lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu DnD (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/)
-   -   [Forgotten Realms/DnD 3.5]Trudne chwały początki (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/12057-forgotten-realms-dnd-3-5-trudne-chwaly-poczatki.html)

daamian87 18-02-2013 19:40

Mężczyzna popatrzył mocno zdziwiony na krasnoluda. Przez chwilę brodacz dałby sobie brodę ogolić, że jego fortel zadziałał. Wymierzony w jego twarz siarczysty policzek otwartą dłonią pozbawił go jednak nadziei.
-A wy kurwa co, nie nauczyliście kurdupla że towar nie odzywa się nie pytany? Skąd wy kurwa w ogóle jesteście? Zamknijcie to ścierwo i przyprowadźcie to, co macie do sprzedania. Tego gówna na pewno nie chcę.- rzucił w stronę krasnoluda, przyglądając mu się z wyraźnym obrzydzeniem. Mężczyźni, którzy mu towarzyszyli zaśmiali się tylko. Byli albo niesamowicie głupi, albo równie pewni siebie by nie rozumieć, że krasnolud mówił jak najbardziej poważnie.
-No ruszcie się do cholery i pokażcie towar! Nie mam całego dnia!- na prawdę zdenerwowany mężczyzna zaczął się drzeć na Jacka.

Irrlicht 19-02-2013 16:19

W ciemności, bezwiednie, ręka Drakonii powędrowała na czoło. Mogłaby przysiąc, że cała ta sytuacja była jakimś wyjątkowo perfidnym żartem kapłana, który skrzyknął do kupy jakąś bandę głupców, którzy postanowili robić przedstawienie, które musiała oglądać. Być może cała reszta, to jest druid, wojownik i kapłanka starali się jeszcze odgrywać zaaferowanych łowców przygód, jednak Drakonia poważnie podejrzewała, że krasnolud ma po prostu nie po kolei w głowie.
Oczywiście, plan, który wymyślili Jack i Olhivier był sam w sobie ryzykowny. Jednak teraz okazywało się, że krasnolud miał ochotę radośnie rzucić wszystko w diabły.
Byłaby wystrzeliła, jednak musiała się zdać na Woodesa. Jeśli był ktoś, kto jeszcze mógł obrócić sytuację na ich korzyść, to chyba tylko on, zważywszy na fakt, że wszyscy albo pochowali się, albo chwilowo robili za wyjątkowo kłótliwych niewolników.
Jedyne, co mógł zrobić, to sprzedać niewolników; inaczej, oczywiście, zapowiadała się walka, która zapewne nie należała do najlżejszych, zważając na typy, z którymi mieli do czynienia.
Tak myślała Drakonia, nasączając w ciszy kolejny bełt kuszy trucizną.
Zobaczymy, czy Woodes ma dość jaj, by sprzedać łowcom niewolników ich własnych znajomych, myślała Drakonia, Jeśli tylko wsród nich nie znajdował się ten Gernyr, oczywiście.

Kerm 20-02-2013 14:59

Albo kupcy byli głusi, albo też całkiem głupi, skoro nie zdołali zrozumieć, co do niego mówili najpierw Brand, a potem Jack. W takim razie może jednak warto było przeciągnąć całą zabawę?

- Nie podnoś głosu - warknął na kupca. - Towar jest gotowy, spakowany, można by rzec. Tam - wskazał głową kierunek. - Dobrze zbudowani, nadają się do dowolnych prac. Za pół ceny dorzucimy jeszcze jednego. Nieco pokiereszowany, ale w sumie nic mu nie będzie.
- Jedyny problem to ten, że są nieco oporni - dodał - ale to już chyba nie będzie dla was wielki kłopot, prawda?

Kłopoty mogło sprawić co innego, ale na to Jack był gotowy. W każdej chwili mógł sięgnąć po broń i wspomóc kompanów w pokonaniu kolejnej grupy oponentów.

daamian87 21-02-2013 09:31

Mężczyzna patrzył na Jacka.
- Damy sobie radę, nie martw się. Bat i brak wody każdego złamie. A i inne metody też mamy.- uśmiech, jaki pojawił się na jego twarzy był co najmniej niemiły.
-Dobra, dawaj ich szybko. Zaraz przyjedzie reszta chłopaków z końmi, zmrok zapada to i ruszyć można będzie. A tego kurdupla też mi daj, chętnie nauczę skurwiela jak się odnosi do pana.- rzucił jeszcze.

