lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu DnD (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/)
-   -   [DnD 3.5] "Brzemię" (18+) (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/7310-dnd-3-5-brzemie-18-a.html)

abishai 23-08-2009 14:11

Dzika bestia właśnie zniszczyła iluzję Tengira...Nie miało to jednak znaczenia. Czarnoksiężnik wiedział że iluzoryczny obraz i tak by znikł. Tengir ocenił sytuację. Paladynce udało się zabić ettina...Ten fakt wywołał uśmiech na twarzy czarnoksiężnika.
Spojrzał na nią...na włosy mokre w strugach deszczu, na sukienkę przylepiającą się do jej ciała, podkreślające jej kształty. Kuszące krągłości skrywane pod materiałem.
Wyglądała tak pociągająco...zwłaszcza, że czarnoksiężnik wiedział, jakie skarby skrywa jej sukienka. Wiedział i to aż za dobrze. Ale nie miał czasu na rozpraszanie się.
Gnoll...trzeba było przykuć uwagę bestii. W innym przypadku mogła się znudzić uganianiem za Tengirem i zaatakować bezbronnego Serapha.
Czarnoksiężnik postanowił przykuć jego uwagę...Oczy zaświeciły mu czerwonym blaskiem i po chwili z jego dłoni wystrzeliła strugi krwistoczerwonej magii. Jedna, druga...Jeśli one go nie zabiją, to czarnoksiężnikowi pozostanie, jedynie walka bezpośrednia. Dłoń czarnoksiężnika spoczęła na rękojeści rapiera, którego błyskawicznie wyciągnął z pochwy.

Zaciskając dłonie na rapierze, Tegnir w duchu modlił się do Oghmy, o to by nie musiał sprawdzić co zwycięży w tym starciu. Finezja i dokładność czarnoksiężnika czy dzika furia i siła gnolla.

Sonadora 26-08-2009 16:46

Wychodzili z grobowca. Na progu mauzoleum do uszu Carmelli doszedł odległy szczęk broni i krzyki – niewątpliwie odgłosy bitwy. Miasteczko znów miało kłopoty.
Dziewczyna natychmiast poderwała głowę i zaczęła wyszarpywać broń z pochew. Wybiegła na deszcz, ciężkie krople spływały jej po twarzy. Chciała biec, pomóc tym ludziom, chciała walczyć.

Zatrzymała się po kilkunastu krokach. Dalszą drogę zastąpił jej gruby mężczyzna w płaszczu. W pobliżu na nagrobku czaiło się diablę. Wymienili zdanie, po którym domyśliła się, że stoi przed nią nie kto inny a mag, który uciekał wraz z Dagnal. „No tak… ładny brzuszek. Tylko ktoś tak gruby jak on mógł zostawić takie głębokie ślady przy gospodzie” pomyślała i uśmiechnęła się złośliwie. Lecz gdy tylko usłyszała obelgi, które wyszły z jego ust, a były skierowane pod ich adresem wyraz jej twarzy zmienił się w grymas złości. Ściskała broń w dłoniach tak mocno, że zbielały jej kłykcie, a z sejmitara trysnęły złote skry. Jak on śmiał, jak ta gruba, obleśna świnia śmiała ich obrażać?!

Wszystko działo się tak szybko. Miała ochotę unieść ostrza i rzucić się na maga i ciąć tą brzydką gębę, zadawać mu ból, jednak Liadon zaczął już atakować kobietę z warkoczem, a chwilę później mag wyczarował ogromnego nosorożca. Bynajmniej nie zwykłego, lecz z obślizgłą macka zamiast ogona. Zwierze zaszarżowało na elfa. Widziała jak uniknął jego ciosu i potwór wbił się w ścianę grobowca. Na chwilę widok przesłonił jej przemykający niedaleko gryf przyzwany przez Arię. Gdy znów spojrzała w kierunku Liadona bestia właśnie zawracała, by raz jeszcze zaatakować. Macka złowieszczo falowała w deszczu.

Carmellia już szykowała się, aby mu pomóc, kiedy poczuła straszliwy ból promieniujący wzdłuż kręgosłupa. Ktoś ciął ją przez plecy! Zła na siebie, że nie usłyszała czy zobaczyła napastnika wcześniej, obróciła się na piecie, jednocześnie odrzucając do tyłu grzywę mokrych włosów. Już podczas obrotu uniosła rękę, w której dzierżyła sejmitar, by nadać pchnięciu większą siłę. Wykonała zgrabny półpiruet i zobaczyła stojącego przed sobą szczura wielkości przeciętnego człowieka. Stał na tylnich nogach i oblizywał ostrze z jej krwi. Oczy dziewczyny błysnęły groźnie, kiedy z rozpędu wbiła swój oręż w ciało stwora, broń znaczyła rany ognistym śladem. Już dawno nauczyła się, by wykorzystywać przewagę, nawet jeśli były to ułamki sekund, i nie wahać się. Lepiej nie żałować później, że nie wykorzystało się szansy i nic się nie zrobiło.

