwnął głową siadając na łóżku.
- Tak. To mi dobrze zrobi - przytaknął z wdzięcznym uśmiechem obserwując Kaylie. Otworzył usta aby coś powiedzieć gdy wstawała, ale zamknął je. Powiedział już wszystko co miało sens i jeszcze sporo więcej.
- Czekaj… - poprosił gdy odwróciła się do drzwi. Wstał łagodnym ruchem, niemal tym samym momentum ujął jej policzek jedną dłonią, a biodro drugą i tym razem bez wstępów, czy jakichkolwiek pytań pocałował. Oderwał się od niej po krótkim momencie.
Kaylie zaskoczył ten moment, jednak jeszcze w trakcie jego trwania Khal zauważył, że nie nastała chęć odepchnięcia go. Nie było też próby przedłużenia, choć delikatny uśmiech zdradzał, że Kaylie była zadowolona.
- Ostatnim razem moje myśli były zupełnie gdzie indziej - wzruszył ramionami i oboje doskonale wiedzieli, że to tylko wymówka - To nie było uczciwe byś tylko ty miała takie szczegółowe wspomnienia… - bardzo słaba wymówka, ale najwyraźniej wystarczająca.
Cofnął się dwa kroki w tył i znanym Kaylie gestem ramion zrzucił z siebie iluzję cywilnego ubioru, ujawniając ukryty lekki pancerz.
- Widzimy się jutro - pożegnał się z nią odwracając by zdjąć kaftan.
- Śpij dobrze, Gwiazdeczko - rzucił tylko jeszcze przez ramię gdy usłyszał otwierane za plecami drzwi.

- Nie sraj gdzie jesz, hę? - zapytał sam siebie, kiedy zakluczał je kilka chwil później.


 
Arvelus jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 19-04-2024, 17:54   #18
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację


Poranek, Wszyscy
"Popielny Dwór"


Kolejny poranek przywitał naszych bohaterów w różne sposoby.
Baltizar obudził się wypoczęty, mikstura którą wręczył mu Jori zadziałała i jego sen wypełniony był błogą ciszą.
Kaylie obudził delikatny ból głowy spowodowany wypitym wczorajszego wieczora alkoholem, ktoś najwyraźniej się tego spodziewał i przygotował dla kobiety kubek z wodą.
Victor miał kłopoty z zaśnięciem, setki scenariuszy pojawiało się w jego głowie, widział grób matki jakim go widział ostatnio i mógł sobie jedynie wyobrażać jak wyglądał teraz.

***

Na dole przywitały ich córki Otto, wskazując stół najbliżej karczmarza, który przywitał ich skinieniem głowy.
- Herbaty? Mleka? - zaczął proponować i spojrzał na Kayli - Klinu? - zapytał z zaczepnym uśmiechem - Śniadanie jak zawsze jest na wspólnym stole do wyboru. - wskazał duży stół wypełniony jedzeniem.
- Zanim się rozejdziecie robić swoje, popytałem rodziny co jest potrzebne. Otis powiedział, że jeżeli wybieracie się w okolice grobów, to prosił abyście poszukali dla niego kilku roślin i grzybów. - wręczył Victorowi listę - Jest tam też opis jak wyglądają. - zapewnił - Jeżeli ciągle jesteś zainteresowana, aby pomóc dziewczynom to Piwonia prosiła o jakiegoś bruneta. Lilly nie ma preferencji. - karczmarz spojrzał na gnoma - Twoja wczorajsza opowieść przyciągnęła uwagę, kilka osób pytało czy będziesz dalej tu urzędował. - kiwnął głową Baltizarowi - Chylę czoła, bajarzu. Myślałeś, aby urozmaicić swój występ iluzjami?

***

Baltizar i Kaylie
Gildia Poszukiwaczy Przygód


Zamaskowana kobieta ponownie wkroczyła w znajome otoczenie gildii awanturników, tym razem jednak miała towarzystwo. Gnom zauważył, że wszyscy spojrzeli na nowo przybyłych, a jedna grupka niemal natychmiast odwróciła wzrok, w tym jeden mężczyzna szczególnie starał się nie patrzeć w ich stronę.
Zbiorowisko było dość konkretne. Widział grupy mieszane, ale też bardziej posegregowane rasowo. Było w czym wybierać, wszelkie kształty, rozmiary i kolory.
Kaylie nie widziała grupy, z którą spotkała się wczoraj, najwyraźniej ruszyli już na swoje polowanie na wywerna.
Do Kaylie podeszła jedna kobieta, patrząc na ubiór najwyraźniej jedna z urzędniczek.
- Proszę nie robić dzisiaj problemów. - uśmiechnęła się prosząco.

***

Kaylie i Victor
Poza miastem


Minęło dużo czasu odkąd Victor był tu ostatnio, a jednak, jakby wiedziony niewidzialną ręką, akolita Azazela szedł przed siebie, doskonale wiedząc gdzie zmierza.
Przez główną bramę, poza miasto, w lewo od bramy w stronę lasu, minąć sczerniałe drzewo, między kamiennymi braćmi i pomiędzy drzewami znajdował się…



[media]https://i.imgur.com/XfoJ0iB.jpg[/media]

Nikt się nim nie opiekował. Napis wygładził deszcz i wiatr, mech obrósł to co mógł. A grób, który młody Khal Frey wykopał, aby złożyć w nim szczątki swej matki, był widocznie zapadnięty.
Otto mówił, że zbrodnia miała miejsce kilka lat po jego odejściu, a jednak… kapłan czuł, że to miejsce zostało zbeszczeszczone.

 
__________________
Mother always said: Don't lose!

Ostatnio edytowane przez Seachmall : 19-04-2024 o 18:00.
Seachmall jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 29-04-2024, 12:13   #19
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację


Baltizar w karczmie.

