lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/)
-   -   [Horror 18+] Dzieci Hioba (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/10693-horror-18-dzieci-hioba.html)

Baczy 04-11-2012 11:44

Przez moment Grzesiek rozważał desperacką pogoń za chłopcem- jego wygląd nasunął mu spostrzeżenie, że chłopak mógł tu taj mieszkać, ukrywając się przed “zwykłymi” mieszkańcami Metropolis. Jeśli Wichrowiczowi nie uda się stąd wydostać, przydałaby mu się pomoc takich osób. Gdy jednak wyjrzał za róg i zobaczył jak daleko jest już chłopak, zrezygnował i od razu spiął się w sobie- teraz to już na pewno musi znaleźć wyjście do swojego świata. Spojrzał jeszcze raz na szybę, z tęsknotą i strachem, ale i determinacją i uporem. Musi wrócić. Ruszył w kierunku, który, jak mu się wydawał, przybliżał go do mieszkania jego i Małgosi.
Znajomy blok nakładał się na zupełnie obcą scenerię. Tak. To musiał być budynek na Starym Mieście w którym ulokowana była wykwintna restauracja. Ta sama fasada ozdobiona dwoma posagami. Ale wszystko wokół było ... inne.
I wtedy Grzesiek to usłyszał. Metaliczny dźwięk. Jakby wózka. Nim znalazł sobie kryjówkę z pobliskiej bramy wyjechał wózek. Pchał go szczupły mężczyzna w ciężkim płaszczu i wysokim cylindrze. Na jego ramieniu siedziała ... małpa. Lub raczej jej szkielet.

- Śniący - zawołał chudzielec w kapeluszu za Grzesiem. - Zgubiłeś się, prawda? Szukasz czegoś? Może kogoś? Jeśli tak, to trafiłeś doskonale.

Zakręcił korbą przy wózku i Grzesiek usłyszał charakterystyczny dźwięk katarynki.
usłyszał charakterystyczny dźwięk katarynki.
Szkielet małpki podskoczył. Wskoczył na skrzynię i zaczął tańczyć.
Ze zdumieniem Wichrowicz pojął, że zna tego człowieka. Że mijał go kilka razy w drodze na dworzec. Tylko w Mieście wyglądał on zupełnie inaczej. Jak pucułowaty, uśmiechnięty, zupełnie przeciętny facet.
Dźwięk katarynki wdzierał się w uszy Grześka. Zdawał się przyciągać w jakiś niepojęty sposób, bo przecież do prawdziwej muzyki katarynce było raczej daleko.

- Nie bój się. Nie musisz się bać. Nie mnie. Też jestem na drodze ku przebudzeniu.
- To znaczy, że możesz mi pomóc?
- spytał Grzesiek, który, z jakichś nie do końca jasnych pobudek, dość szybko zdecydował się zaufać napotkanemu mężczyźnie. Może to kredyt zaufania dla innego ulicznego grajka?- Wiesz, gdzie jesteśmy? I czemu po drugiej stronie szyby widać Miasto, nasze Miasto?- Wskazał ręką najbliższy budynek, w którym wyjątkowo były okna.
- Nie ma drugiej strony - muzyka wypełniała przestrzeń skocznymi dźwiękami. - Jest tylko prawda i kłamstwo. Wielkie, nieskończone kłamstwo. Twoje ozy powili otwierają się na to, co rzeczywiste. Wychodzą poza obrazy utkanie w Iluzji. W tym przeklętym więzieniu ludzkości.

Małpka - szkielet podskoczyła i wydała z siebie dziwaczny, klekotliwy dźwięk.

- Nie znajdziesz tutaj czegoś, co nie jest prawdziwe, muzyku. Szukaj tego, co wiąże cię z Iluzją. Miejsc, w których spędzasz swój więzienny czas. Tych spacerniaków w kłamstwie. Tylko one będą na mapie Miasta Miast.

Zakręcił korbą ponownie wypełniając muzyką okolicę.
Dopiero wtedy Grzeisek zorientował się, że dźwięki katarynki ściągają innych mieszkańców ruin.

Zobaczył jakąś wysoką i chudą kobietę, tachającą na tyczce klatki z dziwacznymi stworzeniami w środku. Mężczyznę - opasłego i paskudnego - który zamiast nóg miał cielsko przypominające ślimaczy odwłok. Zrośniętą głowami parę staruszków. Dziecko bez jednej ręki i z garbem. Jakąś dziewczynę w obszarpanym płaszczu z parasolką nad głową - zółtą i poszarpaną parasolką. Oraz ... jednego mężczyznę z łbem świni, zamiast twarzy.

To, co mówił kataryniarz wydawało się być absurdalne. Bo czy świat, w którym przeżył tyle lat, mógł być iluzją? A co z tramwajem, który przejechał mu po stopie, to też iluzja? Nie do końca mógł zrozumieć to wszystko, zrozumiał jednak najważniejsze- spacerniaki, na których spędza życie codzienne. To jedno z tych miejsc jest, jak to powiedział skrzydlaty chłopiec, jego Klatką, a że mężczyzna nazwał go muzykiem, to Grzesiek założył, że to miejsce ma związek z jego grą na gitarze. Albo więc Dworzec Główny Miasta, albo restauracja Gutkowskiego. Przy czym zważywszy, że prawie cała jego twórczość miała związek z tym pierwszym, nie miał trudności z wyborem, do którego miejsca udać się w pierwszej kolejności.
Gdy zobaczył zbierających się wkoło dziwolągów, zdał sobie sprawę, że właściwie nikt tu nie jest normalny- nawet kataryniarz był nieporównywalnie bardziej mizerny niż w “prawdziwym” Mieście. Nasuwało się więc pytanie, jak wygląda on sam, i co oznaczają te... zmiany. Nie miał jednak czasu przyjrzeć się sobie, widok świniogłowego wstrząsnął nim i zmusił do ucieczki.
Grzesiek próbował opanować nerwy i wyglądać na spokojnego, gdy marszowym krokiem, nieco komicznym w jego wykonaniu, oddalał się od grupki ludzi.
Nie zna, nie zauważył, nie zainteresował się mną. Nie idzie za mną, zostawił mnie w spokoju...
Powtarzając w myślach tę mantrę, udał się jak najprędzej w kierunku Dworca Głównego, ciągle bardziej dbając o bezpieczeństwo, niż o czas..

Nie szli za nim. Zostali przy kataryniarzu. Wsłuchani w dziwaczne dźwięki wydobywające się z wnętrza zdobnego pudła. Nawet świniogłowy.
Grzegorz oddalił się jedną z ulic. Stąd do dworca nie było daleko. Zresztą - znalazł tory. Zrobione z czegoś, co wyglądało jak ścięgna splatające kości. Na jednej z wież na której normalnie wisiały druty wysokiego napięcie, teraz wisiały szczątki dziwnego stworzenia. Dużego humanoida z pierzastymi, pogruchotanymi skrzydłami. Pusta, martwa twarz wpatrywała się w idącego Grzegorza z mieszaniną pogardy i zawiści. Zadrżał pod wpływem tego pustego wzroku.

W końcu ujrzał dworzec. Potworną, masywną bryłę z betonu i czegoś co wyglądało jak zamrożone szkło, otoczoną dziwnymi smugami czegoś, co przypominało miazmaty ciemności. Wiry, zawirowania, wstęgi, serpentyny cieni - wszelkiej maści i asortymentu. Setki jeśli nawet nie tysiące dziwacznych smug wirujących wokół siebie w jakiś obłąkańczy, chory, bluźnierczy i ... perwersyjny sposób.
Grzesiek zbliżał się ostrożnie do budynku. Był jednak przygotowany do natychmiastowego odwrotu w razie gdyby zaczęło dziać się coś dziwnego. Najbardziej obawiał się tego, że cienie, z pozoru niegroźne, zaczną go całkiem realnie oplatać lub atakować.

Budynek sprawiał upiorne wrażenie. Czarny, mroczny, jak dziura wyrwana w tej chorej, onirycznej rzeczywistości. Wstęgi cieni wydawały się najmniejszym problemem Grzegorza. Z mroku gmachu dochodziły go rożne dźwięki. Krzyki, jękliwe zawodzenia, dudnienia metalicznych kół - jakby echa przejeżdżającego pociągu, jakiś wiatr, jak westchnienia, szepty - jakby słabe cienie toczonych gdzieś rozmów i jakieś mechaniczne, rytmiczne klekotania.
A także jakiś głos. Wysoki, piskliwy, kobiecy. Jakby słowa wywrzaskiwanej modlitwy. Albo błagalnych próśb.

Przystanął gdy usłyszał kobiecy krzyk, starając się wsłuchać dokładnie w słowa, jednak nic z tego. Niemniej jednak był przekonany, że nie dzieje się nic dobrego. Rozejrzał się wkoło w poszukiwaniu prowizorycznej broni- rurki, kawałka pręta lub choćby cegły, czegoś, co pozwoliłoby mu czuć się bezpieczniej. Bo niezależnie od tego, co się tam działo i jak bardzo niebezpieczne było, musiał iść dalej, w głąb upiornego budynku. Czuł, że to właściwe miejsce, teraz tylko pozostało znaleźć swoją Klatkę. Uznał, że może być to przejście podziemne prowadzące na perony, w którym ostatnimi czasy grywał najczęściej. Tam planował udać się w pierwszej kolejności.

Lęk. Pierwotny. Nie powstrzymany. Coraz bardziej dławił duszę Grzegorza. Niemniej jednak szedł w stronę mrocznej bryły dworca. W stronę wyrwy będącej zejściem do podziemia.
Tam grywał najczęściej.
Po drodze udało mu się uzbroić w kawałek metalu wyrwany z przerdzewiałej obejmy śmietnika.
Krzyk rozległ się jeszcze głośniejszy, kiedy Grzesiek postawił stopę na pierwszym stopniu schodów prowadzących do podziemia. Szybko zauważył, że schody są ... oblodzone. A lód ma barwę przelanej i zamrożonej krwi.
Ujrzał także jakieś światło. Chyba płonący ogień. I jakieś cienie rzucane przez kogoś, kto musiał stać blisko źródła tego światła.
Krzyk kobiety znów przeszył gęsty półmrok podziemnego tunelu.
Wrzask bólu i przerażenia.
Wirujący, odbijający się echem od zimnych, okrwawionych ścian.

W momencie, gdy Wichrowicz zaczął schodzić w dół i był już przeraźliwie blisko zagrożenia, jego pewność siebie zaczęła się kurczyć. Może to nie tutaj, może się pomylił? To miała być JEGO Klatka, więc co u licha tam się dzieje? W pierwszej chwili, gdy znalazł się w tym miejscu, uznał że to piekło. A co, jeśli się nie mylił, przynajmniej częściowo? A co, jeśli to naprawdę jego klatka a tam na dole są... Nie, to niedorzeczne. Po prostu w Metropolis również są kloszardzi i zbierają się tam, gdzie cieplej, czyli w przejściu. A że Grzesiek trafił na taki mało przyjemny moment, no cóż...
Średnio szło mu przekonywanie samego siebie, musiał jednak zdobyć się na odwagę, żeby iść dalej. Musiał się stąd wydostać, i to jak najszybciej. Ruszył ostrożnie po oblodzonych, szkarłatnych schodach w dół, starając się nie hałasować, ewentualnie wypatrzyć jakąś przeszkodę, za którą, po zejściu, mógłby się schować.

-Przyszedłeś?
- usłyszał pytanie , kiedy był w pół drogi do koksownika. - To dobrze, grajku. Brakowało nam twojej muzyki. Ale co robisz po tej stronie Krat?

Krzyk kobiety doszedł go z boku, z wejścia na perony, które tutaj wyglądało jednak zupełnie inaczej. Jak wejście do jakiejś mrocznej, paskudnej jamy.

- Nią się nie przejmuj. Już ją zabiłeś. Teraz może tylko krzyczeć.


Grzesiek nadal nie widział człowieka, który to mówił. Podszedł bliżej i dopiero rozpoznał szczegóły.

- Zdziwiony? - zapytał stwór.

A więc jednak to była TA kobieta. A więc jednak to JEST piekło, lub przynajmniej jego namiastka.
Wichrowicz stał z otwartymi ustami, nie mogąc wydusić z siebie słowa, patrząc to na świniogłowego, to na jamę, z której dobiegały makabryczne krzyki zamordowanej.
Pewna myśl ukuła go, kiedy tak wpatrywał się w puste, czarne oczodoły postaci stojącej przed nim. Widział zdeformowanych ludzi, wyglądających wręcz nieludzko. Poczwary, nie ludzie. Ale on sam nie zdołał się sobie przyjrzeć. Teraz jednak zaczął obawiać się najgorszego. Bez słowa podniósł powoli dłonie do twarzy i modlił się w duchu, żeby wymacał tam swoją normalną twarz, nie zaś świński ryj.

Postać przed nim też podniosła dłonie, badając oblicze, jak w lustrzanym geście. Grzesiek czuł pod palcami gładką skórę. Zwyczajną. Ludzką. Postać przed nim małpowała każdy jego gest. Jak doskonale zsynchronizowany dubler.

- Przyjemne, prawda grajku? - zapytała. - Przyjemne czuć się sobą, prawda?

- Kim jesteś?- spytał przyciszonym głosem zbity z tropu Grzesiek. Wcale nie był pewien, czy mężczyzna przed nim tylko go naśladuje, dopuszczał do siebie najgorsze myśli. Zorientował się, że prowizoryczna broń leży na ziemi, schylił się nerwowo i chwycił ją, jakby przeczuwając kłopoty. Wpatrywał się w świniogłowego, starając się przezwyciężyć strach.