Cięła na przemian sejmitarem i mieczem wkładając w to całą swoją furię wywołaną tym, że tak łatwo dała się zaskoczyć. Teraz napastników było czterech – mag, diablę, zwierz wyczarowany przez grubasa i szczurołak. Trzeba było się z nimi jak najszybciej rozprawić i nie dać odebrać sobie bransolety. Ich było troje, a na dodatek ona była już ranna. Zła na siebie krzyknęła:
- Aria! Wezwij Athelstana!

Ze ściskanego ze złością sejmitara buchnął ogień.

Penny 27-08-2009 14:13

Pociski magicznej energii trafiły w cel, ale nie osiągnęła spodziewanego efektu. Mag zasłonił się peleryną i nic mu się nie stało… do momentu szarży gryfa. Aria uśmiechnęła się mściwie i przeniosła wzrok na poczynania Carmelli i Liadona. Nie wyglądało to dobrze: Liadona atakował rozjuszony nosorożec, a Carmellia została ranna przez szczuroczłeka… skąd on się tu wziął? Nieważne. Wiedziała, że dziewczyna da sobie radę z jednym przeciwnikiem…

Słyszała tropicielkę naglącą ją do przyzwania Athelstana. Oczywiście, mogła to zrobić i zrobi to, ale nie była pewna, czy niebianin od razu posłucha wezwania. Trzeba było działać szybko i zdecydowanie. Spojrzała ponownie w kierunku gryfa.

- Zedrzyj z niego płaszcz gryfie! – rozkazała. „Możesz go zabić przy okazji” pomyślała odwracając się do Liadona. To był twardy orzech do zgryzienia. Tylko coś naprawdę potężnego mogło przebić się przez skórę tego cudaka. Przez chwilę myślała o zwojach, które przy sobie miała. Zdecydowana sięgnęła po jeden z nich i rozwinęła go, wpatrując się w zwierze. Zaczęła odczytywać zapisane zaklęcie a przed nią powoli zaczynała tworzyć się płonąca sfera, która po chwili potoczyła się w kierunku nosorożca.

Thanthien Deadwhite 31-08-2009 22:11

Bitwa o Południową Bramę. Już za kilka godzin tak miała zostać nazwana owa potyczka. Nie rzeź pod bramą, nie masakra czy walka od której zaczął się pogrom mieszkańców Południowych Dębów. To była Bitwa o Południową Bramę. Trzeba dodać, że zwycięska, lecz okupione dotkliwymi stratami... Koniec bitwy przyszedł nagle i niespodziewanie. Najpierw padł Ettin, a później...

Babcia Danka wezwała za pomocą Splotu potężne płomienie, które w chwile pochłonęły całego żuka. Dało się słyszeć jakiś dziwny pisk, okrzyk przerażenia krasnoluda przemieniony po chwili w ryk tryumfu. Gdy płomienie opadły okazało się, że robak wyglądał jakby ktoś piekł na ruszcie jego mniejszą wersję.

Dazzaan przewrócił się na ziemię i krzyknął z bólu. Płyty jego pancerza najwyraźniej wbiły mu się głęboko w ciało, co na pewno było bolesne, jak i bardzo niebezpieczne. Kapitan po chwili uderzył twarzą w błoto, tracąc przytomność.

Tengir zaś w końcu postanowił zwrócić uwagę wielkiego gnolla na siebie. W tym celu uderzył go swoją mocą mając nadzieję na jak najszybsze zakończenie walki, lecz pierwsze uderzenie Eldrith sprawiło, że gnoll jedynie spojrzał na czarnoksiężnika. Kruk jednak nie próżnował, w momencie gdy gnoll wydarł się i naprężył jak głupi demonstrując swe muskuły, Tengir z większą wściekłością uderzył go swą mocą. Z otwartych ran trysnęła krew, a hienopodobny stwór wciąż stał! Z rządzą śmierci w oczach ruszył rozchlapując błoto w kierunku maga. Riviella widząc to chciała przeciąć stworowi drogę, ten był jednak za szybki. Paladynk nie chciała się jednak poddać i doskakując do niego cięła go mocno przez rękę a on...nawet nie zwolnił! Cios był mocny i precyzyjny, zabiłby niejednego wojownika, a tego gnolla nawet nie spowolnił!

Tengir nie miał szans na zablokowanie potężnego ciosu. Gnoll rąbnął go tak mocno, że ten poleciał kilkanaście stóp do tyłu i padł na ziemię. Wojownik zrobił jeszcze krok do przodu i zamachnął się znad głowy, by zabić czarnoksiężnika. Riviella widziała wszystko w spowolnionym tempie. Był za daleko by pomóc, nie mogła nic zrobić, jej ukochany leżał u stóp gnolla z rozbitym nosem bez ruchu, a potwór już miał w niego uderzać.

