lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/)
-   -   Ymir - [survival horror] 18+ (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/9096-ymir-survival-horror-18-a.html)

Gryf 07-06-2011 19:00

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=xw1kG30F5J8&feature=related[/MEDIA]
Sven był przerażony. Sam nie umiał dokładnie zdefiniować dlaczego, ale bał się jak nigdy w swoim życiu. Jak nigdy i niczego nawet biegając wśród żywych trupów i strzelając do członków swojej rodziny. Ledwie zauważył istoty wylatujące z budowli. Zwrócił na nie uwagę dopiero gdy otworzyły portal, ale wtedy było już za późno. Powrócił spojrzeniem do samej zabudowy.

Przywracające o zawrót głowy krzywizny, proporcje - wymykały się nie tylko wszelkim znanym prawom fizyki, ale wręcz prawom geometrii i zwykłej logiki. Ciężko było nawet patrzeć, a sama myśl o sposobie wznoszenia tego czegoś przyprawiała o szaleństwo.
W tej budowli było coś... bluźnierczego. Trudno znaleźć lepsze słowo. Nie było to bluźnierstwo wobec żadnego ze znanych Svenowi bogów czy religii. O nie, ta budowla bluźniła znacznie głębiej. Uwłaczała czemuś, tkwiącemu u samych podstaw ludzkiego pojmowania. Była sprzeczna z percepcją i absolutnie wszystkim co człowiekowi kojarzy się ze słowem "prawda"... a jednocześnie była prawdziwa. Materialna. Namacalna. Tym samym samą swoją obecnością kwestionowała racjonalne podstawy wszechświata pojmowanego ludzkim umysłem.
Chyba żaden ziemski poeta nie znalazłby słów, by wyrazić dziwną mieszankę zachwytu i nabożnej grozy, które odczuwał młody Lindgren, patrząc na szaloną, przytłaczającą, irracjonalną architekturę. Dzieciak jednak znalazł adekwatną frazę z łatwością:

- O ja jebię... - No dobra, może nie chodziło o same słowa, ale ton głosu mówił wszystko. Jeśli zsumować ostatnie godziny, ostatnia tak długa chwila milczenia zdarzyła mu się gdy spał.
Kontemplując dłuższą chwilę lodową nie-budowlę, Szczota w końcu ujrzał wejście. Gdzieś w połowie wysokości tej dziwacznej konstrukcji. Miało kształt trójkąta ostrego o szerokiej podstawie i wyjątkowo ostrych ramionach. Nie było żadnych grodzi, drzwi czy chociażby zasłony. Wejście po prostu otwierało się na zamrożoną planetę.

- Dobra Szejmes, nie wiem jak ciebie, ale mnie już baszka napierdala od wlepiania gałek w to.. cośtam. - słowa dobierał pomału, starannie, jakby nie miał pewnosci czy znalazł odpowiednio luzackie i czy dobrze widać, że się nie boi. Po chwili rozpędu, zaczął jednak ponownie trajkotać jak katarynka. - tak se kminię, że może pierw toto obejdziemy dookoła, nie? Może jest jakie inne wnijście. A jak to tu seryjnie jest ta miejscówka, dzie dziunia Rocka z ferajną wykroili Ivulny Kryształ, to może jakie obozowisko zostawili. Wiesz, wyciągarka czy inne chujstwo mogłoby się przydać... przydałoby się? Co? Z wyciągarą będzie łatwiej wejść... no a jak nie, to forgetaboutit i bez łaski, git jestem to i bez alpi-staffu wlezę. No co nie wlezę jak wlezę! Pacz, to proste, pierwszą nogę tu, a potem... no ok chodźmy pierw za tym drugim wejściem pokukać.

Po czym nie czekając na odpowiedź, ruszył wykonać plan. Bał się, że jeszcze słowo i Seamus domyśli się, tego co było oczywiste... ze zgrozy Sven najchętniej zwinął by się w kłębek i rozpłakał.

Suriel 08-06-2011 18:23

- Boże moja głowa, zaraz zwymiotuje – obudziłam się klęcząc na środku jakiegoś korytarza, głowa wysyłała do mnie bezzwrotną informacje że chętnie znajdzie sobie innego właściciela, bardziej o nią dbającego. Zimna kratka dawała trochę ukojenia. Klęczałam tak chwile zanim zawroty głowy nie minęły, dopiero wtedy zdecydowałam się podnieść. Chwiejnym krokiem podeszłam do ściany i się o nią oparłam, lekkie zawroty wróciły.

- Cholera, gdzie ja w ogóle jestem, ostatnie co pamiętałam to Dunbara wypadającego za barierkę, próbowałam go jeszcze chwycić za rękę, ale ten dźwięk, wbijał się w mózg, przejmował kontrolę, co to było do diabła. Mój WKP działał, dobre i to. Na wyświetlaczu pojawiła się najpierw godzina. Od naszego wyjścia z windy minęło ponad dwie godziny. Dwie godziny wycięło mi z życiorysu, super. Odszukałam program lokalizacyjny. Dobra wiem już gdzie jestem, a teraz gdzie jest to laboratorium. Najlepiej zmierzać tam gdzie mieliśmy iść. Mam nadzieje że inni też tam ruszą. Na wyświetlaczu pojawiła się sugerowana trasa.

Z zamyślenia wyrwał mnie dziwny mlaszczący dźwięk. Niedaleko ode mnie sunął po podłodze cieplak w kombinezonie górniczym, na szczęście miał zgruchotaną nogę. Nie był zagrożeniem, mogłam mu uciec w każdej chwili.
Najlepiej jednak się od niego oddalić, jeśli zacznie krzyczeć, sprowadzi mi na głowę innych.
W tym momencie z korytarza usłyszałam krzyk, ale nie krzyk cieplaków. Ktoś wzywał pomocy, nie, nie wzywał darł się w niebo głosy. To Dunbar rozpoznałam jego głos, musiałam odejść niedaleko. Ja go usłyszałam, ale oni też. W korytarzu rozległy się kroki i głosy – Cieeeepłe. Ruszyły po niego.
Idiota, niech on przestanie się drzeć. Zaraz będzie miał na głowie całe stado głodnych maniaków.

Zaczerpnęłam głęboko powietrze, głowa była już na miejscu, trochę bolała, ale mogłam iść. Chwyciłam pewniej w ręce siekierę, jakimś cudem jej nie zgubiłam. Była chyba naprawdę moim talizmanem.
Ruszyłam w stronę krzyku, po drodze rozglądając się za ewentualnym miejscem do ukrycia się gdyby sytuacja wymknęła się spod kontroli. Otwarte grodzie, zamykane pomieszczenia.

Ymir A nauczył mnie jednego, jeśli nie możesz walczyć, schowaj się, najlepiej za bardzo grubymi drzwiami, pojedynczy bohater umiera jako pierwszy. Ja nie czułam się bohaterem. Jeśli będę miała wybrać swoje życie będę samolubna.

Baczy 09-06-2011 12:28

Ostry, wręcz kujący w nozdrza zapach krwi, niewielkie fragmenty ludzkiej skóry leżące w kątach kabiny, ciemnoczerwona vitae pokrywająca całą podłogę, chlupiąca i przylepiająca się do butów. Z obrzydzeniem weszli do windy, która miała zawieść ich na poziom, na którym znajdowały się laboratoria. Kamini ukryła głowę w ramionach męża, wyganiając w głowy tę scenę i powstrzymując torsje.

