lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/)
-   -   [Horror 18+] Dzieci Hioba (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/10693-horror-18-dzieci-hioba.html)

Harard 01-12-2012 15:16

Źle się z tym czuł. Nie powinien jej tu zostawiać, ona czekała na niego kiedy umarł w szpitalu... Hirek jednak cały czas nie mógł się pozbyć przerażającego wrażenia że czas ucieka im jak piasek między palcami i zostało już tylko kilka ziarenek. Uścisnął jeszcze Wandzie, był jej naprawdę wdzięczny że zostanie tu z siostrą.
Wybiegł ze szpitala i wskoczył do tramwaju los zdecydował za niego, akurat przyjechała siódemka, więc w sam raz by podjechać do mieszkania Grześka. Napisał na kolanie szybko kartkę że Tereska jest w szpitalu, nie chciał pisać nic o planach czy miejscu spotkania. Zbyt duże ryzyko że dostanie się to w niepowołane ręce. Potem pojechał prostu na uczelnię.

Doktora Cieślaka akurat jak na złość nie było. Wykładowca Historii doktryn politycznych i prawnych był jednym z lepszych na uczelni. Potrafił zainteresować i łeb miał jak sklep. To z jego zajęć Hirek w ogóle coś kojarzył o ustaszach i wojnie na Bałkanach. Pozostawała biblioteka. Ponury gmach w którym spędzał dość sporo czasu teraz wydał mu się w miarę bezpieczną przystanią z uwagi na dużą ilość osób w koło. Tutaj chyba nie zaatakują go otwarcie. Przegrzebał katalog i powypełniał rewersy. Czekając na zamówione książki rozmyślał o tym co powiedziała mu Wanda i Grzesiek. O tym co się stało z Tereską. Słowa sukinsyna z zatęchłej piwnicy nie dawały mu spokoju. To by się nie stało gdyby...? Potrząsnął głową, odpędzając od siebie takie myśli. Nigdy by tego nie zrobił, nawet za taką cenę. Grzesiek nie mógł być ceną.

Z książkami pod pachą ruszył do stolika i zapalił lampkę. Teraz dopiero po przewróceniu kilku kartek dochodziło do niego jak bardzo jest zmęczony. Z „Historii powszechnej” niewiele się dowiedział. Same ogólniki i wygładzone słówka. Suche informacje opisujące ustaszów jako sojuszników nazistów robiących na zajmowanym terenie „czystki etniczne”. Dopiero bardziej szczegółowe monografie dawały pełen obraz.
To było wręcz niewyobrażalne co ci ludzie robili innym ludzkim istotom. Najbardziej sugestywne były chyba zdjęcia... Czterech ustaszów w mundurach, śmiejących się i żartujących. Pozujących do zdjęcia podczas ucinania serbowi głowy piłą. Nie było wątpliwości że człowiek ten żyje jeszcze, cierpienie na jego twarzy nie mogło być udawane. Później były opisy. Dzieci nabijanych na pale na oczach rodziców, ciężarnych kobiet gwałconych i rozpruwanych nożami albo specjalnie produkowanymi metalowymi prętami. Mężczyzn palonych żywcem, prawosławnych popów krzyżowanych w cerkwiach. Okrucieństwo nie do wyobrażenia z którego ci ludzie byli dumni, obnosili się nim niczym zasługą. Srbosjeki i zawody w mordowaniu jak największej ilości więźniów jednego dnia. „Frater satana”, demon łaknący ludzkiej krwi w sutannie...
Im więcej czytał tym bardziej uderzało go że to nie mogli być ludzie. To zezwierzęcenie ale i przemyślana okrutna logika za bardzo przypominała mu to co działo się z nimi. To co mówił mężczyzna w czerni. Voivorodina tam powstała... Przecież nawet nazwa jest wzięta od okręgu w dawnej Jugosławii. Tam się to zaczęło? Nie, chyba nie. Tam po prostu wybuchło z wielką siła gdyż czas był sprzyjający. Może oni powtarzając ten cykl znowu chcą wywołać coś takiego... Obłąkańczą manię mordowania.

Co tam robił Zenon Taterka? Zdjęcie nie pozostawiało żadnych wątpliwości. To był on, on brał w tym udział. On był kluczem? Tak mówił Mężczyzna w Czerni, tak go nazwał. To on przywlókł to ze sobą tutaj? Ale jaka rolą w tym wszystkim była ich rodziców? Co z tym ołtarzem, paktem? Gdzie tego szukać?
Hirek potarł zaczerwienione zmęczone oczy. Wolniewicz próbował schować coś przed Voivorodiną, zabezpieczyć... A Taterka? Śpiączka nie była przypadkiem ale... to działo się bo on ciągle żył czy przeciwnie, że jeszcze sukinsyn nie zdechł do końca? A może to tylko naczynie? Tak jak Milczanowski? Taki nosiciel zero od którego ten syf rozlazł się i przywędrował aż do Miasta?
Pytania mnożyły się, a Hirek w książkach nie znajdował na nie odpowiedzi. Wiedział już wiele o kontekście. Możliwej przyczynie... ale daleko było do znalezienia remedium. Przerwania kręgu, a czas uciekał.

Podniósł głowę znad dysertacji Cieślaka. Tam przecież poruszyło się coś, pod ścianą. Wstał i podszedł bliżej do regałów.
Nie. Tylko nie to... Baśka. Zakrwawiona twarz dziewczyny oczy wpatrzone prosto w niego. Wykończą was jedno po drugim. Mężczyzna w Czerni miał rację, już nic ich nie uratuje... Podszedł bliżej i wyciągnął rękę do niej, zauważając jeszcze inne blade postacie w koło.
- Basiu...

liliel 01-12-2012 15:32

- Wandzia - Tereska podciągnęła się na łokciach do pozycji półsiedzącej. Dotknęła opatrunków na głowie, przyjrzała się lewej dłoni. Czuła, że coś jest z nią nie tak ale odłożyła tę myśl na bok. To było bez znaczenia.
Przypomniała sobie małą Anię i ucieczkę po szpitalu przed upiornym lekarzem. A później akcję reanimacyjną... A teraz to. Pielęgniarka, która gdzieś tu była ale Bułka jej nie dostrzegała.
Zaczynała rozumieć...
Jej percepcja działała inaczej. Lekarz wyglądał jak potwor ale nim nie był. Pozornie normalna pielęgniarka była niewidzialna.
Musiała to sobie przemyśleć. Na razie była pewna tylko jednego. Jej oczy kłamią.
Poczekała aż pielęgniarka wyjdzie. Wsłuchiwała się w dźwięk jej oddalających się kroków. I jeszcze to dziwaczne uczucie. Jakby płynące od Wandy Jaworskiej. Zagrożenie.
- Wandziu, Basia nie żyje - powiedziała to po prostu. - Widziałam ją. Z Czarkiem, z Czubkiem, Dziarą...
Dość. Dość roztkliwiania się. Trzeba zacząć myśleć. Odłożyć na bok strach bo on do niczego nie prowadzi.
- Gdzie chłopaki?

Wanda stanęła w wejściu do sali i przyglądała się Teresce. Starała się nie robi tego natarczywie, chciała po prostu ocenić w jakim stanie była Bułka.
Pielęgniarka opuściła pomieszczenie i Wandzia zrobiła kilka kroków w stronę łóżka, na którym leżała Teresa. Jaworska czuła się dziwnie, coś wisiało w powietrzu. Nagle poczuła się mała i zagubiona i żałowała, że nie zmusiła któregoś z chłopaków żeby został tutaj razem z nią.

- Skąd wiesz o Basi? Może to tylko jakiś koszmar senny? No wiesz. Po tym - wykonała ruch dłonią w kierunku łóżka - albo po środkach przeciwbólowych?
Przysiadła delikatnie na brzegu łóżka.
- Patryk i Hirek byli w szpitalu, razem ze mną czekali aż się obudzisz, ale rozmawialiśmy i okazało się, że jest parę rzeczy do zrobienia, dość istotnych rzeczy. No i z jakiś powodów obaj chcieli uniknąć spotkania z policją, ale niedługo powinni wrócić, jak już zrobią to co mieli zrobić. Nie wiem gdzie jest Grzesiu. Dzwoniłam do niego, ale nikt nie odebrał.
Poprawiła się nieco na łóżku i usiadła wygodniej.
- A jak ty się czujesz Tereska?

- Nic mi nie będzie - odparła Bułka z przerażającą wręcz stanowczością. - W zasadzie to nie skończyło się źle. Mógł mi wyłupić oczy i poobcinać nogi, prawda?
Spojrzała przenikliwie na koleżankę.
- Wandzia... Jeśli mogę być szczera czuję się dziwnie. Jakby z twojej strony coś mi zagrażało. To cały czas ty, prawda? Nikt nie siedzi w twoim wnętrzu bo zdążyłam się przekonać, że on to potrafi. Zabójca Serbów.

- Z mojej strony? - Wanda zrobiła okrągłe oczy ze zdziwienia - No coś ty! Nigdy w życiu nie wyrządziłabym tobie żadnej krzywdy! - zaprotestowała zapalczywie - Chociaż ja też czuję się dziwnie. - przyznała po chwili - Jakby się miało wydarzyć coś złego, nie mam pojęcia co, ale coś wisi w powietrzu. To jak cisza przed burzą.

- Nie wiem - zamyśliła się Bułka - ale coś jest nie tak.. Coś ci się nie przydarzyło od ostatniego czasu? Chyba, że... to nie ty? A coś co przyniosłaś ze sobą? Jakby ci to powiedzieć... ostatnio mam dość wyostrzoną intuicję. I moja oczy mnie zawodzą. Niektóre rzeczy widzę inaczej, innych wcale. Ja nie sądzę żebym zwariowała - uprzedziła pytanie. - Wręcz przeciwnie. I tak, jestem pewna, że Baśka nie żyje. Jest jedną z nich. Wydarłam się w pierwszej chwili. Wiem teraz, że to było głupie. Ale ta cała krew, drut, otoczka przemocy i horroru. Następnym razem nie będę się bać i spróbuje z nimi porozmawiać. Bo wiesz, to że coś jest brzydkie od zewnątrz nie znaczy, że jest takie od środka, prawda? To jak z Gawronem na przykład - tłumaczyła metodycznie z zapałem nauczycielki. - Wygląda jak lump ale ma dobre serce. Z trupami naszych przyjaciół jest tak samo. Oni wciąż tkwią w tych widmowych zmasakrowanych ciałach. Mogą napędzić stracha, w końcu to duchy. Ale to ciągle oni. I trzeba im pomóc.

- Coś co przytrafiło mi się ostatnio? - Wanda zastanowiła się nad słowami Teresy odpychając od siebie obraz zmasakrowanej Basi Zielińskiej, nie potrafiła się zmierzyć ze śmiercią dziewczyny, więc uchwyciła innego tematu - Spotkałam to coś, albo tego kogoś, kto pojawił się w moim mieszkaniu i nastraszył moją matkę tak, że ona wylądowała w szpitalu. Później znalazłam ten pokój i ukryte w nim przedmioty - Po tych słowach Wandzia zamilkła i wbiła wzrok w swoją torebkę.
- Poczekaj chwilę - wstała, udała się w kąt pokoju i rzuciła tam torbę a sama zajęła przeciwległy kąt.
- A teraz? Dalej to przeze mnie czujesz się zagrożona czy przez coś innego?

- Tak - Teresa powoli pokiwała głową. - Myślę, że to coś co przyniosłaś w torebce. Co to takiego?

- Rzeczy, które znalazłam, a właściwie to przekazał mi je pan Wolniewicz. Mam nadzieję, że dzięki nim uda nam się wyjaśnić te wszystkie wydarzenia, które nam się przytrafiają. Między innymi jest tam dwunastozeszytowy dziennik, z którego spróbuję wyciągnąć przydatne informacje.
Teresa skinęła.
- Wtajemniczysz mnie co się dzieje bo ja niewiele z tego rozumiem. To znaczy dlaczego my. I gdzie poszli chłopaki, co konkretnie mieli załatwiać? Mamy w ogóle jakiś plan? Jest szansa, że się w ogóle z tego wyplątamy?

- Oczywiście. Powiem ci wszystko o czym rozmawialiśmy czekając aż dojdziesz do siebie. Tylko od czego zacząć żeby to miało ręce i nogi - Wanda potarła w zamyśleniu podbródek.
- Może, może... - mruczała chwilę do siebie - Hmmm. Pamiętasz wspomniałam przed chwila o tym kimś, kto przyszedł do mnie i tak nastraszył moja matkę? On powiedział, że wszystko co nam się przytrafia to wina naszych rodziców, bo to oni nas poświęcili skazując na taki los, i wydaje mi się, że mama...że ona go rozpoznała.
- Później rozmawiałam z kimś z tego grona naszych rodziców i on twierdził, że to Zenon Taterka zmusił ich do robienia złych rzeczy. Oni tego albo nie pamiętali, albo pamiętali tylko fragmenty wydarzeń, a ten mój rozmówca stwierdził, że teraz zaczął sobie przypominać, co wtedy robili. Hirek z kolei dowiedział się, że zawarty został jakiś pakt, prawdopodobnie przez naszych rodziców, i powinniśmy znaleźć miejsce, w którym tego dokonano i zniszczyć tam ołtarz. To powinno przerwać to wszystko. Hirek mówił jeszcze, że ta cała Voivorodina ma powiązania z ustaszami i poszedł poszukać informacji na ten temat, a Patryk chciał się spotkać z jakimś facetem, na którego mówią Plastelina. Ten Plastelina ponoć przeżył to co my i wylądował przez to w wariatkowie. Ty wspomniałaś coś o zabójcy Serbów? Skąd ci to przyszło do głowy?
- Tak mówił. Zanim obciął mi uszy i palce. Że był na wojnie, że robili sobie tam jakieś zawody i zabił tysiąc dwustu Serbów w dwie godziny.

