lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu DnD (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/)
-   -   [DnD 3.5] "Brzemię" (18+) (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/7310-dnd-3-5-brzemie-18-a.html)

Sonadora 09-08-2009 22:31

Wizyta w grobowcu przyniosła ze sobą rozmyślania o przemijaniu. Śmierć zawsze przygnębiała Carmellię, tym bardziej czuła się przybita w obliczu ostatnich wydarzeń. Tyle krwi niewinnych! Sceneria cmentarza potęgowała paskudny nastrój, w którym się znalazła. Pocieszyła się myślą, że może ta wyprawa choć trochę przybliży ich do rozwiązania zagadki i uchronienia bezbronnych mieszkańców Południowych Dębów.

Wnętrze grobowca było dość prosto urządzone. Ołtarzyk i trzy przejścia, z tego dwa zablokowane kratami. Nie zabawili długo w ‘Sali wejściowej’, szybko się rozejrzeli i ruszyli jedynym niezakratowanym korytarzem. Poprowadził ich prosto do sali przygotowanej już do złożenia ciała Eberka. Uwagę tropicielki przykuły zachwycające malowidła ścienne; wydawały jej się trochę znajome, jednak nie mogła sobie przypomnieć skąd je kojarzy. Może to przygnębienie nie pozwalało na to?

Nawet nie zauważyła kiedy z powrotem znaleźli się w pierwszej sali. Już po chwili musiała przerwać rozmyślania na temat fresków – trzeba było ruszyć kołowrotki, tak aby otworzyć przejścia do zamkniętych korytarzy. Chwilę siłowała się z mechanizmem i w końcu, współpracując z Liadonem, zdołała zwolnić blokadę. Zgrzytnęło, huknęło i nagle drzwi do grobowca zamknęły się z głuchym tąpnięciem.

***

Rozwiązawszy wszystkie zagadki zadane przez grobowiec ruszyli w jego głąb. Schodzili krętymi schodami kiedy oślepił ich blask ognia. Przez chwilę Carmellia nic nie widziała, jednak trwało to tylko kilka sekund; nagle zapłonęły wszystkie pochodnie w wąskim korytarzu. Przed drzwiami majaczącymi na jego krańcu z mgiełki uformował się… mężczyzna. Najdziwniejszy mężczyzna jakiego Car widziała w swoim życiu. Nie tylko wyglądał dziwnie, ale zachowywał się tak jakby był lekko zbzikowany.