Niestety, był to ich najmniejszy problem. Winda ruszyła, jednak już po kilku chwilach w ich głowach zagościł znany i nienawidzony przez nich pisk. Tym razem był jednak znacznie bardziej uciążliwy, nachalny, zdawał się patroszyć ich głowy od wewnątrz, bez żadnego konkretnego celu, ot, dla zwykłej sadystycznej przyjemności zadawania cierpienia. Kamini upadłą na kolana, zwymiotowała, co tylko spotęgowało ostrość zapachów, które teraz odczuwane były jakby mocniej. Krzyki wszystkich członków drużyny rozlegały się wzdłuż całego szybu niczym śpiew mitycznych syren, które wabiły żeglarzy na niezbadane, niebezpieczne tereny. Lecz o ile syreny były drapieżnikami, o tyle tutaj krzyczały ofiary, przywołując do siebie żądnych krwi napastników.
Dunbar wyleciał z windy. Już nie krzyczał, zdawało się, że stracił już kontakt z rzeczywistością, leżąc na dachu sąsiedniej windy trząsł się tylko jak podczas ataku padaczki. Dhiraj upadł na kolana, resztkami sił próbował zmusić się do otworzenia oczu, do odnalezienia Kamini, nie był jednak w stanie nic zrobić, mięśnie napięły się w odruchu obronnym, niestety nie mogły powstrzymać niewidzialnego wroga, jakim był dla nich ten okropny dźwięk.

Potem coś błysnęło i nastała cisza. Krótka, ledwo zauważalna, którą przerwał niosący się echem krzyk, męski, niski... należący do Dunbara. Psychiatra poznał go po chwili skupienia, kiedy jeszcze leżał na posadzce. Zdając sobie sprawę, że jest sam, dźwignął się na nogi. Był poobijany, a wewnątrz głowy szalała mu nieopisana pustka, zwielokrotniająca uczucie zniszczenia i gwałtu, które ktoś, za pośrednictwem dziwnego dźwięku, dokonał na jego jaźni. A poczuł się jeszcze gorzej, gdy dotarło do niego, że nigdzie w pobliżu nie ma jego małżonki.

Rozejrzał się pospiesznie, był to jakiś korytarz, pozostawiony we względnej czystości, nie licząc roztrzaskanego medpaka, którego doktor miał przy sobie w windzie. Przecinarki ani WKP ni było, miał jednak głębokie zadrapanie na prawym przedramieniu, w miejscu, gdzie był zaczep komunikatora, możliwe więc, że uderzył nim o ścianę korytarza, czy jeszcze w windzie, o barierkę, i rozwalił zaczep. możliwe więc, że znajdzie komunikator, jeśli wróci tą samą drogą, którą się tu dostał. Pytanie tylko, którą?

I, w ogóle, jak to możliwe, że wydostali się z windy i znaleźli w nieznanym rejonie bazy? Dunbar musiał do tego zejść z dachu windy, jak to zrobił, skoro tracił nad sobą panowanie podczas gdy oni jeszcze się trzymali? No i jak Dhiraj się tu znalazł, szedł mimo utraty przytomności? Brał pod uwagę również możliwość, że na chwilę, na ten krótki moment, stał się ciepłym... Ale jakim cudem udało mu się wrócić do normalności? Poprzednio piski tylko powalały ich na ziemię, zawsze budzili się w tym samy miejscu. Ale teraz? Coś się zmieniło?
A źródło dźwięków? Wcześniej zdawało się ono pochodzić z głośników, ale teraz? Hałas był wszechobecny, nadchodził zewsząd, nawet z wewnątrz czaszki doktora, oraz był znacznie silniejszy, chociaż gdyby sam tego nie doświadczył, nie uwierzyłby, w końcu poprzednio jego głowa o mało co nie eksplodowała. Ale teraz... To było nie do porównania.

Dunbar ponownie krzyknął. Na jego nieszczęście, odpowiedzieli mu ciepli. Nie jeden, nie dwóch, co najmniej czterech. Zbliżali się przeciwległym korytarzem, Dhiraj doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Musi się pospieszyć, jeśli chce dotrzeć do kierowcy, zanim krwiożercze bestie go zobaczą.
Tyle, że nie chciał.

Jakie mięli szanse przeżycia? Dunbar miał ranną nogę, nie mógłby więc samemu uciekać. Ile metrów zdążą przebyć, zanim ciepli ich dogonią? Doktor nie był pewien, czy starczyłoby mu sił na choćby dwudziestometrowy spacerek z dorosłym mężczyzną uwieszonym na ramieniu. Inne wyjście. Walka? Dhiraj i walka, na gołe pięści, o ile przy Dunbarze nie ma żadnej broni. Niedorzeczność.

Może i nie wierzył, że to przeżyją, może nie wierzył, że uda im się dotrzeć do biolabów, ale nie mógł tak po prostu dać się zabić, podczas gdy jego żona może potrzebować pomocy. Zacisnął pięści, wściekły na samego siebie, i ruszył prędko w przeciwną stronę, oddalając się od krzyków cieplaków.
Skręcił w kolejny korytarz z niepokojącą myślą, jak w takiej sytuacji zachowałaby się Kamini. Sam nigdy nie podejrzewał, że byłby zdolny zostawić potrzebującego na pastwę okrutnego losu, jednak czasy i, co ważniejsze, okoliczności, się zmieniły. Świadomie poświęcił życie tego człowieka, żeby dać sobie szansę na odnalezienie i uratowanie Kamini. Zrobił to dla niej, z miłości.
A może tylko tak mógł wytłumaczyć przed samym sobą swoje tchórzostwo?

mataichi 09-06-2011 16:42

Kolejne przebudzenie jak po intensywnej imprezie. Co gorsza było to kolejne przebudzenie nie u boku pięknej i roznegliżowanej kobiety. Cholera, Gilbert nie był taki wymagający. Mogłaby być nawet szkaradna! Niestety zamiast partnerki Duffy dostał w prezencie promocyjny pakiecik cieplaków. A wszystko to sponsorowane przez kochaną korporację Vitell.

Chciał zakląć, ale i to podstawowe prawo zostało mu bestialsko odebrane przez dym, który bez zaproszenia wleciał do jego płuc. Kaszlący informatyk wpadł do najbliższego pomieszczenia. Niezbyt skoordynowanymi ruchami nogi próbował wypchnąć resztki spalonego prześcieradła do korytarz. Nie szło mu to najlepiej, więc stwierdził, że uduszenie może być i tak mniej bolesną śmiercią niż rozerwanie na strzępy. Zamknął drzwi blokując zamek.

Upadł na kolana. Miał wrażenie, że w jego głowie szaleje spora ilość małych cieplaczków wyposażonych w wielkie gary. Tłukły w nie swoimi miniaturowymi okrwawionymi łapkami. Chciały zapewne osłabić jego najcenniejszy dar. Inteligencję. Na domiar złego dym coraz bardziej utrudniał oddychanie i szczypał w oczy.

- Niedoczekanie wasze. – z trudem wypowiedział dwa słowa. Za pomocą WKP połączył się z systemem odpowiedzialnym za wentylację bazy i już po chwili problem dymu został rozwiązany.

- Przynajmniej się nie zaczadzę. – zaśmiał się na głos.

Popatrzył się trochę zaniepokojony na zwisającego trupa.

- Mam nadzieję, że przynajmniej ty kolego nie zaczniesz się ruszać. – Gilbert nie spodziewał się odpowiedzi. Co więcej gdyby ją w tym momencie otrzymał pewnie zabrudziłby sobie gacie. Na wszelki wypadek podniósł z ziemi przewrócone krzesło i szturchnął martwiaka parę razy. Nic, żadnej reakcji.

