Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-04-2024, 18:03   #26
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację



************************************************** *************************************************
SOJUSZ VENTRUE I KUNDLA LASOMBRY
************************************************** **************************************************

- Och, nie złość się Nadia. - Ann machnęła ręką na sytuację.
- Marnujemy czas na osobę, dla której i tak to jest zabawą. Marnujemy mój czas. - burknęła Kainitka.
- Zadaj jej pracę domową za karę. To ją nauczy. - podśmiała się Ann.
- Nie kuś mnie, bym tobie takiej nie zadała.- burknęła Tremere spoglądając z irytacją na Ann.
- Jesteś urocza jak się złościsz. - dodała lekko chowając się za Toreadorem.
- Co nie zmienia faktu, że chowasz się za swoim husbando.- odparła z nutką satysfakcji Kainitka, a William zapytał Ann. - O czym ona mówi? Wiesz o co chodzi?
- Nie wiem, to ona pisała scenariusze pornoli, nie ja. - powiedziała teatralnym szeptem.
- To pornole mają scenariusze? - zdziwił się William i podrapał po karku. - W sumie czasem jest jakaś fabuła, płytka i krótka.-
- Nigdy nie twierdziłam że to była wymagająca robota. Za to dobrze płatna.- wzruszyła ramionami Nadia.- I nic dziwnego, że twoje pornole nie mają fabuły Williamie. Masz płytkie wymagania i przesadnie romantyczną wizję związków.
- Może więc byś napisała coś idealnego dla Willa, co? - zaśmiała się Ann.
- A kto to nagra? Nie wspominając o tym, że…- wzruszyła ramionami Tremere. -... nie piszę scenariuszy do telenowel.
Ann spojrzała na Lukrecję.
- Chyba mam pomysł kto ma sprzęt…
- A aktorzy…- wzruszyła ramionami Tremere.
- Nie ma potrzeby. W sumie to nie oglądam takich rzeczy. - wtrącił Toreador.
- Aktorek dużo w naszym Elysium, a aktor... - uśmiechnęła się słodko do Williama - Może mój ghul zacznie zarabiać na siebie.
- Miałam wrażenie, że wiesz o gustach Williama. Jeśli jednak nie zauważyłaś oczywistych wskazówek to…- wzruszyła ramionami Nadia. - Aktorek to akurat tu nie potrzeba.
- Temu mój ghul i... - spojrzała w bok na Brujah - Nadąsany Larry, co będzie przeszkadzał w lekcji…
- Też masz fantazje. - odparli niemal razem William i Nadia.
- Zasugerowałabym porwanie autostopowicza, ale Joshua by mi łeb urwał. - westchnęła, zadowolona, że uwagę Nadii zajmuje.
- Nasz Książę nie lubi zabaw śmiertelnikami na swoim podwórku.- przyznała Tremere i spojrzała na Williama.- Zresztą szkoda mojego talentu na takie bzdurki. Mało to scenarzystów przy różnych telewizyjnych tasiemcach? Niech William wynajmie jednego… stać go na to.
- A co by twój talent wolał robić? - zapytała - By z tego kasa była, oczywiście.
- Lubię to co robię. Analizuję tekst i szukam ukrytego kodu.- wyjaśniła Tremere. Tymczasem Ravnoska weszła do sali rozdając uśmiechy na prawo i lewo.
- Primadonna…- prychnęła Nadia.- Jakby jednej Lukrecji było mało.
Ann wcisnęła twarz w ramię Williama dusząc śmiech.

Jaine zajęła miejsce na jednym z krzeseł, tak jak i reszta Kainitów. Nadia sięgnęła po drewniany wskaźnik i wszystko to kojarzyło się Ann z jakimś porno osadzonym na uczelni. Jakby się dobrze zastanowić to Tremere ubierała się w podobnym stylu. Może nie ostentacyjnie, ale miała zamiłowanie do koszul, krawatów, pończoch, szpilek i mini.