- Wiesznie jestem zbyt dobra w historii okresu Drugiej wojny Światowej, ale czy to właśnie nie ustasze mieli obozy gdzie mordowali Serbów? Czy jakoś tak? Pokażę ci coś.

Wanda złapała za torebkę, otworzyła ją i zaczęła szukać czegoś w środku. W końcu wyjęła jakiś zeszyt, otworzyła go i pokazała Teresce wklejone tam zdjęcie.

- Poznajesz go? - zapytała Bułkę.

- Kto to?

- Zenon Taterka. Nasz sąsiad.

Teresa nakryła usta dłonią.
- Czyli to jego duch? Wszedł w Pawła... To on nas nęka.
- Podobno skłonił naszych rodziców do robienia naprawdę złych rzeczy, ale teraz sam leży w szpitalu. Miał udar czy wylew i chyba nawet jest w tym szpitalu.
- Myślisz... - Bułka przytrzymała dłoń Wandzi i zniżyła głos do szeptu - że on wychodzi jakoś z ciała? Kiedyś słyszałam o czymś takim. Mógł wejść w ciało Pawła żeby... Właśnie. Dlaczego mine nie zabił? Przecież mógł...
Teresa była zupełnie skołowana.
- Może powinniśmy... no wiesz, skoro był zły, mordował ludzi... - powinna nazwać rzeczy po imieniu ale tego nie zrobiła. - Pewnie i tak trafi do piekła. Trochę byśmy tylko tą jego podróż przyspieszyli. I przynajmniej on jeden byłby... z głowy. Bo jak nic nie zrobimy to on nam jeszcze zaszkodzi. I kto wie, może następnym razem nie zadowoli się palcami.
Ciężko było Bułce uwierzyć z jaką łatwością to powiedziała.
- Co masz na myśli mówiąc, że wszedł w ciało Pawła? Że to Paweł cię zaatakował, ale w środku niego siedział ktoś inny, bo mówił inaczej, zachowywał się inaczej, tak? - zapytała Wanda szeroko otwierając oczy. Przełknęła ślinę.
- I myślisz, że on w ten sposób zabija? Bierze sobie jakiegoś człowieka, jak narzędzie i wysługuje się nim, a potem porzuca i ten ktoś nawet nie wie, że uczestniczył w morderstwie?
- Tak - przytaknęła po zastanowieniu Bułka. - To trzyma się kupy. Jestem pewna, że w ciele Pawła ktoś siedział. Sądząc po jego anegdotach na temat Serbów mógł to być Taterka. Poza tym... Nie wiem ile powiedział wam Gawron. Wspominał o Dziarze? - spuściła wzrok. - Myślałam, że lunatykowałam, od dziecka miałam z tym problem. Ale co jeśli tym razem to wcale nie to? Może to Taterka sobie moje ciało... pożyczył?
Westchnęła ciężko.
- Moja teściowa zabrała mi Antka. Paweł mi się przyznał, że znów zaczęłam łazić we śnie. No i raz znaleźli mnie w środku nocy jak wisiałam z nożem nad Antkiem. Wandzia, ja go kocham najbardziej na świecie. Jakby ktoś by mu chciał krzywdę zrobić to bym oczy wydrapała, rozumiesz? Jeżeli to Taterka wskakuje sobie w nas... - ponownie nakryła dłonią usta. - O boże... A jeśli... Może faktycznie mają dowody wskazujące na Patryka? Jakieś odciski czy ten drut... Może? On jego rękami... no wiesz?

- Patryk mówił tylko o Plastelinie i jakiejś Dominice - Wanda wzruszyła ramionami - A jeśli rzeczywiście Taterka tak zabija to nic dziwnego, że policja kręci się w kółko i nie moze znaleźć winnego. Ale jak w końcu poskładają to wszystko do kupy i ślady doprowadzą ich do nas to będziemy mieli przechlapane, bo nijak nie dowiedziemy własnej niewinności.
- A wiesz z tym chodzeniem we śnie to ciekawa sprawa. Znalazłam stare listy matki, z których wynika, że jak miałam dwa lata to też chodziłam po nocy z nożem po mieszkaniu i bełkotałam sobie pod nosem w łacinie. Podobno tylko matka była tego świadkiem, nikt inny nigdy nie trafił na ten mój stan. Myślałam, że matce wtedy coś się w głowie pomieszało, ale teraz tak sobie myślę, że to może ten Taterka zmusił mnie do tego żeby matka się mnie bała i żeby łatwiej przyszło jej to całe poświęcenie własnego dziecka.

- A może to nie było bodźcem aby łatwiej było jej cię poświecić ale skutkiem? Nasi rodzice nas sprzedali w zamian... za coś, nie przychodzi mi do głowy co jest godne równowartości własnego dziecka, ale powiedzmy, że na coś się połasili. To dziwne bo nikt z nich nie jest bogaty, sławny też choćby szczęśliwy. Co więc zyskali w tym targu? Może po prostu... wygrali własne życie. Wiesz, albo zginiecie wy albo powiedzmy, odroczycie to w czasie i przerzucicie tą koniecznośc na własne dzieci, czyli na nas.I teraz ta klątwa wisi nad nami... - Bułka postukała paznokciem w metalową ramę łóżka. - W każdym razie w konsekwencji tej umowy przehandlowali nas... komuś. Taterce czy jakiemuś demonowi z piekła rodem, i on teraz zaczyna zbierać co swoje. Czyli nas zwyczajnie wykańcza. Brzmi bez sensu, prawda? - podniosła wzrok na Wandę. - I... skoro to się jakoś powiela, Gawron wspominał mi o Plastelinie, to czy może przejść na nasze dzieci? Ja... po prostu mam nadzieję, że Antosia nie dotyczy. Cokolwiek się dzieje i nam zagraża to chodzi im tylko o nas, prawda? - zaczęła nerwowo obgryzać paznokieć zdrowej ręki.

- Chyba tak. W końcu to nam się to wszystko przytrafia a ty nie zawarłaś z nikim paktu i nie oddałaś swojego dziecka. Zresztą jak na razie omija to też mojego brata, tak jakby moi rodzice chcieli się pozbyć mnie a jego zatrzymać. Brzmi okropnie, prawda?
-Patryk mi mówił, że trafił na coś w piwnicy Taterki, ale nie sprawdził tego dokładnie i chce tam wrócić - Wanda zmieniła nieprzyjemny temat na ten odrobinę mniej nieprzyjemny - Poza tym tak sobie myślę, że jak on leży w szpitalu to jego mieszkanie stoi puste. Może i tam warto by było poszperać.

- Nie byłabym taka pewna. To znaczy w sprawie rodzeństwa - odparła Teresa. - Ja też myślalam, że to się tyczy mnie i Hirka. Ale okazało się, że Marcelina też miewa dziwaczne sny. Może powinnaś zadzwonić do Marcina? Upewnić się? A co do Taterki, myślę że powinniście przetrząsnąć jego mieszkanie. A ja... dowiem się gdzie leży i spróbuję z nim pomówić tutaj na miejscu.

- Może masz rację - Wanda nie wydawała się przekonana do końca - A teraz zostawię cię żebyś odpoczęła, bo jak Hirek przyjdzie pewnie będzie też chciał z tobą pogadać. Ja wykorzystam resztki drobniaków i spróbuję znowu zadzwonić do Grześka. A co do tego - zawahała się - napadu to zamierasz powiedzieć Hirkowi, że Taterka użył ciała twojego męża żeby cię skrzywdzić?

- Sama nie wiem - to rzeczywiście nie była dla Bułki prosta decyzja. - Z jednej strony on może tego nie zroumieć, już wcześniej się z Pawłem... poprztykali - wybrała to słowo choć przecież nie było adekwatne do okładania się po gębach i kopaniu po nerkach. - Gawron zresztą też... miał z Pawłem... rónice zdań. Wiesz Wandzia, Paweł nie jest święty. Dużo pije i w ogóle - nie zamierzała udawać przed przyjaciółką, że ich rodzina jest jak z obrazka. - Myślę, że na początku wczorajszego wieczora... to był Paweł. Krzyczał, że mnie zabije bo się... puszczam dwie przecznice od jego domu. Ale najpierw Gawrona zabije. I tak od słowa do słowa aż zaczęło być dramatycznie. I wtedy się coś zmieniło i już nie był nawet Pawłem. Co nie zmienia faktu, że ja się boje, że te groźby może spełnić. Jako Paweł, Taterka czy jeden piernik. Że może się teraz na Patryka szykować? Z drugiej strony jak ich ostrzegę to oni mogę pierwsi... no wiesz, Pawła za przysłowiowe jądra powiesić. A on... no mężem jest moim nadal.

- Nie wiem, nie wiem - wymruczała do siebie Wanda - To wszystko jest tak okropnie pogmatwane - dodała już głośniej - Ciężko mi to wszystko ogarnąć a jeszcze większość informacji to domysły. Może na razie byłoby lepiej żebyś starała się unikać Pawła za wszelką cenę. Nie wiem na ile to możliwe i wiem, że to chwilowe rozwiązanie, ale nic innego nie przychodzi mi do głowy. Poza tym żadne z nas nie może chodzić w niebezpieczne miejsca samemu a za takie miejsce musimy teraz uznać Węglową.
- Dobra, przedzwonię do Grześka a potem poczekam na chłopaków pod twoimi drzwiami i poczytam sobie dalej te pamiętniki. Mam nadzieję, że nikt mnie stamtąd nie wyrzuci.

Kiedy Wanda wyszła Teresa zdała sobie sprawę, że sama rozmowa ją wykończyła. Przyłożyła głowę do poduszki i na moment odpłynęła. Kiedy wybudziła się z krótkiej, jak jej się zdawało drzemki, po sali kręciła się niewidzialna siostra. Teresa nie miała pojęcia jak się do tego dziwacznego faktu ustosunkować.
Ze wzrokiem wbitym w splecione dłonie rozpoczęła rozmowę na temat Zenona Taterki, jej sąsiada. Okazać się miało, że pacjent nadal leży w stanie śpiączki. Bułka poprosiła siostrę o sposobność odwiedzenia go choć na chwilę. Sprawiała wrażenie zatroskanej znajomej i siostra w końcu się zgodziła pod warunkiem, że zawiezie tam Teresę na wózku. Nadal była zbyt słaba aby chodzić o własnych siłach.

Kiedy pchano ją szpitalnym korytarzem do sali Taterki Teresa nie mogła pozbyć się złych przeczuć. Podświadomie szykowała się na jakiś makabryczny widok, na kolejne potworności. Skupiła się na własnym oddechu i wewnętrznym spokoju aby, cokolwiek zastanie w szpitalnej sali, nie dać nic po sobie poznać.

Gryf 03-12-2012 16:54

Pierdolona łamigłówka z elementami zręcznościowymi. Samochód na parking, bieg pod las. Motor na parking. Samochód na pętlę autobusową, wrzucić na zabrudzone krwią tylne siedzenie znalezioną pod śmietnikiem dziurawą kreszową kurtkę, bieg po motor na parking. Motocyklem do szpitala. Pierdolę, malucha sprowadzę później.

***

Boczne podwórko szpitala dla psychicznie i nerwowo chorych na Kraszewskiego. Gawron był tu wcześniej tylko raz, ale zdążył wyczaić miejsce, gdzie personel przychodzi na fajkę.

- No wiem, że już po godzinach, ale naprawdę muszę się z kimś spotkać. Na pewno nie da się nic zrobić?

Butelka czeskiego koniaku wziętego na krechę od znajomego jumaka z Giełdy dyskretnie zmieniła właściciela. Rosły sanitariusz - chłop o twarzy gargulca i wdzięcznym imieniu Bogumił - uśmiechnął się przyjacielsko.

- Jasne. Wpadnij po ciszy nocnej. Beatka będzie w izolatce, pod dwójką.

Gawron zamrugał ze zdziwienia.

- Jaka, kurwa, Beatka?

- No... kurwa Beatka.

- Co?!

- No ta nimfomanka z zachodniego skrzydła... - sanitariusz Bogumił wyglądał na zbitego z tropu jeszcze bardziej niż Gawron. Przez chwilę obaj wybałuszali na siebie zdziwione gały. Drab w kitlu odzyskał mowę jako pierwszy. - A po co chciałeś na ten oddział zamknięty?

- Chciałem się zobaczyć z kumplem. Czy ty właśnie zaproponowałeś...

- Nic nie proponowałem, zapomnij.

- ...z pacjentką??

- Powiedziałem ZAPOMNIJ! Chcesz sie dostać na ten pieprzony OZ czy nie?

***

Parę sprostowanych nieporozumień później. Pokój spotkań, niewiele ładniejszy od tego przy areszcie. Gawron siedział na przeciwko wychudzonego cienia człowieka, zapiętego w kaftan bezpieczeństwa. Plastelina kołysał się lekko w przód i w tył wlepiając wzrok w swojego gościa. Jak jakaś pieprzona kobra. Bogumił ostrzegał, że kaftan jest konieczny, bo Plastelina potrafił być skrajnie agresywny. Do tego miał skłonności samobójcze. Przywieźli go parę lat temu, jako jedynego ocalałego z jakiegoś makabrycznego miejsca zbrodni. Podobno prawie nie mówił, nie pisał.

