Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy

Sesje RPG - Horror i Świat Mroku Zmierzch rozlewa atrament rodząc upiorny nocny pejzaż, a wszelki cień staje schronieniem dla przeróżnych stworzeń nocy. Wielkie miasta drzemią, nieświadome mrocznych sekretów skrytych w ich labiryntowych zakamarkach. Ciche i odludne tereny stają się repozytorium przedwiecznych tajemnic i azylem dla niepojętych koszmarów. Zajrzyj za zasłonę, wkrocz w cień spoczywający między wymiarami, odkryj co spoczywa w ciemnych zakątkach świata.


Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-01-2024, 18:58   #21
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację


Trójka wampirów wspinała na wzgórze przedzierając się przez śnieg i dyskutując. Nastrój panujący wśród nich był wesoły. Choć Larry począł narzekać, gdy Garry wspomniał że powiedział wilkołakom o draugach. I futrzaki były bardzo nimi zainteresowane. I chętne, by dołączyć do łowów.
- Po co im w ogóle mówiłeś?- burknął Brujah.
- No. Myślałem że to co wzieli za fomory, mogło być sforą druagów.- wyjaśnił Garry i pokręcił głową. - Ale nie… to co tropili było znacznie od nich większe.-
- A co to w ogóle są te fomory? Warte to to zabijania?- zapytał się Brujah.
- Nie mam pewności, ale z tego co wiem to istoty spaczone przez złe duchy… - zadumał się hippis. - … służące Żmijowi. Coś w tym rodzaju.
- Tego by brakowało. - westchnęła Ann.
- Ano… przydałaby się jakaś rozrywka. Ciągłe pranie śmiertelników jest nudne. - ocenił Brujah “zgadzając” się z Ann.




Nadia czekała w milczeniu, jej zimne spojrzenie przeszywało nadchodzącą trójkę Kainitów.
Nie krzyczała, nie wrzeszczała, nie okazywała furii. Niemniej każde słowo które wypowiedziała… ociekało lodem. Nakazała złożyć raport i wyjaśnić brak kontaktu w podziemiach. Na szczęście dało się to zrzucić na problemy ze sprzętem i Nadia uwierzyła. A przynajmniej udawała że wierzy. Wysłuchała raportu, zadała kilka pytań. Nie skomentowała niczego.
- Dobra. Zbieramy się na dziś. Wyznaczę kolejne szyby, bo jak spojrzycie na mapę to zorientujecie się, że nie jest to jedynie zejście do kopalni. - zadecydowała Tremere.- Larry pomóż Charliemu zabezpieczyć z powrotem wejście do szybu. Ann, Garry pozbierajcie sprzęt.-
I cóż… nie pozostało nic innego niż słuchać wampirzycy. Bądź co bądź była przedstawicielką Księcia. I należało wykonywać jej polecenia.
Nawet gdy zachowywała się na oschła nauczycielka matematyki ze szkoły do której chodziła Ann. Brakowało jej tylko długiej długiej linijki. Było to na swój sposób… zabawne.
Bo Ann nieszczególnie bała się wybuchowej Nadii, która choć nie trzymała swoich emocji na wodzy, to miała pełną kontrolę nad swoim zachowaniem. Z drugiej jednak, Ann jak dotąd nie zalazła Tremere za skórę.
Przy okazji ogólnych rozmów podczas składania sprzętu caitifka dowiedziała się, że Książę i William dzwonili do Nadii. I poinformowali ją, że znaleźli ślady draugów. Samych stworów nie, ale sądząc po ich odkryciach… sfora kieruje się na wschód. Do Nowego Jorku.
Co było całkiem sensowne. W końcu to było największe żerowisko w okolicy, zwłaszcza jeśli preferowało się krew Kainitów nad ludzi. A ta sfora chyba rozsmakowała się we krwi wampirów.




Spotkali się u Lukrecji, w pokoju który służył do narad dla całej wampirzej społeczności. Lukrecja oczywiście dołączyła do nich podczas tej narady. Ann wraz Larrym powtórzyła to co powiedzieli Nadii i opowiedziała to co widziała w kopalni. Odpowiedziała na pytania Williama i Joshui. Potem Książę zrelacjonował swoje odkrycia. Znaleźli ślady draugów, a nawet ofiary ich uczty, ale samych potworów nie wytropili. Jedynie wydedukowali kierunek w którym sfora obecnie podąża. Nowy York. To wszystko jednak Ann już wiedziała wcześniej.
Niemniej Joshua i William mieli i inne nowiny.
Jutro miał przybyć ów mag zesłany tu w roli strażnika szpitala. Oraz jutro miał przybyć ktoś ważny z Nowego Jorku, wysłannik tamtejszego Księcia.
Potajemnie, bo planował spotkać się w jednym z domków Williama… zamiast przybyć bezpośrednio do miasta. Joshua nie wiedział kim miał być ów wysłannik, ale z pewnością miał być to ktoś ważny.
A Ann stanęła przed wyborem. Mogła dołączyć do komitetu powitalnego Joshui lub poznać wraz Williamem owego maga zaraz po przybyciu.
Wybór który mogła rozstrzygnąć po przebudzeniu następnej nocy. Miała więc wiele czasu na przemyślenia. Tym bardziej, że wraz z Toreadorem, wróciła do do domu Blake'a.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 30-01-2024, 15:01   #22
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację


************************************************** *************************************************
EKSCYTUJĄCA PRZYSZŁOŚĆ
************************************************** **************************************************


Wyjechali wcześnie. Kilkanaście minut po przebudzeniu. Domek w którym miało się odbyć spotkanie był obecnie opuszczony. Należało go więc przygotować. Domostwo “przywitało” ich ciemnością w oknach i ciszą. Był to dość luksusowy przybytek nie odbiqegający za bardzo od willi Williama. Prawdopodobnie zbudowany w tym samym czasie co reszta willi i zaprojektowany w tym samym biurze projektowym co pozostałe.
- Pójdę włączyć zasilanie na tyłach, ty ogarnij hol i pokój gościnny. Pościągaj pokrowce z mebli i krzesła ze stołu. - rzekł Blake rzucając Ann klucze.
Ann złapała klucze i szybko ruszyła otworzyć drzwi w domku, aby móc się zająć zdejmowaniem okryć mebli.
W środku… było upiornie. Panująca ciemność, białe pokrowce przypominające duchy. Kurz, gdzieniegdzie pajęczyny. Po prostu scenografia jak z niskobudżetowego horroru.
Dziewczyna westchnęła lekko i zabrała się za zdejmowanie okryć z mebli, aby po tym zestawić krzesła ze stołu w salonie. Wiedziała że tu by się przydało większe odkurzanie.
Na to jednak nie było chyba czasu. Nie było też chyba odkurzacza. Za to zamigotały, a potem zaświeciły się lampy w całym domu. Toreador podłączył zasilanie, zapewne po prostu włączając bezpieczniki.
Ann była zadowolona, że nie jest uczulona na kurz, bo zabiłby ją ostatecznie w tym miejscu. Jedynie wzięła jedną tkaninę, aby nią strzepnąć kurz z blatu.

William zjawił się kilkanaście minut później. Z butelką mrożonego “wina”.
Postawił ją w kubełku lodu na środku stołu i kilka kieliszków dookoła niej.
- Wygląda nieźle. Ciekawe kto się zjawi pierwszy. Joshua czy goście.- ocenił sytuację Toreador.
- Jak na Toreadora jesteś mało... przywiązany do luksusu i zachowania wizualnych standardów. - stwierdziła.
- Wolę piękno natury niż jego mizerne naśladownictwa stworzone przez śmiertelników. Zresztą od czasu impresjonistów… sztuka stoczyła się na samo dno. - westchnął Blake.
- Och, nie przesadzaj. Sztuka cyfrowa również potrafi być niesamowita.-
- Możliwe.- stwierdził obojętnym tonem Toreador.- Żadnej nie widziałem. Nie cenię tego, co… można napisać zamiast namalować.
- Czy tak właśnie kłócą się między sobą artyści? - zaśmiała się dziewczyna.
- Tak. Poza tym kłócą się o muzy… zwłaszcza te ładniejsze i że tak powiem… o luźniejszej moralności. - zaśmiał się Kainita. - A i narzekają na brak pieniędzy i niezrozumienie swojej sztuki.
- Ty na pieniądze nie możesz narzekać.
- Dlatego narzekam na upadek sztuki. - odparł William ironicznie. - I na fakt, że nie utrzymuję się z moich wierszy, tylko z wynajmnu nieruchomości.

Oboje usłyszeli odgłos nadjeżdżającego samochodu.
- Maruda. - stwierdziła i ruszyła do wyjścia - Chodź gospodarzu, goście.

***

Dwa czarne lincolny zajechały na podwórze. Jeden po drugim. Z pierwszego wysiadła kruczowłosa Kainitka w czarnym płaszczu i kapeluszu.
Rose Wilmowsky. Podeszła do obojga. Przyjrzała się i uśmiechnęła.
- Przybyliśmy. Ufam, że wszystko gotowe?- zapytała.
- Joshua jeszcze nie przyjechał, ale pomieszczenie gotowe.- stwierdził Blake. Rose skinęła głową i zawróciła do pierwszego z pojazdów. I wysiadł z niego stary nosferatu w garniturze. Marcus Falconi, szeryf Nowego Jorku.
Ann cieszyła się, że najpewniej Nosferatu nie będzie przeszkadzał kurz na garniturze.

Kainita podszedł do obojga i rzekł zerkając na Toreadora.
- Nieźle się trzymasz Williamie, życie na prowincji ci służy.- rzekł przyjaźnie.
- Nie narzekam.- odparł Toreador. A następnie Nosferatu zwrócił się do Ann. - Panno Baudelaire, miło pannę widzieć. Ufam, że Tremere nie narzucają się za bardzo?
- Nie, mam tylko z Nadią kontakt. - stwierdziła lekko skłoniwszy głowę i uśmiechnęła się do kobiety - Miło cię znowu widzieć, Rose.
- Nazwajem. - stwierdziła Rose odpowiadając uśmiechem i zwróciła się do Nosferatu. - Zabezpieczymy teren. -
- Dobrze.- odpowiedział Nosferatu. - To może wejdziemy do środka?
- Jest zakurzone, to może marynarki zostawicie w aucie? - zaproponowała z uprzejmości.
- Jestem Nosferatu. Brud nie jest mi obcy.- machnął ręką Markus, a Rose odparła żartobliwie.- Zabezpieczymy teren dookoła budynku, więc lepiej żebyśmy mieli coś na grzbiecie.
Ann skinęła głową i poprowadziła wampiry do środka.

***

- Całkiem przytulnie.- ocenił Nosferatu wchodząc do pokoju gościnnego.- I cicho. Co jest rarytasem gdy się mieszka w Nowym Jorku.-
- Zawsze możesz się przeprowadzić tutaj. - odparł żartobliwie William.
- I ściągnąć wam tu kłopoty?- zaśmiał się Nosferatu kładąc czarną teczkę na stole. Blake sięgnął po butelkę i nalał zmrożonej krwi do dwóch kieliszków.- Trzeba uważać, utoczona z całkiem sporej pijaczyny.
- Dzięki.- odparł Marcus.

- Więc… widzieliście draugi?
- Wcześniej z bardzo bliska... - westchnęła Ann.
- Więc… co możecie o nich powiedzieć?- zapytał Nosferatu wyciągając stosik papierów z teczki. - Dostałem od mojego klanu stare dokumenty dotyczące zaginionych… w czasie katastrofy, która zniszczyła szyby kopalniane. Było ich… trzynastu. Pechowa liczba.
- Były to szare i łyse parodie człowieka z wielkimi pazurami.- zaczęła bezklanowa - O błyszczących czerwonych ślepiach. Używały dyscyplin i przynajmniej jedna była w stanie mówić. Bez większego problemu pokonały Larry’ego atakując z ukrycia. Polując. Gdy go dopadły niczym zwierzęta się nad nim zgromadziły gryząc i wypijając z niego krew. - skrzywiła się - jeden z nich praktycznie rozpłakał mi brzuch tymi szponami, gdy odnalazł moje ciało skryte w stworzonym przeze mnie mroku. Zdołałam naliczyć sześciu, ale możliwie było ich więcej. Pojawiali się i znikali. Sami wybili wszystkich anarchistów mieszkających sąsiednio, a teraz... krążą po naszym terenie i wedle Księcia mogą skierować się do Nowego Jorku. Zasmakowały w wampirzej krwi i wyraźnie na nią polują.
- Nie więcej niż trzynastu… może mniej.- ocenił szeryf. - Nie powstały z nowoprzebudzonych Kainitów, więc są znacznie potężniejsze niż zazwyczaj. Także i to… rozsmakowanie we krwi naszego rodzaju jest niepokojące. -
Przejrzał dokumenty. - Jeden z nich był primogenem, nim… zaginął.
- William i książę trafili na ich ślady.
- To interesujące.- odparł Falconi, a Kainita pokręcił głową. - Nie bardzo… udało się nam jedynie odkryć kierunek w którym podążały i ocenić ich liczbę na circa osiem osobników.-

- Mhmm… ze swojej strony organizuję już z moich podwładnych grupę łowców mających posłużyć do ubicia tych potworów.- spojrzał to Ann, to na Williama.- Powiem szczerze, nie podoba mi się pomysł ogłoszenia krwawych łowów na draugi. Wywoła to tylko chaos i zamieszanie. To już nawet lepiej by było dać cynk Kościołowi.
- Śmiertelnym? - zdziwiła się Ann.
- Łowcom wampirów. Zdziwiłabyś się jak skuteczni bywają przeciw naszemu rodzaju. Lasombra w wiekach średnich korzystała z nich często, czyniąc ich swoimi ogarami na inne klany.- zaśmiał się Marcus. - Tak przynajmniej słyszałem.
- Więc Łowcy wampirów to nie jest fikcja?
- Podobnie jak mumie.- odparł Blake z uśmiechem.- Po prostu są już rzadkością.-
- No i w Nowym Jorku staramy się wpływać na kler i rabinów, by cóż… nie pozwalali im hasać po mieście.- wyjaśnił Szeryf.
Tymczasem było słychać nadjeżdżający samochód. Prawdopodobnie był to Joshua.
- Niemniej sądzę, że jakakolwiek grupa śmiertelników po prostu będzie posiłkiem dla draugów.
- Tak jak i banda Kainitów skuszona okazją do walki z potworami. Z pewnością dobrze przeszkoleni śmiertelnicy są jednak większym dla nich zagrożeniem niż mięso armatnie Pawlukowa. - ocenił Falconi. - A już lepiej będzie gdy sami stworzymy taką grupę łowców niż ogłosimy Krwawe Łowy, dlatego liczę że książę Stillwater poprze mnie w tej materii za trzy noce.

- A co ma się stać za trzy noce?- zapytał Joshua wchodząc.
- Mój Książę zbierze wszystkich Primogenów przedstawi im oficjalnie problem. Nieoficjalnie zostali już poinformowani. No i… każdy klan będzie mógł przedstawić swój pomysł na rozwiązanie problemu. Następnie będzie narada i głosowanie… a na końcu Książę zdecyduje o poczynaniach. Oczywiście przedstawiciel księcia Stillwater… byłby mile widziany na tym zebraniu. A jego opinia wysłuchana z należytym szacunkiem. - odparł Falconi.
- Aż trzy noce?- odparł zdziwiony Smith.
- Niektóre klany muszą to przegadać i opracować strategię. Tremere, Nosferatu, Toreadorzy czy Ventrue. Nie każdy trzyma swoich za jaja jak Groza. - wzruszył ramionami Szeryf.
- Obawiam się, że akurat w przypadku chłopców Grozy to mogliby niefortunnie skończyć dość szybko w obliczu potworków. - westchnęła.
- Groza jest zwolennikiem teorii Darwina i przetrwania najsilniejszych. Jeśli jego podwładni zginęliby z rąk draugów, to znaczy że nie byli godni daru nieśmiertelności który otrzymali.- machnął ręką Falconi.
- Będzie ktoś od nas na tym zebraniu.- potwierdził Joshua.