Mężczyźni którzy mu towarzyszyli też zaczynali się niecierpliwić. Jeden z nich podszedł do okna i wypatrywał swoich towarzyszy, którzy mieli nadjechać w każdej chwili.

Kerm 21-02-2013 10:11

- Tam są, mówiłem przecież. - Jack ponownie wskazał pomieszczenie, gdzie leżeli związani mężczyźni. - Wejdź i sprawdź, czy towar się nadaje. Nie chcę, żebyś potem powiedział, że wciskamy ci jakiś bubel.

Tematu sprzedaży krasnoluda na razie nie podejmował. Na to zawsze był czas.

daamian87 23-02-2013 16:12

-Morgan już jest.- poinformował swojego dowódcę ten z mężczyzn, który stał przy oknie. Jeśli towarzysze planowali atak na kupców niewolników, nie mogli już tego zrobić. A przynajmniej nie mogli tego zrobić nie tracąc przewagi liczebnej. Nie wiedzieli ilu jeźdźców zbliża się do dworu, jak są uzbrojeni oraz czy nie dysponują pomocą maga czy zaklinacza. Ryzyko było zbyt duże.
-Dobra, bierzcie tych śpiących, przebudzenie nie będzie zbyt miłe dla nich.- zaśmiał się po cichu herszt bandy.
-Powiedz mi, brodaty kurduplu, nie chciałbyś wrócić do kopalni?- spytał krasnoluda przywódca, przyglądając się z zainteresowaniem bardowi. Olhivier nie zdążył odpowiedzieć. Silny cios w głowę pozbawił go przytomności. Po raz kolejny. Bogowie jak widać lubią powtarzać niektóre ze swoich żartów wobec śmiertelników, szczególnie te żarty które wydawały się im zabawne. Ale tylko im.
-Za tego dostaniesz dodatkowe czterysta sztuk złota.- rzucił w stronę Jacka, kierując się w stronę drzwi prowadzących na zewnątrz.
-Rusz się pachołu, nie będę wracał tutaj z pieniędzmi.- warknął do niego przez ramię, kiedy dostrzegł leżącą na ziemi ostatnią postać. Wojownik szybko się zorientował, że jest to przywódca tych, których zdołali pokonać kilkadziesiąt minut wcześniej. Trybiki w jego głowie zaskoczyły i zrozumiał, że być może to on był poszukiwanym Gernyrem.
-Ten nie jest dla was, mamy dla niego innego kupca.- mówiąc to zablokował do leżącego mężczyzny drogę, stając na przeciw dwóm dobrze zbudowanym bandytom. Gdyby nie obecność wielkoluda, czułby się mocno przestraszony, jednak masywne mięśnie barbarzyńcy i obecność towarzyszy dodawała mu animuszu.

Po chwili nerwowej ciszy mężczyźni wzruszyli ramionami i ruszyli ponownie w stronę koni i nowych jeźdźców. Jack udał się za nimi. Niesympatyczny dowódca rozmawiał z niskim, pulchnym i mocno łysiejącym starszym mężczyzną.


Kiedy zobaczył czekającego Jacka przerwał cichą wymianę zdań i ruszył do niego. W ręku trzymał dość pokaźny mieszek wypełniony miło dla ucha brzęczącymi monetami. Wcisnął je w dłoń Jacka i uśmiechnął się, odsłaniając poczerniałe zęby.
-Za dwa dekadni przyjadę po większą dostawę. I załatw jakieś kobiety, byle ładne i młode. Płacimy tyle co zawsze.- po czym odwrócił się i wskoczył na konia. Ruszył tuż za łysym jeźdźcem, a za nim wyruszyła reszta nietypowej karawany. Po środku umieszczono na koniach nieprzytomnych, skrępowanych jeńców. Z przodu i tyłu podążali bandyci, będący na usługach kupca. Odjechali na południe, chcąc zapewne ominąć miasto.

Jack otworzył mieszek. Ciężki i duży. Na szybko obliczył kwotę, jaka się w nim znajdowała. Około tysiąca monet. Tysiąc złotych monet za kilku bandytów i krasnoludzkiego barda. Całkiem niezły interes. Ruszył ponownie do dworu.