- Obawiam się, że będziesz musiał w takim razie mnie słuchać. Ponoć nie należy to do przyjemnych rzeczy, ale tobie to już i tak nie zaszkodzi. – poklepał zwłoki po plecach, a następnie usiadł na podłodze masując pulsujące skronie.

Zabrał się do lokalizowania towarzyszy wyszukując sygnały ich WKP. W szczególności położenie Rocka interesowało go najbardziej. Facet był najlepiej wyszkolony i do tej pory dobrze spisywał się w roli ochroniarza.

Ravanesh 09-06-2011 21:07


IPOR JUHASZ

Ruszyłeś, zataczając się – nadal osłabiony – w stronę najbliższej grodzi.
Pod czaszką mózg pulsował ci tak, jakby ktoś wstrzyknął weń zastrzyk kofeiny. Obraz przed oczami rozmazywał się. Jaskrawe plamy nakładały się na wielobarwne. Jak w pieprzonym kalejdoskopie.

Twoja dłoń spoczęła na otwieraniu pierwszej grodzi. Nic.

Za to cieplaki najwyraźniej zauważyły twoją obecność.

Z okrwawionych ust wydobył się z początku niezrozumiały bełkot, w którym szybko rozpoznałeś znajome „cieeepłeeee”. Miały już cel i pędziły do niego dziko. Ty byłeś tym celem.

To oraz myśl o chorym synu dodało ci skrzydeł. Ruszyłeś pędem do kolejnych drzwi. Nic! I kolejnych! Znów nic. Jeden z cieplaków chwycił cię za ramię. Odwinąłeś mu się kolbą pistoletu i zarażony poleciał w bok, fortunnie wpadając na kolejnego nadbiegającego cieplaka. Obaj upadli dając ci cenne sekundy.

Kolejne drzwi i znów cholerne nic.

Cieplaki są tuż, tuż. Biegną z innych korytarzy. Cała gromadka, z którą nie miałbyś szans nawet z anakondą w rękach, a co dopiero z tym co masz teraz.

Kolejne drzwi. JEST! Otwierają się. Wpadasz do środka wciskając guzik zamykania. Widok grodzi zamykającej się przed wykrzywionymi szaleńczo, pokrwawionymi gębami szaleńców jest jednym z przyjemniejszych w życiu. Wiedząc, że w każdej chwili inny cieplak może nawet przez przypadek wcisnąć guzik otwierania walisz w niego z pistoletu elektrycznego. Ładunek smaży panel. A ty w końcu możesz, tak jak chciałeś, oprzeć się plecami o drzwi i zobaczyć, gdzie udało ci się wejść.

Łapy zarażonych walą w metalową barierę odgradzającą ich od upragnionego ciepłego. Nie jest źle. Jesteś w toalecie. W damskiej toalecie. Takie miejsca mają sporą wentylację, która może pomóc w wydostaniu się z potrzasku. Mają wodę, którą da się pić.

Upewniwszy się, że kabiny są puste w końcu mogłeś usiąść i odsapnąć. Walenie cieplaków i ich wycia jednak uświadomiły ci, w jakiej jesteś bryndzy. A widok twarzy obcego człowieka odbity w lustrze przerażał. Niby był to Ipor. Ale jakiś taki, inny. Zmęczony. Wymizerowany i przerażony. Jak nie ten sam twardy gość, któremu w rodzinnym mieście na Węgrzech mało kto podskoczył.


GREYSON “GREY” WHITEMAN

Szedłeś, próbując odzyskać pełnię kontroli nad swoim ciałem. Krótką serią w klatkę piersiową powaliłeś jednego z najbliższych cieplaków. Mężczyzna zwalił się na ziemię, a hałas jaki uczynił jego upadek na chwilę odciągnął uwagę zarażonych od ciebie.
Spojrzałeś na wyświetlacz broni. Zostało w niej dziewięć kul. Niewiele. Na trzy serie zaledwie. Ale to i tak lepiej, niż być bez broni.

Gdzieś wokół ciebie, jak przez mgłę, słyszałeś echa wrzasków i pościgów. Zataczając się dopadłeś do panelu grodzi. Wcisnąłeś i nic. Cholera.

Sygnał z czytnika kart zaalarmował cieplaki. Już się nie bujali. Już mieli swoje śniadanie podane na tacy. Powoli zaczynała ogarniać cię panika. Wcisnąłeś kolejny raz przycisk grodzi. Najbliższy cieplak ruszył w twoją stronę więc wystrzeliłeś do niego z anakondy. Krótka seria zrobiła swoje. Zarażony upadł, lecz kolejni już się zbliżali nabierając tempa.

I wtedy przypomniałeś sobie słowa Rocka o karcie, prądzie i zamku.

Miałeś kartę dostępową ochroniarza. Szybko wyciągnąłeś ją, przeciągnąłeś po czytniku i korzystając z pałki walnąłeś ładunkiem elektrycznym. Drzwi się otworzyły. Nie oglądając się za siebie wpadłeś do środka i zamknąłeś je za sobą, słysząc jak cieplak walnął w drzwi. Po chwili przyłączyli się do niego inni.

Odetchnąłeś dopiero teraz czując, jak jesteś słaby i jak trzęsą ci się ręce.

Rozejrzałeś się wokół. Byłeś w jakimś biurze. Cztery duże, dwustanowiskowe biurka – na każdym osobista konsola komputerowa, stojak na dokumenty i tym podobne akcesoria. Na ścianie kilkanaście holo – ekranów i jakieś wykresy. Z pomieszczenia były jeszcze dwa wyjścia. Jedno, jak sądziłeś, prowadziło do toalet i aneksu sanitarnego dla pracujących tutaj ludzi. Drugi – zapewne do gabinetu szefa.



SELENA STARS

Każdy twój krok budził wspomnienia. To wszystko już było. Wrzeszczący ludzie i biegające cieplaki, siekiera zdjęta ze ściany i ten mdlące uczucie strachu, że to narzędzie może zwyczajnie nie wystarczyć w konfrontacji z zarażonymi. Wszystko to przeżywałaś już u boku Blackaddera, który też „zcieplaczył”, w bazie Ymir A.
Może dlatego nie czułaś już tych emocji tak silnie. Albo zobojętniałaś. Wypaliłaś się od ciągłego strachu, ciągłych skoków adrenalinowych.

Tupot zarażonych zbliżał się ze wszystkich stron. Byłaś już pewna, że nie zdążysz dotrzeć do windy w której wrzeszczał Dunbar przed nimi. Życie było ważniejsze, niż bohaterstwo. To może nie był zbyt chwalebny wybór, ale na pewno był rozsądny.

Ujrzawszy połyskujące na zielono światło nad jakimiś drzwiami, szybko uruchomiłaś panel otwierania i wśliznęłaś się do środka. W samą porę, bo na korytarz, którym do tej pory szłaś, wtoczyła się gromada kilkunastu cieplaków. Drzwi zamknęły się odcinając cię od biegnących i mogłaś zorientować się, gdzie się znajdujesz.

Był to mały pokój służący najwyraźniej jako dyżurka techników. Mieliście podobną na A-śce. Znajdowały się tutaj pojemniki z podzespołami, żarówkami, świetlówkami i innymi często zużywalnymi zasobami. Były skrzynie z narzędziami. Były małe piły plazmowe. Dla kogoś takiego, jak ty był to prawdziwy raj, gdybyś oczywiście miała co naprawiać. I mimo, że na pewno wyjątkowo cenne przy naprawach sprzęt i elementy zgromadzone w dyżurce techników miały niewielką, niemal zerową wartość jako środki bojowe lub jako coś, co pozwoli przetrwać w bazie opanowanej przez szalone, krwiożercze istoty.