Nagle zachwiało go w lewo, obrócił się lekko zdziwiony po czym dwie strzały dołączyły do tej, która już teraz starczała mu z głowy, z tym, że te trafiły w korpus. Gnoll zrobił chwiejny krok do tyłu tylko po to by zostać przebity rapierem. Tengir zerwał się bowiem błyskawicznie i wbił swą broń prosto w kręgosłup stwora. To był jego koniec.

Taki było koniec Bitwy o Południową Bramę.

***

Ta potyczka zaś nigdy nie doczekała się nazwy. Nikt bowiem oprócz samych zainteresowanych o niej nie wiedział. A była przecież nie mniej dramatyczna i zaskakująca niż ta przy bramie.

Po pięknych ciosach Liadona nosorożec jakby zwolnił. Nie było to dziwne. Uderzenia elfiego miecza zraniły tego wielkiego zwierzaka bardzo dotkliwie. Elf już szykował się do ponownego ataku, gdy nagle wielka płonąca kula wleciała w jednoroga. Zwierzak zaryczał, a elf poczuł dwie rzeczy. Najpierw smród przypalanego mięsa i włosów, potem potężne uderzenie. Zwierz bowiem, czując ogień ruszył jak oparzany (bo tak w istocie było) i zaskakując wojownika uderzył go swym wielki rogiem. Na nic zdało się, że Liadon zdołał zasłonić się tarczą, skoro cios niemal złamał mu rękę. Na szczęście, tylko niemal. Nosorożec może i był ranny, ale nie chciał oddać swej skóry łatwo.

Aria wykorzystując splot to stworzenia płomieni kątem oka obserwowała resztę sprzymierzeńców jaki i przeciwników. Jej gryf radził sobie naprawdę dobrze. Najpierw dziabnął maga nie mal obalając go na ziemię, potem uniknął ataku Niki, która przybyła wspomóc swego kompana. Gryf próbował ją trafić pazurami, ale dziewczyna poruszała się niezwykle gładko, niczym kot, omijając każdy atak. W pewnym momencie jednak rozległy się mocny głos maga, a półorzeł-półlew znieruchomiał w powietrzu jak sparaliżowny i niczym posąg spadł na ziemię.

- Zajmij się tymi szmatami idiotko! - ryknął grubas na Nikę już podnosząc się z ziemi. - Pomóż mu kurwa! - dodał wskazując na szczurołaka. Czemu trzeba było mu pomóc? Powód był prosty. Carmellia.

Po zdradliwym cięciu dziewczyna wpadła w złość, po czym znowu ruszyła na łowy. W tym momencie zamieniła się więc w szczurołapa. Jej przeciwnik był bardzo zwinny i skoczny, co próbował wykorzystać, gdy zaczął śmiertelny taniec z łowczynią. To jednak ona wyszło z niego zwycięsko. Jej doświadczenie, siła, pewność siebie, szybkość przewyższały szczuroczłeka pod każdym względem. Nie dość, że jego cios został sparowany bez najmniejszych problemów, to on sam, mimo przewrotów, fikołków i innych dziwnych sztuczek nie wyszedł z starcia zbyt dobrze. Gdy odskoczył na parę stóp w tył, miał ranę na torsie, długie cięcie po plecach i ranę na pysku. Oba ostrza Carmelli ociekały krwią. Walka wciąż trwała, a dla szczura nie wyglądała ona różowo.

Za drzewami coś niespokojnie się poruszyło...

Sonadora 03-09-2009 13:14

Carmellia szybko oceniła sytuację. Ciężko raniła szczura, wkładając w pchnięcia całą swoją furię. Tchórz musiał ratować się ucieczką. Spojrzała na niego i prychnęła z pogardą.

Odwróciła lekko głowę by spojrzeć na maga. Musiała znaleźć się jak najbliżej niego. Na razie dostępu do niego broniła Nika.

Zamknęła oczy, w stalowym uścisku trzymała opuszczoną broń. Odgłosy bitwy odpływały, rozmywały się zapachy, nie czuła kropli deszczu spływających jej po brodzie. Czas się dla niej zatrzymał. Wyciszała się, pozwalała myślom swobodnie dryfować. Wydawało się, że tkwi tak nieruchomo przez całą wieczność.

Aby uratować miasteczko musimy zdobyć wszystkie bransolety. Mag wie gdzie jest Czarna, co gorsza chce nam odebrać nasza bransoletę. Czyżby chciał się układać z Istotą we własnych celach? Jest obleśny, gruby i na pewno niebezpieczny, ale też i cenny. Nie wolno nam go zabić, nie wolno zmarnować szansy dowiedzenia się gdzie ukrywa brzemię Eberka. Musimy je odzyskać. Nie wolno zabić maga póki nam tego nie wyjawi. Nie wolno…

Postanowiła. Wiedziała już co zrobić, myśli odpływały.
Ich miejsce zastąpiła cisza.

Cisza przed burzą.

