Drużyna więc ruszyła w stronę wioski, która znajdowała się już naprawdę niedaleko. Księżyc nie był jeszcze w pełni, ale świecił tak mocno, że dało się obejść bez dodatkowego oświetlenia. Kiedy dotarli do wioski, zastali głuchą ciszę. Nie było nikogo na ulicach. Nawet nie było słychać płaczu matki Gertrudy. Kiedy w końcu drużyna zbliżyła się do domu Ismarka i Ireene, zauważyła w ciemnościach cztery humanoidalne postacie stojące na podwórku, po prawej stronie domu. Dwie stały w pewnej odległości od domu, a dwie pozostałe robiły coś przy ścianie. Zachowywały sie bardzo cicho. Z tej odległości, i w tych ciemnościach nie można było ustalić kim są. Agust, mógł z tej odległości zbadać tą sytuację w tylko jeden sposób. Przywołał błogosławieństwo zmysłów. Jeżeli to były wampiry lub inne pomioty, to nawet w tym mroku ich sylwetki będą wyraźne. Rozejrzał się też dookoła, by sprawdzić czy nikt nie kryje się w cieniu. Wyczuwał obecność trzech nieumarłych, nie dostrzegał jednak nikogo ukrywającego się w cieniu. Widział tylko cztery postacie przy rezydencji Kolyanovichów. - Zdaje mi się, że trzech o tożsamość pytać nie będzie trzeba. To nieumarli. Ale ten czwarty nie - powiedział chwytając za młot. Wskazał na niską sylwetkę, oddaloną od budynku. Cahnyr ucieszył się. Nie z tego, że przed pójściem spać czekała ich walka, a z tego, że na nietoperze nie zużył wszystkich czarów, zdecydowanie bardziej przydatne w obliczu ożywionych trupów. - Pójście spać się odwlecze - powiedział cicho. - Nienawidzę umarlaków… - syknęła Cely, przypominając sobie sytuację z nawiedzonego domu. - A ktoś normalny je lubi? - spytała Mira, dobywając toporek i tarczę. - Może ktoś pójdzie na wabia? - zasugerował Cahnyr. - Jedną osobę zaatakują, wtedy ich dopadniemy. - To ja będę wabikiem. Mam potem do was biec czy tylko związać ich walką? - Mam inny pomysł, a może byśmy ich tak obeszli z drugiej strony i złapali w szczypce. Hassan zostanie z wami, a ja z Mirą obejdziemy dom. Poczekacie chwilę, rzucicie pierwsze zaklęcia w nieumarłych, i wtedy my wyskoczymy im na plecy. Od tej strony bedzie ciezko ich podejść, ale z drugiej już łatwiej. - Paladyn ułożył sobie plan i przekazał go towarzyszom.- Postaramy się nie dać uciec temu żywemu, stąd jest do niego za daleko, ale z drugiej strony jest pierwszy wystawiony. - Zdołamy ich obejść, aby nas nie zauważyli? Raczej nie ma gdzie się tu ukryć - spytała Mira, zrzucając plecak. - Obejdziemy dom dookoła. - odpowiedział agust a Potem wskazał na nieumarłych. - [i]Za nimi, za rezydencją jest jakiś mały budynek. Od drugiej strony jest całkiem sporo miejsca żeby się ukryć.[i] - To dużo chodzenia… przed walką… - westchnęła znudzona Mira. - Ale dobrze, niech będzie. - Rozdzielanie się to nie jest najlepszy pomysł - stwierdził zaklinacz - ale skoro chcecie złapać tego człowieka, czy kim tam jest ten nieumarły, to chyba nie można wymyślić nic innego. - Inaczej im na plecy nie wyjdziemy. A to duża przewaga. Jeżeli zauważymy coś z drugiej strony domu to wtedy i my nie wpadniemy w zasadzkę.- Paladyn popatrzył na wojownika. - Z Hassanem powinniście być tu bezpieczni. Chyba że macie jakiś inny plan, albo zaklęcie które mogłoby nam pomóc. Hassan pokiwał głową aprobując plan paladyna. - Nic, co mogłoby zwalić z nóg tamtą czwórkę - odparł Cahnyr. - Człowieka być może dałoby się uśpić, ale nie nieumarłych. Wyższa postać zaczęła szeptać coś do niższej postaci którą Agust rozpoznał jako żywą i objął ją w pasie. Nie słychać co mówi i nie widać dokładnie nic więcej z tej odległości. - Może ogień? - Cely odpowiedziała pytaniem. - Zrobisz z nich grzanki… ale ja wolałbym się do nich nie zbliżać - odpowiedział półelf. Agust i Mira ruszyli więc tak jak planowali, na drugą stronę domu, aby zaskoczyć nieumarłych. Po około minucie, stanąwszy za Hassanem, Cahnyr i Cel przygotowali się do rzucenia magicznych pocisków, oraz fire bolt w nabliższą postać. Dosłownie w momencie, kiedy zaklinacze wypowiedzieli zaklęcie, jedna z postaci powiedziała głośne i stanowcze: - Teraz! Agust natychmiast zareagował i rzucił zaklęcie bless na … Para słysząc głośne dźwięki, ruszyła do ataku. Mira wybiegając z ukrycia, od razu dzięki zdolności widzenia w ciemnościach, zauważyła dokładnie cztery postacie. Najbardziej na zachód stał on, dostojny, wysoki, długowłosy, blady mężczyzna. Tuż przy nim, stała drobna, piękna, kasztanowowłosa, niebieskooka dziewczyna. Pośród postaci stojących przy ścianie, ta bliżej Hassana, Cel i Cahnyra to była blada kobieta z brązowymi, wpadającymi w czerwień włosami, w ciemnej, burgundowej sukni. A bliżej Miry i Agusta stał młodzieniec o niesamowicie gładkiej twarzy, o czarnych włosach, w czarnym stroju. Trzy magiczne pociski Cahnyra uderzyły bladą kobietę, ale zdołała uchylić się od fire bolta Cely. Wysoki i dostojny mężczyzna uniósł obie ręce i wskazał na obie, rozdzielone grupy drużyny. Nagle, z ziemi zaczęły wstawać… pewne przedmioty, a za plecami wysokiego mężczyzny, za płotem, sam z siebie zaczął jechać drewniany wóz, prosto w stronę dwójki czaromiotów i woja. Dwa kamienie, łopata i wór pełen gnoju unosiły się nad ziemią i poleciały w stronę Agusta i Miry. - Cóż za brak manier. Atakować pana na jego własnych ziemiach. - powiedział wysoki mężczyzna. Otworzył szeroko usta i długimi, ostrymi kłami przejechał po szyi stojącej obok dziewczyny, jednak nie przebijając jej skóry. - Jak myślisz, Getrudo, jak powinniśmy ukarać nieproszonych gości? Dziewczyna uśmiechnęła się i przytuliła do mężczyzny. - Wasza Wspaniałość na pewno wymyśli coś adekwatnego - odpowiedziała. Dwoje krwiopijców spod ściany pobiegło w stronę trójki poza płotem. Jakby doskonale wiedzieli już wcześniej o ich wszystkich obecności. - Ulryk, Natalia, przywitajcie gości, nie pozwólcie im czekać długo przed bramą. - powiedział długowłosy mężczyzna. - Cely rozpoznała w końcu jego głos. To ten głos próbował uwieść ją zeszłej nocy. Mężczyzna spojrzał na pół-elfkę i ukłonił się lekko. - W końcu spotykamy się twarzą w twarz… Hmm… w twoich żyłach płynie elfia krew. Tak, elfowaci są strasznie uparci, nie dziwota, że się oparłaś. Ale to tylko kwestia czasu. - powiedział i oblizał kły. - Strahd von Zarovich, pewnie o mnie słyszeliście - przedstawił się - Jeśli padniecie na kolana i przeprosicie za ten incydent, przemyślę puszczenie was żywcem. - przyłożył dłoń w białej rękawiczce do policzka i przechylił lekko głowę. Cely słysząc ten głos cała zesztywniała. Chwyciła stojącego obok Canhyra za ramię. - To… to ten głos… - powiedziała drżącym głosem. Cahnyr odpowiedział uspokajającym gestem. "Że też nie wróciliśmy za dnia", pomyślał. Agust przemyślał sprawę, a myślał teraz bardzo szybko. Sprawdził się dość czarny scenariusz. Przed nim stał Strahd von Zarovich, a w kierunku jego znajomych biegło więcej wampirów. to nie było dobre miejsce i czas na walkę. a do tego nie było tu Irene. - Panu na jego ziemiach wiele wolno, nie znaczy to jednak że wypada. Noblesse oblige. - Paladyn wyhamował, próbując rozwiązać sprawę dyplomatycznie. “Myśl Agust, jak go wziąć pod włos?”. - Jak rozumiem nie mam do czynienia z chamem więc dziwią mnie okoliczności tego spotkania. Młoda pół-orczyca w pierwszej chwili chciała zignorować wywód wampira i rzucić się na niego z toporem, jednak powstrzymała jej nadzwyczaj spokojna reakcja Agusta. “Czy ty… Chcesz z nim rozmawiać?” - spytała się go w myślach, choć ten oczywiście nie mógł tego usłyszeć. - “Ale… Czemu?” - mimo obiekcji, widząc że reszta drużyny również to robi, postanowiła się wstrzymać. Na moment. W ramach wyjątku. Strahd uniósł teatralnie dłoń, wszystkie przedmioty stanęły w miejscu, a pozostałe wampiry zatrzymały się. Słuchał. Na jego twarzy pojawił się ponownie uśmiech. Odepchnął od siebie delikatnie Gertrudę i przyłożył palce jednej dłoni do gładkiej brody. - Ja jestem Agust de la Frehunt, herbu spadającej gwiazdy, rycerz rubinowej róży. - Tu Agust skłonił się lekko, grzecznie. - I pragnę powiedzieć że nie rozumiem tego krycia sie w ciemnościach jak osobnicy marnej reputacji. Czyn taki można odebrać o tej porze jako próbę ataku lub też grabieży. A takoż się składa, że ja wraz z moimi obecnymi tu towarzyszami, jesteśmy gośćmi w tymże domu. - Tu paladyn zrobił przerwę. - Domu który jak to powiedział nam gospodarz, nękany był po nocach atakami od czasu dłuższego. Tu skorzystaliśmy z przysługującego nam prawa wdzięczności, i za gościnę postanowiliśmy odpłacić użyczając naszego oręża do obrony domu. - Sunita patrzył wampirowi w oczy, po czym odwrócił się w kierunku kobiety w sukni. - Z tego miejsca chciałbym przeprosić pannę Natalię, za uchybienie na czci i uszczerbku jakiego uznać mogła podczas tego niefortunnego zajścia z rąk moich kompanów na moje polecenie. - Agust ukłonił się nisko w kierunku wampirzycy. - Obiecuję, że więcej taka sytuacja przypadkiem miejsca mieć nie będzie. - Potem odwrócił się do młodej dziewczyny. - Mam nadzieję, że również panienka Gertruda wybaczy nam to zajście, i nie przeraziliśmy jej zbytnio. - I tu znów Agust ukłonił się elegancko. - A jeśli o uchybieniu damom już mowa, i prosze mnie poprawić jeśli tu obyczaje są inne, ale nietaktem jest nachodzić damę w nocy bez wcześniejszego uprzedzenia i zgody. - Tu Agust wskazał na Cely. - I jak mi jest niezmiernie przykro, i prosze przyjać moje szczere przeprosiny, za obecne zajście, tak i ja wnoszę by honorowo postąpić wobec tej damy. Hassan przezornie nie odzywał się, nie chcąc by jego egzotyczne obyczaje, i bezpośredni język nie napytały jakiejś biedy, choć i tak odróżniał się swoim wyglądem od obecnych tutaj, i coś, co z reguły gasiło wszelkie uchybienia protokołu, tu mogło nie zadziałać. Zaatakowali władcę tych ziem, co w wielu stronach bywało karane kaźnią. Wojownik skłonił się nisko, pokazując szacunek dla władzy, jednak nie zgiął kolan. Stał między Celaeną i Cahnyrem, oddzielając ich od tego mrocznego władcy, o którym tak wiele słyszeli. “Czy naprawdę był demonem? Czy moja broń w ogóle się go ima?”, zastanawiał się Hassan, pewnie trzymając swoją glewię położoną na ramieniu. Cahnyr również skinął głową, chociaż zdecydowanie nie tak uniżenie, jak by sobie tego Strahd życzył. Do rozmowy wolał się nie wtrącać, bowiem ujawnienie jego opinii o panie i władcy tych ziem z pewnością nie przysporzyłaby mu sympatii wspomnianego wampira. Nie puszczał ręki Cely. - Krycia się w ciemnościach? - Strahd uniósł prawą brew i powolnym krokiem podszedł do posłusznie czekającego na dalsze polecenia Ulryka. Objął go i spojrzał na Agusta. - Równie dobrze mógłbym stwierdzić, że to wy kryjecie się w promieniach słońca. Natalia spojrzała na miejsce, gdzie jej suknia była podziurawiona od magicznych pocisków Cahnyra i przyglądała się, jak rana powoli się zasklepia. Spojrzała na pół-elfa i mruknęła: - Zapłacisz mi kiedyś za to… - Cii! - syknął Strahd, unosząc ponownie rękę, a Natalia więcej się nie odezwała. Polizał szyję Ulryka, a Ulryk odsunął głowę, eksponując białą szyję. - Wszystko w Barovii należy do mnie. Nie potrzebuję zgody - powiedział Strahd, puszczając z objęć młodego wampira. Jakby upojony chwilą, szedł teraz w stronę Agusta. Zatrzymał się dwa kroki przed nim. - Przeprosiny przyjęte. Na razie. Wskazał na rezydencje byłego sołtysa i powiedział: - Jak widzisz, w tym domu mieszka ktoś, kogo serce należy do mnie. Nie widzę najmniejszych powodów, dla których miałbym się po prostu poddać. - dostrzegając nawet nikłe wyrazy szacunku ze strony drużyny, Strahd uśmiechnął się tryumfalnie. Spojrzał Agustowi w oczy i wyeksponował w uśmiechu naprawdę wyjątkowo długie kły. - Kulturalny, wygadany, piękny - zaczął wyliczać - jesteś trochę jak promień słońca, którego szczerze nienawidzę, z wiadomych przyczyn. A zarazem intrygujesz. Zechciałbyś przyjąć zaproszenie do mojego zamku? Może miałbym dla ciebie propozycję. No i twoi przyjaciele by przeżyli dzisiejszą noc, a to też dla ciebie się liczy, jak mniemam. “On jest mój, pijawko zasrana” - Mirze ledwo udało się powstrzymać przed wykrzyczeniem tego na głos. Ulryk i Natalia bacznie obserwowali każdy ruch zaklinaczy i wojownika. Zaczarowane przedmioty nadal wisiały w powietrzu bez ruchu. "Bodajby słoneczko powiedziało ci miłego dnia", pomyślał Cahnyr, słuchając perory Strahda. - On nie może tego zrobić… - wyszeptała po cichu Cely. Nie chciała oddawać żadnego ze swych towarzyszy. - Zaproszony będzie bezpieczny - równie cicho odpowiedział Cahnyr. - A pamiętasz o twierdzy w twierdzy? Może to okazja… - A jak… jak go przemieni? - spytała cicho. Nie wyobrażała sobie by ktokolwiek z nich miał stać się krwiopijcą. - Honor mu nie pozwoli - zapewnił ją zaklinacz, chociaż sam tej pewności nie miał. A przynajmniej nie w takim stopniu. Agust stał pewnie przez całą wypowiedź wampira. Patrzył mu w oczy, a w duchu podziękował za wszystkie