|
Na uwagę Gabriela Thalantyr odparł jedynie -Czy wy naprawdę myśleliście, że uda wam się coś wynieść z mojego domu bez mojej wiedzy? Zabawne… Pozwoliłem wam odejść z tym drobiazgiem, gdyż wiedziałem, że czeka was przeprawa. Teraz to nie ważne. Musicie się spieszyć, z każdą chwilą zagrożenie dla całego Wybrzeża Mieczy rośnie. Nie mogę wam powiedzieć, gdzie się znajduje księga, więc musicie być gotowi na wszystko. Gdy dacie mi znak rzucę zaklęcie i przeniosę was w pobliże woluminu.- Shandalar w tym czasie rozdał wszystkim buteleczki z cierpkim płynem, którego wypicie spowodowało zasklepienie się ran, nastawienie zwichnięć. -Więcej nie mogę wam pomóc, zamaskowany mnie zanadto poturbował, żebym stanął u waszego boku w walce, a Thalantyr będzie rzucał czas teleportacji, więc również się z wami nie przeniesie. Jesteście zdani tylko na siebie i wasze umiejętności. Nie zwlekajcie zbyt długo z przygotowaniami. To co zostało z mojego laboratorium jest do waszej dyspozycji.- powiedział mag. Po tych słowach Orianna wyszła z pomieszczenia i ruszyła w poszukiwaniu Liski, która zrezygnowana, zła i zmęczona wybiegła z laboratorium. Po kilku chwilach bardka znalazła się siedząca przed domem Shandalara, z głową wspartą na kolanach, a u jej boku siedział Tofik, przyglądając się otoczeniu z wystawionym językiem. Zaklinaczka usiadła obok swej koleżanki i przez chwilę siedziały obie w mileczeniu. Dopiero po pewnym czasie Orianna odezwała się, starając się przekonać Liskę do ruszenia z nimi w bój. -Sami tego chcieliśmy. Chcieliśmy być poszukiwaczami przygód, prawda? No to los nam dopomógł, mamy okazję zostać bohaterami Wybrzeża Mieczy. A przecież większość ludzi, którzy podejmują się awanturniczego życia kończy w rowie przy trakcie albo w więzieniu. Zobacz ile razem przeszliśmy, nie poddawaliśmy się i nie poddamy się teraz. Nie na ostatniej prostej, zwłaszcza, że od nas zależy przyszłość tego miejsca… wierząc temu co mówił Czytacz z Candlekeep. Choć Liska, nie każmy tym łotrom czekać. - powiedziała zaklinaczka, wstała i wyciągnęła dłoń ku bardce, która spojrzała na nią, chwilę się zawahała lecz finalnie podała dłoń towarzyszce i pozwoliła pomóc sobie wstać. Chwilę później obie były znów w laboratorium maga. -To symbol Asmodeusa. Władcy Dziewięciu Piekieł… Ten kult, zdaje się, że chce otworzyć portal do domeny swojego boga… Co za chory pomysł… Portale otwarte za pomocą księgi są bardzo niestałe i otwieranie ich samo w sobie jest niebezpieczne! Wybuch takiej magicznej energii może pochłonąć nawet całe Wybrzeże! A jeśli im się uda go utrzymać to może zalać nas fala demonów z Piekieł… - powiedział Shandalar -Jesteśmy gotowi na spotkanie przeznaczenia.- powiedział spokojnie Mao, a jego głos brzmiał niczym dzwon. Drużyna stała, w pełnym rynsztunku i gotowa do walki, w laboratorium Shandalara. Gdy Thalantyr dostał znak od Gnorsta, który skinął mu głową, rozpoczął rzucanie zaklęcia. Po chwili rozbłysło jasne światło a grunt pod nogami najemników zniknął. Przez kilka sekund czuli jak ich ciałami szarpie magiczna energia, aż pod stopami ponownie poczuli twardy teren. Gdy wyszli z szoku rozejrzeli się wokół. Stali w ogromnej sali ze sklepieniem niknącym w