- Plastelina, człowieku, kopę lat. Wszyscyśmy myśleli, że jesteś w Berlinie. - Patryk usiadł na przeciwko faceta w kaftanie, po czym pochylił się nieco do przodu i dodał znacznie ciszej. - Nie ma wiele czasu, wiem o wszystkim. Potrzebujemy pomocy stary, to gówno znów się zaczęło.

Plastelina spojrzał mętnym wzrokiem. Jak naćpany.

- Eeeee - wydukał jękliwie.
- Eeeeee??? - dodał z wyraźnym brzmieniem pytającym.
Potem zamilkł patrząc na Patryka, jakby go nie poznawał, czy nawet nie widział.

- Kurwa mać. - Gawron nachylił się jeszcze niżej nad odrapanym stołem. - Skup się chłopie. Ja Gawron, ty Plastelina. Punk, Jarocin, Jebać System... coś ci świta? Naprawdę, kurwa, potrzebujemy twojej pomocy.

- Eeeocin? - wątły uśmiech pojawił się na otępiałej twarzy, ale oczy nadal pozostały tak samo obojętne. - Eebać systeeeee? Eee?

Nić porozumienia była nikła, niemniej jednak istniała. To budziło pewną nadzieję.
- O to chodzi. A teraz... Plastelina, muszę wiedzieć co się stało. Dlaczego tu trafiłeś? Kto wam to zrobił?

- Eee, eee, eheeheeee? - to chyba znów było pytanie.

Oczy rozjaśnił przez chwilę blask. Przez chwilę. Bo znów przygasły i zmatowiały, jak brudne szkło.

- Czym oni cię naćpali... dobra zacznijmy od czegoś prostszego. Kiwaj głową na tak albo nie. Dasz radę?
Pokiwał. A potem otworzył usta. Tak, że Patryk mógł zobaczyć połówkę języka. Reszta była ucięta. Albo odgryziona.

- Eueeiesz - wybełkotał.

- Ok, już łapię. Ci z Voivorodiny cię tak urządzili?

Kiwnął głową. Oczy matowe i szare, zmieniły blask.

- Pamiętasz kto to był? Znasz tych ludzi?

Kiwanie i kręcenie głową na przemian.

- Zenon Taterka był jednym z nich?

Drgnięcie, które mogło oznaczać wzruszenie ramion lub cokolwiek innego.

- Ehhh... Słuchaj Plastelina, oni na nas polują, paru już nie żyje, a mi się już kończą pomysły. Rozumiem, że ciężko to nazwać happy endem, ale udało ci się przeżyć. Rozgryzłeś to? Wiesz co zrobić, żeby się odpierdolili?

Przytaknięcie. Wolne, jakby niechętne. Błysk w oczach.

- Uusiesz zaebec eeszteee.

Wybełkotał prawie zrozumiale. Prawie jasno.

- Zaebeee... eezmieee!

Plastelina wyraźnie się podekscytował zapluwając pół brody i kawałek stołu. W jego oczach pojawiały się jakieś dziwne ogniki. Iskierki obłędu, które w każdej chwili mogły przerodzić się w coś więcej. W ogień szaleństwa i przemocy. Na otępiałą do tej pory twarz wypełzł dziwny, krzywy, straszny uśmiech. Okrutny ponad wszelkie wyobrażenie.

- Ooozumesz? Zaeeeebac! Eesztee.

- Rozumiem. Ale nie podoba mi się to, stary. Ni chuja mi się nie podoba.

Szaleńczy uśmiech był jedyną odpowiedzią, jakiej doczekał się Patryk.

- Ja pierdolę. - Na chwilę ukrył twarz w dłoniach, w końcu wziął się w garść i spojrzał na Mikołaja zmęczonym wzrokiem. - Ołtarz... Słyszałeś coś o ołtarzu?

Pokręcił głową. Przecząco.

- Ehh.. A wasi starzy? Też byli w to zamieszani?
Plastelina wzruszył kościstymi ramionami. Gawron mial dosyć, było mu słabo, w głowie miał pustkę. Istota na wprost niego była szalona jak marcowy zając. Zniszczona nieszczęściem, którego być może była współsprawcą. Legenda Jarocina powiedziała już co miała do powiedzenia. Przekazała dobrą wiadomość. Dała rozwiązanie. Jednozdaniową ewangelię według Świętego Plasteliny. Dwa słowa:

"Zajeb pozostałych".

- Dzięki stary. - powiedział Patryk po dłuższej chwili milczenia. - Chyba i tak dowiedziałem się więcej niż chciałem. Jeśli mogę ci jakoś pomóc...

Pytanie zawisło w powietrzu. Gdzieś w głębi duszy Gawron miał szczerą nadzieję, że zostanie bez odpowiedzi. Jednak był gotów jej wysłuchać, ile by ona nie trwała przy utrudnionym systemie komunikacji.
Na dziś miał dość. Dość psychopatów, dość psujących się pojazdów, dość krwi, miał ochotę znaleźć sobie przytulną wyścieloną pluszem izolatkę, zawinąć się w ciepły kaftan, dać się naćpać Prozakiem i spać...
Wkrótce. Na razie dał się wyprowadzić z psychiatryka i ruszył w drogę powrotną, do kolejnego szpitala, w którym zostawił półżywą Bułkę i dwójkę póki co mniej więcej całych przyjaciół. Pomału tracił jakąkolwiek nadzieję, że wyjdą z tego cało, ale może przynajmniej umrą razem.

Ravanesh 03-12-2012 19:30

Hirek z Patrykiem opuścili budynek szpitala a Wandzia rozmieniła niewielką kwotę pieniędzy na drobniaki i zajęła pozycje przy aparacie telefonicznym. Niestety Grzesiu nie odbierał. Zrezygnowana zwróciła się do pierwszej napotkanej pielęgniarki i próbowała ją wypytać o stan Teresy. Jaworska wyjaśniła jej, że Bułka, chociaż teraz była pacjentem pracowała też w tej placówce a wtedy pielęgniarka skierowała ją do kogoś, kto mógł wiedzieć więcej na temat Tereski.

Wandzia otrzymała informacje, że powstał jakiś problem z dostosowaniem dawki znieczulenia czy też narkozy i Buła raczej prędko się nie obudzi. Wszystko brzmiało dość niepokojąco, ale osoba, która udzieliła Jaworskiej tej wiadomości zapewniała, iż nic złego Tereski nie spotka. Po prostu dziewczyna pośpi sobie dłużej niż zakładano.


Zajęła swoje poprzednie miejsce w szpitalnym bufecie i przy szklance ciepłej herbaty zabrała się za wnikliwe czytanie pamiętników. Od razu doszła do wniosku, że ten, kto je pisał musiał być szalony. Po prostu obłąkany, bo nikt inny nie wypisywałby takich rzeczy. Niestety fakt, że on był szaleńcem nie oznaczał, iż rzeczy, które wypisywał nie były prawdą. Kiedy Wanda dotarła do fragmentu o wojnie uznała, że jej własne obserwacje i spostrzeżenia całkowicie się z tym pokrywają. Oczy zaczęły ja boleć od odcyfrowywania tego zawiłego i niestarannego charakteru pisma. Wtedy pielęgniarka uratowała ją od dalszych cierpień i oznajmiła, że Tereska się obudziła i będzie można z nią chwilę porozmawiać.


***


Rozmowa z Teresą dostarczyła Wandzie nowej pożywki do rozmyślań. Wandzia ze wstydem uświadomiła sobie, ze kompletnie zapomniała o swoim bracie, który przecież deklarował chęć przyjazdu do Miasta. Dziewczyna szybko dopadła do aparatu telefonicznego i wykręciła numer własnego mieszkania. Może Marcin już tam był i próbował się z nią skontaktować. Cisza w słuchawce zaprzeczyła tej tezie. Może i Marcin przyjechał do Miasta, ale w domu go nie było. Jeszcze raz wykręciła numer do Grześka. Nikt nie odebrał. Po raz trzeci już tego dnia wykręciła numer domu Agnieszki. Wprawdzie nie słyszała tych upiornych trzasków w słuchawce, ale także nikt nie odebrał. Jaworska odwiesiła słuchawkę i nerwowo zaczęła spacerować po korytarzu. Była w kropce. Nie wiedziała ile przyjdzie jej czekać w szpitalu a obiecała, że pójdzie się spotkać z ojcem. On mógł coś wiedzieć na temat jej brata, jeśli Marcin po przyjeździe się z nim skontaktował. Aleja Wyzwolenia nie była znowu tak daleko, więc Wandzia w końcu podjęła decyzję, że wyskoczy teraz na komisariat. Za godzinę powinna być z powrotem a Tereska i tak w tym czasie będzie odpoczywała. Nic złego nie powinno się stać. Wanda ogólnikowo poinformowała o swoich planach pielęgniarkę nie wdając się w szczegóły gdzie zamierzała pójść zapewniając tylko, iż niedługo wróci i będzie dalej czekała aż Bułka ponownie się obudzi.

Skorzystała z najszybszego w danych okolicznościach środka transportu, czyli taksówki i już chwilę później znalazła się przed budynkiem komisariatu.


Jaworska weszła niepewnie do komisariatu i zbliżyła się do dyżurującego funkcjonariusza.
- Dzień dobry. Miałam się stawić u sierżanta Piotra Kłosowskiego.

- Dowód poproszę - mruknął funkcjonariusz.

Wanda nerwowo wsunęła rękę do torebki i prawie na ślepo odszukała dokumenty.

- Proszę - podała policjantowi dowód.

Funkcjonariusz spisał dane do księgi wejść i wyjść oraz wypisał jej przepustkę. Spojrzał na dużą torbę.

- Rzeczy osobiste zostawiamy na dyżurce - poinstruował obojętnym tonem formalisty.

- Oczywiście, zaraz to załatwię - gorliwie obiecała dziewczyna.

Po zdaniu torby Wanda została przepuszczona przez ciężkie kraty, gdzie pojawił się mundurowy funkcjonariusz i zaprowadził ją do pokoju, w którym czekał niewysoki, chudy mężczyzna.

- Sierżant Piotr Kłosowski - powitał Wandę pokazując krzesło w małym, odrapanym pokoiku. - Proszę sobie spocząć.

- Dziękuję - Wanda usiadła i nie mogła się oprzeć wrażeniu jakby to ona sama była podejrzaną a nie tylko osobą spokrewnioną z taką.

- Więc ... sprawa jest ... trudna, pani Jaworska. Panno - poprawił się szybko. - Pani ojciec jest w stanie poważnie utrudniającym śledztwo. Czy on często nadużywa alkoholu?

- Panie - Wanda zawahała się nie bardzo wiedząc, jaki był obecnie odpowiedni sposób zwracania się do policjanta - sierżancie - dokończyła - Przez ostatnie sześć lat dość sporadycznie kontaktowałam się z moim ojcem i trudno mi powiedzieć jak teraz on się prowadzi, ale w dawnych czasach miał dość duże problemy na tym tle.

- Bo był pod ostrym wpływem alkoholu. Amok. Delirium. Stąd te agresywne zachowania. Na jakiś czas będzie musiał przebywać w odosobnieniu. Dostał też silne leki uspakajające.

- Rozumiem, ale mówił pan, że będę się mogła z nim zobaczyć.

- Jak najbardziej. Może widok kogoś bliskiego poprawi jego stan. Zależy nam na wyjaśnieniu powodów postępowania pani ojca.

- Mam spróbować wypytać go o coś szczególnego?

- Ogólnie, jak to mówimy my, policjanci, rzucić odrobinę światła na sprawę.

- Oczywiście. Postaram się do niego dotrzeć.

- Dobrze. - Sięgnął do słuchawki ebonitowego telefonu, wykręcił numer i kiedy uzyskał połączenie rzucił w słuchawkę. - Sierżant Kłosowski. Weźta naszego mistrza siekiery do pokoju widzeń, co. Będę tam za dziesięć minut. Z dokumentami. Jasne.

Potem odłożył słuchawkę i spojrzał na Wandę.

- Potrzebuję dwie minutki i możemy iść. Te cholerne papierki.
Wyjął jakiś bloczek, wziął długopis i zaczął wypełniać jakiś formularz starannie kaligrafując litery. Z jakimś wręcz nabożnym skupieniem. Końcówka języka wysunęła mu się z ust, przez co wyglądał jak nieco przerośnięty stwór z nordyckiej mitologii.

- Już - powiedział sierżant stawiając z hukiem pieczątkę i składając podpis. - Możemy iść.

Wstał. Wyszli z pokoju i szli przez ponury, odrapany, zimny korytarz. Wandzie wydawało się, że cienie na ścianach układają się w dziwaczne znaki. Wydawało jej się też, że w bocznych korytarzach przesuwają się na granicy widoczności jakieś widmowe postacie. Raz czy dwa była wręcz pewna, że ktoś stoi i obserwuje ją w cieniu. I widziała krew. Sączyła się spod kilku mijanych drzwi.
Nagle zza zakrętu wybiegł jakiś okrwawiony mężczyzna w poszarpanej, ubabranej krwią koszuli. Pędził prosto na nich z przerażaniem, jakby przed kimś uciekał. Wanda widziała, że zbieg ma skute kajdankami ręce.