W ciszy przysłuchiwała się rozmowie przybysza z jej towarzyszami. Właściwie to udawała, że jej nie ma i próbowała wtopić się w ścianę. Była niemal pewna, że dla niej szykuje coś gorszego niż dla Arii i Liadona.
Drgnęła kiedy zdała sobie sprawę, że Athelstan patrzy na nią, mrużąc przy tym oczy, jakby się nad czymś zastanawiając. Nie zdołała powstrzymać odruchu – uniosła lekko brwi, co on oczywiście zauważył i wykorzystał sytuację.
- Czyżbyś chciała o coś spytać?
Lekko zbiło ją to z tropu, odpowiedziała więc ostrożnie:
- Właściwie to zastanawiałam się czy ode mnie też czegoś oczekujesz...- nie wiedziała czy żałować tych słów, była niemal pewna, że sama będzie sobie winna jeśli przybysz spróbuje wymusić na niej jakąś obietnicę.
- Cha, co za bystrość umysłu - powiedział radośnie i klasnął w dłonie - powiedz mi o czym myślisz?
- Chodzi Ci o to, czy domyślam się czego chcesz ode mnie? Szczerze mogę powiedzieć, że nie mam pojęcia.
- A czego pragniesz? Jakie jest Twe marzenie?
Zdziwiło ją zachowanie mężczyzny, w ogóle pomyślała o nim, że jest dość... ekscentryczny, postanowiła więc mieć się na baczności.
- Jak każdy mam wiele pragnień i marzeń, lecz w tej chwili nie są one aż tak ważne... Nie w sytuacji gdy giną niewinni ludzie. Teraz chciałabym tylko kilku odpowiedzi na nurtujące nas pytania. Na przykład co to za Trójca? - świdrowała go spojrzeniem spod lekko przymkniętych powiek.
Mężczyzna zbladł na słowo Trójca.
- Potężne i na wskroś złe istoty. Spotkałem się z nimi raz. Nigdy więcej nie chce tego powtórzyć. - nagle na jego twarzy pojawił się uśmiech a on sam rzekł znowu bardzo pogodnie - Ale porozmawiajmy o Tobie. Dlaczego się tu znalazłaś?
Miała nadzieję, że mówiąc 'tu' miał na myśli grobowiec. Bo cóżby innego?
- Jak już mówiłam giną ludzie. Chcemy im pomóc, uratować miasteczko przed klątwą i tymi wszystkimi zagrożeniami, które na nie ostatnio spadły. Eberk w swoim testamencie wspominał o tym miejscu dlatego postanowiliśmy je zbadać.
- Tak, tak to już wiem - rzekł śmiesznie machając dłońmi - pytam - powiedział konspiracyjnym szeptem do którego wybitnie nie pasował jego uśmieszek - co sprawiło, że wyruszyłaś na szlak?
- Oh... - tego pytania się nie spodziewała... Jednak mina jej nie zrzedła, potrafiła się na tyle kontrolować by nie pokazać po sobie swojego zaskoczenia. - O to chodzi. Powiedzmy, że to coś w rodzaju pogoni za... fantomami z przeszłości - powiedziała hardo.
- Mogę pomóc Ci je dogonić - powiedział cicho.
- Nie wiem czy powinnam skorzystać - nie chciała pokazać po sobie jak ją zaintrygował tym jednym zdaniem. - Zależy o jaką pomoc Ci chodzi...
- Nic wielkiego - powiedział z beztroskim uśmiechem - Chciałbym dać coś tej sferze od siebie. Dlatego chciałbym byś dała mi potomka.
Tego już na pewno się nie spodziewała. Zamarła na moment, wytrzeszczyła oczy i… wybuchła śmiechem. Jednak szybko się zreflektowała, zdusiła w sobie wesołość i najpoważniejszym tonem na jaki było ją stać powiedziała:
- Nie bardzo rozumiem jak to by miało pomóc... w moich... poszukiwaniach.
- Przysługa za przysługę - powiedział kompletnie nie zrażony wciąż się uśmiechając.
- Nadal nie wiem jednak jakby ta Twoja przysługa miała wyglądać... W jaki sposób pomógłbyś mi gdybym przystała jednak na Twoje warunki - Sama ta propozycja o wiele bardziej ja śmieszyła niż przerażała, patrząc na niebianina ledwo się hamowała by nie wybuchnąć znowu gromkim śmiechem.
- Ty mi dasz potomka, a ja pomogę Ci znaleźć tego kogo szukasz.
Bawił ją ten stary dziwak, postanowiła więc trochę odreagować stres ostatnich dni.
- A jak to sobie wyobrażasz? Oczywiście czysto teoretycznie - dodała szybko starając się ukryć wesołość. - Dziecko potrzebuje autorytetu. Jak niby miałabym je wychowywać? Tak bez ojca? Bo jakoś nie widzę Ciebie przy moim boku, w końcu złociutki - oczy rozbłysły jej rozbawieniem - Ty i ja to dwa zupełnie różne światy. Gdzie byłbyś gdy nasz potomek stawiałby pierwsze kroki? Gdzie byłbyś kiedy przewróciłby się i zdarł kolano? Gdzie kiedy chciałby żebyś utulił go do snu?
Teraz to on wyglądał na zaskoczonego.
- Ale po co ja miałbym przy nim być? - rzekł cicho - Przecież od tego jest matka.
Uśmiechnęła się niewinnie, w głębi serca ciesząc się ta zabawą. Wiedziała już, że jest nieszkodliwy. A przynajmniej takie wrażenie na razie sprawiał.
- Aaaa widzisz skarbie, ja uważam inaczej. I co? Myślisz, że pomożesz mi w mojej wyprawie, wcześniej się zabawiwszy? A później zostawisz z dzieckiem? O nieee...
- Zabawiwszy? - powiedział jeszcze bardziej zdziwiony - Zawsze mnie zastanawiało, jak wy w ...w ...w tym możecie widzieć przyjemność? Zwłaszcza jak kobieta rodzi. Przecież ją to boli - powiedział cicho - Właśnie dlatego Cię wybrałem. Bo jesteś silna.
Zmieniła taktykę:
- To miło, że tak uważasz. W takim razie powiedz mi czy czegoś oczekiwał byś później od tego dziecka? Nie wiem, jakaś misja? Czy tak po prostu chciałbyś je spłodzić, ot taki wspaniałomyślny dar dla naszej sfery?
- Chciałbym żebyś wychowała go jak najlepiej umiesz, a już wtedy pewne by było, że będzie dobrym dzieckiem. Później ja bym pokazał mu sfery. A decyzję czy coś chciałby dobrego i wielkiego zrobić, zostawilibyśmy jemu. - powiedział i uśmiechnął się - Dobrze, że się zgadzasz.
- Hej, hej, hej, nie tak szybko. Czy naprawdę muszę się teraz decydować?
- A kiedy? - powiedział zdziwiony - przecież Wy ludzie tak szybko idziecie na Plan Letargu.
- Ale wiesz... gdybyś nie pamiętał to tam na zewnątrz giną teraz ludzie. No może niekoniecznie w tej chwili, ale i tak nie mamy dużo czasu
- To pójdziemy do mojej sfery - odrzekł - Zgoda?
- Złociutki, ale nie obraź się, po prostu myślę, że nie jestem jeszcze gotowa na podjęcie takiej decyzji. Zaskoczyłeś mnie - próbowała naśladować jego styl mówienia.
- Trudno - westchnął i wyszczerzył zęby - Może kiedyś?
- Może - również się uśmiechnęła. - Możesz być pewny, że nie zapomnę o tej propozycji.