- Już wspomniałem, że moim pomysłem byłoby wyselekcjonowanie Kainitów do odłowienia i ubicia draugów bez całego tego cyrku z krwawymi łowami. Za dużo zamieszania. Zawsze uważałem że dyskrecja jest cnotą naszego rodzaju. A krwawe łowy nie mają nic wspólnego z dyskrecją. Ze strony Stillwater… Larry Dukes i William Blake byliby świetnym dodatkiem do takiej ekipy. A i słyszałem plotki o potężnym wampirze ukrywającym się w okolicy i będącym… tolerowanym… gościem?- ni to zapytał, ni to zasugerował Szeryf.
- A skąd niby masz takie plotki?- spytał podejrzliwie Joshua.
- Chyba nie sądzisz, że wyjawię swoje źródła. Mogę tylko stwierdzić, że przymkniemy oko na… ten fakt, podczas tej misji. W końcu nie wypada nam wtrącać się do spraw domeny zaprzyjaźnionego księcia. - odparł uprzejmie Nosferatu.
- No i ten nowy gość może pomóc. - Ann spojrzała na Williama.
- Przyda nam się każda pomoc.- zgodził się Falconi z uśmiechem. - Nieprawdaż?
- Hmm… tak.- potwierdzili zgodnie i unisono Toreador z Brujahem.
- To chyba wszystko co miałem do powiedzenia. Mogę wam zostawić dossier zaginionych Nosferatu, aczkolwiek wątpię by to w czymś pomogło. Liczę, że mój plan zyska w waszych oczach do czasu zebrania w Nowym Jorku.- rzekł stary Kainita wstając od stołu.
Ann też wstała, oddając jednak inicjatywę w starszym wampirom.



Nastąpiło pożegnanie i następnie Szeryf opuścił budynek. A Joshua nalał sobie trunku mówiąc.
- Więc to jest ich plan… zebranie grupy wampirów do odłowienia problemu? -
- Ma chyba sens.- ocenił Blake.
- Trzy noce… trzy noce będą radzić. Jak sądzisz, ile im zajmie ustalenie składu osobowego tej grupy?- zapytał ironicznie Smith.
- Krócej jeżeli sprawa nabierze większego priorytetu. Gdy uderzy bliżej ich domu... - mruknęła Ann.
- Może… ale wydaje mi się, że próbują nas wciągnąć w swoje gierki, zamiast naprawdę rozwiązać problem. Krwawe Łowy nie wymagają takiego… kombinowania. Wszyscy Kainici wiedzą o zagrożeniu i najsilniejsi mogą się z nim zmierzyć na swoich zasadach.- odparł Joshua popijając trunek. A William nalał sobie mówiąc.- Wiesz dobrze jak bardzo dużą wagę nowojorski Książę przykłada do kontroli.
- Jeżeli poprzemy plan któregokolwiek Primogena czy kogoś innego to automatycznie będzie wyglądało jakbyśmy obstawiali po jego stronie. Według mnie nawet jeżeli któryś plan wyda się dobry to powinniśmy zaproponować podobny ze zmianami jako Stillwater, Nie pomijając jednak wspomnienia też innych pomysłów, aby nikt nie mógł się poczuć niedoceniony. - mruknęła zamyślona - trochę to przypomina grę w negocjacjach, gdy analizujesz którą umowę przyjąć.
William machnął ręką dodając. - Jestem pewien, że Falconi już podjął inicjatywę co do draugów. Reszta jest na pokaz.

- Oby… nie podoba mi się cały ten polityczny cyrk. Przy tym nasze zebrania wydają się bardziej skuteczną formą rządów. - odparł Joshua.- Oczywiście ty pojedziesz. Myślisz, że jest sens zbierać naszą grupkę i rozmawiać wspólnie na ten temat?-
- By primogeni poprzez swoich szpiegów dowiedzieli zawczasu co planujemy? Nie. Tym razem żadnych zebrań.- zadecydował Toreador ze śmiechem.
- Ale czy jeżeli William tam pojedzie nie zostanie to źle przyjęte przez Elenę? - odezwała się.
- W naszym małym miasteczku tylko William ma odpowiedni status i renomę by reprezentować księcia Stillwater na takich zebraniach. Elena o tym wie.- wyjaśnił Joshua popijając “wino” marki pijaczek.
- Tylko w tym momencie odbywa się tutaj walka o cały klan Toreador. William będzie w sytuacji, którą mógłby zechcieć wykorzystać mimo słów o braku zainteresowania. Na pewno, bo przecież znalazł młodych, których by pociągnął.
- Tam nie będzie wielu młodych. To nie przyjęcie towarzyskie, a bardziej narada mafii.- zaśmiał się Blake i dodał.- Wysyłając kogoś o niższym statusie obraziliśmy Księcia i Primogenów.
Ann nagle zaśmiała się do swojej myśli.
- A może wyślemy Lukrecję? Byłaby przeszczęśliwa.
- Nie możemy. Jej nie wolno wracać do Nowego Jorku.- przypomniał jej Joshua. - Z Kainitów którzy nie są objęci zakazem, jest oczywiście William, Nadia, Garry i ty. Lukrecja i Larry nie mogą wrócić. Ciążą na nich wyroki banicji.
- Gdybym ja pojechała to przynajmniej Groza dostałby udaru. - zaśmiała się Ann.
- Groza nie wie kim ty jesteś. Być może nawet o tobie nie słyszał.- odparł ciepło William.
- Na pewno by padł Ostateczną Śmiercią gdyby ktoś mu powiedział. - przyjrzała się Williamowi - A nie potrzebujesz przypadkiem kogoś do poprowadzenia cię?
- Tak. Domyślam się że bardzo ci zależy na tym spotkaniu. I wezmę cię ze sobą.- odparł Toreador i machnął ręką.- Acz nie przeceniaj swojego znaczenia. Primogen klanu Brujah nie przejmuje się takimi jak ty.
Ta uwaga najwyraźniej w jakiś sposób ubodła dziewczynę.
- Zawsze mogę to zmienić.
- Mądrze byś zrobiła nie próbując tego, zwłaszcza na zebraniu Księcia. - wtrącił Joshua.
- Wiem, wiem... nie tylko Lukrecja może się obrażać. - mruknęła.
- Właśnie.- odparł William z uśmiechem.



Ann wróciła z Toreadorem do Róży. Tam William planował spotkać się z Jaine Love. Bo Ravnoska zastąpiła Blake’a w roli gospodarza i przekazała klucze magowi. Oraz załatwiła wszystkie formalności. Teraz czekała w siedzibie Lukrecji z papierami, które Toreador musiał odebrać.
I tak trafili dość późno do jej hotelu. Z gości przy barze była tylko Jaine, jakaś męska ćma barowa i Miracella za barem.

- Przyjechał? - zaaferowana Ann od razu podeszła do kobiety i zapytała na powitanie.
- Przyjechał.- potwierdziła wampirzyca i podała Williamowi dokumenty. - Chyba wypełniłam poprawnie. Przyznaję że trochę byłam stremowana. Nigdy nie pracowałam w nieruchomościach.
- Dzięki za pomoc.- odparł ciepło Kainita.- Wygląda na to, że w Nowym Jorku wiedzą o tobie. A przynajmniej o tym, że jesteś tutaj. Niekoniecznie kim jesteś.-
- Zakładam że to miało być pocieszające.- zaśmiała się się Jaine.

- A fajny ten mag? - wtrąciła Ann jak dzieciak.
- Stary znajomy. Ten… no… Vincent? - zadumała się Jaine. - Przystojny i dobrze wychowany… tak jak poprzednio. -
- Hmm…o ile pamiętam, twierdził że był kimś znaczącym u siebie.- zastanowił się William przeglądając dokumenty.
Temperatura zdawała się lekko opaść. Całe szczęście człowiek był zbyt zaaferowany swoim alkoholem, by próbować dostrzec wylewający się od dziewczyny placek cienia.
- ...co? - Ann warknęła z irytacją - Ten tchórz odważył się wrócić?
- Z tego co się zorientowałam. Nie miał wyboru.- zastanowiła się Jaine i przyjrzała się podejrzliwie, acz pytając z uśmiechem.- Coś między wami zaszło?
- Rzecz w tym, że nie zaszło.- wtrącił żartobliwie Blake, a i Miracella zaczęła czyścić blat kontuaru blisko trójki wampirów.
- Była umowa. Zgodził się na nią. Ja nawet się poświęcić miałam by było mu jeszcze milej. - cień wokół Ann drżał ze złości - A on nawiał!
- Miłosne perypetie. Nie ma nic straszniejszego od gniewu porzuconej niewiasty.- wyjaśnił William, wywołując uśmiech Jaine i chichot Miracelli.
Love spróbowała pocieszyć Ann, poklepując ją po ramieniu.- Są i inni magowie na świecie. Nie ten to tamten.
- To nie ma nic wspólnego z miłością. - zaprzeczyła dziewczyna i zniżyła głos - Ale chcę posmakować jego krwi, a on... on po prostu mnie olał.
- Jesteś wampirzycą, u nas nawet miłość krąży wokół krwi.- stwierdziła melancholijnie Jaine.

- A po tym odrzuceniu jeszcze tragedia z Cyrilem uderzyła... - schowała twarz w dłoniach - Pieprzone szczęście…
- Przesadzasz… - machnęła ręką Jaine sięgając po karty i tasując je. - Nie było wszak tak źle. Ty żyjesz. Cyril też. Ty masz się dobrze… on… -
Rozłożyła karty na blacie i przyglądając się im rzekła. - On też.
- Przez długi czas odchorowywałam to zdarzenie. - mruknęła.
- To się nazywa… odwyk.- odparła z lisim uśmieszkiem Kainitka i schowała karty.- I jak się teraz czujesz? I co czujesz wobec Cyrila?
Ann zachmurzyło się.
- To zależy kiedy. Tak bardzo nie myślę o nim, znaczy tak silnie. Ale kiedy naprawdę zaczynam o nim myśleć... - westchnęła - Po prostu boli, że go nie ma. Czuję się samotna.
- Przejdzie z czasem. - stwierdziła Jaine z przekonaniem.
- Najlepiej o tym nie myśleć. - odparł ciepło William doradzając.
Ann jedynie mruknęła nie komentując.

- No to… po kolejce?- wtrąciła Miracella nalewając wszystkim “ Krwawe Marry”.
- A Lukrecja się nie obrazi, że jej zapasy rozprowadzasz?- zapytała żartobliwie Jaine. przyjmując poczęstunek.
- Moooże? Sprawdź w kartach. - odparła żartobliwie Miracella.
- A może Mirka ma nadzieję, że Lukrecja ją za to w łóżku wytarmosi za karę? - Ann upiła krwi.
- Moooże…- odparła obojętne Ventrue z tajemniczym uśmieszkiem na obliczu.
- Nie jestem pewien czy Lukrecja jest fanką takich zabaw.- zastanowił się William.
- Według mnie, ona jest fanką każdej zabawy. - odparła Jaine Love.
- I to wszystko wyczytałaś w kartach? - zachichotała młoda Ventrue.
- W jej oczach.- odparła tajemniczym tonem Ravnoska.
- To jednak z Larrym by się pobawiła! Zakazany owoc. - rzuciła Ann.
- Larry to za niskie progi dla dumnej Ventrue, co innego… pewien Toreador.- Ravnoska spojrzała na Williama, a ten się zaperzył mówiąc nerwowo.- Nie za stara jesteś na takie pomysły Tanith?
Ravnoska machnęła ręką. - Taaa… uwierzę w te słowa, jak przestaniesz łazić z rozmarzonym wzrokiem ilekroć wracasz z siedziby Ann.
Ann zaśmiała się.
- Wiesz, że to nie jest rozmarzenie na mnie?
- Jaine się coś ubzdurało. Za dużo miłosnych horoskopów wystawia w radiu.- zbył ten temat Blake.
- A myślicie, że Lukrecja wcześniej smaliła cholewki do Księcia Nowego Jorku? To nie byłyby za niskie progi. - Ann poratowała Willa.
- Jestem pewien, że próbowała. Aczkolwiek nikomu nie udało się podbić jego serduszka. Nawet La Bella zawiodła w tej materii.- odparł autorytarnie Toreador.
- Może w takim razie Joshua. Też Książę, a Lukrecja nie ma opcji teraz wybrzydzać. - Ann dodała - A te ich sprzeczki to po prostu końskie zaloty.
- Może…- zastanowiła się Miracella.- Lubią się kłócić, to pewne.
Ann nagle zaśmiała się.
- Clyde!
To sprawiło, że wszyscy wybuchli śmiechem.

- Fajnie się gadało. Ale świt się zbliża, czas na mnie.- odparła Jaine kończąc trunek i dodając na pożegnanie. - Trzymajcie się zimno.-
- Ty też.- stwierdził Kainita.



- Czy ty byłeś w moim domu kiedy ja przebywałam w Nowym Jorku? - zapytała bezklanowa, gdy znajdowali się już w samochodzie w drodze do domu Williama.
- eeem… raz może… chyba.- odparł Kainita i spojrzał na Ann. - Wbrew sugestiom Ravnoski nie jeżdżę tam ciągle.
- Miziasz mi ghula? - zapytała wprost.
- Nie. Skąd ten pomysł. - odparł oburzonym tonem Blake.
- Inaczej. Piszesz poezje na jego temat?
Toreador zbladł wyraźnie, potem nieco się zarumienił dzięki wypitej niedawno krwi. I wymamrotał coś pod nosem cicho, a potem głośniej.- Czerpię inspirację z różnych źródeł.
Westchnęła ciężko.
- W ogóle nie uczysz się na błędach swoich dawnych miłości.
- Nie wiem o czym mówisz. - odparł naburmuszonym tonem Toreador.
- Mnie naprawdę nie przeszkadza, że mój ghul jest dla ciebie inspiracją czy jakieś uczucie do niego masz. Po prostu nie pakuj się przez to w kolejne zamęty miłosne, co?
- Niczego takiego nie planuję. Nie martw się o to.- odparł pospiesznie wampir.

Przez dłuższą chwilę panowała cisza między oboma wampirami.
- Ty naprawdę sądzisz, że po zerwaniu więzi z Cyrilem będę wolna.
- Tak jak każdy Kainita jest wolny. - odparł Blake i spojrzał na Ann. - Prawdziwie wolny, bo nie było w tej więzi uczucia, jak w mojej, tylko wyrachowanie.
- Nie będę. - stwierdziła wprost.
- Nie zamierzam się kłócić o to z tobą. Zrobisz jak uznasz za stosowne. - odparł zmęczonym głosem Toreador.
- Nie będę miała w tym nic do powiedzenia. - powiedziała smutno - Nie byłabym związana z Cyrilem, to byłabym z innym Tremere. Klan uważa mnie za swoją własność.
- Aaa tak… ta kwestia. Nie przejmuj się nią. - stwierdził ironicznie William. - Zakładam, że… Nadia ci o tym powiedziała?
- Jakie to ma znaczenie czy Nadia?
- To co ci powiedziała nie jest aż tak strasznym wyrokiem, jak to zabrzmiało w jej ustach. - stwierdził Kainita. - Charliego nikt krwią nie poi by był posłuszny. Także i ty mogłabyś uniknąć tego losu, jeśli klan uznałby, że zachowujesz się lojalnie i wypełniasz polecenia. Nie jesteś członkinią Tremere, więc nie włączyliby cię do swoich rytuałów. Jesteś ich własnością acz… cóż… Brujah Nowego Jorku są własnością Grozy. Jesteś pod opieką Klanu teraz, więc zadbaliby o twoje bezpieczeństwo. W pewnym stopniu.