Jaworska cała się spięła, kiedy zobaczyła biegnącego mężczyznę. Wydawał się taki realny, ale prowadzący ją sierżant Kłosowski w ogóle nie zwrócił na niego uwagi. Albo takie gonitwy po korytarzach były tutaj na porządku dziennym albo dziewczyna znowu doświadczała omamów. Przypomniała sobie wypadek samochodowy i reakcję pielęgniarzy pogotowia. Nie chciała żeby uznano ją za wariatkę, ale nie mogła nie zareagować, bo obraz zdawał się rzeczywisty. Nieświadomie zwolniła kroku i już całkiem świadomie skryła się całkiem za plecami Klosowskiego. Gdyby uciekający mężczyzna był prawdziwy to najpierw wpadłby na sierżanta. Poza tym skazaniec miał skute ręce, więc w razie, czego mógł ich, co najwyżej wywrócić. Nie powinien być w stanie wyrządzić Wandzie krzywdy.

Za uciekinierem pojawił się policjant z pistoletem w ręce. Strzelił. Uciekinier rozłożył ręce z krzykiem i upadł, ale nim dotknął podłogi rozmył się, niczym dym na wietrze, podobnie jak i mundurowy, który go zastrzelił.

Na dźwięk wystrzału Wanda skuliła się odruchowo i całkiem zatrzymała, próbowała zasłonić uszy rękoma, ale nie zdążyła. Huk przebrzmiał a postacie znikły. Jaworska wolnym tempem ruszyła za przewodnikiem wbijając spojrzenie w podłogę w miejscu gdzie padł postrzelony mężczyzna. Po wizji nie pozostał żaden ślad.

Szli dalej ponurymi korytarzami, aż dotarli do jakiegoś bocznego, jeszcze bardziej złowieszczego skrzydła. Kłosowski poprowadził ją w dół, do podpiwniczenia. Zapewne na poziom aresztów. Śmierdziało tutaj wilgocią i lekko kanalizacją.

Zatrzymali się przy drzwiach, których pilnował kolejny, bardzo młody funkcjonariusz. Mężczyźni wymienili się dokumentami i po chwili Kłosowski otworzył wejście do pokoju, w którym siedział jej ojciec. Ubrany w szary dres aresztanta, nieogolony, wyraźnie wymęczony, sprawiał żałosne i pogardy godne wrażenie.

Wanda ujrzała ze zgrozą, że oczy i usta jej ojca zaszyto grubą, czarną nicią. Zaschnięta krew tworzyła mozaikę czerni na zarośniętej twarzy.
Ręce ojciec miał skute z tyłu, za krzesłem, na plecach. Wanda ujrzała krople krwi spływające zapewne po palcach ojca, skapujące na posadzkę i tworzące kałuże krwi za jego plecami.

- Proszę. Może pani spróbować do niego dotrzeć. Będziemy tuż za drzwiami.

Dziewczyna spojrzała na policjanta z niedowierzaniem. Czy to był chory, obrzydliwy żart z ich strony? Jak mogli tak potraktować swojego aresztanta? Jak mogli kpić sobie z niej i jej ojca? Ale żaden z nich nie wybuchnął ohydnym rechotem i zdawali się całkowicie ignorować stan, w jakim znajdował się Jaworski.

- Czy można by było go rozkuć na czas rozmowy? - Zaryzykowała pytanie.

Jeśli oni nie dostrzegali tych nici i całej tej krwi a ona je widziała to, co to mogło oznaczać.

- Raczej nie - pokręcił głową. - Procedury bezpieczeństwa. Rozumie pani.

- Chociaż jedną rękę - prosiła dalej.

Policjant zmarszczył brwi. Ale posłuchał prośby Wandy i po chwili kajdanki zostały zdjęte. Na ojcu nie zrobiło to jednak wrażenia. Siedział, bez ruchu, jak wcześniej.

- A mogłabym dostać kartkę papieru i coś do pisania? Może tak będzie mu lepiej mi coś przekazać? - Wanda odważyła się prosić dalej.

- Wolelibyśmy uniknąć sytuacji, w której zostanie pani zaatakowana długopisem - ton głosu policjanta wyraźnie sugerował, że raczej nie ustąpi.

- Dobrze - dziewczyna odpuściła - Spróbuję z nim porozmawiać.

Nie czekając aż policjanci opuszczą pomieszczenie podeszła do ojca i delikatnie dotknęła jego dłoni. Chciała nawiązać z nim kontakt, ale także sprawdzić skąd brała się skapująca po jego rękach krew.

- Tato. - Nawet w takich okolicznościach ciężko jej było wymówić to słowo - To ja Wanda.

Nagle Jaworska przypomniała coś sobie.

- Jeśli cały czas jest w takim stanie to skąd wiedzieliście, że chciał ze mną porozmawiać - zapytała policjantów.

- Na początku miotał się straszliwie. Wrzeszczał. Krzyczał, Groził. Wywrzaskiwał pani imię. Wanda. Wanda. Jak obłąkany. Szybko poszukaliśmy kogoś o tym imieniu w jego najbliższym otoczeniu i ustaliliśmy, ze ma córkę o tym imieniu. Po godzinie od aresztowania pani ojciec przestał się wydzierać. I jest taki, jak teraz. Z tym, ze czasami zaczyna zachowywać się agresywnie. Próbuje atakować, gryźć, stąd te środki zapobiegawcze.

Wanda pokiwała tylko głową i znowu zwróciła się do ojca.

- Tato. To ja. Wanda - złapała go delikatnie za dłoń próbując przyjrzeć się, skąd bierze się na niej krew.

Ze zgrozą i obrzydzeniem zauważyła drut kolczasty owinięty wokół nadgarstków ojca, dosłownie wrastający w ciało. Widziała nawet, że to paskudztwo kaleczy ciało tak głęboko, że dosłownie przebija się do żył człowieka, wrasta w nie, jak drugi, kolczasty krwioobieg.

- Chciałeś ze mną się widzieć. Słyszysz mnie? - Próbowała zwrócić jego uwagę.

Ojciec nie zareagował ani na dotyk, ani na głos Wandy. Siedział nieruchomo i sztywno, jednak z opuszczonymi ramionami. Jednak Wanda zauważyła, że jego usta poruszają się słabo, próbują przerwać opór nici, którymi są zszyte. Ze spierzchniętych warg, spękanych i pokrwawionych wydobywał się cichy, niemal niesłyszalny szept.

Poczekała, aż policjant wyjdzie z sali, a potem sięgnęła dłonią do twarzy ojca. Znalazła kawałek nitki, chwyciła ją w drżące palce i zaczęła usuwać. Nić wychodziła z rany powoli, powodując, że jej ojciec drżał nerwowo, ale w końcu usta miał wolne. Wolne, lecz całe zalane krwią.

Po ustach przyszła kolej na oczy. Wanda powtórzyła operację, ale tutaj czekała ją niemiła niespodzianka. Nici nie chciały puścić. Oczy ojca pozostawały zaszyte i nie była w stanie nic na to poradzić bez narzędzi chirurgicznych lub przynajmniej jakiegoś nożyka.

Ale osiągnęła przynajmniej tyle, że ojciec otworzył usta i zaczął mówić. Cicho, przez spierzchnięte gardło, ale to, co powiedział, postawiło włosy na karku Wandy. Gdyby mogła, zamknęłaby też oczy, by nie widzieć twarzy mówiącego i zatkała uszy, by nie słyszeć tych wyszeptanych słów.

Ale nie mogła tego zrobić. Musiała wysłuchać tych kilku strasznych słów. I wysłuchała, brzydząc się nie tylko tym, który je wypowiedział, lecz również samą sobą.

Armiel 03-12-2012 22:27

Cytat:

Cierpienie dzieci jest naszym gorzkim chlebem, ale bez tego chleba zginęlibyśmy z głodu duchowego
Albert Camus „Dżuma”

Cytat:

Zewsząd śmierć wyziera blada,
Kwiat po kwiecie mrze.
Trudno wskrzeszać to, co pada
Bóg tak chce.
Prysło złudzeń marne koło,
Zgasły oczy Twe.
Na grób zimne skłońmy czoło
Bóg tak chce.
napis na nagrobku - Kraków Cmentarz Rakowicki, 1917


Grzegorz Wichrowicz


Prosto z kościoła Grzegorz skierował się na Węglową. Do miejsca, które musiało skrywać jakąś ponurą historię. Miejsca, w którym zaczęło się to piekło, w którym teraz żył.

Ale czy żył na pewno? Czy żył naprawdę? Im dłużej o tym myślał, im więcej dziwactw dostrzegał na ulicach – cieni, odmienionych budynków czy też istot, których nie powinno być – tym bardziej był pewien, że nie oszalał. Że właśnie budzi się z jakiegoś długiego snu. Albo, niczym jaskiniowiec, pierwszy raz dostrzega światło na niebie. Blask, który świeci tak wysoko, że trudno mu go pojąć swoimi dopiero, co przebudzonymi zmysłami.

Dwa przystanki przed celem popsuł się jakiś tramwaj i zablokował linię.
Chcąc nie chcąc Grzegorz musiał opuścić przytulne i suche wnętrze tramwaju. Ale nie był na tyle głupi, by po zmroku iść samemu zalewanymi deszczem ulicami. O nie. Mimo, że większość ludzi opuściła przystanek i tylko nieliczni pasażerowie, tak jak on, postanowili czekać aż MZK upora się z awarią i tramwaje ruszą dalej. Grzegorz nie miał zamiaru ryzykować. W tłumie czuł się odrobinę pewniej. Czy to znów przemawiał przez niego ów zapominany instynkt stada. Atawistyczny ryt behawioralny. A może, po prostu, Grzegorz się bał.

Siedział i czekał, słuchając narzekania pary staruszek.

- Za Jaruzelskiego to był , pani, porządek – mówiła jedna do drugiej. – A tera, pani, to strach na ulicę wyjść. Słyszała pani. Tutaj, niedaleko, ten chłopak, co go znaleźli poćwiartowanego.

Słowo „poćwiartowany” staruszka powiedziała z niejakim smutkiem.

- Pani – odpowiedziała druga. – Pani mi nie mów. Ja na Wołyniu mieszkała, kiedy banderowcy tam grasowali, pani. Z rodziną do Polski my uciekli.

- A może to i jacy Ukraińcy, wie pani. Różnie ludzie gadają.

- Może. Pewnie jakieś bandyckie porachunki. A o tej dziewczynie, co ją spaloną w lesie dzisiaj znaleźli to już pani słyszała?

Grzegorz drgnął. Mimo chłodu, jaki panował wokół, zrobiło mu się nagle gorąco.

- Nie, jeszcze nie słyszałam? A co się stało?

- No. Milicjanty lasy przeszukają. Z psami. Pono sataniści, pani. Głowę jej siekierom rozbiły, a potem polali benzynom i podpalili.

Druga staruszka się przeżegnała.

- Jak banderowcy – pokręciła głową staruszka. – Za Jaruzelskiego nic takiego by się nie wydarzyło. Po co tym młodym ten zachód był potrzebny. Źle im było. Źle.

Z turkotem na przystanek wjechał tramwaj i ludzie ruszyli zająć miejsca. Linia została odblokowana. Ale coś go zatrzymało w drodze do tramwaju.


Hieronim Bułka


- Basiu – Hieronim podszedł w stronę zmasakrowanej, krwawiącej koleżanki.
Inne widma jakby zblakły, jakby ustąpiły pola Zielińskiej.

Dziewczyna spojrzała na Hieronima przepełnionymi bólem i żalem oczami. Jej twarz pozostał jednak bez wyrazu. Niczym trupia maska.

Wyciągnięte palce Hirka poczuły jedynie zimno i pustkę. Ale tylko przez chwilę.

Bo za chwilę od opuszków przeszył Hieronima dziwny impuls. I nagle poczuł całym ciałem potworny ból. Ból łamanych kości! Ból rozrywanych wnętrzności! Ból rozbijanej czaszki! Ból piły wrzynającej się w mięśnie karku!

Jego uszy zaatakowały wrzaski bólu. Potworne, wręcz nieludzkie krzyki torturowanych bez litości i mordowanych, jak bydło ludzi.

Usta Basi otworzyły się, jakby dziewczyna chciała coś powiedzieć, lecz spomiędzy warg wylały się jej jedynie strumienie gęstej, czarnej krwi. Bladą twarz przecięły niewidzialne ostrza. Gardło rozdarło kolejne.

Hieronim zachwiał się. Poleciał do tyłu. Wpadł na regał z książkami, zrzucając kilka z nich na podłogę. Po chwili zapadł się w ciemność. Uczucie, które znał od pewnego czasu bardzo dobrze.

- Krakowska 12 – usłyszał jakieś głosy. – Nie idź tam. Nie bez ....

A potem była już tylko ciemność.



Teresa Bułka - Cicha


Znała ten szpital bardzo dobrze. Spędzała w nim tyle czasu, ze niekiedy czuła się do niego przywiązana. Jakby ten ponury gmach stanowił jakąś mistyczną kotwicę pomiędzy jej życiem, a .... a czymś innym. Czymś nieuchwytnym. Czymś, co zaczynała dostrzegać wokół siebie.