Ach… Iluzja. Ta tajemna sztuka magicznej obłudy. Gnom przesunął palcami po mankiecie koszuli, która zmieniła swój kolor na złocisty.
- To maksimum moich możliwości jeśli chodzi o sztukę efektownych oszustw, więc… nie brałem nigdy pod uwagę wykorzystywania iluzji przy opowieściach. Koszt jej przekraczałby zyski uzyskane z przedstawienia. A wracając do innych kwestii… kto dokładnie się dopytywał ? Ktoś… znaczący? - teraz spojrzenie gnoma skupiła się na obliczu Otto.
- Na razie jedynie tubylcy. Wczoraj nie mieliśmy nikogo wyjątkowego. Natomiast dziś spodziewam się nadwornego maga. Raz w tygodniu przychodzi tu i próbuje odgadnąć moją naturę i naturę Dworu. To wieszcz i fakt, że nie jest w stanie niczego tu zobaczyć przekonuje go, że coś jest nie tak. Ogłaszał już, że jestem liszem, diabłem, demonem, awatarem Caydena... przynajmniej trzy razy, każdego koloru smokiem, oraz to moje ulubione, żyjącym poronionym bóstwem, które poszukuje swego rodzica.
- Nadworny mag… na czyim dworze?- zapytał Baltizar.
- Barona Sahila. Paranoik. Wierzy, że jedynie teraźniejszość jest bezpieczna i WSZELKIE zmiany są złe. Kiedy się tu pojawiłem dziesięć lat temu o mało nie dostał padaczki. - karczmarz się uśmiechnął - Nie powoduje większych problemów, ale potrafi być męczący. Jori daje mu ziółka uspokajające.
- Acha…- gnom pogłaskał się po brodzie tracąc wyraźnie zainteresowanie tematem. Najwyraźniej ani mag, ani baron nie byli warci jego uwagi.
- Dojście do nadwornego maga byłoby cenne - rzucił Viktor wciąż analizując listę ziół - Byłbyś uprzejmy poszukać możliwości nawiązania z nim znajomości? Powinniśmy szeroko zarzucać sieć wśród lokalnych wielkich imion. Wszyscy mogą być wartościowi w przyszłości.
- Jeśli będzie na występie, to sam będziesz miał okazję z nim pogadać. - machnął ręką gnom. - Ja nie znam się na kokietowaniu dworaków.-
- Uczciwie… - przyznał Viktor. Jak Baltizar nie czuł aby to była jego ekspertyza to mu wierzył.
Zmieniając temat gnom spytał Otto.- A propo uatrakcyjniania mojego występu. Znacie może jakieś rozsądnego barda, który urozmaicił by moje gadanie swoją brzdąkaniną w tle w zamian za udział w zyskach?-
- W gildii awanturników pewnie się jakiś znajdzie. - zauważył Otto.
- Awanturnicy? - machnął ręką gnom. - To nie artyści. Wolałbym kogoś kto zarabia lutnią, a nie mieczem. -
- Jeśli ma to wartość taktyczną dla naszego celu sam mógłbym przypomnieć sobie jak to się robiło - rzucił Khal nie odrywając spojrzenia od listy - Mam w pokoju brzdękacza, ale to teraz bardziej pamiątka. Dziesięć lat nie grałem, więc to był by pewnie miesiąc albo dwa odbudowywania pamięci mięśniowej.
- To wyjątkowo zły pomysł.- stwierdził gnom zerkając na prawnika. Pokręcił głową w zaprzeczeniu. - Ludzie i nieludzie podążając za pomnikami. Za przywódcami ze spiżu. Powinieneś… unikać okazji które mogą cię ośmieszyć. Granie na lutni taką jest. Pamiętaj że nikt nie pójdzie w ogień za błaznem.-
- Masz całkowitą rację - przytaknął Viktor - dlatego nie użyłbym mojej twarzy. Więc kosztem byłby tylko mój czas, ale zyskiem też najwyżej średnio dobry grajek… więc myśl od początku raczej była nietrafiona. Lepiej opłacić kogoś zewnętrznego. Ciężko byłoby benefaktorowi wytłumaczyć dlaczego poświęcam dwie godziny dziennie na brzdąkaninę…
- Poza tym ta skórka byłaby niewarta wyprawki. Nie potrzebuję aż tak bardzo oprawy muzycznej. - wzruszył ramionami Baltizar.


- Macie inne miejscowe nazwy dla części… - w końcu stwierdził Khal składając listę i chowając ją za kaftanem - Z początku mnie trochę zmyliły. Na zachodnim wybrzeżu nazywamy liliwanię katemerem, a merikottę zwykle foliuratiką. W moich stronach łodygi złotokróćca zwykle są uznawane za niewiele warte do stopnia gdzie alchemikom przynosi się tylko same kwiaty i liście bo zwykle odrosną i można ponownie w tym samym miejscu szukać… Otis ma dla nich jakieś kreatywne zastosowanie i chcecie je całe, czy metoda zachodniego wybrzeża będzie tu zadowalająca?
- Przynoś wszystko. Otis jest niemal dosłownym magiem, jeżeli idzie o kuchnię. To co napisał, to masz przynieść.
- Ayay, kapitanie - zasalutował dwoma palcami jak wesoły harcerzyk przyjmujący rozkaz.


Kaylie podeszła do Baltizara.
- Wczoraj z nami nie słuchałeś Otto... ale to pewno by cię zaciekawiło, bo i twoi tam się znajdowali. - odezwała się ciszej do gnoma - Jesteśmy wśród otoczenia króla dworu Fae i jego samego.
- Którego z nich?- zapytał beznamiętnie acz cicho gnom i wzruszył ramionami. - Cóż… może być problem. Etykieta nigdy nie była moją mocną stroną. Trzymam się plebejskiej i mieszczańskiej strony życia.
- Dworu Popielnego i Otto... To ten król.
- A… acha…- stwierdził po krótkim rozmyślaniu gnom, wzruszył ramionami. I tyle było z jego reakcji. Zresztą podszepty i tak robiły już swoje zwracając uwagę jego na szczeliny w stole.- Miło…
Kaylie pokręciła głową.
- Dziwak... - mruknęła tylko.
- Właściwe określenie to eksesyk… nie… ekscybi… aaa.. ekscentryk. - poprawił ją gnom z ironicznym uśmiechem.
- Ha - “zaśmiał się” pojedynczą sylabą rozbawiony Viktor, ale nie postanowił dołączyć do tej dziwnej dyskusji i nie przerywał śniadania.


Wędrówka przez miasto nastrajała gnoma w miarę pozytywnie. Lubił miarowe stukanie kostura o bruk. Lubił chaos dźwięków otaczający go ze wszystkich, lubił przekrzykiwanie się przekupek, lubił odgłosy targowania, ryki obciążonych towarami osłów.
Pozwalało mu to zagłuszyć nieludzkie szepty i jęki wydobywające się z każdego pęknięcia i każdej szczeliny. Pozwalało mu to zapomnieć o prawdzie.
Jedynie czasami… wszystko go przerastało. Zatrzymywał się, zerkał w puste zacienione uliczki, milczał wpatrując się… widział.
Widział pęknięcia, widział wynurzające się z nich plugawe macki, węzły, kończyny. Widział patrzące przez nie ślepia, pyski…
I wtedy zastanawiał się ile jeszcze… millenia, stulecia, lata, dni… miesiące. Ile jeszcze to potrwa nim szczeliny się rozszerzą, fasada pęknie. A to wszystko dookoła niego stanie się pyłem na wietrze. Nie wartym wspomnienia.

Jego dwa zwierzaki nawykły do takich przystanków. O ile w przypadku karcianego konstruktu jakim był najwyraźniej Etrigan można mówić o jakichkolwiek uczuciach. Dla Kaylie musiało być to nowe doświadczenie. Tym bardziej, że gnom tak zatrzymywał się znienacka i zerkał gdzieś w uliczkę popadał w jakiś rodzaj stuporu nie reagując w ogóle na otoczenie. I gdyby nie obecność jego dwóch “zwierzęcych” ochroniarzy byłby łatwym łupem dla złodziei.



Gildia najemników

Gdy w końcu dotarli na miejsce zamaskowana kobieta weszła z zadowoleniem do gildii. Uśmiechnęła się pod maską widząc reakcję nieudolnych oprawców. Umyślnie przeszła blisko grupki, która ją męczyła, ciesząc się ich nerwowością. Ach, to poczucie kontroli...

