Sammy nie mógł spać tej nocy. Cały czas obserwował niebo. Bezkresny granit ozdobiony wieloma malutkimi punkcikami urzekał tak bardzo. Noc przyniosła zimny wiatr, który z kolei dawał ukojenie po gorącym dniu. Chłopak siedział z daleka, sam ze swoimi myślami. Czy postąpił słusznie? Czy opuszczenie krypty, było na pewno dobrym wyborem? Uciekł z miejsca, którego nienawidził, ale tam przynajmniej mógł żyć w spokoju, niemartwiąc się o następny dzień. I miał Emilly.
Gdy przyszła kolej jego warty przybliżył się do obozowiska. Gdy wszyscy smacznie spali dołożył do ognia sprawiając, że ten wzbił się widowiskowo w górę. W krypcie tego nigdy nie widział, więc przez całą noc chodził wokoło obozu, zbierając opał aby utrzymać jak największy ogień. Aż nastał ranek...
Wszyscy wstali i kolejny dzień wędrówki stał przed nimi otworem. Jak zwykle trzymał się z dala, od czasu do czasu rzucając ukratkowe spojrzenia na resztę drużyny. Gdy bezkresna pustynia pokazała, że ma o wiele więcej do zaoferowania niż włażący wszędzie, drapiący piasek. Ucieszył się. Słyszał od Bila o roślinach i wiedział, że w raz z nimi idzie w parze woda. Od czasu do czasu schylał się, zrywał kępkę trawy po czym wkładał do ust i żuł. Smakowała dziwnie. Właściwie to nie miała smaku i kaleczyła język, ale ta czynność sprawiała, że miał coraz więcej śliny w buzi więc starał się ją powtarzać jak najczęściej.
Wydarzeniem dnia było zapewne zauważenie coś przez Vaya, co tamten zasygnalizował podniesieniem ręki. Jako jedyny nie zatrzymał się i szedł dalej. Jednak coś podpowiadało mu, że teraz należy zachować większą ostrożność.Vay bezapelacyjnie coś zauważył. Jednak
Sammy sam chciał się przekonać co. |