Widziała okaleczonych ludzi wędrujących korytarzami. Pacjentów zżeranych przez choroby roztaczające się zgnilizną przez ich ciała. Pacjentów, których twarze przypominały opasłe maski samo - zadowolonych satyrów. Cały konglomerat okaleczonych, na pół realnych, a może właśnie na pół nierealnych postaci. Pacjenci, lekarze, pielęgniarki i odwiedzający byli niczym korowód tancerzy ze snu jakiegoś naprawdę powalonego na mózg szaleńca.
W końcu musiała zamknąć oczy, by nie widzieć tego wszystkiego. Potworów – ludzi oraz krwi i śluzu ściekającego po ścianach.

- Śpisz, Basiu – troskliwy, pełen współczucia głos niewidzialnej koleżanki wyrwał ją z odrętwienia. – Jesteśmy u twojego sąsiada.

Teresa otworzyła oczy i dostrzegła ... salę szpitalną z dwoma łóżkami. W jednym leżał wychudzony mężczyzna. Najwyraźniej w stanie terminalnym. Prawdopodobnie po ostrym wylewie. To nie był Taterka.

Ten leżał na drugim łóżku. Podpięty pod kroplówkę. Wynędzniały. W zwykłej, pasiastej, szpitalnej koszulinie, nakryty do piersi kołdrą.
Nie ruszał się, ledwie oddychał.

A z jego ciała wyrastały, niczym wybujała roślinność, ostre zwoje kolczastego drutu. Wyrastały z klatki piersiowej, wychodziły z ciała, oplatały całą podłogę, sufit, ściany, pacjenta leżącego na łóżku obok. Wychodziły przez okna, przez drzwi. Wylewały się, niczym potworna, piekielna, niewidzialna, metalowa roślina dalej poza szpital. Na Miasto.

I wtedy go zobaczyła. Poznała go od razu. Zenon Taterka. Stał w rogu sali. Ubrany w ciemny mundur. Uśmiechnięty. Wpatrywał się w nią pustym, złym, przerażającym spojrzeniem. Podobnym do tego, jakie widywała u rekinów na filmach przyrodniczych.

Dłonie mężczyzny spoczywały na ramionach Antka. Szczególnie jedna z nich zwróciła uwagę Teresy. Poczerniałe paznokcie, jakby ubrudzone zakrzepłą krwią ofiar. I ostrze zamontowane na dziwacznej rękawicy. Jego klinga oparta na gardle Antka.


Taterka nic nie mówił. Podobnie, jak jego ciało, leżące w łóżku, oddychał wolno, prawie niezauważalnym oddechem.

- Jeden ruch. Tylko jeden ruch mojej dłoni, a gówniarz umrze – powiedział jej dawny sąsiad.

Zna la ten głos. Słyszała go już z ust Pawła. Na kilka chwil przed tym, jak ....
Tym razem wiedziała, że kimkolwiek jest Taterka, nie rzuca słów na wiatr.


Wanda Jaworska


Wanda poczuła na policzku powiew zimnego powietrza.

Zorientowała się, że stoi na ulicy. Padał deszcz. Widziała jego krople w blasku świecących żółtym blaskiem, ulicznych latarni.

Nie pamiętała, jak znalazła się na ulicy. Nie pamiętała, jak opuściła komisariat. Nie pamiętała, jak odebrała plecak ze sztyletem. Nie pamiętała nawet słów ojca, ale kiedy pomyślała o nich, znów poczuła dziwną słabość w brzuchu. Niesmak, jakby za chwilę miała zwrócić posiłek.

Obok niej przejechał jakiś samochód. Za szybko i za szybko i woda z kałuży ochlapała Wandę prawie do połowy. Ten przykry wypadek wyrwał ją ze stanu katatonicznego zdumienia, w którym się znajdowała.

Teraz odkrywała na nowo ulicę Miasta. Poznawała nawet okolicę. Była dwa skrzyżowania od komisariatu. Nadal jednak nie pamiętała, jak się tutaj znalazła.

I wtedy ich ujrzała. Stali po drugiej stronie ulicy. Troje. W ciężkich płaszczach ociekających wodą. Wyraźnie widziała zwierzęce, świńskie łby. Zamiast głów. Widziała gorejące, żółte ślepia.

Widzieli ją. Znaleźli! Tego była pewna.

Nie tracili czasu. Nad wyraz szybko i zwinnie wbiegli na ulicę. Jeden z nich dosłownie przeskoczył przez maskę jakiegoś trabanta, zeskakując po drugiej tronie – cały i zdrowy. Widziała, jak woda bryzga spod ich ciężkich, wojskowych buciorów.

Spanikowana, odwróciła się w stronę, w którą powinien znajdować się komisariat. I serce zabiło jej jak szalone. Ujrzała kolejną dwójkę świnio – głowych biegnącą w jej stronę chodnikiem.

Nie kryli się specjalnie. Nie zależało im najwyraźniej.

Albo jej się wydawało, albo już słyszała ich paskudne, zwierzęce kwiczenie. Drapieżne. Jakieś takie, wygłodniałe. I przypomniała sobie, że gdzieś tam czytała, że świnie potrafią zjeść wszystko. Nawet człowieka.

Czas zdawał się zatrzymać w miejscu. Torba ze zdobyczami z hotelu „Piast” ciążyła, jak nigdy. Teraz nie miało już znaczenia, co powiedział jej ojciec.
Teraz liczyło się tylko uciec przed tą watahą ludzi – bestii. Przed Voivorodiną. Ale jaką miała na to szansę ona, Wanda Jaworska, która przecież nigdy nie była specjalnie asem na WF-ie?

- Oddaj nam to – wydawała się rozumieć ich zwierzęcą mowę. – A pozwolimy ci żyć.


Hieronim Bułka


Ocknął się pierwsze, co widząc nad sobą, to wielki dekolt. I rowek między piersiami.

- Odsuńcie się – grzmiała właścicielka owego dekoltu. - Nie widzicie, jaki on blady.

Powoli zaczął dostrzegać więcej rzeczy. Zaciekawione twarze – niektóre zaciekawione, inne rozbawione, a jeszcze inne przestraszone.
Ktoś pomógł mu wstać. A potem posadził na krześle. Ktoś inny podał mu szklankę z wodą.

- Nieźle nas wszystkich wystraszyłeś.

Właścicielką obfitego biustu okazała się być opiekunka czytelni, babeczka po pięćdziesiątce o imieniu Alina, przez studentów nazywana, nie bez powodu, Cyceliną.

- Moim zdaniem – pani Cycelina mówiła do Hirka tonem troskliwym, prawie jak matka – powinien pan dać sobie już na dzisiaj spokój. Pojechać do domu i położyć się spać. Ale najpierw napić się kakao. Nie ma nic lepszego na osłabienie, jak kakao.

Sądząc po obfitościach, jakich Cycelinie nie brakowało w wielu miejscach, nie tylko w zawartości wypychającej stanik, ale też biodra, boki i ramiona, pani Cycelina pijała kakao na garnuszki.

- Może wezwać karetkę – zasugerowała jakaś dziewczyna z troską w głosie.

Hirek ją znał. Studiowali razem. Nazywała się Paulina i nigdy ze sobą jakoś specjalnie nie trzymali. Może dlatego, że on był lubiany, a ona zawsze wydawała się dziwna – trzymająca z boku.

Hirek spojrzał w jej stronę i zamarł. Ujrzał bowiem obrożę z drutu kolczastego opalającą gardło dziewczyny, raniącą skórę do krwi. I podobne „bransolety” spinające niczym kajdany szczupłe, wręcz chude przedramiona dziewczyny.



Patryk Gawron



Patryk wracał zamyślony i zmęczony. Niemalże przysypiał w autobusie. Sytuacji nie poprawiał ani zmrok, ani miejsce, w którym ostatnio był. Czuł się wymęczony, wręcz wyżęty, jak stara ścierka.

Zbyt zmęczony, żeby myśleć wysiadł na przystanku przesiadkowym i poczłapał, nie zważając na deszcz, w stronę wiaty tramwajowej, przy której tłoczył się tłumek rozmytych kształtów.

Właśnie podjeżdżał jakiś tramwaj. Odruchowo przebiegł przez ulicę, o mało nie wpadając pod koła jakiegoś fiata 125p, który jednak jechał na tyle wolno, że Gawron przemknął przed jego maską, zanurkował pod łańcuchem odgradzającym przystanek tramwajowy od ulicy i wtedy zorientował się, że to nie jego numer. Tylko tramwaj jadący w stronę Węglowej.

I wtedy go zobaczył. Grześka Wichrowicza. Skulonego, przemokniętego, ale na pewno jego.

- Grzechu! – wydarł się na całe gardło.

Co jak co, ale słuch Wichrowicz miał dobry. Przestał utykać w stronę tramwaju i odwrócił się.



Patryk Gawron i Grzegorz Wichrowicz


- Cześć Patryk – powiedział Wichrowicz i na jego twarzy pojawił się wyraz ulgi i chyba nawet czegoś, co można było nazwać radością.

Tramwaj zamknął drzwi i z turkotem potoczył się w swoją stronę.

I wtedy go zobaczyli. Mężczyznę stojącego nieco na uboczu. Średniego wzrostu, prawie drobnego, w ciemnym płaszczu i z długimi włosami przyklejonymi do twarzy. Stał i wyraźnie ich obserwował. Nieruchomo. Kojarzący się obu jak jakiś drapieżnik. Nocny myśliwy.

Nim zdążyli cokolwiek powiedzieć, mężczyzna zniknął, a w miejscu gdzie stał do lotu poderwało się ... kilka ciemnych, sporych rozmiarów ptaków. Gawronów lub wron. Cholera wie. Nikt z nich nie był ornitologiem, a poza tym, serca biły im jak szalone. Ten „ptasznik” wydawał się być naprawdę groźnym sukinsynem. Taki, który bez trudu rozsmarowałby ich obu na chodniku i bez cienia emocji przyglądał się, jak deszcz spłukuje z cementu ich krew.

liliel 11-12-2012 10:00

Nine Inch Nails - Leaving Hope - YouTube

Już się z nimi oswoiła, ze swoimi oczami. W pewnych przypadkach pokazywały mniej, w innych więcej. Teraz na ten przykład widziała Tereska dwóch Zenonów Taterka. Jednego starego, zwiotczałego, pod aparaturą podtrzymującą życie. I tego drugiego, mrocznego i niebezpiecznego chociaż przecież bezcielesnego. I ten stał w rogu sali trzymając dziwaczną rękawicę opatrzoną ostrzem na gardle jej jedynego ukochanego dziecka.
Westchnęła. Na więcej nie miała siły. I zrozumiała, że po prostu jest na przegranej pozycji.
- Siostro - chciała zacisnąć palce na oparciach wózka inwalidzkiego ale ledwie musnęła metal. - Zostawi mnie siostra na kilka minut? Chciałam... pomówić z panem Zenonem.
Zamiast na podłączonego pod aparaturę pacjenta wpatrywała się zawzięcie w przeciwległy kąt.
Kiedy pielęgniarka wyszła Teresa zwróciła się do mordercy Serbów.
- Czego chcesz? - nie była w odpowiedniej pozycji na wygłaszanie gróźb lub choćby negocjacje. I nie miała na nie siły. Chciała mieć to wszystko za sobą. Po raz pierwszy było jej prawdziwie i zupełnie wszystko jedno co się stanie z nią, a nawet z Hirkiem, Gawronem, Wandą i Grześkiem. Niech już ich wszystkich zamordują i nie mieszają w to Antka.
- Ciebie. To oczywiste. Ciebie i inne nam ofiarowane dzieci.

- Kto nas ofiarował? Nasi rodzice? Jakim prawem? - zapytała bo to jednak jej się w głowie nie mieściło. Jak można zrobić coś tak potwornego własnemu dziecku? Krwi ze swojej krwi? Ciału ze swojego ciała? Duszy z własnej duszy...

- Najstarszym z praw. Prawem ojców. Prawem matek. Prawem silniejszego.
Blady uśmiech wykrzywił złą twarz Taterki. - Czcij ojca swego i matkę swoją. Znasz to przykazanie. Nawet, jeśli jest złem. Czcij. Szanuj.
Uśmiech znikł z twarzy.

Mimo iż każda komórka w jej ciele szarpnęła się w wyrazie protestu to głos jej nie zadrżał.
- A co z innymi przykazaniami? Na przykład nie zabijaj? Widziałam twoje zdjęcie w dole pełnym trupów więc to chyba nieodpowiedni moment mówić o Bogu i jego prawach. Puść mojego syna.

- Niby dlaczego? Lubię zabijać dzieci. Szybciej idzie.
I znów dostała olśnienia. Zenon Taterka jest nie tylko złem samym w sobie. Jest złem odpowiedzialnym za ich cierpienie, za śmierć ich przyjaciół. To od tego zasuszonego ciała pogrążonego w śpiączce wychodziły sploty kolczastego drutu i rozlewały się po mieście. Podczas gdy reszta biegała po mieście w poszukiwaniu remedium na świniogłowych ono leżało pod ich nosem. W szpitalu o który każdy z nich otarł się ostatnio kilkakrotnie.

- Nie rób mu krzywdy - palce po raz wtóry chciały zacisnąć się na poręczy wózka ale były tak omdlałe, że nawet nie drgnęły. - Proszę...

- Co mi po twoich prośbach? - fantom wyszczerzył się drapieżnie.

- Czy mogę cię od tego... odwieść? - Teresa wlepiła oczy w chłopca i uśmiechnęła się do niego uspokajająco tak jak zwykła to czynić zawsze gdy się bał. Ale oczy Antka były puste. Mętne. Sytuacja do niego nie docierała, jakby był na mocnych lekach albo, bardziej adekwatne - lunatykował.
- Wszystko w porządku kochanie? - zwróciła się do dzieciaka. Ale Antek nie odpowiedział.