- Możliwie Nadia byłaby wybrana jako moja karmicielka.
- Zważywszy na to, że… cóż… przydarzyło to wam się, to wiesz przynajmniej czego się spodziewać. Chyba nie było tak źle ostatnim razem. - zadumał się Blake. - No i Nadia dość elastycznie podchodzi do reguł swojego klanu.
- Ona? Ona uwielbia reguły! No i nie było... Ale ja chcę wrócić do Nowego Jorku nie zostać tu!
- Oczywiście, że uwielbia… SWOJE reguły. - odparł ze śmiechem Blake. - Niekoniecznie pokrywają się one z tradycją Klanu.
- To nie zmienia faktu, żeby mnie zmusiła, aby tu zostać. - odparła niechętnie.
- Jesteś tego pewna? - zapytał Toreador. - Nadia jest samotniczką. Swoje ghulice rzadko zatrzymuje na noc. Obecność Charliego ledwo toleruje. Dlaczego miałaby ciebie zatrzymywać tutaj?
- Abym była pod ręką zawsze kiedy będzie chciała ze mnie skorzystać. Nie ma przecież sama interesów w metropolii.
- Mhmmm… - zgodził się z nią William i spojrzał na Ann. - A ileż to razy z ciebie skorzystała?
- Więcej niż Cyril w tym sposobie. Mniej niż on w kwestiach wykorzystania do planów, ale i sytuacja oraz miejsce nie sprzyja.
- Hmm… nie sądziłem, że Nadia ma jeszcze to w sobie. Miałem wrażenie, że jej iskra się dawno wypaliła.- zdziwił się Toreador.- No i… ostatnio nie próbowała cię… skusić w tej kwestii. Do kolejnych razów?
- Źle to rozumiesz. - zamyśliła się - Jej sam akt fizyczny nie kręci. Ona lubi mieć władzę nad swoim partnerem. BDSM zwykłe. Ją po prostu kręci bycie panem sytuacji. To nie jest tak, że chce tego bez przerwy. W sumie dość rzadko. Panuje nad sobą. Po prostu nie wiem jak by to wyglądało w relacji odległościowej. Jak i w ogóle wyglądałaby nasza relacja. Teraz to była niezobowiązująca zabawa. Tak szczerze najbardziej mnie do niej przyciągało to uczucie, jakiego nie odczuwałam przy Cyrilu. - spojrzała na swoje dłonie - To niesamowite poczucie, że okazywana jest mi jakakolwiek troska i uczucie. Chociażby poprzez sprawianie, że czułam się dobrze. Cyril... - zamknęła oczy - Bardziej bałam się jego reakcji niż śmiałam oczekiwać nagrody.
- Cóż… Nadia też rzeczywiście jest chłodna. - zastanowił się William i dodał z uśmiechem. - Może dałoby się cię wciągnąć pod skrzydła Belli. Ona jest bardzo emocjonalna. Albo innego Toreadora.
- A gdzie podziała się ta twoja absolutna niechęć do picia krwi kogokolwiek?
- Innego Toreadora… nie mówię o sobie. -wyjaśnił Blake. - Są inni mili Toreadorzy w Nowym Jorku. A co do smyczy Tremere… Bella jest specjalistką od negocjacji. Co by utargowała.

- Do przemyślenia... - Ann odparła w zamyśleniu - Szczerze do tej pory, prócz Belli i ciebie, to nie spotkałam się z innym Toreadorem, który by nie patrzył z obrzydzeniem na kundla.
- A ilu ich spotkałaś? - zapytał William.
- Po napotkaniu pierwszego, czyli Schwarza, to takich z różnych elizjów, do jakich wysyłał mnie Cyril, to raczej nauczyłam się unikać. Cyril to mi powiedział, że mam robić. Ponoć jestem abominacją dla nich. Tak mówił mój opiekun.
- Schwarz? Trochę chimeryczny i ze skłonnością do melodramatyzmu. - zastanowił się Kainita.- Ale… nie wydaje mi się by pogardzał caitifami bardziej niż… innymi wampirami z ulicy. Wiesz… był z niego taki delikatny salonowy kwiatuszek nienawykły do brudu ulicy.- zaśmiał się na jego wspomnienie. - Zdaje się, że po powrocie do NY w ramach dalszej pokuty głównie z tym brudem obcuje.
- Prowadzi noclegownie dla uliczników. To jest w sumie takie Elizjum dla nas. - uśmiechnęła się kwaśno - Co on zrobił takiego?
- Trafił za to samo co Lukrecja. Tylko mierzył niżej, bo w Bellę.- wyjaśnił Blake. - O ile dobrze pamiętam.
- I ona go oszczędziła?
- Ze wszystkich Primogenów Nowego Jorku ona jest najłagodniejsza. Albo na taką doskonale pozuje. Choć oczywiście mogę się mylić. Nie wiem jak Papa Roach rozprawia się ze swoimi wrogami i spiskowcami. - dywagował głośno Toreador.
- Jeżeli miałabym zgadywać to pewnie orze im mózgi swoją gadką.
- To możliwe. - przyznał Kainita. - Ale musisz przyznać, że otacza swoich wyznawców opieką. Nawet ci z dala od niego… ci na powierzchni są bardzo lojalni.
- Chyba nie do końca z własnej woli.
- Zabawna sprawa. Bo raczej tak, z własnej woli. - odparł ze śmiechem William. - Spotkałaś dwóch Malkavów, więc sama oceń. Mieli wyprane mózgi?
- Jeden był całkiem normalny, a drugi istnieje w zaprzeczeniu. - odparła dziewczyna.
- Ale żaden nie miał wypranego mózgu, prawda?- zapytał ironicznie Toreador dojeżdżając do bramy domu.
- Chyba nie.

Spojrzała na bramę - Myślisz, że mój ghul już tu jest?
- A dlaczego miałby tu być? Nadal powinien się opiekować twoim domem.- zdziwił się William.
- Miałam nadzieję, że zatęskni za mną. - wzruszyła ramionami.
- Zew krwi go przygna którejś nocy. Jestem tego pewien.- odparł z uśmiechem Toreador, gdy dojeżdżali do podwórza przed domem.
- To byłoby super ciekawe. Być po drugiej stronie tego sznura.
- No nie wiem.- zastanowił się Toreador wysiadając.- Może?
Wkrótce pojawiły się psy, by powitać swojego pana.
Ann wyszła za Williamem.
- Zastanawiam się jak wyglądałoby trwanie z tobą jako karmicielem.
- Nigdy nie czułem się dobrze w roli karmiciela. Dlatego mam psy, a nie ludzi jak inni Kainici.- wyjaśnił Toreador.
- A co było takiego w tym złego? - wyraźnie dziewczyna nie była tego samego zdania.
- Nigdy nie czułem się z tym dobrze, dla mojego stwórcy byłem kochankiem nie sługą. - wyjaśnił William, wzdychając. - Nie potrafiłbym więc… nie czułbym się dobrze karmiąc z wyrachowania.
- Twojemu sojusznikowi to nie przeszkadzało. - powiedziała ze smutkiem - Choć czasem zastanawiałam się czy on nie traktuje lepiej swoich Ghuli ode mnie.
- Nie jestem moimi sojusznikami. Nie potępiam też ich metod. Po prostu ich nie praktykuję. - odparł Toreador.

- Nie wiem jak ty kiedyś byłeś w polityce wampirzej. Nie mogłeś być tak mięciutki kiedyś i ciągle istnieć! - odparła wchodząc do domu.
- Byłem inny kiedyś. Mniej miękki. Byłem rycerzem, wojownikiem. - przypomniał jej William. - A w polityce, to cóż… moja zaleta polegała na tym, że byłem jednym z pierwszych osadników w Nowym Świecie. Potem zaś rzeczywiście usunąłem się cień.
- Zniszczyłeś kiedyś jakiegoś wampira?
- Tak. Żadnego nie zdiabolizowałem, ale zabiłem kilkunastu wampirów. Dekapitacja jest zazwyczaj skuteczna w takich przypadkach. - wyjaśnił Blake wchodząc za nią do środka.
- Tylko w walce czy też jako Książę? - zapytała wyraźnie ciekawa.
- Tylko w walce. - odparł William. - Za moich czasów Nowy Jork miał populację podobną do Stillwater. Także jeśli chodzi o Kainitów. Wtedy byliśmy bardziej… rodziną.

- Może jeszcze kiedyś wrócisz do życia politycznego.
- Jestem doradcą księcia Stillwater. Jestem w polityce.- przypomniał jej pół żartem pół serio Toreador.
- Bardziej. - westchnęła teatralnie.
- Bardziej…- machnął ręką kainita.- Bardziej nie warto.

- A słyszałeś kiedyś o przydupasie Księcia o imieniu Anthony?
- Hmm… nie ? A powinienem?- zadumał się Toreador.
- Kręci się taki wokół, na posyłki Księcia. Wampir. Odnosi się do niego bardziej jak ja do Cyrila, niż mieszkaniec miasta. I na pospolitego ulicznika też nie wygląda. - wzruszyła ramionami - Po prostu ciekawa byłam.
- Moja droga, wokół Księcia zawsze się kręci sporo chłopców na posyłki. Nawet jego dzieci są nimi. Nie ma się co nim przejmować. - wzruszył ramionami Kainita.

- Masz jakieś przypuszczenia jak zostaniesz przyjęty na dworze w Nowym Jorku?
- Z szacunkiem. Nie wyruszam tam bowiem w swoim imieniu tylko reprezentuję Księcia Stillwater. To i może mała domena, ale w sojuszu z Nowym Jorkiem. Więc oczekuję szacunku i tego się spodziewam. - wyjaśnił z uśmiechem William. - Pozory są ważne dla naszego rodzaju. Całe nieżycie wszak nosimy maski.
- To jak to będzie wyglądać ze mną? - zapytała - Czy w ogóle będę z tobą czy gdzieś na korytarzu?
- Raczej żebyś trzymała się przy mnie. Obawiam się że będziesz miała status przydupasa. Ale wiesz… Bella tam będzie, a ona cię lubi.- przypomniał William.
- Och, służba takiemu Toreadorowi to zaszczyt, dobry panie. - ukłoniła się teatralnie z uśmiechem - Zawsze i wszędzie.
- Z pewnością. - odparł z uśmiechem Kainita.

 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 03-02-2024, 18:29   #23
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Koszmary. Pobudka. W znajomym miejscu, które kiedyś zwała domem. Nawet jeśli był to dom na wygnaniu. Toreador już się obudził i słychać było, że jest w kuchni. Ann więc tam się udała. Po drodze dostała SMSa od Nadii. Tremere znalazła kolejną jaskinię do spenetrowania. Kolejne pozostałości po starej kopalni. Czy jednak caitifka chciała ganiać po kolejnych ciasnych i ciemnych korytarzach w których jej klaustrofobia mogła się objawić napadem paniki? Z pewnością Larry nie będzie miał wyboru, ani też powodu by zrezygnować z przygody. W końcu do innego ma do roboty? Siedzieć na stacji benzynowej i czekać aż bandziory zlitują się nad nim i ramach dostarczenia mu rozrywki napadną na jego przybytek?
Ann… to co innego. Ona miała plany. Ona miała kogo odwiedzić, z kim porozmawiać, na co się przygotować. Zostały już dwie noce, wliczając tą, do wizyty na szczytach władzy.
William sprawdzający w lodówce zapasy “wina” cytując.

…Lecz patrz! W pobliże płochych rzesz
Potwór się chyłkiem wkradł -
Z wolna na scenę pełznie od dźwierz
Ohydny, krwawy gad.
Już wpełzł! Już straszny zaczął…


To chyba był wiersz Edgara Allana Poe. I dobrze. Bo jego własne wiersze, cóż poradzić, były torturą dla uszu.
Nagle psy zaczęły szczekać, warczeć i wyć.
Blake rozmył się przed wzrokiem Ann i znikł. Pojawił za nią się po kilkunastu sekundach. I rzekł z uśmiechem.
- Nic poważnego. Zauważyły ślady dużego niedźwiedzia i samego zwierza w oddali. Poszedł głębiej w las.-


Przyjechała tu. Czując różne emocje. I mając różne pomysły w głowie. Właściwie jak należałoby postąpić w tej sytuacji?
Znowu komórka. Tym razem od Miracelli.

Zajrzyj do Róży. Jest ciekawie.

Akurat teraz? Też sobie wybrała czas na takie SMSy.
Dom Vincenta nie różnił się znacząco od posiadłości Williama. Każdej innej nocy mogłaby pomylić jeden budynek z drugim. Ale nie tej nocy. Przyjechała tu… z różnych powodów. Przede wszystkim jednak by zakończyć parę spraw. Pewnie będzie z tego kłótnia, ale cóż… burza bywa niszcząca, ale oczyszcza powietrze.
Krok po kroku… krok po kroku zbliżała się do budynku. A gdy dotarła w pobliże w drzwi… zawahała się.
Znów to poczuła. Opór. Niechęć. Nie mogła się przemóc. Nie mogła otworzyć drzwi. Przekroczyć progu.
Przegrała z zakazem, który Vincent rozmieścił dookoła budynku. Przegrała z jego magyią.
LaCroix najwyraźniej nie lubił niezapowiedzianych wizyt.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 28-03-2024 o 19:37.
abishai jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 25-03-2024, 11:43   #24
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację





************************************************** *************************************************
GŁOSY PRZESZŁOŚCI
************************************************** **************************************************

Zirytowana dziewczyna warknęła pod nosem. Podniosła z ziemi kamień i przez chwilę patrząc w zamyśleniu na okno zrezygnowała z pierwszego pomysłu. Używając całej siły rzuciła kamień w drzwi Vincenta.
Potem drugi… po trzecim usłyszała zza drzwi zirytowany głos.
- Już idę idę…
Ann ciągle trzymała kamień w dłoni, ale nie wykorzystywała go jedynie czekając.
Drzwi się w końcu otworzyły i stanął w nich Vincent. Półnagi, więc raczej nie spodziewający się gości.

Mężczyzna zobaczywszy Ann uśmiechnął się nieco.
- Hej Ann. Nie spodziewałem się ciebie.
Ann zmrużyła oczy.
- I tylko to masz mi do powiedzenia?
- Nie podchodzisz do tego zbyt… emocjonalnie? W końcu jestem tylko chodzącym… woreczkiem z krwią. - przypomniał jej nieco cynicznie mężczyzna i sięgnął do framugi drzwi.
- Proszę wejdź.
Dziewczyna ruszyła do środka, wciąż wyraźnie zeźlona, ale już bez kamienia w ręce.
Weszła do środka, a Vincent zamknął drzwi dodając.
- Ale ziąb. Czuję się jakbym był na Syberii. Wybacz bałagan, jeszcze się nie zdążyłem tu urządzić.-
Rzeczywiście, wszędzie walały się papierowe pudła szczelnie owinięte folią bąbelkową, a meble zabezpieczone były jeszcze tkaninami.
- Chodźmy do kuchni. Ta już jest gotowa. - dodał. Ann wiedziała gdzie się udać. Posiadłości Williama były identyczne jeśli chodzi o rozkład pomieszczeń. Zresztąkĺļķioķķ w smaku jest krew sidhe.
Wampirzyca spojrzała wyraźnie nie wiedząc o czym Vincent mówi.
- Więc dochodząc do sedna... ciągle mamy umowę? - zapytała.
- Nadarzy się okazja, to pójdziemy na randkę, pomiziamy się przy świetle księżyca. Pójdziemy do łóżka? Jak to powiadają, jeśli chcesz mnie wyssać to chociaż zafunduj mi kolację. - Vincent dodał na koniec żartem i wzruszył ramionami.- Nie wiem czy wiesz, ale ja się raczej nigdzie stąd nie wybieram, więc… czas się znajdzie prędzej czy później.
- Dobrze. - skinęła głową już z lekkim uśmiechem.
- Ale nie dziś… głupio bym się czuł figlując na śmietniku, a tym… metaforycznie mówiąc jest obecnie mój dom. Jeden wielki bajzel. No ale co poradzić. Dziś się wprowadziłem.- wzruszył ramionami Vincent.
- Też mam dzisiaj jeszcze inne miejsce do odwiedzenia, więc nawet o tym nie myślałam.
- To wszystko?- zapytał Vincent gasząc papierosa w popielniczce.- Nie chcę cię wyganiać, ale… nie mam obecnie warunków do zabawia gości.
- Wszystko. - wstała - Na razie wszystko…
- Pozwól że odprowadzę cię do drzwi.- dodał uprzejmie Vincent.