- Kim jestem?- w rękach świniogłowego pojawił się również pręt.- Kim jesteś? Kim jesteśmy? Odwieczne pytania ludzkości. Nie sądzisz, grajku? Czasami trudno jest spojrzeć prawdzie w oczy, kiedy przez całe swoje życie tkwi się w okowach iluzji i kłamstw.

- Czekałeś na mnie. Czego chcesz?
- Głos mu się załamał, dreszcz przebiegł po plecach.

- To ty tutaj przyszedłeś- zarechotał.- Więc czego ty chcesz?

- Wydostać się stąd. Wrócić do Miasta, jakie znam. Tylko nadal nie pojmuję Twojej w tym roli, bo że którykolwiek z nas jest tu przez przypadek nie wierzę.

Świniogłowy bawił się z nim. Prawdopodobnie wiedział o nim wszystko, i teraz wykorzystywał to dla swojej rozrywki. Ale była też pozytywna strona sytuacji- kiedyś mu się znudzi, a wtedy może coś się wyjaśni.

- Muzyka. Dla niej żyjesz? Czy jest coś, co bardziej cenisz w tym marnym czymś, co nazywasz życiem, kuternogi grajku?

Grzesiek był przekonany, że trafił do dobrego miejsca. Inaczej, co robiłaby tu zabita przez niego kobieta? Ale jeśli tka było, do czego zmierzał Świniogłowy? Czyżby faktycznie się nim bawił? A może jednak muzyk pomylił się i wybrał złe miejsce?
Na czym najbardziej mu zależy w życiu? Aż dziwne, że tak trudno jest odpowiedzieć na to pytanie. Od małego kochał muzykę, dążył do doskonałości i marzył, by kiedyś wydać płytę i jeździć na koncerty po całej Europie. Ale potem pojawiła się Gosia, jedyna, na której kiedykolwiek tak bardzo mu zależało, priorytety mogły ulec pewnym zmianom... A może chodzi o coś innego, coś bardziej przyziemnego, wręcz prymitywnego?
Zacisnął zęby, podniósł dumnie głowę.
- Tak, żyję dla muzyki. To ona ukształtowała mnie takiego, jakim jestem.- Zamilkł, czekając na reakcję.
- Ale, z tego co wiem, co czuję, niedawno usłyszałeś inną muzykę. Taką, którą ludzkość uwielbia śpiewać. Taką, która wiąże się z przelaną krwią, bólem i śmiercią. I jak ona brzmiała? Jak ona cię zmieniła, grajku?


- Kurwa, wszyscy zginiemy, musiałem spróbować coś zrobić, i... Tak wyszło- powiedział, ponownie tracąc kontrolę nad swoim głosem. Zdawał sobie sprawę z tego, jak beznadziejnie brzmią jego tłumaczenia, tak samo jak zdawał sobie sprawę, że tak naprawdę nic go nie usprawiedliwia. Ponownie widział klęczącą kobietę, przyszywającą sobie nową twarz, ponownie czuł w dłoni rękojeść czekana. Brzdęk upadającego pręta ledwo przebił się przez jęki bólu ofiary. Wichrowicz ukrył twarz w dłoniach, bezskutecznie starając się zahamować łzy.
Pękł.

- Nie miałem wyboru... Gdybym mógł, cofnąłbym to wszystko, w ogóle bym tam nie dzwonił- zawodził, upadłszy na kolana.
- Pomóż mi.

- Dlaczego? Dlaczego miałbym ci pomóc? Co MY z tego będziemy mieli?

- Jacy WY? I kim WY do cholery jesteście?
- żachnął się zrozpaczony Grzesiek.

- No właśnie, kuternogi grajku
- zaszydził stwór. - Kim MY jesteśmy? To kluz do wyjścia z tego miejsca. Z powrotem do Klatki.

Zarechotał.

- Hahahaha. Kim MY jesteśmy? Kim? Kim? Kim!?


Zaczął wywrzaskiwać ostatnie pytanie, jak obłąkaniec zagłuszając tym wszelkie inne odgłosy dochodzące z głębi tej piekielnej parodii dworca.

- Jesteście demonami! Bestialsko mordujecie niewinnych, bezbronnych ludzi! Czemu nie możecie po prostu zostawić nas w spokoju?!
- Jesteśmy - zachichotał. - Jesteśmy. Skoro tak twierdzisz.

Twarz zaczęła mu się łuszczyć, odpadać płatami. Świński ryj odpadł, niczym przegniły nochal trędowatego. Skóra złaziła mięsistymi płatami, ociekając czerwienią krwi i jeszcze innymi płynami. Aż w końcu, spod oblicza zwierzęcia, wyłoniła się nowa twarz. Twarz Grzegorza Wichrowicza. Jednak odmieniona. Wykrzywiona w złym, obłąkańczym grymasie.

- Skoro to powiedzieliśMY. Skoro tak uważasz!!!
Bluźniercze alter-ego Grzegorza wrzeszczało w zrodzonym z chorej satysfakcji tryumfie.

- Tylko, pozostaje pytanie, co z tym zrobiMY?. - “drugi” Grzesiek uspokoił się zadając ostatnie pytanie zimnym, pozbawionym nawet cienia emocji głosem.
- Nie, nie... Ja nie jestem taki, ja...- zamarł, krzyk kobiety stał się w tym momencie bardziej natarczywy. Był taki sam, jak Ci przed którymi uciekał. Zabił bezbronną kobietę. Mógł się tłumaczyć sytuacją, mógł zrzucać winę na Nich, że go sprowokowali, zmusili. Mógł sobie powtarzać, że nie miał wyboru, jednak człowiek ZAWSZE ma wybór. A on wybrał źle.

- Boże, to ja powinienem wtedy zginąć, nie ona- rozpaczał.
- Dlaczego tu jestem?! Po co to wszystko?!- wybuchnął nagle, ciągle jednak klęcząc przed swoim odbiciem.- Chcesz mnie zabić? Śmiało, kończ to. Albo ktoś inny, nie wiem, nieważne. Niech to się wreszcie po prostu skończy!

Gryf 04-11-2012 15:29

- Ja musiałem... ciało... bo w lesie... opona poszła... i... kurwa, przepraszam... ja... byłem na bagnie i... - głos Gawrona się łamał, a każde kolejne słowo miało w sobie mniej sensu, niż poprzednie. Po prostu odpłynął patrząc na Teresę rozszerzonymi do granic możliwości oczami.

Wanda stała w wejściu do kuchni jak otępiała, dopiero ryk który wydarł się z piersi Gawrona wstrząsnął nią i przywrócił do życia. Gruchnęła upuszczona na ziemię ciężka torebka a Wanda postąpiła krok do przodu, przyłożyła do ust obie dłonie tłumiąc tym samym szloch, który szybko przeszedł w łkanie. Ramiona jej drżały, ale próbowała zbliżyć się do Teresy, wyciągała w jej stronę dłonie chcąc pomóc Bułce, ale za chwilę je cofała nie bardzo wiedząc czy w ogóle dotykać zranionej dziewczyny. Widząc jak Patryk bezceremonialnie złapał Tereskę za rękę Wanda wydała z siebie syk jakby to ją samą ugodzono w otwartą ranę. - Trzeba wezwać pogotowie! Trzeba jej jakoś pomóc! - wyrzuciła z siebie szybko a kiedy zobaczyła jak Tereska spojrzała w jej stronę odebrała to jako prośbę o pomoc. Zerwała z siebie płaszcz i cisnęła za plecy po czym na kolanach podczołgała się do Bułki z drugiej strony, nie tej zajmowanej przez Patryka i nadal niepewna tego czy powinna dotykać Tereski położyła jej lekko dłoń na ramieniu ledwie muskając bark leżącej dziewczyny. - Jak ci pomóc Teresa? - załkała - Nie znam się na tym, to ty się znasz. Nie ja. O mój Boże! Co powinnam zrobić?

W mieszkaniu ostro rozdzwonił się telefon.

Patryk jakby wybudzony z transu podniósł głowę i rozejrzał się po mieszkaniu. Skąd do cholery wziął się tu telefon? Odpowiedź rozbłysnęła w jego głowie nowym promykiem nadziei. To sen. To wszystko tylko koszmarny sen. Zaraz się obudzi, tak jak wtedy, gdy widzieli diabelską porodówkę. Teresa będzie cała i zdrowa, Dziara będzie dalej spała na kanapie, a dzwonić znów będzie musiał z budki telefonicznej, jak zawsze... Tknięty impulsem, podniósł się i somnambulicznym ruchem podszedł do aparatu. Był tam. Dzwonił. Patryk drżącą ręką podniósł słuchawkę.

- Słucham...

Wanda dźwięk dzwonka telefonu przyjęła jak wybawienie. Gawron miał w mieszkaniu działający aparat a to oznaczało, że mógł natychmiast wezwać pogotowie. - Patryk - zwróciła się ku plecom oddalającego się w stronę aparatu Gawrona - Dzwoń na pogotowie.

Hirek wyprostował się bonie sądził że uda mu się zastać Gawrona. - Hej, Tereska jest z tobą? Musimy pogadać wszyscy, to ważne. Patyk, widziałeś się wczoraj z Grześkiem? Nie wiesz... czy wrócił do domu?

Już nawet nie próbował zrozumieć. Nad telefonem przeszedł do porządku dziennego, nad faktem, że walczący o życie na oiomie przyjaciel nadaje, jakby nigdy nic mu nie było również. W tej chwili poczuł się po prostu cholernie zmęczony. - Nie mogę was wszystkich na każdym kroku pilnować, Hirek. Próbowałem, ale to, kurwa, fizycznie niemożliwe! - Silna pretensja w głosie mogła być adresowana równie dobrze do Hieronima Bułki jak i całego wszechświata. Kolejne słowa zabrzmiały już spokojniej. - Muszę wezwać karetkę. Jak chcesz pogadać, spotkajmy się na Krasińskiego.

- Do Waryńskiego - szepnęła Tereska, która wsłuchiwała się w słowa Patryka. - Tam znam lekarzy... Wandziu, pomożesz mi wstać? - Bułka nie do końca pojmowała swój stan, nie docierało do niej czy potrzeba jej kilka szwów czy raczej ostatnie namaszczenie. Z trudem postrzegała rzeczywistość, niby zza grubej przyciemnionej szyby.

- Na Waryńskiego. - Poprawił się Gawron do słuchawki. - Teresa, leż, do diabła, nie szarżuj, poczekajmy na karetkę... Sorry, Hirek, ale mamy tu teraz pożar w burdelu. Szpital na Waryńskiego za jakieś dwadzieścia minut, ok?

- Nie Tereska lepiej nie wstawaj. -zaprotestowała Jaworska - Jak już Patryk wezwie pogotowie to cię przeniesiemy na kanapę czy gdzieś, ale sama nie wstawaj. - Przyłożyć ci namoczony zimną wodą ręcznik do ran czy coś? - zapytała niepewnie nie wiedząc co powinna dalej zrobić.

- Teresa leż?! Karetkę?! - Hirek wstał i przełożył słuchawkę do drugiej ręki. - Patyk co się kurwa dzieje?!

Hirkowi odpowiedział już tylko sygnał zerwanego połączenia. Gawron wcisnął widełki i wykręcił numer szpitala.

Ravanesh 04-11-2012 17:13

Na słowa Wandzi Teresa skinęła niepewnie.
- Chyba tak... - nie była pewna czy dalej krwawi. Wokoło aż roiło się od krwi, jej przecież, własnej i nagle naszło ją wrażenie, że tamowanie nie jest potrzebne, bo przecież wszystko, co miało wycieknąć już wyciekło. - Patryk - przeniosła pusty półprzytomny wzrok na Gawrona - ale pamiętasz Hirka? W szpitalu jest ten robal... Jak trafię do szpitala do mnie się też przyssie... Ja chyba nie chcę...

- Przykro mi, ale chyba nie mamy innej opcji. - Odparł Patryk ze słuchawką przy uchu czekając na zgłoszenie centrali. - Wanda, tam na półce jest termos, lód jest w zamrażarce mogłabyś... - zamilkł, wyraźnie nie wiedząc jak zakończyć zdanie, żeby nie przerazić Bułki. W końcu ruchem oczu wskazał leżące na stole zakrwawione kawałki Teresy. - No wiesz... może da się... pozszywać czy coś.

- Pozszywać... - Bułka powtórzyła niby w transie.

Wanda zbladła, kiedy usłyszała słowa Gawrona, ale była tak zszokowana, że nie zaprotestowała. Przełknęła ślinę i skinęła głową.
- Zajmę się tym jak już usiądziesz przy Teresce.
Przytrzymywała Bułkę w pozycji półsiedzącej i nie chciała zostawiać dziewczyny bez tego oparcia.

- Rany Julek, tyle krwi... - Teresa uniosła swoją okaleczoną dłoń i zaczęła rozwijać materiał, którym ktoś ją owinął. Wiedziała, że czegoś brakuje a ból tylko utwierdzał w tym przekonaniu.

- Zostaw - Wanda położyła swoją dłoń na opatrunku dziewczyny i Tereska mogła się przekonać, że Jaworska sama miała założony bandaż na prawą dłoń. - Zmienię ci opatrunek - Wanda nie chciała, aby Bułka zobaczyła swoją okaleczoną dłoń.
- Patryk! - Podniosła głos - Zadzwoniłeś? Chodź tutaj! Potrzebuję cię! - W jej tonie pojawiła się nutka histerii.

- Wandzia, poczekaj - Teresa wczepiła w jej ramię palce obu dłoni jakby chciała za wszelką cenę ją zatrzymać. - Wanda... Tak sobie myślałam... Jeśli bym tego nie przeżyła... Patryk to dobry człowiek, ale się nie nadaje... Hirek tak samo... Obiecaj mi, że będziesz miała oko na mojego synka, dobrze? Zaopiekuj się nim.