Na ścianie pojawił się pierwszy obraz. Slajd przedstawiał system jaskiń, opisany i narysowany w stylu raczej XIX-go tego niż dwudziestego wieku.
- To są najstarsze mapy systemu jaskiń. Obecnie w większości nieaktualne, mapy kilka nowszych map pochodzących z czasów powstania kopalni z zaznaczonymi chodnikami… ale te też nie są aktualne. I wszystkie są do pewnego stopnia fałszywe. Jaskinie pod Stillwater były siedzibą klanu Nosferatu w czasach gdy Nowy Jork nie posiadał jeszcze kanalizacji i był budowany. I paskudy starały się ukryć swoje gniazdo na oficjalnych mapach. Co niestety utrudnia sprawę … ehmm…- Nadia zerknęła na Charliego i jej podopieczny włączył kolejny slajd przedstawiający znacznie nowocześniejszy schemat jaskiń i chodników.
- Jak pewnie się nie domyślacie, zrobiłam własną mapę porównują dostępne mi źródła i ekstrapolując resztę wykorzystując punkty wspólne posiadanych map. Z całkiem udanymi wynikami… acz…- znów przerwa, znów chrząknięcie. Charlie zmienił slajd.
Tym razem to było zdjęcie jaskini, którą Ann znalazła z Larrym.
- Natrafiliśmy na pewne niespodzianki. To oczywiście nie jest siedziba Nosferatu.-
Kolejne zdjęcia zrobione z różnych ujęć. Na niektórych widać było kobiety w zimowych strojach robiące pomiary. To musiały być ghule Nadii.
Ann zastanawiała się, która z nich miałaby jakąkolwiek szansę zostać przemieniona przez marudną Nadię. Pewnie ta, co jest najbardziej w BDSM.
- Z tego co udało się zebrać i znaleźć.- kolejny slajd, tym razem anatomicznego rysunku jakiejś kończyny… lub innej części ciała. - Natrafiliśmy na chorego fana taksydermii.-
Chwila ciszy w oczekiwaniu na śmiech, którego nie było.
- Albo… co bardziej prawdopodobne na salę operacyjną Tzimisce przegonionego latem. Chyba wtedy nie uciekł.- stwierdziła cierpko Nadia.- Niemniej o ile jego moce nie wymagają zapewne jakichś przygotowań do użycia, to zrobienie z ich pomocą vozhda już tak. A jak wiemy nasz Tzimisce jest bardzo pracowity i bardzo utalentowany. Przypuszczam, że to tylko jedna z jego kryjówek, gdzie z pomocą zebranego materiału modyfikował zwierzynę. Co prawda armii raczej nie stworzył, ale pokaźny oddział już tak. No i podczas ostatniej konfrontacji niespecjalnie przetrzebiliśmy jego sługi.-
Odchrząknęła dodając.- Jakieś pytania?
- Ślady sugerowały, że Tzimisce babrał się tylko w częściach zwierzęcych? - zapytała.
- Tak…tyle że tych śladów nie było zbyt wiele, więc nie wykluczam użycia ludzi podczas tworzenia. Z tego co wiem podstawą do tworzenia vozhda są ghule. Zwykle kilka… znalezione rysunki anatomiczne sugerowały niedźwiedzia.- wyjaśniła Tremere.
- Czyli tworzy armię. Czy jego planem jest atak na Nowy Jork? Czy jest to potencjalnie część jakiegoś większego spisku Sabatu?- zapytała znienacka Piękna odzywając się ze swojego kącika.
- Wątpię… ten akurat Tzimisce jest zafiksowany na vendetcie wobec klanu Giovanni. I choć lubi widowiskowe wejścia to jego plany wydają się bardziej subtelne i złożone niż prostacki atak.- oceniła Nadia.
- Po co w ogóle o tym gadamy. Liczysz że go spotkamy w następnym szybie kopalnianym?- zapytał Larry, a Tremere skinęła głową. - Jest taka możliwość. Wydaje się on znać miejscowe jaskinie i dysponować mapami lepszymi od naszych. To może sugerować jedno źródło…-
- I chcesz byśmy w dwójkę tam znowu poszli? - mruknęła.
- Nikt nie powiedział, że we dwójkę. I nikt nie powiedział że tam właśnie.- odparła spokojnie Nadia.
- Sugerujesz, że nowojorscy Nosferatu sprzedali mu mapy?- zapytała Lukrecja, a Tremere wzruszyła ramionami.- Wątpię w taką możliwość. Niemniej ten klan miał w swojej historii niejedną tragedię. Choćby wielki pożar w 1776. Takie wypadki wielokrotnie pozbawiły ów klan zgromadzonych w kryjówkach zasobów. W końcu spalony wampir nie przekaże swoim potomkom lokalizacji swoich tajnych skrytek. Możliwe, że Tzimisce znalazł taką.-
- Więc… jakie są plany.- wtrącił Joshua.
- Cóż… wyznaczyłam kolejne miejsca. Niektóre pokrywają się potencjalnymi kryjówkami Diabła. I to należy brać pod uwagę. Nadal przypuszczam, że przy ich przeszukiwaniu nie natkniemy się na draugi. Nadal uważam jednak, że możemy natknąć się na informacje na ich temat. I… jest możliwość, że możemy natknąć się na kryjówkę Tzimisce pilnowaną przez vozhda i inne jego kreacje.
- A ty oczywiście będziesz bezpiecznie na zewnątrz złościła się na niedziałającą krótkofalówkę. - fuknęła Ann.
- Nikogo na siłę pchać tam nie będę. Larry sam się zgłosi.- odparła flegmatycznie zerkając na Brujaha.
- Skąd ta pewność? - odparł z uśmiechem Larry. Tremere wzruszyła ramionami. - Draugi,vozhdy, Tzimisce… pozwolisz umknąć takiej okazji?-
Brujah zazgrzytał zębami, ale się nie odezwał przyznając Nadii rację.
- Zdajesz sobie sprawę, że ten Tzimisce mógł już ogarnąć, że znaleziono tamtą salę operacyjną? - mruknęła.
- Nie polujemy na Tzimisce. - przypomniała Nadia. - Nie mamy z nim zwady. A i on jak dotąd nie wykazywał agresywności wobec nas. Nie widzę powodu do konfliktu między nami.
- To Sabat. - wtrąciła Piękna ze swojego kącika.
- Teoretycznie. Jego lojalność wobec Sabatu jest dyskusyjna. Ubiliśmy grupę pościgową mającą go znaleźć. - wzruszyła ramionami Tremere.
- Może to nawrócony Tzimisce. Może nawet taką Nadię ukocha. - stwierdziła z ironią.
- Raczej przyszły Malkav… z wyraźną obsesją na punkcie Giovanni.- odgryzła się Nadia.
- Możesz spróbować pójść i go znaleźć. Może się dogadacie. - zażartowała.
- Nie mamy żadnych wspólnych tematów. A wracając do…- uderzyła wskaźnikiem o obraz.-... naszego tematu. To tyle co mam do powiedzenia. Myślę, że jutro mogę zorganizować wyprawę do kolejnego szybu kopalnianego. Są chętni?
Larry się zgłosił. William… też, a po nim także Ann.
I na tym się zebranie zakończyło. A widzowie zaczęli się rozchodzić.