Gdy przybyła pod budynek, Ann nie zauważyła niczego … niespodziewanego czy chociażby interesującego. Ot, noc jak zwykle.
Nie spodziewała się w tym momencie niczego niesamowicie interesującego w środku Róży. Niemniej udała się przez drzwi.
Na pierwszy rzut oka nic się ciekawego nie działo. Klientów może było trochę więcej niż zwykle, zwłaszcza kierowców ciężarówek. Miracella zajmowała się pracą przy barze, kręcąc się pomiędzy klientami. Wkrótce jednak Ann dostrzegła przy jednym ze stolików Lukrecję, sztywną jakby kij połknęła. Naprzeciw niej siedział chudy rudowłosy i zapuszczony chłopak. Siedział bardziej jak pies na krześle niż człowiek. Obok niego zaś siedziało drobniutkie, wręcz filigranowe dziewczę. O niewinnym bladym obliczu, kruczoczarnych włosach i niemal dziewczęcej sukience. Piękna i Bestia zawitali do Stillwater.
Ann ruszyła w stronę Miracelli, starając się nie gapić za bardzo na scenę. Och, to zaiste było ciekawe...
- Nie przesadzałaś. - odezwała się będąc przy barze - Doborowa obstawa sztuki.
- Jest między nimi historia i zła krew. - odparła cicho Miracella gdy miała okazję. - Tak to wygląda z boku. Długo gadają i Lukrecja nawet nie udaje że ich lubi.
- Nie wiem czy oni zostali posłani przez Księcia, by złapać i sprowadzić spiskowców, ale nie byłoby to zdziwienie. - podobnie cicho odezwała się w odpowiedzi.
- Czekają na niego.- potwierdziła cichaczem Ventrue.- Powodów jednak nie znam. Za to zauważyłam, że… chyba dobrze się znają z moją Panią. i ona się ich tak jakby… boi?
- Książę Nowego Jorku ma tu przyjść? - zapytała zaskoczona - I co dziwnego, że się ich boi? Po tych doświadczeniach?
- Och… źle się wyraziłam. Czekają na naszego księcia. - odparła wyraźnie speszona Miracella. - Ale było jakieś włamanie czy coś w tym stylu i on wykonuje swoje obowiązki zastępcy szeryfa.
- Dla Joshui jakieś bzdurki nie są ważniejsze od zwykłej pracy. - lekko podśmiała się.
- To prawda.- odparła z uśmiechem barmanka zerkając na wyraźnie nerwową szefową.- Joshua bardzo poważnie traktuje swoją śmiertelną rolę.
- Ciekawe skąd mu się wzięła taka obowiązkowość.
- Cóż… z tego co ja wiem zawsze taki był.- odparła Miracella i zerknęła na Ann.- Eeeemmm… a ty już wiesz? Że Vincent wrócił?

- Już byłam u niego. Żyje i jego dom stoi. - dodała szybko widząc minę dziewczyny.
Nieco rozczarowaną tak… krótką wypowiedzią. Spodziewała się z pewnością więcej… dramy.
- Nadal taki przystojny?- zamierzała jednak dalej drążyć temat.
- Z Quasimodo bym na seks nie poszła. - powiedziała wprost Ann wystawiając język.
- Dobrze wiedzieć, że standardy ci się nie obniżają. Co innego Clyde. Już zaczął narzekać na… dysfunkcje…- zachichotała cicho Miracella.
- Mówiłam mu, to nie wierzył. - pokręciła głową - Ale na Lukrecję nadal chętny?
- Chęci to nadal ma… problem z tym, że jego ciało zauważa, że jest martwe.- zaśmiała się Ventrue.
- Przytul Lucy po tej traumie. - spojrzała w stronę Lukrecji - Przyda jej się choć pogłaskanie po łebku.
- Zupełnie nie wiem czemu. To tylko rudowłosy hippis i lolitka.- odparła barmanka. - Czego się tu bać? Są nawet mili.

Ann spojrzała na młodą Ventrue.
- Nie przetrwasz nawet roku w pluszowym gniazdku Ventrue czy wokół polityki naszej, jeżeli nie będziesz widziała przez maski i kłamstwa. Przez ułudy. I nie wyciągała wniosków. Czy zachowanie Lukrecji nie zapala lampki ostrzegawczej u ciebie? A może nie ufasz sensowi jej reakcji?
- Nie wiem. Wiem że narobiła sobie kłopotów w Nowym Jorku. A ja nie. Poza tym nie palę się udawać tam. Wiem, że jestem jeszcze słaba.- przyznała młoda Kainitka wzruszając ramionami.
- To nie znaczy, że powinnaś odmawiać poznania doświadczeń starszych od siebie. - strofowała młodą - Oni są niebezpieczni. To siepacze Księcia.
- Myślałem że siepacze… no wiesz… powinni być jak Larry. Duzi i silni i budzący grozę. Oni… no wiesz. Nie budzą. - wzruszyła ramionami Miracella. - Naprawdę są tacy straszni? Co o nich wiesz? Spotkałaś ich kiedyś? Widziałaś przy robocie?
- Każdy w Nowym Jorku ich zna... i obawia się, boi się jak Lukrecja, jest ostrożnie poprawny lub martwy. To Piękna i Bestia. Widziałam trochę ją w walce, kątem oka, gdy Assamitów Sabatu zabijaliśmy. Mało, ale wolałam więcej nie. Zrobią co im każe Książę. Zawsze. Brutalnie i efektywnie. - przysunęła się bliżej twarzy Ventrue - Pamiętaj. Masek się boisz, bo ich właścicieli nie znasz.

- To co takiego widziałaś? - zaciekawiła się Ventrue. - I jak to się… jak się walczy z tymi asasynami?
- To fanatycy. Niestraszna im śmierć, ból czy katusze. Walczą jak wojownicy, niektórzy znają magię krwi. Szybcy jak William czy Joshua…
- Lukrecja też potrafi być twarda. - przyznała cicho Ventrue jakby zdradzała jakiś sekret.
- Ventrue tak mogą. - przyznała Ann - I zakładałam, że może po tym, jak przetrwała spotkanie z Tzimisce i jego pieszczoszkami.
- Mhmmm… a i Clyde jest twardy. Tylko ostatnio mu mięknie.- odparła Miracella z udawaną powagą.
- Taki biedny... - spojrzała w oczy Miracelli - Ale wiesz... Ty też byś mogła. Lukrecja cię nie uczy?
- Oczywiście… uczy mnie wielu rzeczy. Niemniej pamiętaj, że ja Kainitką jestem od… niecałego roku ledwie?- zadumała się Ventrue. - Dopiero opanowuję podstawy.-

Tymczasem sama Lukrecja podeszła szybkim krokiem do baru i zwróciła się beznamiętnie do Miracelli. - Przygotuj najlepszy apartament dla ViPów. Na rachunek Nowego Jorku. I jak najdalej od moich pokoi.-
- Już się za to biorę.- odparła młoda Ventrue i pogoniła wykonać zadanie. A Lukrecja zajęła jej miejsce za barem.
Przy okazji nalała sobie “Krwawą Mary" spod lady wybierając specjalną butelkę. Której to Ann dotąd nie widziała.

Przez moment Ann tylko obserwowała aż odezwała się cicho.
- Nie wolisz zmienić miejsca na ten dzień?
- NIe zamierzam dawać im takiej satysfakcji.- parsknęła Lukrecja gniewnie wypijając duszkiem “trunek”. Po czym spojrzała podejrzliwie. - A ciebie co tu sprowadza?
- Wiesz, że oni już ją mają myśląc jak będziesz się stresować w pokoju i grać twardą? - kontynuowała myśl.
Lukrecja spojrzała przez ramię na dwójkę Kainitów. - Mam głęboko w dupie co oni sobie myślą. To teren Stillwater i są tu gośćmi. Nie mogą robić co chcą.
- Nie jest to całkowita prawda. - stwierdziła - Bo i tak się tym męczysz.
- W innym miejscu męczyłabym się jeszcze bardziej. - machnęła ręką Lukrecja.- To mój DOM i nie pozwolę im się tu szarogęsić.-
Sięgnęła pod kontuar, wyjęła stamtąd kawałek papieru i długopis. Nabazgrała kilka słów. I rzekła.

- Skoro jesteś taka troskliwa, to bądź też użyteczna i jedź do rozgłośni na wzgórzu i przekaż to Jaine Love.
Ann spojrzała na papier w ręce Lukrecji.
- Cóż to? Nadasz na mnie czy nich w rozgłośni?
- Nie. - zaśmiała się ironicznie wampirzyca. - To tylko wezwanie. No… ruszaj.
- Oui, Madame... - Ann leciutko się skłoniła i zabrała list po czym ruszyła do wyjścia.



Ann w zasadzie nigdy tu nie była. Mimo że głos Jaine Love i jej wróżby słyszała często, nigdy nie była w miejscu pracy wampirzycy. Trzeba przyznać, że do tego miejsca pasowało doskonale określenie lokalna stacja radiowa. Jeden duży budynek do którego przylepione były mniejsze przybudówki. Jeden duży maszt radiowy wznoszący się nad nim. Ogrodzenie, stróżówka ze strażnikiem i szlabanem. I zimowa sceneria.
Ann podjechała do stróżówki i powiedziała przez otwarte okno.
- Ann Paige do Jaine Love.
- Proszę zjechać na parking i zaczekać w holu. Ma teraz audycję.- odparł mężczyzna grający na smartfonie.

Co też wampirzyca zrobiła. W holu słyszała głos Jaine, bo z głośnika nadawano tam audycję miejscowego radia. W holu była też recepcja gdzie znudzona czterdziestolatka z kokiem na głowie i “babcinymi” okularami w grubych oprawkach na nosie rozwiązywała krzyżówki.
- O co chodzi?- zwróciła się do Ann.
- Ann Paige, mam tu poczekać na Jaine Love.
- Ok… wybierz sobie miejsce skarbie. Audycja trwa jeszcze pół godziny. - odparła kobieta wskazując na krzesła pod ścianą i sięgnęła po telefon.
- Halo. Tu Stella. Dzwonię by powiedzieć, że niejaka Ann Paige czeka tu na Jaine. Mhmm…- potem odłożyła słuchawkę. - Proszę czekać.

***

Jakoś nuda czekania nie przeminęła wraz z życiem. Dobrze że chociaż mogła posłuchać “radia” i kolejnych porad wróżki Jaine Love, której głos brzmiący poprzez fale radiowe brzmiał bardzo zmysłowo. Bardziej niż w rzeczywistości. Było to trochę… dziwne.
Niemniej audycja się zakończyła i Jaine opuściła studio. Zdziwiła się wyraźnie na widok Kainitki i spytała.
- Co cię tu sprowadza. Miło że mnie odwiedzać, ale pewnie nie zaskoczy cię fakt, że mnie to dziwi.
Ann powstała do Jaine i wyciągnęła kartkę z kurtki.
- Je suis un simple messager. - powiedziała podając kartkę.
- Pomocniczka amora z ciebie. - zażartowała Jaine, rozwinęła kartkę i przeczytała. I weschnęła.- To jaka jest sytuacja u Róży?
- Piękna i Bestia w bramach.
- Gdzieś słyszałam te określenia.- zadumała się Ravnoska.
- Siepacze Księcia Nowego Jorku. - powiedziała poważnie.
- Ach. Jak miło. - odparła sarkastycznie Jaine chowając kartkę do kieszeni i ruszając do drzwi.- Acz przypuszczam, że nie mówimy tu o zwykłych tępych obwiesiach?
- Kategorycznie nie. - ruszyła za kobietą - Mają renomę w mieście... i postrach zasłużony.
- Robi się ekscytująco, prawda?- Jaine spytała już przy drzwiach z ironicznym uśmiechem na obliczu. Odetchnęła głośno. - Pojadę swoim pojazdem do Róży. Dziękuję za czas poświęcony dostarczeniu tej wiadomości.
- Nie ma sprawy. Pojadę za tobą, co? Ma być ekscytująco, nie mogę przeoczyć.
- Ach… obawiam się że nie będzie.- machnęła ręką Ravnoska. - Lukrecja zaoferowała mi dobę w jej hotelu za darmo… a może i więcej. Woli mieć pod ręką potężną sojuszniczkę, gdyby pojawiły się kłopoty.
- Coś ciekawego w Stillwater, a aura miasteczka znowu wszystko robi nudnym…
- Draugi ganiają po okolicy, twój “kochanek” wrócił do miasta, a ty narzekasz na nudę. - odparła żartobliwie Ravnoska wsiadając do swojego czerwonego mitsubishi .
- Nie mieliśmy nawet randki, to żaden kochanek. - burknęła wsiadając do swojego pojazdu i jadąc za Ravnoską.



W Róży było już mało ludzi o tak późnej porze. Niemniej było kilka znanych twarzy. Jak Joshua i William rozmawiający z siepaczami Księcia. Rozmowa musiała być interesująca i nawet zabawna, bo w przeciwieństwie do Lukrecji… Joshua i William byli w całkiem dobrym humorze. Zdecydowanie ciężar rozmowy wzięła na siebie lolitka, bo rudowłosy częściej gapił się w blat niż na twarze rozmówców. Na sali nie było gospodyni. Pewnie już zaszyła się w swoim gabinecie.
Za to była Miracella, obecnie zarządzająca kilkoma ghulami i pilnująca interesu.
Gdy zauważyła wchodzące wampirzyce, podeszła do nich i zwróciła się do Jaine.
- Witam w Róży.- wyciągnęła kluczyki podając je Ravnosce. - Moja Pani oddała apartament numer 5 do twojej dyspozycji. Zadbałam by był przygotowany zgodnie z twoimi preferencjami.-
- Dziękuję. Jak zawsze miła, śliczna i użyteczna.- odparła ciepło Love.
- Dziękuję za komplement. A teraz… muszę wrócić do pracy.- odparła z uśmiechem Ventrue. A Jaine spojrzała na dwójkę rozmawiającą z Joshuą.- Więc to są ci straszni siepacze? Wyglądają na cywilizowaną parkę. A przynajmniej niewiasta takie robi wrażenie.
- Kto jak kto, ale akurat członek twojego Klanu powinien być bardzo zaznajomiony z iluzjami masek innych Kainitów. - przypomniała kundlica - Nie powinno cię dziwić, że nie wszystko jest takie na jakie wygląda.

Jak Ann nauczyła się już dawno temu....



Zawieja śnieżna nie poprawiała młodej caitiffce humoru. W piwnicy zrujnowanego budynku może i było zimno, ale to nie przeszkadzało. Cyril bąknął coś o tym, że Ann otrzyma prawdziwe mieszkanie... gdy zasłuży. Niestety nie podał warunków, które musiałaby spełnić, aby Tremere uznał, że zapracowała dostatecznie.