Z ciężkim westchnieniem opadałaś na jeden z foteli i wsłuchałaś w ciszę panującą wokół. Ale cisza nie była pełna. Wentylacją niosły się wrzaski i krzyki, jakże podobne do tych, kiedy na Ymirze A cieplaki mordowały załogę.

Nagle zamarłaś. Wyraźnie usłyszałaś swoje imię wypowiedziane szeptem.




CHARLES “CHUCK” FISH


Nie miałeś sił, by się ruszyć. Przy pierwszej próbie wstania na nogi, w głowie zakręciło ci się tak, że znalazłeś się na plecach.
Już nie widziałeś korytarza. Krawędzie, ściany, oświetlenie – wszystkie te elementy zlewały się w jedną, rozmazaną, spiralną, kotłującą się masę.

Pod czaszką słyszałeś jakieś wizgi i świsty, jakieś jazgoty i trzaski, piski i buczenie.

Nie miałeś sił by wstać. Nie miałeś sił, by patrzeć na swoje halucynacje.

Zacisnąłeś powieki, aż do bólu. Zlepione krwią uszy nie słyszały już biegnących cieplaków. Nie poczułeś, jak jeden z nich przebiegając kopnął cię w głowę posyłając w ciemność nieświadomości.

Straciłeś przytomność a zarażeni pobiegli dalej, ku wrzaskom Dunbara.

Armiel 09-06-2011 21:08


DHIRAJ MAHARISZI

Czasami miłość zwycięża wszystko. Logika kazała ci uciekać, schować się gdzieś, porzucić Dunbara, który ze złamaną nogą i tak był skazany na śmierć.
Ty miałeś dla kogo żyć. Miałeś swój cel. Znaleźć Kamini. Odszukać swoją ukochaną żonę.

Oddalałeś się od wrzasków Dunbara, które szybko przerodziły się w wrzaski paniki, a potem w cierpienia, kiedy zapewne cieplaki dopadły swej ofiary.

Ty miałeś szczęście.

Udało ci się szczęśliwie ominąć cieplaków, których – niczym dzwonek na obiad – przyciągnęły wrzaski kierowcy. W ostatniej chwili, przed zakrętem zza którego wyłaniała się właśnie spora grupa zarażonych, wskoczyłeś w jakąś gródź i zamknąłeś ją za sobą.

Udało się połowicznie, no cieplaki zauważyły chyba ruch i w chwilę późnie usłyszałeś, jak walą w drzwi próbując bezskutecznie dostać się do środka.

W przypływie nagłego ataku paniki odsunąłeś się od drzwi i słysząc za sobą jakiś dźwięk odwróciłeś się i ujrzałeś, że znajdujesz się na wąskim łączniku pomiędzy korytarzami. Ktoś otwierał drugą gródź i właśnie za nią znikał. To była Kamini.

Zawołałeś ją i ruszyłeś do drzwi. Wciskając panel sterowania zauważyłeś, że dłoń lepi ci się od krwi, która pokrywała guzik.

Gródź zdawała otwierać się całą wieczność, a kiedy w końcu mogłeś przejść wypadłeś za nią jak głupi.

Po drugiej stronie był ciemny, oświetlony jedynie awaryjnymi lampami korytarz. Migające światło rzucało niespokojne cienie na ściany. I wtedy zobaczyłeś ją, a raczej jej cień. Znikała za zakrętem po lewej stronie.

Nie panując nad sobą puściłeś się za nią w pogoń wołając głośno jej imię. Nie reagowała, jakby znajdowała się w jakiś transie.

Nigdy nie byłeś zbyt sprawny fizycznie, a Kamini szła w tempie, które było naprawdę niepokojące. Kiedy dopadłeś do zakrętu tylko zamykające się drzwi w połowie korytarza powiedziały ci, dokąd poszła Kamini.

Biegłeś dalej, coraz bardziej bojąc się tego, że z twoją żoną stało się coś złego.

Otworzyłeś gródź i znalazłeś się na korytarzu opadającym pod lekkim skosem w dół. Kamini była już prawie na jego końcu i właśnie otwierała drzwi, nad którymi świecił napis „STACJA POMP”. Nim dobiegłeś do niej, zdążyła otworzyć drzwi.

Kiedy drzwi do stacji pomp otworzyły się usłyszałeś rytmiczne dudnienie pracujących pomp, których zadaniem było dostarczanie wody do obiegu stacji.

Złapałeś Kamini za ramię i odwróciłeś w swoją stronę a wtedy ujrzałeś, że to nie jest Kamini, tylko jakaś poraniona kobieta wyglądająca na cieplaczkę.



Odwróciła się w twoją stronę i ... uśmiechnęła.


GILBERT DUFFY


Smród spalenizny i fekaliów wypełniał pomieszczenie mieszkalne oznaczone – jak się okazało numerem B-530. Tak przynajmniej pokazywała lokalizacja WKP nałożona na pobrany plan bazy.

Rock był niedaleko, jak wynikało z namiaru. W pomieszczeniu B-575 i przemieszczał się dalej. Najwyraźniej skurczybyk kontynuował swój plan, bo był tylko dwa zakręty od pomieszczeń ochrony, do których mieliście iść. Ipora namierzyłeś w pomieszczeniach sanitarnych oznaczonych kodem B-566, o cztery korytarze dalej, a „Grey” był jeszcze bliżej, w pomieszczeniu B-542, dosłownie za kolejnym zakrętem.

Zasięg nadajnika był zbyt słaby by namierzyć resztę ludzi, i co rusz coś zakłócało ci połączenie, jakby przez Ymir B przetaczały się fale magnetycznej burzy.

Nagle zrobiło się ciemno. W jednej chwili światło w twoim „pokoju” zgasło.

Siedziałeś w ciemności z twarzą oświetloną zielonkawą luminescencją WKP kiedy usłyszałeś jakieś trzeszczenie. Z trudem powstrzymałeś się od wrzasku.

Wisielec zaczął się ruszać. Z początku jego ruchy były niezgrabne, by jednak nabierać coraz większej gwałtowności.

W mroku widziałeś mlecznobiałe oczy trupa – jak ślepia głębinowej ryby.



SEAMUS GALLAGHER i SVEN “SZCZOTA” LINDGREN


Szczota ruszył w śnieżycę z zamiarem obejścia groteskowej budowli wokół i poszukania innego wejścia. Cały czas trajkotał do Seamusa, który jednak nie odpowiadał, jak urzeczony wpatrując się w rozdarcie przestrzeni w którym znikły skrzydlate stwory. Rozdarcie zmniejszyło się i w końcu nie pozostał po nim najmniejszy ślad.

Podobnie jak po Szczocie, który zdołał już oddalić się od kompana. Szalejąca wokół nich śnieżyca ograniczała widoczność i zakłócała łączność, a ślady na lodzie nie były widoczne. Seamus wiedział jednak, co planuje chłopak, bo słyszał jego trajkotanie nim Sven ruszył na obchód.

Ściany budowli chroniły odrobinę przed furią wiatru. Szaleńczą, oblepiającą śniegiem i bombardującą hełmy i skafandry kawałkami lodu.
Z drugiej strony budynku, na podobnej wysokości chłopak ujrzał kolejny, trójkątny otwór wejściowy, a kiedy obszedł trzy czwarte budynku ujrzał kolejne, zasypane śniegiem konstrukcje skupione wokół jednej, dominującej nad wszystkim piramidy.