- Tereska, no coś ty? Nawet tak nie mów. Nic ci nie będzie. Przetrwasz to jakoś. Wszyscy to przetrwamy. Znalazłam coś. Może to nam pozwoli zrozumieć i się ochronić. I wtedy ten cały koszmar się skończy. Będzie dobrze. Zobaczysz będzie dobrze - Wanda wyrzuciła z siebie te wszystkie słowa i na koniec się rozpłakała tuląc do siebie głowę Teresy jakby to Bułka była małym dzieckiem potrzebującym opieki matki.

- Wanda - Teresa czuła, że głos jej słabnie. Ogarnął ją przejmujący ziąb a powieki zaczynały się kleić jak po męczącym dniu. - Antoś to wspaniały chłopiec. Proszę, nie daj im go. Nie daj go Pawłowi - jej uścisk na ramieniu Jaworskiej zaczął słabnąć, mimo to blade wargi wykrzywił cień uśmiechu - I nie bój się. Wiesz, ja się już przestałam...

- Teresa? Tereska? - Wanda przestała tulić Bułkę i patrzyła teraz ze strachem w jej twarz wbrew temu, co Tereska jej przed chwilą powiedziała.

- Jadą. Trzymaj się dziewczyno, jeszcze chwila. - Patryk przykucnął obok przyjaciółek. W dłoni trzymał pękaty termos w wesołym, kanarkowym kolorze, upstrzony paroma krwawymi plamami.

Wanda przyjęła z wdzięcznością fakt, że Gawron po wezwaniu pogotowia sam pozbierał palce i uszy ze stołu. Teresa straciła przytomność, a Wanda w tym czasie zabandażowała jej rękę tak żeby Bułka nie mogła poluzować opatrunku i nie mogła zobaczyć okaleczonej dłoni.

- Co to znaczy? - Wanda zwróciła się do Patryka, kiedy kończyła już opatrywać okaleczoną dłoń Teresy. Dziewczyna zmieniała przy tym kolory na twarzy, ale kilka głębszych oddechów zawsze ratowało ją przed histerią, niedyspozycją żołądkową i omdleniem. - Czy wiesz, co znaczy ten napis? - Wskazała podbródkiem krwawy napis.

Sprawdziła przy tym puls i oddech Bułki, ale nic niepokojącego nie zauważyła. Zasłabnięcie Teresy musiało być spowodowane przez ból i szok a nie upływ krwi. Tak się przynajmniej Wandzi zdawało.

Patryk uniósł wzrok, chyba dopiero teraz zauważył litery. Przez chwilę gapił się na niego poruszając ustami, jak przedszkolak, który musi złożyć sobie słowo z literek, zanim je przeczyta.
- Vo-i-v-o-ro-d-i-n-a? Głupio to wygląda zapisane. - Bąknął jakby do siebie, chyba nadal zbierając myśli. - Myślałem, że imię demona, ale okazało się, że to taka sekta. Grzesiek miał się z nimi wczoraj spotkać i... chyba mu się udało.

- Grzesiu prosił mnie żebym poszukała tej nazwy w książkach, ale nic na ten temat nie znalazłam - przyznała Wanda - Mówisz, że to sekta? Czy istnieje jakiś związek z pomiędzy nimi a tymi, którzy wyglądają jakby mieli świńskie mordy zamiast twarzy?

- Jestem prawie pewien. To niezłe pojeby. Modlą się do czegoś, co nazywa się - Patryk zmarszczył brwi szukając słowa w pamięci. - Galadriel... Haradiel... Chagidiel.. coś w ten deseń. Pojawia im się w snach omotane drutem kolczastym i każe im zabijać i robić różne pojebane rzeczy.

- Oni czekają na mnie. Chcą mnie wciągnąć w pułapkę. Tak mi się wydaje. - Powiedziała szybko. Patryk spojrzał na nią poważnie i pokiwał głową. Milczał, jakby nie za bardzo wiedząc, co zrobić z tą informacją.

- Nie wiem czy słyszałeś, co powiedziałam Teresce - kontynuowała nie przejmując się brakiem odzewu ze strony Patryka, kiedy wymówiła imię Teresy przytuliła mocniej nieprzytomną dziewczynę - Znalazłam coś i myślę, że oni tego chcą. Część rzeczy zostawiłam tam gdzie teraz mieszkam i pewnie wpadły w ich ręce, ale reszta - rzuciła spojrzenie na swoją wypchaną torbę - jest bezpieczna.

- Nie marnowałaś czasu. - Po sinej twarzy Gawrona przebiegł uśmiech, spojrzał na tajemniczą torbę. - Ja... nie wiem nawet od czego zacząć. Demon na łańcuchu w piwnicy, martwa dziewczyna, Plastelina w psychiatryku, jakieś cyferki... Dzwonił Hirek, też chciał nam coś powiedzieć. Przyjedzie do szpitala. Musimy zebrać te wszystkie historie do kupy i coś wymyślić, zanim pozabijają nas wszystkich.

- Tylko, że ja muszę tam wrócić, bo oni złapali moją przyjaciółkę. A jak zrobią jej to, co Teresce? - Pociągnęła nosem na koniec tego wyznania, ale udało jej się stłumić łkanie, które o mały włos nie wyrwało jej się z piersi.

- A co jeśli zrobią to samo tobie? Nie, nigdzie się nie rozłazimy, póki nie ustalimy planu. Jak chcesz, to zadzwoń do niej.

- Dzwoniłam.

Gawron przysiadł na podłodze i potarł dłońmi powieki, niechcący rozsmarowując sobie krew po twarzy.
- Wanda... Sama powiedziałaś, że to prawdopodobnie pułapka. Nie pomożesz ani jej, ani sobie, jeśli pojedziesz tam teraz sama. - Na chwilę zamilkł zbierając myśli. - Wezmę motor i pojadę za karetką, odstawimy Tereskę na intensywną terapię, zobaczymy, co z Hirkiem, i pojedziemy do ciebie prosto ze szpitala. Ok?

Pokiwała tylko głową, bo trudno jej było zaprotestować, kiedy właśnie na taką pomoc ze strony Patryka liczyła.
- Chcesz zobaczyć, co znalazłam? - Zapytała konspiracyjnym tonem.

Chyba chciał. I miał nadzieję, że będzie to karabin maszynowy, którym będzie mógł wyrównać rachunki ze świniami. Jednak jego ciekawość musiała jeszcze trochę poczekać. Bo oto w końcu usłyszeli sygnał nadjeżdżającej karetki.

Armiel 04-11-2012 20:48

Cytat:

Ból zasnął we mnie już z cicha,
Jak dziecię krzykiem zmęczone;
Łzy na dno duszy kielicha
Spływają niepostrzeżone.

Wszystkie żywota gorycze
Zamknąłem w sercu jak w grobie;
Niech drzemią w nim tajemnicze.
Nie mówiąc światu o sobie.

Lecz jeszcze męczarnia cudza
Łzę wydobywa spod powiek,
Do gorzkiej myśli pobudza
Przybity rozpaczą człowiek.

Jęk, który w ciemnościach słyszę,
Paląca nędzarzów skarga,
Jeszcze przerywa mi ciszę
I żalem pierś moją targa.

A nie tych żal mi najbardziej,
Co cierpią niezasłużenie:
Ci, jako rycerze twardzi,
Znieść mogą każde cierpienie:

Ci, chociaż los ich przygniata,
Chociaż nieszczęścia dłoń kruszy,
Mają współczucie od świata
I spokój własnej swej duszy.

Lecz żal mi tych, którym cięży
Poczucie spełnionej winy,
Co w sercu noszą kłąb węży
I cierpią z własnej przyczyny.

Takiej boleści posępnej
Najsilniej wstrząsa mną echo...
Gdyż w mrok ich duszy występnej
Nie można zstąpić z pociechą.
Wiersz – Adam Asnyk „Ból zasnął”


Barbara Zielińska


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=4hmzGC_dC0o&feature=related[/MEDIA]

Zagryzła zęby na palcach tego, co kiedyś było Arturem Wiadomskim. W ostatnim, desperackim odruchu obrony. Mocno. Z całych sił. Jak wściekłe zwierzę walczące o życie. Bo po prawdzie tym była dla tej groteskowej, obrzydliwej istoty. Zwierzęciem. Niczym więcej.

Artur nawet nie krzyknął, mimo że dosłownie odgryzła mu palec. Poczuła smak krwi w ustach. Wypluła odgryzione trofeum a potem ....

... potem się zaczęło.

Ból. Przeraźliwy. Niewysłowiony. Nie kończący się ból.

Kreatura, która rozwiesiła Basię na tych łańcuchach miała rację. Był to ból taki, że zmieniał wszelkie pojmowanie świata, pojmowanie cierpienia, męki, życia, śmierci.

Basia wisiała na łańcuchach, czując jak te odrywają z niej ciało, kawałek po kawałku, jak wypełniają jej żyły swoimi kolczastymi zwojami.

Wrzeszczała z bólu! Krzyczała do momentu, aż z rozwartych ust nie wydostały się jej kolczaste sploty. Te same zwijające się łańcuchy przebiły jej oczy i przestała widzieć oprawców stojących wokół niej, zbierających wylewającą się z niej strumieniami krew do ceremonialnych naczyń.

A na jej męczarnie, na kaźń, na szkarłatną rzeź jaka spotykała jej ciało obojętnie, bez najmniejszego śladu emocji patrzał ów demoniczny stwór. Jak masarz patrzy na śmierć krowy w rzeźni. Jak rzeźnik na wieprza wykrwawiającego się na haku.

Zrozumiała. tym właśnie była dla tej istoty i istot jej pokrewnych, które ludzie – z braku wiedzy – nazywali demonami.

A potem, po gwałtownym szarpnięciu, ból się skończył, cierpienie się skończyło.

Istota zwana przez bliskich Barbarą Zielińską dołączyła do okaleczonego kręgu wcześniejszych ofiar Voivorodiny. Czekał tam na nią Artur Wiadomski. Czekał Andrzej Czuba. Czarek Lwowski. Czekała na nią nieznana jej dziewczyna oraz Dominika Dziarska. Wszyscy martwi. Pochłonięci przez przeklęty rytuał.

A to, co zostało wyrwane z jej ciała, jak odsiew plewów na czystym sicie, stanęło obok pozostałych sług Posłańca. Ale TEGO Basia już nie mogła widzieć.

Dla niej śmierć nie okazała się jednak wybawieniem, lecz pułapką, z której na razie nie widziała wyjścia.



Grzegorz Wichrowicz


Wrzask Grzegorza ucichł.

Niech to się wreszcie po prostu skończy!

Świniogłowy „niby- Grzesiek” zarechotał straszliwie. Obłąkańczym, na pól szalonym, niemal zwierzęcym śmiechem.

- Niech się skończy!!! – wykrzyczał świniogłowy parodiując Grzegorza.

Coś szarpnęło Wichrowiczem. Jakaś nieludzka wręcz siła. Upadł na plecy, boleśnie uderzając się o zimny, szorstki beton.

Usłyszał obok siebie jakiś potężny, metaliczny huk, jakby obok niego przetaczała się jakaś wielotonowa maszyna. Słyszał też metaliczny, jękliwy pisk.

Dopiero po chwili zorientował się, że zniknął tunel, zniknął świniogłowy [prześmiewca i że on, Grzegorz Wichrowicz, leży na brudnym, zimnym peronie dworcowym. A obok niego zbiera się zaciekawiona grupka podróżnych.

- Życie ci, kurwa, niemiłe! – jakiś mężczyzna w mundurze kolejarza, ciężko dysząc wpatrywał się w niego z poczerwieniałą, przestraszoną twarzą. – W ostatniej chwili cię odciągnąłem.

- Przecież widać, że pijany. – Wtrąciła się jakaś staruszka z wielką walizką.

Obok niej najwyżej dwudziestokilkuletni mężczyzna z wielkim wąsem wpatrywał się w Grześka z obrzydzeniem.

- Albo ćpun, matuś – zagrzmiał przekrzykując pisk hamującego pociągu. – Pewnie najebał się butaprenem.

- Dajcie mu spokój – mężczyzna, który najwyraźniej ocalił go przed skokiem pod koła hamującego pociągu natarł na ludzi z gniewem. – Ja go znam. To uczciwy chłopak. Gra w przejściu na dworcu.

Pomógł wstać zaszokowanemu Grześkowi, który nadal nie bardzo wiedział, gdzie się znajduje.

- Chodźmy. Napije się pan herbaty w barze.

W głosie mężczyzny pojawiła się nutka niepokoju.

- Krwawi pan – powiedział tonem przeprosin wskazując na Grześka. – Przepraszam. Moja wina. Za mocno pana pociągnąłem. Ale skoczyłby pan, kurwa. Skoczył.

W ciemnobrązowych oczach pojawiła się troska.

- Jeśli to dziewczyna, to niech się pan tak nie poddaje. Tego kwiatu to pół światu. To jak, herbata? Pogadamy.

Pociąg wyhamował. Podróżni stracili zainteresowanie niedoszłym samobójcą i rzucili się w stronę wejść do wagonu, by walczyć o miejsce.

Był dzień. Zegar wskazywał na troszkę po drugiej. Grzegorz nagle poczuł, że jest potwornie zmęczony, głodny i wymarznięty. Spojrzał w stronę zejścia pod perony, którędy można było zarówno wyjść z dworca, jak i udać się do hali głównej gdzie znajdowały się bary i kioski. Coś tam ujrzał. Coś dziwnego. Coś, czego na pewno wcześniej na dworcu w Mieście nie było.