Nagle w głębi niej eksplodował gniew rozbudzony przez szczurołaka. Wypełnił pustkę, którą dla niego przygotowała pozwalając myślom odpłynąć. Pozwalała mu przepływać przez umysł i ciało. Zatracała się w nim, przygotowywała do rozpoczęcia prawdziwego tańca ze śmiercią.
A wszystko to trwało ułamek sekundy…
Rozwarła powieki, uderzyły w nią tysiące różnych bodźców, zmysły wyostrzyły się. W oczach tliła się furia.




Unosząc broń zauważyła jakiś ruch w gęstwinie. Nie była głupia, wiedziała, że nie może tego zignorować. Szarżując na Nikę trzymała się na baczności, liczyła się z tym, że tam, gdzieś za drzewami może czaić się kolejny wróg. Dobiegając do kobiety uwolniła szalejący w niej gniew.

Musiała znaleźć się jak najbliżej maga.

Kerm 03-09-2009 17:50

Bogowie, chrońcie mnie od przyjaciół. Z wrogami sam sobie poradzę...

Stare jak świat powiedzenie mały włos nie zademonstrowałoby swej prawdziwości na Liadonie. Rzucona przez Arię kula ognia, czy jakim to rodzajem zaklęcia posłużyła się dziewczyna, zdecydowanie nie spodobała się rogonosowi.

Och... Liadon bez wątpienia wierzył w dobre chęci Arii. Nie wnikając przy okazji w różne aspekty innego powiedzenia, mówiącego o pewny niemiłym miejscu, w którym dobre chęci służą w charakterze kamieni brukowych...

Liadon potrafił sobie wyobrazić ideę, jaka przyświecała czarodziejce.
Zwierzak pieczony na wolnym ogniu... Przysmak...
Problem polegał jednak na tym, że - podobnie jak wiele innych istot - rosonóg niezbyt przepadał za tym, że ktoś przypalał mu zadek. I - podobnie jak wiele innych istot - uciekał od ognia...

Pech Liadona polegał na tym, że znajdował się dokładnie na linii biegu stwora i nie miał czasu, by z tej linii zejść.

ŁUP!

Liadon poczuł, jak drętwieje mu ręka.
Odruchowo spojrzał na tarczę, z pewnym zaskoczeniem konstatując, że nie ma w niej dziury na wylot. Ciemnodrzew wytrzymał uderzenie, które wygięłoby stalową tarczę.

Nawet dziesięciu Liadonów nie zdołałoby zatrzymać rozpędzonego rogonosa, jednak na szczęście dla tego jednego, co znalazł się w tym właśnie miejscu, pęd ów nie był tak olśniewający, jak na początku.
Prawdę mówiąc tylko bard o bardzo wybujałej fantazji mógłby nazwać trucht zwierzaka pędem. I Liadon nie omieszkał tego spowolnienia wykorzystać.
Potężne uderzenie przebiło się przez grubą skórę zwierzęcia, pozostawiając długą, krwawą ranę na boku.
Drugie było równie skuteczne i kolejny strumień krwi zaczął płynąć z rozciętego mieczem boku.

Na pierwszy rzut oka zwierz wyglądał na tępaka. Tępy, zacięty pysk. Malutkie, wściekłe lecz pozbawione inteligencji oczka.
I pewnie równie mały rozumek, który nie potrafił pojąć, że po tylu ranach należy się po prostu położyć i zdechnąć.
Wprost przeciwnie - wyglądało na to, że rogonos ma zamiar zawrócić.
Z pewnością z niezbyt miłymi zamiarami.

Penny 05-09-2009 12:29

Aria skrzywiła się i zaklęła szpetnie, gdy zobaczyła, że szary potwór zaszarżował na Liadona. Liczyła się z tym, że zwierzę może tak zareagować, ale siła jego gniewu zdumiała Aasimarkę. Miała nadzieję, że nie pogorszyła sprawy.

„Wynagrodzę mu to później” pomyślała, kątem oka zerkając na resztę. Znów stanęła przed trudnym wyborem – czy wspomóc Carmellię, w stronę której ruszała właśnie Nika czy spróbować skończyć z nosorożcem. Pozostawał jeszcze mag, któremu udało się jakoś pozbyć przykrego towarzystwa gryfa. Niestety nie udało mu się zrobić z grubasa krwawej miazgi. A szkoda.

Nika była zbyt szybka by mogła posłać za nią płonącą sferę, dlatego Aria upewniła się, że sfera nie zrobi nikomu krzywdy i straciła zainteresowanie nią. Skupiła się ponownie na splocie i posłała w stronę Niki swoją wypróbowaną już broń – pociski magicznej energii.

woltron 06-09-2009 13:39

Smród spalenizny unosił się nad polem bitwy, mieszając się z zapachem krwi. Walka o południową bramę Południowych Dębów dobiegła końca. Obrońcom, pod dowództwem Stalowego Buta, udało się odeprzeć napastników, jednak cena jaką za to zapłacili była wysoka: dwoje ludzi zginęło, a mało kto nie był, lżej lub bardziej, ranny.