- Możesz - uśmiechnął się blado. - Weź nóż i poderżnij gardło jednemu z tych, na których polujemy. Sama. Bez mojej ... pomocy.
Zachichotał złośliwie i bezdusznie.
- Zabij. A uwolnimy twoje dziecko. Będzie żyło dalej. Co prawda bez matki, ale to chyba dla niego nawet lepiej.

- Kogo mam zabić? Między kim mogę wybrać? Sprecyzuj, wymień z imienia i nazwiska. - Teresa miała nadzieję, że padnie imię kogoś więcej niż dzieciaków z Węgielnej a w ten sposób łatwiej będzie znaleźć łączący ich wszystkich punkt.

- Sama wiesz. Twój brat, Wanda Jaworska, Patryk Gawron, Grzegorz Wichrowicz no i ty. Została was piątka smakołyków w tej pysznej restauracji.

- Jak mam ci ufać, że jeśli to zrobię... jeśli kogoś z nich zabiję moje dziecko nie ucierpi? Przekonałam się, że sam lubisz zabijać, skąd mam wiedzieć czy po wszystkim odmówisz sobie tej przyjemności?

- Zaufasz czy nie. Twoja sprawa. Nie moja. To twój bachor, nie mój.

- Po prostu... Nic mu nie rób. Zrobię to czego żądasz. Ale daj mi słowo, że nie zrobisz mu krzywdy.

- Masz dobę. Potem zarżnę bachora, jak prosiaczka na święta. Lub Serba. - Uśmiechnął się zimnym, bezdusznym uśmiechem. - Zarżnę i ty będziesz temu winna. Pamiętaj.

- Zrobię co chcesz. Zrobię... - łzy nie napłynęły do oczu. Nie chciała dać mu satysfakcji. - Ale jeśli jemu spadnie włos z głowy to najpierw wypatroszę tą marną ludzką powłokę, która tutaj dogorywa a później znajdę cię choćby w samym piekle, rozumiesz?

Odpowiedzią było jedynie zimny wzrok.

Teresa spuściła głowę i czekała na powrót pielęgniarki. Ta odwozła ją do jej sali, pomogła przenieść na wąskie szpitalne łóźko i zaaplikowała dożylnie jakieś leki. Nawet nie pytała co konkternie.

Długo leżała pogrążona we własnych czarnych myślach. Taterka nie pozostawił jej wyboru. Musi to zrobić. Dla Antka...
Ale czy tego chciałby od niej jej syn? Będzie później żył z piętnem matki morderczyni, Za pierwszym razem, z Krzysztofem Cichym, to był wypadek. Z Dziarą to nie była ona. To Taterka, na identycznej zasadzie jak wlazł w ciało Pawła. Ale teraz... To by była całkowicie jej wina. Wielki ropiejący wrzód na jej sumieniu...

Chciało jej się płakać, kopać, gryźć i młócić ramionami co popadnie. Ale ani drgnęła. Wycieńczony organizm jedyne na co chciał jej pozwolić to kolejna niekontrolowana drzemka. Doszedł jeszcze ten nerwowy uścisk na mostek. Ciężar, który miał jej towarzyszyć i przypominać jak niewiele pozostało jej czasu.

Harard 12-12-2012 18:40

Hirek przez dłuższą chwilę patrzył na tych ludzi i mrugał oczami. Nie znikali, nie mieli ... stygmatów tego szaleństwa na sobie. Był w bibliotece, w swoim świecie. Chyba. Nie był już pewien niczego, rzeczywistości przenikały się nawzajem, stwory przelewały się z Stamtąd do naszej. A może na odwrót. Baśka... Poczuł przez moment i nie miał wątpliwości co to było. Cierpienia tych ludzi o których czytał, których widział na czarno-białych zdjęciach. Mordowanych Serbów wśród krwi i szaleństwa ustaszów. Dotknięcie Basi wyzwoliło to wszystko, ona teraz to przeżywa?
Hirek wzdrygnął się, jęknął. Popatrzył wokół trochę przytomniej. Zna ją, tą też. Paulina, z grupy i proseminarium. Zawsze cicha i smutna, teraz widział dlaczego. Spętane dłonie i szyja.
- N-nic mi nie jest... Za dużo... – wykonał gest ręką nie bardzo wiedząc jak zakończyć to zdanie. – Paulina, prawda? Pomożesz mi? Muszę zaczerpnąć świeżego powietrza.
Pokręcił głową na kolejne próby matkowania piersiastej kobiety.
- Naprawdę nic mi nie jest. - spojrzał prosząco na dziewczynę
- Jasne - powiedziała Paulina, jednak z pewnymi obawami. - Potrzebujesz świeżego powietrza. Zdecydowanie potrzebujesz.
Pomogła mu się podnieść.
Wstał, starając się nie patrzeć na obrożę na szyi dziewczyny i okowy na nadgarstkach. To wszystko oplatało i przenikało ludzi w naszym świecie. Promieniowało i sączyło jad w ludzkie umysły. Podtrzymał się jej ręki. Z jednej strony był słaby jak dziecko, brzuch bolał go co prawda dużo mniej ale z siłami nie było dobrze. Z drugiej chciał dotknąć... Sprawdzić czy poczuje zimny metal pod palcami. Czy może znowu coś przeskoczy... Wspomnienia cierpienie i ból.

Paulina wyprowadziła go na główny hol, gdzie pomiędzy segregatorami klasyfikacji dziesiętnej stało kilka stolików i krzeseł do wypisywania fiszek. Posadziła go na jednym z nich i wtedy dotknął jej nadgarstka, w miejscu, w którym wystawały cierniowe kolce.
Poczuł ból. Obojętny, piekący ból rozcinanego żyletką ciała. Głęboko. Do krwi. W formie niezauważonego protestu. I poczuł jej żal. Gorycz istnienia. Wręcz wylewającą się z tej niewidzialnej bransolety na niego. Śmierć ojca, kiedy Paulina była mała. Potem gwałtowna choroba młodszego brata - nowotwór z przerzutami. Zabijający chłopca w wieku jedenastu lat, kiedy ona miała piętnaście. Matka walczyła. Miała jeszcze dwie córki. Aż trzy lata temu jakiś zwyrodnialec zgwałcił i zamordował jedną z nich. Siostrę Pauliny. Matka dalej walczyła. Ale dwa lata temu zdiagnozowany rak płuc posłał ją w objęcia śmierci, do reszty rodziny. I wtedy Paulina wzięła żyletkę i przecięła sobie żyły. I dopiero wtedy poczuła, jak bardzo zniewolona jest tym życiem i jak bardzo chce żyć. Kiedy, wraz z wypływającą z nią krwią, odpłynął żal i gniew za niesprawiedliwość, jaka ją spotkała. Pozostał smutek i ból. Oplatający jej ciało i duszę. Ale żyła. Żyła i miała zamiar skończyć studia, znaleźć pracę i pomagać tym, których los kopnął w dupę.
Wszystko o spłynęło na Hirka w jednej, gwałtownej, wręcz brutalnej chwili. Jakby zanurzył się we wspomnienia pomagającej mu teraz dziewczyny. W jej morzu czy też nawet oceanie boleści i nieszczęść.
- Posiedź tu chwilę. Potem chyba musisz coś zjeść. Kiedy ostatnio jadłeś?

- Przykro mi. Nie wiedziałem... – spojrzał w jej oczy ale zaraz opuścił wzrok. Słowa wypadły z niego bezwiednie, nie powinien przecież tego mówić jednak ból dziewczyny obezwładniał. Tak jak ten poprzedni wyzwolony przez dotyk Basi. Wiedział teraz że to prawda... Ona cierpi nawet po śmierci. Krakowska 12... tak słyszał od głosów wirujących wokół niej. Nie idź tam bez... czego? Coś mu chciały przekazać, ale on skupiony na bólu i porażony jego ogromem nie pamiętał nic więcej. Podniósł znowu głowę i spojrzał na dziewczynę.
- Dziękuję. – uśmiechnął się blado. – Już mi lepiej. Jadłem... Nie pamiętam.
Wyjdzie na wariata. Musiał się ogarnąć, metalowe okowy na dziewczynie przykuwały wzrok.
- Dziękuję ci naprawdę. Nie wiele potrzeba by choć trochę człowiekowi pomóc. Choć na chwilę.

Poczuł zimny metal, był tego pewien. Skoro potrafił tego dotknąć to może... Wyciągnął rękę w kierunku jej dłoni tak by wyglądało to na pokrzepiający i dziękujący gest. Może uda się spróbować jakoś to odczepić...
- Chodź - dźwignęła go, kiedy już odpoczął na tyle, by iść dalej.
Jej dłonie nadal opinała demoniczna bransoletka. Niestety. Nie potrafił jej pomóc.
- Zejdziemy do TIP-TOP. Napijemy się czegoś ciepłego i zjemy. Możesz iść. Wiesz. Nie jestem chuchrem, ale ty też nie.
Ruszyli holem. I wtedy Hirek ich zobaczył. Stali pomiędzy regałami. Nieruchomi. Okrwawieni. Ich twarze wykrzywiało przerażenie i zastygła agonia. Usta otwierały się do krzyku. Jakby chciały go ostrzec! Tak to odbierał. Wszyscy zaginieni i znalezieni martwi. W tym Basia Zielińska. Widział dziury w oczodołach okolone poczerniałą krwią. Jamy, jakie pozostały po wyszarpaniu gałek ocznych.
Szpaler martwych. Wrzeszczących bezgłośnie.

Hirek zesztywniał, stanął w pół kroku, bo już prowadziła go w kierunku bufetu w okolicy biblioteki. Przypomniał sobie słowa Mężczyzny w Czerni. Będą polować, unikaj miejsc w których zwykle bywasz... Oni ostrzegali go, znowu Basia i inni. Patrzyli okaleczonymi oczami, coś nadchodziło.
To ona? Ale przecież widział i czuł jej ból! I nie prowadziłaby go przecież na stołówkę wśród ludzi. Rozglądnął się szybko, przy okazji puszczając jej rękę. Spiął się mobilizując resztki sił do ucieczki. Wypatrywał świńskich łbów Voivorodiny, takich jak tych skinów którzy pocięli go nożami.

Sprowadziła go po schodach powoli i ostrożnie. Potem musieli przejść tylko dwieście pięćdziesiąt, no może trzysta metrów, gdzie na rogu dwóch ulic znajdował się TIP - TOP. Ale był to jeden z dłuższych dystansów, który musiał przejść Hieronim. Tym trudniejszy, że padało i wiał silny, porywisty wiatr.
W końcu jednak doszli na miejsce. TIP TOP nie był niczym więcej, niż przerobionym barem mlecznym, gdzie oprócz zwyczajnych pierogów i fasolki po bretońsku, można było zjeść bardziej “zachodnie” potrawy: hot - dogi, hamburgery i zapiekanki. O tej porze zawsze było tam sporo klientów. Głownie studentów, którzy ze względów finansowych upodobali sobie te szybkie i dość tanie żarcie. Tym razem było podobnie. Ludzie w ciężkich, mokrych kurtkach tłoczyli się przy prostych stolikach, stali przy szerokich blatach. Ponad połowa miejsc była zajęta.
- Ty siadaj - powiedziała Paulina pomagając mu zająć miejsce. - Ja wezmę coś dla nas. Co chcesz? Bulion? Herbatę? I co do jedzenia.
- LEEEENIWEEEE RAAAZZZ - przerwał jej przeciągły, głośny okrzyk jednej z pań obsługujących klientów.

Szedł na sztywnych nogach, ciągle rozglądając się na boki, strzelając oczami i szukając zagrożenia. Choć iluzorycznie, ale chciał być gotowy. Przecież im nie ucieknie, ledwie powłóczy nogami. Może opacznie zrozumiał? Może to nie ostrzeżenie?
Wyszli z budynku, Hirek opatulił się szczelniej kurtką, nadal rozglądając się nerwowo. Weszli do baru, nie protestował kiedy usadziła go przy stoliku.
- Herbatę i... leniwe. - Powtórzył za głosem bufetowej. - Dziękuję.
Rozważał przez chwilę wybiegnięcie z lokalu, kiedy Paulina poszła złożyć zamówienie. Basia i inne osoby stojące pomiędzy regałami przecież coś chciały mu przekazać. Jeśli przyjdą po niego, nie powinien wciągać jej w to. Był jednak za słaby i zbyt zmęczony by uciekać. Wnętrze pełne ludzi... może to zapewni bezpieczeństwo. Przyjrzał się uważnie osobom siedzącym przy stolikach. Szukał jakichkolwiek oznak, naznaczenia, stygmatów.

Nic. Zwykli ludzie. Stojący w kolejce. Jedzący. Pijący. Rozmwawiający o swoich sprawach. Żadnej krwi. Żadnych ran. Żadnych kolczastych narośli, obroży, łańcuchów kolczastych. Nic. Paulina doszła do kasy, złożyła zamówienie. Hirek odwrócił się z ulgą do okna i o mało nie podskoczył.
Za szybą stały trzy postacie. W długich płaszczach. Ze świńskimi łbami, zamiast głów. Stali i obserwowali go przez szybę nie przejmując się deszczem i zimnem. Wydawało się, że świńskie ślepia lśnią w ciemnościach.