Ściany zejścia do tunelu nie pokrywały obskurne malowidła, wulgaryzmy wypisywane przez kibiców i chuliganów, ale sączyła się z nich jakaś substancja do złudzenia przypominająca krew.



Patryk Gawron, Wanda Jaworska


Kiedy karetka zabrała nieprzytomną Teresę, Patryk zamknął mieszkanie i razem z Wandą motocyklem udał się do szpitala, gdzie pogotowie zabrało ich przyjaciółkę.

Patryk wiedział, że będzie musiał złożyć zeznanie. Że policja będzie chciał dowiedzieć się, co takiego przytrafiło się Teresie. Sam chciał to wiedzieć. Będą pytania i pewnie uznają go winnym. Tak jak widział winę, którą obarczyli go sąsiedzi z Węglowej, którzy wylegli – jak sępy – by przyjrzeć się, kogo zabiera karetka.Szczerze mówiąc miał to jednak w dupie. Świat wokół niego walił się, niczym napita nimfomanka. Dobra opinia sąsiadów była ostatnim, na czym mu zależało.

Zupełnie inaczej czuła się Wanda, która pod spojrzeniami dawnych sąsiadów zmalała, skurczyła się, próbowała ukryć przed tą podejrzliwością, tą ludzką złośliwością, tą perfidią i jakimś ... złem.

Patryk jechał powoli. O dziwo. Ale i tak podróż bez odpowiedniej kurtki, w warunkach pogodowych, jakie dzisiejszego dnia panowały w Mieście, nie należała do najprzyjemniejszych. Kiedy dojechali do szpitala przy Waryńskiego.

Teresa tam pracowała, więc trafiła w dobre ręce. Od razu przewieziono ją na salę zabiegową, gdzie – niestety nie mieli wstępu. Ale jedna z jej, jak się okazało koleżanek z pracy, zaprowadziła ich do bufetu dla personelu, gdzie mogli napić się czegoś gorącego czy zjeść. No i pogadać, chociaż niezbyt głośno, bo nie byli tutaj sami. Akurat była pora obiadowa i sporo osób korzystało z możliwości zjedzenia fasolki po bretońsku, bigosu, leniwych czy pierogów.

- Możecie tutaj poczekać. Jak się czegoś dowiem, dam wam znać – zapewniła koleżanka Teresy i oddaliła do swoich zajęć.



Hieronim Bułka


Asia i Radek byli co najmniej zaskoczeni, że wzburzony Hieronim szykuje się do wyjścia. Kiedy jednak dowiedzieli się, że wybiera się do szpitala, z którego „znikł”, poprosili go, aby się nie wygłupiał i dał im czas na ogarniecie, i że go zawiozą. Zgodził się, bo nadal lekko kręciło mu się w głowie.

Po chwili byli już w drodze. Jechali w milczeniu, a Hieronim widział, jak przyjaciel równie często co na drogę, w tylnym lusterku, patrzy na niego.

Miasto zmieniło się. Hieronim to widział przez szybę.

Budynki .. coś z nimi było nie tak. Były jakieś inne. Brudniejsze, większe, bardziej zniszczone i zdewastowane. Ta ... przemiana ... dotknęła również ludzi. Hirek widział przechodniów jako wyblakłe cienie, mniej lub bardziej „odcieleśnione”. Jak w koszmarnym śnie, gdzie sceneria nie ma większego znaczenia.

Niektóre postaci lśniły nieco jaśniejszym blaskiem. Inne miały deformacje na ciele lub ... dziwaczne mechanizmy przyśrubowane do czaszek, do kończyn, do pleców. Jak parada pacjentów ze szpitala pourazowego, którym szalony technik pozakładał zamiast protez i usztywnień jakieś narzędzia tortur.

Te przemiany dotknęły również Asię i Radka. Dziewczyna miała wokół szyi obrożę – nabijaną ćwiekami ostrymi jak szpilki, a Radek nie miał jednego oka. Zamiast tego Hieronim widział obszarpaną ranę. Przełknął ślinę, ale przezornie nic nie mówił.

Szpital na Waryńskiego też wydawał się być inny. Szyby zdawały się ... ociekać krwią, a na granicy słyszalności, jak natrętne brzęczenie pod czaszką, Hirek słyszał jęki, krzyki i bolesne skowytania – bardziej zwierzęce niż ludzkie.

Wszedł do środka i szczęście mu dopisało. Radek pojechał dalej, poszukać miejsca gdzie mógł zaparkować.

- Hirek .

Znał ten głos. To była Izka, koleżanka Teresy ze szpitala.

- To naprawdę ty! – ucieszyła się Iza. - Kiepsko wyglądasz.

Chciał powiedzieć to samo, bo lewa pierś Izy ociekała krwią, a skóra na jej twarzy sta la się zielona, jak zatruta. Wychodziły jej też włosy. Piękne wcześniej, teraz przypominały kępki kudłów pośród licznych placków łysiny.

- Tereska jest na zabiegu. Nie dasz rady jej nawet zobaczyć. Ale jej znajomi są na dole, w bufecie. Poczekaj tam z nimi.


Teresa Bułka - Cicha



[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=FELRe2yXRf0&NR=1&feature=endscreen[/MEDIA]


Nie pamiętała za wiele z jazdy karetką. Tylko dźwięk syreny rozsadzający jej czaszkę od środka. Ale był to dźwięk, który zadziałał na nią, jak kotwica.
Potem pamiętała korytarz. Wisiały na nim jakieś łańcuchy, a na nich ludzie zawieszeni na hakach, jak trofea szaleńca. Krew spływająca z ich ciał skapywała na nią. Potem była obskurna cela i człowiek – maszyna w okrwawionym kitlu, który zamiast rąk miał gigantyczne strzykawki, a zamiast twarzy zdartą do kości ranę. Stwór wkuł się w jej ciało. Drapieżnie i boleśnie i wstrzyknął w nie swoje jady. I ona, Teresa Bułka – Cicha spłynęła, niczym nieczystości zabierane przez spłukanie wody w toalecie. Odpłynęła gdzieś, gdzie już nie było majaków, potworów i krwi.

* * *

Kiedy otworzyła oczy zorientowała się, że siedzi w jakimś pokoju. Brudne ściany, odrapany sufit, potłuczone okna. Syf. Totalne zniszczenie.
I wtedy ujrzała ją. Dziewczynkę stojącą w kącie. Z rozwartą buzią. Z cierpieniem wymalowanym na twarzy.


- Poomóż mhii – wyjęczała dziewczynka niewyraźnie. – Onhhh zharaz whróci....

liliel 11-11-2012 14:59

Teresa walczyła między strachem, obrzydzeniem a współczuciem. To było chore, nieludzkie oblicze. Ale odezwało się dziecięcym zbolałym głosem i wtedy w Bułce wygrało bycie matką. Dzieci wymagają opieki. Dzieci trzeba kochać, dbać, bronić.
Podeszła do dziewczynki i chociaż żołądek skurczył się do wielkości orzecha nałożyła dłonie na białe ramionka.
- Kto wróci?
- Lhekasz.
Teresa miała jeszcze przed oczami piekielną maszynę, która wykonywała zabieg na jej samej. Bóg jeden wie co jej zobiła.
- Czego będzie chciał?
- Bhooli. Kiedy onhhh jesthh zadaje mhi bhól. Rhani mhoje ciahło, mhnie cahłą.
Dziewczynka wkuliła się w kąt, chociaż widać było, że przyjmuje dotyk Teresy z ulgą.
- Ciiii, nie bój się - Teresa przytuliła dziecko wyzbywając się resztek wątpliwości. - Nie pozwolę cię skrzywdzić, chodź.
Bułka złapała dziewczynkę za rękę i ostrożnie wyjrzała na korytarz.

Ujrzała paskudny korytarz: powybijane szyby, łuszcząca się farba i odpadający płatami tynk. Czuła smród gnijącego ciała i starej krwi. Słyszała jakieś przerażające dźwięki: krzyki, wrzaski, bełkoty. Większa część korytarza tonęła w ciemnościach, poza nielicznymi fragmentami oświetlonymi przez coś, co wyglądało jak kłębowiska świetlików przyklejone do ścian lub sufitu. Te dziwaczne, fosforyzujące “lampy” dawały jednak niewiele światła.
Każdy kierunek wydawał się być taki sam i tak samo beznadziejny.
Teresa zacisnęła palce na dłoni dziewczynki i ruszyła w prawo. Po prostu, przed siebie.

Mroczny korytarz prowadził prosto. Bose stopy Teresy ślizgały się po czymś lepkim i wilgotnym na podłodze. W jednym z bocznych pokoi ujrzała nagle łóżko, a nad nim rozciągniętą skórę człowieka. Dokładnie kobiety. Oskórowany zezwłok nadal obserwował ją ponurymi, pełnymi gniewu oczami. Nagle, zza rogu wyłoniła się pokraczna, pokrwawiona postać.
Szła prosto w ich stronę.

Wycofała się prze demoniczna pielęgniarką do pierwszego, otwartego pomieszczenia ciągnąc za sobą dziewczynkę. Siostra - monstrum szła dalej, kiwając się i kolebocąc. Węszyła, jak dzikie zwierzę. Pomieszczenie, do którego wśliznęła się Teresa było czarne. Dopiero po chwili zorientowała się, że chyba nie jest puste. Słyszała cichy jęk za swoimi plecami i coś, co przypominało mlaskanie.

- Chodź - wyszeptał ktoś z ciemności. - Starczy i dla ciebie.

Potem mlaskanie znów rozbrzmiało w ciemnościach.

Bułka wiedziała, że nie chce widzieć. Była pewna czego ma i dla niej “starczyć” i żółć podeszła jej do gardła. Upewniła się, że pielęgniarka zniknęła z pola widzenia i wyciągnęła dziewczynkę czym prędzej na zewnątrz.
- Chodź.
Korytarz wydawał sie bezpieczniejszy niż sale. Nie chciała zbaczać. Nie dopóki to nie będzie konieczne. Serce waliło niby młotem ale Teresa starała się myśleć chłodno i rozsądnie.
- Wydostaniemy się stąd, nie bój się.

- Ahlee ghdzie? - zapytała niewyraźnie dziewczynka.

Gdzieś z dołu, gdzie normalnie było wyjście ze szpitala, usłyszała nagle mrożący krew w żyłach hałas - świdrujący, przenikliwy dźwięk brzmiący jak wycie wilka. Wielkiego i chyba ... stalowego wilka. Dziewczynka zadrżała, mocniej ścisnęła jej dłoń.
Z przodu korytarza znów Teresa usłyszała jakiś inny hałas, a potem wyczuła jakieś poruszenie i coś, jakby pisk nienaoliwionych kółek.

Tutaj aż roiło się od niebezpieczeństw. Teresa przełknęła głośno ślinę i położyła dłoń na włosach dziewczynki w uspokajającym geście.
- Ten szpital... ma chyba rozkład podobny do Waryńskiego. Ukryjemy się. Tamten... byt, mówił aby skryć się w mroku. Dziewięć i pięć i ukryj się w ciemności., tak mówił... Dziewięć i pięć... Myślisz, że to może być numer sali? Blok dziewięć sala pięć? - zapytała choć była pewna, że tamta jej nie odpowie.

Tereska podjęła decyzję. Wzięła dziewczynkę na ręce, przypomniała sobie rozkład Waryńskiego. Wyglądało, że ten diaboliczny budynek jest w pewien sposób jego lustrzanym odbiciem. Musi jak najciszej przemknąć, trzymając się cienia i mroku, na blok dziewiąty. Może w sali pięć nic się nie wyjaśni. A może wyjaśni się wszystko.

Ruszyła w stronę bloku numer dziewięć. Powoli, nasłuchując, zatrzymując się, kiedy uważała, że grozi jej chociaż cień niebezpieczeństwa. Dziewczyna z okaleczoną buzą szła za nią posłusznie.
Szpital przerażał Teresę, a co dopiero tak małe dziecko, które jej towarzyszyło. W pełnym potworów miejscu musiało zdarzyć się to, co się zdarzyło.
Nagle dziewczynka wydała z siebie przeraźliwy, zniekształcony przez machinerię na ustach krzyk. Powodem tego był jakiś pokój, z którego dochodziły jeszcze bardziej nieludzkie wycia, a który musiały ominąć.
Wyszedł z niego jakiś stwór. Cały we krwi, z mnóstwem kolczastych ostrzy wyrastających mu z ciała, oraz z rękami zakończonymi chirurgicznymi narzędziami- w większości lancetami.
- Aniu - potwór spojrzał prosto w stronę dziecka i Teresy, mimo że zdążyły ukryć się za jakimś porzuconym na korytarzu, dużym wózku inwalidzkim.
- Aniu - powtórzył doktor. - Wracaj.
Stwór powoli ruszył w stronę ich kryjówki. A dla Teresy coraz jaśniejsze stawał się to, że z tym dzieckiem - Anią - ma małą szansę przemknąć się przez upiorny szpital.
- Wracaj. - powtórzył idący stwór.

Bułka słyszała łomot swojego serca. To co działo się wokół nie mogło być realne! Tak jak nie mogło być wszystko co ją ostatnio dotykało a jednak działo się! Działo i obarczało ich potwornymi skutkami.
Teresa poderwała się do pionu ciągnąc za sobą dziecko.
- Szybciej!
Zaczęły biec w kierunku przeciwnym do upiora. Czy miały jakąś szansę? W tym miejscu na końcu piekła? Czy mogły w ogóle uciec?
Jednak nic innego nie przychodziło Teresie do głowy. Działał instynkt. Atawistyczne odruchy. Gonią cię - uciekaj. Póki starczy sił.