***

Ann podążyła za Lukrecją, która swoje kroki skierowała na schody prowadzące na piętro. Zapewne znów zamierzała się ukryć w swoim gabinecie.
Caitiffka zrównała się z Ventrue.
- Ciągle nie w nastroju na rozmowę? - zaczepiła.
Lukrecja spojrzała na Ann, westchnęła ciężko. - Pogadamy w gabinecie.
Ann skinęła i poszła za Ventrue.



Znana droga i znany gabinet. Stillwater nie było duże i Ann powoli zaczęła czuć się w nim w jak domu. Ventrue usiadła w swoim ulubionym fotelu, dłonią wskazując krzesło i zapytała.
- To o czym chcesz rozmawiać ?
Caitiffka usiadła na wskazanym miejscu.
- Możliwie moje przywiązanie do Cyrila ulegnie zmianie, co pewnie wiesz z tego czy innego źródła. - pogłaskała ego Lukrecji - Czy to polepszyłoby prospekty na współpracę?
- Mała Ann wreszcie dorasta?- odparła ironicznie Lukrecja i westchnęła. - Zobaczymy, zobaczymy… na razie obie jesteśmy tutaj i choć zabawnie byłoby szarpać się z Joshuą o władzę to szczerze wątpię w twoją chęć współpracy w tym temacie. A i … mnie nieszczególnie na Stillwater zależy.
Spojrzała na młodą Kainitkę. - Więc o jakim zakresie współpracy mówisz?-
- Dobrze zakładasz z Joshuą. A współpraca oczywiście dotyczyłaby Nowego Jorku i naszej obopólnej chęci powrotu do. Oczywiście ostatnio jestem wysłannikiem Joshui w sprawach między naszym miasteczkiem a metropolią, ale de facto wstępu ciągle nie mam na długi okres.
- A ja nie mogę wrócić w ogóle.- przypomniała Lukrecja i dodała po chwili. - Jest więc tu okazja do współpracy między nami, ku wspólnemu celowi.

