Rozdział piąty, Na dróg rozstajach, czyli o tem jak to czereda się na dwoje podzieliła i o niecnym spisku Tatarów przeciw Rzeczpospolitej uknutym się zwiedziała
“Through the travail of ages,
Midst the pomp and toils of war,
Have I fought and strove and perished
Countless times upon a star.
As if through a glass, and darkly
The age-old strife I see –
Where I fought in many guises, many names –
but always me”
Gen. George S. Patton
Alea iacta est.
Kruk czorny, na podobieństwo węgla najprawdziwszego, rozpostarł skrzydła i wzbił się do lotu. Trzykrotnie dwór Duniewiczów okrążył i wejrzał po raz ostatni swym kaprawym okiem na miejsce, gdzie czorty harcowały.
Gruzdowo diobły opuściły, a za nimi jeno zgliszcza i spustoszenie się ostały. Kruk pod samo sklepienie wzniósł się, kędy jeno orły i sokoły prawo bytować mają. I szybował ów zwierz nocy, co moc przeogromną w sobie skrywa i wszędy śmierć i zniszczenie zwiastuje, na wichrach lodowatych od północy bieżących. Kaprawe ślepia jego, przyglądały się jak czereda u rozstaju dróg stoi tuż za wsi rogatkami się znajdującymi.
Wąpierz, co go Czerniawą zwali i lycantrop miano Kociebora noszący, na wschód się udali. Dwa czorty najprawdziwsze, Lewko i nazwisko szlacheckie noszący imić Bimbrowski, z kolei na zachód ruszyli.
Tako rozdzieliła się kompanyia infernalna, coby dwa różnorakie zadania wykonać, co się w jedno cel splatały.
Ci, co na wschód ruszyli
Powonienie Kociebor miał tęgie i ledwo przytknął nos swój do sukni Urszuli, to trop mu się wyraźny objawił. Dłonią kierunek wskazał i bez słowa ruszył przed siebie. Imić Czarniawa za nim podążył, o nic nie pytając, wszak wszytko mu jedno było, kędy droga prowadzić będzie. Ledwo bowiem złość swoją i pomstę na bogobojnych gruzdowianach wywarł, na powrót sercem jego żal potężny zawładnął i niemoc członki owładnęła.
Taką moc to anatema przez Lidkę rzuconą miała. Gdzie bowiem krwiopijca nie spojrzał wszędy truchła ludzkie widział i fetor śmierci i rozkładu czuł. Zapachy te bliskie tak mu był, że w pierwszej chwili na nie zbytniej uwagi nie zwrócił. Takoż pourywanymi kończynami w przydrożnych rowach się walającymi, nieszczególnie się przejął.
Zdawało mu się, że to kolejne oblicze klątwa chłopskiej dziewki mu ukazuje.
Dopiero, gdy pod dębem do cna z liści ogołoconym, dwa ścierwa końskie obaczył, co na nim stado kruków ucztowało, zmiarkował, że coś dziwnego się wokół dzieje. Całą przestrzeń, jak okiem sięgnąć pokrywały trupiszcza w różnym stanie rozkładu. Gdzie człek głowy nie zwróci, tam konie nieżywe pokotem leżą, broń różnoraka porzucona, a takoż kilka chorągwi wojskowych. Gdy tak całość pejzażu objął rozumem, wątpliwości nie miał, że tu się jakaś bitwa rozegrała.
- Acan - zwrócił się wąpierz przeklęty do swego towarzysza imić Kotowskiego, co z nosem niemalże przy ziemi, trop panienki Urszuli łapał - czy i ty te stosy trupów widzisz, czy to mnie, jakieś majaki dopadły?
Uniósł głowę Kociebor i rozejrzał się wokół. Ku swemu zdziwieniu i on wszędy wokół najprawdziwsze pobojowisko ujrzał.
- Do stu tysięcy kartaczy ognistych! - zaklął lycantrop - Panie bracie, to żadne majki. Niechybnie, jakaś bitwa miejsce tu miała.
Z większą uwagą obaj kompani się wszytkiemu przyjrzeli i w mig pojęli, że to nie była byle jaka potyczka pomiędzy sąsiadami, czy też jakiś zajazd taki brutalny i okrutny koniec miał. Na polach przez które droga prowadziła bitwa dwóch armii musiała się odbyć. Kilka ciał w kirysy husarskie obleczone były, a takoż i chorągiew wojsk kwarcianych.
Smutek i żal niewysłowiony serca obu piekielników ogarnął, gdy pojęli że bitwa tragiczne zakończenie mieć musiała i klęską wielką wojsk koronnych się zakończyła. Co najmniej dwie, jeźli nie więcej, chorągwi Rzeczpospolitej w pył zostały tutaj rozbite.