Hirek zbladł i wstał ze stołka, popatrzył bezradnie na stojącą w kolejce Paulinę. Drzwiami wejściowymi nie ucieknie, nie było mowy że w ogóle im uciekł kiedy zaczną go gonić “na oko”. Musiał ich zgubić. Do środka może i nie wejdą nie zarżną go przy tylu ludziach, ale zaczekają osaczą...
Ruszył w kierunku zaplecza i toalet, nie oglądając się za siebie. Musi tu być gdzieś drugie wyjście, okno chociaż. Musiał się spieszyć. Wiedział że teraz już nie spartolą roboty i nie wróci zza drugiej strony, chyba że już tak jak Basia, Czarek i inni.

Gryf 13-12-2012 19:03

Grzesiek żył. I był we w miarę dobrym stanie. To była dobra wiadomość. Po krótkiej wymianie zdań władowali się w tramwaj jadący do szpitala.

Teresę zastali na łóżku w pozycji półsiedzącej i kompletnym bezruchu. Dziewczyna z trudem przypominała Bułkę sprzed tygodnia. Była blada, z bandażem na lewej dłoni i opatrunkach na uszach, z zapadniętymi policzkami i poszarzałą skórą wokół oczu. Gdy dostrzegła w progu ruch jedynie jej gałki oczne obróciły się w ich kierunku.
- Cześć. - Bąknął Patryk przystawiając sobie krzesło do łóżka. - Obudziłaś się... - Ni to stwierdził ni zapytał siadając.
- Mhm, już dawno - odwróciła wzrok z trudnego do wywnioskowania powodu. - Wanda u mnie była. Baśka nie żyje, już wiecie?
- Kurwa... - nie było w tym złości, tylko zmęczenie i frustracja. - Skąd wiesz?
- Widziałam ją z innymi. Leżałam na OiOMie a oni stali obok. Wszyscy. Czarek, Czubek, Dziara i Baśka. I jeszcze jakaś dziewczyna bez nogi.
- Siostra Dziary. - mruknął Gawron patrząc w przestrzeń. - Bułka... Sorry za to w mieszkaniu. Było mało czasu, a ty... spanikowałem.
- I podbiłeś mi oko - może to było bezlitosne z jej strony ale ciągnęła dalej. - A jak mnie znaleźliście w kałuży krwi... - zacisnęła usta w wąską kreskę. - Ty nawet nie... Myślałam, po prostu że chociaż trochę... - gadatliwej zazwyczaj Bułce ciężko było sklecić chociaż jedno zdanie. - Że ja coś... - westchnęła. - Potraktowałeś mnie jakbyś mnie w dupie miał... Jakby moje zdanie się... A teraz już nic się nie da naprawić... Będziecie mnie nienawidzić ale inaczej się nie da... Gawron, idź już sobie, dobra? - chyba sama nie była świadoma tego, że dwie opasłe łzy ciekły po jej policzkach. - Nie chce z wami gadać. Nie mogę...- na moment spojrzała na stojącego pod ścianę Wichrowicza - przepraszam cię Grzesiu.

Gawron nie poruszył się ani o centymetr. Przez dłuższą chwilę gapił się w ścianę.
- Nie powinienem cię bic. Ani zostawiać. Ale powiedz, dziewczyno, jaki miałem wybór? Pozwolić ci polezc prosto w łapy Milczanowskiego? - popatrzył na nią smutno. - Nie musisz z nami gadać, ale póki co nikt nigdzie nie idzie.

- Trzymasz się nadal z tymi Ukraińcami? Z giełdy? - dodała chociaż miała już nic nie mówić. - Załatw mi pistolet to się zacznę znów do ciebie odzywać. I tak, powinieneś uszanować moją decyzję. Skoro ignorujesz to co mówię i to co myślę to jak ja mam to rozumieć, co Patryk? Myślisz, że masz wyłączność na posiadanie racji? Że ty wesz lepiej i dlatego podejmujesz za mnie decyzje? - wreszcie spojrzała mu w oczy. - Ale już nieważne. Muszę mieć ten pistolet. Załatwisz mi?

Grzesiek stał oparty o ścianę z ledwością utrzymując się na nogach. O czym oni mówili? Patryk uderzył Bułkę? Przecież to było niemożliwe... a jednak, chłopak nie zaprzeczył. Milczanowski, broń, śmierć Basii i Dziary (czyżby to, co widział w mieszkaniu Gawrona nie było zwykłym majakiem, tylko proroczą wizją?)... Słuchał i czuł się jeszcze bardziej zagubiony. Co się wokół niego działo? Był zbyt zmęczony by pytać, poczuł się wyobcowany i w tej właśnie chwili podjął decyzję.

- Dziewięć i pięć. Dzisiaj sprawdziłem, dziewiątką do końca, potem w piątkę, która jedzie do Bezlesia. Komunikacja miejska- dodał, widząc, że nadal nie rozumieją, o czym mówi.- Bezlesie, mówi wam to coś? Nie wiem, dalczego, ale mi tak, tylko nie wiem, co... Ja... Nie wiem, co robić. Jutro przyjdzie po mnie, jestem tego pewien. Nie wiem, kiedy, ale wiem, że się nie obronię. - Zamilkł.- Pojadę tam, może opłaci się zaufać intuicji i coś tam znajdę. Chociaż nie liczą na wiele, najważniejsze, żeby nie umrzeć w mieszkaniu. Najlepiej, żeby w ogóle nie znaleźli mojego ciała, nie mogę sobie wyobrazić, co przeżyje moja rodzina... I Gosia... - Wyglądał na otępiałego, jednak mówił wyraźnie i mocno, jakby wszystko to było już postanowione, chociaż mówił to wszystko nieco zbyt spokojnie jak na człowieka o zdrowych zmysłach. .

- Nie wiem, o co chodzi między wami, ale jak sobie nie zaufacie, nie dacie rady. Musicie się dogadać. Ja... Poczekam za drzwiami.- Odwrócił się w stronę wyjścia. Nogi miał jak z waty, musiał podeprzeć się ściany, żeby się nie przewrócić.

- Długa historia, Grzesiu. - mruknął Patryk. Miał wrażenie, że wszystko sypie mu się z rąk. Wbił ciężkie spojrzenie w Teresę i załadował w zęby papierosa, odruchowo wyciągając paczkę w jej stronę. Zostali sami. A cisza robiła się nie do zniesienia. - Tak Bułka, kiedy wiem lepiej, podejmuję decyzje. Gdybym tego nie robił, wyskoczyłabyś przez pierdolone okno. Nie pobita, tylko martwa. Chujowo wyszło, ale ja cię tylko, kurwa, próbowałem ochronić.

- Wiem - otwarta dłoń Bułki przesunęła się ledwo zauważalnie po prześcieradle w stronę Gawrona. - Mam ci za złe ale rozumiem. Ale teraz mam gorsze kłopoty, już bym chyba wolała żebyś mnie nie powstrzymał przed tym skokiem z parapetu... - otarła mokre policzki - Taterka... To wszystko on. Leży tam w śpiączce i odchodzą od niego, jak korzenie, takie sploty drutu kolczastego. Na całe miasto się rozpełzają. To przez niego oni nie żyją, tak myślę. On wszedł we mnie kiedy... Dzairę, no wiesz. I później w... - zawahała się czy dokańczać ale zdecydowała się, że będzie z nim szczera ze wszystkim. Potrzebowała tej szczerości. - Pawła... A teraz Taterka mi kazał zabić któregoś z was albo zabije Antka. Miał nóż. Ostrze przy skórzanej rękawicy bez paców, takiej żeby szybciej chyba ludzi zarzynać... Patryk, ja nie wiem co mam robić. Dał mi dobę a później poderżnie gardło mojemu synkowi...*

- Coś podobnego mówił Plastelina. - Patryk zasępił się na dłuższą chwilę opierając dolną część twarzy na dłoniach splecionych jak do modlitwy. - Dwadzieścia cztery godziny. Po prostu musimy zdążyć w ciągu tego czasu. Bułka... wszystko jeszcze jest do ogarnięcia. - Oprócz Teresy starał się przekonać również sam siebie. - Mamy plan... Wanda znalazła jakieś graty i jeden z nich pasuje do symbolu w piwnicy Taterki... i ołtarz.. musimy rozpierdolić jakiś ołtarz. Grzesiek rozkminił "dziewięć i pięć", może tam to znajdziemy. Dwadzieścia cztery godziny... mało, ale trochę. Wrócą Hirek z Wandą i ruszamy... właśnie, gdzie jest Wanda? Miała tu czekać.

- Wyszła... I tak, miała na was czekać na korytarzu i przeglądać notesy Taterki - Bułka nie poczuła się po słowach Gawrona nic a nic lepiej. - Czemu ty taki spokojny jesteś? On może zamordować Antka a ty mi każesz myśleć pozytywnie? I na dodatek zdać się na was bo ja jestem zbyt słaba żeby iść do kibla a co dopiero jechać z wami. Czyli mam nic nie robić i czekać? Genialna rada, Partyk, nie ma co. Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Trzymasz się jeszcze z tymi Ukraińcami?

- Jestem spokojny, muszę być spokojny bo inaczej oszaleję. - Ten sam trochę zmęczony, somnambuliczny głos - A Ukraincy.. Ostatnio widzialem ich ostatniego dnia w robocie... Bedzie ze dwa miechy. - podrapał się po głowie - Nie wiem, może, to nie do końca tak, że maja stragan z bronią. Sama wiesz jak jest. Mogę spytać. Po co ci pistolet?

- To chyba oczywiste. A po co w kiblu szczotki do kibla? - wbiła wzrok w splecione dłonie.

- Raczej nie do strzelania...

- Jak mi nie załatwisz pistoletu to też sobie poradzę. Ale mogę sobie szwy pozrywać czy coś... No i słaba jestem. Ufam ci Gawron, dobra? Rób tak żeby było dobrze. Ale masz dajmy na to.. dwadzieścia godzin. Jeśli w tym czasie nic nie wskóracie to będę szukać innych opcji.

Na sino-bladej twarzy Patryka przebiegł uśmiech. Powiedziała coś cholernie dla niego ważnego. Krótkie "ufam ci Gawron". Byćmoże najlepsza wiadomość dzisiejszego dnia.

- Masz jak w banku. Zobaczę co się da zrobić z pistoletem. Ja... - I zasnął. Najzwyczajniej w świecie, w pół zdania. Po raz kolejny na krześle i w ubraniu. I tak musieli poczekać na Hirka z Wandą. Potem ruszą na ostatnią, desperacką krucjatę przeciw Volvorodinie. Chyba powinien dać znać Grześkowi. Za chwilę... potrzebował tylko chwili... może pół godziny snu...

Baczy 16-12-2012 19:37

Wiedział, że nieznajomy mężczyzna, od którego wręcz biła mroczna aura, nie był wytworem jego wyobraźni. Był realny, a przynajmniej na tyle, na ile oni sami. Pojawił się, żeby zgnieść w nich resztki nadziei. Ale zbyt dużo przeżyli, żeby to miało nimi wstrząsnąć.

- Obserwują nas. Cały czas... Ech, dobrze Cię widzieć, stary. Nic Ci nie jest, co nie? - spytał Wichroiwcz, chcąc upewnić się, że przyjaciel nie ucierpiał przez jego głupotę. - Wiesz, co z Hirkiem? Spotkałem go, chyba, w... nie wiem, co to było. Sen, może, albo po prostu byliśmy gdzieś indziej, nieważne. Ale on żyje, tak?- chciał, żeby to była JEGO rzeczywistość, jednak ciągle nie miał pewności. Chciał, żeby spotkanie z Hirkiem nie było tylko koszmarem, żeby przyjaciel żył.

- Gdzieś ty kurwa był?! - Gawron wybałuszal gały na Grześka, jakby widział go pierwszy raz w życiu. A potem... po prostu podszedł i objął go wielkimi łapskami w niedźwiedzim uścisku, unosząc go w powietrze. Po chwili nieco zmieszany odstawił go na ziemię. - Dobra, to było pedalskie. Byłem pewien że cię zajebali w tym lesie. Z Hirkiem git, widziałem go dziś. W sumie wszystkich oprócz Baśki. Właśnie jechałem do nich do szpitala.

- To znaczy, że wszyscy poza Baśką i Tobą są w szpitalu?
- spytał z niepokojem w oczach. Czy aż tak dużo mogło zdarzyć się podczas jego wizyty w Metropolis? Tak dużo złego?

- Bułka jest w szpitalu. Źle z nią. Reszta tylko dla towarzystwa.

Nie były to dobre nowiny, jednak lepsze niż się obawiał. W głębi duszy ucieszył się, że będzie miał okazję wszystkich zobaczyć, pomyślał też, że i Basia się tam pojawi, że to jest ich chwila żeby usiąść i wszystko obgadać. Przygotował się na najgorsze, a kiedy okazało się, że jest lepiej, wiara w sprzyjający los powróciła niespodziewanie.
Grzesiek pokiwał tylko głową i w milczeniu udali się do szpitala, rozmyślając każdy o czym innym.