mroku. Pomieszczenie oświetlone było wieloma pochodniami. Przed nimi stało około dwudziestu osób ubranych w czarne szaty z symbolami Asmodeusa wyhaftowanymi na plecach. Dalej, w centralnej części, na podwyższeniu stał zakapturzony mag, przy pulpicie, na którym leżała księga. Zamaskowany przywódca kultu był w trakcie otwierania portalu, który powoli formował się za jego plecami, skrząc się i strzelając małymi piorunami wokół. -Zatrzymajcie ich! Nie mogą nam przeszkodzić! ZABIJCIE ICH KU CHWALE ASMODEUSA!- wykrzyczał zakapturzony wskazując palcem na poszukiwaczy przygód. [media]http://www.youtube.com/watch?v=WH3F6C8Wo6M[/media] Wtedy rozpoczęła się bitwa. Dwudziestu wyznawców ruszyło na szóstkę poszukiwaczy przygód. Na szczęście ci pierwsi nie spodziewali się ataku i byli w większości nieuzbrojeni. Szybko padali pod razami mieczy Gabriela i Gnorsta, pod ciężkimi ciosami Mao, szybkimi pchnięciami Colina, celnymi strzałami Liski i zaklęciami Orianny. Drużyna wyrzynałą sobie drogę poprzez tłum wyznawców, zbliżając się do zamaskowanego maga, gdy z bocznych korytarzy prowadzących do sali wbiegli kolejni oponenci, tym razem uzbrojeni w miecze i zbroje. Wtedy jednak coś się stało, portal, który otwierał mag, zatrząsł się, zafalował i powiększył swoją objętość dwukrotnie. Drużyna poczuła silny powiew powietrza, które wciągało do siebie magiczne przejście. Z sekundy na sekundę siła, z jaką przyciągał portal rosła, aż wreszcie porwała do swojego wnętrza wszystkich znajdujących się w sali ludzi - przywódcę kultu, jego wyznawców jak i samych bohaterów. Po krótkiej podróży między wymiarami drużyna znalazła się na wyspie, która znajdowała się prawdopodobnie gdzieś pod ziemią, otoczonej przez morze płomieni. Wyglądało to zupełnie tak, jak wtedy, gdy Thalantyr otworzył portal do… Dziewięciu Piekieł. Portal przeniósł ich do Dziewięciu Piekieł! Co gorsza, byli tu też ich przeciwnicy z magiem na czele. Gdy już mieli ruszyć do ataku znów stało się coś nieoczekiwanego. Za plecami oponentów znajdowała się ta sama księga, która była przyczyną wszystkich ich problemów. Przy niej dało się zauważyć coś na kształt cienia człowieka, który rzucał jakieś zaklęcie, a gdy je skończył kultyści i mag zostali pociągnięci w kierunku nienaturalnej istoty. Ciała ludzi zaczęły się łamać, ściskać, skręcać i łączyć się ze sobą. Po chwili utworzyły potworność - powykrzywianą postać, wysoką na kilka metrów, przypominającą groteskowego golema z ciała. Potwór ruszył na poszukiwaczy przygód z gardłowym rykiem, atakując na oślep. Bohaterowie stanęli do walki, odpierali ciosy bestii lecz ich ataki nie przynosiły żadnych skutków. Potwór nic nie robił sobie z ciosów mieczem, sztyletem czy zaklęciami, za to zmęczona walką drużyna popełniała coraz więcej błędów. Kolejne razy golema zadawały ogromne obrażenia, łamiąc kości, rozcinając ciało i dotkliwie kalecząc poszukiwaczy przygód. Wtedy Liska dostrzegła świecący punkt w trzewiach potwora, w miejscu, gdzie człowiek miałby pępek. Postanowili postawić wszystko na jedną kartę - Orianna rzuciła zaklęcie, jedno z ostatnich, które wybiło potwora z rytmu. Wtedy Mao rzucił się ku jednej z nóg bestii i złapał ją swoim stalowym uściskiem, na chwilę go