Otuliła się mocniej cienką kurtką, jaką otrzymała od swojego protektora wraz ze zmechaconym swetrem z odzysku, jakie miały pomóc zachować Maskaradę. Ann była przekonana, iż to słudzy Cyrila wyciągnęli te ciuchy z jakiegoś śmietnika, uprali i naprawili. Na więcej nie mogła liczyć...
Pod kurtką trzymała plik kartek z opisanym zadaniem, jakie miała wykonać grupa należąca do Tremere. Cyril nakazał wampirzycy zanieść dokumenty do Koterii, do której miała zostać przydzielona. Potomek Sauvetiira ponoć o niej wiedział, choć ona nawet go wcześniej nie poznała...
Musiała wykonać wolę Cyrila by zasłużyć najego łaskę i nie być ukarana za uchybienia... jakkolwiek brzydziła się sobą zginającą kark na każde polecenie.

Lekko spłoszona podeszła do drzwi magazynu, w którym grupa miała się znajdować.
- Pójdą po 15 dolarów w pierwszym tygodniu i podskoczą do trzydziestu w drugim, a w trzecim do 250-ciu. Mam dobry cynk.- usłyszała wchodząc.
- Ty i twoje cynki, giełda to nie pole intryg. To pole wielu interesów ścierających się ze sobą. Wielu intelektów. Lepiej z tymi cynkami idź na wyścigi konne.
- Mówię ci, to pewna sprawa. Po prostu jeśli pożyczysz mi dziesięć kawałków.
- A więc o to chodzi? Pieniądze chcesz pożyczyć? Nie jestem twoją świnką skarbonką.
Dwóch mężczyzn rozmawiało w środku, nieświadomych pojawienia się Ann, która musiała minąć wrak vana, żeby ich zobaczyć.

Młodziutka wampirzyca silniej przytuliła papiery schowane pod kurtką i podeszła do rozmawiających.
- Szukam Henry’ego Thorme'a... - odezwała się z wyraźną obawą. Przechodziła wzrokiem między jednym mężczyzną a drugim. Blondyn o gładko ogolonej twarzy modela i w garniturze od Prady, wyraźnie kontrastował ze swoim rozmówcą, rudowłosym masywnym mięśniakiem, również nienagannie ubranym, acz niedokładnie ogolonym. Obaj spojrzeli na Ann i w końcu rudzielec rzekł podejrzliwie.
- Kim do cholery jesteś?
- Zostałam wysłana przez Sauveterra. - strzepnęła śnieg z ramienia - Mam Henry’emu dać dokumenty...
Ann skupiła wzrok na drugim mężczyźnie, który przyciągał jej śmiertelnicze gusta.
- Mhmm… ten konus jeszcze się nie zjawił. Daj mi. - burknął rudzielec, podczas, gdy blondyn uśmiechał się tajemniczo, spojrzeniem obiecując Ann nieziemskie przeżycia.
- Poczekam tu na niego. Cyril chciał bym tylko Henry’emu oddała. - Ann zaczęła nawet myśleć, że może wcale tu źle nie będzie. Wzrok blondyna powodował miłą gęsią skórkę i na jej martwym ciele.
- Cyril chciał… - ironizował rudzielec, a blondyn położył dłoń na jego ramieniu dodając pojednawczo. - Daj jej spokój Georg, nie wiesz jaki kaganiec jej założył.
Po czym przedstawił siebie i kolegę. - Jestem William Burke, a to jest Georg van Rijn. Jesteśmy z klanu Ventrue. A ty?
- Ann Paige... - uśmiechnęła się do Williama - Nie mam Klanu. - dodała dość niewinnie, nie czując zagrożenia przy blondynie.

Od razu miny obu Ventrue zrzedły, a ciepło odpłynęło z tego miejsca.
- No to nieźle upadliśmy William, musimy tu czekać z parszywym kundlem.- zaczął głośno narzekać van Rijn, a Burke dodał.- Przynajmniej nie jest szajbuską od Papy Roacha.
- Albo zapchlonym Gangrelem. Przynajmniej… ale dobrze wiesz czym jest. Sposobem Cyrila na upokorzenie nas. Nie dość, że musimy wykonywać jego polecenia jakbyśmy byli jego lokajami to jeszcze to… a co przed nami? Babranie się w kanałach?
- Ja do kanałów nie zejdę. Ten garnitur sporo mnie kosztował.- odparł Burke czule wodząc po materiale. - Nie zredukuje mnie do ulicznego śmiecia.
Ta nagła zmiana wzięła ją z zaskoczenia.
- O co wam chodzi? - wyczuwała nadchodzącą katastrofę - Jestem jak wy...
- Jasne... jak my. - zaśmiał się Rijn wzruszając ramionami. - Och, z pewnością jak my… brudna i wychudzona żuliczko.
- My jesteśmy Kainitami tak jak i ty. - przyznał Burke z dumnym uśmiechem. - Ale na tym kończą się podobieństwa. Ty jesteś kundlem, żyjesz pośród biedoty i jesz co popadnie. My jesteśmy elitą tego miasta, zarówno finansową jak i kulturalną. My jesteśmy Ventrue, nam pisana jest wielkość, do której powoli podążamy. MY… władamy takimi jak TY.
- Mną nigdy władać nie będziecie. - warknęła na te słowa.
- Z pewnością nie będę. Mam dobry gust jeśli chodzi o podwładnych i pracowników. Nie biorę pierwszego lepszego śmiecia z ulicy. - odparł van Rijn pogardliwie spoglądając na dziewczynę.
- Jakoś to przecierpimy. Przecież to tylko jednorazowa współpraca. Możliwie nawet, że ma tylko dostarczyć papiery i wynieść się stąd.- odparł z nadzieją w głosie Burke.
- Cyril mówił, że mam być w tej Koterii. - prychnęła na Ventrue.
- Cyril tak mówił? Cyril tak mówił?! To już ja mu też powiem coś do słuchu!- wrzasnął poirytowanym głosem rudowłosy Kainita.
- Daj spokój. Nie chcesz by ten Tremere wyciągnął kwity. - machnął ręką Burke.

Tymczasem cała trójka usłyszała kroki. I zobaczyła nonszalancko idącego, niskiego mężczyznę, który nosił okulary, a pod garniturem koszulę z żabotem i koronkami. Spojrzał na obu dramatyzujących Ventrue, a potem na Ann. I też spytał. - Ktoś ty? I co tu robisz?
- Ann Paige... - wampirzyca patrzyła wrogo na Ventrue - Cyril mnie przysłał. - wyjęła plik kartek spod kurtki - Ty jesteś Henry?
- Tak. Ja jestem Henry Thorme. Daj te papiery, a potem skocz po stolik. Jest tam.- rzekł beznamiętnym tonem mężczyzna podchodząc do Ann. - Mam nadzieję, że będziesz bardziej kompetentna niż ci dwaj… “fachowcy”.
- Jasne... - podała dokumenty i niechętnie poszła po stolik, tym razem puszczając to bez komentarza.
Papiery wylądowały na stoliku i cała grupka pochyliła się nad nimi.
- Więc naszym zadaniem na dziś jest…- zaczął odprawę Thorme.



- Iluzja iluzją…- machnęła ręką Ravnoska. - Maski maskami. Reputacja reputacją. Ukryte gesty… ukrytymi gestami. A te mówią mi wiele.-
Uśmiechnęła się łobuzersko. - Nie przeczę, to zabójcy. Ale nie są to tępi siepacze. Masz przed sobą skalpel Księcia.
- Nie przeczę. Niemniej jak zwał tak zwał. Wystarczy mi rozumieć ich skuteczność. - odparła wprost.
- Mhmm… i widziałaś tę skuteczność w akcji?- zapytała Jaine.
- Do czego dążysz?
- Do niczego… zadaję tylko pytania. - odparła Jaine z enigmatycznym uśmieszkiem na ustach.
Spojrzała na klucz, potrząsnęła nim. Znów zerknęła na rozmawiającą grupkę Kainitów.
- No cóż… zobaczyłam co chciałam zobaczyć. Teraz pójdę obejrzeć mój apartament.- odparła Ravnoska i ruszyła ku schodom.
Ann zawahała się. Z jednej strony Ciekawie byłoby zobaczyć ten apartament jaki Ventrue zaoferowała Ravnosce. Z drugiej strony... tu też mogły zachodzić ciekawe rzeczy. Przesunęła się nieznacznie bliżej rozmawiających, nawet nie próbując zamaskować zainteresowania, wręcz jakby czując się na miejscu. Była w końcu przedstawicielką Joshui, prawda?
-... pokoje nam pasują. Dziękujemy za troskę.- głos drobniutkiej wampirzycy był miłych dla ucha i zaskakująco niski. Trochę… koci w brzmieniu. Rozmowa która się toczyła nie była aż tak ciekawa jak mogłaby się wydawać. Omawiano warunki bytowe i reguły pobytu dwójki wysłanników Księcia w Stillwater i jak się okazało, Piękna i Bestia byli nastawieni ugodowo. W rozmowie pojawiły się żarciki dotyczące ważnych wampirów i Primogenów, ale… nie dotyczyły one obecnych osób u władzy a poprzednich osób na tych stanowiskach. Przez to były niezrozumiałe dla podsłuchującej Ann.
Chcąc nie chcąc dziewczyna musiała się poddać. Wciąż była zbyt małym kundelkiem na takie progi. Mogło jej to się nie podobać, ale niestety zbyt często była o tym przypominana. Po tej bezowocnej chwili ruszyła za szarlatanką, aby przynajmniej obadać to co z łaski Ventrue otrzymała od pani tej domeny.

Apartament numer 5 był zaskakująco blisko pokojów samej Lukrecji. A może nie powinno to dziwić? W końcu Ravnoska miała posłużyć jako dodatkowy bodyguard. Drzwi były zamknięte więc Ann musiała zapukać.
- Dziękuję. Niczego już dziś nie potrzebuję.- i została wzięta za obsługę hotelową przez Jaine Love. Cudnie…

- Jaine, to ja. - odezwała się ignorując pomyłkę.
- Och… wybacz.- drzwi po chwili się otworzyły i Jaine wpuściła Ann do pokoju urządzonego w stylu art deco. Na pewno nie był to zwykły pokój hotelowy, Ann przebywając w Róży nigdy nie miała okazji zaznać takich luksusów.
- Trochę czuć tu nutkę sybarytyzmu, ale od czasu do czasu… warto rozleniwić się nieco.- stwierdziła Ravnoska oceniając pomieszczenie.
- Nawet mieszkając na koszt Willa nie zaznałam takiego luksusu. - podśmiała się caitifka - więc czuj się vipem. Przynajmniej nie śpisz za darmo w trumnie na dole... Szczerze to nie byłam w stanie zmrużyć oka w tym zamknięciu. - przyznała.
- Sypiałam w wielu miejscach. Od książęcych komnat po rynsztoki, więc… ciężko na mnie zrobić wrażenie. - odparła Jaine podchodząc do dużego łóżka. Rzuciła się na nie, sprawdzając czy jest wygodne. Spojrzała na Ann.
- I co tam wytropiłaś na dole?
- Niestety nic szczególnego. - westchnęła - Gadali o dziejach starszych ode mnie. Nie było już sensu w tym dalej próbować się zorientować. A co do miejsca... - rozejrzała się po pokoju - Takie luksusy pamiętam za życia.
- To znaczy że znają tych zabójców. To dobrze. Mogą znać też ich naturę i słabe strony.- przyznała z uśmiechem spikerka radiowa.
- Znają na pewno. Wydają mi się także czuć dość dobrze w ich towarzystwie. Lukrecja była spanikowana w przeciwieństwie do Williama i Joshui. - wyjaśniła - Ustalali warunki pobytu w miasteczku.
- To ty nie wiesz?- zdziwiła się Jaine. A następnie wyjaśniła. - To właśnie Piękna złapała i zakołkowała Lukrecję, gdy jej mały spisek został odkryty przez szeryfa Nowego Jorku. Jak i pozostałych spiskowców, ale tamci potem zostali uśmierceni.
- Nie wiedziałam, że oni konkretnie za tym byli. Jedynie mogłam to zakładać.
- Można powiedzieć że Lukrecja ma osobistą zadrę względem naszego filigranowego gościa. I pewnie sporą traumę przy okazji.- oceniła Jaine leżąc na łóżku.
- Wiesz coś więcej jak to wyglądało?
- Nie bardzo. Lukrecja nie była w tym temacie szczególnie wylewna. Nadia może wiedzieć więcej, albo i nie…- zadumała się egzotyczna wampirzyca.

Ann przestąpiła z nogi na nogę.
- Mogę ci zadać osobiste pytanie?
- Możesz. A ja mogę na nie odpowiedzieć. Albo skłamać.- odparła Ravnoska leżąc na łóżku niczym mityczny sfinks z enigmatycznym uśmiechem na twarzy.
- Twój Stwórca planował cię? Opiekował się tobą?
- To już trzeba było jego spytać. Czy planował…- zaśmiała się wampirzyca i poczochrała po głowie. - Pytasz baaardzo dawne dzieje. W sumie to tak… opiekował się mną. Wybrał mnie ze względu na mój talent. Na iskrę od bogów. Zostałam wyrocznią świątynną.
- Jak było z nim? - zapytała z wyraźnym zainteresowaniem - Czułeś się wybrana? Potrzebna? Jak on cię traktował?
- Jak dziewicę… którą nadal jestem.- zaśmiała się Kainitka i podrapała po czuprynie.- Nie wiem jak to wyjaśnić. On był… zagadkowy. Tworzył intrygi dla samych intryg. Albo dla żartów. Miał plany oparte o strategie, które zmieniał w inne plany. Knuł dla samej idei knucia. Nie interesował go ani zysk, ani jakiekolwiek zaszczyty czy władza.
- Co się z nim stało?
- Zginął zamordowany przez… w sumie to już nie pamiętam przez kogo. Albo też upozorował swoją śmierć. W jego przypadku na dwoje babka wróżyła. - wzruszyła ramionami Jaine.
- Ile wtedy już miałaś wampirzych lat?
- Pewnie gdzieś w twoim wieku. - oceniła Ravnoska.
- Czułaś się samotnie po jego stracie?
- Nieszczególnie…- zamyśliła się Jaine marszcząc brwi.- Chyba? Nie pamiętam. To było dawno temu i tyle się wtedy działo.
- Ale to musi być... świetne uczucie, gdy czujesz się naprawdę wybrany. - stwierdziła z czystą szczerością.
- Może? Nie pamiętam. To antyczna historia dla mnie. I dla ciebie też. - przyznała Ravnoska.

- A później trafiłaś do Sabatu?
- Wtedy jeszcze nie było Sabatu czy Camarilli. To późniejszy okres. Piętnasty wiek bodajże? - zamyśliła się Jaine.
- To tyle ty istniejesz?
- Może. A może ci wciskam bujdy. Mój klan to kłamcy, oszuści i złodzieje. Ciekawe które określenie do mnie pasuje ?- odparła z lisim uśmieszkiem Jaine.
- Ale historia przynajmniej ciekawa. - odparła kundlica z pewnym uśmieszkiem zadowolenia.
- Zawsze staram się zadowolić moich wyzna… fanów.- rzekła żartobliwie Ravnoska.