Babcia oddychała ciężko. Wiedziała jednak, że nie ma czasu na odpoczynek. Wiedziała też, że musi podjąć decyzję kogo ratować, a komu pozwolić umrzeć. Nad ciałem młodego myśliwego, leżącego w kałuży swojej krwi, klęczał starszy mężczyzna próbujący zatamować krwawienie z licznych ran. Starszy mężczyzna spojrzał się na Babcię. W jego oczach była prośba i nadzieja, nadzieja, że zasuszona staruszka wyciągnie ręce, wypowie kilka niezrozumiałych słów, a jego przyjaciel, brat lub młodszy kolega wstanie zdrów, jakby nic się nie stało. Aldana pokręciła jednak tylko przecząco głową; jej moc w tym przypadku była niewystarczająca.

- Dazzaanie! Dazzaanie! – krzyknął Theofilius, mały wojownik próbując przewrócić swojego dowódcę na plecy, jednak sam ranny nie miał wystarczająco siły.
- Chodź Kavinie – zwróciła się do myśliwego, który pomógł jej wstać, a którego spotkała wczoraj w karczmie, gdy rozmawiał z Carmellią. – Być może uratujesz Stalowego Buta. – Mężczyzna kiwnął tylko głową i posłusznie ruszył za staruszką.


Krasnolud leżał twarzą w błocie.
- Podnieście go delikatnie na plecy, ja podstawię mu swoją torbę pod głowę – powiedziała. Po chwili Dazzaan leżał na plecach.
- Babciu? – zapytał się Kavin, w jego głosie słychać było niepokój tym co zobaczył.
- Jest źle – potwierdziła staruszka przyglądając się ranom; te były głębokie, bardzo głębokie. – Natychmiast musimy wyjąć te płyty – wskazała na płyty pancerza krasnoluda, które wbiły się w ciało. Babcia podniosła z ziemi, gruby patyk i wsadziła w usta Dazzaana. – Na trzy wyciągnijcie je – stwierdziła podnosząc się. Stojąc chwyciła mocniej laskę. – Raz, dwa, TRZY! – krzyknęła, przystawiając laskę do ciała krasnoluda. Kij czarodziejki zaczął świecić się niebieskim światłem, a rany krasnoluda zaczęły się zabliźniać; na jego szczęście Theofilius i Kavin zdążyli wyjąć stalowe płyty pancerza z jego ciała.
- Udało się, udało ci się! – wykrzyknął Kavin. – To cud!

Babcia uśmiechnęła się, po czym powtórzyła czar. Rany krasnoluda zabliźniły się do końca. Łapka polizała Dazzaana po twarzy, a dowódca Południowych Dębów obudził się.
- Co się kurwa stało? – zapytał się z wrodzonym sobie wdziękiem.
- Co się kurwa stało? – odpowiedział uradowany Theofilius. – Co się kurwa stało? Mało nie umarłeś, to się kurwa stało! Gdyby nie czary – niziołek zawahał się na chwilę – Babci Danusi, to pewnie zarówno ja, ty, jak i reszta bylibyśmy martwi. Jej...
- Wystarczy – przerwała staruszka ostro. – Później opowiesz Dazzaanowi co się stało.
- Ja...
- Słyszałeś kobietę – stwierdził ostro Dazzaan. – Mimo to dziękuję. Obiecuję ci to wynagrodzić! A teraz ruszmy się, Kavinie pomóż mi wstać.
Mężczyzna pomógł wstać krasnoludowi. Babcia w tym czasie pochyliła się nad nogą niziołka.
- Na szczęście to nic poważnego, zwykłe skręcenie – powiedziała do niziołka. – Gdyby nie okoliczności pewnie nawet nie użyłabym czaru. Tu boli? – zapytała się, dotykając kostki kijem.
- Tak – odpowiedział niziołek.
Chwilę później stał na nogach.
- Zbierz swoich ludzi Theofiliusie i przyprowadź ich do mnie – powiedziała Babcia. Niziołek spojrzał się na swojego dowódcę, ten tylko kiwnął głową by wykonał rozkaz. Staruszka ruszyła w stronę Serapha.