Ann spojrzała oceniająco.
- Sądzisz, że Cyril miał coś wspólnego z twoim upadkiem?
- Nie zdziwiłabym się, jeśli zyskał coś na moim upadku. Pewności jednak nie mam. - wzruszyła ramionami Ventrue.
- Nic mi oczywiście nie powiedział, ale po jego reakcji wnioskuję, że bardziej coś było niż nie. Nie wiem tylko w jak wielkim stopniu. - sama Ann zdziwiła się, że mówi takie rzeczy na głos.
Na moment oczy Lukrecji pociemniały w gniewie, jej usta odsłoniły zaciśnięte zęby i złowieszczo lśniące kły. Niemniej był to moment. I szybko przeminął. Ventrue uspokoiła się.
- Cóż… siedzi w zamknięty w siedzibie Tremere i prędko stamtąd nie wyjdzie. Nie jest wart wysiłku jaki musiałabym włożyć w zemstę na nim.
Ann wyraźnie wahała się, gdy chciała coś jeszcze powiedzieć. Było w końcu coś co już wcześniej zwróciło swoją uwagę, ale... Nie... To przecież nie wyrządzi żadnej krzywdy, prawda?
- Cokolwiek on uczynił... - starała się bardzo ważyć słowa - Książę Nowego Jorku... Był nawet skłonny wstawić się za nim, gdy chcieli go skazać na Ostateczną Śmierć.
Lukrecja zaśmiała się sarkastycznie.- Oczywiście, że go ochronił. W końcu Palafox nie ma czasu na planowanie przejęcia władzy w Nowym Jorku, mając za plecami knującego Cyrila i mu podobnych, prawda? Bo chyba nie wierzysz w jego litość, co?
Ann przewróciła oczami.
- Bądźmy poważne. Mam na myśli, że gdyby Cyril wcześniej... pomógł mu zdusić przewrót to tym bardziej warto byłoby się go nie pozbywać, a lepiej trzymać na możliwy następny raz.
- Nie planuję zgadywać toku myślowego Księcia, ani powodów dla których ten staruch Tremere nadal żyje. - wzruszyła ramionami Ventrue. - Wierz mi, akurat nad Cyrilem dumać mi się nie chce. Jak wspomniałam nie jest wart czasu zmarnowanego na planowanie zemsty.

- Przynajmniej na miłą atmosferę natrafiłam, gdy spotkałam się z Księciem. Zawsze lubił siedzieć w mroku?
Lukrecja zaśmiała się i zaprzeczyła ruchem palca. - Nie myl tego co pokazuje z prawdą. Zawsze lubił pokazywać się otoczony ciemnością. Co naprawdę lubi, myśli i planuje… tego nie wie nikt, poza nim samym.
- Mówię tylko, że podobała mi się ta ciemność. Lepiej się czuję w takiej, może trochę... - zastanowiła się - Bezpieczniej? Nie. Spokojniej. Wiesz, to dziwne, ale jest... takie.
- Z pewnością nie czynił tak dla twojego komfortu moja droga. - odparła sarkastycznie Lukrecja.
- Nie jestem naiwna by tak sądzić. - mruknęła - Ale myślałam, że spotkanie będzie... gorsze. Na ulicach mówią wiele, ty reagowalaś... Byłam raczej na gorsze spotkanie nastawiona. Nie wiem jakie, po prostu... Gorsze.
- Daj spokój. Dla tych Kainitów średniego szczebla upokarzanie tych na dole jest sposobem odreagowania faktu, że są pionkami swoich rodziców lub opiekunów. Że tak naprawdę ich status nie różni się niczym od twojego. Dobrze to widać z perspektywy… Stillwater. - przyznała Lukrecja zamyślając się. - A dla Niego… wszyscy jesteśmy pionkami na szachownicy. Nawet Primogeni… choć oni myślą, że z nim grają. Dlaczego więc miałby traktować jeden pionek gorzej od drugiego? Jaki miałby w tym zysk?
- Poczucie, że jest się wyżej, lepszym. - stwierdziła - To jedno z tych uczuć, które nie zanikły.
- Cóż… - wzruszyła ramionami Ventrue.- Jeśli ktoś korzysta z sytuacji by podkreślić swoją pozycję, to prawdopodobnie nie jest jej aż tak pewien. Siła nie potrzebuje aplauzu.
- Cyril inaczej to widzi. - nie zgodziła się Ann.
- Nie wątpię. - uśmiechnęła się cynicznie Lukrecja. - Wiesz jednak dobrze, że pewnie w niewielu sprawach zgadzam się z twoim opiekunem. I mimo wszystko nie siedzę zamknięta w wieży jak jakieś księżniczka z tandetnej książeczki dla dzieci.
- Siedzisz w Stillwater, jak ja. - przypomniała - Ale nie powiesz, że wykorzystywanie siły dla potraktowania innego gorzej nie jest przyjemnym uczuciem.
- Trywialna zabawa dobra dla smarków. Zemsta… to co innego… - zaśmiała się złowieszczo Ventrue.
- Nie mów, że nigdy tego nie zrobiłaś i nigdy nie zabawiłaś się śmiertelnikiem. - zapytała.
- Jak wspomniałam… zabawa dla smarków. Gdy jest się Kainitką pięć dziesięć, pięćdziesiąt lat robi się takie głupotki. - wzruszyła ramionami Ventrue. - Potem staje się to zbyt nudne. Bez wyzwania nie ma dreszczyku, a poniewieranie ghulem to żadne wyzwanie.
- Ale przecież daje to satysfakcję. Jak się nie ma innych rzeczy to ta wystarczy, gdy jesteś zbyt martwy.
- Krew daje satysfakcję, prawdziwa władza, polityka, moc… przynajmniej u Tremere. A nie pomiatanie jakimś tam workiem krwi. - odparła Lukrecja patrząc w oczy Ann. - Czasami… miłość wyrastająca ponad fizyczność, ale to bardzo bardzo rzadko się zdarza.
- Nie wiem. - wzruszyła ramionami - Krwią tak.
Ventrue machnęła dłonią. - To w sumie jałowa dyskusja o gustach. Każdy ma swoje… zapewne.

