Gdy Lloyd mówił o małych i dużych kłamstwach dziadek rzekł filozoficznie. - Niektórzy by powiedzieli, że wiara czyni kłamstwo prawdziwym. Czy więc kłamstwo czymś różni się od prawdy? - Jak nie chciałem pójść do szkoły, to udawałem ból brzucha tak bardzo, że naprawdę zaczynał mnie boleć i nie mogłem grać – rzekł George. . Znaczy się, kłamstwo i prawda to nie są pojęcia naukowe, bo w nauce są po prostu fakty, a reszta to wymysł klechów i Pieniaczy. Tak nam mówił profesor Richardson. Choć, moim zdaniem ludzie po prostu potrzebują prawdy, jakiejś. |
- Jestem zbyt głodna i za mało trzeźwa do tej rozmowy. Zacznijmy kolację - poleciła Jillian. Wyglądało, że Dziadek znalazł wspólny język z goścmi. |
Kora uśmiechnęła się szeroko. - Nadal mogę pójść po wino. - A ja po zioła. – Dodał dziadek. Lloyd poczerwieniał zawstydzony. - Mówiłem, że mam pracę wieczorem. – wystękał. Podano pieczeń rzymską. Gdy zaczęto ją jeś, Wtedy dziadek zapytał. - A właściwie to po co tutaj przyjechaliście? – zapytał Dziadek. - Bardzo chcielibyśmy sfilmować Sasquacha. – odparł Lloyd właściwie zgodnie z prawdą. - Oh, nie znajdziecie go, nie żyje. – odparł dziadek. - Ale, Ale, jak to… – Lloyd był skonsternowany. - Normalnie, Wendigo, duch kanibal, go pożarł – w głosie dziadka był spokój, jego córka zaśmiała się nerwowo. - Ah ten dziadek i jego dowcipy, haha! |
- Dziadek nie zaczynaj od rozpijania gości... westchnęła Jillian. - Ale czy Sasquach naprawdę zginął?! - Lloyd miał minę jakby właśnie się dowiedział, że odwołano Gwiazdkę - Może dałoby się przebadać jego leże? Znalazłyby się jakieś tropy? Pan jako szaman nie próbował mu pomóc?! -Dziadek, powiedz prawdę. Czy miejscowy Sasquach żyje... - oparła głowę o dłoń. -Czy możemy razem pójść?! W sensie z panem, panie Waterson? [/i] |
Oh – westchnął dziadek – Sasquach to coś znacznie więcej niż wielka małpa z lasu. To był duch opiekuńczy wszystkich lasów zachodu… Taki trochę Tom Bombadil tylko mniej tańczenia i śpiewania, a więcej rozwagi i namysłu. No co? Mówiłem, że podróżowałem razem z Hipisami. Sasquach i Wendingo, mieli dualną naturę. Duch zimy i duch lata. Łowca i Opiekun. Niegdyś uosabiali porządek rzeczy. Wraz z nadejściem… No was. – odchrząknął – Wendigo potrzebował całej mocy aby się wam przeciwstawić więc pożarł Sasquacha… Cóż, pewne prawdy są trudne |
- Dziadku odpuść... -burknęła Jill. - Czyli Sasquady to nie jest osobny gatunek naczelnych tylko duch opiekuńczy? - Lloyd pokiwał głową jakby dawał do zrozumienia, że to sensowna teoria. - Czy w takim razie... No ten... Skoro jesteśmy już na Tolkienowskim polu - czy istnieje szansa, ze Sasquad sam wróci w innym wcieleniu, czy jest jakiś Pierścień i Góra Przeznaczenia do której trzeba go zanieść, żeby Wendigo zginął, a równowaga została przywrócona? -wyglądał na najbardziej przejętego. - No może nie Pierścień, ale inny artefakt i coś do wykonania co przywróci równowagę? - Dziadku ani się waż! - miała paskudne wrażenie, że cokolwiek by nestor rodu Wattersonów teraz powiedział, to Lloyd by się zaraz zgłosił na ochotnika. Nieważne jak głupie byłoby zadanie |
Dziadek Przełknął kęs pieczeni. -[i] Interesujące, masz w miarę otwarty umysł.. Najprościej byłoby wypuścić wirus, który wymordowałby większość ludzi. Znam takich, co nad tym pracują [.i] – przełknął znowu – Ale duch Wendingo, choć morderczy i pożerający ludzi żywcem nie jest zły, to tylko mroczna i krwiożercza strona życia. |
- Znaczy się, że Wendigo jest destruktwyną, ciemniejszą stroną świata. Ale w ciemniejszej stronie jest też element światła, a bez destrukcji nie dojdzie do dekonstrukcji? Czy te lasy zamieszkuje również jaśniejszy element układu? - podjął Lloyd. - I przepraszam za metaforę z Ying i Yang, ale za słabo znam ttejsze religie - Może w końcu zjedźmy? Ale bez picia skoro już i tak gadacie jak spici... skwitowała Jill. - Ja bym coś zjadł - oświadczył George. - Kiedy to ciekawe! - zaprotestował Lloyd - Chyba, że pana Wattersona już zmęczył ten temat.... |
Kora wyszczerzyła zęby. Pokazała na talerze. - Pieczeń, ziemniaki… Wino… mogę przynieść! Dziadek zamyślił się. - Czyli szukacie Wielkiej Stopy. Tylko uważajcie, abyście nie znaleźli czerwonego Wulfa. Lub aby on nie znalazł was… - Czerwony Wulf… – zapytał Lloyd. - Lokalny potwór. Wiesza ludzkie organy na drzewach – popatrzył znacząco na Jill. |
- Dobra jedzmy, a nie gaddajmy... i takich tematach. - skwitowała Jill łapiąc za paletę pieczeni. -[i] Talerze już rozstawione. - Jest agresywny sam w sobie, to kwestia terytorialności albo ludzie złamali zasady? - dopytywał Lloyd. George bez słowa poszedł za Korrą podać jedzenie. - Lloyd! - skarciła go wnuczka Szamana. - A dobrze! To bardzo interesujące. Mam to podać? - złapał za saletrę ziemniaków. - Tak. |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:23. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0