Malvolia z zainteresowaniem spojrzała na rannego mężczyznę i logo na jego odzieży. Może i był płotką, ale warto byłoby przynajmniej zapoznać się z jego rozkazami. Wydobyte z niego informacje mogłyby rzucić nieco światła na rozgrywające się właśnie w mieście wydarzenia.
— Witaj, kim jesteś i co cię tu przygnało? — powiedziała, podchodząc bliżej — Sacrebleu! Nie potrzebujesz czasem pomocy medycznej?
Mężczyzna leżący na ziemi podniósł wzrok i próbując się skoncentrować na ciemnowłosej, wodził spojrzeniem po twarzach zebranych osób. Kiedy w końcu ustabilizował trajektorię gałek ocznych, prychnął pod nosem z ironią.
— Pomocy medycznej? — zapytał, odsuwając dłoń od rany na brzuchu i odsłaniając tym samym ślad po ugryzieniu - Mi już nic nie pomoże - skwitował, opuścił znów głowę i westchnął, krzywiąc się z bólu. Dłoń pokrytą krwią przyłożył do czoła w geście salutowania skierowanego w podłogę i tym razem mocniejszym głosem wypowiedział standardową regułkę — Murphy Seeker, Pluton Alpha U.B.C.S., do usług.
— Współczuję — rzuciła, siląc się na współczujący ton, wyszło jednak nieco szorstko — Jakie rozkazy otrzymałeś najemniku?
Emma nie wiedziała, co można powiedzieć umierającemu. Wierząca nie była, więc każde słowa otuchy zdawały się nie mieć sensu... Podczas gdy Malvolia zajęła się rozmową, blondynka podążyła wzrokiem za śladami krwi, starając się określić, skąd przybył tu ten żołnierz. Decyzja o tym, czy należy tam iść była już zupełnie czym innym, ale póki co i tak nie mieli żadnego wyboru i szli tam, gdzie prowadził tunel. Może właśnie Murphy powie im gdzie i jak powinni się udać.
— I co się stało? — dopytała. Rozkazy, a przebieg ich wykonywania to dwie zupełnie różne rzeczy.
— Mieliśmy znaleźć ocalałych… i ewakuować w bezpieczne miejsce — odparł, kaszląc krwią między słowami — Wszystko kurwa poszło w diabły. Kiedy… te monstra… zaczęły wygrywać, wycofaliśmy się razem z policją na R.P.D… — przerwał na chwilę i westchnął ciężko, przyglądając się swojej ranie — Mi nie udało się tam dotrzeć. Wejście do tego tunelu jest tuż przy komisariacie, ale odłączyłem się od drużyny i… no, nie udało mi się przebić.
Nie tylko oni wpadli, jak widać na pomysł ukrycia się pod ziemią. Bezpieczna z założenia kryjówka miała się niestety zmienić wkrótce za sprawą umierającego wojaka. Biedny chłopak, robił to co mu kazano. Wykonywał tylko rozkazy, jak jej brat. Valerie poczuła ucisk w sercu. Przemożna chęć niesienia pomocy, zaopiekowania się rannym mundurowym, walczyła w niej o lepsze z pomysłem na wyeliminowanie zagrożenia, jakim stanie się niedługo żołnierz.
— Czy możemy Ci jakoś pomóc? Czy to, co się dzieje, jest nieuchronne? Ile zostało Ci czasu? — ostatnie pytanie wydarło się obrzydliwym szeptem z jej zaciśniętego gardła.
Richards nie wiedziała, czy potrafiłaby zdobyć się na gest łaski wobec konającego. Póki był człowiekiem, pociągnięcie za spust równałoby się morderstwu. Czy jednak okoliczności nie usprawiedliwiają takiego działania? Sam fakt, że rozważała na zimno taką możliwość, był dla niej szokiem. Jak widać, dziwne czasy rodzą dziwnych bohaterów. Postanowiła, że nie będzie zwlekać. Kiedy chłopak odpowie na wszystkie pytania, Val nie pozwoli mu się przemienić. Dla dobra ich wszystkich. Bo czyż większe dobro nie wymaże mniejszego zła?
— Nie widzisz paniusiu, co się dzieje? — zapytał niezbyt grzecznie w odpowiedzi na pytanie Val — Wszyscy ugryzieni prędzej czy później zmieniają się w zombie. Jeśli ktoś z was został ugryziony lub zadrapany… — rozejrzał się po grupce w poszukiwaniu ran — ... to już po nim. I po mnie.
Valerie spojrzała na niego ze współczuciem. Doceniła to, że Murphy się nie oszukiwał, że nie skamlał żałośnie, a gniewnie przeklinał swój los. Miał charakter. Miał też pecha, skoro odpadł od drużyny praktycznie u celu. Miał też cenne dla nich informację.
— Pomóż nam żołnierzu. Też chcemy dostać się na komisariat. Na pewno rozumiesz, że w twoim stanie nie możemy zabrać Cię, ze sobą. Możesz przynajmniej nas ocalić, jeśli powiesz dokładnie jak wydostać się z tunelu i przebić się do drzwi posterunku. Uczciwie zapytam — zawiesiła głos — Czy chcesz czekać na przemianę?