Wojownik leżał w błocie, krzyczał z bólu, trzymając się za głowę. Babcia podeszła do niego ostrożnie, nie wiedząc czego się spodziewać. Ku jej zaskoczeniu mężczyzna przestał krzyczeć, a ból rozsadzający mu głowę ustąpił. Staruszka pochyliła się nad wojownikiem, wypowiadając słowa czaru pozwalającego wykryć magię. Tak jak się spodziewała, ktoś – raczej potężny – użył magii na mężczyźnie, ślad był jednak zbyt niewyraźny by czarodziejka mogła określić kto i jakiego rodzaju czar użył.
- Serpahie! Seraphie! – powiedziała Babcia, patrząc się wprost w oczy Serpaha. – Jak się czujesz? Co się stało? Co widziałeś?
Mężczyzna przełknął ślinę, w jego oczach wciąż dało się wyczuć ogromne cierpienie oraz strach. Łzy spływały mu po policzkach.
- Nic – odpowiedział krótko i kiwnął głową, co chyba spowodowało objawy migreny, gdyż syknął z bólu i zamknął oczy.
- Już raz odpowiedziałeś mi w ten sposób Serpahie. Możesz oszukiwać siebie, lecz nie mnie - odpowiedziała dobrotliwie Babcia. - Nie zmuszę cię jednak do mówienia, zresztą najpierw trzeba się zająć twoimi ranami. - Babcia położyła pod głowę Serpaha swoją torbę. Sama, stojąc nad człowiekiem, dotknęła głowy wojownika i wypowiedziała kilka magicznych słów. Jej kij ponownie rozbłysnął biało-niebieskim światłem, a oparzenia ustąpiły. Nie przyniosło to jednak ulgi wojownikowi, który ciągle płakał z bólu. Na to jednak czarodziejka, przynajmniej w tych warunkach, nic nie mogła poradzić.

Stalowa Stopa i reszta Południowców skupiła się wokół niewysokiej staruszki. Ta spojrzała się na krasnoluda i zapytała się:
- Dazzaanie, czy wiesz gdzie jest burmistrz? I reszta mieszkańców? Czy są bezpieczni?
- Nie mam pojęcia, kurwa - stęknął - Gdy tylko usłyszałem róg, pognałem tu jak szalony.
- A gdzie może być? Widziałeś go dziś?
- Znając go, jest pewnie u siebie - odrzekł z wysiłkiem.
- Rozumiem – odpowiedziała Babcia. Popatrzyła się po myśliwych, zastanawiając się co powinna zrobić.
- Kavinie?
- Tak?

- Czy twoja córka jest bezpieczna?
- Mam nadzieję - powiedział szeptem myśliwy przełykając widocznie ślinę.
- Gdzie jest?
- Jeśli zastosowała się do mojego polecenia, to zamknięta w schowku piwnicznym. Miała wyjść z niego dopiero gdy minie godzina lub dwie, bądź jeśli po nią przyjdę. - Mężczyzna spojrzał na babcię i dodał jakby się usprawiedliwiając - działałem w pośpiechu. Gdy zawył róg...
- Rozumiem. Gdzie mieszkasz?
- W centrum miasteczka, spraw...
- Udam się z Dazzaanem i Seraphem - wskazała na wojownika - do świątyni. Jeżeli to blisko sprawdzę czy twoja córka jest bezpieczna.
- Pójdę sam - powiedział - i szybko przyjdę do Was, zgoda?
- Nie mogę cię zatrzymać, choć wolałabym byś odnalazł burmistrza. Jeżeli się nie mylę posiada on przedmiot, który może być powodem ataku na miasteczko – odpowiedziała Babcia.
Mężczyzna zbladł zauważalnie i przygryzł wargę.
- Znajdę rozwiązanie, by znaleźć i burmistrza i Karę.
- Zgoda. Uważaj na siebie. Jeżeli uznasz, że nie jesteś w stanie znaleźć burmistrza to wróć do świątyni.
- Rozumiem - odpowiedział łowca i pobiegł w stronę miasteczka.
- Powodzenia... – rzuciła Babcia i przeniosła wzrok na Theofiliusa. - Weźmiesz pozostałych ludzi i sprawdzicie co dzieje się w dzielnicy niziołków – powiedziala Aldana.
- Tak jest! – odkrzyknął uradowany niziołek, które zapewne niepokoił się o swych pobratymców i rodzinę.
- Macie na siebie uważać. Tym razem nie będzie ani mnie, ani Dazzaana by was uratować. Zrozumieliście?
- Rozumiemy.
- Odmaszerować – rozkazała Babcia. A Theofilius i myśliwy pobiegli w stronę miasteczka. Czarodziejka została z Seraphem i Dazzaanem.

- Pomóż mu się podnieść – powiedziała do krasnoluda, wskazując długim, kościstym palcem na człowieka. Krasnolud kiwnął tylko głową, chwycił rękę Serapha i pomógł mu wstać. – Dobrze – stwierdziła Babcia. – w takim razie możemy ruszać do świątyni.

Nie przeszli kilkunastu kroków, gdy krasnolud spojrzał spod łba na Babcię i nieśmiało, niemal z nabożnym szacunkiem, zapytał się:
- Kim ty kurwa jesteś? Tylko nie mów mi, że „Babcią Danusią”.
Babcia uśmiechnęła się słysząc pytanie.
- Słyszałeś kiedyś o Siedmiu Strunach? – odpowiedziała cicho, tak, że tylko krasnolud mógł ją usłyszeć.
Dazzaan pokiwał przecząco głową.
- W takim razie moje imię nic ci nie powie. Jednak skoro tak bardzo je znać, to brzmiało ono Aldana. Zachowaj jednak tę wiedzę dla siebie Dazzaanie. Aldana miała bowiem wielu, czasem bardzo potężnych, wrogów...