Sven nie był zbyt dobrze wyedukowany, ale to co widział przypominało nieco ziemskie piramidy znajdowane w dżunglach Amazonii. Odrobinę, bo ta wyglądała na wykonaną z kawałków lodu i lekko pokrzywioną, jak poprzednie budowle nie wyglądała na wzniesioną ludzkimi rękami.

Na jej szczycie wzniosło się coś dziwnego. Jakby ... świątynia.




Ze środka dziwacznej konstrukcji emanował jakiś dziwny blask. Mieliście wrażenie, że można ogrzać się w jego cieple. Zdawał się obiecywać odpoczynek, ciepło, spokój.

emilski 13-06-2011 21:17

Co to ma być, do kurwy? Jakaś metafora, czy jak? Kibel?

Kibel...

Patrzył w lustro. Poruszył wąsem. Kiedyś tak pielęgnowanym, a teraz... po prostu siwym kędziorem. Na włosach też zaczął osiadać ten biały pył. I zmarszczki. Postarzał się, nie ma co. A teraz jeszcze był w kiblu. Pobyt w kiblu kojarzył mu się z reguły dobrze, relaksująco. Gazeta, pornos, chwila dla siebie, papieros podczas posiedzenia. Najgorsze chwile, kiedy nagle ktoś zaczynał walić do drzwi i przerywał chwilę relaksu.

-Wychodź! Mi też się chce!

Człowiek zaczynał się stresować, odkładać w pośpiechu gazetę, gasić peta, podciągać spodnie. Słodkie chwile szybko odchodziły w strefę niepamięci i wracało się do rzeczywistości.

Walenie. Kurwa. Walenie.

Teraz ja, nie, ja, właśnie, że ja! Otwieraj. Ja!

Ja! Ja!!!

Cieplaki chciały się załatwić... cieplaki... kurwa... skóra na twarzy Juhasza mimowolnie się naciągnęła, usta zwęziły, oczy zmrużyły, nos podkurczył. Napięcie rosło w nim w miarę, jak wsłuchiwał się w to uporczywe walenie do drzwi.

Ja! Ja! Teraz ja! Wychodź wreszcie!

Aż w końcu szyja rozładowała atakujący go stres, wypychając głowę gwałtownie do przodu. Mocno. Akurat, żeby czołem zrobić na lustrze wielką pajęczynę.

I jeszcze raz. I jeszcze.

Odłamki szkła posypały się z hałasem na podłogę. Juhasz podniósł największy z nich i, przeglądając się w nim, wyciągał odłamki szkła z czoła. Wodą przemył krwawiące miejsca. Odpalił wkp.

Najbliżej był Grey i Duffy. Posłał im wiadomość.

"Jestem w jakimś cholernym kiblu. Dobijają się do mnie cieplaki. Jak u was? Lepiej?"

Odpowiedział tylko Duffy: "Ja mam cieplaka w pokoju. Wisi sobie. Pieprzona piniata, z której nie wysypują się cukierki. Skontaktowałem się z Rockiem. Zaraz się odezwę."

Grey tak naprawdę i tak nie interesował Węgra. Nie był mu potrzebny kolejny mięśniak. Potrzebny mu ktoś, kto zna się na sprzęcie, umie się połączyć z kimś na orbicie i będzie mógł pomóc wychujać Rocka.

"Mam dojście do ciebie na wkp. Idę do ciebie wentylacją" .

"Jasne, nigdzie się sam nie mam zamiaru wybierać."

Juhasz podszedł do otworu wentylacyjnego, wspiął się na sedes i zabrał się do wywarzania kratki. Gdy spadła na ziemię ze szczękiem, podciągnął się do szybu i dopiero zorientował się jak tu, kurwa, ciasno. Jeszcze raz przyjrzał się wyświetlaczowi wkp i ruszył.

Campo Viejo 14-06-2011 04:52

Chuck w milczeniu towarzyszył grupie podążającej do biolabów. Bez słowa przekroczył próg windy. Ze spuszczoną głową stał wpatrzony w jeden punkt, którym była jaka rozmazana plama krwi, którą zostawiła czyjaś rozpaczliwa ręka osuwająca się po ścianie na dół.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=ur5w0FkmObw[/MEDIA]


Kiedy grodź otworzyła się od razu przywitał ich komitet powitalny gromadki cieplaków. Podniósł paralizator i strzelił w najbliższą postać. Pewnie jest czyją matką, żoną, kochanką... Dzisiaj jest cieplakiem, który wybrał sobie Chucka. Ładunek opalony trafił ją w piersi, lecz tylko na moment zwolnił jej mordercze zapędy. Nim zdążył wcisnąć plastikowy cyngiel raz dugi, kobitka złapała go i zacisnęła palce na gardle, że aż stracił dech. Wywiązała się zajadła walka o przetrwanie. Chuck złapał babkę za włosy i ciągnąc za kłaki do ziemi chciał trzepnąć ją w ucho z kolana, bo wszak kończyny Fishowe są długie i sękate. Zamiast tego w garści zostały mu tylko wyrwana kępa włosów niczym fragment indiańskiego skalpu a cieplaczka targając barmana za fraki morderczo szamotała się z nim jak wściekła suka. Kobieta mnie bije, przemknęło mu z przerażeniem przez głowę potęgowanym świadomością, że właściwie nie tyle bije co zabija. Zaczynało mu już ciemnieć w oczach, kiedy Dhiraj wbił wariatce strzykawkę w odsłoniętą szyję. Uścisk zelżał nieco a Chuck osunął się po ścianie na ziemię. Z ulgą przywitał zimną posadzkę przylegając do niej policzkiem i chciwie wciągał powietrze. Już zasłaniał głowę przed nabiegającym ku niemu kolejnym rozjuszonym cieplakiem, kiedy Selena siekiera niczym Janosik ciupażką podciął mu nogi.

Tego co działo się dalej Chuck nie do końca pamiętał. Zaatakowała go fala demonicznego dźwięku do którego nie sposób było się przyzwyczaić, choć nie słyszał go po raz pierwszy. Nawet nie poczuł jak upadł na twarz w objęcia wirującej ziemi. Później zalało go morze obrazów. Te samo miasto, te same meduzowate mózgiaki. Wirująca spirala kręcąca się na osi absurdu i absolutu. I nagle znalazł się w innych światach. Planetach których nigdy nie widział. Jedne były piękne i tętniące życiem, egzotyczne lasy, dżungle i przepastne połacie traw, inne wymarłe niczym krajobraz poatomowy lub skaliste, chropowate przestrzenie martwych głazów spowitych w ciemnościach, jakby ktoś zgasił słońce a może jakby promienie światła nigdy jeszcze ich nie dotykały. Wszystkie planety przesiąknięte tą samą skoncentrowaną energią głodną krwi, rządną zniszczenia i jeszcze większej mocy. Nasycone czystym złem, której obecność za wszelką cenę chciała pochłaniać co raz to nowe obszary kosmosu.

Ciemność jaka zalała Chucka przyniosła ze sobą inną obecność. Instynktownie wiedział, że energia zła przyciągnęła odwiecznego jej wroga. Dziwaczne istoty. Skrzydlatych kosmitów, którzy w zestawieniu z bóstwem kryształu były dla Chucka jak Aniołowie. Jeśli kryształ był archetypem zła to choć nic nie jest czarno białe, te istoty były przy nim świętymi wojownikami o światło wolnej woli i przetrwania.

