Bayard uśmiechnął się promiennie i szczerze. Jakiś kamień ciążący na duszy spadł był na widok Hadriana wybiegającego z mroku. Tym bardziej, że był to widok Hadriana ze wszystkimi kończynami na miejscu w liczbie, jaką świniopas zapamiętał od ostatniego rozstania.
W owej chwili, słabości można by rzec, Bayard czuł się wręcz wspaniale. Przyjaciel cały, jędza nie taka straszna i nie taka wroga, troll, bądź inny potwór czychający w pieczarze, nieprzytomny. A sam świniopas w pełni zdrów i sił. I woda na nich czekająca! "No, takie przygody to ja rozumiem. Tak to właśnie bywać winno." - No dalejże, chyżo, Hadrianie. Idźmy po wodę nim trollisko się przebudzi. A jak już wodę mieć będziemy, to nas jędza przeprosi. Ha! A cóż innego jej pozostanie czynić!? Czasem są takie dni i chwile, gdy uśmiech zdaje się być szerszy niż by na to wskazywała budowa żuchwy. Nieopanowany, bolesny wręcz i promieniujący na wszystko, na co się spojrzy. I taki właśnie uśmiech nawiedził w owej chwili Bayarda, który wartko ruszył w głąb, już nie takiej strasznej i mrocznej, pieczary. W szerszym miejscu jaskini obaj podróżnicy zrównali krok i ramię w ramię podeszli do wycieńczonej Mabel.
Później, we wspomnieniach, Bayardowi nawet się zdawało, że w owej chwili wręcz czuł jakieś ciepłe uczucie wobec czarownicy. Ale zapewne gdyby go o to spytać, zaprzeczyłby czym prędzej. - To gdzie ta woda? |