unieruchamiając. Colin korzystając z okazji rozpędził się, wybił w powietrze i w locie zatopił sztylet w plecach potwora, co spowodowało, że ten odgiął się w tył, odsłaniając jaśniejący punkt. Do ataku ruszył Gabriel, który rzucił się z mieczem na golema, chcąc ugodzić go w czułe miejsce, jednak ten mimo wszystko był w stanie się obronić i machnięciem mięsnej łapy odrzucił paladyna kilka metrów w tył. Ale na to był gotowy łowca. Stał z wycelowanym łukiem i czekał na odpowiednią okazję, która nadarzyła się w tym momencie. Wypuścił strzałę, która pomknęła w kierunku golema. Drużynie zdawało się, że jej lot trwał wiele godzin, obserwowali jak przecina powietrze w spowolnionym tempie, aż wreszcie zakończył się w ciele bestii, dokładnie w świecącym punkcie. Golem zamarł, jakby zamienił się w kamień, a po chwili ekspodował, rozsypując wokół resztki ciał wyznawców kultu, rozlewając hektolitry juchy… Na placu boju zostali jedynie poszukiwacze przygód. Ledwie żywi, stali wśród walających się resztek mięsa, krwi i kości. Widok przyprawił dziewczyny o mdłości, a i mężczyznom z drużyny zakręciło się w głowie. Wtedy ich uwaga spoczęła na przeklętej księdze, która spoczywała na piedestale. Od niej wszystko się zaczęło i na niej się skończy… Gdy drużyna zebrała się wokół niej Gabriel wysunął się na przód, uniósł miecz ostrzem w dół i zatopił je w woluminie. Co stało się dalej nie pamiętał żadnej z członków drużyny, Pierwsze wspomnienia, które po zniszczeniu księgi mogli sobie przypomnieć było obudzenie się na kamiennej posadzce w sali, gdzie przeniósł ich Thalantyr, a w miejscu gdzie leżała wcześniej księga był sporej wielkości lej, jakby wolumin eksplodował. Ich misja dobiegła końca. Udało się im zniszczyć księgę, a wyście z podziemnej kryjówki kultu było jedynie formalnością. Drużyna znalazła się w lesie, nieopodal Brody Ulgotha… Po wielu dniach wędrówki, walki i znoju udało im się wykonać powierzoną przez Czytacza z Candlekeep misję i uratować Wybrzeże Mieczy. [media]http://www.youtube.com/watch?v=yfrQ1gQ2l20[/media] Byli bohaterami, choć nikt nigdy nie miał o tym dowiedzieć. Co działo się dalej drużyną poszukiwaczy przygód to już zupełnie inna opowieść... |
Epilog
|
Gnorst był wściekły na postawę i zachowanie magów. Mimo całej ich potęgi i rzekomej mądrości, trzeba było ich momentami niańczyć jak małe dzieci. Wystarczyło spuścić na krótką chwilę z oka, a już dawali sobie wyrwać z rąk magiczne księgi, czy też, jak to się stało z nieszczęsnym czarodziejem dawno temu, takie tworzą. Jeszcze potem, kiedy już się ich oświeci, że prawdopodobnie przez ich nieporadność, całe Wybrzeże Mieczy stało się zagrożone, jeśli nie cały świat, proponują jedynie symboliczne wsparcie ,bo jakże inaczej to nazwać. W zasadzie miał kilka słów pod ręką, chociażby kpina, idiotyzm, czy skrajna nieodpowiedzialność, ale nie chciało mu się strzępić języka. Przynajmniej jeden z magów miał śliczniutkie córki, miał tylko nadzieję, że rozumu nie odziedziczyły po ojcu. Chcąc, nie chcąc, ruszył z resztą na szaleńczą wyprawę po księgę. Wyruszyli odzyskać ją za wszelką cenę, chociaż ceną najczęściej okazywała się krew, w tym wypadku, z początku była to zwykła, regularna rzeź. Wnętrzności