W środku ukryci dotąd towarzysze stali już w pomieszczeniu i czekali na Jacka. Dorien przemówiła jako pierwsza.
-Musimy za nimi ruszać, prędko! Nie możemy go tak przecież zostawić!- gorączkowała się kobieta. Dopiero po chwili zobaczyła w rękach mężczyzny mieszek ze złotem. Popatrzyła mu głęboko w oczy, i nie mówiąc nic, odwróciła się i wyszła z pokoju.

Irrlicht 24-02-2013 15:20

Bandyci zniknęli za wyłamanymi drzwiami do dworku, a Drakonia byłaby odetchnęła. Normalnym biegem rzeczy, o krasnoludzie zapomniałoby się, zaś złoto podzieliliby między siebie. Zatruty bełt pozostawiła w kuszy naręcznej, którą schowała pod rękaw, uprzednio poluzowawszy mechanizm, który zwinał łuk. Zabezpieczyła kuszę przed wystrzeleniem, wyszła z ukrycia i cienia. Nie zdjęła kaptura z głowy, przeczuwała bowiem, że incydent z niewolnikami wcale nie zakończy się na zgrabnym ubiciu interesu, którego przedmiotem byli krasnolud i bandyci. Zapewne czekała ich kolejna podróż.

Drakonia zastanawiała się, ile czasu upłynie, zanim kupiec niewolników zorientuje się, kogo tak naprawdę kupił. Nie było wątpliwości, że kiedy bandyci obudzą się z czaru rzuconego przez czarodzieja, zaczną gadać, kim naprawdę są. To, czy kupiec da im wiarę, było czymś, nad czym zapewne można by gdybać długo. Jednak nie było teraz na to czasu.

- Niezła robota – uśmiechnęła się do Woodesa, odsłaniając sporej wielkości kły. - Czy nie podzielisz się złotem, Woodes? Ostatecznie, to my osłanialiśmy cię, jeśli przyszłoby do rękoczynów.
Diablica jednak odwróciła głowę, usłyszawszy wypowiedź Dorien.
- Hejże, dziewczyno – złapała Dorien za przegub. - Serce jest złym doradcą w takich sprawach. Krasnolud sam napytał sobie biedy. Widziałaś, jak postępował. Kompan czy nie, ten głupiec dał się złapać dwa razy. Gdybyśmy mieli mniej szczęścia, podzielilibyśmy jego los z jego winy, taka jest prawda.
Puściwszy Dorien, diablica zmarszczyła brwi, patrząc, jak kapłanka wyszła z pomieszczenia. Wzruszyła ramionami i odwróciła się do reszty towarzyszy.
- Poza Olhivierem mamy jeszcze jeden problem. Sama bym co prawda chętnie pozwoliła, by, tak dla nauczki, brodacz spędził ze trzy lata w kopalniach. Jednak to tylko kwestia czasu, kiedy kupiec zorientuje się, że sprzedaliśmy mu jego własnych ludzi. Jeśli łysy uwierzy w zapewnienia swoich starych kompanów, nie jest wykluczone, że zaczną ścigać nas. Ostatecznie, wieść o tym, że kapłani Lathandera poszukują awanturników zdolnych do zabicia ogrów, została rozesłana dość daleko. Będą wiedzieć, gdzie nas szukać.

Diablica potarła brodę w zamyśleniu. Pomyślała o Dorien, dziewczynie, która naiwnie wierzyła, że trzeba uratować porwanego za wszelką cenę. Była świadoma tego, że im dłużej debatują nad tym, co zrobić, tym karawana niewolników jest coraz dalej. A jednak wraz z karawaną oddalały się także jakiekolwiek szanse na poznanie tego, gdzie dokładnie znajdowała się Joanna. Drakona czuła niesmak na myśl, że ryzykuje kark dla jakiejś podrzędnej córki młynarza.

- Nie mówiąc już o tym, że kiedy kupiec zorientuje się, kim naprawdę jest krasnolud, to ten ostatni zacznie gadać... Kiedy odetną mu już wszystkie palce u rąk, ha, ha – Drakonia uśmiechnęła się zimno.
Same kłopoty przez cholernego krasnoluda, pomyślała.
- Woodes – rzekła nagle do wojownika. - Powinieneś natychmiast pojechać za łowcami niewolników i zapytać się ich jeszcze o Joannę. To może być nasza ostatnia szansa dowiedzenia się o tym, gdzie się ona podziewa. Zaoferuj jakąkolwiek cenę, i tak nie my będziemy płacić. Jedyne, co nas interesuje, to dowiedzenie się, gdzie ona jest. Mogę ci towarzyszyć, jeśli trzeba; jeśli coś pójdzie nie tak, będę potrafiła nas wykaraskać z tarapatów... Jak sądzę. Jeśli będą pytać, kim jestem, najwyżej powiesz, że robię za twoją prywatną konkubinę... Ha. Lub coś w tym stylu. Choć wątpię, by chociażby zadali sobie trud, by pytać.