nudne bankiety i godziny spędzone przez matkę i ojca na wpajaniu mu konwenansów. Teraz ta wiedza dosłownie mogła ocalić życie. - Przyjmuję zaproszenie. Jak mamy się zapowiedzieć gdy będę chciał skorzystać, kiedy obowiązki mi na to pozwolą? Kogo uprzedzić żeby zaanonsował i przygotował przybycie? - Paladyn stał cały czas, nie ruszając się z miejsca. Nie musiał. - I czy mam rozumieć że tylko ja jestem zaproszony? Strahd uniósł głowę do góry i spojrzał na księżyc. - Jestem pewien, że nie ma obowiązków większych ponad wizytę u pana tych ziem. - Mam parę obietnic do dotrzymania jako człowiek honorowy. Będą one wymagały ode mnie w najbliższym czasie sporego poświęcenia. Niemniej mogę obiecać że te zostaną uregulowane w czasie nie dłuższym niż dwa tygodnie. Do tego okresu na pewno dam znać wskazanej osobie. żeby z wyprzedzeniem zaanonsowała moje przybycie. Masz na to moje słowo. - Agust nie ruszył się z miejsca, teatralnie położył tylko dłoń na piersi składając obietnicę. Strahd kucnął i zerwał gałązkę, na której rósł jakiś polny kwiat. Wstał, powąchał go i zgniótł, zaciskając pięść. - Zaproszenie wygasa dziś o północy. Gertrude przetarła oczy. - Panie - powiedziała słodkim głosem - marzy mi się teraz już tylko słodki sen. Strahd ruszył w jej kierunku i zaczął nucić sobie jakąś ponurą melodię. - Marzenia są dla żywych - powiedział - a ja tu nie widzę nikogo żywego, oprócz ciebie, Gertrudo. Natalia i Ulryk uśmiechnęli się na te słowa. - Nie jest ci nudno z tak wieloma ograniczeniami? - zapytał. - Zgodzę się na wszystko, co tylko zechcesz, Panie - odpowiedziała zadowolona Gertruda. Strahd przejechał palcem po jej szyi. - Jeszcze nie teraz… - mruknął i powoli zatopił kły w jej delikatnej skórze. Krew zaczęła spływać po jej szyi, a Strahd łapczywie ją spijał, próbując zlizać każdą uciekającą kroplę. Błogi uśmiech nie znikał z twarzy Gertrudy. “To jest… To jest… Obrzydliwe…” - pół-orczyca kontynuowała swój nienawisty, wewnętrzny monolog. Cely wzdrygnęła się na ten widok. - To okropne… Cahnyr skrzywił się i mocniej uścisnął dłoń dziewczyny. Miał nadzieję, że żadne z nich nie skończy w taki sposób. Hassan spróbował zmienić temat.Był lekko wstawiony, więc i pomysł nie należał do specjalnie przygotowanych. Ale liczył na zaskoczenie nim Strahda. - Mówicie, panie, że jesteście właścicielem wszystkiego w tej krainie? Domy? Zwierzęta?…Kobiety? - Uśmiechnął się lubieżnie patrząc na Gertrudę. - Miałbym dla ciebie, panie, propozycję. W moim kraju nie ma nic zdrożnego w posiadaniu niewolników, i jeśli panie, dysponujesz tymi kobietami w pełni, być może uda nam się dobić targu? - Hassan podniósł pytająco brew, patrząc na reakcję Strahda. - Wątpię, żebyś miał coś, co mogłoby mnie zainteresować, ale mów. - odpowiedział Strahd. - Cóż może mieć prosty wojownik z dalekiego kraju, jeśli nie odrobinę kruszcu, garść kamieni szlachetnych, i być może dobrą opowieść o dalekich, słonecznych krajach - Hassan uśmiechnął się do Strahda - czyżby tak bardzo zależało ci, panie na kolejnej niewolnicy? Skoro wszystkie tutaj, są twoje, jedna więcej czy jedna mniej nie zrobi różnicy - wojownik podszedł bliżej do Gertrudy, niczym handlarz oglądający towar na targu - ładnie ubrana, ale nie dostrzegam w niej cech arystokratki. Prosta wieśniaczka, choć zadbana i urody ładnej. Najwyżej dwieście, może dwieście pięćdziesiąt wytargowałbyś Panie w Huzuz za jej ciało, bo rozumiem Panie, że Ci na niej zależy? Getruda zacisnęła pięść za rękawie Strahda. - Nie jestem niewolnicą. - powiedziała. “Na pewno…” - pomyślała Mira, spoglądając gniewnie na parę. Strahd objął twarz Gertrudy. - Nie, nie jesteś. Byłaś nią, zanim ci nie pomogłem uciec z twojego więzienia. - przyłożył palec do jej rany po ugryzieniu na szyi. Spojrzał na Hassana. - Pieniądze nie mają dla mnie żadnego znaczenia. A do słonecznych - tu się lekko skrzywił - krajów mi nie tęskno. Huzuz? Gdzie to jest? Skąd pochodzisz? - zapytał, oglądając Hassana od góry do dołu. - Z Zakhary, panie, gdzie piekące słońce wypala ziemię i hartuje ludzi żywym ogniem, krainie dżinnów, i prawdziwych wojowników - odparł dumnie. - Moja matka i ojciec mieli krew barbarzyńców północy, i po nich mam tą słuszną posturę, ale wykuła mnie moja oświecona wiara - dodał - jeśli nie interesują cię kosztowności, podaj cenę, może jestem w stanie ją zapłacić - uśmiechnął się do Gertrudy. Strahd założył ręce na piersi. - Chyba daruję sobie odwiedziny w twojej krainie. - Po czym wskazał dom. - Daj mi Ireene. Albo - chwilę mruczał, udając, że się zastanawia - jego. - Wskazał na paladyna. - W przeciwieństwie do twoich kobiet, żadne z nich nie jest twoim niewolnikiem. Moim również, nie mnie więc nimi dysponować - zaśmiał się wojownik. - Czemu tak pragniesz tej kobiety? - Wskazał głową drzwi do domu Ireene. Nie mógł pozwolić jej zabrać. Strahd zignorował pytanie Hassana. - Widzę, że dziś nie dojdziemy do niczego sensownego. Które z was jest najpotężniejsze? - Zdaje się że ja - odpowiedział Agust, raczej z chęci oszczędzenia komu innemu smutnego losu. Poza tym miał jeszcze jeden trik pod ręką. - Słucham. Hassan cofnął się pod drzwi domu Ireeny, zdejmując z ramienia glewię, trzymając ją w opuszczonej ręce. Drugą zbadał, czy drzwi do jej domu są zamknięte. - Nie zgodziłbym się z tym, ale niech będzie - mruknął tak,aby Strahd go usłyszał. Strahd spojrzał na Mirę. Jego oczy poczerwieniały. - Pół-orczyco - uśmiechnął się - cóż za ciekawe połączenie. Jaka siła musiała połączyć twych rodziców. Podejdziesz? - Pierdol się. Musi ci wystarczyć, że nie chlastam cię toporem… - warknęła Mira, spluwając na ziemię. - I że nie marnuję oddechu na rozmowę z nieumarłym. Wampir uniósł brew i oblizał kły. Klasnął w dłonie, chcąc zwrócić na siebie uwagę wszystkich, jakby już jej nie zwracał. - Najsilniejszy z was, czyli ten jegomość w zbroi - wskazał na paladyna - stoczy ze mną pojedynek. Reszta może się rozejść, albo patrzeć. Ulryk, Natalia, dopilnujcie, aby nie stała się krzywda nikomu innemu, niż naszej walczącej parze. - Strahd zamaszystym gestem zdjął białe rękawice i złożył je na już gotowe dłonie Gertrudy. Ulryk podszedł do dziewczyny i objął ją w pasie, patrząc na Mirę. Natalia stanęła po drugiej stronie, mając oko na pozostałą trójkę. - Wspaniale, widzę że rozwiążemy to na przyzwoitym poziomie jak ludzie honorowi. - Agust przygotował się do walki, poprawił troki w zbroi. - Jakie zasady pojedynku? Agust był gotowy na cokolwiek miałby się stać. Od dziecka był przygotowany że taka chwila mogła nadejść. A czas spędzony jako paladyn tylko to umocnił. Jeżeli swoim kosztem miał ocalić życia innych, niech i tak będzie. Ukląkł na jedno kolano z młotem opartym na ziemi. A potem zaczął recytować przysięgę. - Rycerz przysięga Waleczność; Potem wstał, popatrzył na swój święty symbol. Jego serce zna tylko cnotę; Jego miecz ochrania bezbronnych; Jego siła wspiera bezsilnych; Jego słowa zawsze prawdziwe; Jego gniew gromi niegodziwców. Dobro nigdy nie umrze; Gdy choć jeden pozostanie; Co słowa te pamięta; Gdy choć jeden głos je będzie głosić; zawsze płonąć będzie nadzieja. - Dziękuje ci Ognistowłosa pani. Za każdą chwilę miłości, piękna i młodości jaką doświadczyłem. Pobłogosław me starania. - On go zabije… - szepnęła z przerażeniem Cely, po czym zasłoniła usta dłonią. - Ciiii… - szepnął Cahnyr. "Bo zapeszysz", pomyślał. - Może nie będzie tak źle… Miał nadzieję, że Strahd zechce tylko pokazać swą wyższość. Wraz z Cely przesunęli się, by znaleźć się niedaleko drzwi do domu byłego sołtysa. Hassan pokręcił głową. - Skończy się szybciej niż myślicie. - Wojownik patrzył na Strahda i nie podobało mu się to. Widział już różnych zabójców, zbyt wielu, by nie rozpoznać kolejnego. Wyperfumowany, wiecznie dobrze uczesany rycerz byłby jedynie pożywką, workiem mięsa do pokrojenia dla dowolnego brata z jego orty. Został jednak by popatrzeć na styl walki władcy tej domeny, mając nadzieję, że pokaże jakąkolwiek słabość, którą będzie można wykorzystać przeciw niemu. Strahd zaczął bić brawo, bardzo powolnym i oszczędnym ruchem. - Niesłychane. Człowiek z zasadami. Rzadko spotykane. Machnął w powietrzu ręką i wszystkie lewitujące przedmioty padły na ziemię bez ruchu. - Nie chciałem dawać sobie przewagi wcześniej przygotowanym zaklęciem. - Uśmiechnął się. - Zaczynamy! Strahd wyciągnął przed siebie prawą rękę, szepnął coś i spomiędzy palców wyłonił się biało-niebieski promień, który sunął w stronę Agusta. Agust był skupiony. W porę wykonał unik. Promień go musnął, ale paladyn nic nie odczuł, ponieważ jego mocna zbroja zapewniła mu odpowiednią ochronę. Na kawałku zbroi pojawił się szron, a Agust poczuł w powietrzu chłód. "Nie dość, że wampir, to jeszcze mag", pomyślał Cahnyr, rozpoznając znane sobie zaklęcie. Agust dalej w skupieniu chwycił mocniej młot. Podszedł powoli do wampira, przypuszczając że ten będzie chciał go spowolnić magią. Przeciw temu miał jeszcze mniejsze szanse. Cały czas markował, zmieniał ułożenie młota, z jednej podstawy na drugą żeby nie dało się rozczytać jego ataku. Jednak nie zaatakował. Kiedy był już obok Strahda, jego młot rozbłysnął jasnym światłem. Wampir syknął jak zwierzę na widok rozbłysku emitowanego z broni. Uniósł swoją łapę z długimi pazurami i niesamowicie szybkim ruchem uderzył Agusta bardzo mocno w twarz. Agust poczuł rodzaj bólu, jakiego nigdy jeszcze nie doświadczył. W tym uderzeniu musiała się kryć jakaś magia, bo poczuł natychmiastowe osłabienie. Paladyn, zanim zdołał stanąć ponownie równo na nogi, poczuł mocny chwyt Strahda, który mu wykręcił rękę i stanął za nim, krępując jego ruchy. Odchylił głowę paladyna, który za wszelką cenę próbował wydostać się z jego uścisku i wbił mu swoje kły w szyję, sącząc z rozkoszą krew. Następnie z całej siły uderzył paladyna ręką. Agust padł kilka metrów dalej. Zakrwawiony, nieprzytomny. - To by było na tyle - powiedział Strahd, wyciągnął chusteczkę i wytarł krew z brody i kącików ust. Gertruda podała mu jego rękawiczki, które natychmiast założył. - No co tak stoicie? Chcecie, żeby umarł? - zapytał z udawanym przejęciem. Uniósł do góry coś, co wyglądało jak pukiel włosów. Były tego samego koloru, co włosy Agusta. Strahd wręczył je Natalii, następnie ukłonił się drużynie i nakazał gestem wszystkim swoim towarzyszom, aby ruszyli za nim. Przeskoczył płot i ruszył w stronę zamku Ravenloft. |
Cahnyr natychmiast przyklęknął przy nieprzytomnym paladynie. Otworzył mu usta i powoli wlał mu do ust zawartość fiolki z miksturą leczącą. Paladyn zaczął kaszleć po tym, jak Cahnyr wlał w niego miksturę. Niektóre rany się zasklepiły, ale nadal Agust był nieźle pokiereszowany i na pewno potrzebował dobrej opieki i odpoczynku. Celaena odprowadziła Strahda i jego świtę wzrokiem pełnym grozy, po czym przypadła do paladyna i klęczącego nad nim pół-elfa. - Wyjdzie z tego? - spytała. - Myślałam, że już jest martwy… - On nie może umrzeć! Nawet tak nie mówcie! - rzuciła Mira, rzucając się do paladyna. - Niech ktoś go ocuci, już! - No, dochodzi już do siebie - odparł Cahnyr, odepchnięty przez półorczycę na bok. Był pewien, że Mira nawet tego nie zauważyła. Agust otworzył oczy by zobaczyć nad sobą resztę kompani. Zakaszlał nieco. - Nic wam nie jest? Wszyscy cali? - powiedział słabym głosem ciągle leżąc na ziemi. - Aguście, jeśli zrobisz coś takiego raz jeszcze, to na wszystkie duchy tego miejsca, przysięgam że cię zaduszę gołymi rękoma! Coś ty sobie myślał?! - wrzeszczała Mira. - Tak, wygląda na to, że tak - uśmiechnęła się Cely. - Choć niedużo brakowało, a jeden z nas by nie był. Następnym razem nie rób z siebie bohatera, jesteśmy drużyną. Hassan sprawdził zbroję paladyna, oglądając ewentualne wgniecenia, zajrzał mu w oczy, obejrzał głowę szukając śladów krwii, nacisnął lekko napierśnik kirysu, szukając śladów złamań ale raczej nie wyglądał na rannego. Brakło mu za to kosmyka włosów. - Wygląda na całego. Obił go tylko - mruknął uspokojony. - Cely ma rację. Na drugi raz nie ładuj się w coś takiego - powiedział z troską w głosie wojownik - Ktoś musiał - odpowiedział paladyn słabym głosem. - Nie wiem, dlaczego wybrał ciebie i tylko ciebie. Zamierzałem być następny w kolejce - uśmiechnął się Hassan. Z domu wybiegł Ismark. - Przepraszam, że nie wyszedłem wcześniej. - Zaczął nerwowo drapać się po głowie. - Ja, no ten… nie chciałem narażać Ireene na niebezpieczeństwo! Pomóżcie mi go wnieść do środka. Nie powinniście ryzykować bezpośredniego spotkania ze Strahdem. - Wszystko mówił bardzo cicho, na wypadek, gdyby Strahd jeszcze go słyszał. Podszedł pospiesznie do Agusta, aby razem z kimś go wnieść do środka. - Nie trzeba mnie nieść, dajcie tylko wsparcie. - Po czym Agust wyciągnął jedną rękę tak, by ktoś go złapał, a drugą położył sobie na szyi. Lecznicza moc nie przyniosła jednak wystarczających rezultatów. To było coś więcej