Jedno pytanie li tylko na usta się cisnęło - któż też sprawcą owej potwornej klęski był.
Czyżby to znowuż kozacy się zbuntowali? Abo może Moskwa kolejną wojnę Rzeczpospolitej wypowiedziała i z zaskoczenia wojska koronne wziąwszy, tak okrutnie polskie i litewskie chorągwie rozbiła?
Nim ktokolwiek wątpliwości owe wyartykułować zdołał, Kociebor spostrzegł, że kilkanaście metrów dalej Tatarzyn przez swego wierzchowca przygnieciony leży. Mimo nocy bezgwiezdnej i luny słabo świecącej, co za chmurami co i rusz się chowała, lycantrop dostrzegł, że Tatarzyn żyw jeszcze.
Piekielnicy spojrzeli po sobie i bez słowa, wolno ruszyli w kierunku niedobitka. Ostrożni byli i z razu po broń sięgnęli obaj, gdyż problem z Tatarami taki był, że nieraz trudno było takie poleskiego Lipka od członka ordy krymskiej odróżnić.
Gdy piekielnicy połowę drogi już pokonali, huk się rozległ potworny i ptaszyska, co na końskim truchle ucztowały wystraszył i do płochliwej ucieczki zmusił. Tatarski niedobitek z ukrycia z krócicy wypalił i imić Czarniawa, jak rażony piorunem z konia się zwalił.
Wąpierz, jak każde jedno dziecię nawet wie, życia już w sobie choćby krzty nie ma. Takoż kula tatarska szkody wielkiej mu nie narobiła, jeno w szubie i kontuszy dziurę uczyniła.
Wtedy też imić Kotowski coś jeszcze niepokojącego dostrzegł. Hen, hen na horyzoncie łuna ognista się pojawiła.
Znak to niechybny, że wrogowie Rzeczpospolitej nadal w jej granicach larum i gwałt czynią.
Ci, co na zachód ruszyli
Na rozstajach za Gruzdowem, czereda na dwoje się podzieliła. Imć Lewko i Bimbrowski w towarzystwie kosmatego Osmółki na zachód ruszyli. Droga do Naliboków długa i pewnikiem ze trzydzieści mil z Gruzdowa, to będzie. Całonocna zatem jazda przed piekielnikami się zapowiadała.
Pogoda do podróży nie zachęcała. Ulewa, co to nad dworem Duniewiczów panowała z wolna odpuszczała. Nadal jednako deszcze listopadowy, zimny i do szpiku kości przenikający z nieba siąpił.
Na domiar złego, Osmółka co na zadzie końskim przycupnął, niezwykle rozmowny się zrobił. Tako, jak się imić Lewko obawiał, czort chłopski za niezwykła nobilitację sobie poczytał, że z bracią szlachecką w przejażdżkę wyruszył i przez to zuchwałości i odwagi nabrał, które zazwyczaj obce mu były.
- Waszmościowie - rzekł z początku nieśmiało, ale z każdym słowem wigoru i swady nabierając - ja, to żem od samego początku wiedział, że to nasze spotkanie, to nijak przypadkowe być nie może. Któż to bowiem widział, żeby diobły tak znienacka na siebie wpadały. Toż to wbrew prawo wszelkim i dobrym obyczajom. Już że wtedy wiedział, że znak to musi być jakiś od tych, co to nad nami władzę mają. Musi to być, że wespół musimy dla jakoweś większyj sprawy działać. Dobrze to ja dumam, mości Bimbrowski?
- Dobrze, dobrze - przytaknął z grzeczności Otyły Pan, co nie tylko wbrew jego zwyczajom, ale i samej naturze było. Widać było, że musiał mu ten kosmaty czarcik do gustu przypaść niezwykle.
Ukontentowany Osmółka dalej snuł swoją opowieść.
- No, właśnie, właśnie. Ten rapt, co to waszmościowie mają uczynić, to już byłby uczyniony, gdyby tylko waszmościowie wprzódy się do mnie zwrócili. Ja znam te i owe sekreciki Duniewiczów i łacniej by to wszytko wam poszło. Pewnikiem żaden z was o istnieniu takiego poczciwego Osmółki wczyśniej nie wiedział i dopiero ekscelencyie piekielne musiały nasze drogi skrzyżować teraz, to już wszytko nam chybko i łacno pójdzie.
- Z pamięcią u mnie wątło - wtrącił mości Lewko, co to gadaniny Osmółki z zaciśniętymi wargami słuchał i li tylko iście żelazną siłą woli się powstrzymywał, coby z kocmołucha bydlęcego kołpaka nie zrobić - Pewnikiem tyć Ariuszu wiedzę posiadasz, co to za charakternik i czy chyrograf jego w piekielnym magisterium złożony? Łacno by poznać z kimże do czynienia mamy?