Diablica odwróciła się do reszty swoich kompanów.
- W międzyczasie ktoś mógłby obudzić tego związanego i zakneblowanego, którego zostawiłam w lesie. Znacie przecież miejsce. Może wiedzieć coś o lokalnych zdarzeniach. Szczerze mówiąc, szkoda, że nie zawlokłam go później do dworku, mogliśmy wytargować znacznie więcej za niewolników, których sprzedaliśmy. Pomimo to, stanowi on jedyne źródło informacji, za które nie będziemy musieli płacić albo dźgać nożem. Wiecie, co robić. Przystawić nóż do gardła i kazać mówić. Może coś powie, chociaż dla niego to bez różnicy. Kiedy wydamy go straży miejskiej, zapewne czeka go szubienica, więc jeśli ktoś czuje się szczególnie dobrotliwy dzisiaj, to może zakończyć sprawę od razu, kiedy okaże się, że nie wie nic – mrugnęła okiem w stronę Branda i druida.

- Co do krasnoluda... - Drakonia skrzywiła się. - Znacie moje zdanie. Jednak wydaje się, że nie możemy go tak po prostu pozostawić. Nawet związany i nieprzytomny stanowi dla nas zagrożenie, sami wiecie, czemu. Poza tym, z jakiegoś powodu, Dorien upiera się, by go uratować. Dziwna to rzecz, widzieć kapłankę świtu broniącą istotę bądź co bądź raczej pokazującą umysłowe zamroczenie. Jedyny szkupuł zasadza się na tym, że kapłanka może opowiedzieć o naszych szlachetnych czynach swojemu pryncypałowi, co w praktyce może zaowocować tym, że nagroda nas ominie. A tak się znowuż składa, że bardzo nie lubię, kiedy nagrody mnie omijają, panowie.

- Stąd – ciągnęła – druid może zlecić swojemu włochatemu towarzyszowi wytropienie bandy, kiedy z Woodesem odwalimy swoją robotę. Ba, może oszczędzę sobie przedstawienia z uwalnianiem krasnoluda, jeśli tylko Woodes zmieni zdanie łysego i krasnoluda odkupi. Kiedy tylko wilczur odnajdzie naszych znajomych, zakradnę się do obozu, uwolnię niewdzięcznego syna suki i może nawet wykradnę jakąś informację o Joannie, jeśli tylko będzie na czymś zapisana, po czym powrócę na złotym rumaku, a naiwne dziewczę z klasztoru rzuci mi się pod kolana po popełnieniu aktu bez mała heroicznego, po czym jak prawdziwy bohater, wydupczę tuzin dziewcząt tudzież chłopców, by spocząć wreszcie na laurach.

- Hm, co mówicie? Tak, też sądzę, że żart był do dupy. Jednak to chyba najlepszy plan, na jaki nas teraz stać. Chyba, że macie lepszy, to zamieniam się w słuch. To jak, Woodes? Jedziemy?

Nathias 25-02-2013 18:58

Druid był w ciężkim szoku, jak szybko sytuacja w drużynie może się z mienić. Nagłe przybycie kupców wcale temu nie pomogło. Rolę rozmówcy przekazano Jackowi, który względem innych, najlepiej nadawał się do roli handlarza niewolników. Może i nie bez przyczyny. I pół biedy, gdyby swoje zachowanie tylko markował, udawał. Ale gdy wyszedł z ogłuszonym krasnoludem, a wrócił z mieszkiem pełnym pobrzękującego złota - tego już było za wiele. O dziwo kapłanka dość obojętnie przyjęła cała sytuację. Pomijając piorunującego spojrzenia, które oczywiście na najemniku nie zrobiło najmniejszego wrażenia, dziewczyna pozostawała na wszystko obojętna.