Zatrzymała się, gdy urzędniczka się do niej zwróciła.
- Nie będzie żadnych problemów. - uniosła dłonie - Naskarżyli na mnie?
- Pisk był dość głośny. - zauważyła kobieta - Podobnie jak płacz, oskarżenia o sterylizację i wołanie o kapłana. Nie wezwaliśmy straży tylko dlatego, że nasz nowy tenor się wstydził.
- Jest na mojej krótkiej smyczy. Będzie grzeczna. Przyszliśmy zatrudnić najemników. Zakładam, że to dobre miejsce na to?- wtrącił się gnom.
- Na pewno masz większą szansę znaleźć kogoś, niż krzycząc na ulicy. Czegoś konkretnego szukasz? - urzędniczka skierowała się w stronę biurka i dała znać, aby za nią podążał.
- Wojowników przede wszystkim. Kompetentnych ochroniarzy, może jakiegoś alchemika bądź uzdrowiciela. Maga ewentualnie. Taką małą grupkę. - wyjaśnił Baltizar.
Kaylie patrzyła dłużej za gnomem zadowolona, że maska ukrywa wzrok jakim go ogarnia, bo był mało przyjazny. Dopiero po chwili stanęła bliżej nasłuchując jego targu o najemników.
Zaś nieświadomy jej gniewu Baltizar czekał aż… skierują do odpowiednich osób. Byłoby mu wszystko jedno czy zrobi to Kaylie czy urzędniczka.
Urzędniczka zaczęła przeglądać jakieś dokumenty. Po chwili postawiła cztery kartki przed gnomen.
- Ori i Jor. Bracia z Krainy Mamucich Lordów. Duzi, silni, nie do końca bystrzy, ale spełniają wymogi jeżeli idzie o ochroniarzy. - wręczyła dwie pierwsze kartki Baltizarowi - Ofun. Alchemik z dalekiego południa. Specjalizuje się w medycynie i miksturach leczących. - kolejna kartka wylądowała przed gnomem - Inarion, elf z Kyonin, początkujący czaroklepa, ale coś już potrafi. Jak chcesz załatwić sprawę ich zapłaty?
- Stawka dzienna… albo tygodniowa.- odparł gnom przyglądając się dokumentom. Następnie podał je Kaylie zapewne po to, by sama wydała opinię na temat owych najemników opierając się o informacje z kartek.
Kaylie przejrzała kartki, zastanawiając się nad opcjami.
- Spisz umowę. - odezwała się do gnoma.
- Stawka dniowa… cztery monety za dzień? Cztery złote… - zapytał Baltizar urzędniczki uściślając rodzaj waluty.
- Na jak długo sądzisz, że będziesz ich potrzebować? - dopytała kobieta.
- Nie wiem. Tydzień mogę z góry, a potem się obaczy. Najwyżej dopłacę.- wzruszył ramionami gnom.
- Dobrze, więc tygodniowa zapłata z góry, później co tydzień dopłata. - wręczyła gnomowi umowę - Kiedy chce pan wyruszać?
- Jutro z rana. Niech stawią się w karczmie “Popielny Dwór”. Tam obecnie pomieszkuję.- odparł gnom sięgając do sakiewki. I zaczął odliczać pieniądze. Sto dwanaście monet wylądowało na blacie.
- Oczywiście. - odpowiedziała kobietach zbierając monety i wkładając do koperty - Czy jeszcze coś sobie państwo życzą?
- Nie wiem. Życzymy jeszcze czegoś sobie? - zapytał Bajarz zwracając się do towarzyszki.
- Nie wydaje mi się. - stwierdziła Kaylie.
- Niczego więc. - odparł gnom i rzucił przez ramię “do widzenia” w kierunku urzędniczki. Po czym ruszył do wyjścia, a Etrigan i Jogmeth podążyli tuż za swoim panem.



Antykwariat.

Do antykwariatu gnom doszedł już sam nie licząc oczywiście jego zwierzęcej świty. Był z tego zadowolony, bowiem w tym przybytku miał do załatwienia prywatną sprawę.
Baltizar zszedł po kilku schodkach do niskich drzwi i przekroczył próg.
W środku było dość ciemno. Półki ozdobnych zabytkowych mebli zastawione były różnymi przedmiotami, zarówno użytkowymi jak i dekoracyjnymi. Od starych (ale kompletnych) gier planszowych do ciosy mamutów… zdobionych złotem i masą perłową. Był nawet spetryfikowany ząb smoka. Były też i kompletne zabytkowe zbroje, kiedyś służące wojownikom… teraz bardziej nadające się na ozdobę pokoju. Także broń na półkach wydawała się bardziej użyteczna jako dekoracja niż oręż do walki. Gnom nie potrzebował wyczuwać magii, by zorientować się że sporo z tych przedmiotów nasączono magicznymi mocami. Niemniej skoro znajdowały się w tym miejscu, magiczna moc napędzająca ich efekty… znacząco osłabła. Hełm w jego plecaku pasował do tego miejsca.

Więc Baltizar zaproponował jego sprzedaż. Srebrnowłosej kitsune… No to już gnoma przestało dziwić to, że Etrigan zwracał na siebie uwagi przechodniów. Skoro lisoludzie tutaj żyli nie ukrywając swojej natury to nic dziwnego że konstrukt… nie dziwił nikogo. I jak się okazało jego właściciel przyciągał większą uwagę niż on sam.

Baltizar niewiele wiedział na temat Pierwszego Świata, miejsca skąd pochodziły zarówno gnomy jak i fey. Co zresztą nie było niczym dziwnym. Minęły chyba millenia odkąd jego lud opuścił tamto miejsce. Jego wiedza opierała się na zapiskach i badaniach uczonych które udało mu się dorwać. I nie było tego wiele… więc Popielny Dwór fey niewiele mu mówił.

Sprzedawczyni nie przerywała mu rozmyślań sądząc zapewne, że debatuje nad zakupem któregoś z towarów. Sytuacja jednak była odwrotna. Gnom bowiem przyniósł hełm do sprzedaży. Kitsune… nie była nim zainteresowana. Miała bowiem własny egzemplarz. Baltizar tym się nie przejął za bardzo. Transakcja bowiem nie miała dla niego znaczenia. Informacje za to już tak.

Kitsune nieco wiedziała na temat jego “skarbu”. Że był to rodzaj hełmu do nurkowania. Wzmocniona skóra trzymała wodę na zewnątrz, a magia powietrza w środku, sprawiała, że było czym oddychać… oczywiście wtedy kiedy jeszcze działał. To akurat było dla jednak mniej ważne od innych faktów, takich jak pochodzenie, miejsce jego znalezienia, wiek…
Na szczęście sprzedawczyni miała informacje i na ten temat.
Hełm jest definitywnie gnomiego pochodzenia, symbole na hełmie są znakami kilku wymarłych klanów w tym i kilka z głębinowych gnomów zwanych Svirneblinami. Hełmy takie znaleziono w starym kraterze, w którym znajdowały się szczątki jakiejś budowli wykonanej z żelaza. Sam hełm może mieć 7, 8 tysięcy lat.