Ann spojrzała w bok nim wróciła spojrzeniem do Ventrue.
- Nauczylabyś mnie radzenia sobie w społeczeństwie Camarilli? - zapytała trochę słabiej niż chciała.
- Słuchaj częściej niż mów, bądź użyteczna dla silniejszych, bądź czujna.- wyliczyła pospiesznie Ventrue. - Detali możesz się nauczyć, gdy będziemy razem w Nowym Jorku. Gdy będziesz u mego boku. Tu i teraz… pfff… nawet mając wieści od moich agentów nie jestem w stanie w pełni ocenić politycznej sytuacji Nowego Jorku. A tym bardziej dawać rady.
- A jak radzisz mi się zachowywać wokół Primogenów? Stać z boku i udawać, że mnie nie ma?
- Tak będzie najbezpieczniej. Niemniej jeśli przyjdzie co do czego, bądź pokorna, skromna… ale nie uległa. Primogeni cenią siłę. Jak cały nasz rodzaj.- uśmiechnęła się kwaśno. - Oczywiście niektórych lepiej unikać. Papa Roach… może się nie zjawi. Primogen Nosferatu nie zjawi się na pewno. Groza… cóż, to fanatyk. A ten od Gangreli to frustrat.- zaśmiała się wspominając.
- To wampiry ze szczytów nie oczekują uległości?
- To kwestia balansu na linie. Wychylisz się z bardzo w jedną stronę uznają cię za nic wartą włazidupę, w drugą… za aroganckiego kundla. - zaśmiała się Lukrecja. - Trzeba wyczucia, ale kto powiedział że ma być łatwo?
- Będzie ciekawie i zabawnie. - wyszczerzyla się z lekkim podekscytowaniem.
- Chronić cię będzie autorytet Joshui i doświadczenie Williama. Przetrwasz. - machnęła ręką Lukrecja. - Zresztą będą mieli inne sprawy na głowie niż jakaś młoda Kainitka kręcąca się za ich plecami.
- Tak się zastanawiałam... Kto ci w sumie powiedział, że z Williamem idę? - uśmiechnęła się.
- Nie ufam ci na tyle, by zdradzać takie tajemnice. - odparła z ironicznym uśmiechem Ventrue.