niż zwykłe obrażenia. Hassan pomógł ułożyć paladyna na podłodze, po czym zabarykadował ponownie drzwi. - Gdzie Ireene? - zapytał Ismarka. - Zdołała już zasnąć. Chyba przyzwyczaiła się do częstych wizyt Strahda. Ja cały czas nasłuchiwałem co się u was dzieje. Myślałem, że kiedy dojdzie co do czego, to będę w stanie stawić mu czoła. Ale ja byłem naiwny… - powiedział Ismark i usiadł na krześle, oparł się łokciem o stół i zakrył twarz dłońmi. - Wszystko da się zabić. Tego Strahda jeszcze nie wiem jak, ale znajdę sposób - rzucił Hassan do Ismarka. - Weź się w garść. Jeszcze będziesz nam potrzebny, więc idź odpocząć. Biorę pierwszą wartę. - Hassan zaczął przygotowywać pochodnię, którą zamierzał odpalać od rozpalonego kominka, przy którym leżał paladyn. - Tak, dobrze, dziękuję. Powinienem się wyspać przed jutrzejszą wyprawą. Dziękuję wam, że tu jesteście - powiedział Ismark i ruszył do swojej sypialni. Jednak zatrzymał się w progu i powiedział, nie odwracając się do drużyny: - Słyszałem dziś, jak niektórzy szeptali na ulicach naszej wioski o waszych wyczynach. No wiecie, o przegonieniu wiedźmy i pomocy Donavichowi. Nie będę przesadzał, mówiąc, że teraz są wypełnieni nadzieją, ale coś poruszyliście w ich sercach - i zniknął w korytarzu. Cely spojrzała na korytarz w którym zniknął Ismark i powiedziała. - No, to jeśli dalej mamy krzewić tę nadzieję w ich sercach równie sprawnie, to chyba wszyscy musimy się wyspać przed jutrzejszą drogą. Dzisiejszy dzień był pełen wrażeń… - “jednych przyjemnych, innych niekoniecznie” pomyślała. Każdy oprócz Hassana w końcu poszedł do swojej sypialni. Agust z Mirą, Cahnyr z Cely, a Ismark z Ireene. * * * Hassan miał spokojną wartę. Kiedy Strahd i jego towarzysze odeszli, zrobiło się cicho i spokojnie. Wszyscy w domu wydawali się teraz pogrążeni w słodkich snach. Do czasu… Kiedy Hassan przechadzał się po korytarzu, usłyszał jednocześnie trzy krzyki. Początkowo myślał, że to zabawny zbieg okoliczności i może po prostu każdego w tym samym czasie złapał romantyczny nastrój. Lecz krzyki i pojękiwania zaczęły nabierać nieprzyjemnej barwy. Brzmiały, jakby Agust, Mira i Cely równocześnie zaczęli doświadczać czegoś bardzo nieprzyjemnego, cierpieć. Hassan uchylił lekko drzwi do pokoju Miry i Agusta, podnosząc do góry pochodnię. Zobaczył paladyna i pół-orczycę śpiących, wijących się w łóżku. Mieli spocone czoła i wykrzywione twarze. Jęki Cely obudziły teraz też Cahnyra, który usiadł na łóżku, by po chwili namysłu spróbować obudzić dziewczynę. - Cely, kochanie, obudź się. - Potrząsnął ją za ramię. Cely się wybudziła, lecz… przerażające koszmary nie odeszły wraz ze snem. Otworzyła oczy i mimo to nadal widziała to co w koszmarze. Swojego ojca robiącego krzywdę jej matce. Nie mogła nic zdziałać, nie mogła go powstrzymać. Mogła tylko patrzeć jak jej matka cierpi. Mówił, że potem przyjdzie po nią. Cely była zdezorientowana. Nie rozumiała, czy w końcu dalej śni, czy jest już na jawie. - On tu jest! Moja matka! Muszę jej pomóc! - dziewczyna krzyczała, nie reagując na próby budzenia jej, podejmowane przez pół-elfa. - Cely, tu nikogo nie ma! Tylko my! Cely, to tylko zły sen…! Hassan wyszedł z pokoju Miry i Agusta i skierował się po cichu do kuchni. Miał nadzieję, że gospodyni trzyma tam kasztany, o których słyszał, że włożone pod poduszkę odpędzają je. Hassan po kilku minutach intensywnego przeszukiwania kuchni znalazł mąkę, owoce w koszu, sól, chleb, ale zero kasztanów. Jęki trojga towarzyszy nie ustępowały. Hassan zmarszczył brew i poszedł do pokoju Cahnyra i Cely. Potrzebował porady czarownika, a tylko jeden… nie jęczał. Cichutko otworzył drzwi, i poświecił pochodnią. - Nie wiem, co się dzieje. - Cahnyr na moment spojrzał w stronę drzwi. - Cely, obudź się. To tylko sen - powiedział. - Przynieś wodę - rzucił do Hassana. Hassan nie namyślał się długo tylko skoczył po jakieś naczynie z wodą z kuchni. Znalazł drewnianą miskę. Zauważył też kilka bukłaków wypełnionych wodą. Chwycił miskę, chwycił dwa bukłaki pod pachę i pobiegł na górę, mając nadzieję, że czarownik wie co robi - trzymaj - wojownik napełnił miskę wodą z bukłaka i podał ją zaklinaczowi. Jednocześnie dotknął jej głowy, sprawdzając czy nie ma gorączki i jednym palcem podważył jej powiekę, chcąc zobaczyć oko. - Odejdź! Zostaw mnie! - Cely odskoczyła od Hassana, ponieważ zdawało jej się, że to jej ojciec. - Odejdź! Cahnyr był pewien, że dźgnięcie Cely czymś ostrym czy przypalenie pochodnią wyrwałoby dziewczynę z przeklętego koszmaru i na kimś innym z pewnością by to zastosował, ale Cely nie mógłby zrobić czegoś takiego. - Dawaj tę wodę! - Zabrał z rąk Hassana miskę. - Zanurz głowę… twarz… - poprosił dziewczynę. - Nie zbliżaj się do mnie! - wrzasnęła machając rękoma jakby przygotowywała się do rzucenia zaklęcia. Hassan widząc co się święci złapał dziewczynę za ręce i trzymał, dopóki zaklinacz nie poradzi sobie z lekarstwem. Choć ciężko było nazwać lekarstwem miskę z wodą, choć wojownik docenił jego pomysł. Ismark i Ireene przybiegli na korytarz i zajrzeli do pokoju. - Co się dzieje?! - zapytał Ismark i zaniemówił, kiedy zobaczył zamieszanie w pokoju. - Wasz uroczy domek jest przeklęty i tyle - odparł Cahnyr, po czym chlusnął wodą w twarz Cely. - Idźcie stąd! - rzucił w stronę nieproszonych gości. - Mają chyba złe sny. To tylko złe sny - wmawiał sobie Hassan. Ireene wpadła w objęcia Ismarka i zamknęła oczy. Jęki z jednej strony, pół-elfka tracąca zmysły z drugiej. - Bracie, kiedy to całe szaleństwo się skończy? Ismark zabrał Ireene do kuchni i zaczął uspokajać. - Cahnyr? - Cely spojrzała na pół-elfa, który gestem zasugerował Hassanowi, by się wyniósł. - Czemu trzymasz tą miskę? I czemu jestem mokra, no i czemu do cholery on mnie trzyma, puść mnie! - wrzasnęła do Hassana. Nadal widziała kątem oka przerażające wizje i głosy. Nie opuszczały jej nawet na chwilę. - Bo mamy kłopoty - odparł Cahnyr, usiłując zachować spokojny ton głosu. - Śnią ci się koszmary na jawie i widzisz rzeczy, których nie ma. Hassan uśmiechnął się, wziął miskę z rąk Cahnyra i z bukłakami poszedł do pokoju Miry i Agusta - Tu jest mój ojciec! Groził mi! - Słowa Cahnyra nie docierały do dziewczyny. - I moja matka… On ją… - przywarła do pół-elfa i najzwyczajniej w świecie się rozpłakała. - Cely, kochanie, nikogo tu nie ma. - Cahnyr obejmował dziewczynę, próbując ją uspokoić. - Jesteśmy tylko my. To wpływ tego domu - dodał. - Ktoś chyba rzucił jakieś przekleństwo na te ściany. Teraz jesteśmy tu sami. - Jesteś pewien? On.. mówił, że przyszedł po mnie… - Spojrzała na zaklinacza przerażonymi oczami. - Jesteśmy sami, nikogo tu nie ma i nie było - zapewniał ją Cahnyr. - Przecież wiesz, że nigdy bym cię nie okłamał… Pogłaskał dziewczynę po głowie. Dziewczyna kątem oka ujrzała sylwetkę o skórze szarej jak jej własna, stojącą w kącie. - Przecież on tam stoi! - wrzasnęła i wskazała palcem w stronę gdzie pojawiła się wizja jej ojca. Cahnyr obrócił się, lecz prócz ścian nic nie zobaczył. - Tam nic nie ma. To tylko ci się zdaje, że on tam stoi. Gdyby tu był, to z pewnością nie stałby w kącie jak słup soli. - Przecież widzę, że tam stoi! - krzyknęła i próbowała wybiec z pokoju. CAHNYR! PRZYPROWADŹ TU CELY! SZYBKO! - Dało się słyszeć głos Agusta z pokoju obok. - Chodź, idziemy - powiedział Cahnyr, zawijając dziewczynę w koc i biorąc na ręce. - Pewnie potrzebują naszej pomocy. - Ireene, Ismark, chodźcie mi pomóc. Trzeba ich wybudzić! - wojownik nie hamował już głosu, skoro i tak większość się obudziła. Rodzeństwo natychmiast przybiegło do Hassana. Byli gotowi pomóc mu we wszystkim, czego potrzebował. Hassan zaczął metodycznie. Wpierw obudził rycerza. Chlusnął mu zawartością miski prosto w twarz, a potem delikatnie zaczął uderzać go ręką po policzku. - No dawaj chłopie. Agust, zbudź się! Ismark, w razie czego łap za ręce. Jeszcze gotów wziąć młot. Ireene, napełnij miskę, może trzeba będzie kilka razy go oblać.. - Po czym wrócił do budzenia. Jak kazał, tak też uczynili. Agust szybko się przebudził. Śniło mu się, że spotyka swoją rodzinę. Na spotkaniu, na jego oczach postacie w ciemnych szatach zarzynały jego rodzinę i nic nie mógł na to poradzić. Paladyn poczuł dotyk i usłyszał głos wojownika, jednak obrazy nie znikały sprzed jego oczu. To nie był zwykły koszmar. Ktoś się z nimi bawił, używał magii. Po chwili zwrócił uwagę że słyszy jeszcze jedne jęki. To Mira. - Hassan co się dzieje? - Koszmary. Obudź się chłopie. - Potrząsał silnie rycerzem, licząc, że ten dojdzie do zmysłów - zwalcz to! - Ja jestem obudzony! Ale dalej to widzę, słyszę, czuje. Hassan co z resztą? - Agust próbował patrzeć dookoła ale obrazy zlewały się ze sobą. - Nie ma czasu! Budź ją! - wskazał na Mirę i wziął miskę z rąk Ireene, nakazując Ismarkowi złapać za jedną rękę pół-orczycy. Zmarszczył brew i oddał Ireene miskę z powrotem, pokazując, że to ona ma ją oblać. Sam zaś złapał za drugą. Bądź co bądź, brutalna siła uwolniona z jakiegoś koszmaru mogła skutkować czyjąś połamaną szczęką - Hasssan co z resztą? Gdzie są? Nie widzę dobrze - powtórzył paladyn - Cely i Mira też mają koszmary! - zakrzyknął Hassan. - Teraz! - wojownik wskazał Mirę Ireene, wciąż trzymającą miskę. Ireene na polecenie Hassana oblała Mirę wodą, budząc ją tym samym. Ją również prześladowały wizje brutalnej śmierci bliskich z jej plemienia. - CAHNYR! PRZYPROWADŹ TU CELY! SZYBKO! - wykrzyczał Agust. Sam w tym czasie zaczął zbierać siły. Chwycił mocniej łańcuch świętego symbolu, jak zawsze zawieszonego na jego nadgarstku. Obiema rękami trzymał teraz symbol, i trzymał go nad oczami, sam zaś klęczał. Czekał aż wszyscy będą blisko. - Skończcie to! Ratujcie moich braci i siostry! - zawołała Mira, łapiąc się za głowę i zamykając oczy, aby tylko nie musieć na to patrzeć. Niestety, nie było skuteczne. - Niech ktoś mnie uderzy, to musi być sen! Cahnyr, niosący zawiniętą w koc Cely, zjawił się po małej chwili. Agust uniósł symbol. Ireene zakryła usta i oparła się o Ismarka a przynajmniej tak myślała, bo pomyliła osoby i opierała się o Hassana. Ten uśmiechnął się i mocno ją przytulił oboma rękami próbując ukoić jej ból i odpędzić strach. Serce załomotało mu ponownie, tak jak w obozowisku Vistanich, ale to było inne. Fascynujące, a jednocześnie cudownie bolesne, rozlewające się po jego brzuchu falą gorąca. Z trudem był w stanie się opanować, i zachować spokój. - Ciii, spokojnie. Nic ci nie grozi… - Wojownik uspokajał kobietę kojącym głosem. Zamknął oczy i chwilę ją chłonął. Zmysłami. - Do mnie, bliżej. - Gdy to zrobili paladyn rozpoczął modlitwę. - Ognistowłosa, najpiękniejsza z pięknych. Pani miłości, obrończyni serc, wysłuchaj swego sługi. Odgoń te potworne wizje. - Z każdym wypowiedzianym słowem, symbol rozbłyskiwał coraz mocniej przyjemnym ciepłym światłem. W końcu cały pokój wypełniło bardzo jasne światło, i czuć było przyjazne ciepło. Natychmiast przerażające wizje opuściły Agusta. Lecz Mira i Cely nadal były nękane. - Czemu mnie w to zawinąłeś! Przecież on za nami idzie! Puść mnie! - Cely wrzeszczała na trzymającego ją Cahnyra, który nie zamierzał spełniać jej prośby. - Nikogo tu nie ma - powiedział. - Nikt inny nikogo nie widzi - próbował ją przekonać. - Proszę… Skarbie, puść mnie… - powiedziała błagalnym głosem. - On naprawdę tu jest. Agust mógł już teraz widział normalnie, lecz jego towarzyszom to nie pomogło. Obie kobiety dalej wykrzywiały się w przerażeniu, patrząc nieobecnym wzrokiem. Nagle doznał olśnienia. - Wiedźma! - Po czym podszedł wyjrzeć przez okno. Jednak nic nie przykuło jego uwagi. żadnych postaci nie widział na podwórzu domu. - Skoro moje odegnanie nie zadziało to mamy teraz tylko jedno wyjście. Musimy iść do kościoła. Na uświęconą ziemię. Zbierajmy się. - Nie mam czasu na modlitwy, musimy ratować moje plemię! Czemu zwlekacie? Gdzie mój topór? - krzyczała Mira, usiłując zerwać się na równe nogi. - Może wystarczy pójść po kapłana? Mogę pójść - zaoferował się Hassan brutalnie obudzony ze swoich fantazji. Celeana zaczęła się szarpać i próbowała wyrwać się pół-elfowi. - Cahnyr, jeśli to co między nami ostatnio zaszło cokolwiek dla ciebie znaczy, to puść mnie, bo na bogów pomyślę, że jesteś z nim w zmowie! - krzyknęła, próbując wyswobodzić ręce spod koca. Wizja jej ojca stała w drzwiach i przyglądała jej się z sadystycznym uśmiechem. Uśmiechem, który sprawił, że dziewczyna szarpała się jeszcze bardziej. - Puść mnie, albo obiecuję, że nigdy więcej w życiu mnie nie dotkniesz! Cahnyr zaklął w duchu. - Chodź - powiedział. - Jeśli mamy z nim walczyć, to zrobimy to razem. Ale to nie będą zapasy w błocie - dodał ciszej - więc chodź się ubrać, chyba że chcesz świecić przed tym zwyrodnialcem gołymi cyckami. Ucieszy się - dorzucił. - Podasz mu się jak na talerzu. Cely nagle uświadomiła sobie, że jest całkowicie naga i przestała