- Wiesz, że czasem niewinne kłamstewko jest lepsze od bezlitosnej prawdy? Jeżeli to co powiedziałaś było prawdą, to naprawdę ci zazdroszczę. Ale przynajmniej nie było to takie pełne uczucia jak Williama czy wysokie i z sensem jak Lukrecji. Czy nawet Miracelli. Miało wszystkiego w odpowiednich ilościach. - westchnęła - To nieprzyjemne wiedzieć, że dla twojego własnego Stwórcy byłaś tylko zmarnowaniem jego własnej Vitae. I nawet nie było w planach, abym dotarła do Nowego Jorku. - rzekła ze zdziwieniem jakby sobie coś przypominała - Wyrzucono mnie jeszcze przed Montpelier, żebyśmy w małej grupie narobili bałaganu... i zginęli zawiązując Camarillę w walce, gdy reszta ruszy dalej.
- No to powinnaś się czuć raczej dumna. Skazano cię na śmierć, a ty przeżyłaś… w przeciwieństwie do twoich pozostałych współbraci i sióstr. To całkiem spore osiągnięcie. Zwykle Camarilla okazuje się skuteczna w czyszczeniu takich imprez.- zamyśliła się Jaine.
- Nie wiem czy jest tutaj wielki powód do dumy... - odparła niepewnie - W tamtym czasie byłam dość... skołowana. Chyba wypiłam Malkavianina, po wyjściu z grobu. A przetrwanie to był prawdziwy fuks. Ukryłam się w pewnym momencie... - przetarła oczy - Ciągle to wydaje się istniejące za jakąś zasłoną.
- Jesteś osobą która sprzeciwiła się przeznaczeniu i wygrała. Jak dla mnie to powód do dumy, no ale ja jestem Ravnos. Wielu powie ci, że to tylko krok w bok od szaleństwa Malkavów. - odparła z uśmiechem Jaine.
Przez chwilę patrzyła zdziwiona na kobietę, aby zaraz uśmiechnąć się do niej nieśmiało.
- To... Miłe. Mam nadzieję, że przynajmniej w tym mnie nie oszukujesz.
- To akurat jest prawda. Każdy ci to powie. Sabatowe sfory są wybijane co do jednego. Rzadko któremu udaje się dożyć kolejnej nocy. Twoje istnienie jest więc twoim sukcesem. - odparła Kainitka filozofując.
- Dziękuję naprawdę. - odparła bardzo szczęśliwa - Sprawdzę czy Lukrecja nie popełniła samobójstwa.
- Nie musisz się o to martwić. Wola przetrwania silna w niej jest młoda padawanko.- odparła żartobliwie Jaine.

***

Masywne drzwi do gabinetu Lukrecji były zamknięte. Na szczęście był brzęczyk przy drzwiach. Nie dochodziły zza nich żadne odgłosy, co mogło martwić. Ale najwyraźniej nikogo nie martwiło.
Ann bez wahania skorzystała z brzęczyka.
Minęła dłuższa chwila nim nastąpiła reakcja. Drzwi się otworzyły, stanęła w nich Lukrecja. Spojrzała na Ann i spytała wprost. - Czego chcesz?
- Upewnić się czy z tobą wszystko w porządku.
- Oczywiście, że ze mną wszystko w porządku. Dlaczego miałoby nie być?- zapytała chłodno Ventrue przyglądając się podejrzliwie Ann.
- Nie powiesz mi, że ta sytuacja jest dla ciebie komfortową i oczekiwaną. William i Joshua mogą tam na dole spokojnie sobie rozmawiać i wręcz czuć się dobrze w tym towarzystwie, ale wątpliwe byś ty tak samo to widziała.
- Życie nawet po śmierci rzadko bywa komfortowe i zgodne z naszymi oczekiwaniami. - odparła Lukrecja dumnie. - Ja… potrafię się dostosować do nowych sytuacji, nawet tych nieprzyjemnych. I nie złamią one mojego ducha.
- Godne podziwu i uspokajające. Stanowisz część naszej społeczności.
- Miło z twojej strony. Niemniej jak widzisz, u mnie wszystko w porządku.- odparła nieco sztywno Lukrecja.
Ann walczyła ze sobą.
- Przepraszam za dawne słowa do ciebie. Były nieprzemyślane i dziecinne. - powiedziała zachowując kajający się wyraz twarzy.
- Przeprosiny przyjęte. Nie masz się co przejmować dawnymi… nieporozumieniami. - odparła pospiesznie Ventrue.
Ann podejrzewała, że Lukrecja w jakiś sposób wcześniej trzymała urazę chociaż teraz o tym nie powie. Przepraszanie tak naprawdę nie było komfortowe dla kundla, jako że i on sam czuł się urażony, ale musiała z niechęcią pogodzić się z faktem, że znajdowała się niżej w wampirzym łańcuchu dziobania i tak naprawdę musiała połykać swój język oraz powstrzymywać niechętne komentarze. W jakiś sposób przypominało jej to nauki za życia, gdy dla dobra interesów rodziny musiała grać i w milczeniu oceniać.
- Mam nadzieję, że zresetujemy nasze relacje i swoim zachowaniem nie przekreśliłam bezpowrotnie możliwości współpracy.
- Wszystko jest możliwe, ale obecnie… - machnęła ręką Ventrue. - Dzisiejszej nocy nie mam już głowy do współpracy… i możliwości współpracy i… wszystkiego z czym do mnie przychodzisz. Jutro, pojutrze… tak. Nie dziś.
- Dobrze. - skinęła głową na zgodę.
- A teraz wybacz. Mam… ochotę na odrobinę samotności. - odparła z uprzejmym uśmiechem Kainitka.
Na co Ann lekko skłoniła się mówiąc:
- Do zobaczenia.



Spotkanie towarzyskie się skończyło. Wracali do domu wozem Willa. Przed nim była pusta droga, a tam gdzieś na horyzoncie przyszłych wydarzeń rysowała się dyplomatyczna wizyta w Nowym Jorku. William wydawał się być zamyślony, ale… w dobrym nastroju.
- Piękna i Bestia to dobrzy znajomi? - dziewczyna przerwała milczenie.
- Tak. Znam ich trochę. Żyli w Nowym Jorku zanim obecny Książę stał się księcięm. Piękna to zresztą przyboczna Księcia od czasu jego przybycia do miasta.- wyjaśnił Kainita.
- A Bestia?
- Jego znam nieco mniej. Właściwie w ogóle. - odparł z uśmiechem William. - Piękna dobrała go sobie, gdy cały przewrót już się ugruntował i przelew krwi przestał być koniecznością.
- Masz jej za złe rolę w przewrocie? W końcu była jego częścią.
- Nie. Była żołnierzem w toczącej się wojnie. Wykonywała polecenia swojego seniora. Ja sam wiele razy czyniłem tak samo. W wielu konfliktach.- wzruszył ramionami mężczyzna.- Zabiła tych, których ceniłem. Zabiłem tych, których lubiła. Nie ma jednak między nami złej krwi. Musisz… nauczyć się godzić z tym, że świat który znasz przeminie.
- Chyba... Jestem za młoda, aby to potrafić. - stwierdziła.
- Nauczysz się z czasem.- odparł melancholicznie Kanita.
- O czym rozmawialiście?
- O starych dobrych czasach…- uśmiechnął się enigmatycznie William.
- To jednak były to dobre czasy?
- Nawet za czasów czarnej śmierci, były noce które wspomina się dobrze.- Blake uśmiechnął się krzywo. - Nie wszystko w przeszłości było złe.
- Ale przecież ciebie boli po dziś dzień.
- Nie można żyć przeszłością.- odparł Kainita.- A ból… ból zawsze jakiś jest.
- Ja nie czuję jakby przeszłość była bardzo dawna dla mnie. - nie zgodziła się - I czy ty naprawdę nie sądzisz, że należy wszelkie krzywdy starać się pomścić?
- Ja… mściłem się już nie raz, walczyłem za szlachetne sprawy, popełniałem zbrodnie w imię większego dobra. - pokręcił Blake głową. - A choć wiele straciłem podczas przewrotu. A choć wyrwano mi wtedy serce, to… nawet dziś nie mogę ci powiedzieć, że to była wojna dobra ze złem. To była polityka, a ja w odruchu serca… stanąłem po niewłaściwej stronie.
- Czy sądzisz, że jeszcze kiedyś odważysz się oddać miłości i stanąć po którejś ze stron?
- Oddać miłości? Tak, to możliwe. Ale nie stanę już po żadnej stronie. Dostałem nauczkę.- odparł stanowczo Kainita.

Zapadło dłuższe milczenie. Dopiero przerwała je Ann.
- Will... - zaczęła z wahaniem - Czy mógłbyś mi pomóc do szlifować moje umiejętności w walce bronią białą?
- Mieczem?- zaśmiał się Toreador zdziwiony jej prośbą.- Czy to dobry pomysł? Rozumiem jako hobby, ale dziś już nikt nie walczy mieczem. Wszyscy wolą pistolety i śrutówki.
- Myślałam bardziej o sztyletach. - wyjaśniła.
- Aaaa noże… To Larry chyba jest lepszym wyborem. Albo nawet Garry. - zadumał się Toreador. - Ja używam trochę dłuższych narzędzi do zabijania. A mistrzem noży był Dilmach.
- Kto?
- Pewien Hindus. Nie żyje już od lat. Był przybocznym poprzedniego księcia Nowego Jorku.- wzruszył ramionami Kainita.
- A czy... Byłaby szansa, abyś tak po cichu... - spojrzała na swoje dłonie - Pokazałbyś mi jak to jest być tak szybkim...?
Toreador spojrzał na Ann i westchnął. - Nie… to nie jest dobry pomysł. Taka sztuczka za bardzo rzuca się w oczy. Mogłabyś przez to mieć kłopoty i ja też.
- Jasne... nie było tematu. - wyciągnęła dłonie w obronnym geście poddając się w tej kwestii.
- Gdybyś planowała zostać w Stillwater, mógłbym rozważyć taką możliwość. Ale ty postanowiłaś wrócić do Nowego Jorku. A tam wiedzą kto się tobą tu opiekuje.- wyjaśnił William.
- Ale przecież mogłam sama8 się tego nauczyć, prawda?
- Wampirze społeczeństwo to nie sala sądowa. Domniemanie niewinności tu nie występuje. - wzruszył ramionami Blake.
- Ale przecież Garry…
- Wytrzymałość na ciosy nie rzuca się w oczy. W przeciwieństwie do błyskawicznego poruszania się. - Toreador przedstawił jej swój punkt widzenia.
- Larry pluje na mój sposób walki. Zbyt "tchórzliwy" jak dla niego. - westchnęła.
- Poruszę moje kontakty w Nowym Jorku. Może tam znajdziemy dla ciebie…ooo… Raze sobie całkiem dobrze radzi z nożami. - zastanowił się Toreador. - I myślę, że mógłbym opłacić lekcje u niego.
- Dzięki. - uśmiechnęła się.
- Nie ma sprawy.- odparł z uśmiechem William.






- Najedzą się ci...

Pamiętała głód. Pamiętała ból. Pamiętała...

- ...co będą posłuszni.

...chciała do niego podejść...

- Zjedzą.

Nie zostawiaj... Chcę...

- Uliczne bydło.

Jeść...


 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 04-04-2024, 18:10   #25
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Pobudka na starych śmieciach u Williama. Wspomnienia wróciły. I te dobre i te złe. Koszmary… mokre, głębinowe, mackowate. Lokalne koszmary. Może dlatego, że posiadłość Williama była bliżej jeziora niż jej nowy dom?
Może…
Toreador obudził się wcześniej i napotkała go w kuchni szykującego drinki. Był tu też jej ghul, rozmawiali o filmach… o sztuce. Connor starał się panować nad sobą, ale dłonie mu drżały. Spojrzenie miał rozbiegane. Był głodny. Bardzo głodny. Ann dobrze znała ten rodzaj głodu.
- Nadia szykuje się do penetracji kolejnej rozpadającej się kopalni. Larry się zjawi i Garry też.- zaczął Toreador wypowiedź, gdy Ann weszła do kuchni. - Na razie przygotowała raport na temat poprzedniej tego co się odkryliśmy podczas poprzedniej wyprawy.-
Uśmiechnął się dodając. - I zapowiedziała konferencję na ten temat dziś. Jesteś zaproszona. Acz obecność nieobowiązkowa.
- Pójdę. - zdecydowała Ann i przeniosła wzrok na Connora, po czym znowu spojrzała na Williama - Długo jesteście razem?
- Niecałe półtora godziny?- ocenił William po namyśle. A Connor dodał.- No… byłem tu dłużej, ale… spaliście.
- Psy cię nie zagryzły? - zapytała zdziwiona - Wpuściły cię do domu?
- Nieee?- zdziwił się Connor.
- Czują twój zapach na nim. Rozpoznają w nim twoją własność. - dodał Toreador.
- Mądre pieski. - spojrzała na człowieka - Po co tu w sumie przyszedłeś? - zapytała wręcz znudzonym tonem.
- Stęskniłem się… i czekam na rozkazy…- jego oczy mówiły że jest głodny. Tymczasem “nieświadomy” sytuacji Toreador wtrącił. - Długie spożywanie naszej krwi nie tylko uzależnia. Ghul z czasem rozwija się na tej diecie. Zwierzęta nabierają rozumu.
- I to tyle? - machnęła ręką na Connora - Zapamiętam. - obiecała Williamowi.
- Odrobina krwi też by się przydała. - odparł Connor starając się brzmieć jak najbardziej neutralnie. Ale głos mu drżał lekko i ciało też.
William widział wcześniej takie reakcje innych wampirów. Ten wzrok... Głodny czegoś innego niż krwi. Cierpienia innego. A to wszystko dla samozadowolenia.
- Nie jesteś aż tak głodujący. - stwierdziła olewczo.
Toreador zignorował tą sytuację zajmując się popijaniem drinka. A Connor starał się zachować fason. I kiepsko mu to wychodziło.
- Ty jedziesz Nadii posłuchać? - zapytała Willa.
- Ja? Tak. Tak planuję.- odparł wampir pospiesznie wyrwany z rozmyślań.
- Żadnego listu od Cyrila nie było? - zapytała patrząc to na Williama, to na Connora.
- Nie. Ale pewnie wkrótce przyjdzie…- stwierdził ghul.
Ann dłużej patrzyła na ghula...
- Chodź... - mruknęła i wyszła nakarmić go w spokoju.
Connor pospiesznie podążył za nią.