Aveane 06-09-2009 15:41

Niepokojące dźwięki dotarły uszu odpoczywającego niziołka. Krzyki jego przestraszonych i niewinnych ziomków błyskawicznie zwróciły mu resztę utraconej energii. W biegu porwał swój plecak i wybiegł z domu goszczącego go Ferdiego. Nikt nie próbował go nawet zatrzymać. I prawidłowo, nie ma czasu do stracenia.

Biegł, szukając źródła zamieszania. Mijał przestraszonych współbraci, uciekających od nie wiadomo czego. Wiedział jednak, że porusza się w dobrym kierunku. I w końcu to zobaczył: banda jaszczurów w obozie najemników, a naprzeciw nich Risha. W tym samym momencie usłyszał też przeraźliwy krzyk dochodzący z niedalekiej uliczki.
- Wybacz, Risho – szepnął, zagłębiając się w cień niziołczych domków.

Biegł, by pomóc niewinnym, by uratować nieznajomych. Wybiegł zza węgła i zobaczył, co tak przestraszyło mieszkańców tego osiedla. Dwa wielkie krokodyle czaiły się na szóstkę zlęknionych hobbitów. Odwrócić uwagę obydwóch. Ryzykowne. Jak? Błyskawicznie podjął decyzję. W końcu niejednokrotnie robił już takie manewry. Oby się udało. Zwolnił, żeby wyciszyć swój krok, choć nadal starał się jak najszybciej dotrzeć na miejsce. Deszcz i wiatr skutecznie go zagłuszył. Jeszcze w ruchu wyciągnął i naciągnął kuszę. Przystanął, wsunął bełt w rowek i nacisnął spust, modląc się, by trafić w bestię. Nie obserwując lotu pocisku, upuścił broń i ruszył do drugiego zwierzęcia. Rozpędził się, a gdy był już blisko, wybił się w górę. Usłyszał ryk pierwszego krokodyla i już wiedział, że trafił. Połowa planu była już zakończona. Z uśmiechem na twarzy sięgnął do pasa po sztylet… Ale jego tam nie było. Zdziwiony spojrzał na pustą rękę i zauważył na nadgarstku kawałek paska. Tak trudno się pozbyć starych nawyków – pomyślał niezadowolony i wyciągnął broń z rękawa prawie w tym samym momencie, w którym wylądował na grzbiecie gada. Wykorzystał siłę, którą nadał mu lot i krótkim ruchem wbił ostrze pomiędzy łuski przeciwnika. Gadzia krew opryskała mu twarz, a dodatkowo wstrząs, który towarzyszył lądowaniu sprawił, że mokre, pozlepiane włosy jeszcze bardziej przysłoniły mu widok, przylepiając się do jego brudnego już oblicza. Stwór pod nim, na wzór swojego kompana, również zaryczał i zaczął się miotać, starając się zrzucić z grzbietu nieproszonego gościa. Mago przywarł mocno do gada. Lewą ręką starał się odsłonić oczy, a prawą ranił rzucającą się istotę. Drugi krokodyl przez chwilę rozglądał się ogłupiały, aż w końcu zauważył niewielką postać na swoim towarzyszu. W tym czasie owa postać zdążyła już uporać się z przeciwnikiem, zadając dwa celne ciosy pomiędzy płytki na karku niezdolnego do obrony gada. Niziołek szybko zsunął się z truchła, oddzielając się nim od biegnącego pomścić swojego kompana zwierzęcia. Pomogło choć trochę – gad zwolnił, by wdrapać się na leżące zwłoki i kłapnął ostrzegawczo szczękami. Leatherleaf natychmiastowo wykorzystał jego utratę prędkości i, widząc, że oblężone niziołki zdążyły już uciec, odskoczył na ich dawne miejsce. Wykonał krótki rozbieg i wyskoczył, żeby chwycić się krawędzi dachu. Gdy podciągnął się i usiadł na górze, zobaczył, że jego oponent nie podszedł pod niego, tylko zaczął iść w stronę miasta. Akrobata zeskoczył na dół i cicho ruszył za krokodylem, podnosząc po drodze upuszczoną wcześniej kuszę. Starał się omijać kałuże i jak najszybciej dogonić odchodzącą poczwarę. Pocieszający był fakt, że mimo wszystko szedł szybciej. Postanowił zastosować poprzednią taktykę. Skoro przyniosła skutek, to należy ją wcielić w życie przy następnej okazji. Tak zawsze mi wmawiali. Kolejny krótki rozbieg, kolejny wyskok. Wciągnął rękę, by zadać cios i stało się coś, czego by się nie spodziewał. Gadzina trzasnęła go z locie ogonem! Nie miał nic do gadania, musiał przyjąć całą siłę uderzenia na siebie. Postanowił się jednak nie poddawać. Uczepił się ogona jak przysłowiowy rzep i zaczął wspinać się po nim w kierunku grzbietu. Ta bestia okazała się jednak lepsza od swojego poprzednika i zrzuciła niziołka z siebie. Upadł boleśnie na ziemię, a tuż po tym zacisnęły się na nim mocarne szczęki. Co za cholerstwo! Czy ta maszkara chce mnie połknąć? Zanim jednak krokodyl zdążył wcielić swoje plany w życie, Mago z trudem wyśliznął się z jego paszczy. Niestety, jego przeciwnik zostawił sobie pamiątkę po niedoszłym posiłku w postaci jego spodni. Niziołek znów upadł, lecz tym razem to on był szybszy. Podniósł się wyćwiczonym ruchem, chwycił się grzbietu zwierzęcia i wskoczył na niego. Kolejne dwa pchnięcia i drugi krokodyl został wpisany na listę oczekujących na posprzątanie zwłok.

