Serafin/Wyszemir
Serafin otworzył oczy - musiałem stracić na chwile przytomność uderzając w ścianę - przemknęło mu przez myśl. Tym bardziej się zdziwił, że wciąż znajdował się w tej przeklętej, rozlatującej się wieży. Z trudem podniósł się z podłogi przypominając sobie uczucie, o którym już zdarzył zapomnieć…ból. Całe plecy przypominały o sobie jednym wielkim pulsującym bólem.
Lusterko…czarownica…wszystko, co przed chwilą się wydarzyło jak zimny prysznic spadło na oszołomionego Serafina. Wieża zatrzęsła się, to znak żeby opuścić ją jak najszybciej.- Pora na mnie.
-Chyba miałeś na myśli nas? – Chrapliwy głos Wyszemira dobiegający z głębi umysłu był aż nadto wyraźny żeby nekromanta zorientował się w swojej beznadziejnej sytuacji. Całe ciało staruszka znieruchomiało. – Chyba nie sądziłeś mistrzu, że nie skorzystałem z okazji? - Prawa ręka uniosła się mimo woli Serafina, co było ostatecznym znakiem utraty kontroli nad ciałem.
-A teraz uważnie posłuchaj – głos Wyszemira przybrał rozkazujący ton – masz nas wyprowadzić z wieży, tylko bez żadnych sztuczek. Pamiętaj, śmierć tego ciała oznacza śmierć dla nas obojga.
Serafin poczuł małe ukłucie i na powrót otrzymał kontrole, kontrole, która w każdej chwili mogła zostać mu odebrana - był jak pies na łańcuchu. Z jednej strony czuł gniew, że cała sytuacja wymknęła mu się spod kontroli z drugiej strony pierwszy raz od bardzo dawna poczuł coś na kształt dumy ze swojego ucznia. Nieźle to rozegrał, tylko Serafin mógł ich w tej beznadziejnej sytuacji ocalić tylko on był na tyle potężny.
Magia nie była najlepszym pomysłem na wydostanie się z wieży…pozostały tylko sprawne nogi. Serafin nie czekając ani chwili dłużej, zmusił obolałe ciało do kolejnego wysiłku i wybiegł z komnaty pędząc na złamanie karku w dół schodów. Czuł, że świadomość Wyszemira nie opuszczała go ani na krok. |