— Myślę, że powinniśmy już ruszać — stwierdziła beznamiętnie Nicoletta. Nie była zaskoczona, że najemnik nic nie wiedział. Ale i tak poczuła delikatny zawód
— Widzę, że jesteś bardzo odważny żołnierzu i doskonale rozumiesz swoją sytuację — zwróciła się do członka U.B.C.S. — Dlatego pewnie nie uznasz za niegrzeczne, gdy poproszę cię o wszystkie zasoby, które posiadasz, a mogłyby się nam przydać. Dla nas wciąż jest szansa.
Murphy wysłuchał obu kobiet w milczeniu i zasępił się poważnie. Być może był świadom swojego nieuchronnego losu, ale wypowiedzenie tych słów na głos przez dziewczyny, musiało dobić go już doszczętnie.
— Idźcie dalej prosto, nie ma tu innej drogi. Na końcu jest drabina, komisariat zobaczycie zaraz po wyjściu na powierzchnię. Ostrzegam jednak, że kiedy byłem tam ostatnio... jakoś pół godziny temu… to ulica roiła się od nieumarłych — wyjaśnił i wzruszył ramionami, sekundę później krzywiąc się z bólu i wyraźnie żałując swojej decyzji o gestykulacji w tym stanie.
— To to nie jest tunel ewakuacyjny prowadzący za miasto? - wypaliła Emma, spoglądając w zasadzie na Murphyego, ale zerkając przez chwilę też na Jacka.
— Nie, ten tunel to droga ewakuacyjna łącząca komisariat z ratuszem… w razie… czegoś — wyjaśnił pokrótce, zwracając się do Emmy, która kiwnęła mu głową na znak zrozumienia.
Mężczyzna rozważał coś przez chwilę, wpatrując się w ziemię przed sobą, a w końcu skrzywił się w grymasie niezadowolenia i rzucił trzymany w dłoni pistolet w stronę Jacka, który złapał go w locie.
— Skończ to.
Dwa słowa zawisły w powietrzu niczym ciężka kotara opadająca na wszystkich w ciasnym korytarzu. Val zbierało się na płacz, Emma poczuła fale ciepłych uderzeń gdzieś w okolicach karku i nawet dotąd opanowaną Malvolię przeszedł dreszcz. Jack natomiast… zbladł jak ściana i patrzył się niemo w najemnika, trzymając bezwiednie jego broń w dłoni.
— Załatw to szybko, jesteś w końcu policjantem — rzuciła inżynierka i ruszyła powoli w kierunku ujścia tunelu.
— Nie ma innego wyjścia — przyznała ponuro Emma, spoglądając na Jacka.
— Dziękujemy za informacje i... Przykro nam — blondynka zwróciła się do żołnierza.
— Murphy Seeker, pluton alfa — dodała i zasalutowała w dość mało profesjonalny, ale z pełną powagą sposób, oddając mu hołd.
Wołała nie oglądać czyjejś śmierci, skoro więc nie musiała, pozostało jej tylko jedno. Położyła dłoń na ramieniu Jacka, aby dodać mu otuchy i spojrzała mu w oczy. Nie był zabójcą, ale wobec zarażenia zombiactwem, nie było innego wyjścia... Zaraz potem ruszyła za Malvolią.
Valerie wierzyła, że facet zdolny do zastrzelenia własnego szefa, fakt, że przemienionego da sobie radę z dobiciem żołnierza. To oczywiste, że wyświadczy mu tym przysługę. Przysługę w kontekście czysto ludzkim, bez metafizycznego ględzenia o duszy, bez mieszania w to idei piekła i nieba. Bo prawdziwe życie po śmierci widzą wyraźnie wokół siebie, choć żadna religia o tym nie wspominała. Stąd zaś prosta droga do stwierdzenia, że kościółkowe nauczanie to zwykły kit, marketingowa gadka, by sprzedawać odkupienie i dewocjonalia. Odkąd zamieszkała na studiach z dziewczyną, coraz mocniej odchodziła od swego chrześcijańskiego wychowania. W tej zaś chwili, kiedy stali nad zgubionym człowiekiem, na którym mają wykonać wyrok, coś w niej pękło ostatecznie. Liczy się tu i teraz. Liczy się tylko to jedno, najważniejsze życie. Jej życie. Innego nie będzie. No, chyba że ją pogryzie jedna z tych kreatur.
Wyjęłam delikatnie pistolet z ręki wahającego się gliniarza.
— Ja to zrobię — starannie wymierzyła w głowę najemnika — Żegnaj Murphy.
Palec wskazujący wydał mechanizmowi spustu komendę. Czuła całą sobą uderzenie iglicy w spłonkę pocisku. Czuła jak niesiona falą sprężonych gazów wylotowych wolność opuszcza gwintowaną czerń lufy, jak w ułamku sekundy pożera przestrzeń, jak łapczywie karmi się życiem przerażonego wojaka. Czysta, szybka śmierć.
Oddała lżejszy o 20 gramów pistolet Stackhouse'owi.
— Dzięki Jack — rzuciła z kamienną miną — pora już na nas.
Ruszyła za Malvolią. Huk wystrzału nadal dźwięczał jej w uszach, ale wcale jej to nie obchodziło. Liczy się tylko przetrwanie. Jej własne.