się miotać, aby koc przypadkiem się nie zsunął. - Chcesz je wlec w takim stanie przez wieś? Mówię, że mogę pójść po kapłana. Kaplica sama nie odczyni uroku. - Wojownik był sceptyczny, czy należy z kobietami w takim stanie gdziekolwiek wychodzić. - W jakim stanie?! - oburzyła się Cely. - To wy jesteście ślepi i nie widzicie co się dokoła dzieje! - Cicho, spokojnie, skarbie. On nie wie, co mówi. - Cahnyr spróbował uspokoić Cely, choćby kosztem Hassana. - Chodź, pomogę ci się ubrać. Nie zostawię cię samej ani na chwilę. Z niestawiającą chwilowo oporu dziewczyną ruszył w stronę ich pokoju. - Hassan, musimy je zabrać na święconą ziemię. tam będą mogły się z tego wyrwać. Sam kapłan nic nie poradzi… on jest tylko wyznawcą, do tego nie wtajemniczony w obrządki. - Agust zakładał zbroję. Większość pancerza znalazła się już na nim, bełt w łożu kuszy, a młot w ręce. Podszedł do Miry. - Zaufaj mi! Idziemy. - Po czym włożył jej w ręce jej topór. - Dobrze. - Wojownik skinął głową. - Tracimy czas. Ruszajmy co rychlej. - Wojownik wpierw podniósł głowę Ireeny, która wciąż była w niego wtulona, delikatnie ujmując jedną dłonią jej policzek, gładząc go czule i patrząc w jej głęboko w oczy. - Zamknijcie dobrze drzwi. Nie zabawimy tam długo. Ireene nie wiedziała co powiedzieć, po prostu potrząsnęła pospiesznie głową i stanęła przy drzwiach, gotowa wypełnić swoją rolę. - Obronię was wszystkich, bracia i siostry! - wrzasnęła Mira, po czym dzierżonym przez nią toporem roztrzaskała najbliższą szafkę. - Giń, nieumarła kanalio! Ismark uniósł ręce, odsunął się i złapał się za głowę. Ale nic nie powiedział. Agust złapał Mirę od tyłu i trzymał mocno. Szeptał jej do ucha. - To nie jest naprawdę. Powstrzymaj się na razie. Zaufaj mi, zaraz to przerwiemy. Zaufaj mi. - Ha! Skąd mam mieć pewność, że to co mówisz to prawda? - spiorunowała go wzrokiem. - Musisz mi zaufać. Ufasz mi? - Agust nie puszczał jej dalej. - Ja… Niech wam będzie. Ale jeśli to jakaś sztuczka, pozabijam was! - Dobrze, a teraz idziemy. - Po czym paladyn wyciągnął Mirę na korytarz i ruszył w kierunku wyjścia. - Cahnyr, chodź! W swoim pokoju, pod osłoną koca, który odgradzał ją od znienawidzonego ojca, Cely przebrała się tak szybko, jak tego nie zrobiła jeszcze nigdy w życiu. Chwilę potem wyszła zza koca nerwowo obserwując otoczenie. - Stań za mną - poprosił Cahnyr, który również zaczął się ubierać. - Wtedy nic ci nie… Co to było? - Zza ściany dobiegł ich trzask rozbijanego mebla. - Mówiłam, że on tu jest! To nie zdaje mi się! - wrzasnęła spanikowana Cely. - Idziemy do świątyni - powiedział zaklinacz, wciągając buty. - Weź płaszcz i idziemy. - Myślisz, że będę spacerować w tych okolicach po nocach?! - spytała. - Dopiero co spotkaliśmy się ze Strahdem! To już wolę ojca! - Strahd sobie poszedł - zauważył Cahnyr. - A w świątyni będziemy bezpieczni przed wszystkim, co ktokolwiek sobie wymyśli. Uwierz mi. - Agust też tak uważa. - Spróbował się podeprzeć autorytetem paladyna. - Agust zdecydował się stoczyć pojedynek sam na sam z wampirem! Zaczynam wątpić w jego rozsądne myślenie - odparła. Cely stawiała dzielny opór, a Cahnyrowi powoli zaczynało brakować argumentów w tej nocnej dyskusji. No ale kobiecy upór był legendarny i od początku miał świadomość, że prędzej czy później przyjdzie mu się z nim zmierzyć. - Każdy paladyn jest trochę… tego… - powiedział - a co dopiero paladyn Sune. Ale musisz przyznać, że na swojej robocie się zna. Sama widziałaś, jak sobie radził w nawiedzonym domu. Z pewnością nie jest byle amatorem. - Co nie zmienia faktu, że chodzenie w tych okolicach po nocy to szaleństwo. - Skrzyżowała ręce na piersiach. - Pójdę do świątyni, ale rano. Wolę całą noc uciekać przed ojcem niż ryzykować spotkania ze Strahdem lub kimś z jego świty. - W takim razie chodźmy zobaczyć, co z pozostałymi - poprosił Cahnyr. - Może ich namówisz, by zmienili plany… - Na to mogę się zgodzić, ale do świątyni nocą nie idę - powiedziała stanowczo, po czym skierowała się w stronę drzwi, rozglądając się przy tym czy nigdzie nie ma prześladującego ją drowa. Cahnyr westchnął, wspomniawszy na słodkie chwile, spędzone z Cely w obozie Vistani, chwile, które nieprędko zapewne miały wrócić, potem ruszył za dziewczyną. Cely szła z podniesioną głową, udając stanowczą, jednak jej wzrok wodził po ścianach w obawie, że ktoś może w każdej chwili na nią wyskoczyć. Zerknęła na idącego za nią pół-elfa i zatrzymała się. Wtuliła się w niego, chowając twarz by nie patrzeć mu w oczy. - Przepraszam za to, że krzyczałam na ciebie… Ja po prostu… po prostu się boję. Cahnyr przez moment milczał, ograniczając się do przytulenia dziewczyny i uspokajającego głaskanie po głowie. - Nie masz za co przepraszać - powiedział po chwili. - Rozumiem cię. Nie mam pojęcia, jak bym się zachował w twojej sytuacji. Ale nie zamierzam cię zostawiać samej z tym kłopotem. Nie uciekniesz ode mnie, o nie. - I nie jesteś na mnie zły? - spytała cicho odsuwając się od niego i powoli ruszając znowu do pokoju w którym przebywała reszta ich towarzyszy. - Nie. - Pocałował ją w policzek, po czym, nie wypuszczając jej z objęć, ruszył wraz z nią. - Cahnyr, chodź! - Dało się słyszeć Agusta już z korytarza. - Już idziemy - odparł zaklinacz, przekraczając próg pół kroku za Cely. - Gdzie idziemy? - zapytała zdziwiona zaklinaczka. - Mówiłam przecież, że nocą stąd nie wyjdę. - Zatrzymała się. - Na razie jesteśmy tu, ze wszystkimi - odparł Cahnyr. - Może oni cię przekonają - spojrzał na Agusta i Hassana - że pójście do kościoła to dobry pomysł. Mira idzie, prawda? Argument był niezbyt uczciwy, a dokładniej to, co kryło się za tymi słowami. Hassan podszedł do Cely. - Ciii, uspokój się. Nic ci nie będzie. Zamknij oczy, nie będziesz go widzieć. Daj mi ręce - Hassan starał się mówić spokojnym, rzeczowym tonem, nieznacznie nakazując, licząc, że odrobina dyscypliny pozwoli dziewczynie się ogarnąć. Pół-elfka wzięła głęboki oddech po czym zamknęła oczy. Wyciągnęła nieśmiało ręce w kierunku wojownika, jednak po chwili nagle je cofnęła. Dalej nie otwierała oczu. Wojownik popatrzył w niebo, westchnął, jakby prosił bogów o cierpliwość, chwycił Celaenę za nadgrastki i zgrabnie przerzucił sobie przez bark w taki sposób, aby nogi zaklinaczki dyndały się elegancko z przodu. Zaklinaczka otworzyła oczy i zdziwionym głosem zaczęła rugać wojownika. - Co ty robisz? Co ty sobie wyobrażasz? Że możesz mnie sobie przerzucić przez ramię jak worek kartofli? - Uderzała swoimi smukłymi dłońmi w plecy Hassana. - Jak nie przestaniesz krzyczeć, to przyjdą sługusy Strahda. Nie będę mógł walczyć i umrę z ręką na twoim tyłku. Chyba tego nie chcesz? - zarechotał, jedną rękę kładąc na jej udach, aby dziewczyna nie spadła mu z ramienia a drugą ręką ujął pewniej glewię. - Idziemy! - rzucił tylko odchodząc od drzwi, kierując się w jedną z alejek. Cely nie odpowiedziała na żart wojownika, uderzyła jego plecy jeszcze kilka razy, po czym poddała się z obrażoną miną. Drużyna była w końcu gotowa do wyjścia na nocny spacer do kościoła Donavicha. Kiedy wyszli, Ireene natychmiast zamknęła i zabarykadowała drzwi. Ulice wioski były puste. Agust trzymał pochodnię przed sobą, a druga ręką obejmował Mirę tak by ta się nie szamotała. Miał nadzieję że to ją choć na chwilę uspokoi. - Szybko! Odprawiajcie te swoje rytuały, zanim te bestie ich wszystkich pomordują! - krzyczała pół-orczyca, starając się wyrwać na przód. Cahnyr szedł na końcu, rozglądając się na wszystkie strony. W wielkim chaosie, robiąc dużo hałasu, drużyna szła przez wioskę. Nic nieprzyjemnego po drodze się nie stało, jednak gdy dotarli przed kościół usłyszeli jakieś odgłosy zza kościoła. Cmentarz emanował zieloną poświatą. Wynurzała się z niego ponura procesja składająca się z samych zmarłych. Szli jeden za drugim. Martwe kobiety z mieczami, mężczyźni z drewnianymi łukami, krasnoludy z błyszczącymi toporami i magowie w przedziwnych szatach z brodami i z jeszcze dziwniejszymi, spiczastymi kapeluszami. Wszyscy oni i wiele, wiele innych, wychodzili z grobów na Starą Swaliską Drogę, kierując się do zamku Ravenloft. Zupełnie nie zwracali uwagi na drużynę. - Widzicie to, co ja? - spytał niepewnie Cahnyr, nie wiedząc, czy - dla odmiany - on nie dostrzega rzeczy, których nie ma. Cely i Mira zaczęły odczuwać duży ból, trudny do zdefiniowania i zlokalizowania. - Co to jest? Wyglądają na upiory - mruknął Hassan gapiąc się na tajemniczą procesję. Trzymana przez Hassana Celaena głośno jęknęła z bólu. - Cely? Hassanie, za mocno ją trzymasz! - powiedział Cahnyr, przenosząc wzrok z makabrycznego pochodu na dziewczynę. - To nie ja. Naprawdę! - zdziwił się Hassan - Zobacz, Mirę też boli! Znów czary! - W głosie wojownika dało się już wyczuć irytację. Ta kraina miała ze sobą poważny problem, i zamierzał coś z tym zrobić. Nie wiedział jeszcze co, ale zamierzał. Tymczasem stał jednak jak wryty, mając nadzieję, że paladyn i czarownik, którzy powinni się na tym znać lepiej niż on, znajdą jakieś rozwiązanie.Był zirytowany swoją bezsiłą. Nie widział wroga którego mógł poćwiartować swoją glewią. - Nie ma czasu! Do świątyni! - Agust ponaglił resztę podtrzymując teraz Mirę, która osłabła przez ból. - Cokolwiek to jest, zaczyna na nie mocniej działać. - Cely, wytrzymaj, jeszcze chwila - powiedział Cahnyr, chociaż wcale tej pewności nie czuł. Hassanowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Rzucił się najszybciej jak mógł w stronę kościoła. Z łatwością otworzył drzwi i wbiegł do środka, pozwalając tym samym zrobić to samo. Po chwili jedne drzwi otworzyły się i wybiegł z nich zszokowany Donavich. - Na litość Porannego Pana, wystraszyliście mnie. Co tu się dzieje? Hassan złapał za talię Cely i zgrabnie postawił ją na ziemi. Cahnyr podtrzymał ledwo stojącą na nogach dziewczynę. - Plugawe czary! Trzeba odczynić! Mają majaki na jawie! - wyjaśnił głośno Hassan. Mimo, że w kościele paliły się świece, to nie dawały zbyt mocnego światła. Donavich wyciągnął przed siebie rękę i nad jego dłonią rozbłysła kula światła. - Nie jestem największym autorytetem pośród kapłanów. Ale pokażcie mi je! - podszedł do cierpiących dziewczyn i obejrzał je dokładnie. Marszczył czoło ze zmartwienia. - Użyłem odpędzenia złego, niestety podziałało tylko na mnie. Stwierdziłem że uświęcona ziemia pozwoli im się uchronić przed tym, cokolwiek to powoduje. - Paladyn położył Mirę we wnętrzu świątyni. - Nie będę tu siedzieć i patrzeć bezmyślnie na tę sieczkę! Wypuście mnie, zasiekam tych nieumarłych! Kapłan spojrzał na paladyna z uznaniem. - Mądre posunięcie z odpędzeniem. Czyli jednak coś nad nimi wisi. - Pokręcił głową. - Ta świątynia już dawno przestała być pełnowartościową świątynią. Niestety już wiele zła ją splugawiło. Wstyd mi, ale tak jest. Nie mogę patrzeć jak one cierpią… Dziewczyny coraz bardziej wiły się z przerażenia i bólu. Aż… w końcu wszystko nagle ustało. - Chyba się uspokoiło! Ale to na pewno nie dzięki “świętości” tego miejsca. Poczekajcie, przyniosę zimnej wody, pewnie są wycieńczone. Czy chcecie je nakarmić? Mam trochę chleba i sera. Czy ktoś jest ranny? Mogę pomóc. - mówił Donavich, czuł się winny, że nie potrafił pomóc. - Nie… dzięki ci. - Hassan zmarkotniał, po czym tknięty nagłym przeczuciem, wybiegł z kaplicy, pędząc w stronę domu sołtysa. Zamierzał uspokoić Ireene, która najpewniej niepokoiła się o nich, i była przerażona, kiedy opuszczali dom.Pędził po pustej ulicy tak szybko, jakby goniły go wszystkie demony piekieł. Dobiegł do drzwi domostwa i zwolnił, opanowując nerwy i oddech. Zapukał, wołając aby otworzono mu drzwi. - Cely? Jak się czujesz? - spytał cicho Cahnyr. - Zniknął? - Tak… ale słabo mi - odpowiedziała. - Siadaj. - Cahnyr podsunął dziewczynie jakieś nieco zdezelowane krzesło. - Już wszystko jest dobrze. Tu ci nic nie grozi. - Mira, jak się czujesz? Wszystko w porządku? - Paladyn starał się ją podnieść do pionu. - Ja… Bywało lepiej, ale mogę stać… - odparła Mira. - Ja… Chyba znowu majaczyłam. Mam nadzieję, że trzeciego razu już nie będzie… Agust przerzucił jej rekę przez swoją szyję i pomógł jej wstać. - Wracajmy i znajdźmy Hassana, gdziekolwiek go wywiało. - Odwrócił się do kapłana. - Co byłoby potrzebne żeby znów uświęcić tą ziemię? To źle że ludzie nie mają gdzie schować się przed złymi mocami. - A nie lepiej zostać tu do rana? - spytał Cahnyr, który zdecydowanie nie chciał po raz kolejny widzieć dręczonej koszmarami Cely. - Sam słyszałeś, ziemia została zbezczeszczona. Pobyt nic nam tu nie da - odpowiedział Agust. - To dlaczego wszystko się skończyło? - Cahnyr nie ustępował. - Widać miało się skończyć, zaklęcie zebrało swoje żniwo. W domu Ismarka będziemy bezpieczniejsi niż tutaj. No i Hassan chyba tam pobiegł. Nie powinniśmy się rozdzielać. Na tę magię nic nie poradzimy, gdyby to znów zaczęło się dziać, to po chwili