Gnorsta skręcały się i niemalże wywracało go na nice, kiedy musiał mordować niemalże bezbronnych kultystów. Pewnie, chcieli zniszczyć świat, sprowadzić w okolicę demony, ale czasem dzieci pod nieuwagę rodziców podpalały dom od żaru, a gdzie byli rodzice, można niemalże było usłyszeć pytanie łowcy. Sam się raczej za takiego nie uznawał, mimo że wiek był już powoli ten. Potem zaś już przestał myśleć, bo wszystko poszło w diabły. Dosłownie. Gdy wreszcie udało im się pokonać zarówno ludzi, jak i wynaturzenie, Gabriel pozbył się wreszcie księgi raz na zawsze, na swój sposób elegancko. Gdy już odzyskali przytomność i Bednarz zobaczył lej w miejscu, gdzie wcześniej była księga, zwyczajnie się roześmiał. Na cały głos i ile było sił w płucach. Miał nawet całą skalę, od zwykłego rozbawienia, po skrajną histerię. Dobre dwa pacierze zajęło mu, żeby się jakoś pozbierać na nogi i obetrzeć łzy z oczu. Poprzysiągł jednak, że następnemu mędrcowi ze Świecowej Twierdzy, który będzie go próbował wysłać z jakąkolwiek księgą dokądkolwiek, trzaśnie w łeb. Potem wolumin zwyczajnie podrze i wsadzi rzeczonemu głęboko tam, gdzie wiewiórka schowała orzechy. Po pożegnaniach ze wszystkimi, którzy nie wracali do Orilionu, musiał się zastanowić co zrobić dalej. To całe bohaterowanie było inne niż to, o czym się zawsze słyszało plotki i pieśni. Dużo więcej krwi, zwłaszcza własnej, a dużo mniej chwały, a na koniec okazywało się, że całe to wielkie zło, mogło się próbować wyrwać tylko dlatego, że ktoś był zwyczajnie głupi jak but. Taki odpowiednik zastanawiania się, co się stanie, jak ktoś włoży rękę do ognia i złapie węgle, tylko że na większą skalę. Musiał to sobie wszystko ułożyć, a trochę tego było. Do domu całkiem nie miał ochoty wracać. Nie był już tym samym Gnorstem, a rodzinny interes też jakoś mu się nie za specjalnie podobał. Skończyło się na tym, że w lesie powstała nowa chatka, zbudowana z solidnych bali, zaś Orilionowi przybył nowy łowczy. Może nie mówił za dużo, za to miał uczulenie na głupotę i magów. KONIEC |
Walka z przebrzydłą bestią trwała bez końca. Orianna czuła, jak powoli opada z sił. Nic nie pomagało w tej bitwie. Wydawało się, że są na straconej pozycji. Bestia machała swymi wielkimi, ohydnymi łapskami, próbując pozbyć się malutkich bohaterów. Na cóż im to było? Mogli uciec i zostawić magów samych ze swoim problemem. Bestia zamachnęła się i uderzyła Oriannę, odrzucając ją na dobrych kilka metrów. Dziewczyna uderzyła o coś z hukiem, aż jej w oczach pociemniało. Osunęła się na ziemię. Czuła jak z licznych skaleczeń broczy jej krew. Czuła okropny ból w żebrach - prawdopodobnie kilka było złamanych. Nie poddawali się jednak. Widok przyjaciół walczących na śmierć i życie motywował Oriannę. Ostatkiem sił stanęła na chwiejących się nogach i splotła zaklęcie. Nie była do końca pewna, co robi. Pozwoliła, by to magiczna energia nią zawładnęła i skupiwszy całą moc, posłała zaklęcie w stronę potwora. Miała nadzieję, że choć trochę pomogła. Nie pamiętała, co wydarzyło się dalej, bo zaraz po tym straciła przytomność. |
~~ Koniec ~~ |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:27. |
|
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0