Pośpiech nie był dobry w tym miejscu. Nie był cichy. W ciemnościach łatwo było wpaść na jakąś przeszkodę. No i zwracał uwagę.
Szpital ożył nagle dziwnymi dźwiękami. Wilcze wycie. Jakieś biegnące postacie.
W pewnym momencie ucieczki Ania potknęła się, ale Teresa ją podtrzymała. Potem sam ajednak walnęła biodrem w wózek inwalidzki z ostrzami, którego nie udało się jej ominąć, bo za późno zauważyła, że stoi jej na drodze.
- Aniuuuu - wył za nimi upiorny lekarz. - Aniuuu. Wracaj.

Teresa znalazła swoją szansę. Wskoczyła w boczne pomieszczenie. Ukryły się w ciemnościach. Za późno.
Doktor był już blisko.
- Aniu - mamrotał szaleńczo. - Aniu. Wracaj.. Aniu.
Słyszała jego oddech. Tuż przy wejściu. A potem męska, kolczasta sylwetka zamajaczyła w wejściu do pokoju, w którym się ukryły.
- Aniu - zapytał cicho.
Powoli, potworny lekarz, zaczął wchodzić do środka. Z tego pokoju mogły tylko próbować wyjść oknem. Nie było innej drogi. Lub ukryć się pod którymś z łóżek. Ale świszczący oddech dziewczynki na pewno zdradziłby jej kryjówkę.
Teresa podbiegła do okna, szarpnęła za klamki by otworzyć je na oścież. Nie miała choćby pojęcia na którym znajdują się piętrze ani czy na zewnątrz czeka jakaś możliwość ucieczki czy wręcz przeciwnie, sunąca pionowo w dół ściana.
- Chodź kochanie - drżącymi rękami uniosła dziewczynkę aby postawić ją na zewnętrznym parapecie.

Owiał ich zimny podmuch powietrza.
Hałas związany z otwieraniem okna zwrócił ostateczną uwagę lekarza z piekła rodem. , który ruszył szybko w ich stronę.
Za oknem Teresa ujrzała ciemność. Nie absolutną bo rozświetloną rozbłyskami jakiś czerwonych świateł. Wiał mroźny, lodowaty wicher, który przenikał do szpiku kości niosący z sobą nieludzkie zawodzenia i wycia oraz odgłosy pracy jakiś upiornych, zapewne potężnych maszyn. Nadal nie wiedziała jak wysoko się znajdują.
- Nie - krzyknął lekarz. - Wracaj do mnie! Aniu!
Teresa czuła już, że potworny doktorek jest tuż za nią. Wiedziała, że zaraz zaatakuje. Spróbuje dorwać małą Anię i być może i ją.

Było za ciemno. Teresa nie była pewna jak wysoko się znajdują. Jedna część jej pragnęła wyskoczyć, tak po prostu. Sama może i by zaryzykowała. Ale nie chodziło o nią. Nie mogła szafować życiem dziewczynki.
Teresa złapała leżącą nieopodal tacę z chirurgicznymi narzędziami i cisnęła ją za okno. Po odgłosie powinna zorientować się jak daleko jest chodnik.

Za długo. Zbyt wolno. Doktor był szybki. Dopadł ją, odtrącił, nim zdążyła usłyszeć czy taca spadła. Jeden z paluchów monstrum zakończony czymś podobnym do ubijacza bydła strzelił prądem trafiając Anię w plecy. Dziewczynka wrzasnęła z bólu, zachwiała się ale Teresa wychyliła się w jej stronę i w porę chwyciła za ramię wciaąając na powrót do środka.

Lekarz skorzystał z zamieszania i wystrzelił prądem drugi raz. Tym razem Ania straciła przytomność i leżała teraz bezwładnie na ziemi kiedy zaczęło dziać się coś dziwacznego. Powietrze wokół jej drobnej sylwetki zafalowało a sama dziewczynka zaczęła blednąć i rozmywać się jak mgła aby w końcu zniknąć całkowicie.
- Co się dzieje? - szepnęła Teresa i odwróciła się w stronę upiornego lekarza. - Coś jej zrobił?

Jej późniejsze zachowanie nie można było nazwać w najmniejszym stopniu racjonalnym. Bułką kierowała jednak furia, ktora zupełnie przysłoniła rozsądek.
To było tylko dziecko! Małe bezbronne dziecko, takie jak Antek! A on... on... zrobił jej krzywdę!

Niewiele pojmowała z szarpaniny jaką sama wszczęła. Jej paznokcie orały skórę mężczyzny aby poczuć pod jej powierzchnią twardą metalową powłokę. Krzyczała i atakowała zajadle chociaż nie robiło to na oprawcy żadnego wrażenia. Doprawy jakby nie z nim toczyła walkę ale z sobą samą. W końcu poczuła ból, choć ciężko było jej orzec czy to cierpiało jej ciało czy obdarta z nadziei dusza. Zawyła by upaść na podłogę zwijając się w embrion.

Ocknęła się nagle, gwałtownie. Podniosła się do pozycji siedzącej i głęboko wciągnęła haust powietrza aby zaraz opaść z powrotem na łóżko.
- Wszystko będzie dobrze - jakaś młoda pielęgniarka zdawkowo chwyciła jej dłoń.

Była na oiomie. Lekarze i pielęgniarki uwijali się jak w ulu, każdy mniej lub bardziej poplamiony krwią.
Na łóżku obok niej leżała drobna postać, dziecięca z pewnością, a nad nią niby miecz Demoklesa wisiał doktor Piotr z uporem wypisanym na twarzy. Teresa znała go nieźle. Był młodym, wrażliwym chirurgiem. Dobrym człowiekiem.
Usłyszała, że pacjentką była Ania, z urazem twarzoczaszki, ofiara wypadku samochodowego.
Akcja ratunkowa zajmowała lekarza bez reszty i Bułka poczuła się jak intruz. Podglądacz. Mimo to nie mogła oderwać wzroku od jego zaciętej twarzy i melodyjnego głosu, który jak zdarta płyta powtarzał w kółko jedno jedyne zdanie.
- Wracaj Aniu... Wracaj do mnie Aniu... Aniu.... Wracaj....

Doktor skończył właśnie defibrylować kiedy serce dziewczynki zaskoczyło. Odetchnął z ulgą i odstąpił od pacjentki wydając polecenia pielęgniarkom.
- O mój boże... - jęknęła Teresa bo zaczynała pojmować.

- To cud - szeptały obok pielęgniarki. - Cud, że wróciła...
- Tak. Jakby sama śmierć ją trzymała w uścisku i nie chciała oddać...
- Doktor Piotr to anioł...
- Tak, anioł. Gdyby nie on...

Teresa odwróciła wzrok czując wilgoć na oczach. To ona... To prze nią... Ona trzymała ją w uścisku, nie śmierć. To ona...

Koło niej w zwartym szeregu stały znajome postacie. Andrzej Czuba , Czarek Lwowski, Dominika Dziarska. I jeszcze jeden nieznajomy chłopa i dziewczyna bez nogi. I na samym końcu Basia Zielińska.
- O nie... - jęknęła Teresa. - Ty też?

Ich puste smutne oczy wyrażały krańcową rezygnację. A ciała ociekały krwią. Gęstą, lepką, błyszczącą, sączącą się z każdego pora w skórze.

Potworny nieludzki krzyk wydarł się z jej gardła w niekontrolowanym odruchu.
Już dość... Już dość.

Po prostu zamknęła oczy.

Baczy 17-11-2012 18:09

- To nie tak, ja wcale nie...- zaczął tłumaczyć się Grzesiek, jednak po minie rozmówcy poznał, że to nic nie da. Poza tym, zapewne faktycznie chciał rzucić się pod pociąg, więc tłumaczenia o Metropolis nie miały większego sensu, potwierdziłby tylko opinie o swojej rzekomej nietrzeźwości.
Rozejrzał się. Trudno było określić, czy przeskoczył do kolejnego snu, czy może wreszcie wrócił “na Ziemię”, był jednak pewien, że znajduje się w Mieście, na dworcu, na którym był w Metropolis. Czyżby to działo się naprawdę? To dziwne miasto, dla którego Miasto jest przykrywką, wygodną ułudą? Ta rozmowa, która załamał go bardziej, niż cokolwiek ostatnimi dniami? Ta postać...
Mężczyzna, który zaproponował mu herbatę czekał na odpowiedź, na jego twarzy zaczynało się pojawiać zniecierpliwienie i niepewność.

- Chętnie napiję się czegoś ciepłego, dziękuję.- Uśmiechnął się, starając ukryć zmęczenie i resztki konsternacji. Przeszukał kieszenie kurtki, w wewnętrznej znalazł wreszcie haftowaną husteczkę i przyłożył do ranki na głowie. Nie wydawała się być groźna.
Gdy odwrócił się w stronę przejścia podziemnego, poważnie zaczął powątpiewać w realność obecnej sytuacji. Mimo iż zwidy widywał również poprzednio, choćby w barze, z dziewczynami, to teraz zaczął je przypisywać czemuś, co Hirek nazwał snem, a co nie do końca było tak łatwe do sklasyfikowania. Ale kiedy zaciera się różnica między rzeczywistością i fikcją lepiej jest zachowywać się tak, jakby wszystko działo się naprawdę. Nie kusić losu, nie próbować niczego nadzwyczajnego, jak latanie czy połykanie ognia. Trzeba zachować rozsądek, bo on we śnie niczemu nie zaszkodzi, ale jego brak w rzeczywistości wręcz przeciwnie.

Mężczyzna stał krok przed nim i oglądał się na niego. Czekał. Widocznie Grzesiek zatrzymał się w pół kroku i nawet się nie zorientował. Skinął głową, zupełnie jakby mówił “Tak, wszystko w porządku” i ruszył wolnym krokiem w kierunku zejścia.

- Dziękuję, że mnie pan wyciągnął. Nie wiem, co mnie opętało- powiedział szczerze, starając się nie patrzyć na krwawiące ściany.
- Czasami mamy gorsze dnie, kolego. Zagrasz coś dla mnie i będzie gites. Znaczy zadydekujesz. Zadekujesz, czy jak to wy, artyści, nazywacie.
- Da się zrobić
- uśmiechnął się samymi ustami, starając się zamarkować ciągłą niepewność i roztrzęsienie.- Tylko nie teraz, jak pan widzi, nie mam ze sobą gitary.
- Jaki ja pan, Zenek mi mów.
- Grzesiek. Miło poznać wiernego fana
- powiedział ściskając mięsistą dłoń mężczyzny.
Tunel podziemny z bliska zdawał się być normalny, tylko niekiedy z daleka, niczym miraż, pojawiała się czerwień na ścianach. Łatwo było odwrócić od niej głowę, jednak nadal czuło się jej obecność, i to właśnie było najgorsze. Metropolis gdzieś tam jest, razem ze swoim upiornym, ociekającym krwią dworcem. Nie ważne teraz było, czy istnieje tylko we śnie, w umyśle, czy może w innym wymiarze, równolegle z obecnym, mniej lub bardziej od niego zależnym. Świadomość istnienia tego miejsca przerażała i dołowała Wichrowicza. To nie było dobre miejsce. I nawet jeśli zamknąłby oczy, czułby to, od samego początku. Atmosfera tego miejsca przytłaczała kruchą ludzką duszę, jak i zagubiony, bezbronny wobec widzianych obrazów umysł.

- Ano słyszałem Cię nieraz, i może znawcą nie jestem, ale, słuchaj mnie, masz talent, chłopie. Nie drzesz ryja jak te teraz no… punki, czy inne dziwadła. Kiedyś tego nie było, a teraz, granice otwarli, i nalęgło się oszołomów, bo te gazety zagraniczne, i te kasety, i te… No, te… No a ty grasz tak normalnie, po ludzku. I z serca, a to najważniejsze, żeby muzyka szczera była. Bo jak muzyk kłamie, to to idzie poznać, i ludzi odpycha. Bo co wtedy zostaje? Puste dźwięki tylko.
Po jego twarzy widać było, że wraca do jakichś wspomnień. Ani wesołych, ani smutnych, po prostu odległych.


W barze nie było tłoku, bez problemu znaleźli wolny stolik. Grzesiek poszedł obetrzeć twarz z resztek krwi, Zenon tymczasem zamówił dwie herbaty i cierpliwie czekał na Wichrowicza.
Chłopak spojrzał w lustro- twarz miał zmęczoną, wychudzoną, usta zeschnięte a włosy tłuste i potargane. Poza tym, wydawał się bledszy niż zwykle, ale to mogła być tylko kwestia słabego oświetlenia. Nic dziwnego, że ludzie na peronie zareagowali tak, jak zareagowali. Jedyne, co mógł na tę chwilę zrobić, to obmyć twarz, jednak niewiele to pomogło. Musiał zjeść coś, przespać się, wziąć prysznic, zadzwonić do Gosi, Gawrona, i w ogóle wszystkich, dopytać dokładnie o Hirka (czy to możliwe, żeby faktycznie żył? Czy też wylądował w Metropolis i czy udało mu się stamtąd wydostać?), może wróci do księdza po radę… Ale czy to nie jutro kończy się jego czas? Jaki dziś dzień? Wtorek, środa? Poniedziałek? A miesiąc? Październik chyba…

Wpatrywał się w postać w lustrze. Kim ja jestem? Zabiłem człowieka, a teraz, jak gdyby nigdy nic, będę siedział przy herbatce i rozmawiał z człowiekiem, który uratował mi życie? Życie, na które nie zasługuję? Chciałem, żeby to się skończyło, pomyślał przypominając sobie ostatnie swoje słowa w Metropolis. I miało się skończyć, właśnie w taki sposób. Nie powinien mnie ratować, nie powinien. Tak byłoby lepiej.