Nie bardzo widząc co robi usiłował skupić się resztami świadomości na ich obecności, aby mogły wyczuć jego SOS. Wysyłał im obrazy Ziemi z krajobrazami wodospadów, lasów zielonych i błękitnych chmur. Śmiech dzieci i spojrzenia kochanków. Wschody i zachody słońca. Przyzywał ich pozytywną energią w której opisywał ludzkość w jej dobre z natury dziedzictwo i obraz Boga.

Na koniec skupił się w wyobraźni na koszmarze Ymiru jaki zgotował Kryształ i niewinnie przelanej krwi tymczasowych mieszkańców planety. I zrozumienie wizji kryształowego miasta i walki skrzydlatych istot o prawo od życia. Przeżycia. Przetrwania. Żądza zniszczenia kryształu niemal udławiła mu gardło gdy serce podskoczyło mu wyrywając się w skurczach nerwobóli. Walczyli ze wspólnym wrogiem.

Kiedy ocknął się z trudem otworzył oczy. Ponad piski i zgrzyty w czaszce z oddali przebijał się przeraźliwy krzyk Dunbara. O ratunek. Chciał mu pomóc. Chciał wstać i walczyć. Zamiast tego upadł na pysk a przebiegający cieplak jeszcze przydeptał mu głowę do lodowatej kraty, kiedy żądny mordu szarżował w kierunku, skąd dobiegające prośby kierowcy łazika o pomoc powoli zaczynały rozpływać się wraz z drgającym i ściemniającym się światłem. Nim mrok znowu pochłonął barmana pomyślał, jak wiele cierpienia psychicznego może znieść jego wątłe ciało nim całkiem zwariuje i wyłączy się na amen.

Suriel 15-06-2011 21:22

Selena…Selena szept się powtórzył. Zamarłam. Przez chwile nasłuchiwałam. Cisza. Selena. Praktycznie zmaterializowałam się koło drzwi wejściowych z siekiera w ręku, zwrócona w stronę z którego szept moim zdaniem dochodził.

Nic. Pusto, byłam sama, nie licząc odgłosów cieplaków snujących się po korytarzu i cichnących krzyków tych co prawdopodobnie nie mieli tyle szczęścia i nie znaleźli na czas schronienia.

Czułam wyrzuty sumienia, ale co miałam zrobić, iść i zginąć razem z nim. Może powinnam, ale chciałam żyć, jak cholera chciałam przeżyć to gówno.
Zaczęłam się rozglądać po pomieszczeniu. Nic, nikogo tutaj nie było. Tylko ja i moja wyobraźnia. A może to nie była wyobraźnia, może któryś z chłopaków schował się w pomieszczeniu w pobliżu i nawołuje.
Nie żaden z nich nie byłby na tyle głupi, albo szalony żeby zwracać w ten sposób nie tylko moją, ale i uwagę cieplaków, zdradzając tym samym swoje położenie.

Spojrzałam na WKP, cholerstwo działało, może nie super, ale coś się z niego jeszcze da wyciągnąć. Usiadłam ponownie w fotelu, ale przeciągnęłam go na środek pomieszczenia, na szczęście był obrotowy i mogłam w każdej chwili zmienić pozycję, gdyby coś mnie zaniepokoiło.

Dobra, to w końcu gdzie jestem i jak dojść do tego cholernego laboratorium. Miałam nadzieję ze nie zostałam tu sama i że pozostali nauczeni już doświadczeniem schowali się na razie, a jak przycichnie ruszą do wyznaczonego celu. Sprawdziła się taktyka w przypadku „Gniazda”, czemu nie miałaby i tym razem. Rób to co zakładał plan, a natrafisz na pozostałych.
Mieliśmy dostać się do labów przez kanały. Sprawdziłam na WKP jakie mam alternatywne drogi dostania się do niego. Ok., mogłam pokusić się o wentylacje, ale dochodziła tylko do pewnego momentu, później zostają korytarze i prawdopodobnie zamknięte na głucho grodzie. Raczej ta alternatywa odpadała. Pozostał pierwotny plan przez kanały. Na schemacie wyglądało to całkiem dobrze, byłam stosunkowo niedaleko od pomieszczenia do którego zmierzaliśmy, tam już tylko zejście do kanałów i wszystko czego na pewno nie będę się spodziewała. Nie ma tak dobrze.

Czarny humor mnie nie opuszczał, dobre i to.

Lampka na WKP nagle zaświeciła, przywrócono łączność. Wywołałam Rocka.
Miałam nadzieje ze połączenie zadziałało.
- Rock, rozdzieliliśmy się, wszędzie pełno cieplaków, próbuje przedostać się do laba. Co z resztą. Rock słyszysz mnie.
Cisza, żadnego odzewu. Lampka zgasła. Połączenie zerwane.
Cholera.

Nie ma co tu siedzieć i biadolić nad własnym losem.
Przeszukałam półki, z pasów przytrzymujących sprzęt zrobiłam prowizoryczna uprząż dla siekiery, żeby mi nie dzwoniła w wentylacji jak alarm, „Hej tu jestem chodźcie mnie zjeść”.
Sprawdziłam kilka razy, czy nie będzie problemu z jej wyjęciem w razie potrzeby. Czas to było coś czego na tej cholernej planecie bardzo nam brakowało. Czas na obronę, czas na ucieczkę, czas.

Na wszelki wypadek wzięłam jeszcze małą przecinarkę plazmową, nie wiem czy będzie czas na zabawę z zabezpieczeniem zejścia do kanałów, a w najgorszym wypadku tnie równie dobrze, a nawet lepiej niż siekiera. Nie ma szansy utknąć w ranie.
Brrr, matko na co mi przyszło. Oglądam sprzęt nie pod względem przydatności do pracy, ale…… Nie będę o tym teraz myślała.

Wszystko poprzypinane, sprzęt zabrany. No to w drogę. Wdrapałam się na półkę pod kratką wentylacyjną.
Mam tylko nadzieję, ze jeszcze cholerstwa nie nauczyły się korzystać z wentylacji, na Aśce trochę im to zajęło.

Odkręciłam zabezpieczenia. Czołówka włączona, no i znowu się czołgamy. Najpierw w lewo, kilka metrów, potem powinien być zakręt.

Selena……. – męski szept gdzieś z przodu.

Opanowałam pierwszy odruch ucieczki. To nie może być jakiś cieplak, one jedynie potrafią mówić cieeeeepłe i warczeć, a to był ewidentnie szept, moje imię. Ostrożnie zaczęłam się czołgać w tamtą stronę, starając się nie robić hałasu. Nie pozwolę żeby ten ktoś zauważył mnie pierwszy.

Baczy 16-06-2011 13:06

Poświęcenie. Takie szlachetne gdy poświęcamy coś naszego, i takie bezlitosne i samolubne, gdy poświęcamy czyjąś własność. Niezależnie, czy jest to życie, czy zwykły przedmiot codziennego użytku, emocje odczuwane są niemalże tak samo mocno, jednak w przypadku żywota jakiejś istoty, zostają w nas na długo, męcząc nasze sumienie i resztki posiadanego człowieczeństwa. Dhiraj kilkukrotnie już postąpił wbrew kodeksowi, który do tej pory wyznawał, jednak zawsze w trudnych sytuacjach, wobec których powinny obowiązywać inne procedury niż na co dzień. Chyba tylko pełna świadomość okropieństwa całej sytuacji pozwalała mu nie oszaleć.

Stało się. Cieplaki dopadły Dunbara, zostawionego na pastwę okrutnego i bezlitosnego Losu, a jego krzyki zdawały się być klątwą nałożoną na samolubnych towarzyszy. Lecz czy można winić kogokolwiek za to, że troszczy się o własne życie?

