Okolice Hüserbachu, popołudnie 9 Erntezeitu 2512 KI
Te dzieci były inne niż wszelkie dotąd przez Gustava widywane. W dotychczasowej opinii poborcy usmarkane bachory przynosiły jedynie utrapienie i złość, swoim hałaśliwym zachowaniem, bezmyślnymi psotami i wiecznymi żądaniami odwracając uwagę dorosłych od spraw ważnych i doniosłych. Lecz napotkane w drodze do rybackiej osady dzieci nijak nie przystawały do tego wyobrażenia.
Stark ujrzał tę gromadkę, kiedy wóz wyjechał zza gęstego zagajnika oplecionych krzakami leszczyny sosen. Bachorów było może z pół tuzina, od wyrostka w uszytym z króliczych skórek kubraku po ledwie przebierających nogami malców. Ciągnęły całą grupką w górę porośniętego trawą zbocza, które wyrastało ponad nadmorską drogę znacząc darń ziemi jasnymi zębami porowatych skał - lecz usłyszawszy nadjeżdżający wóz skamieniały w miejscu.
Stały tak przez chwilę, ściskając w rączkach wyciągnięte z sideł zające i przepiórki, świdrując intruzów przenikliwymi spojrzeniami. Żadne z nich nie zakrzyknęło bezwiednie, żadne nie zrobiło kroku w tyłu uchodząc przed resztą grupki, dopóki wyrostek w króliczym kaftanie nie gwizdnął na palcach. Wówczas to cała gromadka skoczyła w górę wzniesienia niczym spłoszone jelonki, ze zdumiewającą chyżością śmigając pomiędzy krzewami w drodze ku szczytowi wzniesienia.
I wciąż żadne z nich nie wydało najmniejszego dźwięku, chociaż Gustav widział na własne oczy jak jeden z malców potknął się o wystający korzeń i runął na zbocze podniesiony gwałtownie przez większych kompanów.
- Jak stado małych wilczków - powiedział Elring osłaniając dłonią oczy i odprowadzając dzieci wzrokiem do chwili, w której przepadły po drugiej stronie wzniesienia - Dwie rzeczy zdają się zatem pewne. Hüserbach jest już niedaleko. I Huserbach będzie nas wyczekiwał.
Koń skwitował słowa Fristada znaczącym parsknięciem, machnął ogonem opędzając się od wyjątkowo natrętnych gzów.