Ruszyła za przyjaciółmi, którzy już jakiś czas temu zniknęli za drzwiami prowadzącymi do kolejnego pomieszczenia.

Wchodząc do sali Carmellia zachłystnęła się oddechem. Znów malowidła! Wspaniałe, piękne, zachwycające! Szeroko otwartymi oczami wodziła po ścianach i chłonęła obrazy. Chodziła wzdłuż ścian podziwiając freski, na dłużej zatrzymała się przy największym z nich. Patrzyła na scenę zawarcia przymierza z Istotą z Mgieł jak przeczytała na stojącej niżej tablicy. Rozpoznała Eberka, łatwo domyśliła się, który z stojących przy kręgu to Aramill, pozostałym namalowanym mężczyznom też przyporządkowała imiona i nazwiska.
Patrząc na obraz zdała sobie z czegoś sprawę. Już pamiętała gdzie widziała podobne dzieła – to dom druida przyozdobiony był malunkami bardzo przypominającymi te znajdujące się w grobowcu.

Potem rzuciła okiem jeszcze raz na tablicę, czytając dokładnie cały tekst. Jej oczy przesuwające się linijka po linijce nagle znieruchomiały i otworzyły się szerzej ze strachu. Zadrżała. I były bynajmniej do tego trzy powody. Po pierwsze zdała sobie sprawę, że miejsce, z którego wróciła z Mago kilkanaście godzin temu, to straszne, obrzydliwe miejsce, w którym w nocy walczyli o życie, to najprawdopodobniej Cmentarzysko Mgieł, o którym tu mowa. Po drugie była teraz niemal pewna, że ten mały kawałek szkiełka, który znalazła na polanie był Klejnotem. Po trzecie, aby odbudować przymierze z Istotą i odegnać Trójcę potrzeba zebrać wszystkie bransolety. A jedna z nich znajduje się w rękach Amry…
Znali teraz zadanie jakie przed nimi stoi. Zdobyć wszystkie bransolety. Strażniczką Białej została Astearia, w grobowcu znajdowała się najprawdopodobniej jeszcze jedna – należąca do Cade’a. Fioletową ma burmistrz, o ile nikt jeszcze mu jej nie odebrał. Amra ma na pewno jedną należącą do Aramilla. Z kolejną uciekli mag i Dagnal. Zagadką pozostawało miejsce, w którym znajduje się ostatnia. Nawet ta wiedza tak mało znaczyła w obliczu czekającego ich zadania. Znaleźli jedną odpowiedź, lecz na jej miejscu natychmiast pojawiło się kilkanaście nowych pytań. A przede wszystkim nie zdawali sobie sprawy z ogromu grożącej im katastrofy.