Doktor uciekając rozglądał się za swoim WKP-em, bezskutecznie. Najwidoczniej przybył z drugiej strony, od strony konającego kierowcy. W końcu korytarza zauważył grupkę nadciągających cieplaków. Reagowały na byle hałas, krzyk zaś, będący jasnym znakiem obecności żywej ofiary, odbierał im resztki rozumu. Na obecność doktora zareagowali dopiero, gdy zatrzasnął za sobą gródź odgradzającą jeden z bocznych korytarzy. Napastnicy, zapewne nie zdający sobie nawet do końca sprawy z tego, co widzieli, dobijali się przez chwilę do drzwi, strasząc hindusa, i ruszyli dalej, wiedzeni krzykami Dunbara.

Słysząc dźwięk mechanizmu za swoimi plecami, Dhiraj momentalnie odwrócił się i przywarł plecami do drzwi, w które jeszcze walił jakiś uparty cieplak. Serce zatrzymało się na moment w szaleńczym pędzie, gdy doktor ujrzał w zamykającej się grodzi kobietę, w której dopiero po chwili poznał Kamini. Krzyknął, lecz nie usłyszała. Podbiegł, ciesząc się, że znalazł ją tak szybko, jednak zadowolenie odeszło równie szybko, jak się pojawiło, widok świeżej krwi pokrywającej panel sterowniczy drzwi. Prędko ruszył do przodu, poganiany pesymistycznymi obrazkami pojawiającymi mu się przed oczami niczym pokaz slajdów.

Była to istna pogoń, Kamini zdawała się nie odczuwać zmęczenia całą ich wyprawą, biegła szybciej, niż Dhiraj w obecnym stanie, przez co zniknęła mu z oczu już po pierwszym zakręcie, i tylko zamykające grodzie wskazywały mu dalszą drogę.
Dlaczego nie reagowała an krzyki? Nie słyszała? Wzięła go za cieplaka? A może... coś jej się stało? Włączając najgorsze, istniała taka możliwość, psychiatra nie dopuszczał jednak do siebie tej ewentualności. Kto wie, czy gdyby to zrobił, znalazłby siły na dalszy bieg, czy nie załamałby się i nie usiadł na podłodze, zalewając się łzami. Małżonka byłą dla niego obecnie najważniejsza, nawet jego własne życie nie znaczyło nic.

Dogonił Kamini w stacji pomp, gdy tylko otworzyła ona gródź i wpuściła do korytarza niepokojące zawodzenie maszyn. Jakież było jednak jego zdziwienie, gdy kobieta okazała się być nie dosyć, że zupełnie mu obca, to jeszcze miała kilka dość poważnie wyglądających ran.

- Ty...- doktor, zorientowawszy się, że kobieta za którą podążał nie jest jego żoną, odsunął się prędko o dwa kroki w tył
- Kim jesteś?- spytał z nadzieją, że kobieta nie została otumaniona przez kryształ. Uśmiechnęła się, a tego chyba cieplaki nie potrafią.
Pompy czyniły hałas, tłocząc płyny do rur. Maszyneria gdzieś w dali huczała, buczała. turkotała. Napis na kombinezonie mówił, że nazywała się Mary A. Rope.

- Zobacz... - powiedziała jakoś tak dziwnie, mechanicznie i odwróciła się ruszając w kierunku maszynerii, w głąb stacji pomp. Nie było w niej wściekłości, lecz spokój. Dziwny. Nieludzki. Obcy.
Dhiraja zaniepokoiło zachowanie kobiety, był jednak pewien, że nie jest ona cieplakiem. Przypomniał obie jednak Nicole i inne ożywione trupy, które widział na Ymirze A. Ta kobieta również była poraniona, również mówiła jakoś dziwnie, chociaż doktor nie był w stanie powiedzieć, czy niepokoiło go to samo co w głosie tamtych. Jednak Mary biegała, była w pełni sprawna fizycznie, a tamte ożywieńce ruszały się jak muchy w smole. To ostatecznie przekonało Dhiraja, by podążyć za kobietą. Nie liczył na odpowiedź, jednak musiał dalej ją wypytywać, ostrożnie dobierając słowa.

- Ile osób ocalało? Widziałaś może hinduskę, po pięćdziesiątce, czarne włosy, twojej postury? To moja żona- dodał, jakby miało to dla kobiety jakiekolwiek znaczenie.

- Zobacz - powtórzyła kobieta i ruszyła w głąb korytarza, które wypełniało dudnienie pomp pracujących niżej. Postawiła stopę na krawędzi metalowych schodów i obróciła okaleczoną twarz w stronę Maharisziego.
- Zobacz - powtórzyła stawiając pierwszy krok. Psychiatra podszedł do barierki i ostrożnie spojrzał w dół, spuszczając na chwilę z oka dziwna kobietę. Czuł, że coś jest nie tak, jednak był za daleko, żeby się wycofać. W dole widać było jedynie światła alarmowe pulsujące na pomarańczowo i sieć stalowych rusztowań oplatającą gigantyczne pompy. Całe pomieszczanie miało z pięć standardowych pięter wysokości i stanowiło prawdziwego molocha podestów, kładek technicznych, stalowych galeryjek. Okaleczona kobieta schodziła pewnie, jakby doskonale znała układ zejść. Wzrok Dhiraja przyciągnęła nieduża winda techniczna, ale kobieta nie miała zamiaru z niej skorzystać. Jej celem był chyba najniższy poziom kompleksu pomp. Lita skała planety wyłożona kratownicą i wąskie przejścia pomiędzy ogromnymi, walcowatymi maszynami i kłębami wielkośrednicowych rur w różnych barwach. Jeszcze chwila i straci ją z oczu. Nie widząc zagrożenia ruszył za kobietą. Kiedy był w połowie drogi usłyszał, że ktoś włączył windę, która ruszyła w górę, do miejsca, z którego przyszli.

- Zobacz - głos kobiety zdawał się rozbrzmiewać w głowie doktora, bo była dwa poziomy pod nim, a psychiatra usłyszał jej głos niczym szept przy uchu. Tym razem zląkł się nie na żarty. Odruchowo odwrócił głowę, szukając źródła dźwięku, nic jednak nie zauważył. Zdziwiła go też winda, albo ktoś wezwał ją na górę, albo tam wjeżdżał. Tak czy inaczej, była to prawdopodobnie istota myśląca. Może faktycznie chowali się tam ocaleni? Jeszcze przez chwilę wahał się, czy schodzić na najniższy poziom, nim ruszył. Jeśli to jakaś obca siła, to już znalazł się w jej zasięgu, ucieczka może tylko pogorszyć jego sytuację. A, póki co, kobieta nic mu nie zrobiła, chociaż miała ku temu okazję. Przyśpieszył więc, próbując ją dogonić.
Zrównał się z nią prawie na samym dole. Kilka stopni od dolnej kratownicy. Winda prawie dojechała na górę, ale z dołu nie był w stanie zobaczyć, czy i kto do niej wsiada.
Mary szła dalej zagłębiając się pomiędzy dwa ogromne walce z napisami POMPA CIEPŁA NR 1 i POMPA WODNA NR 1.
Maszyneria szumiała tak, że Dhiraj nie słyszał nic, poza jej dudnieniem.
Kobieta zatrzymała się nagle i wskazała na boczne drzwi techniczne pulsujące czerwoną lampką.