Zamiast Bimbrowskiego, jednak znowuż Osmółka przemówił.
- Ja wiem. Ja wiem, co to za ziółko z tego ojczulka Urszuli jest. Żadna to tajemnica niby, ale nie każden szczegóły zna. Mości Adam Duniewicz Dulębą się pieczętuje, takoż jak i córuchna jego. A Dulęba to przeta miesiąc biały, a na nim czarna głowa końska na polu czarnem stoi, jak każden wiedzieć powinien. - zabłysnął na początek czarcik wiedzą heraldyczną, po czym dalej w tonie iście mentorskim kontynuował - Od maleńkości do złego ciągnął. Już za dziecka kury płoszył, psom ogony obcinał i insze okrucieństwa dla własnej satysfakcji czynił. I jak rozpoczoł tak też im więcej lat miał, tym większe zło czynił. Gadają, że pierwszego człowieka ubił, jak miał ledwo dwanaście wiosen. Niby na polowaniu… niby przypadkiem, ale jak tam było to już nikt się nie dowie. Do kuścioła nie chodził, choć krzczony był. ale i z tym krztem to najprawdziwsze cuda były. Gadał mi jednak baba, że ksindza osikał i darl się tak, że go sam święty Piotr musiał słyszeć. Pop po złości brody golił i wychodkach zamykał. Jednym słowem okrutnik był z niego nielada. Nawyt bandę jakowąś miał, co to z nimi ludzi po traktach rabował i w samych portkach puszczał. Odmieniło mu się na chwile, jak matkę Urszuli spotkał. Uspokoił się, aleć tylko na trochę. Bo ledwo się o ciąży swej ukochanej dowiedział w mig ją porzucił i dalej na trakt łupić i gwałcić. Przytem pijanica z niego był straszliwy. Kto wie… może by i waszmości w piciu kroku dotrzymał - rzekł Osmółka w stronę imć Bimbrowskiego spoglądając - Nic zatem dziwnego, że taki charakternik chyrograf podpisał. Imienia diabła co mu ów dokument pod nos podtykał, to nie pomnę, ale wiem, że dusza mości Duniewicza do samego księcia Asmodeusza należy, co to panem jest lubieżności i…. inszych tytułów jego nie pomnę, wszka tyla tego, że kto by spamiętał. Jak już chyrograf podpisany był, to mości Duniewicz magyią się ponoć zainteresował i jeszcze większe bluźnierstwa na chwałę Piekieł czynił. Kuścioły podpalał, na Biblię pluwał i sabaty sprawował, gdzie z wiedźmami spółkował i czary czynił. To przez magyię ponoć wielgą siłę zyskał i posłuch u zwierząt. Gadają, że wilki i niedźwiedzie na usługach jego były i trwogę przed nim ogromną czuły. Widzicie waszmościowie zatem, jak zacny jest to charakternik i swawolnik z tego ojczulka Urszuli. Najzabawniejsze w tym jest to, że Urszula go nigdy, przenigdy na oczy nie widziała. Jeno za sprawę ciotki, co ją w opiekę po śmierci matki wzięła, tak żarliwie się o jego nawrócenie modliła. Tak się modliła, że aż sam anioł z nieba zstąpił i jej jakieś dziwne słowa godoł, ale to już wiecie waszmościowie, zatem nie bydę drugi raz tygo samego paplał. Mówią, że się imić Duniewicz nawrócił. Li to prawda to ja nie wiem, wszak jak to być może skoro chyrograf podpisany, toć się chyba nie można rozmyślić. Racyię ja mam mości Bimbrowski?
Osmółka odpowiedzi na swoje wątpliwości nie uzyskał, gdyż obaj panowie bracia z wielką trwogą i zaskoczeniem na horyzont przed nimi malujący się spoglądali. Na wzgórzu się właśnie zatrzymali i widok z niego mieli zacny, ale też przerażenie budzący.
Przed nimi, nie więcej jak pół mili, obóz wojskowy stał. Na oko rzec można było, że co najmniej cztery chorągwie ordy tatarskiej obóz na ziemi Rzeczpospolitej czyniły. To, że Tatarzy poddanymi chana byli nie budziło żadnej wątpliwości. Nad całym obozowiskiem bowiem zielone chorągwie ichniego proroka powiewały dumnie.
- Najazd? Jakże to? W listopadzie? - dziwił się mości Bimbrowski.
Fakt faktem, że atak ordy o tej porze roku raczej do rzadkości należał. Wiosna i lato bardziej do grabieży i rabunków się nadawały. Na zimę, to przeważnie Tatarzy z jasyrem i łupami na Krym wracali.