Uchylił drzwi łazienki i wyjrzał ukradkiem do wnętrza sali. Zenek siedział do niego bokiem, przyglądając się młodej kelnerce, która akurat pochylała się rozstawiając niezgrabnie duże talerze na stoliku obok. To była jego szansa. Wyszedł pospiesznie z łazienki i udał się wprost do wyjścia. Dopiero na zewnątrz obejrzał się za siebie- jego wybawca niecierpliwie zerkał na zegar wiszący na ścianie. Przez moment czuł się głupio, że tak go zostawia, bez żadnej informacji, ale co miałby powiedzieć? „Miałem zginąć, niepotrzebnie mnie ratowałeś?” Nie byłby w stanie spojrzeć mężczyźnie w oczy

Jeśli to miał być jego koniec, a był tego całkiem pewien, musiał się wyspowiadać. Naiwnie wierzył, że wybaczenie ze strony duchownego coś da- może nie zbawienie, ale przynajmniej ukojenie, chwilowe, bo do momentu śmierci, ale jednak. A po śmierci jego duch będzie błąkał się po Mieście, tak jak duchy Andrzeja i Czarka. Ale oni wiedzieli czemu umarli, a przynajmniej ich duchy wiedziały, starały się w enigmatyczny sposób ostrzec grono przyjaciół, którzy z jakiegoś powodu również narażeni byli na niebezpieczeństwo. Czy i on wszystko zrozumie? Czy będzie w stanie ostrzec resztę w bardziej przez nich zrozumiały sposób?
Dziewięć i pięć.
Dziewięć i pięć…

Usiadł na ławce przy przystanku autobusowym. Pojedzie do ojca Kolińskiego. Nie wiedział, dlaczego, ale czuł, że tylko przed nim będzie w stanie się uzewnętrznić, więc jeśli nie będzie mógł go przyjąć teraz, Grzesiek cierpliwie poczeka. Nie może tego odłożyć, nie może też iść do kogoś innego, po prostu. Nie może.

Dziewięć i pięć...

Dziewięć i pięć...

Gryf 21-11-2012 08:05

post wspólny z Ravanesh i Harardem - cz. 1
 
- No co? Nie jadłem od wczoraj. - wyczekujące spojrzenie Wandy dotarło do świadomości Gawrona gdzieś w połowie drugiej porcji pierogów.
- Nie, nie o to mi chodzi - Wanda zmusiła się do uśmiechu - Po prostu nie mogę zapomnieć spojrzeń tych wszystkich ludzi którzy wylegli na schody kiedy pogotowie zabierało Tereskę. Nikt nie wiedział co się stało, nikt nie zapytał, ale wszyscy nas osądzili. Tak jakbyśmy to my skrzywdzili Teresę.
Westchnęła ciężko i pogmerała widelcem w swoim talerzu.
- Nie wkurza cię to Patryk?

Zmarszczył brwi w zadumie.
- Wiesz... jebie mnie to. - odparł z pełną gębą. Przeżuł pieroga i przepił blado-czerwonym kompotem. - Kiedy przyszliśmy, drzwi były otwarte. Te męty dobrze słyszały co się działo z Teresą. Żaden kutafon nawet po pały nie zadzwonił. Nawet jej pieprzeni starzy. To nie ludzie. To pieprzone karaluchy. Robactwo. Egoistyczne, zakłamane, tchużliwe robactwo. - Za każdym epitetem szła dobitna gestykulacja nadzianym na widelec pierogiem. - To co te ludzkie glizdy o mnie myślą, mam w głębokiej dupie. I tobie, Wandzia, radzę to samo.

Hirek wszedł an stołówkę i rozglądnął się po czym podbiegł do stolika. Był blady jak papier zanim cokolwiek powiedział przyglądał się długo ścianom, obejrzał się na drzwi za którymi została... Kto? Pielęgniarka, którą widział parę razy?
- W-Wanda... Gawron - usiadł w końcu przy stoliku, wsuwając ręce do kieszeni bo trzęśły się jak w febrze.
- Co się stało. Co z Tereską? Ta... - obrócił się znowu. - Nie chcą mi nic powiedzieć, tylko że zabieg, że stan stabilny... Jakiś pieprzony bełkot cyborgów. Co się stało?
Wanda zbierała myśli chcąc ubrać w słowa to, co ją zaniepokoiło w zachowaniu ludzi z Węgielnej, ale nie zdążyła nic powiedzieć Patrykowi, bo po chwili do stołówki wbiegł zdyszany Hirek. Na słowa brata Tereski Wandzia zacisnęła tylko wargi i wbiła wzrok w talerz czekając aż Gawron coś powie.
- Dorwali ją. - Patryk wciąż nie przerywał posiłku, jednak nagle cholernie zaczęły mu się trząść ręce.- Pobili, ucięli uszy i większość palców.

Hirek przestał mrugać, nie odzywał się znowu chwilę. Przymknął zaraz oczy.
- Kto? - wychrypiał w końcu, po czym przed oczami stanął mu jak żywy loch i głos skurwiela zapowiadającego że... - Voivorodina.

- Ktoś napisał to słowo na blacie kuchennym u Patryka - odezwała się Wanda cicho.

- Taa... Voivorodina. - Mruknął Gawron przepijając kolejnego pieroga. - A co u ciebie? Wyglądasz jakoś... lepiej niż ostatnio.

- Gdzie to się... Na Węglowej? U was w mieszkaniu? - Hirek wyjął rękę z kieszeni i obgryzł paznokieć. No przecież tam dzwonił. - Co mówił lekarz? Ona... nic jej nie będzie, prawda? Ja muszę się z nią zobaczyć, ja muszę...
Wstał, ale w połowie ruchu usiadł znowu. Potarł czoło drżącą ręką. Wstał gwałtownie, tak że krzesło upadło z hukiem przewracając się na linoleum.

- Wyjdzie z tego. Jest nieprzytomna, straciła sporo krwi. Zszywają ją, na razie nic tam po nas.

- To przeze mnie. - Hirek opanował się trochę. usiadł znowu przy stoliku. - Złapali nas z Grześkiem jakiś sukinsyn groził nam torturami. Groził że zrobią coś Teresce i Gosi. Uciekliśmy stamtąd. To Voivorodina wszystkim kręci. Pieprzony zakon ustaszy. Mordercy serbów, cyganów i prawosławnych z czasów drugiej wojny światowej. Oni nas gnębią. To wszystko moja wina... Nie powinienem uciekać z Grześkiem. Powinienem tam zdechnąć, może zostawili by ja w spokoju.

- Nie Hirek - Wanda zaprzeczyła gwałtownie jego samooskarżeniom - To nie jest twoja wina i twoja śmierć w niczym by Teresce nie pomogła.
Dziewczyna wzięła kilka głębokich wdechów i zaczęła temat od zupełnie innej strony.
- Pamiętasz jak mówiłam z tobą o spadku? O tym, że ktoś mi coś zostawił zapisane w testamencie? - I nie czekając na jego odpowiedź dodała szybko - Myślę, że już mam to co powinnam była dostać, a przynajmniej część z tego. Ale może powinnam opowiedzieć wszystko po kolei. Pamiętacie jak się umówiliśmy na spotkanie u Patryka? Mieliśmy się spotkać w szóstkę i pogadać. Ja wtedy nie przyszłam. Nad Miastem szalała burza i w moim mieszkaniu wysiadł prąd. To zabrzmi dziwnie, ale do tego chyba już jesteśmy przyzwyczajeni, prawda? Ktoś się pojawił u mnie w mieszkaniu. Ja go nie widziałam, poczułam tylko jego ręce, bo położył mi je na barkach. Moja matka zaświeciła mu latarką w twarz i tak się przestraszyła, że myślałam, iż dostała jakiegoś udaru. Ale to nie było to. Ja teraz myślę, że ona po prostu go rozpoznała i że on jej coś zrobił. Matka leży teraz w szpitalu na psychiatrycznym i nie ma z nią żadnego kontaktu jakby się odcięła od świata zewnętrznego. No i ten mój gość powiedział mi, że wszystko co się nam przydarzyło i co jeszcze może nas spotkać dzieje się z woli naszych rodziców. Dokładnie wyraził się tak, że to oni skazali nas na taki los i dobrowolnie nas poświęcili.
Zamilkła. Po pierwsze dlatego żeby zwilżyć wyschnięte gardło herbatą a po drugie żeby sprawdzić reakcję Patryka i Hirka.

- Ale co nasi rodzice mogli... – Hirek zamilkł w pół słowa. Przez te nerwy, przez świadomość że Tereska , tam na górze walczy o kolejny oddech. Słowa ubranego na czarno posłańca zabrzmiały znowu mu w głowie. – Rano... przyszedł do mnie mężczyzna. Przybył raczej, pojawił się, nie wiem jak to nazwać. W pokoju były jeszcze dwie osoby ale nie zauważyły niczego, on mówił o.. mówił żeby odszukać miejsce zawarcia paktu. Nie , przymierza – prawniczy umysł nie odpuszczał uważając że każde słowo może mieć znaczenie. – Próbowałem go wypytać, bo wydał mi się... No z tych wszystkich co widziałem do tej pory wydał mi się najbardziej nam sprzyjający. Mówił że osoby które zawarły pakt nie pamiętają tego, że żyją w niewiedzy, nie będą pewnie nawet mogły wskazać miejsca zawarcia paktu. A my to musimy zrobić jeśli chcemy przeżyć, musimy odnaleźć to miejsce i zniszczyć ołtarz.
Znowu zamilkł na chwilę przykładając rękę do czoła.
- Przerwać krąg. Tak. Tak mówił ten inny. Ten ze szpitala. Wytrwać próby, nie poddać się i przerwać krąg. Wanda, ja... widziałem jak coś oplata mojego ojca. Jakaś ... nie wiem nawet jak to nazwać. Demoniczna zjawa, wrośnięta w niego jak pasożyt. Oplatająca go mackami, kontrolująca go. Odkąd pamiętam ojciec był pochłonięty wręcz obsesyjnie przez religię. Wszystko widział przez jej pryzmat, szlag piekło robił Teresce za... No wiecie przecież za co.
Myślicie że to naprawdę oni? Że nasi rodzice zrobili coś... Ten cholerny pakt?

- Czemu nie, po tym tygodniu chyba już nie umiem się dziwić. Ale jak nic nie pamiętają, to chyba niewiele nam to daje. - Gawron osunął opróżniony czysta talerz. - Rozpieprzyć ołtarz, to jest coś w zasięgu mojej zdolności pojmowania. Napomknął może, gdzie go szukać?

Ravanesh 21-11-2012 16:47

post wspólny z Harardem i Gryfem - cz. 2
 
- Jeżeli oni tego nie pamiętają to wiem kto mógłby pamiętać. - Odezwała się cicho Wanda - Tylko, że on miał podobno wylew i leży w szpitalu.
- Zenon Taterka - dodała głośniej - kojarzycie go? To podobno on ich namówił do złego, zmusił w jakiś dziwny sposób do robienia krzywdy innym.

- Byłem u Taterki parę tygodni temu, nie był zbyt rozmowny. Leży pod kroplówkami w śpiączce. Na drugim piętrze, jeśli go nie przenieśli - Gawron wskazał głową sufit - Aha, a w jego piwnicy urzęduje jakiś demon.

- On jest kluczem, tak powiedział ten wysłannik Czarnej Madonny. Taterka. Tak jak Wolniewicz. On ukrył coś, czego Voivorodina szuka. Coś ważnego dla nich, relikwię. – Hirek spojrzał na Wandę. – Co było w tym spadku?
Nie czekał nawet na odpowiedź tylko myślał dalej nerwowo na głos.
- Nie wiadomo gdzie zawarto pakt, ale ma to coś wspólnego z ustaszami, Voivorodiną, tym, co zrobili w Jasenovaczu. To biorę na siebie, wypytam się na uniwerku, znam tam jednego faceta od historii doktryn. Jak sam nie będzie wiedział to poleci gdzie szukać. No i jeśli rzeczywiście zrobili to nasi rodzice, to musieli zrobić to razem. Być wspólnie w jednym miejscu. On wspominał coś o rozbitym zakonie przez Voivorodinę, którego symbolem był orzeł skrwawiony w koronie.
Nagle przyłożył ręce do głowy.
- Ja nie mogę tu siedzieć. On mówił, że będą mnie szukać. Muszę iść do Tereski. – spojrzał z wyrzutem na Gawrona. Przez chwilę wydawało się im, że Hirek skoczy na niego z pięściami, ale uspokajał się w trakcie mówienia. – Dlaczego pozwoliłeś na to?! Dlaczego zostawiłeś ją samą, po tym jak u ciebie szukała schronienia…

Patryk posłał Hirkowi ciężkie spojrzenie spode łba. Przytłaczającą ciszę przerwała Wanda.