- Zobacz- powiedziała i odsunęła się na bok.
Doktor chciał ją o coś spytać, jednak nawet jeśli przekrzyczałby maszyny, kobieta prawdopodobnie nie zareagowałaby w żaden sposób, nie spróbował więc. Podszedł do drzwi i zbliżył dłoń do klamki. Drżała. Z zimna? Raczej nie, temperatura była co najmniej znośna. Nerwy stres... Jeszcze przed kilkoma minutami priorytetem było odnalezienie Kamini, a teraz... Teraz sam nie wiedział, co robi, czego oczekuje. Ani czy wchodzenie do tego pomieszczenia ma jakikolwiek sens, tak samo jak podążanie za nieznajomą, dziwnie zachowującą się kobietą. Zastygł w bezruchu z dłonią tuż przy klamce, a w jego głowie myśli przeganiały się wzajemnie, próbując zdobyć dominację nad ciałem. Iść? Uciekać? Może najpierw unieszkodliwić kobietę? Winda? Zjeżdża? Pusta, z kimś? Z cieplakami? Z ludźmi? Z Kamini? Z Rockiem? To wszystko było coraz bardziej niedorzeczne, Dhiraj odrzucił wszelkie myśli idąc za szepczącym głosem rozsądku, lub tym, co za ów głos uważał. Podjął decyzję schodząc na pierwszy stopień, teraz nie ma odwrotu.
Położył dłoń na zimnej klamce i otworzył drzwi, stając nieco z boku.
Drzwi nie ustąpiły. Hindus zobaczył zamek cyfrowy umazany krwią. Życiodajna vitae była na 4 przyciskach. 7, 9,0 i 3. No i na przycisku zatwierdzającym wejście. To zapewne kombinacja szyfru. Ale jaka jest kolejność? Winda ruszyła w dół.

Lekarskie doświadczenie przestrzegało go przed dotykaniem krwi nieznanego pochodzenia, szybko jednak wyparł je prosty komunikat: SZYBCIEJ! Im bliżej znajdowała się winda, tym gorsze były przeczucia doktora. Wcisnął prostą kombinację, zaczynając od dołu, wciskając kolejno klawisze z cyframi 0,7,9,3.
Zamek zamigotał, ale drzwi pozostały nadal zamknięte. Czerwień lampki paliła się niczym obietnica czegoś krwawego. Winda była w połowie pierwszej kondygnacji rusztowań.

Doktor zerknął na kobietę, szybko jednak stracił nadzieję na jej pomoc, gdy tylko zobaczył jej przytomny, lecz jakby otępiony wzrok. Być może nawet nie zastanawiała się, co robi, czekała tylko aż otworzy drzwi. Dhiraj spojrzał na klawiaturę i ponownie wystukał kod, modląc się w duchu o odblokowanie drzwi.Tym razem wystukał 9307.
Znajomy dźwięk oznajmił, że i ta kombinacja nie była trafiona. Winda dotarła na pierwszą kondygnację.

Czy kod mógł być jakimś wzorem, który ułatwiłby zapamiętanie go typowemu wzrokowcowi? Dhiraj próbował ułożyć coś z krwawych punktów, które obecnie symbolizowały klawisze, nic jednak nie przychodziło mu do głowy. Nie tracąc czasu spróbował z kombinacją 3790.
Znajomy dźwięk blokady. Ale wiedział, że ludzie często ustawiając kody szukają najprostszych kombinacji. Był psychiatrą. Wiedział, że rozum ludzki bywa … prosty i nieskomplikowany, by za chwilę zaskoczyć naprawdę czymś niesamowicie złożonym. Winda była w pół drogi do drugiego poziomu kondygnacji.

Oprócz przystępnego ułożenia cyfr kodu, mógł on być również prostym ciągiem liczb, czyli ułożeniem od największej do najmniejszej, lub odwrotnie. Warto było sprawdzić te kombinacje, biorąc pod uwagę wyniki badań przeprowadzone jeszcze kilkanaście lat temu na Ziemi. Wynikało z nich, że ponad 80% społeczeństwa zabezpiecza swoje skrzynki mailowe hasłami typu “1234”,”qwerty” lub ”abcdef”. Liczy się przede wszystkim łatwość zapamiętania kodu, a że większość ludzkości ma problem z matematyką i kojarzeniem ciągów liczbowych, pozostają najprostsze kombinacje.
Doktor zerknął w stronę szybu windy słysząc wyraźne skrzypienie, i wpisał 0379.
Czerwona lampka nadal płonęła nad drzwiami. Ręce Dhiraja z niewiadomych powodów zaczęły się trząść a winda minęła drugi poziom rusztowań.

Hindus pocieszał się w myślach, ma jeszcze czas. A poza tym, kto powiedział, że w windzie jest ktoś, kto chce mu zagrozić? To nic pewnego, nie ma powodu do paniki. Musi się uspokoić, drżące z jeszcze większą siłą dłonie to bardzo zły znak. Tętno doktora sięgało 120 uderzeń na minutę, i przyspieszało z każdym zgrzytem windy. Oparł się jedną ręką o ścianę, drugą zaś wpisał drugie z “prostych rozwiązań”, 9730.
Proste rozwiązania zazwyczaj są najlepsze. Okazało się jednak, ze nie w tej chwili. Czerwona lampka paliła się nadal. Winda jechała w dół. A co jeśli to kombinacja zawierająca więcej niż 4 cyfry, i któraś się powtarza, albo 0 uznano za większą niż 9? Miał za mało danych by zrozumieć jak pracował umysł tego, kto ustawiał kombinację. A winda była w pół drogi do celu. Musiał jednak próbować dalej. Czuł, że to jest niezmiernie ważne i że jest o krok od odkrycia kombinacji.

Przypomniał sobie, że jego przewodniczka otwierała już jedne z elektronicznych drzwi, gdy widział ją po raz pierwszy i omyłkowo wziął za Kamini. Odwrócił się do niej i, starając się nie zdradzać wzbierającej w nim paniki, zapytał konspiracyjnym szeptem.
- Znasz kod? -Wskazał na klawiaturę.- Wiesz, jak to otworzyć?
Czekając na jej reakcję, wystukał 3907, chcąc dobitniej pokazać jej, o co mu chodzi, oraz nie chcąc marnować cennych sekund. Nie chciał tego przed sobą przyznać, ale bał się tej windy, a dokładniej tego, co ze sobą wiezie.
Kobieta stała nieporuszona jak głaz wpatrując się w niego oczami bez wyrazu. Czerwona lampka płonęła nadal. Ale miał absolutną pewność, że kombinacja jest czterocyfrowa. Winda przybyła kolejny dystans. Zostało jej dwa i pół piętra. Pięć kombinacji. Nie więcej, zważywszy na czas reakcji systemu.

Doktor przełknął głośno ślinę, potarł drżącą dłonią czoło, na którym pojawiły się kropelki potu. Próbował coś wymyślić, znaleźć jakiś klucz, jednak bezskutecznie. A najgorsze było, że nie wiedział, czy to przez jego zmęczenie czy nietrzeźwość umysłu, czy po prostu kod był prawdziwie losową kombinacją. Większej liczby cyfr w kodzie nie dopuszczał nawet do siebie, to oznaczałoby dla niego całkowitą porażkę. Spróbował wpisać 0973.
Zielone światło sygnalizujące, że wklepano prawidłową kombinację było niczym powiew świeżego powietrza w upalny dzień. Dhiraj spojrzał w kierunku kobiety i … zamrugał oczami. Przestrzeń przed nim była pusta. Nie było śladu po tajemniczej przewodniczce. Drzwi zaczęły się rozsuwać z cichym sykiem, zaś zszokowany zniknięciem kobiety zaczął przygotowywać się do przejścia przez nie, zerkając nerwowo po raz ostatni na zjeżdżającą windę.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:36.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172