I to były informacje które obudziły iskrę zainteresowania w oczach Baltizara. Uśmiechnął się. Podziękował za nie i zaproponował kolację na jego koszt w karczmie Popielny Dwór.



Popielny dwór.

W karczmie miał niewiele czasu na rozmyślanie o informacjach które zdobył. Zanotował pospiesznie je w swoim notatniku, łącznie z lokalizacją owego krateru. Który znajdował się dwa dni drogi na południe od miasta. Kitsune była nawet na tyle usłużna, by pokazać mu ową lokalizację na mapie… co przypomniało gnomowi, że przydałoby się taką mapę jutro kupić.
Na razie jednak ruszył by spotkać się z Otto, powiedzieć mu o tym że być może zjawi się w jego przybytku kitsune o srebrnym futrze. I że tym co zamówi ma obciążyć rachunek Bajarza.
A potem szykował repertuar i scenę. Przypomniał sobie, że powinien jakiegoś muzyka zwerbować w ramach tła do występu, ale… to raczej przy innej okazji. W końcu wkrótce i tak opuszczał miasto w związku z misją której się podjął.

 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 29-04-2024 o 15:43.
abishai jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 29-04-2024, 15:51   #20
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację



- Panie Goodman! - Zawołał Malm gdy Viktor stanął we framudze jego biura - Znowu przyszedł pan interferować w wymiar sprawiedliwości?
- Nie dziś, panie sędzio Serg. A przynajmniej się nie spodziewam. Mam jeszcze dziesięć minut okienka nim lecieć będę musiał. Przyszedłem sprawę obejrzeć, chcę poznać lokalne zwyczaje nim otworzę własną praktykę, ale uznałem, że przywitam się. Jakieś ciekawe problemy się trafiły od naszego ostatniego spotkania?
- A nawet gadać się nie chce…
Ale mimo to gadali. Viktor musiał się delikatnie spieszyć, kierując rozmowę na odpowiednie tory, bo potrzebował zmieścić się w dość krótkim czasie aby sędzie nie poczuł, że całą przerwę mu zjadła ta dyskusja.
“Powoli rozglądam się za lokacją dla kancelarii.”
“Nie spieszy się na razie… chcę poznać ludzi Evercrest. Pooddychać jego powietrzem.”
Wiele innych semi-zaplanowanych zdań przygotowujących Malma i prowadzących jego myśli torami zaplanowanymi przez Khala.
- Niestety, bardzo przyjemnie mi się rozmawia, mam nadzieję, że znajdzie się jakaś okazja na poważniejszą dyskusję bez tak brutalnych ograniczeń czasu, ale muszę niestety już iść.
- Moglibyśmy kontynuować ją w bardziej kameralnych okolicznościach. W górnym mieście mamy zajazd “Purpurowy Indor”. Elitarne miejsce, gdzie nie wpuszczają pospólstwa i dzięki temu trzymają bardzo przyjemny standard. Macie czas około trzech godzin po południu w wealday? Za dwa dni?
- Z wielką przyjemnością zorganizuję sobie czas, sędzio Serg.
- Cieszę się niezmiernie. Będziecie potrzebować zaproszenia, gdzie kazać je wysłać?




Przyjemna rozmowa o niczym i o wszystkim towarzyszyła Kaylie z Khalem gdy droga prowadziła ich za miasto. Był swobodny. Był wesoły. Był towarzyski i czarujący. Prawie nie czuć było napięcia.

Byli na wzgórzu, pod wiekowym dębem. Mały Khali dawno temu wybrał to miejsce. Częściowo dla tego właśnie dnia… aby i trzy dekady później móc łatwo je odnaleźć. Ułamany nagrobek porósł mchem, a przed nim tylko małe wgłębienie pozostało w ściółce po odkopanym dawno temu grobie. Prawie można by to zignorować jako naturalną formację gruntu, gdyby nie wiedzieć z czego to wynikało.

Przycupnął przed kamieniem nagrobnym i nożem zdarł porosty i ziemię, powoli ukazując ledwie widoczny napis.

Tisis Frey
4667- 14 Gozran 4496

Kamień skruszał przez dekady i kilku liter można było się dopatrzyć tylko wiedząc których się szuka.