Na tyłach Róży znajdowała się mała salka konferencyjna ze staromodnym rzutnikiem slajdów. I choć Nadia była programistką, to… z pewnością miała jakiś sentyment do starych technologii, bo planowała z rzutnika skorzystać. Do jego obsługi wyznaczyła oczywiście Charlie’go.
Czekała cierpliwie aż zbiorą się goście.
Oczywiście Ann przybyła i William. Przybyła Lukrecja Borgia z piętra wyżej. Był i szeryf Smith i Larry. Choć ten drugi Brujah wydawał się wyraźnie niezadowolony z faktu przebywania w tej sali konferencyjnej. Nie mógł usiedzieć na swoim krześle i gdyby nie przyszpilający go co chwilę wzrok Joshui to by pewnie zwiał.
Z dala od wszystkich w kąciku sali siedzieli Piękna i Bestia przyglądając się im wszystkim, jak i przygotowującą prezentację Nadii… jakby to była sala wykładowa jakiejś uczelni.
A siedząca przed nią grupka kainitów niesfornymi studentami.
- Możemy zaczynać? - rzekła w końcu zerkając na salę.
- Jeszcze Jaine Love ma się zjawić.- przypomniał jej szeryf.- Kończy audycję za dziesięć minut, dojedzie tu w kolejne dziesięć.-
- Eeeeech…- warknęła gniewnie Nadia. - No dobrze… jeszcze poczekamy.-
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 18-04-2024, 18:03   #26
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację



************************************************** *************************************************
SOJUSZ VENTRUE I KUNDLA LASOMBRY
************************************************** **************************************************

- Och, nie złość się Nadia. - Ann machnęła ręką na sytuację.
- Marnujemy czas na osobę, dla której i tak to jest zabawą. Marnujemy mój czas. - burknęła Kainitka.
- Zadaj jej pracę domową za karę. To ją nauczy. - podśmiała się Ann.
- Nie kuś mnie, bym tobie takiej nie zadała.- burknęła Tremere spoglądając z irytacją na Ann.
- Jesteś urocza jak się złościsz. - dodała lekko chowając się za Toreadorem.
- Co nie zmienia faktu, że chowasz się za swoim husbando.- odparła z nutką satysfakcji Kainitka, a William zapytał Ann. - O czym ona mówi? Wiesz o co chodzi?
- Nie wiem, to ona pisała scenariusze pornoli, nie ja. - powiedziała teatralnym szeptem.
- To pornole mają scenariusze? - zdziwił się William i podrapał po karku. - W sumie czasem jest jakaś fabuła, płytka i krótka.-
- Nigdy nie twierdziłam że to była wymagająca robota. Za to dobrze płatna.- wzruszyła ramionami Nadia.- I nic dziwnego, że twoje pornole nie mają fabuły Williamie. Masz płytkie wymagania i przesadnie romantyczną wizję związków.
- Może więc byś napisała coś idealnego dla Willa, co? - zaśmiała się Ann.
- A kto to nagra? Nie wspominając o tym, że…- wzruszyła ramionami Tremere. -... nie piszę scenariuszy do telenowel.
Ann spojrzała na Lukrecję.
- Chyba mam pomysł kto ma sprzęt…
- A aktorzy…- wzruszyła ramionami Tremere.
- Nie ma potrzeby. W sumie to nie oglądam takich rzeczy. - wtrącił Toreador.
- Aktorek dużo w naszym Elysium, a aktor... - uśmiechnęła się słodko do Williama - Może mój ghul zacznie zarabiać na siebie.
- Miałam wrażenie, że wiesz o gustach Williama. Jeśli jednak nie zauważyłaś oczywistych wskazówek to…- wzruszyła ramionami Nadia. - Aktorek to akurat tu nie potrzeba.
- Temu mój ghul i... - spojrzała w bok na Brujah - Nadąsany Larry, co będzie przeszkadzał w lekcji…
- Też masz fantazje. - odparli niemal razem William i Nadia.
- Zasugerowałabym porwanie autostopowicza, ale Joshua by mi łeb urwał. - westchnęła, zadowolona, że uwagę Nadii zajmuje.
- Nasz Książę nie lubi zabaw śmiertelnikami na swoim podwórku.- przyznała Tremere i spojrzała na Williama.- Zresztą szkoda mojego talentu na takie bzdurki. Mało to scenarzystów przy różnych telewizyjnych tasiemcach? Niech William wynajmie jednego… stać go na to.
- A co by twój talent wolał robić? - zapytała - By z tego kasa była, oczywiście.
- Lubię to co robię. Analizuję tekst i szukam ukrytego kodu.- wyjaśniła Tremere. Tymczasem Ravnoska weszła do sali rozdając uśmiechy na prawo i lewo.
- Primadonna…- prychnęła Nadia.- Jakby jednej Lukrecji było mało.
Ann wcisnęła twarz w ramię Williama dusząc śmiech.

Jaine zajęła miejsce na jednym z krzeseł, tak jak i reszta Kainitów. Nadia sięgnęła po drewniany wskaźnik i wszystko to kojarzyło się Ann z jakimś porno osadzonym na uczelni. Jakby się dobrze zastanowić to Tremere ubierała się w podobnym stylu. Może nie ostentacyjnie, ale miała zamiłowanie do koszul, krawatów, pończoch, szpilek i mini.

Na ścianie pojawił się pierwszy obraz. Slajd przedstawiał system jaskiń, opisany i narysowany w stylu raczej XIX-go tego niż dwudziestego wieku.
- To są najstarsze mapy systemu jaskiń. Obecnie w większości nieaktualne, mapy kilka nowszych map pochodzących z czasów powstania kopalni z zaznaczonymi chodnikami… ale te też nie są aktualne. I wszystkie są do pewnego stopnia fałszywe. Jaskinie pod Stillwater były siedzibą klanu Nosferatu w czasach gdy Nowy Jork nie posiadał jeszcze kanalizacji i był budowany. I paskudy starały się ukryć swoje gniazdo na oficjalnych mapach. Co niestety utrudnia sprawę … ehmm…- Nadia zerknęła na Charliego i jej podopieczny włączył kolejny slajd przedstawiający znacznie nowocześniejszy schemat jaskiń i chodników.
- Jak pewnie się nie domyślacie, zrobiłam własną mapę porównują dostępne mi źródła i ekstrapolując resztę wykorzystując punkty wspólne posiadanych map. Z całkiem udanymi wynikami… acz…- znów przerwa, znów chrząknięcie. Charlie zmienił slajd.
Tym razem to było zdjęcie jaskini, którą Ann znalazła z Larrym.
- Natrafiliśmy na pewne niespodzianki. To oczywiście nie jest siedziba Nosferatu.-
Kolejne zdjęcia zrobione z różnych ujęć. Na niektórych widać było kobiety w zimowych strojach robiące pomiary. To musiały być ghule Nadii.
Ann zastanawiała się, która z nich miałaby jakąkolwiek szansę zostać przemieniona przez marudną Nadię. Pewnie ta, co jest najbardziej w BDSM.
- Z tego co udało się zebrać i znaleźć.- kolejny slajd, tym razem anatomicznego rysunku jakiejś kończyny… lub innej części ciała. - Natrafiliśmy na chorego fana taksydermii.-
Chwila ciszy w oczekiwaniu na śmiech, którego nie było.
- Albo… co bardziej prawdopodobne na salę operacyjną Tzimisce przegonionego latem. Chyba wtedy nie uciekł.- stwierdziła cierpko Nadia.- Niemniej o ile jego moce nie wymagają zapewne jakichś przygotowań do użycia, to zrobienie z ich pomocą vozhda już tak. A jak wiemy nasz Tzimisce jest bardzo pracowity i bardzo utalentowany. Przypuszczam, że to tylko jedna z jego kryjówek, gdzie z pomocą zebranego materiału modyfikował zwierzynę. Co prawda armii raczej nie stworzył, ale pokaźny oddział już tak. No i podczas ostatniej konfrontacji niespecjalnie przetrzebiliśmy jego sługi.-
Odchrząknęła dodając.- Jakieś pytania?
- Ślady sugerowały, że Tzimisce babrał się tylko w częściach zwierzęcych? - zapytała.
- Tak…tyle że tych śladów nie było zbyt wiele, więc nie wykluczam użycia ludzi podczas tworzenia. Z tego co wiem podstawą do tworzenia vozhda są ghule. Zwykle kilka… znalezione rysunki anatomiczne sugerowały niedźwiedzia.- wyjaśniła Tremere.
- Czyli tworzy armię. Czy jego planem jest atak na Nowy Jork? Czy jest to potencjalnie część jakiegoś większego spisku Sabatu?- zapytała znienacka Piękna odzywając się ze swojego kącika.
- Wątpię… ten akurat Tzimisce jest zafiksowany na vendetcie wobec klanu Giovanni. I choć lubi widowiskowe wejścia to jego plany wydają się bardziej subtelne i złożone niż prostacki atak.- oceniła Nadia.
- Po co w ogóle o tym gadamy. Liczysz że go spotkamy w następnym szybie kopalnianym?- zapytał Larry, a Tremere skinęła głową. - Jest taka możliwość. Wydaje się on znać miejscowe jaskinie i dysponować mapami lepszymi od naszych. To może sugerować jedno źródło…-
- I chcesz byśmy w dwójkę tam znowu poszli? - mruknęła.
- Nikt nie powiedział, że we dwójkę. I nikt nie powiedział że tam właśnie.- odparła spokojnie Nadia.
- Sugerujesz, że nowojorscy Nosferatu sprzedali mu mapy?- zapytała Lukrecja, a Tremere wzruszyła ramionami.- Wątpię w taką możliwość. Niemniej ten klan miał w swojej historii niejedną tragedię. Choćby wielki pożar w 1776. Takie wypadki wielokrotnie pozbawiły ów klan zgromadzonych w kryjówkach zasobów. W końcu spalony wampir nie przekaże swoim potomkom lokalizacji swoich tajnych skrytek. Możliwe, że Tzimisce znalazł taką.-
- Więc… jakie są plany.- wtrącił Joshua.
- Cóż… wyznaczyłam kolejne miejsca. Niektóre pokrywają się potencjalnymi kryjówkami Diabła. I to należy brać pod uwagę. Nadal przypuszczam, że przy ich przeszukiwaniu nie natkniemy się na draugi. Nadal uważam jednak, że możemy natknąć się na informacje na ich temat. I… jest możliwość, że możemy natknąć się na kryjówkę Tzimisce pilnowaną przez vozhda i inne jego kreacje.
- A ty oczywiście będziesz bezpiecznie na zewnątrz złościła się na niedziałającą krótkofalówkę. - fuknęła Ann.
- Nikogo na siłę pchać tam nie będę. Larry sam się zgłosi.- odparła flegmatycznie zerkając na Brujaha.
- Skąd ta pewność? - odparł z uśmiechem Larry. Tremere wzruszyła ramionami. - Draugi,vozhdy, Tzimisce… pozwolisz umknąć takiej okazji?-
Brujah zazgrzytał zębami, ale się nie odezwał przyznając Nadii rację.
- Zdajesz sobie sprawę, że ten Tzimisce mógł już ogarnąć, że znaleziono tamtą salę operacyjną? - mruknęła.
- Nie polujemy na Tzimisce. - przypomniała Nadia. - Nie mamy z nim zwady. A i on jak dotąd nie wykazywał agresywności wobec nas. Nie widzę powodu do konfliktu między nami.
- To Sabat. - wtrąciła Piękna ze swojego kącika.
- Teoretycznie. Jego lojalność wobec Sabatu jest dyskusyjna. Ubiliśmy grupę pościgową mającą go znaleźć. - wzruszyła ramionami Tremere.
- Może to nawrócony Tzimisce. Może nawet taką Nadię ukocha. - stwierdziła z ironią.
- Raczej przyszły Malkav… z wyraźną obsesją na punkcie Giovanni.- odgryzła się Nadia.
- Możesz spróbować pójść i go znaleźć. Może się dogadacie. - zażartowała.
- Nie mamy żadnych wspólnych tematów. A wracając do…- uderzyła wskaźnikiem o obraz.-... naszego tematu. To tyle co mam do powiedzenia. Myślę, że jutro mogę zorganizować wyprawę do kolejnego szybu kopalnianego. Są chętni?
Larry się zgłosił. William… też, a po nim także Ann.
I na tym się zebranie zakończyło. A widzowie zaczęli się rozchodzić.

***

Ann podążyła za Lukrecją, która swoje kroki skierowała na schody prowadzące na piętro. Zapewne znów zamierzała się ukryć w swoim gabinecie.
Caitiffka zrównała się z Ventrue.
- Ciągle nie w nastroju na rozmowę? - zaczepiła.
Lukrecja spojrzała na Ann, westchnęła ciężko. - Pogadamy w gabinecie.
Ann skinęła i poszła za Ventrue.



Znana droga i znany gabinet. Stillwater nie było duże i Ann powoli zaczęła czuć się w nim w jak domu. Ventrue usiadła w swoim ulubionym fotelu, dłonią wskazując krzesło i zapytała.
- To o czym chcesz rozmawiać ?
Caitiffka usiadła na wskazanym miejscu.
- Możliwie moje przywiązanie do Cyrila ulegnie zmianie, co pewnie wiesz z tego czy innego źródła. - pogłaskała ego Lukrecji - Czy to polepszyłoby prospekty na współpracę?
- Mała Ann wreszcie dorasta?- odparła ironicznie Lukrecja i westchnęła. - Zobaczymy, zobaczymy… na razie obie jesteśmy tutaj i choć zabawnie byłoby szarpać się z Joshuą o władzę to szczerze wątpię w twoją chęć współpracy w tym temacie. A i … mnie nieszczególnie na Stillwater zależy.
Spojrzała na młodą Kainitkę. - Więc o jakim zakresie współpracy mówisz?-
- Dobrze zakładasz z Joshuą. A współpraca oczywiście dotyczyłaby Nowego Jorku i naszej obopólnej chęci powrotu do. Oczywiście ostatnio jestem wysłannikiem Joshui w sprawach między naszym miasteczkiem a metropolią, ale de facto wstępu ciągle nie mam na długi okres.
- A ja nie mogę wrócić w ogóle.- przypomniała Lukrecja i dodała po chwili. - Jest więc tu okazja do współpracy między nami, ku wspólnemu celowi.

Ann spojrzała oceniająco.
- Sądzisz, że Cyril miał coś wspólnego z twoim upadkiem?
- Nie zdziwiłabym się, jeśli zyskał coś na moim upadku. Pewności jednak nie mam. - wzruszyła ramionami Ventrue.
- Nic mi oczywiście nie powiedział, ale po jego reakcji wnioskuję, że bardziej coś było niż nie. Nie wiem tylko w jak wielkim stopniu. - sama Ann zdziwiła się, że mówi takie rzeczy na głos.
Na moment oczy Lukrecji pociemniały w gniewie, jej usta odsłoniły zaciśnięte zęby i złowieszczo lśniące kły. Niemniej był to moment. I szybko przeminął. Ventrue uspokoiła się.
- Cóż… siedzi w zamknięty w siedzibie Tremere i prędko stamtąd nie wyjdzie. Nie jest wart wysiłku jaki musiałabym włożyć w zemstę na nim.
Ann wyraźnie wahała się, gdy chciała coś jeszcze powiedzieć. Było w końcu coś co już wcześniej zwróciło swoją uwagę, ale... Nie... To przecież nie wyrządzi żadnej krzywdy, prawda?
- Cokolwiek on uczynił... - starała się bardzo ważyć słowa - Książę Nowego Jorku... Był nawet skłonny wstawić się za nim, gdy chcieli go skazać na Ostateczną Śmierć.
Lukrecja zaśmiała się sarkastycznie.- Oczywiście, że go ochronił. W końcu Palafox nie ma czasu na planowanie przejęcia władzy w Nowym Jorku, mając za plecami knującego Cyrila i mu podobnych, prawda? Bo chyba nie wierzysz w jego litość, co?
Ann przewróciła oczami.
- Bądźmy poważne. Mam na myśli, że gdyby Cyril wcześniej... pomógł mu zdusić przewrót to tym bardziej warto byłoby się go nie pozbywać, a lepiej trzymać na możliwy następny raz.
- Nie planuję zgadywać toku myślowego Księcia, ani powodów dla których ten staruch Tremere nadal żyje. - wzruszyła ramionami Ventrue. - Wierz mi, akurat nad Cyrilem dumać mi się nie chce. Jak wspomniałam nie jest wart czasu zmarnowanego na planowanie zemsty.