Odwróciła się na pięcie w stronę niebianina. Już nie było jej do śmiechu kiedy na niego patrzyła.
- Mówiłeś, że spotkałeś się kiedyś z Trójcą, i że to potężne istoty. Jak potężne? Jak wyglądają? Czy mogą przybrać postać człowieka?
- Mogą przybrać postać człowieka, elfa. Kogokolwiek. Właśnie dlatego są tak groźne i niebezpieczne. Ale w tym świętym miejscu nie chcę o nich mówić. Niech ciemność nie ma dostępu do mego serca.
Wiedziała, że to koniec rozmowy. Ostatnie słowa mężczyzny jeszcze bardziej ją przygnębiły. Nie miała ochoty nawet zaglądać do sarkofagu ze szczątkami Nicosa. Z ulgą przyjęła propozycję Arii o powrocie. Miała dosyć tego miejsca, a jednocześnie wiedziała, że na zewnątrz wcale nie będzie lepiej.

Aeth 11-08-2009 19:35

Zdumienie Rishy Cordii było niebywałe.
Gdyby nie fakt, iż naszło ją w samym środku dopiero rozpoczynającej się walki, z pewnością dałaby mu o wiele większy wyraz aniżeli samo szerokie rozwarcie oczu i uniesienie brwi pod sam nieboskłon. Na usta cisnął jej się jakiś komentarz, jakieś słowa, jakiś słyszalny wszem i wobec dowód na to ogromne niedowierzanie - szlag, byłaby skłonna powiedzieć cokolwiek! Zamiast tego, zamiast trafnej uwagi i ciętego odzewu, tropicielka spotkała się jednak z kompletną pustką, z całkowitą nicością, z nieprzeniknioną niemocą. Rishę Cordię po prostu zatkało.
I jej samej wierzyć się nie chciało...
Choć nie było na to czasu, tropicielka dla upewnienia się powtórzyła sobie w głowie zaistniałą sytuację, i ku jeszcze większemu zdumieniu musiała przyjąć z pewnik fakt, iż półelfka była chyba ślepa, głucha i nie wiadomo, co jeszcze...
Bo jak można było nie usłyszeć wszak skierowanego do niej, głośnego "hej!"? I jak dało się potem nie zauważyć, że leciała w jej stronę buteleczka? I na koniec - jak można jej było nie złapać? Risha słów nie miała, by opisać obecny stan swojego osłupienia. Bo tak wielkiego to chyba jeszcze nie przeżywała...
A teraz flakonik leżał sobie w trawie, a dzieweczka mało co nie straciła ręki. I tym razem tropicielka nawet w myślach nie skomentowała już nic tylko dlatego, że takiej głupoty zwyczajnie komentować jej się nie chciało. Siły chciała zachować na coś innego. Coś, co przy okazji uspokoi stargane kretynizmem nerwy. Coś, co wymagało pomocy ze strony błyszczących w świetle słońca kling...

Bo nic tak duszy nie uspokaja, jak odrobina dobrej muzyki.

Szybkie rzucenie okiem na prawo i lewo ujawniło, że póki nie dobiegła do nich partia z tyłu, powinny szybko zająć się tymi w półokręgu z przodu. Tropicielka, nie chcąc polegać na niewyrobionej półelfce, w pełni skupienia rzuciła się w przód i zamachnęła na pierwszego jaszczura po prawej. Nie miała zamiaru uśmiercać go od razu, jedynie pokaleczyć, by choć na moment wyeliminować go z walki i dać sobie chwilę na zrobienie tego samego pozostałym. Wiedziała, że kluczowa była teraz szybkość i precyzja, więc nawet nie zależało jej na sile. I przy odrobinie szczęścia może zdoła pokazać tej biednej duszyczce, jak się wywija mieczem, zanim znów stanie się jakaś krzywda...

Thanthien Deadwhite 12-08-2009 23:48

Błyskawica rozświetliła niebo nad Południowymi Dębami będąc znakiem burzy nad mieściną. Takim samym znakiem trwającej bitwy były fale ognia wyczarowane przez Babcię Danusię. Jej ognista kula poraziła wszystkich gnollich żołnierzy, dwugłowego giganta, a także Rosomaka i Serapha, który wciąż trzymał się za głowę i klęczał, gdy ogień mknął w jego stronę. Gdy płomienie opadły można było zobaczyć, że płomienie sporządziły wielkie szkody. Ettin był mocno poparzony, gnolle i rosomak spłonęli żywcem. Seraph leżał osmolony na dopalającej i gasnącej przez deszcz trawie i...krzyczał z bólu wciąż trzymając się głowy. Jak łatwo można było zauważyć, wojownika nie było łatwo zabić, jednak mimo to wyglądał na ciężko rannego, może nawet umierającego?