- Miałem dość pieniędzy może na trzy dni - Ton miał rzeczowy. Perfekcyjnie spokojny i opanowany, choć nawet nie próbujący ukryć złego nastroju. Usiadł na powalonym pniu. Zza koszuli wyciągnął bukłak i upił odrobinę. Wyciągnął go do Kaylie w propozycji - Cienkie wino - doinformował nim kontynuował - Miałem już trzynaście lat… Nie stać mnie było nawet na łopatę. Pożyczyłem ją. Trumna i nagrobek to była zrzutka. Wielu ludzi coś od siebie dodało, bo wiedzieli, że ten wyrok był błędem. Kto co mógł bez ryzyka dla własnych rodzin. Bez tego ten dąb musiałby być jej nagrobkiem i bym musiał ją zakopać w gołej ziemi jak zdechłego psa. Trochę po tym jeszcze zostało. Chciałem oddać, ale jakiś półkrasnolud kazał mi to zatrzymać i inni przytaknęli. Nie jestem pewny jak bym sobie poradził bez tych pieniędzy… ale aby być szczerym w ogóle nie jestem pewny jak sobie radziłem przez kolejne pięć lat. Cały ten czas zlewa mi się w jeden ciąg. Jak cug alkoholowy gdzie traci się dni, a nawet tygodnie.
Kaylie nic nie mówiła odkąd już zbliżyli się do grobu. Pozwalała Khalowi mówić, nie wchodziła w słowo. Obserwowała grób i wyobrażała sobie małego chłopca chowającego mamę. Wiedziała o czym mówi, gdy wspomniał cug alkoholowy... tego sama doświadczyła. Prawie bezmyślnie przyjęła wino oczekując na dalsze słowa.
- Oczywiście długo nie mogłem zasnąć po tym jak wyszłaś - kontynuował po chwili zadumy - Miałem czas przemyśleć co chcę ci opowiedzieć. Miałem całe wywody, historie, opowieści i lekcje których mnie nauczyła - mówił ze smutnym, ale łagodnym uśmiechem bawiąc się suchymi gałązkami w rękach - Wszystko zbladło gdy zastanawiałem się jak ci ją opiszę. Była piękna. Tak mi mówi moja pamięć… ale nie pamiętam jej twarzy, ani koloru włosów. Nawet jej głos mi gdzieś umknął po drodze. Śpiewała mi kołysanki… wiem to. Pamiętam jakie uczucie we mnie to wspomnienie budziło jeszcze je miałem. - Khal usłyszał krótkie słowa magii, które wyszły od Kaylie, a gdy nią spojrzał, zobaczył jak patrzy w stronę nagrobka.
Kamień nagrobka zaczęła otaczać delikatna poświata, kapłan mógł zauważyć drobne kamyki i pył lecące w stronę memoriału. Luki w kamieniu zaczęły się wypełniać, mech zaczął odpadać, wypychany nową masą kruszcu. Stary, zmarnowany napis nabrał ostrości i znów był widoczny w pełnej krasie. Kiedy zaklęcie zakończyło swoje działanie, nagrobek wyglądał tak jak Khal go zapamiętał.
Khal uśmiechał się gdy obserwował działanie zaklęcia.
- Potrzebuję ją znaleźć, Kaylie… Wiem, że jestem pokrzywiony… że wielu ludzi utraciło rodziców i znacznie więcej a potem się z tym pogodziło i byli szczęśliwi. Wiem, że ja też dawno powinienem zamknąć ten rozdział i, że byłoby to znacznie lepsze dla mnie. Ale do stu piekieł… nie potrafię.
Kaylie położyła palec na ustach Khala.
- Nie gadaj bzdur, by się karać. Masz prawo do tych uczuć.
Kącik ust Viktora uniósł się w lekkim uśmiechu. Złapał ją za nadgarstek z siłą z jaką chwytało by się motyle i ucałował ją przegub dłoni.
- Rozumiem czemu nie chcesz abym szedł na rozmowę z Filią - kontynuował po chwili - To co widziałaś wieczorem dwa dni temu… to był moment kiedy przeszłość mnie rąbnęła najmocniej od dekad i to na dwa sposoby na raz. Coś czego się zupełnie nie spodziewałem i w żaden sposób nie byłem gotowy. Nie traktuj proszę tego jako mojego determinatio personae. Uwierz mi, prawnik który nie potrafi nad sobą zapanować nie osiągnąłby dziesiątej części mojego sukcesu - uśmiechnął się próżnie, gdy myśli pokazały mu drogę którą pokonał z samego dna na najbogatsze salony Cheliax.
- Wiem, że minął miesiące, albo lata nim uda mi się dorwać Aegona. Wiem, że przed tym momentem będę musiał z nim rozmawiać i przesympatycznie się uśmiechać. Pewnie chwalić jego umiejętności oraz służbę Evercrest i jestem na to gotowy. Nie musisz się bać, że odwalę cokolwiek w rozmowie z jego córką. Więcej… chcę aby dziewczyna mnie polubiła. Wyrobić sobie renomę w jej oczach, bo ona jest najprostszą drogą do jej ojca. Ale również mam być twarzą kultu. I kiedyś będziemy chcieli zrobić z niego oficjalną religię. Potrzebujemy aby jak najwięcej wielkich imion miejscowej polityki miało do mnie zaufanie.
- Ja za to nie chcę być uznawana za twojego podwładnego. - mruknęła - Nie myśl, że będę kiedykolwiek wyznawać go... Czy służyć tobie jako jego kapłanowi. Umiem sama załatwiać sobie pracę, nie trzeba mi niani.
Khal zmarszczył brwi w konsternacji gdy przenosił spojrzenie z nagrobka na stojącą obok Kaylie.
- Odnoszę wrażenie, że rozmawialiśmy już o tym - uśmiechnął się nieco opiekuńczo nim nie opuścił znów spojrzenia na imię swojej matki. - Czy cokolwiek, co kiedykolwiek powiedziałem albo zrobiłem sprawiło, że poczułaś jakbym tego oczekiwał?
- Doświadczenie. - odparła - Dla Cheliaxan istotna jest hierarchia. Prawnicy też cenią porządek.
Khal milczał chwilę rozważając jak chce na to odpowiedzieć.
- Miałem dwadzieścia dwa lata kiedy pierwszy raz przekroczyłem granice Cheliax. Byłbym ci wdzięczny… - zaczął bardzo powoli dobierając słowa - Gdybyś oceniała mnie w kontekście moich własnych wyborów i zachowań, a nie ogółu nacji której częścią się nawet w pełni nie czuję. Byłabyś w stanie to dla mnie zrobić?
Kaylie patrzyła poważnie na Khala.
- Powiedz mi jedno... Ty zdajesz sobie sprawę, że ci w całości nie ufam?
Viktor zaśmiał się pod nosem.
- Oczywiście, że nie. Podważałbym twój intelekt gdybyś całkowicie ufała. Rozumiem kim jestem. Pomijając narodowość na pewno jestem chelixiańskim adwokatem. Mówię: “nie kłamię jeśli mi nikt za to nie płaci” ale to może być kłamstwem samo w sobie. Nawet jeśli nie jest… to da się to łatwo kreatywnie zinterpretować. Zaufanie do kogoś takiego jak ja wymaga czasu i dobrej woli. Dobra wola chyba jest - pół-uśmiechnął się zbójecko - ale nie licząc naszej przygody przed laty to znamy się trzeci dzień. A wtedy też może i cię nie okłamałem, ale definitywnie pokazywałem ci precyzyjnie wybrany aspekt mnie, więc bym tego nie liczył.