Pomysł wysłania kogokolwiek, jako niewolnika może był i niezły. Ale na pewno nie takiego krzykacza, ani nie w roli nieprzytomnego worka na kości. Cóż, widać że planowanie nie było mocną stroną tej ekipy. A Glim nie miał zamiaru dłużej znosić ich wybryków. Ale to nieważne, skoro teraz znowu wybuchnęła radosna dyskusja nad tym, co robić dalej. Druid poczekał, aż jeźdźcy zniknął mu z oczu, po czym wyszedł na zewnątrz. Chwycił lejce jednego z koni, wskoczył na jego grzbiet i czekał aż pozostali raczą wyjść na zewnątrz. Gdy tak się stało, rzekł:
-Dłużej z wami podróżować nie mogę. Pomocy też u mnie szukać nie macie po co.
-Opuścić ci tą kompanię radzę. - zwrócił się do kapłanki - Czy ciebie sprzedać nie chcą - nie wiesz.
Druid zawrócił konia w przeciwną stronę, do kierunku handlarzy.
-Lecz nie próbujcie tego - zwrócił się do pozostałych - Odnaleźć was wtedy zdołam. I żałować tego będziecie okrutnie.
Glim gwizdnął przenikliwie na wilka i ruszył leśną drogą.
-Dalej Zook. Twoich braci zagadkę czas rozwikłać - jechał tak przez chwilę, po czym gwałtownie odbił w gęstwinę lasu.

Kerm 26-02-2013 12:10

- Nie udało się - powiedział Jack, wchodząc do sali, gdzie przebywała reszta kompanii.
- Nic nie wiedzą na temat Joanny - wyjaśnił. - Imię jest im całkiem nieznane. Dla nich to tylko towar, a towar nie nosi imion ani nazwisk. I nie byli zainteresowani jej odszukaniem, gdyż uznali, że to mało opłacalne zajęcie. Nie byli zbyt rozmowni. Może uznali, że planujemy przejąć ich rolę, wyeliminować pośredników czy coś w tym stylu.
Nie miał zamiaru tamtych "kupców" naciskać zbyt mocno. Równie dobrze mogli dojść do wniosku, że przydałaby się im jedna sztuka towaru więcej.

Rzucił garść złota na stół.
- Podzielcie się - powiedział.
- Jeśli kto jest zainteresowany uwolnieniem naszego pyskatego przyjaciela - mówił dalej - to zapraszam do wspólnej podróży. A kto zostaje, niech się zajmie tymi, co tu zostali. Bez zbędnego pobłażania.
- A ty, Glimie, przestań stroić fochy i pomóż nam lepiej - dokończył.

Warlock 03-03-2013 00:57

Kiedy dwór został opuszczony przez handlarzy niewolników czarodziej podniósł się z nad stołu nie mogąc uwierzyć czego właśnie był świadkiem. Spojrzał z powątpiewaniem na kuszę trzymaną w rękach i rzucił nią bezwładnie na podłogę. W żyłach pulsowała adrenalina, gdy gdzieś wewnątrz siebie dalej czuł nieodparte pragnienie krwi - uczucia pożądanego, a zarazem niebezpiecznego. Już miał zamiar nacisnąć na spust i posłać bełt w kierunku przywódcy kiedy ten ku zdziwieniu całej drużyny zignorował krasnoluda uznając jego zachowanie za zwyczajne pajacowanie. Cudem uniknęli katastofy. Czasem trudno wyłączyć w sobie uczucia; nawet komuś kto stracił wszystko czego kochał. Czarodziej zarzucił kaptur na głowę spod którego błyszczały tylko jego oczy. Wzrokiem odprowadził zażenowaną kapłankę kiedy ta spostrzegła mieszek w chciwych rękach Jacka. Nie zareagował, nie pokwapił się by pójść za nią. Dobrze wiedział, że drużyna zrobi wszystko w swojej mocy by uratować towarzysza, ale zarazem nikt nie będzie ryzykować życiem dla jakiegoś kłopotliwego brodacza. To czysta kalkulacja.

-Zaczekam na was tu, w dworze... Powiedział zamyślonym tonem bardziej do siebie niż do reszty. -...i tak na niewiele bym się wam zdał; zużyłem większość swego magicznego repertuaru. Przypilnuję jeńców i przy okazji przygotuję zaklęcia na dalszą podróż. Czarodziej podszedł do bębna krasnoluda, usiadł obok niego przyglądając się zdobieniom wyrytym na instrumencie. -Olhiver nie byłby zadowolony, gdyby któryś z tych łachudrów w przypływie złości zniszczył jego narzędzie pracy. Oparł głowę o ścianę i zamknął oczy...


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:54.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172