odpoczynku mogę jeszcze raz użyć odegnania, może następnym razem zadziała lepiej. A jeżeli wypocznę dłużej to jutro będę mógł nas zabezpieczyć przed tym, tylko muszę zregenerować siły. - Agust kierował się już do wyjścia, czekał tylko na odpowiedź kapłana. - Następnym razem? Ja nie chcę następnego razu… - Cely wsparła łokcie na kolanach i zakryła twarz dłońmi - Ja nie chcę więcej koszmarów. Cahnyr położył dłonie na jej ramionach, ale prawdę mówiąc nie wiedział, jak ją pocieszyć. - Będzie dobrze. Wszystko będzie dobrze… - powiedziała Mira. Głos miała słabszy niż zazwyczaj, ale jeszcze nie słaby. - Znajdę tę wiedźmę, czarnoksiężnika, diabła czy kto to tam rzucił ten urok i będę mu łamać kość za kością, póki nam nie powie jak pozbyć się tego czaru. Kapłan spojrzał na paladyna i odparł z zakłopotaniem: - Ten kościół już nie ma żadnej siły. Ludzie już od wielu miesięcy nie przychodzą tu się modlić. Może, gdyby jakiś potężny kapłan przyszedł tutaj i poświęcił ten teren? Ale nie wiem, czy sam potrafiłbym utrzymać to miejsce w należytym porządku. Robię co mogę, ale ludzie w naszej wiosce są niemal jak te zombie Strahda. Jak skorupy, zupełnie puste w środku. - A co nam możesz powiedzieć o tym korowodzie duchów? - Cahnyr zwrócił się do Donavicha. - Widzieliśmy je idąc do kościoła. Donavich niemal podskoczył w miejscu. - Och, to się dzieje od zawsze. Na szczęście te upiory nie wydają się chętne na krzywdzenie żywych. Po prostu co noc wstają z grobów i idą do zamku Ravenloft. Wybaczcie, dla mnie to już jest zwyczajny element krajobrazu. - Czy ktokolwiek pamięta, dlaczego tak wędrują? Co lub kto ich do tego skłoniło? Pewnie nikt nie wie, czy pojawiają się nowe… - powiedział zaklinacz. - Ja nie wiem. Niektórzy powiadają, że co noc wybierają się na upiorny bankiet lorda. Ale dla mnie to już brzmi nazbyt groteskowo… - Dobrze, mierzmy siły na zamiary, dziś już nic nie wskóramy. Wracajmy. I znajdźmy tego narwańca Hassana. To do niego niepodobne. - Po czym Agust poprawił Mirę, którą teraz podtrzymywał, i ruszył z kościoła. Wszyscy pożegnali się z Donavichem i poszli za Agustem do domu Ismarka i Ireene, modląc się w duchu, że resztę nocy będą w stanie spędzić spokojnie. Doszli do domu bez żadnych problemów. Ismark otworzył im drzwi, a zaraz potem przeprosił i udał się do sypialni. - Hassan przyszedł? - spytał Cahnyr, nim Ismark zdążył zniknąć za drzwiami. - Tak, przyszedł tu przed wami. Dobranoc wam, mam nadzieję, że wszystko dobrze poszło - powiedział zaspany. - Dziękuję, dobranoc - odparł zaklinacz. Hassana nie chciał wołać. Skoro nie przyszedł ich przywitać, to może znalazł sobie jakieś zajęcie. Cely podpierająca się na pół-elfie spojrzała na gospodarza. - Przepraszam za te wszystkie hałasy i wrzaski… - powiedziała cichym, słabym, pełnym skruchy głosem. - To mi przykro, że was to spotkało… - To nie twoja wina - zapewnił go Cahnyr. - Ani ty, ani Ireene nie macie z tym nic wspólnego, z tym atakiem na nas. Chodźmy spać - zaproponował, chcąc wykorzystać jak najwięcej z tego, co pozostało z nocy. Agust zaprowadził osłabioną Mirę do pokoju. Przed wejściem tylko jeszcze rzucił do Cahnyra. - Gdyby coś się działo, biegnijcie natychmiast do mnie. - A potem zniknął w pokoju. - Dobrze - obiecał Cahnyr, kierując się wraz z Cely do ich sypialni. |
Hassan wiedział, że już się położyła. Widział to wypisane na twarzy Ismarka, kiedy ten otworzył mu drzwi. Wojownik zdjął spokojnie swój rynsztunek, układając go tak, jak poprzednio w salonie, obok swojego siennika. Wziął kolejne kilka łyków z bukłaka napełnionego przez Vistanich. Starannie wygładził swoje szaty, doprowadzając się do porządku, chodząc gorączkowo wzdłuż kominka niczym tygrys w klatce. Wino wciąż szumiało mu w skroniach, i wiedział, że nie powinien iść do niej w takim stanie. Rozsądek podpowiadał, że powinien pójść spać. Wciąż jednak czuł ciepło jej ciała, kiedy przytuliła się do niego. Pamiętał zapach jej perfum, i delikatnego, młodego ciała, aksamitny szelest jej włosów, jej drżenie. Potrzebowała go. On jej potrzebował. Rozsądek… |
|
Wszyscy w końcu przygotowali się do długo wyczekiwanej podróży. Opuszczając wioskę, Ireene poczuła odrobinę ulgi, mimo, że było na to jeszcze za wcześnie. Pierwsza godzina drogi przebiegła bez żadnych problemów. Drużyna zbliżała się powoli do rozwidlenia, gdzie znajdowały się szubienice i gdzie wszyscy zobaczyli przerażającą wizję wisielca. Kiedy Mira rozglądała się po bokach, Agust skupił się nad tym, co było przed nimi. Agust dostrzegł na drodze pułapkę na wilki. Stalowe szczęki były pokryte rdzą. Ktoś starannie ukrył pułapkę pod cienką warstwą igieł sosnowych i detrytusa. Agust rozejrzał się dookoła, czy nie ma tu kogoś kto mógłby czekać na pechowca który włączyłby pułapkę, nikogo jednak nie zauważył Podniósł kamień i rzucił nim w mechaniczne szczęki. Szczęki pułapki poruszyły się i zatrzymały w połowie drogi do siebie. - Och, nie chcę nawet myśleć do czego by doszło, jakby was tu nie było - powiedział Ismark z ulgą w głosie. - Nie lubię tego miejsca. Wieszano tu przestępców, ale mówi się, że i straciło tu życie wiele niewinnych osób. Hassan widział już wiele takich obrazów. “Wojna to piekło. A polityka to brudna dziwka, która chłepcze niewinną krew” myślał patrząc ponownie na pustą szubienicę. - To wygląda na... wybrakowane - powiedział Cahnyr. - Przecież to by nie zadziałało. Zardzewiało? Mimo wszystko nie zamierzał sprawdzać osobiście, dlaczego pułapka nie zadziałała tak, jak powinna. - Jakoś nie jest mi przykro z tego powodu, wolę natykać się na niedziałające pułapki - odparła Cely. Agust poszukał nieco z boku drogi jakiegoś dłuższego kija który mógłby prowadzić przed sobą. Z łatwością go znalazł. Na pytający wzrok towarzyszy odpowiedział. - Nauczyłem się tego przy mistrzyni od jednego z jej przyjaciół. Doły, pułapki, wystarczy nieco opukiwać ziemię. To co idziemy dalej? - Chodźmy - powiedziała Ireene. Kiedy przechodziła koło pułapki, powiedziała: - Dziwne. Myśliwi zastawiają pułapki na wilki, żeby chociaż trochę zmniejszyć ich przytłaczającą liczbę, ale po co ktoś miałby stawiać to na środku drogi… "Żeby kogoś zniechęcić do podróży", pomyślał Cahnyr, lecz zachował tę myśl dla siebie. Dalsza droga była spokojna. Na południe rozciągały się góry, miejscami spowite mgłą. W oddali drogę czasem przebiegały białe króliki, z jednej strony lasu na drugą. Po kolejnej godzinie drogi drużyna zauważyła, że na krańcach lasu, przy ścieżce, rosły niskie krzewy z małymi, czerwonymi owocami. Wyglądało to naprawdę bajecznie, bo w końcu czerwone kropki zdobiły ścieżkę po całej długości. Niestety, jak uprzedziła Ireene, były ładne, ale niejadalne. Następna godzina też przeleciała bez żadnych nieprzyjemności. W oddali słychać było szum wodospadu. Na północy pojawił się kamienny most. Lecz zgodnie z planem, drużyna postanowiła ostrożnie zejść po zboczu, aby pójść mniej oczywistą drogą. Każdy zszedł bezpiecznie, kiedy w końcu Ismark znalazł najmniej stromy kawałek zbocza. Na dole rozciągały się zarośnięte pola. Hassanowi rzucił się w oczy strach, chroniący uprawy przed żarłocznymi ptakami. Wyglądał na stary i zniszczony. W miejscach gdzie powinien mieć palce, znajdowały się długie, ostre ostrza. Wokół niego leżały martwe kruki. Wojownik zauważył, że strach na wróble się poruszył i zaczął iść w stronę drużyny. - Stań za mną… - cicho powiedział Hassan do Ireene - nie wychodź zza mnie choćby nie wiem co. - Wojownik złapał jedną ręką za toporek do rzucania, który nosił zwyczajowo za swoim pasem i rzucił szybko w stronę stracha na wróble, przedziwnej istoty zbudowanej ze starych szmat i wyschniętego, gnijącego siana. Strach zbił toporek swoimi metalowymi pazurami, nie odnosząc obrażeń. Agust wyszedł nieco naprzód przed resztę, by przyjąć atak, i wycelował z kuszy. Strzał choć celny, zdawał się nie zrobić zbyt wiele, gdy bełt z cichym uderzeniem wbił się w drewnianą ramę upiornej kukły. Agust odrzucił kusze i dobył młota. Ismark dobył ciężką kuszę i stanął tuż za Agustem, po jego prawej stronie. Wycelował w stracha i chybił. Bełt przeleciał pół metra od wroga. Paladyn obejrzał się za siebie chcąc przyjrzeć się czemu jego kompanowi tak trzęsą się ręce. Cely użyła jednej ze znanych sobie magicznych sztuczek. Kiedy Strach zobaczył lecący w niego ogień, sam jęknął ze strachu. I słusznie, bowiem pocisk trafił celnie, a z trafionego miejsca uniósł się dym. Mira nie ruszyła się z miejsca, jednak nie oznaczało to chęci wycofania się z walki Dziewczyna chwyciła za oszczep i rzuciła. Ostrze wbiło się we wroga. Ten na chwilę się skulił, wyciągnął z siebie oszczep i zrzucił go na ziemię. - Jak następnym razem nie trafię go między oczy, to stawiam wszystkim piwo! - zawołała Mira, sięgając po kolejny oszczep. Ireene, mimo, że gotowa do walki, z krótkim mieczem w ręku, to posłuchała polecenia Hassana i stanęła za wojownikiem z Zakhary. Cahnyr nie uznał stracha na wróble za zbyt poważnego wroga i posłał w stronę przeciwnika ognisty pocisk, który trafił wroga, powodując poważne obrażenia. Czuć było swąd spalonego siana. Strach zbliżył się o piętnaście stóp i spojrzał groźnym wzrokiem na paladyna. Jego “oczy” błysnęły i Agusta przejęło niewyobrażalne przerażenie. Poczuł, że jego ciało nie może się poruszać. Hasssan ruszył przed siebie, aby sięgnąć potwora swoją glewią, po czym jak zwykle zakręcił siarczystego młyńca, uderzając wpierw ostrzem od góry, po czym zamaszyście poprawiając od dołu drzewcem. Potem zwinnie wycofał się z powrotem za plecy paladyna, osłaniając Ireene. Trafił za każdym razem, rozrywając potwora przy każdym ciosie. Wróg ledwo się trzymał na nogach. Ismark spojrzał zdziwiony na Agusta. Paladyn przestał się ruszać, jakby coś go zaczarowało. Kolejny raz wystrzelił z kuszy w potwora. Tym razem trafił, a siła uderzenia oderwała wrogowi kawałek ramienia. Celaena podjęła kolejną próbę zaatakowania stracha ognistym pociskiem. Ogniste zaklęcie Cely trafiło wroga i spaliło go na popiół. Nie zostało nic. Zniknęły nawet szpony. - No i po kłopocie. - Mięśnie paladyna rozluźniły się gdy przerażenie odeszło razem z kukłą. Odwrócił się do Ismarka. - Czy tu, w Barovi wszystko próbuje cię zabić? - No… dlatego zazwyczaj nie spacerujemy między miastami, tylko siedzimy w swoich chatach - odparł Ismark i wrócił na swoje miejsce w szyku. - Nie ględź, Agust, tylko czas tak marnujesz. Żyjemy, a to nas nawet nie drasnęło. - odparła Mira, pędząc w stronę swego oszczepu i licząc na to, że ocalał on jakoś przed płomieniami. Jak się okazało, jej marzenie zostało spełnione. Hassan chwilę brodził w wysokiej trawie, szukając swojego toporka, który zatknął ponownie za pas. Znowu czuł się niezręcznie. - Powinniśmy iść dalej. Może jest ich tu więcej. - Ciężko się nie zgodzić. - Mira skinęła głową. - Oby wszystkie walki były takie proste… - Westchnęła ciężko, nie bardzo wierząc w to, że i to życzenie się spełni. - Ten jeden strach był bardzo skuteczny - powiedział Cahnyr. - Chyba ich więcej nie trzeba na polu. Mimo tych słów rozejrzał się dokoła. Nikt niczego niebezpiecznego już nie dostrzegł. Drużyna kontynuowała wędrówkę według planu. Kiedy doszli do rzeki, w miejscu, w którym mieli ją przejść, zobaczyli na wschodzie wodospad. Ismark poświęcił dziesięć minut na znalezienie najlepszego miejsca do przeprawy. W końcu zatrzymał się i powiedział: - Możemy przejść tędy. Trzymajcie się wszyscy razem. Wygląda bezpiecznie, ale nurt rzeki może być zdradliwy. Faktycznie - drugi brzeg był dobre piętnaście stóp bliżej, niż kawałek dalej, ale to równocześnie znaczyło, że nurt będzie tu szybszy. Agust wyjął linę, i przewiązał się nią w pasie. Podał resztę liny Mirze po czym wszedł pierwszy do wody, sprawdzając kijem dno. Hassan podszedł bliżej do Miry, w razie, gdyby trzeba było asekurować dodatkowo paladyna. W płytowym pancerzu sporo ważył. W ręku trzymał też swoją linę, którą zamierzał połączyć z liną paladyna, jeśli okazałaby się za krótka. - Macie więcej liny? Może zrobimy mostek? - zaproponował wojownik - Ja mam - powiedziała Celaena wyciągając linę z plecaka i podając wojownikowi. Hassan przyjął linę od dziewczyny i zaczął szukać jakiegoś miejsca, aby przywiązać obie liny po ich stronie brzegu. Wszędzie było wiele drzew, więc Hassan nie miał problemu ze znalezieniem odpowiedniego pnia. Agustowi udało się bezpiecznie jako pierwszemu dotrzeć na drugi brzeg. Był bardzo ostrożny i chociaż miejscami trafiały się niebezpieczne zgłębienia, ale wszystkie ominął. Potem rozwiązał pętlę wokół pasa i przywiązał ją do najbliższego drzewa po czym wykrzyczał do towarzyszy na drugim brzegu. - Przywiążcie drugą linę do oszczepu i rzućcie. Przywiążę tutaj. Mira chwyciła jeden z oszczepów, przywiązała do niego linę, wyważyła w dłoni. Zrobiła zamach i rzuciła z całej siły. Nocne przeżycia nie odebrały