- Więc wybacz kochanie, że zachowam moją nieufność, co? - odparła delikatnym tonem.
Khal zmarszczył brwi zastanawiając się przez moment by po chwili dojść do wniosku, że Kaylie poinowaciła dwa tematy które dla niego były osobne… ale zamierzał drążyć tematu bo to nawet nie tak, że “się myliła”. Po prostu myślała inaczej.
- W porządku, kruszyno… Więc tym bardzo nieklasycznym wstępem: Galt.
Zatrzymał się na chwilę aby dać jej jeden oddech na oswojenie się z na pewno ciężkim tematem.
- Jeśli dobrze składam elementy układanki to dekadę przed nimi uciekasz. Nie pytam co im zrobiłaś, bo na pewno więcej niż sam pakt z diabłem, ale… jaka jest szansa, że teraz gdy osiadłaś na miejscu to cię tu znajdą? W jakiej sile spodziewasz się, że by wtedy przyszli? I czy oni ścigają Kaylie, czy Avruil?
Nie patrzył na nią. Dawał jej tę prywatność, samemu wciąż siedząc na pieńku, ale nie wciskając już spojrzenia w nagrobek.
W pierwszym momencie Khal zobaczył nerwowe spięcie kobiety, która zadrżała w odruchu. Uśmiechnęła się krzywo, co dało więcej nerwowego wizerunku.
- Szukaliby Avruil Myanmarsar. - odparła z pogłosem fałszywego spokoju - Nie wiem ilu, nie wiem czy znajdą i nie. To nie chodzi po prostu o pakt. Nie chciałam osiadać na długo i nadal mnie to niepokoi. - mruknęła patrząc w rozrzucaną butem ziemię.
Khal stęknął lekko gdy wstawał. Przeciągnął przygarbione jakiś czas plecy i obrócił się do niej.
- Chodź no tu, króliczku… - poprosił, ale to była bardziej informacja i objął ją ramionami w uścisku. Nie mocnym, ale też wcale nie delikatnym - Przepraszam, że cię przez to przeciągam - mówił cichym tonem, pełnym łagodności i zrozumienia - Widzę ile cię to kosztuje, ale to jest ważne… Dasz radę?
Khal czuł spięcie mięśni Kaylie, gdy ją utulił. Jakby całość jej ciała skamieniała.
- To jest poza twoim zasięgiem umiejętności. - wyszeptała - Wykracza ponad możliwości każdego z nas.
- Zawsze - powiedział ze stanowczością - są opcje. Lepsze, gorsze… ale są. Nawet mysz ścigana przez tygrysa ma możliwość ujścia z życiem. Rozumiem, że nie ma tutaj mowy o wyprawniczeniu cię z przewin, ale to nie jest wszystko co potrafimy. Jednak potrzebuję wiedzieć więcej… Dasz radę przejść przez kilka trudnych pytań?
Kaylie bez oporów wysmyknęła się z ramion Khala i stanęła bokiem do niego.
- Możesz pytać. - powiedziała odwracając wzrok od mężczyzny.
- W skali od jeden do dziesięciu… - zaczął Khal wracając na swój pieniek i nie patrząc nawet w kierunku Kaylie. Nie chciał by czuła się konfrontowana. Przytłoczona. Dlatego oddał jej silniejszą pozycję gdzie to ona patrzyła na niego z góry, a on nie patrzył na nią w ogóle.
-... gdzie jeden to pakt z diabłem, dziesięć to złożenie diabłu w ofierze dziecka ich przywódczyni? Jak bardzo chcą cię dopaść?
Milczała dłuższą chwilę, jakby ważąc odpowiedź by w końcu szepnąć:
- Dziesięć.
Khal… potrzebował chwili. Jeśli słusznie oceniała skalę swoich przewin… to żyła tylko przez to jak Galt był wyniszczony dekadami krwawych rewolucji, poprzedzonych morderczymi rewolucjami po których nastąpiło jeszcze więcej okrutnych rewolucji. Jakby ktokolwiek tak mocno nadepnął na odcisk Cheliax, czy Nidal… jeden arcymag. Jedno Życzenie. I ten ktoś już jest w dybach w królewskim lochu. Galt mogło już zwyczajnie nie mieć tak potężnych czarodziejów na swoich usługach.
- Za dwa dni cię zapytam co to dokładnie było. Przepraszam za to. Oczekiwałem szóstki, może siódemki. Ale jeśli mówisz, że to jest aż tak dla nich złe jak złożenie dziecka lidera narodu w ofierze… to to jest zbyt ważne i ma gigantyczny potencjał aby storpedować wszystko co tu robimy, potencjalnie równając pół Evercrest z ziemią a nasze dusze skazując na łaskę zawiedzionego diabła. Oswój się proszę z tą myślą i bądź gotowa.
- Drugie pytanie. Kiedy ostatnio poczułaś na karku ich oddech? - kontynuował po chwili.
- Kiedy wciąż znajdowałam się w Galt i nie przemieszczałam się tak często... - spojrzała w ziemię - W sumie to jakby było spokojnie przez ostatnie kilka lat...
- A Galt jak dawno opuściłaś? Jesteś w stanie choćby przybliżyć co znaczy “kilka lat”? Trzy a siedem stanowi drastyczną różnicę.
- W Galt nie byłam już prawie dziewięć lat. - westchnęła - A kilka to właśnie około trzech.
- Przed czy po naszej przygodzie z kryptą jak-mu-tam-było? I jak to wyglądało? Zobaczyłaś ich szukających ciebie, ale wymknęłaś się niezauważona czy doszło do bezpośredniego kontaktu?
- Zabiłam nasłanego łowcę nagród. - powiedziała bez emocji.
- Bene - “dobrze” przytaknął Khal ignorując, że nie usłyszał odpowiedzi na jedno z pytań… nawet przed sobą musiał przyznać, że to była bardziej jego ciekawość.
- Masz pomysł jak cię znalazł? I rozumiem, że on też ścigał Avruil i nie powinien wiedzieć, że posługuje się ona teraz aliasem Kaylie?
- Może poznał alias szukając, ale niekoniecznie pracodawcom przekazał... - powiedziała cicho - Możliwe, że był dobry w swojej robocie.
- Nie dość dobry, na szczęście. I to by się raczej zgadzało. Po co miałby przekazywać, jeśli wierzył, że sobie z tobą poradzi? I jakby przekazał to raczej oznaczałby początek bardzo aktywnego okresu dla ciebie, a nie ostatnie perturbacje. Marne szanse, ale… czy wynajęcie małej drużyny początkujących poszukiwaczy przygód za jakiś pieniądz aby znaleźli jego ciało i sprowadzili jego czaszkę jest w ogóle w zasięgu realności? Jestem kapłanem… zadałbym mu kilka pytań.
- Khal... Nie zadawałam sobie trudu by go pochować. Nie marnowałam na to czasu.
- Tsk… tak się spodziewałem, ale warto było spróbować. Czułbym się głupio jakbyś za dwa miesiące mi powiedziała “ale nie pytałeś”. - Viktor wstał i złożył ręce w piramidkę myśląc. Po chwili odwrócił się wreszcie do niej. Jego ton, postawa, mimika… wyrażały troskę i zmartwienie, ale również determinację i pewność.