Wracali do domu, w radiu leciały klasyki z lat sześćdziesiątych czy siedemdziesiątych. Bo i radio było miejscowe, więc nie stać ich było na najnowsze przeboje. Toreador wydawał się być w dobrym nastroju.
- Will... - zamruczała Ann - Pojedźmy nad jezioro.
- Po co? - zdziwił się Toreador niespecjalnie zachwycony tym pomysłem.
- Chciałabym zobaczyć na jawie to co za snu znam. Poznać tą atmosferę tak naprawdę. Te sny pojawiają się tylko bliżej jeziora.
- Wiesz, że jest środek zimy? Że jezioro i jego otoczenie jest zamarznięte. To że nie odczuwamy zimna, nie ułatwia aż tak bardzo przedzierania się przez przysypane śniegiem chaszcze. - odparł sceptycznie William.
- To też potwór nie wyjdzie. - odparła - Zamarzł.
- Potwór nie siedzi fizycznie w jeziorze, tylko gdzieś tam… na innym planie egzystencji.- odparł ze śmiechem Kainita. - Nie musisz się nim martwić.
- Ale ciągle widzę jego macki. Will... Nie bądź starym zrzędą, no…
- Jestem stary… bardzo stary…- przypomniał jej Will skręcając na wyboistą drogę prowadzącą do jeziora. Dotarli tam po kilkunastu minutach telepania. Na szczęście, choć wozik Toreadora prezentował się skromnie, doskonale radził sobie w tej sytuacji.

Jezioro… Martwe.


było cicho i zimne i… cóż… pogrążone w bezruchu. Jakby jego toń była kolejnym grobowcem na tych ziemiach. Być może William się mylił. Może jego głębiny skrywały przerażające cielsko, z umysłem uwięzionym gdzieś tam poza czasem i przestrzenią.

Ann opuściła samochód i podchodziła bliżej jeziora rozglądając się za znajomymi miejscami ze snów. Nic takiego jednak nie dostrzegła. Z drugiej jednak strony, linia brzegowa jeziora była długa i poszarpana. Szanse na znalezienie takiego miejsca z wizji były małe.
Zaś William nie był skory do opuszczenia wygodnego siedzenia w samochodzie.
Ann prychnęła.
- Wygodnicki.
Podeszła do wody i chwilę się zapatrzyła, ale William zobaczył, że najwyraźniej nagle zachciala szybko wracać do samochodu i z nietęga miną powróciła.
- Co się stało?- zapytał Kainita, widząc jej powrót.
- Tu... Nie wiem. - wsiadła do ciepłego auta - Po prostu... - mruknęła pod nosem nie chcąc się przyznać, że wampir się boi.
- Po prostu nie jest tu tak romantycznie jak to opisują w książkach? Ciesz się, że jesteś zimna. Dodatkowo byś zmarzła i przemokła.- zażartował William cofając auto.
- Szczególnie jak twoja randka nie ogrzeje. - mruknęła.
- To też… ale wiesz dobrze, że ze mnie marny materiał na randkę. - przypomniał jej Toreador powoli wracając na główną drogę.
- Mam złą płeć, wiem... - westchnęła teatralnie.
- A i ja zardzewiałem. - wtrącił Blake. - Nie dla już romanse.
- Ciekawi mnie jak by wyglądał romans Toreadora hetero.
- W Nowym Jorku jest pełno Toreadorów. Napatrzysz się na nich skoro planujesz tam wrócić.- odparł kwaśno Blake.
Ann spojrzała na Williama.
- Czyżbyś był niezadowolony, że cię opuszczę?
- Trochę. - odparł ciepło Kainita, gdy już jechali do domu.
- Przecież możesz przestać być takim marudą i odwiedzać.
- Nie. Raczej się nie zdecyduję. - przyznał wprost William.
- Stosujesz w ten sposób samobiczowanie. - skrzywiła się.
- Nie. Po prostu nie lubię koterii Nowego Jorku. - wzruszył ramionami Blake.
- Wiesz, że dla mnie mieszkanie w Stillwater to byłaby stagnacja.
- Wiem. - odparł krótko i dodał. - Jesteś młoda, potrzebujesz ekscytacji.
- Na razie i tak tu zostaję. - pocieszyła.
- Na razie. Niemniej nie przejmuj się mną. Nawykłem do samotności. I wieczność nauczyła mnie cierpliwości.- odparł Toreador.
- Jak dla mnie robisz z siebie męczennika i tyle.
- Nie czuję się męczennikiem. Ja jestem zadowolony z mojej egzystencji Ann. - odparł z uśmiechem Toreador. - Mam nadzieję, że ty kiedyś będziesz zadowolona ze swojej.
- Nie sądzę by to było szybko... - westchnęła - Ciągle czuję tęsknotę, wiesz?
- Masz dużo czasu Ann. Jeśli będziesz ostrożna, całą wieczność.- odparł ciepło Toreador.



 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 19-04-2024 o 18:27.
Zell jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem