lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/)
-   -   Ymir - [survival horror] 18+ (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/9096-ymir-survival-horror-18-a.html)

Suriel 23-06-2011 11:23

Cisza, żadnych oznak życia. Nikogo nie ma, jakbym była na wymarłej planecie. Już wiem jak musiał się czuć Robinson na bezludnej wyspie. Kiedyś czytałam tą książkę. Zazdrościłam mu, że może robić co chce, iść gdzie chce i nikt mu głowy nie zawraca. Ja dzieliłam pokój z dwoma głupimi braćmi. Teraz oddałabym wszystko żeby siedzieć na łóżku i patrzeć jak się tłuką o konsole do gry.

Zabawne ale brakuje mi dźwięków, ludzkiej mowy. WKP milczy, może są zajęci ratowaniem własnego życia i odezwą się kiedy będą bezpieczni. Łączność szwankuje, nic na tej cholernej plancie nie działa jak powinno.

Siedziałam na środku pomieszczenia, z daleka od wszystkich wejść. Mimo że najpierw sprawdziłam wszystkie zabezpieczenia, zamknęłam kratkę wentylacyjną i zabezpieczenie drzwi. Cisza, aż mi ciarki przeszły po plecach, tutaj nawet nie było słychać cieplaków, matko zaczynam tęsknić za dźwiękiem walenia w drzwi. Nie jestem normalna, ale kto by był w mojej sytuacji.

Obracałam WKP w dłoni, i co teraz. Gdzie najlepiej iść. Nikt z pozostałych tu nie dotarł, ale może to kwestia czasu, może nie mogli się przebić. Nie mogę tu dalej na nich czekać, to byłoby bez sensu.
W tym cholernym laboratorium może już nikogo nie być, albo mogą już nie żyć, albo jeszcze coś gorszego. Na górze szaleje kilka setek cieplaków, a wśród nich garstka ocalałych, jeżeli w ogóle jeszcze żyją. Bez łączności i tak nie mam szansy ich odnaleźć, nie na tak dużym terenie. I tak źle i tak niedobrze.

Myśl do cholery Selena, zapasów zostało na dwa, góra trzy posiłki jeśli będę oszczędzać.
Kolejny batonik zniknął z torby.

Wtedy rozległ się dźwięk alarmu. Coś zaczęło się dziać i nie było to coś dobrego. Sprawdziłam swoje położenie, daleko od miejsca rozszczelnienia, na razie nic mi bezpośrednio nie zagrażało.

Podjęłam decyzję, nie ma co tu siedzieć i biadolić, nic z tego nie przyjdzie.
Wybrałam na WKP profil pani Lindgren, z nią rozmawiał ROCK w laboratorium. Znałam ja z widzenia, matka Szczoty. Mam nadzieję że ten cholerny wariat jeszcze gdzieś tam żyje.
Cisza, nie odpowiada. Wystukałam wiadomość.

"Próbuje do Was dotrzeć".

Bez żadnych określeń miejsca gdyby ktoś inny przypadkiem przeczytał, a ona będzie wiedziała o co chodzi. Przynajmniej taką mam nadzieję.

Dla świętego spokoju spróbowałam skontaktować się jeszcze raz z Chuckiem i pozostałymi, nic.
Musze jakoś dać im znać co robię, gdzie będę w razie co.
Rozejrzałam się po łaźni, standard. Prysznice, umywalki, lustra.

Lustra.

Podeszłam do jednego z nich, wiedziałam już co zobaczę, więc mój widok tym razem już mnie nie zaskoczył. Wzięłam kawałek mydła i zaczęłam pisać.

"Do tych którzy przeżyli. Kontynuuję plan.
podpis Selena"


Za mną stały szafki, na wszelki wypadek przeszukałam je, zawsze coś jeszcze może mi się przydać.

Kilka wdechów na uspokojenie, sprawdzenie maski tlenowej.
Kanały jakoś zawsze kojarzyły mi się ze smrodem, brrrr.

Otworzyłam kratkę kanalizacji, uklękłam przy niej i zaczęłam nasłuchiwać. Dźwięk jakiego się spodziewałam to plusk wody pod biegnącymi stopami, lub głos cieplaków, cokolwiek.

Cisza.

Położyłam się koło otworu, wyjęłam latarkę. Ostrożnie zajrzałam do środka oświetlając sobie najbliższy korytarz.
Na razie cisza, nikogo w zasięgu wzroku.
Dobra nie ma na co czekać.
Poprawiłam ekwipunek, sprawdziłam na WKP w którą stronę się udać, najzabawniej byłoby się teraz kurde zgubić.

Idę.

Ravanesh 23-06-2011 21:46


SELENA STARS


Tunel odpływowy był do połowy wypełniony brudną wodą. Przynajmniej miałaś taką nadzieję, że to jest woda. Chociaż zapach nie pozostawał złudzeń. Sekcja bio-labów była niczym innym, jak uprawą owoców i warzyw stanowiących uzupełnienie diety pracowników Ymira. Ogromne kompleksy upraw prowadzonych w specjalnych pomieszczeniach i wyspecjalizowanych zbiornikach zwanych plant-tankami.

Poza jednak walorami zapachowymi, z którymi radziła sobie spokojnie maska tlenowa, oraz dyskomfortu związanego z brnięciem przez zimną wodę (której, dzięki skafandrowi zupełnie nie odczuwałaś) marsz nie nastręczał większych problemów.

Rurociąg niekiedy zakręcał, niekiedy mijałaś jakieś odnogi, ale głównie prowadził prosto. Poziom cieczy był stabilny, sięgał nieco powyżej piersi. Ale, nawet gdybyś musiała nurkować, maska tlenowa doskonale poradziłaby sobie w wodzie.

Jedynym minusem były dźwięki. Niosące się echem odgłosy. Działające na wyobraźnię i jeżące włosy na głowie.

Co jakiś czas sprawdzałaś swoje położenie na WKP. W końcu udało ci się osiągnąć punkt, który chciałaś osiągnąć.
Nad tobą była kratownica, którą mieliście dostać się do sekcji bio-labów.
Z ogromnym trudem udało ci się ją unieść na tyle, że wypełzłaś na brzuchu z rury odpływowej. Po tej próbie sił czułaś się „wypompowana” z sił. Płuca domagały się powietrza, żołądek jedzenia, a mięśnie odpoczynku.

Wstałaś, jęcząc głośno i rozejrzałaś się wokół świecąc latarką.

Znalazłaś się w niewielkim pomieszczeniu technicznym w którym najwyraźniej znajdowały się zawory i sterowniki kierujące systemami uprawy roślin w bio-labach.

Z pomieszczania prowadziło tylko jedno wyjście na zewnątrz. Niewielkie, techniczne drzwi, które od wewnątrz otwierało się zwyczajnym panelem sterowania.

Bicie twojego serca zlewało się w jeden rytm z pracą pomp i dudnieniem maszynerii. Otworzyłaś drzwi ostrożnie wyglądając na zewnątrz.
Twoim oczom ukazał się zwykły korytarz. Cichy, ciemny i pusty.

Ta cisza była niepokojąca. Przemawiała do wyobraźni. Zgodnie z tym, co powiedział Rock ocaleni zamknęli się w sekcji mieszkalnej. Sprawdziłaś plan na WKP i odszukałaś stosowne sektory bazy na mapie. Spory kawałek od miejsca, w którym opuściłaś kanalizację.

Czekał cię prawie dwukilometrowy spacer.

Poprawiłaś ekwipunek i ruszyłaś w drogę ciągle gotowa do walki.

W chwilę później usłyszałaś komunikat, który spowodował, że miałaś ochotę usiąść i zapłakać. Wszystko, dosłownie wszystko, było nie tak, jak być powinno....

WKP zagrało.

Przyszła wiadomość.

Identyfikator I. Lindgren.

„JESTEŚMY W SEKCJI 77. PROSZĘ UWAŻAĆ NA KORYTARZACH POMIĘDZY BIO-UPRAWAMI. COŚ TAM POLUJE.”



DHIRAJ MAHARISZI


To wydarzyło się niespodziewanie i szybko. Nawet nie zdążyłeś włączyć komputerów w sali.

Jedno ze stworzeń unoszących się w SFŻ-ach zalśniło w okolicach łba, a potem.....

.... potem Dhiraj poczuł, jak leci w nieświadomość, jak zanurza się w niebyt. Jak spada w otchłań, która zdawała się nie mieć dna.


* * *

Wabik zadziałał. Jedna z tych istot dała się tutaj ściągnąć. Tych, której umysł tak fascynował Xio-xah-xunka. Byli do siebie podobni. On i ta blada, bezskrzydła, nietrwała istota. Człowiek. Tak się nazywali i Xio-xah-xunka poznał to, jak tylko połączył swój rozbudowany umysł z fascynującym umysłem stworzenia.

Wabiło się Dhiraj Mahariszi. Jego umysł, mimo pozornej prostoty, zafascynował starożytnego badacza, jakim był Xio-xah-xunk. Więc badał dalej. Starając się poznać jak najwięcej i jak najmniej uszkodzić.


* * *

Dhiraj czuł się dziwnie. Unosił się w jakimś płynie, a jego ciało było .... obce. Widział, chociaż lepszym określeniem byłoby – postrzegał. Postrzegał coś, co stało niedaleko. Rozmazana ludzka sylwetka otoczona dziwną poświatą o zmiennym natężeniu i barwach. Coś zaskoczyło w umyśle psychologa. Aura Kiliriana! Widział siebie otoczonego tą poświatą. A więc .... był w kadzi SFŻ. Zamienił się ciałami z jedną z tych obcych istot!


* * *

Xio-xah-xunk zdumiał się reakcją stworzenia! Czyżby oni nie dzielili gniazda! Nie tworzyli jednej świadomości z resztą tych „człowieków”. Byli ... odrębni. Byli ... indywidualni. Chociaż nie. Czuli. Tworzyli małe grzybnie. Małe kolonie. Nazywali je rodzinami. Młode. Samice. Wiedza napełniała umysł Xio-xah-xunka. Poznawał emocje. Poznawał. Poznawał.

Uczył się.

Aż na granicy postrzegania poczuł „ingheri”. Byli tutaj. Polowali na „amenemaa”. I jak zwykle zrobią z tego wiele szkód. Nic więcej. Xio-xah-xunk podjął decyzję.

* * *

Dhiraj ocknął się na podłodze. Kilka kroków przed uwięzioną w SFŻ-cie istotą.
Czuł się tak, jak na ostrym kacu. Miał wrażenie, że mózg wyleje mu się uszami lub eksploduje od nadmiaru chaotycznej, nieuporządkowanej wiedzy.

I wtedy poczuł delikatne dotknięcie.

- Nadchodzą ingheri, człowieku – usłyszał głos w swojej głowie.

Nie miał wątpliwości, że to przemawia do niego ta istota z kadzi.

- Chcą odebrać innym człowiekom anemenaaa. Jestem częścią Xio-xah-xunk. Pomogę ci odnaleźć twoją nngunee. Twoją Kamini.

Pierwszy przekaz telepatyczny powodował, że Dhiraj miał ochotę z bólu zwymiotować. Każde jednak kolejne „słowo” było już „delikatniejsze” lub po prostu psychiatra się przyzwyczajał.

- Wyciągnij mnie z tej pułapki.

Ostatni przekaz był jasny i czytelny. Xio-xah-xunk wycofał się na skraj twej jaźni. Wyczuwałeś jego obecność. Czekał.



CHARLES “CHUCK” FISH


Zabawa w bohatera miała w sobie jakąś terapeutyczną moc. Jakąś oczyszczającą siłę.
Wiedziałeś, że to co robisz, mimo że brutalne i straszne, jest w jakiś sposób właściwe.

Rozbryzgująca się czaszka ofiary szaleńca, obrzydliwy dźwięk, jaki temu towarzyszył był motorem napędowym dla twoich działań.

Zacząłeś grać rolę życia starając się nie spoglądać w kierunku szaleńca, który nadal wwiercał się w trupa kobiety. Dźwięk pracującego urządzenia i mlaszczący odgłos masakrowanego ciała przyprawiał cię o mdłości, ale grałeś swoją rolę, jakby od tego zależało twoje życie. Bo pewnie i zależało.
Czy byłeś tak przekonujący, czy publiczność miałeś na tyle tępą – nie wiedziałeś. Ale wszystko szło doskonale.
Dotarłeś do dryfnoszy, uruchomiłeś je. W międzyczasie szalony chirurg zmienił swoje narzędzie mordu, czy raczej w tym przypadku – narzędzie rzezi. W jego rękach pojawiła się mała piła laserowa, którą zawodzący maniak odcinał kolejne fragmenty ciała zamordowanej.
Ty uwolniłeś Kamini i ze sporym wysiłkiem, nie wychodząc z roli, przeniosłeś jej ciało na dryfnosze.

To dopiero zaalarmowało tego zupełnie odmienionego cieplaka. Spojrzał na ciebie mętnym spojrzeniem i odłożył przecinarkę. W jego rękach na powrót pojawiła się wiertarka, której okrwawione wiertło zaczęło obracać się z cichym jazgotem.

Maniak skoczył w twoją stronę nie pozostawiając ci wielkiego wyboru.
Może nie byłeś najsilniejszy ciałem, ale ducha miałeś silnego. I potrafiłeś się bić. Zszedłeś z drogi cieplakowi – bo to już nie był człowiek, tego byłeś pewien. Wiertło zahaczyło o twój kombinezon, rozrywając go i znacząc skórę niegroźną raną. Uderzyłeś od dołu. Jak podczas bójek w kantynie, gdy krocze było najlepszym miejscem, by nawet wielki, twardy górnik, pozwolił się grzecznie wyprosić z baru.

Ostrze znalazło drogę do ciała i obłąkany sadysta upadł na ziemię w konwulsjach. Kopał nogami w agonii a ty odsunąłeś się na bok i z zimną obojętnością patrzyłeś, jak umiera.
Dopiero, kiedy skończył podszedłeś do Kamini.

Doktor była nieprzytomna. Miała bladą skórę i była zimna w dotyku. Ale żyła, i to teraz liczyło się najbardziej.

Korzystając z podstawowej wiedzy medycznej sięgnąłeś po jeden z dostępnych w pomieszczeniu medpaków – ale nie takich małych, jakie nosili przy sobie pracownicy korporacji, lecz takiego większego, jakim posługiwali się medycy. Przez chwilę przyglądałeś się urządzeniu próbując zrozumieć zasadę działania. Podstawowe funkcje nie były bardziej skomplikowane, niż obsługa WKP. Ustawiłeś urządzenie na „auto” i przyłożyłeś do dłoni kobiety.

Urządzenie zaczęło migotać, potem zaszumiało aplikując Kamini stosowne środki. Lekarka zadrżała, zakaszlała, otworzyła oczy.

Przez chwilę wpatrywała się w ciebie zamglonym wzrokiem, ale szybko jej oczy odzyskały dawny blask inteligencji.

- Chuck – szepnęła z trudem i siadła. – Co się stało? Gdzie Dhiraj?

Słowa były ciche, ledwie słyszalne.

W końcu zobaczyła trupy.

- Co się stało? – zapytała. – Jesteś ranny? Potrzebujesz pomocy?

Twoją odpowiedź zagłuszył głos Rocka dobiegający do was z głośników radiowęzła stacji.



GILBERT DUFFY

Postanowiłeś zaufać Rockowi i wybiegłeś na korytarz kierując się w stronę pomieszczeń ochrony. Liczyłeś na to, że Rock pomoże tobie tak, jak obiecał i jak ty pomogłeś na Ymirze A Zoe i jej synkowi.
Wiedziałeś, że bez jego pomocy nie masz szans na uratowanie swojego cennego tyłka z opanowanych przez cieplaki korytarzy.

Biegłeś, dysząc ciężko, rozglądając się w panice na boki. Cieplaki „namierzyły cię” po dwóch korytarzach i ruszyły za tobą w pościg wyjąc i krzycząc. Ich wrzaski „cieeeepłeeee” brzmiały, jak zew polującej watahy drapieżników.

Traciłeś oddech, a grodzie za tobą pozostawały tak, jak przez nie przebiegałeś.

- Rock wystawił cię! – przebiegało ci przez rozgorączkowaną głowę.

Tylko siłą swej woli powstrzymywałeś się od napadu paniki. Gnałeś przed siebie, pokonując kolejne zakręty i chyba bijąc swoje własne rekordy prędkości. Do czasu, aż z bocznego korytarza wprost na ciebie wybiegł jakiś cieplak. Wyciągnął szponiaste łapska, o mało nie chwytając cię w ramiona, kiedy cudacznym manewrem ciała uniknąłeś konfrontacji. Jednak łapa zarażonego zacisnęła się wokół paska torby, w której przenosiłeś swój komputer. Gwałtowne szarpnięcie posłało torbę na ziemię, wprost pod nogi innego zarażonego.

Trzask miażdżonej ciężkimi buciorami matrycy zabrzmiał dla ciebie niczym najgorszy krzyk. Ty też krzyknąłeś. Wpadłeś na ścianę, zatoczyłeś się i wtedy nadbiegający zna przeciwka kolejny cieplak rzucił się na ciebie. To była kobieta, ale jej szarża posłała cię na ziemię. Zakrwawiona dziewczyna w uniformie obsługi technicznej sięgnęła paznokciami do twojej twarzy zahaczając palcami o jedno oko. Ostry paznokieć przebił powiekę i zagłębił się w twojej gałce. Ból, jaki temu towarzyszył, posłał cię w ciemność.

Armiel 23-06-2011 21:47


IPOR JUHASZ

Pełzłeś wentylacją i tym razem już bez żadnych kłopotów dobrnąłeś do pomieszczenia, w którym miał na ciebie czekać Duffy.

Miał.

Ponieważ nie czekał.

Chwilę zeszło ci na wybiciu kratki w kiblu, a parę kolejnych straciłeś na przeciskanie się przez wyjątkowo wąski otwór.

Zziajany, podrapany, zakrwawiony i brudny w końcu stanąłeś na zasypanej, metalowej muszli klozetowej.

Mała łazienka była pusta. Po Duffym nie pozostał nawet ślad.

Zakląłeś szpetnie i wyjrzałeś na zewnątrz. Na stryczku miotał się cieplak, ale na swoje nieszczęście zadzierzgnął pętlę tak mocno, że nie miał szans uwolnić się o własnych siłach. Wyglądał nawet zabawnie tak wisząc, bujając się na boki i majtając kończynami bezwładnie.

Gdzieś z daleka, z korytarza, doszło cię wycie cieplaków. Goniły kogoś. Nie miałeś wątpliwości kogo. I gdzie ten ktoś uciekał.

Jeśli nie chciałeś pozostać sam na tej przeklętej bazie pozostawało ci tylko jedno.

W chwilę później pędziłeś już śladem informatyka przedzierającego się do biura ochrony. Incydentalnie natrafiałeś na jakiegoś zarażonego, ale szybki cios zaimprowizowaną bronią kończył sprawę. Byłeś jak maszyna do zabijania! Jak zwierzę, którego jedynym celem jest wydostać się z zagrożonego terenu. Oczami wyobraźni widziałeś syna, dla którego to robiłeś. I żaden chujek – obojętnie żywy czy ścieplaczony – nie stanie Iporowi na drodze do jego celu.

Sądząc po odgłosach prawie doganiałeś niezbyt sprawnego programistę, który zapewne wziąłby cię teraz za jeszcze jednego próbującego go zeżreć zainfekowanego.

I prawie byś go dorwał. Gdyby nie fakt, że szybsze były cieplaki.

W jednej chwili trzy z nich opadły zziajanego programistę ze wszystkich stron. Jakaś okrwawiona, tleniona blondyna, wywaliła go na ziemię i z szybkością zrodzoną z szaleństwa wbiła Duffyemu palce w twarz. Usłyszałeś, jak Gilbert zawył i chyba stracił przytomność.

Jeszcze chwila i cieplaki go zeżrą. Trzy z nich już kłębiły się obok niego, a z różnych stron nadbiegały kolejne.

Sytuacja wyglądała na mocno przesraną.



GREYSON “GREY” WHITEMAN


Przez chwilę stałeś na korytarzu oszołomiony sytuacją, a potem zacząłeś biec. Pomieszczenia ochrony nie mogły być daleko, ale i cieplaki też zdołały pokonać znaczną cześć oddzielającego was dystansu.

W panice oddałeś kilka strzałów do najbliższych zarażonych, posyłając dwóch na ziemię nim wyczerpał się magazynek w twojej anakondzie.

Pozostała ci jedynie broń do walki w zwarciu i pistolet elektryczny, ale wiedziałeś, że z taką ilością nadbiegających szaleńców nie masz zwyczajnie szans.

Byłeś jednak sprawnym facetem i zdeterminowanym do działania. I może, gdyby nie te zawahanie, wszytko poszłoby jak po maśle.

Nie poszło jednak.

Tuż przed wejściem do sekcji ochrony zderzyłeś się z nadbiegającą z naprzeciwka gromadą. Znalazłeś się między przysłowiowym młotem, a kowadłem.

Nie miałeś wyjścia i stanąłeś do walki.
Równie dobrze mogłeś próbować zawracać rzekę kijem.

Powaliłeś cztery z nich, a korytarz wypełnił smród palonej skóry, nim w końcu padłeś pod naporem masy ciał.

Nadal jednak miotałeś się szaleńczo, nie mając zamiaru tanio sprzedać skóry.

Jakiś cieplak próbował wgryźć ci się w nogę, więc kopnąłeś go wrzeszcząc prosto w twarz. Widziałeś, że nos eksplodował mu w fontannie krwi. Jakiś ciężki, górniczy bucior stanął ci na prawej ręce, pewnie przez przypadek, ale masa cieplaka w połączeniu z solidnym butem, zrobiły swoje. Twoje palce zmieniły się w masę połamanych kostek i okrwawioną miazgę.

Ból wyrwał ci wrzask z gardła. Zęby jakiegoś ubranego w pomarańczowy skafander personelu pomocniczego chłopaka zacisnęły ci się na małżowinie usznej. Cieplak gwałtownym szarpnięciem odgryzł ci ucho i odsunął się, szybko pochłaniając swoją zdobycz.

Opadłeś na plecy, a kolejny zainfekowany skoczył ci na pierś kolanami, próbując sięgnąć do twarzy.

I nagle głowa napastnika zmieniła się w krwawą miazgę. Oszołomiony bólem widziałeś, jak otaczający cię zarażeni padają – jeden po drugim.

W końcu zrozumiałeś co się dzieje.

Na korytarzu był Rock. Uzbrojony w Spectrę z zimnym profesjonalizmem pozbył się jednego napastnika, po drugim, aż w końcu zabił ostatniego.

Zmienił magazynek i podbiegł do ciebie.

Kiedy podnosił cię z ziemi, straciłeś przytomność.



IPOR JUHASZ i GILBERT DUFFY


Kilka uderzeń serca później grodzie na korytarzu za plecami Ipora zamknęły się z hukiem, odcinając go od biegnących jego śladem zarażonych. Podobnie stało się z korytarzem z lewej, gdzie pędziła kolejna grupka.

Pozostała jedynie tylko trójka zajmująca się powalonym Gilbertem.

- Ipor – z głośników na korytarzu dało się słyszeć głos Rocka, przekrzykujący nawet hałas czyniony przez alarm. – Ratuj Duffyego! To nasza przepustka na wahadłowiec! Ja musiałem oczyścić korytarz przed sekcją ochrony bo Grey ściągnął tam cieplaki i Duffy by nie przelazł!



GREYSON “GREY” WHITEMAN


Odzyskałeś przytomność czując przy uchu zimny opatrunek z syntskóry. Otworzyłeś oczy i ujrzałeś, że zajmuje się tobą Rock.

Ochroniarz zdążył na siebie założyć część pancerza ochronnego i dozbroić. Miał dwie spectry i dwie anakondy, a także kilka granatów podwieszonych przy pancerzu.

Spoglądał na ciebie, jakby nad czymś się zastanawiając.

- Plan uległ zmianie – powiedział zmęczonym głosem. – Może i błędem było przyjeżdżanie tutaj, ale ... mamy szansę. Tylko ... musisz zebrać się do kupy, kurwa człowieku! Rozumiesz?! Baza została zaatakowana. Spójrz!

Włączył monitoring z kamer a na obrazach pojawiły się znane ci już z Ymira C skrzydlate istoty. Nie było wątpliwości, że spora ich grupa wdarła się do bazy i teraz ... toczyła walki z cieplakami używając tych swoich zamrażaczy. Widać było, że obcy mają przewagę.

- Nie mamy za wiele czasu, a dużo do zrobienia – mówiąc to Rock zakładał kolejne elementy pancerza. – Próbowałem skontaktować się z OKIEM, ale coś blokuje antenę. Kit więc z tym. Idziemy do wahadłowca, jak tylko dotrze tutaj Ipor i Duffy.

Wskazał ręką obraz na jednym z monitorów. Obraz, zaczął odkształcać się, deformować a potem ... zanikać.

- Znam ten efekt. Teraz już wiem, co to oznacza. Tamtędy niesiony jest kryształ. I to on zakłóca wszystko wokół.

Przeładował anakondę sprawdzając wyświetlacz. Zapasową broń wsunął do kabury na udzie.

- Sprawdzałem trasę wędrówki kryształu. Idzie prosto do wahadłowca. To komplikuje nasze działania. Po pierwsze – jeśli Zarząd, bo zapewne to on próbuje wywieźć stąd kryształ, dotrze do pojazdu szybciej możemy położyć się i czekać na śmierć. Po drugie – jeśli wywiozą stąd ten kryształ...

Nie dokończył. Nie musiał. Widziałeś już przecież cieplaki w akcji.

- Priorytetem dla nas jest teraz dotrzeć do statku przed nimi. Próbowałem opóźniać ich ruchy grodziami ale ... rozwalają te przeszkody. Nie wiem jak. Nie mam podglądu.

Rock podszedł do konsoli.

- Ktokolwiek mnie słyszy. Tutaj Rock. Przedzieram się do hangaru wahadłowca. Baza została zaatakowana przez te latające insekty. Spróbujcie się gdzieś ukryć, przeczekać. Wrócimy po was.

Nie wiedziałeś, czemu to zrobił? Czy chciał dać szansę ocalonym, czy wręcz przeciwnie? Czy łudził się, że dadzą radę dotrzeć jeszcze do hangaru? Że żyją? Czy, ze posłuchają jego słów i zaszyją się gdzieś czekając na wasz powrót o ile uda się wam wrócić.

- Dobra. Grey. Duffy jest najważniejszy. Ważniejszy niż ty, czy ja. Nie mamy kodów startowych, a to jedyna osoba na tej planecie, która potrafi poradzić sobie z komputerem pokładowym wahadłowca.

Rock nałożył okulary wojskowe. Zapewne teraz elektronika spectry-50 i okularów bojowych linkowała się tworząc doskonały system naprowadzający. Wstrzyknął sobie stymulant bojowy w szyję.

- Gotowy? – zapytał po kilku sekundach. – Czy zostajesz tutaj, by zdechnąć?



WSZYSCY NA STACJI YMIR - B


- Ktokolwiek mnie słyszy. Tutaj Rock. Przedzieram się do hangaru wahadłowca. Baza została zaatakowana przez te latające insekty. Spróbujcie się gdzieś ukryć, przeczekać. Wrócimy po was.

Głos Rocka był wyraźnie słyszalny nawet w najdalszym zakamarku bazy Ymir B.

Ton głosu nie pozostawiał wątpliwości. Dotarcie do hangaru było teraz dla każdego, kto chciał wydostać się z tej bazy żywym, chyba jedynym rozsądnym wyjściem.

Chyba, że ktoś liczył na to, że Rock dotrzyma słowa.




SVEN “SZCZOTA” LINDGREN i SEAMUS GALLAGHER


Dwójka ludzi połączonych wspólnym celem. Przeżyć.

Poza tym różniło ich chyba wszystko. Wiek, temperament, wiedza, doświadczenie życiowe. Wszystko.

Poza tą jedną, obsesyjną myślą – przeżyć za wszelką cenę.

Wokół „altanki” – jak w myślach nazywali urządzenie obcych – szalał ymirska zamieć. Huraganowy wiatr, kłęby śniegu i ostre jak szkło kawałki lodu. Lodowe piekło. na którym obudził się prastary diabeł.

Dwaj ludzie nie mieli pojęcia, że widziane przez nich skrzydlate insekty właśnie atakują bazę Ymir B, na której nadal walczyła o ocalenie garstka ich znajomych.

Nie miała pojęcia, że jest to kolejny epizod niekończącej się, starszej niż ludzkość wojny, w którą pracownicy VITELL wmieszali się zupełnym przypadkiem?

Nie mieli o tym bladego pojęcia.

Ale mieli linę, służącą do łączenia się w pary podczas śnieżycy.

Mieli też większy kamień.

Po chwili kamień i lina zostały połączone i wrzucone do bramy, za którą widzieli ową dziką dżunglę.

Może i lina była długa. Ale nie miała kilkudziesięciu lat świetlnych długości.

Obaj mężczyźni mogli zobaczyć dziwaczne wyładowania, kiedy kamień wpadł w portal. Ten, który trzymał linę. mógł poczuć jak niewyobrażalna siła wyrywa mu ją z ręki. A potem obaj zobaczyli, jak kamień wpada do dżungli, toczy się przez chwilę po ziemi i zaczyna się topić.

- O kurwa – powiedział Szczota

- O kuźwa – wyraził swoją opinię Seamus w tym samym ułamku sekundy.

Migotanie bramy zanikło. Przestrzeń pomiędzy filarami znów pokazywała tylko ciemność ymirskiej śnieżycy.

Plan wejście – wyjście nadal pozostawał ..... niepewny.



WSZYSCY


Wyjący, okrwawieni ludzie rzucali się w stronę unoszących w powietrzu skrzydlatych istot, a te szyły do nich z dziwnej broni, która zamrażała atakujących. Padające na ziemię ciała rozpadały się na kawałki. Niczym szklane posągi.

Skrzydlate stworzenie poruszały się grupami współpracując ze sobą w doskonałej harmonii.

Do czasu, aż zbliżyły się do kryształu przewożonego na dryfnoszach. Rzeczywistość wokół złowrogiego minerału zdawała się szaleć. Pierwsza grupka skrzydlatych istot, która znalazła się blisko przewożonego kryształu straciła sterowność i zaczęła spadać. Cieplaki nie czekały, aż obcy odzyskają kontrolę nad swoimi ciałami. Kierowane wolą swego boga, ludzcy niewolnicy doskoczyli do oszołomionych insektów i zaczęły okładać je butami, pięściami, a niektóre nawet siekierami i inną improwizowaną bronią. Zielonkawa, lepka posoka wypływała z ciał insektów, rozlewała się po korytarzach i przylepiała, niczym gęsty śluz, do ścian. Kuliste łby obcych rozpadały się, niczym przegniłe owoce. Śmierć obcych, podobnie jak śmierć ludzi wcześniej, wzmacniała Kryształ.

Jeszcze chwila i znów zbierze wystarczająco dużo siły by wrzasnąć. By posłać wezwanie do swoich braci i sióstr w odległych zakątkach wszechświata. A przy okazji zniszczy resztki mentalnych barier tych niższych istot, które go wyzwoliły i które idealnie nadawały się na niewolników. Ze wspomnień pochłoniętych przez siebie ofiar widział ich świat. Ziemię. Świat pełen ciepłych, łatwych do kontroli sług. Świat, który zapomniał o tym, że już eony temu kłaniał się rasie, do której należał bóg.

Itahqua wydał kolejny psioniczny rozkaz a jego posłuszne sługi ruszyły do walki przeciwko znienawidzonym mi-go.

emilski 28-06-2011 10:59

-Wypierdalać!!!!!!!!!!!!!!! - wrzeszczał Ipor, biegnąc w stronę sterty ciał, kotłujących się na niezastąpionym informatyku.

-Wypierdalać!!!!!!!!!!! - wrzeszczał Ipor i z dziką satysfakcją wymierzał strzały z pistoletu elektrycznego w ich czaszki. Cieplaki robiły się oszołomione, ale to nie wystarczało. Chwila dezorientacji i rzucały się ponownie do jego szyi. Nienasycone, pokrwawione karykatury ludźmi, którymi byli jeszcze niedawno. Nie obyło się bez ciosów metalową pałą, zabraną z kantyny. Dopiero wtedy ustąpiły i przestały oddychać. Ale na jak długo?

Duffy nie miał oka. Ogólnie wyglądał, jakby nie miał dużo więcej, ale krew, która go pokrywała to tylko zaschnięta posoka tych kreatur. Niemniej jednak, Gilbert się nie ruszał i nie reagował na próby ocucenia przez Ipora. Ale oddychał.

Grodzie się zamknęły. Korytarz był czysty. Rock w głośnikach. Duffy jest bardzo ważny. Bez niego nie uciekną. Bill wydawał komendy przez radiowęzeł. Pieprzony Rock.

-Rock! Gdzie, kurwa, teraz?!!! - krzyczał do głośników, z których poprzednio wydobywał się głos ochroniarza.

Prowadził ich przez kombinację otwierających się i zamykających grodzi. Prowadził i odcinał od cieplaków. Juhasz dźwigał na sobie ciężar informatyka i od czasu do czasu wymierzał ciosy pojedynczym cieplakom, którym udało się przedrzeć, pomimo działań ochroniarza. Na szczęście to tylko 150m.

-Opatrzę go, Ipor - pokręcił głową Rock, widząc stan w jakim znajduje się informatyk. -Na zapleczu - wskazał otwarte pomieszczenie - masz mały składzik. Weź pancerz, okulary bojowe, spcetrę, anakodnę i co tam uznasz za słuszne. Dozbrój się przez ten czas, co ja będę składał Duffy'iego. W miarę szybko, bo nie mamy za wiele czasu. Twój WKP? Próbowałem cię łapać.

-Mój wkp wącha kwiatki od spodu - powiedział Ipor. - Musiałem go pochować razem z kilkoma ciepłymi. Niestety.

-Weź jakiś inny. Czysty, bez danych po cieplaku, ale będziemy mieli przynajmniej kontakt, jakby coś.

Juhasz z zaciśniętymi ustami robił to, co mówił Rock. Z zaciśniętymi, bo ciężko mu było to przełknąć. Znowu mu ulega. Znowu robi, to co mu każe. Ale jeśli to ma go doprowadzić do zdobycia broni, to jeszcze nie jest takie złe. Węgier popatrzył z podziwem na arsenał i brał wszystko, co wpadło mu w ręce. Dopiero później zorientował się, że z takim ekwipunkiem może i byłby w stanie wszystkich pozabijać, ale nie byłby w stanie chodzić, a to przecież równie ważne. Dlatego zostawił sobie okulary bojowe, dwie anakondy, cztery granaty – nie wiedział, czy bierze te ogłuszające, czy paraliżujące – i tyle magazynków, ile mógł tylko udźwignąć. Na końcu zapakował jeszcze do plecaka dwie spectry.

-Kurwa, kurwa, kurwa – dobiegało uszu Ipora. Rock musiał być na wyczerpaniu. - W takim stanie niewiele nam pomoże. Duffy, kurwa, człowieku, słyszysz mnie? - Rock spojrzał na Greya. - Idź z Iporem. Dozbrój się też. Jesteśmy w samym środku pierdolonej bitwy. Każda lufa się przyda.

Znów przeniósł uwagę na rannego informatyka.

-Duffy! - poklepał programistę po zakrwawionej twarzy. - Jesteś tam, kurwa, człowieku? Jesteś tam?

-I co, będzie coś z niego? - zapytał Ipor, ukazując się już w nowym rynsztunku i uruchamiając swoje nowe wkp. Rock wyglądał na zmulonego. Coś się w nim zmieniło. W oczach miał coś nieludzkiego. Musiał być na dopalaczach bojowych, które Ipor omijał z daleka. Od czasu, jak rzucił wódę, nie ruszał żadnych używek. To mógłby być koniec dla niego.

-Na razie nie odpowiada. Opatrzyłem mu ranę i zaaplikowałem środki uspokajające - odpowiedział Rock.

-Mówiłeś, że przyleciały tu te stwory z Cetki. Masz jakiś podgląd na to, co się dzieje w bazie, możesz pokazać jakiś obraz?

-Wciśnij ten pomarańczowy guzik na konsoli. O, tamten - wskazał ręką. - Wtedy zobaczysz, jaki mają pieprznik. Aha. Ipor, te kurwy z zarządu mają kryształ. Chodź na chwilę na bok - zerknął porozumiewawczo.

Ipor wcisnął pomarańczowy przycisk i poszedł za Rockiem.

-To co, że ma kryształ – warknął Węgier, gdy nikt nie mógł ich usłyszeć. -Podobno ciebie to już nie interesuje.

Na ekranach widać było gdzieniegdzie puste korytarze, gdzieniegdzie kręcące się cieplaki, a na jednym obraz toczącej się walki pomiędzy skrzydlatymi mrówami, a cieplakamiki. Kilka ekranów na jego oczach odkształcało się.

-To kryształ - Rock wskazał taki odkształcający się obraz. - Ipor, kurwa, człowieku. Nie interesuje? Nigdy nie straciłem zainteresowania. Tylko …. mydliłem reszcie oczy. Mamy układ. To ważna rzecz. Słuchaj. Na orbicie jest statek … innej korporacji. Wysłali po nas wsparcie, ale … kontakt z nim się urwał. Pozostaje nam tylko przejęcie wahadłowca i lot do tego statku. Jeśli zdobędziemy kryształ …. To miliony kredytów, Ipor. Bogactwo do końca życia. Tylko musisz mi w końcu w pełni zaufać.

Kurwa! Wszystko płynie. Nic już nie jest stałe. Rock, kurwa, czemu nie mówisz, co myślisz. Rock, kurwa, co ja mam z tobą zrobić? - myślał intensywnie Juhasz. Jedno jest pewne: ma razie trzeba przejść nad tym do porządku dziennego. Wahadłowiec i kryształ – to jedyne ich cele na ten moment...

-Czekaj, Rock. Zobacz na to – nagle coś na ekranie zwróciło uwagę wąsacza. -Te mrówki atakują cieplaków. Dlaczego? Może niepotrzebnie się ich baliśmy? Może to nasi sprzymierzeńcy? Bill, posłuchaj! To musi być ich kryształ. Tych mrówek. Zarząd im go zabrał i one teraz chcą go odzyskać! Może to jakiś ich Bóg?

- Może. Ale nic nam z tych domysłów nie przyjdzie. Musimy brać dupę w troki, nie tracić czasu. Patrz tam - pokazał obraz gdzie na ziemi leżały także mrówki. - Nie są takie nieśmiertelne i najwyraźniej dostały po dupie. A jak Zarząd dotrze do wahadłowca przed nami zdechniemy tutaj. To jasne jak słońce.

-Jak daleko mamy do wahadłowca? Damy radę go odpalić bez Duffiego – rozmowa stawała się coraz bardziej rzeczowa.

- Dość daleko. Hangar leży w bocznej części bazy. A co do Duffyego, jest nam niezbędnie potrzebny. Nie sądzę bym sam poradził sobie z kodami startowymi. Nie mamy też klucza pilota, ani karty dostępowej z najwyższym kodem no i identyfikatora do niej. Potrzebny nam dobry hacker, a Duffy jest jedynym jakiego znam i na dodatek zajebiście dobrym. Już mówiłem Greyowi, że jest ważniejszy niż nasze pierdzielone matki, żony i kochanki razem wzięte. Dotargam go tam choćby na własnych plecach.

Ipor podszedł gwałtownie do dystrybutora z wodą, wziął pojemnik i zbliżył się do Gilberta:
-Jeśli tak, to wstawaj, Duffy! - chlusnął mu wodą prosto w twarz i nachylił się, żeby zobaczyć, czy jest jakaś reakcja. -Sorry, Bill, że straciłem wiarę w ciebie. Być może po prostu cię nie doceniłem - rzucił przez ramię do ochroniarza.

- Nie ma sprawy - mruknął. - Dałem ci powody - dodał po namyśle.

Nieważne, czy Duffy jest przytomny, czy nie. Nieważne, czy ma oko, czy nie ma – musi iść z nimi. Najwyżej wyduszą z niego wiedzę jakąś wyciskarką, czy czymś takim. Muszą ruszać i to szybko. Ipor ustawił się na końcu, skoro miał chronić tyły i mijane korytarze.

Kivan 28-06-2011 17:05

Grey nie był zbyt rozmowny i monolog Rocka wcale mu nie pomagał. Głowa napieprzała jak cholera, ręka jeszcze mocniej o całej okolicy ucha już nie wspominając. Przez chwile nie miał w ogóle pojęcia co się tutaj dzieje i jak się tu znalazł, przynajmniej udało mu się powstrzymać ochotę dotknięcia miejsca, w którym kiedyś znajdowało się jego ucho. Wszystko wracało urywkami, mieszając się z tym co na monitorach pokazywał mu ochroniarz. Czołgał się w szybie wentylacyjnym, po to by zaraz być w środku walki między ciepłymi, a insektami – tak blisko kryształu, że aż wydawało mu się, że go czuje – i potem wracał na korytarz, szamocząc się, bijąc, krzycząc. Zasłaniał się rękami nawet tutaj już bezpieczny w sekcji ochrony. Wtedy też zdał sobie sprawę ze stanu swojej ręki i reszty, gdyby miał co to pewnie by natychmiastowo zwymiotował, bo chciało mu się jak szlag. Trwało to zaledwie kilka sekund, ale dla niego była to wieczność – jakby w ciągu jednego pstryknięcia palcami przeżył z godzinę co najmniej i to w trzech różnych ciałach – przynajmniej już wszystko pamiętał. Jak brnął wentylacją, jak ciepły go tam zaskoczył, jak przymierzał się do strzału… korytarz, tak dopadli go na korytarzu, ale gdzieś najpierw był. Jakieś pomieszczenie? Wypadli z kantyny! Co?! Cholera! Coś rozrywało go od środka, a ciało aż zadrżało na wspomnienie bólu, chociaż obecnie bolało też niemało. Wrócił do wspomnień, do korytarza… wydawało mu się, że zaraz zemdleje tak jak wtedy, ale umysł nie chciał oddać się w objęcia mroku, pomimo, że On tak bardzo pragnął odpocząć – to pewnie wina jakiejś chemii, którą Rock go napakował. Przynajmniej przestał gadać. Whiteman znów by w rzeczywistości, z którą się zderzył niczym ze ścianą. Kryształ! Szlag! Niosą go do wahadłowca?! Czy ochroniarz znów nimi manipuluje? Zaraz przecież to widział – spojrzał jeszcze raz na monitory. Wszystko się komplikuje…

- Kurwa! – Pierwsze słowo jakie powiedział po ocknięciu się, nadal jednak nie zmieniając pozycji. Rock nawet się nie zerknął bo w tym samym czasie przez drzwi wparował Ipor niosący informatyka… Atmosfera się zagęszcza… Ostatnio coś dużo noszenia innych jest. Grey nadal nieruchomy wpatrywał się w sufit zaciskając zęby, nawet nie mieli pojęcia ile siły ładował w tym momencie w to by się podnieść. Udało się. W końcu usiadł, spuścił głowę, rękami starał się jakoś podeprzeć wedle własnych możliwości. Z ucha, a przynajmniej tam gdzie kiedyś było dochodziło go tymczasem jakieś dziwne brzęczenie, w ogóle to bolało go one, swędziało i cały czas ta niewyobrażalna chęć dotknięcia, sprawdzenia co jest nie tak, nie dawała się odpędzić. Poszukał wzrokiem czegoś w czym można się przejrzeć – zerknął na niedziałający ekran przed nim, ruszał głową, obracał nią jakby zobaczenie własnego odbicia w nim nie było wystarczająco przekonujące, że to prawda. Dłoń zatrzymała się z pół centymetra od miejsca, w którym kiedyś było jego ucho, a teraz krwawa plama przykryta plastrem z syntskóry… Kurwa, cholera – jedyne słowa jakie teraz niosły mu się do głowy, a jeszcze dokładnie nie obejrzał swojej ręki…

Rock zaś wrzeszczał, darł mordę… a może po prostu tylko rozmawiali? Szlag... Pff, uff… Kolejny rozkaz. Ruszył za Iporem do zbrojowni samemu się dziwiąc, że nogi się pod nim nie ugięły. Trzeba się było sprężać, bo tracili czas z tym się akurat zgadzał. Niech się tylko rozpędzi, a dalej wszystko pójdzie samo. Zrzucił z siebie zakrwawione ciuchy, nie przejmując się jednak wycieraniem twarzy, na której zaschnięta posoka zaczynała już tworzyć skorupę. Założenie pancerza ochrony zajęło mu oczywiście o wiele dłużej niż towarzyszowi z wiadomych powodów – zapinanie zamków, sznurowanie… nie tylko nastręczało trudności ale i bólu kiedy się zapominał chcą zrobić to zranioną ręką. W końcu się jednak było już po wszystkim, udało się. Na czoło powędrowały okulary celownicze, a kolejną chwilę spędził znów nieruchomo, w dłoni trzymając stymulanty… widział jak Rock sobie je daje, ale nadal nie był pewien… schował dwie dawki do kieszeni. Z broni wziął dwie Spectry, musiał jakoś strzelać z lewej, a karabinek było łatwiej oprzeć na ramieniu ze względu na jego kolbę, w tym samym czasie „lufę” oprze się na przedramieniu drugiej ręki i jakoś to będzie, a przynajmniej wydawało się lepszym pomysłem niż strzelanie „z boku”. Zapasówka przerzucona przez plecy w razie jakby nie udało się na czas przeładować dzięki rannej ręce. Oprócz tego miał jeszcze pałkę i paralizator, ale do tego ostatniego nawet się nie pofatygował by znaleźć jakieś baterie. W kieszenie napchał magazynków i dwa granaty rodzaju niewiadomego. Tak przygotowany chwycił jakiegoś batona i stanął w drzwiach oparty o framugę starał się zebrać siły, zębami rozerwał opakowanie…

Tak się złożyło, że wrócił na najlepszą część rozmowy. Rock ćwierkał sobie o krysztale jakby nikogo nie było dookoła. Heh! Mógł się wcześniej domyśleć, żeby mu nie ufać, ale, że Ipor też w tym siedział toby nie zgadł… Skurwysyny. Aż mu się nóż otwierał w kieszeni. Mogło być gorszego?! Dwóch jego towarzyszy kręciło na boku żeby resztę wydymać, ciepli, ważki i krewetki zmierzali do tego samego miejsca co oni, a tu nie dość, że się rozdzielili to jeszcze ich jedyna przepustka do promu nie ma oka i jest nieprzytomna. Wypuścił bezradnie całe powietrze z płuc. Wiązanki same cisnęły się na usta. Puste obietnice ochroniarza okazały się nic nie warte, było teraz tylko czekać, aż wpakuje im po kulce. Jasny szlag! Sam sobie z tym nie poradzi… na pewno nie w tym stanie. Zerknął na jedną z kieszeni… wyciągnął strzykawkę i zaaplikował sobie ukradkiem to bojowe gówno. Zobczymy…

Plan był prosty. Na razie musiał udawać ich przyjaciela. Zmierzą się z korytarzem, poniesie Duffiego, ale niech uważają bo kryształu im zabrać nie pozwoli, ani odlecieć bez nich, a co dopiero Rockowi…

Marrrt 28-06-2011 21:09

- I co kuźwa? Nic! Wymyślisz coś człowieku, natrudzisz się jak wół na ugorze i co? Gówno! Pierdolę... Zaczekaj Sven. I nie przestawiaj pierścieni!
Tymi słowy brygadzista pożegnał swojego młodego podopiecznego i... wkroczył w obraz dżungli.

Przejściu przez bramę towarzyszyło uczucie jakby górnik skoczył w gotującą się wodę. W głowie mu się zakręciło a płuca zdawały się pękać pod potężnym naciskiem. Nie była to przyjemna przejażdżka. W chwilę później pojawił się w podobnej “altance” do tej, którą opuścił. Wokół pleniła się dzika roślinność o nieznanym pochodzeniu. Zewsząd słyszał wrzaski zwierząt. Skafander podany nagłej zmianie temperatury z -100 do około +50 stopni odszczelnił się z sykiem wypuszczając powietrze na zewnątrz. Z pancerza unosiły się kłęby pary. O ile pozostanie tutaj jeszcze przez jakiś czas było w miarę bezpieczne, o tyle powrót na skutą lodem powierzchnię Ymira nie wchodził w rachubę. Za plecami nie widział Ymira ani Szczoty tylko ciemność.

- Dobra... - górnik przez kilka chwil nie odwracał głowy od tętniącego zielenią krajobrazu. Potem spojrzał na martwy portal, którym tu dotarł. Gdzieś tam powinien być chłopak... Jeśli przejścia nie były jednorazowe. Nie były. Na pewno nie były - A teraz do roboty.
Włączył WKP i odnalazł odpowiedni interfejs, w którym powinny znajdować się poszukiwane przez nich informacje. Znaki na pierścieniach...
Pierścienie obecne w tej altance były identyczne jak te na Ymirze...

Coś zaskrzeczało bardzo blisko...

Brygadzista odwrócił się gwałtownie nie dostrzegając jednak w przedziwnej gęstwinie niczego... co mogłoby wydać taki dźwięk. Tu kuźwa wszystko zdawało się żyć...

Wrócił do pracy. Nakierował WKP na przykładowy symbol i wykonał zdjęcie. Teraz poszukać w bazie urządzenia czegoś analogicznego...

Urządzenie Seamusa zawierało sporo przydatnych informacji. Na temat minerałów, narzędzi i maszyn górniczych, procesów oczyszczania rudy i wielu innych, potrzebnych mu w pracy spraw. Zawierało także “zabijacze czasu” - gry, multimedia i tym podobne. Nie miało jednak nic, co dałoby się porównać z zeskanowanymi wzorami. A może to kwestia umiejętności górnika i jego niechęci do nowoczesnej technologii. W tym przypadku tradycjonalne podejście do narzędzi działało na jego niekorzyść.

Równie dobrze mógł od razu pierdzielnąć tym złomem o metaliczne płyty altany. Nic z tego nie będzie... No ale przynajmniej wiadome było, że przejście przez portal można przeżyć w skafandrze.
Rozłożywszy bezradnie ręce ustawił pierścienie w jedynej znanej mu konfiguracji, jaką była ta z Ymira. Potem zaś cisnął w portal kawałek urwanej liany. Miał nadzieję, że chłopak skuma, że powinien tu zajrzeć...

Coś skumał na pewno, bo po chwili patyk wrócił. W bardzo marnym stanie. Może i taka była treść tego przekazu… Faktycznie. Nie pomyślał. Wilgoć... Stykająca się z lodowatym skafandrem para wodna z powietrza dżungli pokryła go całego skraplającym się szronem... Jeśli zamarznie gwałtownie, rozsadzi go. Umrze w kilka sekund… Nie było powrotu... Dobra. To i tak jeszcze nie koniec... Jeszcze żyją. A Szczota nadal tam jest... Trzeba go sprowadzić. Tu mają większe szanse niż na Ymirze… Wyłączył aplikację informacyjną WKP i uruchomił standardowy edytor tekstu. Przez dobrych kilka chwil coś w nim wstukiwał swoimi wielkimi paluchami, po czym wstał i zbliżył wyświetlacz tak blisko tafli teleportu na Ymir jak to było tylko możliwe.

Dał chwilę chłopakowi na przeczytanie, po czym odsunął urządzenie, znów coś wystukał i przystawił na powrót do tafli.

Nowa wiadomość była krótsza
I WIDZĘ CIĘ GAMONIU. TYLKO NIE WIEM O CO CI CHODZI.
Widać było, że nastolatek czyta przesuwającą się treść. Widać też było jego oświetlone przez czołową lampkę skafandra, oblicze. Było zupełnie nieruchome. Po chwili przestał czytać. Spojrzał w teleport na Seamusa. Dziwnie tak jakoś. Jak nie on.

Ręka Szczota zaczęła coś kreślić w powietrzu. Jakieś wzory? Wpadł na pomysł! Rozgryzł to gówno!!! Zmyślny szczeniak. Irlandczyk aż sapnął i uśmiechnął się do siebie. Tylko dlaczego chłopak nie przejdzie i mu tego nie powie???

Obserwuje dalej.

Ale przecież to nie wzór…

Co?!

- Kuźwa nie… Ocipiałeś Sven??? Natychmiast przełaź przez teleport gnoju!!! Już!!!

Szczota nie słyszy. Kreśli dalej. Jak jakiś pierdolony mim.

- Nie, nie, nie!!! Zabiją cie, rozumiesz?!!! To JA miałem tam zostać i spróbować!!! JA!!! Ty miałeś żyć jebańcu!!! Miałeś kuźwa żyć!!! Chociaż ty!!!! Słyszysz?!!!! Sveeen!!!!

Nastolatek pozostaje niewzruszony. Kończy kreślić. Patrzy jeszcze przez chwilę w taflę przejścia i gdy na jego gębę wraca standardowy, postrzelony wyraz twarzy Szczoty, odsuwa się od teleportu. Łącze od strony Ymiru się zamyka. Nie widzi, ani nie słyszy już wrzeszczącego za nim górnika.

- Sveeeeeeeeeeeeeennnnnn!!!!!!!!!

***

Nie… Jak do tego doszło? Jak do tego dopuścił??? Dzieciak będzie ryzykował, a on w tym czasie… Nie…

Krążył w te i we w te po altanie. W kółko; nie mogąc w żaden inny sposób opanować myśli. Utykał na prawą nogę. But skafandra był totalnie sfatygowany. Pewnie jego stopa również. Tarcza altany pozostała jednak zupełnie niewzruszona na przeszło dziesięciominutowe napieprzanie weń z kopa jakim ją poczęstował chwilę temu.

Po chwili usiadł ciężko na metalicznym podejściu. Wcisnął przełącznik na wysokości szyi. Ciśnienie skafandra syknęło wpuszczając powietrze dżungli do płuc Irlandczyka.
Nabrał je głęboko do płuc i odstawił hełm na bok.

Po chwili schował głowę między ręce i zapłakał. Rzewnie, głośno i bezsilnie.

Campo Viejo 29-06-2011 02:44




Kapiące z czubka noża gęste krople spadając rozpłaszczały się z pluskiem o posadzkę zmieniając się w wąską ścieżkę krwi, która wiodła od powalonego na ziemię konającego sadysty do stołu Kamini. Chuck wytarł ostrze i wsunął nóż za pasek przedramienia skafandra. Machariszi spoczywała z zamkniętymi oczyma nieruchomo zawieszona w powietrzu na dryfnoszach.
Obsłużył się profesjonalnym medpakiem lekarskim zgodnie z instrukcją i bez drżących rąk. Zadziałało. Kobieta zaczęła wracać do siebie.

- Chuck – szepnęła z trudem i siadła. – Co się stało? Gdzie Dhiraj? - słowa były ciche, ledwie słyszalne.

Fish robiąc niewinną minę rozłożył ręce kręcąc głową, że nie wie.

W końcu zobaczyła trupy.

- Co się stało? – zapytała. – Jesteś ranny? Potrzebujesz pomocy?

- Eeee... Nic mi nie jest pani doktor. Chyba. Tylko czuję się jakbym utracił częsć wspomnień... Dziękuję za troskę. - odpowiedział uprzejmie przewiercając wiertarką czaszki trupów, lecz jego głos zginął w nagłośnieniu radiowęzła przez który odezwał się Rock:

- Ktokolwiek mnie słyszy. Tutaj Rock. Przedzieram się do hangaru wahadłowca. Baza została zaatakowana przez te latające insekty. Spróbujcie się gdzieś ukryć, przeczekać. Wrócimy po was.

Na głos Rocka zrobił wymowną minę. Wróci... Fish kopnął ze złością leżącego cieplaka. Taki chuj jak słonia nos! Wróci! Sukinsyn! Bo zbyt wielu to pewnie do wachadełka się nie zmieści! Albo mu na rękę zostawić tajemnicę Ymira pogrzebaną z wszystkimi świadkami na planecie... I jeszcze sobie paln awaryjny robi przy okazji! Że niby jak mu nie pójdzie, to chce nadal mieć większe szanse z nami! Bo z nami to daleko zajść można... Przechuj! Bez nas to by gówno zdziełał. Zawsze do czegoś się przydajemy. W mordę pieprzona gnida skurwysyńska!!! Wziął kilka głębokich oddechów przewracając oczami. Stojąc tyłem do Kamini przymknął powieki i zaczął liczyć do dziesięciu. Już po trzech odwrócił się i odłożył wiertarkę jakby odstawiał szpadelek po grzebaniu się w ogródku i już całkiem spokojnie zapytał lekarkę o jej zdanie.

- To co robimy? Nie wiem za bardzo kto żyje a kto nie... - bąknął przyglądając się jej jak stroiła dziwaczne miny skupiona na czymś zawzięcie. Zacisnął pewniej dłoń, na wszelki wypadek, na trzonku noża, bo już widział podobnie podejrzane mimiczne grymasy na gębie Yurgena i innych zanim zaczęli świrować w cieplaki. Jakby co słyszała w głowie. Może po prostu była widocznie wciąż bardzo osłabiona. Njapewniej. Koniecznie. Szepnął w duchu odganiając od siebie obrazy pani Machariszi zamieniającej się w cieplaka.

Wyjął WKP i przejrzał wiadomości.

- Selena żyje! - omal nie podskoczył z radości, bo technik kilkanaście minut wcześniej próbowała się z nim skontaktować.

*JESTEM Z KAMINI W AMBULATORIUM* - odpisał pospiesznie.

- To dobrze - powiedziała Kamini - Musimy się tutaj zabarykadować i na niego poczekać.

- Zaraz, zaraz! Jak to barykadować? Musimy się ewakuować! – niemal krzyknął, bo on mówi do niej o Selenie ona odpowiada w rodzaju męskim! Widocznie kobieta jest wciąż myślami przy mężu. Na pewno. - Skąd doktor ma wiedzieć gdzie jesteśmy? Był tutaj? Uciekł stąd? Co się dzieje? Nie mamy czasu na stanie w miejscu. Baza się odszczelnia proszę pani... - Chuckowi nie spodobał się pomysł widocznie ciężko kontaktującej Kamini wcale. Oj wcale. - I nie wiemy ilu kontrolowanych przez Kryształ lekarzy i personelu medycznego kręci się po sekcji. Zaraz możemy mieć więcej towarzystwa. - dodał już spokojniej. - Niech mu pani wyśle wiadomość, że ruszamy do hangaru, tam gdzie Rock. To może być nasza jedyna szansa. Pamięta pani co się stało z ludźmi i bazą po odszczelnieniu? W bazie są już kosmici zamrażający wszystko. Wysyłam Selenie i innym wiadomość gdzie się udamy, niech pani się skontaktuje z mężem, pewnie chce wiedzieć, że pani żyje. Niech przedziera się w tamtą stronę. - Fish stwierdził, że decyzja została podjęta.

- Nie mam WKP. Wydaje mi się, że musimy czekać …. - pokręciła głową zdezorientowana. - Czekać na Dhiraja. On by tego chciał.

- Oj pani doktor. Czego to ja bym chciał w tej chwili... - westchnął Chuck uznając, że żona Macharisziego najwyraźniej jeszcze będzie musiała długo dochodzić do siebie.

*RUSZAM Z KAMINI DO HANGARU* - wysłał tekst do wszystkich łącznie z mężem półprzytomnej kobiety.

Suriel 29-06-2011 19:04

Nie no zajebiście i co jeszcze.
Po przeczytaniu informacji na WKP stanął mi przed oczami stwór z perony na Aśce. Mimowolnie rozejrzałam się nerwowo. Jeśli coś ma być w ogóle z mojej radosnej akcji ratunkowej. Hm właściwie ratuje ich, czy siebie. A może po prostu bardzo chce dostać się do kogoś żywego, żeby nie umierać w samotności. Wzdrygnęłam się na samą myśl, że mogę zakończyć swoje życie tu na dole w łapach jakiegoś monstrum.
Poszukałam wzrokiem jakiegoś schronienia. Musze chwile odpocząć, przede mną długi marsz po nieznanym terenie. Musze wymyślić co robić dalej.

Wtedy go usłyszałam, głos Rocka z głośnika.
Pieprzony zdrajca, a więc tak to sobie wymyślił. W wahadłowcu były tylko 4 miejsca. Podzielił nas na grupy żeby nie miał problemu z wyborem kto leci a kto zostaje. Podstępna gnida. Jeśli przeżyje dorwę go, ta pobożne życzenia, ale na samą myśl zrobiło mi się lepiej.

Z boku dostrzegłam śluzę do pomieszczenia technicznego. Chwila i gródź z cichym szumem zamknęła się za mną. Przez chwile byłam bezpieczna. Zdjęłam mokry kombinezon i powiesiłam na regale, może trochę przeschnie, ale smród pozostanie. Trudno wmieszam się w zapach nawozu w uprawach.

Wyjęłam batonika i zaczęłam pisać wiadomość do Lindgren.

„Jak wygląda to coś. Czy macie jakąś broń?”

Kiedy wysłałam wiadomość WKP zaświeciło nadejściem wiadomości.
Hm, tak szybko?

Wiadomość była od Chucka i Kamini. Byli cali i zdrowi. Chcieli się przedrzeć do hangaru. Ucieszyłam się i odetchnęłam z ulgą, jeśli się tam dostaną, może jeszcze będzie szansa że ktoś po nas wróci.

Wystukałam wiadomość do Chucka

“JESTEM W LABIE, PRZEDZIERAM SIĘ DO OCALAŁYCH. NIE DOTRĘ NA CZAS DO HANGARU. PRZYŚLIJCIE PO NAS RATUNEK”

Po chwili przyszła informacja od pani doktor.

NIE WIEMY. SŁYSZELIŚMY TO TYLKO ALE ZABIŁO DWÓCH LUDZI. NIE MAMY ŻADNEJ BRONI.

Uśmiechnęłam się pod nosem, błąd początkujących w walce. Wszystko jest bronią, tylko trzeba sobie wyobrazić jak to użyć.
Moje spojrzenie powędrowało do siekiery i przecinarki plazmowej ułożonych koło skafandra, na wyciągnięcie ręki.

“PRÓBUJE DO WAS DOTRZEĆ. JESTEM W STREFIE Z UPRAWAMI.” wysłałam wiadomość do pani doktor.

Sprawdziłam na WKP wszystkie możliwe trasy do strefy 77. Cholera nie ma możliwości przejścia wentylacją, będę musiała bardzo uważać żeby omijać otwarte przestrzenie. Wyłączyłam dźwięk WKP, nie chciałam żeby jego dźwięk zdradził przypadkowo moją obecność, już i tak miałam wystarczająco duże kłopoty i stracha.

Rozejrzałam się po pomieszczeniu, byłam w jakimś magazynie nawozów. Na półkach stały równo poustawiane jakieś pestycydy, nawozy do wzrostu roślin. Wszystkie w pojemnikach przypominających duże dezodoranty. Coś mi zaświtało w głowie.
Przeszukałam kieszenie. Jest. Zapalniczka z logo „Romantiki”, schowałam ją bezwiednie kiedy odpalałam świece na stoliku. Czułam się jakby to było wieki temu.

Zdjęłam z półki 4 zasobniki z nawozem.
Hm, łatwo palne. Na każdym pojemniczku znajdowało się ostrzeżenie przed ogniem.
Ustawiłam je koło siekiery.

Pozostałe rzeczy nie nadawały się do użytku, nawozy w paczkach. Zresztą jak obwieszę się większą ilością zasobników to będę dzwoniła, a tego byśmy nie chcieli.

Zjadłam jeszcze dwa batoniki i odpoczęłam. W końcu nie było już na co czekać. Kombinezon trochę przesechł. Ubrałam się. Sprawdziłam paralizator, siekierę, czy jestem w stanie szybko dobyć ja z uprzęży i baterie w przecinarce. Pojemniki wsadziłam za pasek z narzędziami, dwa po bokach i dwa z tyłu, żeby nie krępowały mi ruchów, ale żeby były w zasięgu ręki. Zapalniczka bezpiecznie wylądowała w kieszeni.

Wzięłam kilka głębokich oddechów i wyszłam z bezpiecznej kryjówki.
Ruszyłam na przestrzał polem z uprawami, starając się nie wychodzić na otwartą przestrzeń i główne przejścia. Szłam ostrożnie nasłuchując, sprawdzając dokładnie swoje położenie na WKP. Nie chciała się zgubić. Tego by jeszcze brakowało, żebym bawiła się z cieplakami w chowanego sama nie wiedząc dokąd zmierzam.

Musiałam kawałek przejść korytarzem łączącym kolejne uprawy.
Światło alarmu pulsowało pomarańczowo, zalewając korytarz rozedrganym cieniem.
Syrena wyła zagłuszając moje kroki.
Korytarz doprowadził mnie do wielkiego pomieszczenia oznaczonego jako UPRAWA NUMER TRZY.
Stanęłam w wejściu przez chwilę oceniając rozmiar pomieszczenia. Było wielkie. Miało przynajmniej wielkość boiska do gry w piłkę czyli z dwieście metrów długości. W równych odstępach od siebie, w równych rzędach ustawiono w nim ogromne, cylindryczne pojemniki. Każdy miał z dziesięć metrów średnicy i z pięć, sześć metrów wysokości, a w środku - w specjalnie nagrzewanych komorach - kwitły biomodyfikowane warzywa. Czerwieniły się pomidory, żółciła papryka, fioletowo połyskiwały kabaczki i cukinie, zieleniły ogórki. Każdy z rzędów oznaczony był literą od A do T co oznaczało dwadzieścia rzędów. Każdy z rzędów zawierał około dwudziestu pięciu tych ogromnych cylindrów z uprawami. Zatem w pomieszczeniu było co najmniej pięćset komór z żywnością.
Pod sufitem, niknąc w mroku, wisiało setki rur i przewodów doprowadzających do bio-labów prąd nagrzewający i nasłoneczniający uprawy, wodę, minerały i potrzebne do wzrostu roślin płynne nawozy
Pomiędzy ogromnymi cylindrami dało się przejść. Jeden od drugiego stał w odległości przynajmniej dwóch metrów, tak by dało się przejechać sztaplarką lub przejść którymś z robotów do zbierania płodów. Szkoda że żadnego nie było w pobliżu.

Ruszyłam ostrożnie pomiędzy przezroczystymi zbiornikami. Widziałam, że niektóre z nich są otwarte. Widziałam krew na szybach. Widziałam krew na podłodze. Coś tutaj się działo. Coś złego.

Cóż to co tu grasuje chyba nie będzie chciało przejść na dietę wegetariańską. A miałoby takie dogodne warunki.
Czarny humor na szczęście mnie nie opuszczał.

Starałam się nie rzucać w oczy, wykorzystując każdy możliwy cień, czy załom do ukrycia się i przepatrywania drogi przede mną.

Gryf 30-06-2011 08:20

"Wysoka różnica temperatur. Nie ma powrotu na Ymira. Tu też jest teleport. Albo przełazisz do mnie i pomagasz rozgryźć symbole. Albo se tam czekasz na robale. Tu da się przez jakiś czas pożyć bez skafandra. Ja nic więcej nie wymyślę."

Chłopak przechylił głowę i wytężył wzrok. Nie był nawykły do czytania. Do tego słowa Seamusa, odarte z charakterystycznego irlandzkiego akcentu i potężnego tembru głosu, ograniczone do kliku znaków wyświetlonych na ekranie były jakieś takie... nierealane. Jak gadka na czacie, gdy wysiądzie holo.

Nowa wiadomość była krótsza
"I widzę cię gamoniu. Tylko nie wiem o co ci chodzi."

Dzieciak faktycznie mógł zachowywać się trochę dziwnie. Był pewien, że Gallagher go nie widzi i od paru minut usilnie starał się zwrócić jego uwagę. Dopiero teraz doszło do niego że przyczyna była prozaicznie prosta: różnica oświetlenia. Ze strony ciemnego jak wnętrze odbytu Ymira półmrok dżungli po drugiej stronie bił po oczach jak ustawiony na pełną jasność holowyświetlacz. Z drugiej strony Ymir widziany z dżungli musiał wyglądać jak oldskulowy wyświetlacz WKP w słoneczny dzień. Dało się coś zobaczyć, ale pewnie wymagało wytężenia wzroku. Cóż, dobrze, że nie wybrali pustyni.

Sven przez chwilę wpatrywał się w komunikat. Po chwili wahania zaczął pisać palcem w powietrzu. Jego ręka drżała, ale litery były szeroko zakrojone i czytelne.

“JEDEN MUSI ZOSTAĆ.
ROBALE.
DRUZJA.
ROCK.
MUSZĄ SIĘ DOWIEDZIEĆ.
CZEKAM NA ROBALE.
PÓKI MAM TLEN.”

Dłoń zakreśliła ostatni symbol, potem zacisnęła się w pięść, dwukrotnie uderzyła o napierśnik kombinezonu, a następnie wskazała górnika dwoma palcami ułożonymi w "V".

W drugiej ręce chłopaka pojawił się pistolet na race.

***

Cytat:

00:45:00

W ludzkim mózgu jest pewien mechanizm. Gdy emocje są zbyt silne, gdy długotrwały lęk, napięcie, żal przekraczają pewną dawkę krytyczną, w obronie przed niechybnym obłędem w ostatniej chwili coś się wyłącza. Uczucia zostają odcięte i powraca jasne i klarowne myślenie. A może tak właśnie zaczyna się prawdziwy obłęd? Gdyby film oglądał Dhiraj Mahariszi zapewne zauważyłby ten moment. Być może po tym jak kadr przestaje się trząść. Być może po tym jak widoczna na pierwszym planie dłoń zaciska się w pięść a następnie rozluźnia i znika z kadru zapewne opadając wzdłuż tułowia. Przez chwilę ujęcie trwa nieruchomo, po czym odzywa się głos operatora kamery. Na początku drżący, ale z każdym zdaniem coraz bardziej zbliżający się do wypranego z emocji tonu filmowego lektora.

"Do kogokolwiek, kto obluka to nagranie. Posłuchajcie bracia moi i posłuchajcie uważnie, bo zaprawdę powiadam wam - kimkolwiek, czymkolwiek jesteście, ta wiedza może uratować wam życie. Jak obejrzeliście do tego miejsca wiecie już sporo. Może dość, żeby wykminić jakąś umną akcję. Teraz opowiem jak było od początku.

Zaczęło się od tego, że zachciało mi się lecieć w kosmos.

Kosmos. Podróże międzygwiezdne. Zawrzyjcie na moment patrzałki i wysilcie wyobraźnię. Co wam się z tym kojarzy? Już? Widzicie to, przyjaciele moi?
Widzicie statki kosmiczne? Wypasione plenery obcych planet? Nieznane cywilizacje? Przygody? Lasery szmery bajery i inne pierdoły?

Ja też widziałem.

Gówno.

Jedyne co mam wokół siebie to wielka, ciemna, bezdenna dziura w dupie.

Tylko jakby zimniej.

Jestem Sven, ale na zonie mówią Szczota..."

***


Wecie czym jest piekło? Powiem wam bracia moi. Piekło to pierdolona altanka kosmitów z oknem na dżunglę. Piekło to otwarte drzwi, których nielza ci przekroczyć. Nielza ni chuj, choćby świat się walił a po drugiej stronie twój brat i druh uwłaczał swej godniści i wypłakiwał sobie ślipia.

UWAGA! NISKI POZIOM BATERII.

Stałem przed tym portalem przyglądając się buczącemu druhowi. Niech to w arsz, też mnie wzięło, nie żeby git Szczota płakał, co to to nie, ale jakaś taka gula w gardzieli i gały w mokrym miejscu... normalka.

Sorry. Nie ma innej opcji. Nie ma i chuj.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=3fBj0eoCQXs&feature=related[/MEDIA]

Nawet gdyby Szejmes znalazł opcję powrotu na ziemię, gówno by to zmieniało. On miał tam jaką rodzinę, bachory, które na niego czekały. Ja miałem tylko matkę gdzieś na Ymirze B, miałem tylko małą bezumną dziunię o oczkach surykatki i resztę druzji. Druzji prowadzonej przez chciwego młota, który się uparł, żeby zabrać Ymirskie piekło na ziemię.

Na ziemi czekała wprawdzie sis Hildur... ale jak do chuja miałbym jej spojrzeć w oczy po tym wszystkim? Powiedzieć że Alana zastrzeliłem, a Ingrid została wśród ciepłych?

Była tam bezpieczna. Jeśli Rock z kryształem nie dotrze na ziemię, zostanie bezpieczna. Za jakiś czas dowie się że na Ymirze była tragiczna w skótkach awaria...

UWAGA! NISKI POZIOM BATERII.

Jedyna opcja, żeby jakoś pomóc naszym to dogadać się z ufokami. One nie były jak te bezumne zombiaki, miały własną broń, budowały piamidy, wynalazły swojego COLAPSa o całe wpizdu bardziej user-friendly niż nasz. Jeśli nie da się dogadać, może uda się pokazać im nagrania. Jak spuściliśmy łomot ciepłym, jak napierdalalimy czterorękiego... jak Rock pakuje kryształ. Wszystko zgrane w wukap, wystarczy odtworzyć holo.

Zrobiliśmy sporo zamieszania. Wcześniej czy później ktoś tu przyjdzie.

Może stado uzbrojonych, latających ośmiornic.

Może kosmiczny woźny z nową baterią do portalu.

Może jacyś nasi, którzy zobaczą flarę.

Jeśli wkłady tlenu wyczerpią się wcześniej... cóż, zostanie po mnie przynajmiej to nagranie. Dowiedzą się co się stało, będą mieli szansę powstrzymać Rocka zrobieniem z ziemi Zombielandu. Będą mogli uratować druzję z Echostacji. Tak to sobie rozkminiłem.

I tyle bracia i siostry. Cała historia.

Princess, ja... jeśli kiedykolwiek tego wysłuchasz, chcę żebyś wiedziała...

3:33:00 STOP
BATERIA ROZŁADOWANA.
TRYB NAGRYWANIA WYŁĄCZONY.

Baczy 30-06-2011 13:54

Trudno opisać uczucie towarzyszące zmianie ciała na zupełnie obcą, niehumanoidalną formę. Wszystko jest pozornie w porządku- możesz ruszać kończynami, widzisz, chociaż w zależności od gatunku, widziany obraz może być inny niż ten widziany oczami człowieka, niemniej jednak nie masz żadnych problemów z odnalezieniem się w nowej sytuacji, instynktownie wszystkim sterujesz, mimo iż niektórzy uczeni teoretycy twierdzą, iż instynkt jest częścią naszej jaźni, i podczas zamiany ciał "przenosimy" go ze sobą, co zmusza nas do uczenia się wszystkiego od początku, przystosowania się do nowej fizjonomii i możliwości. Jednak to tylko teoria, w praktyce instynkt posiada każdy przedstawiciel danego gatunku, ma on swoje miejsce gdzieś w mózgu, jakkolwiek mały i nieskomplikowany by nie był.
Instynkt jest przypisany do ciała, nie jaźni. Cudowne odkrycie.

Jednak zostaje świadomość, wiesz że byłeś człowiekiem i to jest najgorsze. Nagła konieczność całkowitej zmiany stylu życia, mimo iż nie przysparza Ci to kłopotów, jest okropna, trudna do akceptacji. Dhiraj przez moment myślał, że to już koniec. Zostanie w tym pojemniku do śmierci, podczas gdy ta przedziwna istota będzie zajmować jego ciało. Znajdzie resztę, znajdzie Kamini, skrzywdzi ją, dostanie się na Ziemię, a co wtedy... Wszystko jest możliwe, lecz w takich momentach do głowy przychodzą same katastroficzne scenariusze. Zanim panika zawładnęła nim na dobre, stracił przytomność.

Otworzył oczy, po kilku chwilach przypomniał sobie zajście z insektem. Leżał naprzeciw SFŻ, zemdlał? Głowa wręcz implodowała od środka, to nie było zwykłe omdlenie. Niemniej jednak, zamianę ciał potraktował jako dziwny sen. W końcu mało niewyjaśnionych rzeczy działo się w ostatnich godzinach?
Jednak telepatyczna wiadomość rozwiała mrzonki psychiatry- wszystko to zdarzyło się naprawdę, był w ciele owada, a on w jego.

- Ty... słyszysz mnie? Wiesz o mnie wszystko?- pomyślał Dhiraj, analizując to, co się stało. Obcy przejął kontrolę nad jego ciałem i umysłem, zapoznał się z jego wspomnieniami, pragnieniami, emocjami, a teraz pragnie mu pomóc? Brzmi niedorzecznie. Na tyle niedorzecznie, że psychiatra zaczął podejrzewać u siebie omamy słuchowe, i nie tylko. Przecież Mary, która go tu sprowadziła, nie była fizyczna, również byłą tylko urojeniem. Jednak w tej sprawie doszedł już do wniosku, że musi to być jakiś czynnik zewnętrzny, a skoro tak, to i obecna rozmowa z Obcym mogła być, przynajmniej w jakiejś części, realna.
- W którym pojemniku się znajdujesz?- pomyślał, licząc na obustronny kontakt z istotą.

To nie były słowa. Raczej myśli. Ale takie, które umysł Maharisziego ubierał od razu w słowa, w obrazy, w zrozumiałe dla niego emocje i wizje.
Środkowy pojemnik. To w nim był obcy. Tylko w tym jednym łeb istoty pulsował zmiennym światłem. Słabiutkim, ledwie zauważalnym.

- Środkowym.
Myśl wpłynęła do głowy psychiatry tym razem powoli, bez robienia mu krzywdy. Jakby obcy w SFŻ-cie uczył się kontaktu z ludzkim umysłem. Z tym, że Dhiraj wiedział.... czuł.... że to nie było pierwsze spotkanie uwięzionego stwora z ludźmi. Widział szarą bryłę ludzkiego mózgu transportowaną w innym pojemniku przez tego, który właśnie nawiązał z nim kontakt. Tym się ów stwór zajmował. Był badaczem. Badał … obce formy życia. Od dawna. Od bardzo dawna.

Doktor podszedł do konsoli odpowiedniego pojemnika i zaczął procedurę wypompowywania cieczy, po której pojemnik powinien automatycznie się otworzyć. Póki co, pozostawało czekać.
- A Ci pozostali? Nie są to... Twoi bracia? Towarzysze? Może jak ich uwolnię odzyskają świadomość, tak jak ty?

Brak zrozumienia, które po chwili przeszło w zrozumienie.
- Oni są cześcią mnie. Oni już … są. Ciała martwe. Ja jestem. Jedno ciało.
Tłumaczenie było nieco chaotyczne. Jakby istota nie do końca pojmowała kwestie odrębności jaźni i ciała. Jak … grzyby. Z głębi uświadamianych sobie przez istotę faktów wiedziałeś, że …. te stworzenia mimo, że wyglądają jak robaki, są raczej … grzybami. Organizmami tworzącymi jedną wspólną jaźń pomiędzy osobnikami. Dhiraj nie wiedział skąd ta wiedza. Ale wiedział, że tak jest.
Kiedy płyn spłynął pojemnik otworzył się.
Stworzenie wydostało się z niego niezgrabnie, przypominając skorpiona. Skorpiona wielkości człowieka. Jego czaszka pulsowała, zmieniała barwę.
W końcu plasnął na podłogę. Rozpostarł skrzydła i uniósł się lekko nad powierzchnię. Pachniał dziwnie. Jak pleśń lub grzybnia.
- Moje …. rzeczy - przekaz psioniczny pokazał ci dziwne obręcze, których obcy szukał. - Szybko. Twoja …. Kamini. Ithaqua. Może ją pochłonąć. Chcesz …. komunikować z nią?

Dhiraj zaczął biegać w popłochu po pomieszczeniu, szukając owych obręczy, do czegokolwiek by nie były potrzebne tajemniczej istocie. Mógł mu pomóc odnaleźć Kamini. Może to były tylko mrzonki, a może uznał, że więź, jaką nawiązał z Grzybem, jest na tyle silna, że tamten dotrzyma słowa. Tak czy owak, nie miał nic do stracenia, a zyskać mógł to, na czym mu zależało. Kamini, całą i zdrową.
- Chcę! Jeśli to tylko możliwe, chcę, żeby wiedziała że nic mi nie jest i że przyjdę po nią... Cholera, ale jak stąd wyjdziemy? Ktoś jest za drzwiami, ktoś, kto może chcieć mnie zabić... Mnie i Ciebie- pomyślał panicznie, przypominając sobie o tajemniczym osobniku, który być może sforsował już pierwsze drzwi.


Widział, jak Xio-xah-xunk poczłapał gdzieś w bok, potem jednym silnym ciosem, rozwalił małą szafkę - z której wytoczyły się dziwne przedmioty, Między innymi tajemnicza obręcz oraz … pistolet marki Silenter - mniejszy niż Anakonda, używany głównie w obronie własnej przez cywilów.
Bransoleta została ujęta w szczypce, przypominające te, jakie miały raki i w dziwny sposób zapięta na jednej z odnóży stwora.


Xio-xah-xunk podleciał do Dhiraja. Jeden z jego wieńczących głowę czułków dotknął czoła człowieka. Był zimny, ale .. parzył. Psychiatra zatoczył się. Niespodziewanie usłyszał wokół siebie głosy. Głownie wycia. A potem, jakby kierowany wewnętrznym instynktem, nowo nabytą zdolnością, usłyszał Kamini. Pytała kogoś, czy nic mu nie jest z bólem ale i troską w głosie. Dhiraj wiedział, czuł, że gdyby naparł na ten głos, chwycił się go, to … znalazłby się w myślach żony. Nowo zyskana moc telepatii przerażała, ale i … fascynowała.
Mógł do niej mówić, mógł czytać jej w myślach, mógł … wydać rozkaz, zawładnąć, uspokoić a nawet … kazać się zabić. Cokolwiek by tylko zapragnął.

Dziwne uczucie władzy i braku żadnych barier początkowo wystraszyło Dhiraja. Tak wielka moc w rękach jednej istoty? Fakt, wydawała się być ona przyjaźnie nastawiona do innych, w końcu mogła bez trudu kierować doktorem jak kukiełką teatralną, lecz zamiast tego dała mu wolną wolę, zaproponowała mu pomoc oraz podzieliła się swoim darem. Niesamowite stworzenie. Albo właśnie wplątała go w pułapkę, albo bezinteresownie dała mu szansę na odnalezienie małżonki.
Początkowo chciał przemówić do niej bezpośrednio, uznał jednak że mógłby to być dla niej zbyt duży szok. Postanowił więc skorzystać z innej metody, po prostu narzucając jej swoją wolę. Uznał, że musi wiedzieć, gdzie znajduje się Kamini, oraz kazać jej zabarykadować się do jego przybycia. Tymczasem musiał porozmawiać ze stworzeniem.

- Czy to... inne ciała, będące częścią ciebie, atakują bazę zamrażając wszystko na swojej drodze?

Poczuł, jak umysł Kamini zareagował na jego impuls. Jak jego żona zwraca się do kogoś przekazując wolę Dhiraja jako swoją decyzję. To było straszne ale jednocześnie upajające. Czuł też umysł tego kogoś i chyba to nie był człowiek, mimo że słyszał myśli Kamini, nazywającą tego kogoś Chuckiem.

- To ingheri - odpowiedziała w myślach istota, a Dhiraj wiedział że te słowo oznacza … wojowników - agresywnych, podatnych woli takich istot jak ta, którą wybawił. - One anihilują wszystko by wykonać zadanie. Mają cel i zrealizują go. Albo zostaną unicestwieni. Nie uda się im jednak. Ithaqua urósł za bardzo w siłę. Dużo ofiar. Trzeba zrobić coś innego.
- Ithaqua to coś, ukryte w tym dużym kamieniu? Co trzeba zrobić? Powiedz, co trzeba zrobić, żeby go zniszczyć?
- Odwrócić proces. Zerwać kontrolę. Zerwać łańcuch.

Doktor zmieszał się.- Ale jak to zrobić? Pomożesz mi w tym?
-Postaram się.
- A jak się stąd wydostaniemy? Ktoś za mną szedł, i pewnie nadal jest za drzwiami... I chyba nie ma dobrych intencji.
- Dhiraj rozejrzał się za innym wyjściem, windą towarową lub czymś podobnym.
- Zniszczymy go.
Zdecydowanie obcego wystarczyło psychiatrze, wiedział, że ma do czynienia ze znacznie potężniejszą istotą, niż mógłby początkowo przypuszczać. Skoro zapewnia, że wszystko będzie dobrze, nie ma na co czekać. Równolegle przysłuchiwał się rozmowie Kamini i Chucka, który prawdopodobnie był “tym” Chuckiem. Uważał, że bezpieczniej byłoby udać się do hangaru pod eskortą nowego towarzysza, jednak stanie w miejscu faktycznie może sprowadzić na jego małżonkę kłopoty. Charles, mimo niezbyt okazałej postury, był na tyle odpowiedzialny i sprytny, żeby mogło mu się udać przyprowadzić Kamini do hangaru. Co gorsza, wydawał się być na tyle uparty, żeby zaciągnąć Kamini tam siłą, dla jej własnego dobra. Jedynym wyjściem było jak najszybsze połączenie się z nimi.
Dhiraj dał Kamini mentalny rozkaz zabrania WKP trupowi i sprawdzenia rozmieszczenia pomieszczeń. Starał się patrzeć na wszystko jej oczami, żeby być w stanie określić ich oraz swoją pozycję, a potem wybrać optymalną trasę. Sam nie miał mapy, jednak mógł poruszać się patrząc na rozkład korytarzy oczami małżonki.

Na koniec podniósł z ziemi Silentera. Zawsze lepiej jest mieć broń, niż nie mieć. Spojrzał na Xio-xah-xunka i mentalnie oznajmił mu, że jest gotów do drogi, po czym otworzył gródź.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:28.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172