***

Wszystko było źle. Nie było ani Hirka, ani Wandy, a rozmowę z pokiereszowaną Teresą rozpoczęła ona, informując ich o śmierci Basi i, co było dla Grześka nowością, Dziary. Stał jak wryty. Jednak sporo się zdarzyło. Kolejne dwie znane mu osoby zginęły. Czar prysł, nadzieja się ulotniła- nie dadzą rady. Bo niby jak? Słuchał dalej, Gawron, który przygarnął Teresę pod swój dach, troszczył się o nią jak brat, uderzył ją. Co to miało znaczyć? Powoli na nowo zaczynał wątpić w realność świata. Nie jest to Zniszczone Metropolis, ale to miejsce również nie jest Miastem, jakie znał, chociaż jest łudząco podobne, może nawet nim było. Kiedyś. Ale teraz coś się zmieniło. Pytanie tylko, co- Grzesiek, czy może wszystko wokół niego? Wszystko stawało się coraz bardziej obce i odległe, musiał coś zrobić, żeby nie zapaść się w pustkę. Przerwał kłócącym się przyjaciołom i wyrzucił z siebie co nieco. Pominął jeden ważny fakt, ten, który męczył go najbardziej i którym w konsekwencji nie chciał się dzielić z nikim, chociaż Hirkowi już o tym wspominał.

Pomysł z numerami autobusu i tramwaju nie był taki zły. Wyjaśniał, dlaczego taka a nie inna kolejność cyfr, poza tym śmierć na odludziu, z dala od rodziny, wydawała się być łaską, którą nie wszystkim ofiarom demona okazano. No i to dziwne przeczucie... Wichrowicz uznał, że jest ono warte zbadania, choćby to miała być ostatnia rzecz, jaką zrobi.

Wyszedł, dając wcześniej towarzyszom do zrozumienia, że powinni zachowywać się rozsądnie i odłożyć wszelkie spory na bok. Łatwo było mu to mówić nie będąc w sytuację zaangażowanym, jednak gdy wyszedł, ich głosy były ledwo słyszalnym mamrotaniem, co mogło oznaczać, że był w stanie im pomóc. Chciał, żeby tak właśnie było.

Stał na korytarzu, oparty ciężko o ścianę. Korytarz był prawie pusty. Tylko od czasu do czasu przeszedł nim ktoś z personelu medycznego rzucając obojętne spojrzenie w stronę Wichrowicza. Ściana, o którą Grzegorz się opierał wydawała się być zimna i lepka, jakby czymś wysmarowana. Koło niego przeszła chyba najbrzydsza pielęgniarka, jaką widział. Zgarbiona. Brudna. Kuśtykając na jedną nogę. Czy tak właśnie wyglądał, kiedy pracownik kolei uratował go przed samobójczym skokiem?

I wtedy ją zobaczył. Stała na końcu korytarza, pod oknem. Jej twarz ociekała krwią. Z dziury w czaszce wypływała jakaś maź, skapywała na ramiona i piersi dziewczyny, którą Grzesiek zamordował. Paniczny lęk uderzył go i omal nie zwalił z nóg. Obejrzał się na pielęgniarkę, lecz już jej nie było. Oddaliła się od biednej dziewczyny tak samo obojętnie, jak on. Bo mimo iż żałował, to w tamtym momencie była mu obojętna. Desperacko chciał przeżyć, znaleźć jakieś wyjście z sytuacji, wybronić się przez Voivorodiną, Halidelem i ich poplecznikami. Był gotów zabić, i zrobił to. A teraz miało go to dręczyć do końca jego dni, czyli już niedługo. Może lepiej byłoby, gdyby sam dał się zabić? Skróciłby swoje męki i uratował życie dziewczynie. To było by szlachetne i rozsądne zarazem. Tak, teraz takie właśnie się zdawało, kiedy jego ofiara przyszła nawiedzić go na jawie, ale czy byłby w stanie podjąć taką decyzję tam, w lesie? Nie. W końcu, miał okazję i tego nie zrobił. Zabił, z zimną krwią.

Blondynka zrobiła krok w jego stronę wyciągając dłoń. Jej palce zapłonęły. Ogień błyskawicznie objął ramiona, barki, szyję, głowę, resztę ciała. Dziewczyna wrzeszczała, niczym potępieniec, ale chyba tylko Grzesiek słyszał jej krzyk. Patrzył jak zahipnotyzowany na tę okropną scenę i wnet przyszło mu do głowy, że to ONI ją na niego nasłali, żeby go złamać.

I udało im się.

Nie zważając na rozmawiających w sali przyjaciół (właściwie już ich nie słyszał, nie słyszał niczego poza echem kakofonicznych wrzasków ciągle płonącej dziewczyny), zaczął niemalże biec w kierunku wyjścia. Wstąpiły w niego nowe siły, mimo to ciągle podpierał się ściany dla lepszej stabilizacji. Bał się odwrócić głowę, jednak ciągle czuł za sobą jej obecność, słyszał jej zawodzenie.

Potknął się na schodkach autobusu, czym wzbudził śmiech grupki młodych ludzi zajmujących cały tył pojazdu. Z trudem powstrzymywał się od płaczu, przez moment nawet chciał rzucić się pod podjeżdżający pojazd, jednak był to tylko krytyczny ułamek sekundy. Miotał się jak pijany od przystanku do przystanku, podpierając się czym tylko mógł, sforsował nogę zbiegając po szpitalnej klatce schodowej. Uciekłem jej, pomyślał, szybko jednak zganił się za takie myślenie. Nigdy nie ucieknie, nawet po śmierci będzie nosił piętno mordercy. Będzie smażył się w piekle, w odpowiednim miejscu, z innymi zbrodniarzami. A jego nadzorcą, jego katem, będzie ta dziewczyna, z rozwaloną czaszką.

Gdy wreszcie dotarł do domu, zamknął dokładnie drzwi i od razu wszedł pod kołdrę. Skulił się, zamknął oczy i modlił się o wybaczenie, szlochając niemal bezgłośnie.
To jedyne, co mogło mu pomóc.

Ravanesh 16-12-2012 23:57

Nie potrafiła sobie przypomnieć kilku wcześniejszych chwil ze swego życia. Odpłynęła. Odpłynęła na jawie. Nigdy wcześniej jej się to nie zdarzało. Jeżeli jeszcze się łudziła, że wciąż miała kontrolę nad własnym losem i własnym życiem to rzeczywistość otworzyła jej oczy.

Rzeczywistość zaatakowała ją zimnymi podmuchami wiatru, dotykiem chłodnych kropli deszczu na twarzy i lodowatą wodą z kałuży, którą ochlapał ją przejeżdżający obok samochód. Najgorszy element tej scenerii dostrzegła dopiero po chwili. Nigdy wcześniej nie stanęła oko w oko z Voivorodiną, ze Świniogłowymi, a teraz troje z nich biegło w jej stronę. To nie był sen a ona była kompletnie sama. Nawet świadomość tego, że ściskała w dłoniach torebkę z odnalezionymi skarbami nie podniosła jej na duchu. Kiedy ją dopadną odbiorą jej to co mogło być wybawieniem dla niej samej i dla reszty dzieciaków z Węgielnej. Próbowała się wycofać, skryć w murach bezpiecznego komisariatu, ale zamiast wejścia zobaczyła kolejną dwójkę świń na dwóch nogach.

„Świnie są wszystkożerne” – pomyślała w przypływie paniki i ta myśl z jakiegoś powodu przeraziła ją jeszcze bardziej. Pewne grupy wyznaniowe zakazywały spożywać mięsa świń, ale Wanda nie potrafiła sobie przypomnieć, jakie grupy to były i co było powodem takich decyzji. Zresztą czy to miało jakiekolwiek znaczenie?

- Oddaj nam to – zakwiczała jedna z postaci. – A pozwolimy ci żyć.

Jaworska może i bywała naiwna, ale w tej chwili doskonale zdawała sobie sprawę, że świnia łgała jak najęta.

Wanda podjęła decyzję i rzuciła się do ucieczki. Wiedząc, że nie da rady. Że zaraz, te zezwierzęcone postaci zapędzą ją gdzieś i zaszlachtują. Bez litości i na oczach nieświadomych niczego ludzi. Bo tego, że przechodnie byli niczego nieświadomi, była wręcz pewna.
Biegła, potykając się i zataczając. A oni za nią.
Wybrała kierunek w stronę, gdzie na przystanku czekali ludzie. Gdzie, jak wiedziała, był też postój taksówek. Jeśli szczęście by jej dopisało, mogłaby wskoczyć do jakiejś i uciec tym szaleńcom.

Nagle zorientowała się, że pobiegła w zupełnie inną stronę. Znów miała tą zaćmę, jak wtedy, gdy nie pamiętała, jak opuściła posterunek. Teraz biegła jakąś boczną ulicą, wyłożoną śliskimi, kocimi łbami, na których o mało się nie wywaliła.

Serce zamarło jej ze zgrozy. Świniogłowi byli przed nią! Już nie biegli. Szli, pewni siebie, morderczo spokojni. Spojrzała za ramię, gdzie wyjście z ulicy zamykała druga grupa. Mieli ją. W odruchu desperacji i paniki wskoczyła do pierwszej bramy, wrzeszcząc przeraźliwie, błagając ludzi o pomoc.

Przebiegła przez bramę, słysząc za sobą rumor ich buciorów. Wbiegła na zalewaną deszczem oficynę. Światła w oknach niektórych mieszkań paliły się. Widziała też migoczące światła telewizorów. Ale nikt nie zareagował na jej krzyki. Nie podszedł do okna, mimo że miała wrażenie, że zdarła sobie gardło wrzaskiem.

Wiedziała, co było powodem. Ludzka obojętność i niechęć do wtrącania się w nie swoje sprawy. Poza tym była pewna, że nawet gdyby ktoś spojrzał na zalewane deszczem podwórko zobaczyłby tylko ją, samotną wariatkę krzyczącą do niewidzialnych dla innych strachów. „Czy wszyscy szaleńcy to ludzie tacy jak ja? Uciekający przed prawdziwą grozą, której nikt inny nie dostrzega? – Przemknęło Wandzie przez myśl.

Ze zgrozą zorientowała się, że z oficyny nie było innego wyjścia. Kamienica nie była przelotowa. Dziewczyna była w potrzasku.

Pierwsi świnogłowi wyszli z bramy. W odruchu desperacji spięła się i rzuciła w tył, z zamiarem wbiegnięcia do bocznej klatki schodowej, załomotanie do pierwszych drzwi z gasnącą nadzieją, że ktoś jednak ją usłyszy i otworzy! Nie była pewna, ale chyba ujrzała długi nóż w rękach jednego ze ścigających ją pachołków Voivorodiny.

Ruszyła do ucieczki, potknęła się o jakąś niewidoczną w mroku i w kałuży dziurę i upadła. Było po niej. Wiedziała to....

Podniosła wzrok i ujrzała jak z góry spadł na nich jakiś skrzydlaty kształt. Usłyszała tupot buciorów uciekających napastników. Kiedy w końcu zdołała usiąść wciąż zaciskając ręce na swojej torbie jakby spodziewała się stamtąd otrzymać jakąś pomoc po świniogłowych nie został nawet ślad. Dopiero po chwili wbijania wzroku w ziemię zorientowała się, że jednak został. Dwóch świniogłowych leżało z rozprutymi gardłami. Wokół nich czerniał beton, tworząc krąg, przez który deszcz zdawał spływać się gdzieś dalej.
Wanda widziała, jak ciała zanurzyły się w tę dziurę ciemności, jakby tonęły w czarnej kałuży. A po chwili rzeczywiście znikły.

Na podwórku została już tylko ona i mężczyzna w płaszczu. Pomimo tego, że też był uzbrojony w noże wiedziała, że nie był jednym ze świniogłowych. Krew unosiła się z jego ostrzy w powietrze, niczym dym. Nie był tak mocno zbudowany jak tamci ze głowami świń, ale było w nim coś takiego, co sprawiało, że wydawał się od nich po stokroć bardziej groźny.

- Masz coś, czego chcą. I znajdą cię. Zawsze. Chcesz istnieć, chodź ze mną.

Głos nieznajomego był straszny i zimny. Przerażający.

Wanda mocniej zacisnęła trzęsącą się dłoń na swojej torbie. Wolałaby, aby do niej nic nie mówił. Wolałaby żeby sobie po prostu poszedł.

- Czy też tego chcesz? Tego, co oni? - Jej głos trząsł się prawie tak samo mocno jak jej ręce.

- Chodź. Na pytania przyjdzie czas później. - Odpowiedział tym swoim bezdusznym, wypranym z emocji głosem.

Wanda wsparła się na rękach i wstała. Przewiesiła sobie torbę przez ramię.

- Pewnie gdybyś chciał tego, co oni to już byś to sobie zabrał, prawda? - Powiedziała cicho. - To gdzie mamy iść? - Zapytała już głośniej.

- Weź mnie za dłoń i ... otwórz oczy - powiedział grobowym głosem. - Szeroko.

Wahała się. Okropnie się bała, ale potrafiła liczyć. Trójka wyznawców Voivorodiny uciekła, być może czaili się za rogiem i czekali aż ten, kto ją ocalił oddali się żeby znów zaatakować. A on, jeśli Wandzia odtrąci jego pomoc pewnie więcej jej nie pomoże. Czy miała jakiś wybór? Już się nie łudziła, że miała jakąkolwiek kontrolę nad własnym losem i własnym życiem, bo rzeczywistość otworzyła jej oczy.

Trzymając lewą dłoń na torebce, wyciągnęła prawą rękę do nieznajomego. Zagryzała przy tym mocno wargi a serce tłukło tak, że o mało nie rozsadziło jej piersi. O otwarte szeroko oczy nie musiała się martwić, bo wytrzeszczała je tak mocno, że już bardziej się raczej nie dało.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:59.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172