Może właśnie tak pomyślała Paladynka Sune, gdy postanowiła ruszyć mu na pomoc. Rdzewiacz, oraz gnolli wielkolud nie chcieli jej na to pozwolić. Okazało się jednak, że czasem zatrzymać Riviellę jest trudniej niż zrobić cokolwiek innego. Elfka bowiem była mocno zdeterminowana a jej wojenne wyszkolenie pokazało się teraz w pełnej krasie. Najpierw wręcz trochę prowokacyjnie odwróciła się do gnolla plecami. Po chwili usłyszała ryk i błyskawicznie się odwróciła. Gnoll zrobił dokładnie to co dziewczyna pomyślała, że zrobi. Zamachnął się potężnie zza głowy, co ona bardzo łatwa zbiła jakby oszczędnym ruchem tarczy i lekkim balansem ciała. Po chwili wykonała ręką i biodrem taki ruch, jakby miała zamiar ciąć na odlew, co gnoll zauważył i szybko odskoczył do tyłu. Rivielli dokładnie o to chodziło, dzięki drugiej nodze nagle zmieniła kierunek piruetu i ruszyła w kierunku Serapha, będąc już poza zasięgiem maczugi swego wroga. Na drodze stanął jej jednak stwór, który zdołał zniszczyć jej wcześniej pancerz i teraz miał chyba chrapkę na jej tarczę, a na to już nie zamierzała pozwolić. Wyskoczyła więc mocno do przodu wypychając pierś sprawiając, że czułki uderzyły ją w sukienkę i wykorzystując fakt iż potwór był niski przeskoczyła nad jego pyskiem i pomknęła dalej. Nie interesowało ją co się dzieje za nią, ona miała bowiem teraz inny cel. Uratować przyjaciela. Dopadła do niego w kilka sekund i podniosła. Na szczęście się nie opierał był tylko ranny i obolały. Jego skóra była poparzona, a zbroja i oręż nagrzany. Jednak on wciąż trzymał się za głowę, jakby miała mu eksplodować. Elfka była na szczęście silną dziewczyną toteż dźwiganie Serapha dość łatwo jej poszło, i już po chwili wojak był bezpieczny, a ona szukała nowych wrogów.

Tengir w tym czasie obserwował wszystko dokładnie. Najpierw zobaczył jak Ettin rycząc uderza swymi maczugami w Dazzaana. Krasnolud najpierw odskoczył w bok przed lecącą na jego głowę, nie zdołał jednak uniknąć drugiej broni, która w tym samym czasie mknęła ku niemu torem kołowym. Kapitanem zachwiało lekko po tym ciosie. Nikt nigdy nie mówił, że Ettin to jest łatwy przeciwnik. Samo to, że posiadał dwie głowy, świadczyło o jego większej podzielności uwagi, a także o tym, że niemal dosłownie „lewa ręka nie wiedziała co czyni prawa”. Niestety działały bardzo często bardzo zgranie. Przykładem był kolejny atak wyprowadzony przez Ettina. Dwie maczugi lecące z dwóch stron w krasnoluda na takiej wysokości, że ani to przeskoczyć, ani kucnąć pod nimi wydawałyby się przeszkodą nie do pokonania. Krasnoludzki wojak nie był jednak byle kim, co udowodnił po chwili. Najpierw skoczył w lewo i z całej siły odbił swym toporem jedną maczugę, dając sobie troszkę czasu po czym szybko odwrócił się robiąc zastawę. Cios ten był jednakże na tyle mocny, by zmiażdżyć krasnoluda, ten jednak dzięki odpowiedniej zastawie, padł co prawda na ziemię, lecz podniósł się błyskawicznie gotów do walki. Fakt, że kilka takich ciosów, nawet sparowanych mogło by go zabić, jednak myliłby się ten, kto pomyślałby, że on będzie się bronić. Nic z tych rzeczy. Stalowy But szybko podbiegł na odległość topora i zrobił z niego użytek. Krew olbrzyma trysnęła dwukrotnie, gdy topór najpierw uderzał w masywną nogę, a potem w pochylone akurat ramię stwora, który mocno się już chwiał.