- Po takim czasie najlepsze szanse by cię znaleźć mają przy pomocy magii. Stosujesz prewencyjnie Wykrycie Wróżeń? Nie jest niezawodne ale może nas ostrzec. Jak trochę ustabilizujemy nasze finanse zaczniemy cię okładać Nondetekcją, ale to będzie siedemdziesiąt pięć sztuk złota na dobę... chwilowo nie mamy takiej płynności, nie na dłuższy czas… ale mam już pewien plan, zobaczymy tylko czy wypali.
Kaylie patrzyła chwilę w ziemię nim westchnęła ciężko.
- Azazel... On wiedział, że po zbrodni będę na celowniku. Ostatnie co dziesięć lat temu do mnie powiedział brzmiało "uciekaj". - uniosła wzrok na Khala wyciągając spod ubrania zawieszony na szyi srebrny amulet w kształcie łezki niczym zamkniętego oka leżącego na piórze.
Khal podszedł bliżej łagodnym krokiem. Z niewypowiedzianym, ale zadanym spojrzeniem i postawą pytaniem “mogę?” wzniósł amulet na dwóch swoich palcach na dwa cale do siebie, gdy inkantacją otwierał swoje oczy na magię.
- Skrzywienie zawodowe. Tak naprawdę nic nie wiesz póki nie potwierdzisz - skomentował swoją potrzebę upewnienia się, że amulet jest magiczny.
- Już rozumiem co miałaś na myśli mówiąc, że cofnięcie paktu by sprowadziło ci przeszłość na głowę - cofnął się krok aby nie naruszać więcej barier które w tym momencie dla Kaylie na pewno były ważne.
- W porządku… Rozumiem teraz ciebie chyba trochę bardziej. Wiem już czemu stresuje ciebie wizja pozostania w miejscu dłuższy czas i rozumiem twój strach. Też bym się bał na twoim miejscu… bah… trochę się tego boję będąc na MOIM miejscu. Siedzimy w tym teraz razem… i ufasz mi czy nie… - wzruszył ramionami z grymasem bezsilności - … będziesz miała mój gniew po swojej stronie gdy przyjdzie co do czego i moje możliwości gdy będziemy temu przeciwdziałać.
- Ty też jesteś poszukiwany? - zapytała uspokojona słowami Khala patrząc na niego łagodniejszym wzrokiem - Czemu się boisz?
Khal stęknął w ułamku sekundy niezrozumienia nim nie opuścił głowy do ziemi, śmiejąc się cicho pod nosem.
- Nie, nie… nikt mnie nie ściga… - zaprzeczył rozweselony, ale szybko spoważniał - A przynajmniej nie powinni… Z Czerwonej Loży odszedłem zgodnie ze wszelkimi procedurami. Może być pewien zgrzyt gdyby wyszło, że porzuciłem Księcia Ciemności na rzecz innego diabła, ale… bardzo niewielka ich część rzeczywiście jest tak fanatyczna aby polowanie na czarownice mi urządzić. Byłem szkolony na jego kapłana, ale ostatecznie nie przyjąłem żadnych święceń, więc nawet za apostatę ciężko mnie uznać.
- Powiedziałem, że boję się trochę tego, że CIEBIE ścigają. Bo siedzimy w tym teraz razem. I są ku temu dwa bardzo ważne dla mnie powody. Pierwszy: nasz nienarodzony kult nie może sobie pozwolić aby ciebie stracić. Drugi: JA ehmm… - zawahał się krótki moment gdy formułujące się w jego głowie myśli nagle przestały brzmieć… niezobowiązująco. Coś niedookreślonego między drzewami odciągnęło jego spojrzenie… - nie chcę ciebie stracić.
Kaylie chciała coś powiedzieć, ale po ostatnich słowach zamilkła. Wyraźnie ich się nie spodziewała.
- Ty... zależy ci na mnie?
Khal zamknął oczy kierując twarz do nieba i spuścił powoli z siebie powietrze kupując sobie czas nim coś głupiego by powiedział.
- Ufff… więc na prawdę powiedziałem to na głos, co? Heh… Ja… nie wiem czego chcę.
Khal zawahał się na kilka chwil gdy szukał nie tyle słów, co odpowiedzi. Miał dotąd czas. Nie musiał decydować. Mógł to odkładać na później i na później, ale teraz… teraz potrzebował jakiejś odpowiedzi. I sam się w ten róg zapędził, nawet nie mógł zrzucić winy na Kaylie za dopytywanie.
- To dla mnie coś nowego. Wiem… że nie chcę by coś ci się stało. Chciałbym abyś mogła przestać się wreszcie bać. I nasze rozmowy… jak się wspieramy… to jest dla mnie cenne i nawet teraz boję się, że wypowiedzenie tego wszystkiego na głos zerwie tę nić porozumienia… - otworzył usta by dalej mówić, ale zamknął je jednak i spojrzał na Kaylie łagodnie. Bez presji, czy nacisku. Bez oczekiwań, jednak z ciekawością… wyszukując odpowiedzi na pytanie którego nie zadał w jej postawie, w jej twarzy i oczach aby poznać…
Kobieta patrzyła na Khala z wyrazem zaskoczenia, który jednak szybko przerodził się w zrozumienie. Westchnęła lekko, rozejrzała się i zaatakowała pocałunkiem zaskoczonego Khala. Zamknął on oczy dopiero po chwili i pozwolił sobie odpłynąć, czując pod mostkiem ekscytację, podobną tej którą czuł gdy pierwszy raz uczył się kobiecego ciała, dawno temu, między regałami ksiąg w bibliotece Isger. Pocałunek trwał i trwał i nie miał w sobie nic z niewinności jak wcześniejsze buziaki, a wszystko z namiętności. Niemal bezwiednie ujął jej biodro i przyciągnął do siebie, gdy palce drugiej dłoni przeplatały się z jej włosami, z kciukiem opartym o jej skroń. W końcu rozwarli się i oparli swoje czoła o siebie. Khal wciąż obejmował ją w biodrach, a kciuk gładził czule policzek. Nie pośpieszał tej chwili… naprawdę mu się ona podobała.
Zobaczył pojawiający się rumieniec na policzku Kaylie, która chrząknęła i odwróciła twarz w bok w jakimś zawstydzeniu.
- Musimy iść do straży... - przypomniała.
Khal przez dłuższą chwilę nie odpowiadał, patrząc tylko na nią z rozczulonym uśmiechem na twarzy gdy jej rumieniec się tylko pogłębiał.
- Przeurocza jesteś taka zakłopotana, Gwiazdeczko - zaśmiał się przekornie i pocałował skroń nim ją puścił.
- Mamy jeszcze zioła do pozbierania - zwrócił uwagę - ale znam je. Nie zajmie nam to dużo czasu. Katemer nie lubi słońca, ale lubi wiatr. Najłatwiej go znaleźć przy większych… - opowiadał prowadząc ją trochę głębiej w las, gdzie można było je łatwiej znaleźć, ale… myślami był trochę gdzie indziej. Choć już pocałunek się zakończył to wciąż czuł jej usta na swoich. Choć szedł przodem to wciąż widział jej rumieniec i czuł, że wypali on mu się w pamięci bardzo przyjemnym wspomnieniem.