- Hirek, poczekaj. Ja zaczęłam mówić o tym spadku, ale nie dokończyłam. Tak jak mówiłam weszłam w posiadanie pewnych rzeczy.. .- zawiesiła głos - Potrzebuję waszej pomocy, bo jeśli od Taterki nie uda się nic wydobyć to myślę, że mam coś, gdzie znajdziemy sporo odpowiedzi.
Ale może po kolei. Byłam obejrzeć ten spadek i tam była taka pozytywka z symbolem orła w koronie cierniowej. Udało mi się ją otworzyć, a ponieważ przedmiotów z niej nie było na liście to je zabrałam. - Wanda przerwała i nerwowo spojrzała na Hirka - Czy to się kwalifikuje jako kradzież? Przyznam, że mam wyrzuty sumienia z tego powodu.
- W środku były dwa klucze, fiolka z jakimś czerwonym płynem i wycinek planu Miasta. Na podstawie tego planu i jednego z kluczy, który miała doczepiony numerek trafiłam do hotelowego pokoju. W tym pokoju były ukryte kolejne rzeczy. W ogóle sam pokój jest dziwny. Ktoś zamalował okno na czarno i białą farbą wymalował na nim różne symbole, w szafie był zrobiony ołtarzyk i stała tam kolejna pozytywka. Otworzyłam ją tym drugim przywłaszczonym kluczykiem i w środku była następna fiolka z czerwonym płynem, różaniec z orłem i koperta zalakowana jednym z tych dziwacznych okultystycznych symboli. Pod łóżkiem stała walizka a w niej były schowane szaty liturgiczne, proporzec, sztylet i dwanaście grubych zeszytów zapisanych drobnym maczkiem. Właśnie z tymi zeszytami potrzebuję pomocy. W środku na sto procent znajdują się użyteczne informacje, ale tekst jest zapisany odręcznie bardzo niedbałym charakterem pisma i ciężko się to czyta. Jakbyśmy podzielili się czytaniem wszystko poszłoby dużo szybciej. Poza tym ten pokój został tak zabezpieczony, że w razie czego możemy się tam zaszyć i możliwe, że oni nas tam nie znajdą. - Zamilkła i znowu spojrzała po swoich dwóch towarzyszach czekając na ich reakcje.

- Spoko. Jak tylko sprawdzimy co z tą twoją przyjaciółką i zamknę sprawę trupa Dominiki, możemy sobie zrobić wieczorek literacki. - Gawron mówił do Wandy, ale wciąż patrzył na Bułkę. Na chwilę znów zapadła cisza. - Słuchaj Hirek, zrobiłem wszystko, dosłownie, kurwa, wszystko co było możliwe, żeby to się nie stało. Stało się. Na mojej zmianie. A ja się na niej nie opierdalałem, tylko robiłem co musiałem, żeby nam, kurwa, zapewniać bezpieczeństwo. Gdybym jej nie zostawił pewnie właśnie katowałby ją Milczanowski. Masz jakiś problem, to możemy z nim wyjść na zewnątrz, a jak nie to, kurwa, może skupmy się na tym, jak to gówno skończyć i nie dać zabić.

Zakończył stojąc, zdecydowanie za głośno na warunki poufnej rozmowy. Opadł na krzesło i głośno wypuścił powietrze. Podjął ciszej.
- Mieliśmy rozwalić jakiś ołtarz. Wanda w tym pokoju, który znalazłaś... mówiłaś coś o ołtarzu, prawda?

- To przestań się zachowywać tak, jakby to co się z nią stało nie obchodziło cię więcej niż zeszłoroczny śnieg! - Hirek również podniósł głos, tak że ludzie w stołówce spojrzeli w ich kierunku. Szukał możliwości obwinienia kogoś jeszcze, nie tylko siebie? Pewnie tak. Zdawał sobie sprawę, że wydziera się na bogu ducha winnego przyjaciela, ale nie mógł przestać. - Do ciebie przyszła, po tym jak jej zasrany mąż... Ty nie widzisz jak ona patrzy na ciebie, czy masz to w dupie, co?! I pozwoliłeś... - Zamknął się wreszcie, bo zaczynał gadać od rzeczy. Hirek nie radził sobie z tym wszystkim, miotał się i było to widać na pierwszy rzut oka. Milczał przez chwilę patrząc w stół i usiłując opanować nerwy, zebrać chaotyczne myśli.
Unikał wzroku Gawrona, tego co mu chciał powiedzieć na trzeźwo się powiedzieć nie dało, wrzeszcząc jak kretyn. Przymknął oczy starając się skupić.
- Wanda może mieć rację co do tego pokoju. Facet w Czerni powiedział że Wolniewicz ukrył coś tak dobrze, że Voivorodina nie mogła tego odnaleźć, tych relikwii. Nie tylko Voivorodina ale wszyscy którzy ich szukają, bo ci od Czarnej Madony też chcieliby je dostać. Pytanie tylko czy wejście do pokoju nie złamało, bo ja wiem jakichś zabezpieczeń czy czegoś. Tak jak przełamanie pieczęci, wiecie o co mi chodzi. No ale ten ołtarz trzeba sprawdzić, może to właśnie to cholerstwo,o którym opowiadał. Tyle tylko że obawiam się że rozbicie go młotkiem nie pomoże. Może w tych zapiskach będzie coś na ten temat. Aha, jeszcze jedno. Kontakt z tym człowiekiem... on wydawał się dobrze nam życzyć. Mówił że można go znaleźć go w przytułku dla biednych przy placu Świętego Ducha i że nazywa się Marek Szałaśny. To tak na wszelki wypadek. Jakby mi się coś... Szukają mnie, tak mówił. Wygrzebię wszystko o Voivorodinie co można znaleźć na uczelni. Mogę też poczytać te zeszyty, no i muszę się gdzieś zadekować. Z dala od... was.
Nagle uniósł głowę i spojrzał na Gawrona:
- Jakie ciało, o czym ty mówisz?

Wanda siedziała cicho i gryzła się w palce żeby nie wtrącać się w tę męską pogadankę, ale w końcu coś w niej pękło i nie wytrzymała.
- Dobra - powiedziała zmienionym tonem - mam już tego dosyć. Nie wiem Hirek jak dokładnie wyglądała sytuacja, ale zastanów się o, co oskarżasz Patryka, bo ja naprawdę nie rozumiem czym zawinił. A ty Patryk skończ z tym twoim slangiem bo tak samo jak Hirek nie rozumiem przez to części twojej wypowiedzi. Plastelina w psychiatryku? Trup Dominiki? Co to niby ma znaczyć?
- Z kolei ty Hirek jeśli już chcesz do kogoś pretensje to miej je do mnie, bo ja nie tylko weszłam do tego zabezpieczonego pokoju, ale też wyniosłam stamtąd część rzeczy i jeszcze zostawiłam te szaty liturgiczne i proporzec w moim chwilowym miejscu zamieszkania i teraz prawdopodobnie wpadły już w ręce Voivorodiny. I nie wydaje mi się żeby to był TEN ołtarz, tamten w tym pokoju, bo nie dość, że ci z Voivorodiny o nim nie wiedzą, a z tego, co mówiłeś zrozumiałam, że mamy zniszczyć ołtarz należący do ich kultu, to jeszcze ja już zabrałam część rzeczy sprzed niego i nie wpłynęło to na poprawę naszej sytuacji. Ale oczywiście, jeśli chcecie zabiorę was tam i wam go pokażę i możecie go zdemontować do końca. W ogóle uważam, że jeśli chcemy gdzieś przysiąść żeby przeczytać te pamiętniki to ten pokój się świetnie do tego nada. To teraz możecie śmiało wyżyć się na mnie za zgubienie tych dwóch rzeczy zamiast kłócić się między sobą, kto odpowiada za stan Teresy. Przecież wszyscy wiemy, kto jest temu winien. - Zakończyła i spojrzała wyzywająco w oczy najpierw jednemu chłopakowi a potem drugiemu.

Harard 21-11-2012 18:05

część III
 
Potarł twarz, popatrzył na Gawrona, ale wyraźnie spuścił z tonu. Innym razem mu wyjaśni. Przeniósł spojrzenie na Wandę. Nie słuchała, albo może on wyrażał się niezbyt jasno.
- Rzeczy w pokoju dla Voivorodiny były niedostępne, bo Wolniewicz ukrył je w nim tak dobrze, że nikt nie mógł ich znaleźć. Teraz nie wiemy czy jest tam bezpiecznie. Nie wiem co z nimi mamy zrobić, oddać im żeby się odpieprzyli, zniszczyć, zanieść tym od Czarnej Madonny... Nie mam pojęcia. Może jednak skrytka Wolniewicza nadal działa, więc na chwilę obecną trzeba je tam zostawić. W normalnym świecie – wykonał jakiś gest nieokreślony ręką ukazując coś naokoło – znajdą je na pewno. Co do ołtarza, też nie wiem. Ja nic pewnego nie wiem! Równie dobrze to może być jakieś miejsce, zbiór przypadkowych przedmiotów. Może będzie coś o tym w notatkach. Albo trzeba przycisnąć naszych rodzicieli.
Spojrzał na zegar nad wejściem.
- Szpital niedługo powiadomi policję, bo takie są procedury. Tereska jest ofiarą napadu. Ja nie mogę tu zostać – skrzywił się w niemal fizycznym bólu. – Nie mogę być przy niej kiedy się obudzi, bo oni kontrolują na pewno Milczanowskiego a nie wiadomo czy i innych z gliniarni. Gawron ty też nie. Tereskę pociął ten skurwysyn w twoim mieszkaniu. Jesteś na topie krótkiej listy, szczególnie po tym jak cię zawinęli.
Spojrzał błagalnie na Wandę.

- Zaraz, zaraz. - Gawron otrząsnął się z odrętwienia. - To jest twoja porada prawna? Mamy się chować? Nie wiem czy pamiętasz, ale wypuścili mnie tylko pod warunkiem że będę codziennie meldował się Milczanowskiemu. Nie zobaczy mnie z dzień czy dwa, to nie będzie już żadnej listy podejrzanych tylko z miejsca list gończy. Co później? Spieprzymy wszyscy na Węgry?...Kurwa mać! - wypalił nagle, nie dopuszczając Hirka do głosu i najwyraźniej w ten niesublimowany sposób sam odpowiadając sobie na pytanie. - Dobra, jebać to, będziemy się użalać później. Kolejna sprawa: Wanda, to nie był slang, Plastelina naprawdę jest w psychiatryku. Opowiedziała mi Dorota... Dominika.. Dominika Dziarska. Była u mnie taka dziewczyna. Chyba jedna z nas, ulubieńców Voivorodiny, dzieci zajoba, zwał jak zwał. No ale wracając do Plasteliny...nie kojarzycie Plasteliny? - Patryk popatrzył po obojgu szukając zrozumienia. - Jarocin, Dni Chaosu, przez jakiś czas grał na basie w Smarkach, zniknął bez śladu parę lat temu... Ludzie, na jakim wy świecie żyjecie? Dobra, mniejsza o to, tak czy inaczej wszyscy byliśmy pewni że spieprzył na stałe do Niemiec, a okazało się, że właśnie parę lat temu on i jego brygada mieli problemy podobne do naszych. Wymordowali mu prawie całą ekipę, on się jakoś uchował i teraz siedzi na oddziale zamkniętym w wariatkowie na Krasińskiego. Miałem dziś tam wpaść ale... pokomplikowało się.
- Nie Patryk - powiedziała wanda spokojnie - Nie kojarzę Plasteliny. - przezornie pominęła drugą sprawę dotyczącą trupa owej wspomnianej Dominiki.
- Oczywiście mogę poczekać tutaj aż Teresa się obudzi - teraz słowa kierowała do Hirka - ale jeśli ktoś zacznie mnie wypytywać o to, co się przytrafiło Teresce to co mam mówić? Poza tym nie wiem Hirek czemu zakładasz, że to był jeden sprawca? Teresa nam nic nie powiedziała zanim straciła przytomność. Wiemy tylko przez ten napis, że to ktoś od Voivorodiny, ale nic ponadto. - zagryzła wargo w wyrazie bezsilności - no i jeszcze nie mogę zostawić Agnieszki. Oni pewnie ją mają i póki chcą ode mnie tych przedmiotów - poklepała dłonią torbę - raczej jej nic nie zrobią, ale jak będę długo zwlekać to mogą zacząć się niecierpliwić.

- Dozór policyjny stosuje prokurator. Wyłącznie. Po wydaniu postanowienia o przedstawieniu zarzutów. Milczanowski może ci się kazać stawiać i pięć razy dziennie, a ty mu możesz pokazać palec. To kolejna sztuczka tych sukinsynów od Voivorodiny, nie rozumiesz? Ten cały Plastelina też może być przydatny. Może kiedy ja będę na uczelni podejdź do niego i spróbuj pogadać, a potem spotkamy się wszyscy w skrytce Wolniewicza?
Hirek zerknął na Wandę i uścisnął szybko jej rękę.
- Nie wiem czy był jeden... To chyba przez to że nas z Grześkiem dręczył właśnie tylko jeden. Jezu, musimy skontaktować się jakoś z Grzechem. – Hirek zastanowił się chwilę nerwowo kręcąc na krześle. – Spróbujmy telefonicznie, ewentualnie może informację mu zostawmy w mieszkaniu. Mogę to załatwić po drodze na uczelnię.
Kolejna chwila kiedy myślał nad tym co powiedziała Wanda.
- Jak możemy pomóc Agnieszce? Jeśli rzeczywiście ją mają, to... nie wyciągniemy jej od nich, nie bez pomocy. Każą oddać te przedmioty... Gdzie ona teraz jest w ogóle? Masz jakieś wiadomości? I gdzie jest skrytka Wolniewicza w ogóle?

- Ona jest u siebie w domu, tam gdzie nocowałam ostatnio i tam gdzie zostawiłam sztandar i szatę. A skrytka pana Wolniewicza to pokój w hotelu “Piast”, ale dziwny pokój, bo nikt z obsługi hotelu już dawno tam nie wchodził, tak mi się przynajmniej wydaje sądząc ze stanu pomieszczenia. Tak sobie myślę. Może pójdziemy już z tej stołówki gdzieś bliżej miejsca, gdzie umieścili Tereskę i gdzie nie będzie nikogo postronnego to pokażę wam te przedmioty i pamiętniki. Może ich widok nasunie wam jakieś pomysły, cokolwiek. - Wanda wyraziła się dosyć niejasno, ale nie potrafiła lepiej sformułować własnego pomysłu.