- ARRRRGGGGGGGHHHHHH – ryknęły dwie głowy, na co Dazzaan jeszcze mocniejszym i głośniejszym wrzaskiem odpowiedział.
- STUL PYSK ORCZA GNIDO!

Zwarzywszy na to, że kapitan straży miejskiej jakoś radził sobie z rywalem, a innych wrogów niż Ettin nie miał, czarnoksięznik przeniósł wzrok na tych, którzy już chcieli pognać za jego ukochaną. Nie mógł na to pozwolić. Najpierw uderzenie Eldrith, trafiło w wielkiego gnolla, a zaraz potem drugie uderzenie śmiercionośnej mocy zabiło rdzewiacza. To była ta dobra wiadomość. Tą złą był gnoll, który trafiony przez Tengira i za nic sobie mając dwa cięcia niziołka, który był w jego pobliżu, zaszarżował na niego tocząc pianę z pyska i wydzierając się w niebogłosy. Człowiek nie zdołał odskoczyć na czas. Potężny cios spadł mu na rękę, powodując potworny ból i odrętwienie ręki. Mężczyzna miał i tak szczęście, że maczuga nie uderzyła go w głowę.

Babcia szybko ruszyła przez pole bitwy i wykrzyczała rozkazy do myśliwych, których strzały poza nielicznymi wyjątkami odbijała się od pancerza żuka. W większości przypadków ich wycofanie poszło łatwo i gładko, bowiem babcia nie myliła się twierdząc, że owad był wolniejszy od ludzi. Niestety jeden z Południowców nie dał rady uniknąć ogromnych żuwaczek. Charakterystyczny chrzęst łamanych kości i przeraźliwy wrzask bólu sprawił, że nawet tak doświadczona czarodziejka jak Aldana przelękła się nie na żarty. Nie zastanawiając się długo krzyknęła z mocą Splotu. Potężny huk uderzył w robala przesuwając go kilka metrów do tyłu. Stwór żył, jednak zachowywał się dziwnie, raz szedł do przodu, raz do tyłu. Wyglądało więc na to, że magia zdołała ogłuszyć potwora.

Trzask bicza poniósł się ponownie po okolicy i babcia poczuła jak skórzany rzemień zawiązuję się jej na gardle. Silne szarpnięcie i po chwili babcia wylądowała w błocie. Bolało i to bardzo, przez chwilę nie mogła oddychać ani pojąć co się właściwie stało. Po chwili zrozumiała. To gnolli nadzorca przewrócił ją swym biczem na ziemię, a teraz kolejnym uderzeniem w powietrze rozkazał żukowi atak. Serce podeszło babci do gardła gdy zobaczyła, że trochę klucząc, ale jednak w jej kierunku zbliżały się ogromnie wielkie żuwaczki.

- Zabijcie go! – krzyknął niziołek, który z niewiadomych przyczyn klęczał niedaleko, wskazując swym mieczem żuka. Myśliwi nie analizowali długo rozkazu. Stęknęły cięciwy i dwie strzały odbiły się od pancerza, a jedna wbijając się w głowę stwora na chwilkę go przystopowała. Babcia nagle zobaczyła koło siebie jakiegoś mężczyznę. Właśnie puścił strzałę, która wbiła się w głowę gnolla z biczem. Łuk spadł na ziemię, gdy człowiek pochylił się nad czarodziejką i łapiąc ją pod ramię krzyknął.

- Wszystko w porządku?!

Walka trwała. Czy wszystko było w porządku?

***

Asteria, Liadon i Carmellia odmówili krótką modlitwę do Kelemvora na prośbę Athelstana za Nicosa. Gdy już to zrobili postanowili ruszyć z powrotem do osady, by ustalić plan dalszego działania. Niebianin pocałował czarodziejkę w czoło i rzekł jak zwykle radosnym głosem.