- Przynajmniej na miłą atmosferę natrafiłam, gdy spotkałam się z Księciem. Zawsze lubił siedzieć w mroku?
Lukrecja zaśmiała się i zaprzeczyła ruchem palca. - Nie myl tego co pokazuje z prawdą. Zawsze lubił pokazywać się otoczony ciemnością. Co naprawdę lubi, myśli i planuje… tego nie wie nikt, poza nim samym.
- Mówię tylko, że podobała mi się ta ciemność. Lepiej się czuję w takiej, może trochę... - zastanowiła się - Bezpieczniej? Nie. Spokojniej. Wiesz, to dziwne, ale jest... takie.
- Z pewnością nie czynił tak dla twojego komfortu moja droga. - odparła sarkastycznie Lukrecja.
- Nie jestem naiwna by tak sądzić. - mruknęła - Ale myślałam, że spotkanie będzie... gorsze. Na ulicach mówią wiele, ty reagowalaś... Byłam raczej na gorsze spotkanie nastawiona. Nie wiem jakie, po prostu... Gorsze.
- Daj spokój. Dla tych Kainitów średniego szczebla upokarzanie tych na dole jest sposobem odreagowania faktu, że są pionkami swoich rodziców lub opiekunów. Że tak naprawdę ich status nie różni się niczym od twojego. Dobrze to widać z perspektywy… Stillwater. - przyznała Lukrecja zamyślając się. - A dla Niego… wszyscy jesteśmy pionkami na szachownicy. Nawet Primogeni… choć oni myślą, że z nim grają. Dlaczego więc miałby traktować jeden pionek gorzej od drugiego? Jaki miałby w tym zysk?
- Poczucie, że jest się wyżej, lepszym. - stwierdziła - To jedno z tych uczuć, które nie zanikły.
- Cóż… - wzruszyła ramionami Ventrue.- Jeśli ktoś korzysta z sytuacji by podkreślić swoją pozycję, to prawdopodobnie nie jest jej aż tak pewien. Siła nie potrzebuje aplauzu.
- Cyril inaczej to widzi. - nie zgodziła się Ann.
- Nie wątpię. - uśmiechnęła się cynicznie Lukrecja. - Wiesz jednak dobrze, że pewnie w niewielu sprawach zgadzam się z twoim opiekunem. I mimo wszystko nie siedzę zamknięta w wieży jak jakieś księżniczka z tandetnej książeczki dla dzieci.
- Siedzisz w Stillwater, jak ja. - przypomniała - Ale nie powiesz, że wykorzystywanie siły dla potraktowania innego gorzej nie jest przyjemnym uczuciem.
- Trywialna zabawa dobra dla smarków. Zemsta… to co innego… - zaśmiała się złowieszczo Ventrue.
- Nie mów, że nigdy tego nie zrobiłaś i nigdy nie zabawiłaś się śmiertelnikiem. - zapytała.
- Jak wspomniałam… zabawa dla smarków. Gdy jest się Kainitką pięć dziesięć, pięćdziesiąt lat robi się takie głupotki. - wzruszyła ramionami Ventrue. - Potem staje się to zbyt nudne. Bez wyzwania nie ma dreszczyku, a poniewieranie ghulem to żadne wyzwanie.
- Ale przecież daje to satysfakcję. Jak się nie ma innych rzeczy to ta wystarczy, gdy jesteś zbyt martwy.
- Krew daje satysfakcję, prawdziwa władza, polityka, moc… przynajmniej u Tremere. A nie pomiatanie jakimś tam workiem krwi. - odparła Lukrecja patrząc w oczy Ann. - Czasami… miłość wyrastająca ponad fizyczność, ale to bardzo bardzo rzadko się zdarza.
- Nie wiem. - wzruszyła ramionami - Krwią tak.
Ventrue machnęła dłonią. - To w sumie jałowa dyskusja o gustach. Każdy ma swoje… zapewne.

Ann spojrzała w bok nim wróciła spojrzeniem do Ventrue.
- Nauczylabyś mnie radzenia sobie w społeczeństwie Camarilli? - zapytała trochę słabiej niż chciała.
- Słuchaj częściej niż mów, bądź użyteczna dla silniejszych, bądź czujna.- wyliczyła pospiesznie Ventrue. - Detali możesz się nauczyć, gdy będziemy razem w Nowym Jorku. Gdy będziesz u mego boku. Tu i teraz… pfff… nawet mając wieści od moich agentów nie jestem w stanie w pełni ocenić politycznej sytuacji Nowego Jorku. A tym bardziej dawać rady.
- A jak radzisz mi się zachowywać wokół Primogenów? Stać z boku i udawać, że mnie nie ma?
- Tak będzie najbezpieczniej. Niemniej jeśli przyjdzie co do czego, bądź pokorna, skromna… ale nie uległa. Primogeni cenią siłę. Jak cały nasz rodzaj.- uśmiechnęła się kwaśno. - Oczywiście niektórych lepiej unikać. Papa Roach… może się nie zjawi. Primogen Nosferatu nie zjawi się na pewno. Groza… cóż, to fanatyk. A ten od Gangreli to frustrat.- zaśmiała się wspominając.
- To wampiry ze szczytów nie oczekują uległości?
- To kwestia balansu na linie. Wychylisz się z bardzo w jedną stronę uznają cię za nic wartą włazidupę, w drugą… za aroganckiego kundla. - zaśmiała się Lukrecja. - Trzeba wyczucia, ale kto powiedział że ma być łatwo?
- Będzie ciekawie i zabawnie. - wyszczerzyla się z lekkim podekscytowaniem.
- Chronić cię będzie autorytet Joshui i doświadczenie Williama. Przetrwasz. - machnęła ręką Lukrecja. - Zresztą będą mieli inne sprawy na głowie niż jakaś młoda Kainitka kręcąca się za ich plecami.
- Tak się zastanawiałam... Kto ci w sumie powiedział, że z Williamem idę? - uśmiechnęła się.
- Nie ufam ci na tyle, by zdradzać takie tajemnice. - odparła z ironicznym uśmiechem Ventrue.



Wracali do domu, w radiu leciały klasyki z lat sześćdziesiątych czy siedemdziesiątych. Bo i radio było miejscowe, więc nie stać ich było na najnowsze przeboje. Toreador wydawał się być w dobrym nastroju.
- Will... - zamruczała Ann - Pojedźmy nad jezioro.
- Po co? - zdziwił się Toreador niespecjalnie zachwycony tym pomysłem.
- Chciałabym zobaczyć na jawie to co za snu znam. Poznać tą atmosferę tak naprawdę. Te sny pojawiają się tylko bliżej jeziora.
- Wiesz, że jest środek zimy? Że jezioro i jego otoczenie jest zamarznięte. To że nie odczuwamy zimna, nie ułatwia aż tak bardzo przedzierania się przez przysypane śniegiem chaszcze. - odparł sceptycznie William.
- To też potwór nie wyjdzie. - odparła - Zamarzł.
- Potwór nie siedzi fizycznie w jeziorze, tylko gdzieś tam… na innym planie egzystencji.- odparł ze śmiechem Kainita. - Nie musisz się nim martwić.
- Ale ciągle widzę jego macki. Will... Nie bądź starym zrzędą, no…
- Jestem stary… bardzo stary…- przypomniał jej Will skręcając na wyboistą drogę prowadzącą do jeziora. Dotarli tam po kilkunastu minutach telepania. Na szczęście, choć wozik Toreadora prezentował się skromnie, doskonale radził sobie w tej sytuacji.

Jezioro… Martwe.


było cicho i zimne i… cóż… pogrążone w bezruchu. Jakby jego toń była kolejnym grobowcem na tych ziemiach. Być może William się mylił. Może jego głębiny skrywały przerażające cielsko, z umysłem uwięzionym gdzieś tam poza czasem i przestrzenią.

Ann opuściła samochód i podchodziła bliżej jeziora rozglądając się za znajomymi miejscami ze snów. Nic takiego jednak nie dostrzegła. Z drugiej jednak strony, linia brzegowa jeziora była długa i poszarpana. Szanse na znalezienie takiego miejsca z wizji były małe.
Zaś William nie był skory do opuszczenia wygodnego siedzenia w samochodzie.
Ann prychnęła.
- Wygodnicki.
Podeszła do wody i chwilę się zapatrzyła, ale William zobaczył, że najwyraźniej nagle zachciala szybko wracać do samochodu i z nietęga miną powróciła.
- Co się stało?- zapytał Kainita, widząc jej powrót.
- Tu... Nie wiem. - wsiadła do ciepłego auta - Po prostu... - mruknęła pod nosem nie chcąc się przyznać, że wampir się boi.
- Po prostu nie jest tu tak romantycznie jak to opisują w książkach? Ciesz się, że jesteś zimna. Dodatkowo byś zmarzła i przemokła.- zażartował William cofając auto.
- Szczególnie jak twoja randka nie ogrzeje. - mruknęła.
- To też… ale wiesz dobrze, że ze mnie marny materiał na randkę. - przypomniał jej Toreador powoli wracając na główną drogę.
- Mam złą płeć, wiem... - westchnęła teatralnie.
- A i ja zardzewiałem. - wtrącił Blake. - Nie dla już romanse.
- Ciekawi mnie jak by wyglądał romans Toreadora hetero.
- W Nowym Jorku jest pełno Toreadorów. Napatrzysz się na nich skoro planujesz tam wrócić.- odparł kwaśno Blake.
Ann spojrzała na Williama.
- Czyżbyś był niezadowolony, że cię opuszczę?
- Trochę. - odparł ciepło Kainita, gdy już jechali do domu.
- Przecież możesz przestać być takim marudą i odwiedzać.
- Nie. Raczej się nie zdecyduję. - przyznał wprost William.
- Stosujesz w ten sposób samobiczowanie. - skrzywiła się.
- Nie. Po prostu nie lubię koterii Nowego Jorku. - wzruszył ramionami Blake.
- Wiesz, że dla mnie mieszkanie w Stillwater to byłaby stagnacja.
- Wiem. - odparł krótko i dodał. - Jesteś młoda, potrzebujesz ekscytacji.
- Na razie i tak tu zostaję. - pocieszyła.
- Na razie. Niemniej nie przejmuj się mną. Nawykłem do samotności. I wieczność nauczyła mnie cierpliwości.- odparł Toreador.
- Jak dla mnie robisz z siebie męczennika i tyle.
- Nie czuję się męczennikiem. Ja jestem zadowolony z mojej egzystencji Ann. - odparł z uśmiechem Toreador. - Mam nadzieję, że ty kiedyś będziesz zadowolona ze swojej.
- Nie sądzę by to było szybko... - westchnęła - Ciągle czuję tęsknotę, wiesz?
- Masz dużo czasu Ann. Jeśli będziesz ostrożna, całą wieczność.- odparł ciepło Toreador.



 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 19-04-2024 o 18:27.
Zell jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 25-04-2024, 12:42   #27
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Następnej nocy spotkali się na zapleczu Róży. Przewodziła znów Nadia i to jej pojazd prowadził całą wyprawę najpierw asfaltową drogą, a potem przez zasypane śniegiem bezdroża ku kolejnemu szybowi. Tym razem położonemu znacznie niżej, ale w równie kiepskim stanie. Ann przyszło do głowy, że Tremere wykorzystuje całą tą sytuację do własnych pokręconych badań i zupełnie nie dba o ich bezpieczeństwo. Tylko wyniki się dla niej liczyły. Z drugiej strony… Nadia nie należała do wylewnych osób i trudno było ocenić co się kryło pod maską zimnej suki.
Bądź co bądź zdradziła plany swojego klanu co do osoby Ann, a nie musiała tego robić.

Tak czy siak tym razem młoda Kainitka nie przeszukiwała górniczych chodników tylko w towarzystwie Larry’ego. Także i William tu był. Zeszli we trójkę do kopalni. Brujah, caitifka i Toreador. Jak w jakimś kiepskim dowcipie… z rozczarowującą puentą. Przeszukali bowiem kilka chodników, mniej lub bardziej zawalonych, z kiepskim rezultatem. Ot, kilka porzuconych kilofów, parę skrzynek i mnóstwo pajęczyn i odchodów nietoperzy. Tym razem nic ciekawego nie odkryli.
Zmarnowany czas. Przynajmniej według Ann. Nadia wydawała się zadowolona odznaczając ten szyb na swojej mapie. Chociaż ona była… bo Larry przecież narzekał przez całą wyprawę, a i Blake nie wydawał się szczególnie zadowolony.


W Róży też było nudno. I pusto. Lukrecji nie było. Udała się z Księciem by zbadać pogłoski na temat garbatych sylwetek ukrywających koło Wooden Creek. Małego cieku wodnego zasilającego jezioro. Pogłoski błędne. Oboje nie znaleźli żadnych śladów obecności draugów. Plotki okazały się nieprawdziwe. Cóż… cała noc okazała się dla wszystkich nudnym zmarnowaniem czasu. Nic nowego w Stillwater. Wszak większość lata spędziła nudząc się każdej nocy. Na szczęście kolejna miała być inna.


Po krótkich przygotowaniach wyruszyli następnej nocy do Nowego Jorku. Ann i William. Nie dotarli jednak do centrum miasta. Zatrzymano ich na obrzeżach i uprzejmie skierowano do pobliskiego motelu. Tam już na nich czekali. Rose w towarzystwie kilku Kainitów z klanu Ventrue a może Toreador. Wszyscy postawni, wszyscy eleganccy w garniturach od Armaniego. Wszyscy pod bronią.
Tu też czekała na nich czarna limuzyna.


- Nie wypada by wysłannik księcia przyjeżdżał byle czym. Nawet jeśli mówimy tu o domenie Stillwater. - rzekła Rose wzruszając ramionami i wskazała na pojazd.- Z pozdrowieniami od pana Falconi.

Tak to mogli jechać na przyjęcie. A właściwie być na nie dowożonym. Cóż… przyjemnie znów było poczuć się Vipem. Rose z nimi nie jechała. Kierowcą był dobrze ubrany i przystojny, ale też i milczący Kainita ukrywający swoje emocje za kamienną miną i stylowymi lustrzankami.

Wieżowiec do którego podjechali nie był z pewnością najbardziej reprezentatywnym budynkiem w mieście. Ale z pewnością był to celowy wybór. Limuzyna zjechała do podziemnego parkingu. Tu było sporo ochroniarzy zarówno śmiertelnych jak nieumarłych. Po wyjściu z pojazdu William i Ann zostali skierowani do windy i pojechali na górę. Ostatnie piętro… przycisk wciśnięty przez starego bellboya. Czerstwy murzyn o siwych włosach i twarzy wręcz pochłoniętej przez zmarszczki musiał miał mieć ponad osiemdziesiąt lat. Niewątpliwie był ghulem który widział bardzo wiele w swoim długim życiu.

Po opuszczeniu windy pierwsze co Ann usłyszała to muzykę klasyczną, oraz szmer rozmów. Przy dźwiękach fortepianu po rozległej sali balowej kręcili się zarówno wpływowi śmiertelnicy jak wpływowe wampiry. Wszyscy w smokingach lub eleganckich garsonkach. Śmietanka towarzyska.
Blake uśmiechnął się kwaśno na ten widok.
- Nie daj się nabrać. To tylko fasada. Większość tych ludzi i Kainitów może i żyje na wysokiej stopie, ale ich słowo nie ma znaczenia. To luksusowi chłopcy i dziewczynki na posyłki. Pogardzani tak samo jak ci z ulicy.-
Ann rozglądając się dostrzegła tylko dwójkę Primogenów. Cynthię Hartley primogenkę Ventrue, oraz Elenę Belle Dubois primogenkę klanu Toreador. William też to zauważył i dodał.
- Jeszcze jest wcześnie. Przyjadą jeden po drugim. Dopiero wtedy zacznie się narada. W oddzielnej sali konferencyjnej, dla grupki wybranych. Tak jak u nas w Stillwater. A ci tutaj będą robić za zasłonę dymną dla tej narady.-
Ann odruchowo skinęła głową, bowiem właśnie w tej chwili zobaczyła Quentina Ellswortha, oraz towarzyszącego mu Davida Thorna. Z innych przyjaznych twarzy zauważyła tylko Stefana Salvatore oraz Anthony’ego… głównie dlatego że ten ostatni do nich właśnie podchodził.
Wampira który zabrał ją z lobby do poczekalni dla gości księcia i który był… przynajmniej neutralny wobec niej. A potem… zauważyła jego.


Śmiertelnego znajomego Cyrila, tego samego którego niedawno spotkała w holu siedziby księcia. Co za… przypadek. Oczywiście jeśli ktoś wierzy w takie rzeczy jak przypadki.

 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:16.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172