jej krzepy i oszczep poszybował na drugi brzeg rzeki. Agust przywiązał linę wyżej nad drugą. Wszedł na ten prowizoryczny most i poskakał parę razy żeby upewnić się że liny mocno się trzymają. - Gotowe! Trochę to zajęło, ale każdemu udało się bezpiecznie przedostać na drugą stronę, dzięki sprytnemu pomysłowi i współpracy. Hassan widząc, że wszyscy bezpiecznie przeprawili się na drugą stronę, odwiązał oba końce liny, związał je razem, po czym po przytroczeniu swojej glewii do plecaka, ujął ramionami oba końce liny i wszedł do wody, zagarniając grube zwoje za siebie, wyglądając niczym rolnik przedzierający się przez łany zboża. - Powinniśmy się zatrzymać na parę chwil - powiedział Cahnyr, gdy i Hassan znalazł się na brzegu - by obaj mogli się wysuszyć. Poza tym i tak przyda się chwila odpoczynku. Trzeba coś zjeść. - To tak nie działa, Cahnyrze. Obaj z Hasanem mamy przeszywanice. Jest nam ciepło mimo że są mokre, ale nie wyschną do wieczora. Zbyt gruby materiał. Będą trochę ciążyć, ale to nic wielkiego. - Paladyn zwinął swoją linę i przyczepił ją do boku plecaka. - Poczekajmy aż Hassan wyleje wodę z butów i idźmy dalej. Zjemy i odpoczniemy w Vallaki - Jak uważasz - odparł zaklinacz. W końcu to nie on targał na sobie ciężką zbroję i dodatkowe litry wody 'wypite' przez przeszywanicę. - Chodźmy zatem. Hassan zaś w tym czasie spokojnie rozwiązywał powiązane wcześniej kawałki lin, po czym zaczął zdejmować swoje buty, by wylać do rzeki chlupoczącą wodę Drużyna więc ruszyła w dalszą drogę. Kiedy w końcu wyszli na drogę, przeprawiając się przez wzgórza, odetchnęli z ulgą. Przechodzili koło ścieżki prowadzącej do młyna Durstów, ale nie było teraz na to czasu. Szli przed siebie. Przeszli skrótem, przez niewielki obszar leśny, bez żadnych nieprzyjemności. Kiedy ponownie wyszli na ścieżkę, w oddali było już widać ich cel - miasto Vallaki. - No i już prawie jesteśmy. Ismarku, w której gospodzie najlepiej się tu zatrzymać? - zapytał z niezłym już humorem paladyn. - Nie było tak strasznie w tym lesie- mruknął Hassan. Spojrzał na Ireene, szukając jej wzroku. - Z tego co pamiętam, jest tu dobra gospoda o nazwie “Błękitna Woda” - odpowiedział lekko zasapany Ismark. Stara Swalicka Droga zaczęła się bardziej wić, schodząc w dolinę. Lasy się tu przerzedziły, odsłaniając ponure zarysy miasta, otoczonego drewnianą palisadą. Na granicach miasta wiła się gęsta mgła, jakby szukała uparcie drogi do środka. |
Ścieżka w końcu się urwała i drużyna dotarła do solidnej, żelaznej bramy, przy której stała para wartowników. Przed bramą znajduje się pół tuzina wbitych w ziemię pali, na które natknięte były wilcze głowy. Kiedy drużyna zbliżyła się do bramy, strażnicy spojrzeli podejrzliwie i zatrzymali ich. - W jakim celu? Kim jesteście? Ismark zaczął się jąkać i nie wiedział co powiedzieć. Ireene wyszła i stanęła przed strażnikami, uniosła wysoko głowę i zamaszystym ruchem wskazała na Ismarka. - Ja, oraz mój brat, jesteśmy potomkami sołtysa wioski Barovia. Proszę, darujcie sobie wszelkie podejrzenia i przesłuchiwanie. Jesteśmy zmęczeni podróżą i oczekujemy, że nas wpuścicie natychmiast do środka. - Wygrzebała z torby pieczęć rodziny Kolyanovich i pokazała strażnikom. Mężczyźni bez słowa przepuścili drużynę. Ismark zaczął prowadzić do karczmy. Po drodze, po lewej stronie ulicy znajdował się odrapany, wiekowy, kamienny kościół z wieżą z tyłu. W ścianach znajdowały się popękane, brudne okna przedstawiające jakichś świętych. Znajdowało się przy kościele wiele nagrobków, otoczonych żelaznym płotem. Pośród grobów pałętała się cienka mgła. Agust jednak odkrył, ku swemu niekłamanemu żalowi, że co prawda kościół jest uświęcony, ale 'świętość' tej ziemi była szczątkowa. Na razie drużyna minęła kościół i szła dalej prostą drogą. W końcu dotarli do karczmy. Z wielkiego komina wydobywał się szary dym. Na dachu siedziało kilka kruków. Namalowany znak nad głównym wejściem przedstawiał wodospad. Przed karczmą znajdowała się szeroka studnia. W środku znajdowało się wiele stolików i wiele krzeseł przy barze. Po podłodze walały się krucze pióra. Mężczyzna zza baru przyjrzał się dokładnie drużynie. Był niski, dobrze zbudowany. Miał czarno-siwe włosy i brodę. - Witam w najbardziej bezpiecznym miejscu w Vallaki! - krzyknął radośnie, donośnym głosem. - Proszę, usiądźcie sobie gdzieś. Ale dzisiaj tłoczno! Podać coś? Może gotowany stek z wilka? Jedyne jedno elektrum za porcję! - Na ścianach widać było trofea z wilczych głów. - A może wino? Mamy najwspanialsze wino w całej dolinie! Mamy Fioletową Winomaź numer trzy za trzy sztuki miedzi, a może wyborny Oddech Czerwonego Smoka? Kosztuje srebrniaka za kufel. W środku znajdowało się wiele osób. Wszyscy głośno rozmawiali, jedli i pili. Ale kilka osób zwracało szczególną uwagę. Na przykład ponura para mężczyzn odzianych w futra i skóry. Mieli na sobie dużo blizn, oraz mieli wiele broni. Wyglądali na łowców. Znajduje się też tu pół-elf ubrany w kolorowy strój. Z kapeluszem na głowie, lutnią na kolanach, książką na stole. Czasem coś czytał, czasem spoglądał na otoczenie, czasem opowiadał coś słuchającym go ludziom. Siedział też tu dobrze ubrany, dostojny mężczyzna. Kiedy drużyna weszła do środka, od początku im się przyglądał, starając się nieudolnie nie rzucać w oczy. Celaena szeptem spytała współtowarzyszy. - Czy mnie się wydaje, czy ten koleś nas obserwuje? - kiwnęła dyskretnie głową w kierunku mężczyzny. - Może wprosimy się do jego stolika? - zasugerował Cahnyr. - Ciekaw jestem jego reakcji. - Wpierw zadbajmy o pokoje dla nas wszystkich. Bezpieczniej będzie wpierw się rozlokować, potem szukać plotek. Zwracamy na siebie uwagę. - Wojownik zerknął w kierunku barmana. - Obcy w obcym mieście - odparł Cahnyr, po czym ruszył w stronę barmana, by dowiedzieć się o możliwość noclegu. - Czy dostaniemy jakieś pokoje? - spytał, gdy znalazł się przy kontuarze. Hassan stanął nieco za zaklinaczem, czekając na przedstawienie oferty przez karczmarza w kwestii lokum na dzisiejszą noc. Wojownik dostrzegał w tym szansę na pozbycie się skarbu znalezionego w domu Durstów. Złoto i kosztowności, które wydobył z piwnicy przeklętego domu, i z sypialni jak się okazało morderczyni, miały na sobie krew. Rozsądnym się więc wydawało, jeśli pozbędą się ich w dobrej sprawie. Zresztą było takie powiedzenie mędrców - co Jahuar dał, dostać musi Jarmik. Oznaczało to ni mniej ni więcej “znalazłeś, podziel się”. Mężczyzna uśmiechnął się i powiedział: - Mamy wolne łóżka. Jedno elektrum za osobę. Oczywiście jak zgłodniejecie, czy złapie was pragnienie, pomożemy wtedy skromnym posiłkiem, wliczonym w cenę. Na górze mamy trzy pokoje, dwa mają po dwa łóżka, a trzeci ma cztery łóżka. Prosiłbym, że jak już sobie wybierzecie po jednym, to żeby pamiętać, które wasze. - Zaśmiał się i złapał za brzuch. Rozległ się hałas nad głowami klientów. Jeśli ktoś spojrzy do góry, zauważy dwa wewnętrzne balkony, z których można obserwować to duże pomieszczenie. W jednym z nich stało dwóch chłopców, spoglądających na dół. - Brom, Bray, natychmiast mi tu złaźcie! Ile razy mówiłem, że macie nie biegać? - krzyknął do nich karczmarz. Do sali weszła wysoka kobieta, z tacą ze stekiem z wilka i kuflem piwa. - Zaraz po nich pójdę, kochanie - powiedziała spokojnym głosem i poszła zanieść jedzenie klientowi. - Weźmiemy wszystkie pokoje. - Hassan wyjął z plecaka sakiewkę ze znalezionym u Durstów złotem i potrząsnął nią w taki sposób, aby na jego rękę wypadł jakiś tuzin monet. - Obiad też się przyda. Te steki wyglądają kusząco. - Czyli, jak rozumiem, siedem łóżek? To byłoby siedem elektrum. A steków ile ma być? Też siedem? - mężczyzna był bardzo zadowolony z tego, że zaraz zarobi mnóstwo pieniędzy. - Osiem. Powiedziałem, że weźmiemy wszystkie pokoje. Nie potrzebujemy nikogo więcej. - Hassan potrząsnął jeszcze raz sakiewką, wysupłując kolejne monety. - Steków ma być siedem. Mężczyzna uniósł brwi i zaśmiał się głośno. - W porządku, skoro takie jest wasze życzenie! To będzie razem piętnaście elektrum. Hassan odliczył karczmarzowi osiem złotych monet. “Co to było to elektrum?” zastanawiał się wojownik, mając nadzieję, że taka ilość złota wystarczy. Do baru podszedł Ismark i powiedział do karczmarza: - A ja poproszę kufel Oddechu Czerwonego Smoka. Nigdy nie próbowałem waszego wina, a słyszałem o nim wiele dobrego. - Bardzo dobry wybór! Danika! Nalej proszę Czerwonego Smoka temu panu! - krzyknął barman, po czym zwrócił się do Ismarka. - Niestety, w najbliższym czasie stracimy możliwość serwowania tego wspaniałego wina. Nasze dostawy nie dochodzą już od trzech dni i nie mamy żadnych wieści z winiarni. To dziwne, nigdy dotąd to się nie zdarzyło. W naszej dolinie wino… -... to jedyna rzecz, która daje odrobinę nadziei mieszkańcom - dokończył za niego Ismark. - Wiem. I bardzo mi przykro z powodu pana problemów, panie…? - Urwin Martikov. - Wyciągnął rękę do Ismarka. - Ismark Kolyanovich. Syn byłego sołtysa wioski Barovia. Słyszałem, że rodzina Martikov posiada winiarnię. - No… no tak. Ale winiarnia to nie jest własność całej rodziny. Ja posiadam tylko tę tawernę i niestety sam nie mogę się tam wybrać. - Rozumiem. Życzę panu powodzenia. A, byłbym zapomniał! - Ismark wyciągnął z kieszeni już przygotowaną sakiewkę. - Proszę. - Wręczył ją Hassanowi. - To moja zapłata za waszą pomoc. - Nie chcę pieniędzy. Póki mam na wino i dach nad głową nie wezmę do ciebie ani grosza. Robię to… - Hassan zamilkł na chwilę. - Po prostu mam swoje powody. Ale jeśli cię to uspokoi, podziel pomiędzy moich towarzyszy. Lub daj karczmarzowi jako zadatek za pokoje i jedzenie. Być może dłużej tu zabawimy. Ja podzielę skarby Durstów. - Ściszył głos Agustowi też nie było śpieszno do odbierania zapłaty. Nie cierpiał na wielki brak funduszy, a Ismark mógłby zrobić z nimi coś bardziej pożytecznego. - Moją część też zabierz. Zrób w wiosce coś dobrego, jak będziesz mieć dobry pomysł to pewnie sam się do niego dołożę. Za to moje pytanie brzmi, co zamierzasz teraz zrobić. Ireene tu zostanie jak rozumiem, ale na jak długo? Co z tobą? - Z pieniędzy nic nie ma. Więc, szczerze mówiąc, niezbyt mnie one interesują - mruknęła Mira. - Może zastanowimy się nad tym i porozmawiamy w czasie obiadu? - zaproponował Hassan. Nie to, żeby nie chciał poznać planów Ireene i Ismarka, ale nie koniecznie chciał, aby o planach rozmawiali stojąc przed ladą właściwie obcego człowieka, z plecakami na plecach i z pyłem Barovii na butach. - Dobrze, to zaraz o tym porozmawiamy - powiedział Ismark i schował sakiewkę. Był bardzo zdziwiony i jedynie patrzył na Agusta i Hassana wielkimi oczami. - Czy te steki z wilka to jedyne, co można dostać? - spytał Cahnyr. - Ostatnimi czasy mam dosyć dziczyzny. - Nie bądź wybredny - powiedziała Cely. - Ważne, że ciepłe i dobre. - Uśmiechnęła się do barmana. - Ja i wybredny? - Cahnyr westchnął ciężko. Nie był wybredny, tylko uważał, że nie warto wyrzucać srebra czy złota na kotlet z psa czy jakiegoś jego krewniaka. - Jak więc wygląda jadłospis? I co to za problem z tą dostawą wina? Często się to zdarza? - Możemy jeszcze podać ciepłą zupę z buraka i dopiero co upieczony chleb, wliczone w cenę wynajmu łóżka - powiedział Urwin. - A co do dostaw, to… taka sytuacja ma miejsce po raz pierwszy. Dlatego się tak martwię. Nie wiem co mogłoby ich zatrzymać. Ludzie się załamią, jak jutro się okaże, że nie dostaną więcej wina. - Brzmi smakowicie - stwierdził Cahnyr. - Ta zupa i chleb, a nie braki w dostawach. Próbował ktoś to sprawdzić? Ludzi wszak tu wielu i niejeden na doświadczonego wygląda. - To prawda. Zamówię sobie chyba nawet… - rzuciła pół-orczyca. - Droga stąd do winiarni zajmuje niecałe cztery godziny. Jedyne osoby, które poza wami mogłyby się tym zająć, to Szoldar Szoldarovich i Yevgeni Krushkin. - Dyskretnie kiwnął w stronę dwóch ponurych łowców. - To łowcy wilków. Ale nie chce im się ruszyć dupsk tak daleko, poza tym mówią, że nie mają zbyt wiele wolnego czasu, bo mają już wiele zleceń… zaoferowałem im nawet sto złotych monet, ale powiedzieli, że wystarczająco dużo zarabiają z łowów - powiedział i spojrzał wymownie na zbroje i bronie drużyny. Na dźwięk słów “sto złotych monet” oczy pół-elfki zabłysnęły niczym dwa ogniki. - Czyżby szykowała nam się kolejna wyprawa? - rozejrzała się po towarzyszach. - Brzmi to ciekawie - odparł Cahnyr - ale z pewnością nie dzisiaj. - To oczywiste, że nie dzisiaj. Mamy już jedną długą drogę dzisiejszego dnia za sobą. Poza tym nie wiem jak wy, ale ja czuję się okropnie zmęczona. - Ziewnęła. - Nie spałam jakoś najlepiej ostatniej nocy. - Weźmiemy jedną z tych dwójek? - zapytał ją zaklinacz. Cely kiwnęła głową potakująco. - Tak, i mamy najpierw nasz problem do rozwiązania. - Agust spojrzał ze smutkiem na Cely i Mirę. - Ale jak rozwiążemy ten problem to moglibyśmy się tym zająć. - Potem paladyn przyjrzał się tym wszystkim piórom na podłodze. Taka ilość mogła świadczyć o tym że albo je przyrządzają i nie są zbyt czyści, albo że lata tędy masa kruków. Spojrzał uważnie na właściciela. - Sporo tu piór macie. - Tak, widzieliście te kruki na dachu? Ciągle tu latają. Jeśli będziecie chcieli iść do swoich pokoi, powiedzcie mojej żonie, to was do nich zaprowadzi. Danika weszła do sali przez drzwi za barem z pięcioma talerzami z wilczymi stekami. Kilka trzymała w dłoniach, kilka miała poustawianych na przedramionach. - To gdzie siadacie? - zapytała. - Wybierzcie sobie miejsce i wam je podam. Zaraz doniosę resztę. - I przynieś jeszcze zupkę i kawałek chleba, kochanie. - Zaraz, zaraz! Ruszyli całą grupą w stronę jednego z wolnych stołów. Kobieta podeszła i położyła na stole pięć talerzy. Szybkim krokiem wróciła do kuchni. Karczmarz w tym czasie przyniósł kufel wina dla Ismarka. Hassan dał znać, aby karczmarz przyniósł każdemu po kuflu. - Wino… Zawsze tylko wino, ale nigdy piwo… - zaczęła narzekać Mira, jednak nie omieszkała się spróbować trunku. - Dziękuję. - Proszę bardzo. Jesteśmy naprawdę dumni z Oddechu Czerwonego Smoka. Przyjemności! - odpowiedział barman i poszedł za bar, obsługiwać kolejnych klientów. - Dobrze jest chwilę się zrelaksować - powiedział Ismark. - Jutro z rana wracam do wioski. Nie mogę zostawić ludzi samym sobie. ”Bogowie. Opuszcza ją?”, myślał gorączkowo wojownik. “Kto zajmie się jej bezpieczeństwem?” Hassan nie wiedział, czy ta informacja smuciła go czy radowała, ale oczy zaświeciły mu się nagle. - Zdecydowałeś się przejąć stanowisko ojca? - zapytała Ireene. - Nie chcę. To do mnie nie pasuje. Ale nie ma nikogo innego, kto mógłby zająć się naszą wioską. - Wyciągnął ponownie sakiewkę. - Hassan i Agust odmówili przyjęcia zapłaty, ale naprawdę nam pomogliście, więc proszę, weźcie swoją część - zwrócił się do pozostałych. - Będziesz wracał sam? Ta droga jest chyba niebezpieczna, jak sam twierdziłeś. - Agust upił sobie trochę wina z kufla. - No i mam do ciebie kilka pytań. Na przykład, kiedy zwyczajowo sprzedawane są te ciastka? - I tu paladyn mrugnął mu porozumiewawczo. - Bo spodziewam się że prędzej czy później nasza przedsiębiorcza staruszka tam wróci. - Nie wiem jakie są teraz jej plany. Może będzie się bała, że wy tam jesteście? Mam taką nadzieję. Gdyby przyszła, nie stawiłbym jej sam czoła. A co do powrotu, to jeśli nie będę miał wyboru, to wrócę sam. Wcześniej martwiłem się o bezpieczeństwo Ireene. Teraz nic mnie nie powstrzymuje. No, ale jeszcze zostało nam trochę dnia i może uda mi się znaleźć kogoś do eskorty. Hassan wskazał głową dwóch mężczyzn wyglądających na łowców - Wyglądają na twardych ludzi - mruknął sugerując Ismarkowi rozwiązanie. - Pewnie za leniwi - mruknął Cahnyr, pamiętając wypowiedź karczmarza. Ismark wzruszył ramionami. - Warto spróbować - odparł i podniósł się z krzesła. - Zrobię to teraz, zanim się upiję. To wino jest jakieś mocne. - Posłał nieśmiały uśmiech w stronę towarzyszy i poszedł do łowców. Spojrzeli na niego znudzonym wzrokiem. - Witam, panowie. Słyszałem, że jesteście łowcami wilków, więc wiecie jak się przed nimi bronić, w razie niebezpieczeństwa. Tak się składa, że muszę samotnie podróżować do wioski Barovia i potrzebowałbym eskorty. - Mamy dużo na głowie, poszukaj kogoś innego - odparł jeden z nich, z bliznami na twarzy. Ireene również wstała i podeszła do nich. - Mój brat zna okolicę wioski jak nikt inny. Z łatwością wam wskaże siedliska wilków, na które moglibyście zapolować. Oczywiście też wam zapłaci i w żadnym razie nie będzie stratni. - Bierzemy pięć złotych monet za dzień przewodnictwa. Nie walczymy, kiedy jest to niepotrzebne, tylko w samoobronie. I jeśli trafi się okazja, to zatrzymujemy się, aby coś upolować i klient nie będzie marudził. Pasuje? Ismark pokiwał głową. - Widzimy się jutro, w tym samym miejscu, z samego rana - I wrócił z siostrą do stołu. - Musimy się z nimi zadawać? - prychnęła Mira. - - My nie, Ismark tak - odrzekł krótko Agust popijając z kufla. - Poza tym, czemu aż tak ci przeszkadzają? - Nie wiem… Może tak polują na bogu ducha winną zwierzynę tylko po to, aby sobie napełnić kieszenie? Niezbyt to dobre ani godne. - Wilki nie są aż tak bogu ducha winnymi stworzeniami - stwierdził Cahnyr, które do wilków żywił uczucia z gatunku mieszanych. - Poza tym dzięki nim masz coś konkretnego na talerzu. - Robią co uważają za słuszne i dbają o rodzinę. Tyle. Mordować je dla pieniędzy… To się nie godzi. - Wzruszyła ramionami. - Zresztą, jest zupa. I chleb. Więc i bez nich się bym najadła. - Tutaj zapewne traktują to tak, jak w innych stronach zwierzęta hodowlane - odparł Cahnyr. - Też bym wolał coś innego, na przykład kawałek sarniny czy królika. Ale, jak słyszałaś, nie ma. Nie dodał, że wspomnianą sarnę też trzeba zabić. - Jak dla mnie zabijanie tych zwierząt dla pieniędzy to też brak godności. - Wzruszyła ramionami. - Ale czymś takim zwykle zajmują się myśliwi. - Cahnyr nie do końca rozumiał obiekcje Miry. - Polują, sprzedają to, co upolują, kupują sobie rzeczy, niezbędne do życia. - No i zawsze wilk może upolować myśliwego - dodał. - Nie mam nic przeciw polowaniu samemu w sobie, nie lubię gdy ktoś robi to dla pieniędzy - odparła Mira. - Więc co z tym wilkiem, którego masz na plecach? - Agust był ciekawy logiki Miry, zwłaszcza że argument w postaci wilczyzny w żołądku całkiem do niego przemówił. - Bo z naszej perspektywy to nielogiczne. Po co polować skoro się nie zje. A co z tymi którzy nie potrafią polować, ale potrafią inne rzeczy? Oni też chcą jeść. Oni są gotowi za to zapłacić. - Agust popił danie ostatnimi łykami wina, które rzeczywiście było całkiem niezłe. - Mi się wydaje, że ty po prostu nie do końca zdajesz sobie sprawę, czym jest pieniądz, i go demonizujesz. Czy wymienią wilki na złoto czy bezpośrednio na towar barterem, to bez różnicy. Złotem jest po prostu łatwiej. - Nie zabiłam go dla pieniędzy? - rzekła urażona, podnosząc nieco wzrok. - Zabiłam go, bo najpierw on chciał zabić mnie. To zupełnie co innego niż polowanie dla zysku. - To prawda, to co innego niż polowanie. Ale powiedziałaś że nie masz problemów z polowaniem. Więc zapytam inaczej, czy twoi ludzie robili kiedyś zapasy na zimę. - Sunnita zdawał sobie sprawę, że musiał ją podejść nieco inaczej żeby móc się z nią porozumieć. - Tak, to prawda. Zbierali zapasy na zimę. Co z tego? - Czyli zbierali więcej niż potrzebowali w danym momencie? Więcej niż mogli potrzebować, bo nie wiedzieli jak surowa zima będzie? Prawda? - Agust się uśmiechnął, bo chyba był już blisko. - Zdażało się, ale wtedy polowali aby nie głodować, nie dla pieniędzy… - powiedziała przeciągle, nie rozumiejąc o co chodzi paladynowi. - To nie istotne czy polowali dla pieniędzy czy nie. Bo w momencie w którym polowali na więcej niż potrzebowali w danym momencie, polowali dla zysku. Zysku który miał ich zabezpieczyć, zapewnić przetrwanie w ciężkiej zimie. Nie różnicie się tym od nas za bardzo. Pewnie zdarzało wam się wymieniać mięso i skóry których mieliście naddatek w zimie z innymi plemionami, które nie przygotowały się tak dobrze za inne przydatne wam rzeczy. To też zysk. - Paladyn uśmiechnął się, bo naprawdę miał nadzieję że teraz zrozumie. - Wewnątrz plemienia chyba też wymieniacie mięso na inne towary, prawda? Wszak nie wszyscy polują - wtrącił Cahnyr. - To… - Zmarszczyła brwi, usiłując pojąć ten koncept. - Nie wiem, może i nie są tacy źli. Nigdy na to od tej strony nie patrzyłam… Agust się uśmiechnął, i zamówił sobie jeszcze jeden kufel, tym razem piwa. - Zupełnie nowi w Dolinie, co? - Karczmarz zmarszczył nos. - Nie znam miejsca, gdzie można byłoby dostać piwo. Jest tylko wino, gorsze, bądź lepsze. Lepsze macie u mnie w karczmie. Paladyn skinął głową, po czym wrócił do rozmowy. - No z tymi osądami to ostrożnie. Jedyne co chciałem to zwrócić uwagę że polowanie dla zysku nie jest złe. Ale polowanie z chciwości już tak, jest złe. Pieniądz nie jest zły. To rzecz, tylko i wyłącznie. - Byle nie było to polowanie na inteligentne istoty - dorzucił zaklinacz. - Dla chciwości czy dla zysku, o ile głód ci nie grozi, dla mnie to bez różnicy. - Wzruszyła ramionami. - W tym rzecz, że nigdy nie wiesz czy nie grozi ci głód. Czy nie przyjdzie zaraza, albo wojna. Czy nie przyjdzie powódź albo pożar nie strawi twojego dobytku. Nigdy nie wiesz. Stąd rozsądne jest by zawsze mieć trochę więcej niż ci potrzeba obecnie. Bo nie wiesz kiedy będziesz potrzebować czegoś więcej. - Agust liczył, że czysty pragmatyzm tej myśli będzie bardziej przemawiał do półorczycy, która zdawała się być odporna na myśli ekonomii. - To już nie lepiej po prostu gromadzić zapasów jedzenia, zamiast je sprzedawać po to, aby wtedy je znowu kupić? - Zmarszczyła czoło jeszcze bardziej. - Strasznie to sobie utrudniacie, jak na mój gust. Ale dobrze, niech wam będzie, że to polowanie aby nie głodować. I tak mi się nie podobają za bardzo, niby tacy groźni, a cztery godziny marszu to już im za daleko. -[i]A skąd wiesz że to jedzenia będziesz potrzebować? A niektórych rzeczy nie możesz przetrzymywać w nieskończoność.[i] - Agust, odwrócił wzrok w kierunku łowców. - No cóż, mi też się nie podobają. Ale póki nie robią nic złego… - Tu, zdaje się, cieszą się dobrą opinią - powiedział Cahnyr. - Ale proponowałbym już zmienić temat. Jest tu kościół, pewnie i kapłan się znajdzie. Trzeba by rozpytać. Może będzie umieć więcej, niż Donavich. - Co racja to racja. Zjedzmy, zostawmy rzeczy w pokojach i idźmy do świątyni.- Po czym paladyn zaczął wdrażać tenże plan. Drużyna przed wyjściem poprosiła żonę Urwina o pokazanie drogi do pokoi. Zaprowadziła wszystkich do schodów na końcu sali i weszła z nimi na górę. Drużyna zobaczyła barwnie odzianego pół-elfa, wchodzącego do jednego z pokoi. - To pan Ricardio, bardzo spokojny, ale dziwny pan. Przybył z jakichś odległych krain. Ma tu swój prywatny pokój. Tutaj jest pokój mój i mojego męża, a tam naszych chłopców. Wasze pokoje są na końcu korytarza i jeszcze tam po prawej. Proszę, oto wasze klucze. - Wręczyła każdemu po kluczu. - Tylko nie zgubcie, bo trzeba będzie zapłacić za wyrobienie nowych. W pokojach macie puste szafy i dużo wolnego miejsca, myślę, że będzie wam wygodnie. Wodę możecie czerpać ze studni przed karczmą. Jeśli będziecie mieli jakieś pytania, śmiało przychodźcie do mnie, albo mojego męża. To chyba byłoby wszystko - powiedziała i ruszyła w stronę schodów, którymi przyszli. - Ewentualna kąpiel? - Cahnyr zadał pytanie zanim Danika zdążyła zrobić pierwszy krok. Kobieta spojrzała na Cahnyra i uśmiechnęła się pod nosem. - No proszę, jakie czyścioszki. Nieopodal miasta jest Jezioro Zarovich, tylko nie radzę kąpać się po nocach. No i nie będzie mi przeszkadzać, jak zamiast tego, użyjecie po prostu wody ze studni. - Najwyżej nachlapiemy na podłogę - z uśmiechem powiedział Cahnyr, który zdecydowanie wolałby balię, niż miednicę i dzbanek wody. - Ale dziękuję za pozwolenie. Kobieta skinęła głową i energicznym krokiem ruszyła ponownie w stronę schodów, zaś Cahnyr spojrzał na Cely. - Mira i Agust wybierają się do świątyni. Obejrzymy w tym czasie miasto? - Myślę, że możemy się trochę przejść - odparła zaklinaczka. |