- Jeszcze się zobaczymy. Na chwilę obecną nie mogę tutaj pozostać. Są bowiem pewne prawa, których łamać nie mogę. Będę Cię jednak obserwował. Jeśli zaś będziesz potrzebowała mojej pomocy – powiedział po czym urwał jednego swego włosa – to ściśnij to i pomyśl o mnie. Szanuj jednak ten dar, gdyż to, że Ci go daje nie znaczy, że tylko wtedy mnie ujrzysz. Gdy będę mógł, będę się pojawiał. Dzięki niemu jednak, będziesz mogła mnie wezwać, nawet gdy ja sam przybyć móc nie będę. Wszystko jasne? Dobrze – zakończył z uśmiechem, po czym każdego, nawet Liadona przytulił i jak za dotknięciem magicznej różdżki zniknął.

Trójka towarzyszy wyszła więc w milczeniu z grobowca Nicosa, zamykając uprzednio sarkofag i gasząc pochodnie. Gdy byli już w głównej izbie zobaczyli otwarte drzwi i gęsty deszcz, który padał na zewnątrz. Nie chcąc jednak spędzić w grobowcu kilku godzin, postanowili wyjść.

Od razu zrozumieli, że coś jest nie tak. Po pierwsze każdy z nich słyszał wrzaski, okrzyki paniki a także coś co mogło przypominać uderzanie młota o kowadło. Asteraria i Carmellia miały wrażenie, że cofają się w czasie, bowiem dokładnie to samo słyszały dwa wieczory wcześniej. Liadon zaś jako doświadczony wojownik nie miał wątpliwości co oznaczają te hałasy. Trwała walka. Południowe Dęby zostały zaatakowane.

Towarzysze już chcieli popędzić w dół wzgórza, żeby zobaczyć co się dzieje, gdyż drzewa zasłaniały im cały widok na miasteczko, gdy nagle za jednego z pomników ktoś wyszedł. Był gruby, odziany w ciemnoszary płaszcz, który był niemal czarny z ciemnozielonym kapturem. Jego broda była nie równo przystrzyżona, a brzydką twarz wykrzywiał grymas kpiny.


Po chwili, kilka metrów od niego jakby znikąd na pomnik jakiegoś Półudniowca wskoczyła kobieta. Była ubrana w szare, długie spodnie, a piersi miała przewiązane szarym materiałem. Była dość zgrabna, posiadała bardzo długie i rude włosy spięte w warkocz. Nie to jednak było najdziwniejsze. Wzrok bowiem na pewno przyciągał wijący się ogon oraz małe różki na głowie. Stała teraz na wąskim pomniku doskonale utrzymując przy tym równowagę.


- Nie przywykliście słuchać ostrzeżeń – rzekł z dziwną pogardą w głosie mężczyzna. – Ale i tak spróbuje. – przerwał na chwilę po czym spojrzał na swoją towarzyszkę i rzekł do niej.
- Jak myślisz Nika, będą tak samo głupi jak ta stara ropucha?
- Bez wątpienia panie – odpowiedziała służalczo dziewczyna wpatrując się jednak w Liadona i oblizując swą dłoń, co elfowi przywołało na myśl kocicę.
- I tak spróbuję – rzekł mężczyzna i skierował się do trójki towarzyszy. Jego mina była teraz surowa a głos władczy – Rzućcie broń kundle. A Ty suko – spojrzał na Arię – Odepnij tą branzoletę i odłóż na ziemie. I jak już to zrobicie to spierdalajcie stąd a żywo! Bo jak nie to zaboli...i to bardzo.

Na cmentarzu zrobiło się nagle cicho, zupełnie jakby umarli czekali w napięciu co się teraz wydarzy.