Kaylie z Khalem wracali do miasta znaną już sobie drogą. Po drodze zdjął iluzję ze swego ubioru. Kapitan straży chciał prezentować się bardziej jak kolejny awanturnik, nie prawnik, a pancerz który zawsze na sobie miał, puklerz i młotek bojowy bardziej odpowiadały temu wizerunkowi. Kiedy indziej przedstawi jej się jako ktoś więcej.
- W porządku, Cukiereczku - zmienił temat w końcu na ważny - nie poruszamy aspektu mojego zawodu, ale nie kłamiemy i kręcimy najwyżej odrobinę. W granicach dobrej woli. Jesteśmy poszukiwaczami przygód i jesteśmy tu po robotę. Pamiętaj, że chodzi nam przede wszystkim o renomę, ale nie przeginamy. Targujemy się z wyczuciem i przynajmniej odrobinę uśmiechamy… - spojrzał na jej maskę z powątpiewaniem - … przynajmniej JA się uśmiecham. Filia ma docenić nas za łatwość współpracy, a potem za kompetencje aby chciała potem brać precyzyjnie nas do takich robót. I na siedem niebios… pamiętaj, że jestem Viktor Goodmann. Wątpię aby pamiętali Khala, ale nie ryzykujmy.
Kobieta szła milcząc, pogrążona w swoich myślach. Khal był przecież związany z państwem, na które Galt miało uczulenie. Ba! On najwyraźniej miał być kapłanem Asmodeusza, a co ona zrobiła? Nie wystarczy wcześniejsza zdrada to musi kolejnej się dopuszczać?
Kaylie ścisnęła usta niezadowolona z siebie. Oczywiście, Khal pewnie miał to diabelskie doświadczenie z kobietami i ona wpadła w jego czar. Było to dla niej ciężkie doświadczenie, jako że z jednej strony była zła na siebie, a z drugiej czuła podekscytowanie odkąd tylko zakończył się pocałunek.
- Przy straży nie mogę trzymać maski, wiesz o tym? - wyrwała się z zamyślenia - Tacy nie lubią jak ktoś ukrywa twarz cały czas. I zdajesz sobie sprawę, że pracujesz dla mnie?
- Ho ho ho - roześmiał się Khal wesoło, nieco pobłażliwie odkładając na później temat maski i rozejrzał się ukradkiem czy na pewno ich rozmowa jest prywatna - Niestety muszę odmówić. Jestem tutaj nie tylko dla Aegona, ale przede wszystkim by budować naszą, a szczególnie moją personae publica. Mam być twarzą kultu. Arcykapłanem nowej religii. Nie mogę mieć nikogo nad sobą… ale mogę mieć równego mi partnera, albo przyjaciółkę bez powiązań natury hierarchicznej. Więc… jeśli masz dobre powody bym tutaj “pracował dla ciebie” to najwyżej w wielkim cudzysłowiu i ubieramy to tak, że oddaję ci towarzyską przysługę, ale wtedy potrzebuje je usłyszeć i zważyć… i wtedy możliwe, że inaczej się ubiorę.
- Pomogłam ci uratować dupę, jak zawierzyłeś wtedy tym dwóm w grobowcu, mistrzu oceny charakteru. - Khal miał wrażenie, że pod maską nastąpił wredny uśmieszek - Spłacasz jako mój prawnik, co będzie mi umowami się zajmował.
- Kaylie! Gwiazdeczko! - Zaprotestował Khal, ale głos mu się śmiał - Już mi stare przeboje odgrzebujesz? - zapytał, chichocząc pod nosem w rozbawioniu.
- Byś nie zapomniał, jak tak się chwalisz!
- A pfff… - niepoważne prychnięcie było odpowiedzią - Niech ci będzie. Ważniejszy temat: Podałaś mi pretekst. Wymówkę. Legendę. Chwilowo niech będzie, ale jaki masz ku temu powód? Bo mi ta bajeczka zwiąże ręce i znacznie ograniczy możliwości socjalne. Muszę usłyszeć co mamy na tym zyskać jeśli mam na to przystać.
- Jaki powód? By mi ktoś zajmował się tymi prawnymi nudziarstwami i nie pozwalał mnie przerobić. A twój powód? Zawsze mogłabym ci dać jakiś...
Khal aktywnie wstrzymał się aby nie zwizualizować sobie co mogła mieć na myśli.
- To jest bardzo kusząca propozycja którą z radością przenegocjuję z tobą potem, ale teraz chciałbym się skupić na tej wizycie jako kroku do osiągnięcia naszego większego celu. Jeżeli pójdę tam jako niezainteresowany samą sprawą prawnik to raz: prawdopodobnie będę w ogóle pasował tam jak pięść do nosa. Otwarte umowy kierowane do szerokiego grona tak zwanych poszukiwaczy przygód... - zatrzymał się na chwilę nim nie machnął ręką - długi bełkot legislacyjny - stwierdził i podjął temat już u wniosku - Niekoniecznie obecność prawnika w momencie dopytywania o takie otwarte zlecenie, które każdy może podjąć, będzie adekwatna. Jak byśmy mieli wyłączność to co innego.
- Drugi, ważniejszy powód… to moja swoboda. Jako twój prawnik w takiej sytuacji bym słuchał i się nie odzywał aż do momentu gdy trzeba by coś atramentem potwierdzić. Potrzebuje pretekstu aby wejść z nią w dialog. Dopytywanie o szczegóły zlecenia jest takim pretekstem który pozwoli mi zasiać ziarna jej sympatii do mojej osoby…
- Khal... Musisz zrozumieć jedno. JA też mam swoją renomę. - mocno zaakcentowała.
- W porządku, rozumiem - odpowiedział Viktor konsolidacyjnie, akcentując w sposób nie poddającym w wątpliwość, że fakt ten nigdy nie podlegał żadnej dyskusji - czy ta renoma wymaga od ciebie aby wszyscy twoi współpracownicy byli w podległej tobie relacji?
Kaylie patrzyła z irytacją.
- Więc jak to widzisz? Że tak po prostu jesteśmy w komitywie?
- Tak. Od początku mi o to chodziło. Rozumiem jak osobistą sprawą jest reputacja na którą się samodzielnie zapracowało więc nie prosiłbym ciebie abyś na rzecz naszej sprawy ją poświęcała. Tak samo ja mojej bym nie chciał poświęcić - przytaknął jej ze zrozumieniem.
- Dlatego mam na sobie teraz mój pancerz i nie chowam broni. Jesteśmy dwójką szeroko pojętych poszukiwaczy przygód i z powodów nieistotnych dla nikogo poza nami samymi pracujemy razem. Bez hierarchii między nami, bez komplikacji. To tak frustrująco brzmi?
- A jak to widzisz w powiązaniu z dalszymi twoimi prawniczymi zabawami i możliwym naszym pojawieniu się na jakimś przyjęciu?
- A bo to jeden książę w historii chwycił miecz, uratował księżnikę i wziął ją potem na bal? Jednego szlachcica porwał zew przygody? - zapytał z uśmiechem - To się nie wyklucza. Dlatego właśnie nie poruszamy tematu mojego zawodu, ale nie kłamiemy gdyby przyszło co do czego. W przyszłości Filia pozna mnie również jako adwokata z własną kancelarią i może być zdziwienie, ale nie może mieć poczucia bycia oszukaną. Wszelkie nierówności wygładzę potem urokiem osobistym. Jak na razie mnie nie zawodzi. Może tak być, psze pani? - zapytał się z wesołym uśmiechem.
Kaylie jedynie coś odburknęła, ale skinęła głową, choć było widać, że ciężko to przełyka.
Viktor uśmiechnął się i złapał jej dłoń delikatnie zatrzymując w miejscu. Pochylił się do ucha, gdy ujmował jej łokieć z łagodnością, ale też… czymś niedookreślonym.
- Jeśli poprawi ci to humorek, Kruszyno - mówił niskim prawie-szeptem, na tyle blisko, że czuła ciepło jego oddechu - to możemy potem negocjować sytuację w której będziesz zdecydowanie… górą - zaproponował uśmiechając się zbójecko. Puścił porozumiewawcze oczko i pomaszerował bez pośpiechu dalej. Dopiero dwa kroki później pozwolił jej dłoni wysunąć się bezwiednie z jego palców.
Oczy Kaylie wyraźnie się rozszerzyły, gdy Khal powiedział o byciu "górą". Żałować mógł tylko, że maska ukrywała resztę twarzy kobiety, więc nie mógł zobaczyć całości jej reakcji. Ona za to cieszyła się, iż ma na sobie maskę, bo ciepło z twarzy byłoby widoczne. W szoku nie wyrwała się lecz warknęła w końcu:
- Ty dupku… - ale w chichocie który wyrwał się Khalowi z piersi nie było słychać krztyny skruchy.
 
Arvelus jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:29.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172