Z poharatanymi nogami, bez spodni i ze zniszczoną zbroją, poobijany Leatherleaf spojrzał w stronę obozu najemników Kosefa. Nie spodobał mu się ten widok. Dziesięciu napastników otoczyło Rishę. Ignorując wrzeszczące w bolesnym proteście ciało ruszył, by pomóc swojej towarzyszce.

Choćbym miał zdechnąć…

Kata 07-09-2009 10:04

~"To w szyby deszcz dzwoni... deszcz dzwoni jesienny... " ~


Burza trwała w najlepsze jednak napięcie zdawało się opadać gdy przeciwnicy gryźli już piach. Teraz krople deszczu zmywały z nich krew.. zmywały napięcie w jakiś magiczny sposób uspokajały. Taki był czar matki natury.
Cała walka paladynki zdawała się być swego rodzaju tańcem ze śmiercią, co chwila stawiała wszystko na jedną kartę, lecz ile można wygrywać?

Tengir, osoba która była jej promyczkiem nadziei i której ufała, jej kochanie.. był ranny, ale żył. Riviella wiedziała że obok leżą ludzkie ciała, już zimne...
Chwilowo nie interesowało ją nic innego poza swoim kochankiem, upuściła oręż i on już był obok. Objął ją czule, a ona jego i trwali tak w deszczu, mimo bólu i krwi. Zamknęła oczy i wtuliła się w jego ramię, nie miała siły na nic innego. Z każdym dniem uczyła się tego iż nie zbawi całego świata.
Czarnoksiężnik znów co prawda myślał tylko o jednym, ale przywykła do jego charakterku. Elfka za to czuła się wybitnie słabo, może nie była bardzo osłabiona fizycznie ale jakaś taka przygnębiona. W objęciach Tengira było jej cudownie, przejechała swoją gładką dłonią po jego piersi a mężczyzna poczuł jak przechodzą go ciarki i kojące uczucie leczniczej magii, prosto od Sune przekazanej przez jego ukochana. Łapczywy pocałunek który był bardziej oznaką przywiązania niż pożądania połączył ich usta, nie patrząc na nic. Elfka jednak szybko się zerwała i wyskoczyła z objęć uciekając do Dazzaana. Przyklękła nad nim i pomogła Babci Danusi na ile było można. Zawdzięczała Dazzaanowi dużo i wiedziała że szybko nie zapomni o jego pomocy. Gdy tylko tęgi mężczyzna odżył, Riv uśmiechnęła się szeroko lekko ściskając jego dłoń.

- Ty draniu.. ! Myślałeś że pozwolimy Ci na lenienie się wśród braci? Nie ma mowy jesteś za cenny tutaj hihi.

Dopiero teraz paladynka nieco ochłonęła, zrzucając z twarzy mokre włosy za ramię, spojrzała na ciała i powoli poszła po swój miecz leżący na ziemi.
Uśmiechnęła się, troszkę uginając w boku który ją bolał by w końcu przemówić głośno.

- Ludzie Dębów! Wygraliśmy to starcie.. Wygraliśmy nie dzięki stali, a dzięki temu co każdy z was ma w swoim sercu! To miłość, do tego miejsca... do waszych rodzin... do naszego życia dała nam siłę by skopać im tyłki!
I ktokolwiek chce naszej zguby...
- elfka przyłożyła dłoń do piersi - puki MY tu jesteśmy nie pokonają nas, bo nasze serca są wielkie, a siła w nich jeszcze większa. I choćby sam Kelemvor nasłał na nas armie smoków - Riviella uniosła miecz ku niebu a jej głos nabrał siły - skopiemy im dupy tak mocno że nie będą wiedzieć gdzie przód a gdzie tył. Pokażemy że nie tak łatwo odebrać wiarę, Ludziom Dębów!

Miecz opadł, lądując w jaszczurze, a paladynka zrobiła kółeczko przyglądając się poległym bestiom, podeszła też do poległych..przyklękła i odmówiła krótką modlitwę, zamykając delikatnie palcami powieki zmarłych. Szybko jednak musiała odłożyć swoje obowiązki i przytulić się do swojego ukochanego czarnoksiężnika...

- Kocham Cię Tengir... nawet nie wiesz jak się bałam...


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:04.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172