- Czemu nie. - Gawron podniósł się od stolika głośno szurając krzesłem. - mam wrażenie, jakbym siedział tu z miesiąc.

Odeszli w ustronniejsze miejsce, oglądając się raz po raz czy ktoś nie nadchodzi po czym Wanda pokazała przedmioty które miała ze sobą. Hirek dokładnie przeglądał się "relikwiom" Voivorodiny.
Pozytywka posrebrzana zamykana na kluczyk a w środku koperta zapieczętowana dziwacznym znakiem najprawdopodobniej okultystycznym, dwie zapieczętowane fiolki jedna z jasnoczerwonym płynem w środku, druga z ciemnoczerwonym płynem w środku.
Sztylet z ciemnym ostrzem w pokrowcu tez ciemnym, rękojeść owinięta szmatami i oklejona taśmą klejącą, głownia ciężka, solidna zakończona kilkoma kolcami jak skorupka kasztana, po wyjęciu z pokrowca ukazuje się paskudnie wyglądające ostrze z zadziorami, czernione, dwusieczne pokryte czymś na kształt sieci arabskiego pisma, ale to raczej nie jest arabskie pismo.

No i zeszyty - dwanaście sztuk, zapisane drobnym maczkiem, niewyraźnym odręcznym pismem, z którymi Hirek wiązał spore nadzieje. Może znajdą w nich kolejną podpowiedź.

Armiel 21-11-2012 22:03

Cytat:

O mój Aniele, ty rękę
Daj!
Przez łzy i mękę,
Przez ciemny kraj,
Do jasnych źródeł ty mnie doprowadź;
Racz się zlitować!

Serce me zwiędło jak marny
Liść;
Wśród nocy czarnej
Nie wiem, gdzie iść,
I po przepaściach muszę nocować,
Więc ty mnie prowadź.

To, com ukochał, com tyle
Czcił,
Zdeptane w pyle
Padło bez sił;
Rozpacz i hańbę widząc po drodze,
Stanąłem w trwodze.

Widziałem zbrodni zwycięski
Szał,
Widziałem klęski
Duchów i ciał;
Więc obłąkany boleścią, chodzę
We łzach i trwodze.

I nie wiem teraz, w co wierzyć
Mam,
Jak dzień mój przeżyć
W ciemności, sam;
Nie wiem, czy zdołam wytrwać niezłomnie,
Więc ty zstąp do mnie!

Lękam się zstąpić z wątpieniem
W grób
I z utęsknieniem
Do twoich stóp
Chylę się z prośbą i nieprzytomnie
Wołam: zstąp do mnie.

Pokaż mi tryumf w przyszłości
Dniach,
Tryumf miłości
Kupiony w łzach,
I ludu mego zwycięstwo jasne
Pokaż, nim zasnę!

Pokaż mi ciszę wschodzących
Zórz,
Zmartwychwstających
Królestwo dusz,
A dbać nie będę o szczęście własne,
Spokojny zasnę..
Wiersz – Adam Asnyk „Prośba”



Grzegorz Wichrowicz


To, jaki był zmęczony Grzegorz zrozumiał dopiero wtedy, kiedy zasnął na przystanku w oczekiwaniu na tramwaj. Nie miał pojęcia, ile czasu drzemał, ale chyba niezbyt długo. Niemniej jednak zdążył przemarznąć, więc z przyjemnością władował się do tramwaju.

To, że wybrał nie ten numer, co trzeba, zrozumiał dopiero po kilku przystankach. Zamiast do dwunastki wsiadł do dziewiątki. Nie opłacało mu się jednak wysiadać. Tramwaj zawracał niedługo na pętli Jeziornej, na skraju lasu, gdzie zaczynały się tereny rekreacyjne mieszkańców Miasta. W pół godziny powinien wrócić do punktu wyjścia i złapać dwunastkę, którą bez problemu dotrze do kościoła. Tak, jak planował.

Miasto zza tramwajowej, zmoczonej deszczem szyby, wyglądało równie przerażająco, jak ta zrujnowana metropolia, której nie tak dawno temu doświadczył Wichrowicz. Ale w ciepłym, jasnym, rozklekotanym wagonie Grzegorz czuł się zdecydowanie bezpieczniej.

W końcu dotarł do pętli, gdzie wąsata motornicza, wysiadła na chwilę do budki pełniącej rolę dyspozytorni. Musiał poczekać dwanaście minut, aż tramwaj na powrót włączy się w ruch. Nie przeszkadzało mu to. W międzyczasie do tramwaju weszli pasażerowie podmiejskiego autobusu nr 05.

Dziewięć i pięć.

Poczuł dreszcze. Niespodziewane i silne.

Dziewięć i pięć! Czy chodziło właśnie o to? Czy te tajemnicze cyfry oznaczały nic innego tylko oznaczenia środków transportu.

Tknięty tą myślą Grzesiek wyszedł z nagrzanego wagonu na deszcz. Podszedł do rozkładu jazdy podmiejskiego autobusu nr 05. Miasto, a potem kolejne osiemnaście podmiejskich miejscowości. Aż do Bezlesia. Ta ostatnia nazwa w dziwny sposób poruszyła Grześka. Jakby to było coś ważnego.

Tramwaj zadzwonił informując, że niedługo odjedzie z końcowego. Wichrowicz wszedł do wagonu i wrócił w powrotną drogę do kościoła.
Niespełna godzinę później siedział już w chłodnym wnętrzu kościoła, na wieczornym nabożeństwie.

Ojca Kolińskiego jednak nie zastał. Okazało się, że duchowny wczoraj wyjechał z Miasta. Miał wrócić dopiero za dwa dni.



Patryk Gawron


Opuścił szpital i najszybciej, jak tylko dał radę, wrócił do domu po motor. Padało, jak diabli.. Coraz mocniej. Nic przyjemniejszego, jak w taką pogodę po zmroku jechać po porzucony, niesprawny samochód. Ale niespecjalnie miał wybór, więc – chcąc nie chcąc – pojechał, po drodze zaopatrując się jeszcze w zapasowe koło do malucha.

Jechał powoli i ostrożnie – raz, ze względu na ciemność, dwa, ze względu na pogodę i trzy – ze względu, że bał się, że nie znajdzie malucha.

Ruch był niewielki, chociaż niepokojąco dużo minęło Patryka policyjnych samochodów na sygnale i błyskając kogutami. Coś było mocno nie w porządku.

Szukał dość długo lecz w końcu znalazł to, co chciał.

Kwadrans później, z krwawiącą ręką, którą skaleczył sobie, gdy bezskutecznie próbował upchnąć motor w środku malucha, musiał znów dokonać wyboru. Nijak nie był w stanie zabrać dwóch pojazdów na raz. Fiat 126p miał za mały bagażnik, by wszedł do niego motor Gawrona.
Sfrustrowany musiał zdecydować, co zostaje na noc w lesie i wybranym środkiem transportu wrócić do Miasta.

Kiedy znów znalazł się w obrębie aglomeracji zrobiło się już naprawdę późno i zimno. Gawron czuł, że potrzebuje czegoś na orzeźwienie, by dalej funkcjonować. Inaczej ryzykował, że „walnie na cyce” i tyle będzie z jego przydatności.


Hieronim Bułka


Biblioteka Główna w Mieście znajdowała się w rozległym, przedwojennym budynku. Hieronim dobrze znał to miejsce. Szczególnie księgozbiór poświęcony historii prawa i doktrynom prawnym, nad którym spędził niemało czasu. Całkiem nieźle potrafił sobie radzić z katalogowym systemem dziesiętnym i już po chwili wręczył opiekunce czytelni maksymalną, dopuszczalną liczbę fiszek.

Creepy Wind - YouTube

Okazało się, że zakres książek poświęcony ustaszom czy chorwackim obozom zagłady jest mocno ograniczony. Tematyka ta nie interesowała najwyraźniej Miasta.

Jednak Hirek nie poddawał się. Zajął swoje ulubione miejsce i zagłębił w przerażającą lekturę zbrodni ludobójstwa.


Szczególnie w pamięci Hirka odcisnęły się informacje dotyczące obozu w Jasenovac – największego źródła zła w tym zakątku Europy w mrocznych czasach II Wojny Światowej.


Czytał, z coraz większym trudem, nie mogąc uwierzyć w okrucieństwo ludzi ponoć przynależących do Kościoła. W okrucieństwo tak szalone, że aż ... pasujące do tego, czego doświadczył w ostatnich dniach. Za taką zbrodnią musiały ukrywać się demony, obleczone w ciała ludzi. Bo przecież człowiek nie byłby zdolny do takich okrucieństw. Nie byłby? Przecież ...

Jedno zdjęcie przykuło uwagę Hirka.

Znał tą twarz. Znał dość dobrze. Tym człowiekiem w dole z trupami był ich sąsiad – Zenon Taterka.

Poza bólem głowy i zwątpieniem w ludzkość Hieronim nie odkrył jednak niczego, co przybliżyłoby go do spraw, które się im przytrafiały.
Zmęczony, przetarł oczy i wtedy ją ujrzał.

Zakrwawioną, stojącą między regałami, niewinną Basię Zielińską. A obok niej niewyraźną gromadkę innych duchów.



Wanda Jaworska


Została w szpitalu, oczekując w bufecie na informacje o Teresie. Na szczęście dla niej Bułka – Cicha była tutaj lubianą pracownicą i po chwili wszyscy już wiedzieli, że Wanda czeka na jej powrót do zdrowia, by móc zamienić z nią kilka słów.

Miała jedzenie, miała ciepłe picie i w końcu miejsce, gdzie mogła zająć się zeszytami znalezionymi w hotelu „Piast”.

Zaczęła od pierwszego przejrzenia i od razu poczuła niepokój.

Pierwsza data opiewała na rok 1798, ostatnia na rok 1968. Szmat czasu. I jedna ręka, która pisała wszystkie te teksty! To było niemożliwie, ale uświadomienie sobie tego faktu, wywarło na Wandzi mniejsze wrażenie, niżby mogła przypuszczać.

Charakter pisma też nie był łatwy w odbiorze. Autorowi najwyraźniej nie zależało, aby ktoś z łatwością odszyfrował pozostawione zapiski.

Już sam początek był bardziej niż niepokojący.

Autor, który nazywał siebie Zygmuntem, opisuje bowiem ... wojnę. Wojnę w niebie. Zapewnia czytelnika, że jest czarownikiem, który posiadł sekret długowieczności i wspomina o ... śmierci Boga, którego nazywa Demiurgiem. Następnie informuje o istotach, które Demiurg powołał do istnienia – aniołach. I o wojnie, jaka pomiędzy nimi wybuchła.

Z zapisków Zygmunta wynika, że wojna toczy się „jako w niebie, tak i na ziemi”, że mniej lub bardziej świadome roli, jaką odgrywają w anielskiej wojnie ludzie, tworzą formacje wojowników Nieba – tak zwane legiony.
Potem opisuje dwa z nich – jeden zwany Voivorodiną służący komuś, kogo autor nazywał Skrwawionym Ojcem, Pożeraczem własnych dzieci. Oraz Biały Legion – wyznawców Czarnej Madonny, pieczętujących się białym orłem w cierniowej koronie.

Niestety, nie udało się jej doczytać więcej, kiedy pojawiła się znana już Wandzi pielęgniarka informując, że może zamienić kilka słów z Teresą.


Teresa Bułka - Cicha


Chyba zasnęła na chwilę, bo kiedy otworzyła oczy, na zewnątrz chyba zmierzchało. A może tylko jej się wydawało? Niczego już nie była pewna.
Duchy znikły, lecz pozostawiły po sobie świadomość straty. Teresa wiedziała, że zjawy były prawdziwe. Tak samo realne, jak podłączone do niej medyczne akcesoria – cewnik, kroplówka.

Czuła się ospała i osłabiona – zapewne efekt podanych jej środków przeciwbólowych.

Czuła opatrunki – na głowie, uszach, szwy na twarzy, na dłoni – tej okaleczonej, teraz już zapewne bezużytecznej.
Przez chwilę jedynie leżała wpatrując się tempo w kafle na ścianach, w poszarzałą fakturę tynku.

- Ktoś do ciebie.............

Kto to mówił? Teresa słyszała głos, lecz nikogo nie widziała. Dlaczego nikogo nie widziała!? Panika ścisnęła jej gardło, napłynęła falą strachu.

To była Wanda Jaworska.

Jej przyjaciółka. Wandę widziała. Widziała ją, ale nie widziała tej osoby, która ją wprowadziła.

- Jest bardzo słaba – powiedziała jakaś niewidzialna kobieta. – Trzy minuty i musisz wyjść.



WSZYSCY


Mężczyzna siedzący na starym fotelu poruszył się. Ubrany w krótką, ciemną koszulę odsłaniającą przeraźliwie chude przedramiona sprawiał dziwnie ptasie wrażenie.

Mężczyzna sięgnął do pasa, gdzie wisiał mu długi, wąski sztylet. Ciemnoniebieskie oczy mężczyzny straciły nagle swoją barwę. Zapadły się do środka ukazując światu czarne studnie bez dna.

Dostał zadanie. Miał tej nocy przelać krew.

Był posłusznym dziecięciem demiurga. Żołnierzem jego armii. I mimo, że już dawno temu zgubił się w tej wojnie, nie bardzo rozumiejąc po czyjej stronie leży prawda i czyja strona może mieć słuszność, miał zamiar wykonać polecenie.

Takę bowiem miał naturę

Anioł rozpostarł ciemne, postrzępione skrzydła i wniknął w ścianę mieszkania, które wynajmował.

Miał swój cel. I nagrodę w postaci ciała do zjedzenia. A faktycznie czul się wyjątkowo głodny.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:10.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172