Cely i Cahnyr wybrali się we dwoje na spacer po mieście, z zamiarem sprzedaży skarbów z Domu Śmierci. Miasto Vallaki wydawało się dużo bardziej zadbane i kolorowe. Ludzie tutaj nie byli aż tak zastraszeni i ponurzy a ich ubiory wydawały się bogatsze, mimo, że daleko im było do szlachty. W końcu para dotarła na rynek. Sklepy i domy, które otaczają rynek, ozdobione są girlandami i drewnianymi skrzyniami wypełnionymi powiędłymi kwiatami. Na północnym końcu rynku stoi rząd dybów, w których zamknięci są mężczyźni, kobiety i dzieci. W sumie siedem osób. Na głowach mają zrobione w prymitywny sposób maski osłów. - Warto by się dowiedzieć - powiedział Cahnyr na tyle cicho, by słyszała go tylko Cely - za co w tym pięknym mieście trafia się w dyby. Obcy w obcym kraju co rusz może złamać jakieś przepisy, a większość tych, co rządzą, uważa, że nieznajomość prawa nie stanowi usprawiedliwienia. Cely przytaknęła jedynie głową zgadzając się z zaklinaczem, jednocześnie zaciskając dłonie w pięści na widok dwójki dzieci zakutych w dyby. - Kochanie, spokojnie - szepnął półelf, który w pewnym stopniu poznał już swoją przyjaciółkę. - Spróbujemy się dowiedzieć, czy i jak można im pomóc - obiecał. - Przecież to tylko dzieci… - szepnęła Cely. - Jak podłym trzeba być, żeby zakuć dziecko w dyby. - Zobaczymy. Popytamy i dowiemy się. Z pewnością można będzie jakoś im pomóc. Pośrodku placu zebrali się chłopi, aby napełnić w wazy i kubki wodę z rozpadającej się, kamiennej fontanny. Na środku fontanny stoi kamienny posąg mężczyzny wskazującego zachód. Wszędzie na całym placu porozwieszane są ogłoszenia: - Jakie tu muszą być kłopoty, skoro sam burmistrz zapewnia, że będzie dobrze - powiedział zaklinacz, stale tylko do wiadomości dziewczyny. - Może zbyt otwarcie nie wierzyli w te zapewnienia. - Nie wiem, ale wydaje mi się, że sam burmistrz nie wierzy we własne słowa. - Zaklinaczka odpowiedziała, spoglądając na jedno z ogłoszeń. Postawny mężczyzna z groźną miną, w towarzystwie dwóch miejskich strażników, rozglądał się po rynku. Jego z jego ramion było nienaturalnie duże i miało długie, potężne pazury. Nakazał strażnikom zdjąć plakaty i powiesić nowe, głoszące: - Ciekawe, czy to sam burmistrz, czy tutejszy kat - powiedział cicho Cahnyr. - Trzeba będzie rozpytać. Ale to może w sklepie. - Jakoś nie wygląda mi na burmistrza, choć to miasto wydaje mi się tak porąbane, że kto wie? - szepnęła dyskretnie zerkając na mężczyznę. Cely kątem oka zauważyła, że samotny mężczyzna, który obserwował ją i jej towarzyszy w gospodzie Urwina, podąża za nią i Cahnyrem w pewnej odległości i co jakiś czas zatrzymuje się i opiera o ścianę, udając, że czyści paznokcie, czy zwyczajnie rozgląda po mieście. - Skarbie… - szepnęła do zaklinacza. - Nie odwracaj się, ale mam wrażenie, że ten typ za nami nas śledzi… - W takim razie chodźmy do tego Podwórka Araski - zaproponował Cahnyr. - Do sklepu czy kramu każdy może iść. A przy okazji obejrzymy kawałek miasta i sprawdzimy, na ile ten ktoś jest zainteresowany naszymi osobami. A może to właśnie na ciebie zwrócił uwagę... Nawet bym mu się nie dziwił. Może jest nieśmiały…? - Mało obchodzą mnie jego powody… Musimy go zgubić - odpowiedziała szeptem, przyspieszając odrobinę krok. - Najwyżej sami się zgubimy - zażartował Cahnyr, dopasowując swój krok do tempa, jakie wyznaczyła Cely. Co prawda wolałby porozmawiać z tym, co za nimi lezie, ale to mogło poczekać. - Chodźmy tam. - Skierował się w stronę odchodzącej od rynku uliczki, z pewnością nie prowadzącej w kierunku Araski. - Skręcimy parę razy, a on nie będzie wiedzieć, dokąd szliśmy. Mężczyzna podążał za parą zaklinaczy, również przyspieszając. Ciężko sapiąc, ukrywał się nieudolnie za rogiem jednego z wielu domów, zerkając zza niego na Cely i Cahnyra. - Uparty facet - szepnął Cahnyr. - Skręcimy za następny róg i schowamy się w jakiejś bramie? Albo na czyimś podwórku? - zaproponował. - Tak, koleś zaczyna mnie irytować - szepnęła. - On naprawdę sądzi, że nie wiemy, że za nami lezie? - Może sądzi, że jesteśmy tak sobą zajęci, że świata poza sobą nie widzimy? - odszepnął. - Myślisz, że tak wyglądamy? - zapytała półżartem, jednocześnie rozglądając się dyskretnie za ich “ogonem”. - Ja, na przykład, nie widzę świata poza tobą i tego typka bym w ogóle nie zauważył... - Oooo, to urocze z twojej strony. - Przez chwilę wpatrywała się w oczy zaklinacza, jednak chwilę potem potrząsnęła głową jakby wytrącając się z jakiegoś transu. - Ale chyba, powinniśmy zwracać uwagę także na otoczenie, nie tylko na siebie. - Uśmiechnęła się. - Jak widać tu nawet ściany mają oczy… Cahnyr cmoknął nosek dziewczyny, a potem ruszył prawie biegiem, pociągając ją za sobą. - Kto ostatni stawia wino! - powiedział na tyle głośno, by śledzący ich mężczyzna sądził, że to zwykłe przekomarzania zakochanych. - O zapraszasz mnie na wino? - zażartowała, wychwytując o co chodzi zaklinaczowi. Ręka w rękę rzucili się w stronę najbliższej uliczki, chcąc zniknąć za rogiem, a potem zrealizować swój plan. Pół-elfka biegnąc za Cahnyrem rozglądała się czy natrętny obserwator dalej za nimi podąża. Po krótkim biegu Cahnyr i Cely zgubili szpiega, przeprawiając się przez ciasne uliczki i podwórka mieszkańców. Ostatecznie udało im się dotrzeć do "Podwórka Araska". Faktycznie było to ogrodzone podwórko, z kilkoma zamkniętymi shopami stojącymi nieopodal przestronnego magazynu. Nad wejściem do magazynu widniała nazwa przybytku. Na południowym krańcu podwórka zaparkowany był solidny, karnawałowy wagon, od którego odchodziła kolorowa farba. Na boku napisane było wyblakłymi literami "Karnawał Cudów Ricardio". Ciężka kłódka zabezpieczała drzwi do wagonu. - To była niezła zabawa - powiedział Cahnyr, po czym obdarzył Cely krótkim, acz nader gorącym pocałunkiem. - Tak… - odpowiedziała, odsuwając się od chłopaka z uśmiechem lekko chichocząc, po czym rozejrzała się dookoła. - To chyba jesteśmy na miejscu. Co robimy? - spytała. - W niezłym pojeździe podróżuje nasz znajomy z karczmy. Ale na razie chyba darujemy sobie odwiedziny w tym cyrkowym wozie - odparł, patrząc na solidną kłódkę. - Wchodzimy do sklepu i zaczynamy rozmowy. Jeśli nie masz nic przeciwko, to początek pozostawię w twoich rękach. Spojrzał na Cely i ruszył w stronę drzwi, nad którymi napis głosił "Podwórko Araska". - Myślę, że nie będzie to problem. - Uśmiechnęła się, stając obok pół-elfa przed drzwiami. - To co? Wchodzimy? - Proszę bardzo. - Otworzył przed nią drzwi. Cely weszła do środka wodząc wzrokiem po wnętrzu lokalu. - Dzień dobry - rzekła. Cahnyr wszedł równocześnie z dziewczyną. - Dzień dobry - powtórzył, ułamek sekundy później. |
|
|
Agust i Henryk szybko dotarli do świątyni. Kapłan nie wierzył własnym oczom. Kapłan pospiesznie wprowadził Agusta i Henryka do środka i przejął kości. - Nie wiem jak ci się to udało, paladynie, ale całe miasto Vallaki zawdzięcza tobie i twojej przyjaciółce wiele. Wykonaliście nieocenioną przysługę. Będziecie zawsze mile widziani w naszej świątyni - mówił kapłan, wkładając kości do podziemnej krypty - odprawię jeszcze potrzebne rytuały. Teraz ponownie nasza świątynia będzie stanowić bezpieczne sanktuarium. Teraz, kiedy już więcej osób wie o kościach, będę musiał pomyśleć o całodobowej straży. Ciekawe czy burmistrz przydzieli mi jakichś strażników. Henryk w milczeniu i z ponurą miną stał gdzieś z tyłu. - Ja również się cieszę. Ale mamy jeszcze jeden problem. Agust rozejrzał się po wnętrzu świątyni, a potem podszedł bliżej do kapłana i cicho powiedział. - Otóż w domu tego jegomościa wampiry urządziły sobie leże. Na razie śpią, ale według niego jest ich tam szóstka. Walczyłem już z wampirzym pomiotem, ale jednym. Nie jesteśmy wyekwipowani na taką walkę z kilkoma. Czy masz może jak nas wspomóc? Ja postaram się zebrać towarzyszy, ale to może być ciężkie, bo wszyscy się rozeszli. - Och, wybacz, ale aż trudno w to uwierzyć. Szóstka wampirów w mieście? I to w jednym miejscu? Czy… czy Henryk został ugryziony? Koniecznie musimy coś zrobić. Jak wiele masz tych towarzyszy? Mógłbym was wspomóc. Potrafię to i owo, jeśli chodzi o magię. Moglibyśmy je zaatakować w środku dnia. Czy są szyby w pomieszczeniu, w którym się znajdują? Co za parszywe pomioty. Kazały Henrykowi wykraść kości, a potem planowały zaatakować świątynię? Aż mam dreszcze na całym ciele. - Oprócz mnie i Miry jeszcze trójka, ale nie wiem czy uda się ich teraz szybko zebrać. Dwójka zaklinaczy i wojownik. - Agust szybko lustrował możliwe opcje. - On będzie wiedział najlepiej czy są tam okna. Raczej nie był ugryziony, ale tak, groziły mu. Zresztą, sam ci szczerze opowie. - Agust popatrzył w kierunku snycerza piorunującym wzrokiem. - Udam się do gospody w której się zatrzymaliśmy, może uda mi się znaleźć pozostałych. Mira obserwuje dom, żeby upewnić się że nie uciekną. Jeżeli uda mi się kogoś zebrać, przyślę go do świątyni. - Dobrze. Nie chciałbym, żeby te wampiry rozbiegły się po mieście. Jakim cudem one się tu dostały? Trudno uwierzyć, ale wiem, że to prawda. W takim razie wypytam o wszystko Henryka. Dziękuję jeszcze raz za pomoc. Skoro jest ich tam tak wiele, to naprawdę musimy być dobrze przygotowani do starcia. Agust skierował swoje kroki w kierunku gospody. Zostało mało czasu do końca dnia, ata wyprawa w nocy mogłaby być bardzo niebezpieczna. Kiedy kierował się ku wyjściu, zobaczył starą, ale bardzo zadbaną kobietę, klęczącą w kącie świątyni. Miała zamknięte oczy i złożone dłonie, a jej oczy były opuchnięte od płaczu. - Poranny Panie, proszę, jeśli słyszysz moje modlitwy, spraw, aby mój syn, Udo Lukovich, wrócił bezpiecznie do domu. Nie zasłużył na karę, jaką na niego zesłał nasz burmistrz. To dobry człowiek, więc proszę, pomóż mu, jeśli tylko słyszysz moje modły. Agust zanotował sobie w głowie obraz kobiety. Chciał pomóc, ale obecnie nagliły go ważniejsze sprawy. Życie wielu ludzi mogło być w niebezpieczeństwie. - Później…- Mruknął tylko do siebie, i popędził w kierunku gospody. W gospodzie nie było nikogo z drużyny Agusta oprócz Ismarka. Siedział przy jednym ze stolików i rozmawiał z jakimś mężczyzną, popijając razem wino. Pół-elf Ricardio wychodził właśnie z karczmy, uprzejmie witając się z Agustem lekkim skinieniem głowy. W rękach trzymał kilka jabłek oraz stek z wilka. - Ismarku, mamy mały problem. Podobny jak u ciebie. Gdzie są wszyscy? - Paladyn od razu skierował się do Kolyanovicha, nie zwracając uwagę na pozostałych gości. - No wiesz, taki jaki rozwiązaliśmy u kapłana przed pogrzebem, tylko tym razem sześć takich problemów. Warto byłoby te problemy rozwiązać zanim się ściemni. Ismark odsunął wino od siebie i spojrzał zdziwiony na Agusta. - Sześć? Jak my mamy zamiar je pokonać? - zapytał, kładąc dłoń na czoło - każdy gdzieś sobie poszedł. Cahnyr i Celanea poszli pozwiedzać miasto, a Hassan i Ireene wybrali się na spacer, chyba. Nie wiem kiedy wrócą. Mamy jakiś plan? - Mamy plan się pośpieszyć. Więcej wyklaruje się wkrótce. Gdyby któreś tu wróciło, powiedz im żeby poszli do świątyni. Jestem w stanie trochę poczynić żeby nie musieć się mierzyć z wszystkimi, ale to dalej może być problem. Najbardziej przydałby się Hassan, potrzebne są raczej silne ręce. - Agust zastanawiał się kto jeszcze mógłby im pomóc. Nie przychodziło mu jednak zbyt wiele do głowy, oprócz strażników miejskich. Na nich wolał jednak nie stawiać, gdyż mogli nie wytrzymać presji. - Ja pójdę ich poszukać. - Dobrze, jesli ktoś tu przyjdzie, pójdę z nim wam pomóc. Tylko nie szlajaj się po nocy. Może i to Vallaki, ale skoro sześć problemów zdołało się tu pojawić, może być ich i więcej - odpowiedział Ismark i dał resztkę wina towarzyszowi, z którym rozmawiał wcześniej. Wychodzący z gospody paladyn niemal zderzył się z dwójką przyjaciół. - Świetnie że jesteście, Bo mamy problem. Sześć problemów. Takich jak u kapłana w Barovi.- Agust nieco zasapany od tego biegania nie dał nawet nic powiedzieć towarzyszom. - Mam też dobre wieści, ale to potem. - Wampiry? - wydusiła z siebie Cely. - Ciiii. - Paladyn przyłożył palec do ust. - Nie alarmuj wszystkich. Cahnyr rozejrzał się dokoła, sprawdzając, czy ktoś ich mógł usłyszeć. - Gdzie, kiedy? - spytał. - Powiedzmy że pomogliśmy miejscowemu kapłanowi zabezpieczyć świątynie przynosząc mu coś z powrotem. Niemniej razem z Mirą natknęliśmy się tam na leże. Na razie śpią, w magazynie z drewnem w pracowni lokalnego snycerza. Zabraliśmy im to spod nosa, więc jak się obudzą to będą złe. Planowały pewnie zaatakować świątynię, ale udało nam się ją na nowo zabezpieczyć. - Agust wskazał ręką w kierunku którym znajdowała się pracownia Van der Vorta. - Mira tam czeka i obserwuje cały czas, żeby nie uciekły. - Sześć… - Cely wymamrotała pod nosem. - Obawiam się, że to nam nie wystarczy. - Dyskretnie wysunęła kołek, który zachowała po spotkaniu z Doru. - Mamy jedną wodę święconą - dodał równie cicho Cahnyr. - Stale za mało. Snycerz? To muszą być specjalne kołki? Może to coś, co zabezpiecza świątynię, te świętości, może to by nas ochroniło? - spytał. - Tylko w świątyni będzie ochraniać. Pozytyw jest taki, że przynajmniej będzie gdzie się wycofać. Rozmawiałem z kapłanem, można oprócz tego zebrać paru strażników choć wolał bym na nich nie polegać. Nie wiem czy nie dadzą nóg za pas jak zobaczą pijawkę. Paladyn się zamyślił. - Kołek zapewne wystarczy, by był drewniany. Woda święcona też się przyda. Ja powinienem być w stanie choć parę odegnać, więc nie musieli byśmy walczyć z wszystkimi naraz. To jednak dalej nie jest kolorowy scenariusz. Gdzie Hassan? - Nie mam pojęcia, a Ireene nie wie? Ostatnio się wokół niej kręcił. - odpowiedziała Cely. - Ireene nie ma. Po…- Agust dopiero zwrócił uwagę na sukienkę Cely. - Bardzo gustowna, pasuje do twoich cech i podkreśla walory urody. A Ireene poszła gdzieś z Hassanem, ale żadne nikomu się nie pochwaliło dokąd idą. - Chyba nie mamy cztasu, by ich szukać po całym mieście - powiedział Cahnyr. - A gdzie jest Ismark? Też go nie ma? - Jest w karczmie - odpowiedział paladyn. - No to powiedz mu, żeby z nami poszedł - zaproponował półelf. - A u karczmarza zostaw wiadomość dla Hassana. Agust szybko wszedł i przekazał Ismarkowi potrzebne informacje. Potem poprosił karczmarza, żeby przekazał pod jego nieobecność Hassanowi gdzie ten powinien ich szukać, a następnie dołączył do zaklinaczy. |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:56. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0