***

Risha wiedziała, że musi działać szybko. W kilka chwil dopadła do następnego jaszczura i już chciała ciąć go swym kukri, gdy nagle zauważyła rażące błędy w obronie łuskowatego. Wykorzystała to bez chwili wahania, najpierw uderzając swym krótszym ostrzem w broń swego rywala i następnie uderzyła w lukę w zastawie. Ostre jak brzytwa ostrza odcięło łapę od reszty ciała na wysokości ramienia. Krew buchnęła na trawę oraz na tropicielkę, a trup padł na ziemię. Dziewczyna obejrzała się na tą, która na początku tak dzielnie dawała sobie radę w walce z przeważającymi rywalami. Teraz nie szło jej już tak dobrze. Risha zdążyła akurat zobaczyć, jak półelfka pada przygwożdżona do ziemi przez jaszczura, który najwyraźniej chciał ją udusić. Wtem Risha kątem oka spostrzegła, że w jej kierunku pędzi inny jaszczur, który nagle szybkim skokiem chciał dopaść jej do gardła, zupełnie jak ten, który teraz dusił półelfkę. Risha jednak była szybsza i spokojniejsza. Zgrabnie uchyliła się przed łapami jaszczura i zrobiła krok do przodu zostawiając za sobą swój sejmitar. Jaszczuroczłek wpadł na niego całym impetem ciała, a dziewczyna tylko szarpnęła. Śmierć dla tej zimnokriwstej istoty przyszła szybko. Risha rozejrzała się i zauważyła, że reszta jej wrogów przybliżyła się nieco do niej, także ci, którzy dopiero dołączyli do potyczki, jednak nikt nie chce zaatakować. Na co więc czekały? Odpowiedź przyszła szybko. Nagle z tumu wypadł bardzo smukły jaszczur, który z niezwykła zwinnością robił młynki swym dwuostrzowym ostrzem.


Ruszył on w kierunku dziewczyny, wciąż machając swą bronią i nagłym wypadem w przód chciał sztychem przebić jej ramię. Ona jednak odbiła lekko w lewo i ostrze zdołało ją tylko musnąć bo jej skórzni, co w efekcie nie przyniosło żadnych skutków. Trzeba było czegoś więcej, by zranić Rishę Cordię.

abishai 13-08-2009 12:40

Ból nie był nowością dla czarnoksiężnika. Oswoił się z już z nim w dzieciństwie. Tak więc, uderzenie maczugi i promieniujący od rany ból, nie przyćmił myśli mężczyzny. Tengir na chłodno rozważył sytuację i uśmiechnął się...Ten szał był mu znajomy, ten szał widział czasem u półorków w Cytadeli Kruka. Szał barbarzyńcy...Szał dla barbarzyńcy, to jego siła i jego słabość.
Oczy Tengira rozbłysły na moment zielonym blaskiem, a rana jego powoli zaczęła się zasklepiać.
Tengir cofnął się o półtora metra by uniknąć ataków gnolla, podczas używania inwokacji. Czarnoksiężnik zdążył jeszcze krzyknąć.- Riv, trzymaj się z dala ode mnie! Pomóż krasnoludowi!
Po czym zaczął inkantować. - Mallue’s esch antor ghal.-
I nic się z pozoru nie stało...Poza tym, że pojawił się drugi Tengir, oprócz tego, który tkwił w postaci obronnej przed gnollem. Wrogiem barbarzyńskiego szału, jest bowiem czas. Czarnoksiężnik o tym wiedział, teleportując się kilka metrów dalej i pozostawiając po sobie iluzję. O ile jego plan wypali gnoll zmasakruje „iluzję Tengira” tracąc nie potrzebnie siły i czas. Czarnoksiężnik liczył w tym przypadku, na zaślepienie szałem gnolla, no i niski poziom inteligencji cechujący zazwyczaj barbarzyńców.
Liczył też na to, że paladynka posłucha jego głosu...Choć cios jaki otrzymał od gnolla, był mocny, to Riv mogłaby pomylić prawdziwego Tengira z iluzją, pakując się w niebezpieczeństwo. A tego czarnoksiężnik chciał uniknąć. Nie mógł się też oddalić zbytnio, gdyż liczył na to, że gnoll nadal będzie go gonił. Dlatego nie przemieścił się na maksymalny zasięg. Zaczął się więc berek, śmiertelnie niebezpieczny dla czarnoksiężnika.

Kerm 13-08-2009 20:20

Liadon z pewnym wysiłkiem opanował odruch odsunięcia się od Athelstana. Niebianin, nie niebianin... Gdzieś w podświadomości tkwiła niechęć, skierowana przeciwko obściskiwaniu przedstawicieli tej samej płci.
Śliczna niebianka, to co innego...
Nawet jeśli Athelstan coś wyczuł, to nie dał po sobie nic poznać. Zniknął, jakby nigdy go tu nie było.

- Możemy iść? - spytał Liadon. Zgoła retorycznie.

Zanim wyszli z komnaty Nicosa Liadon zgasił palące się tu pochodnie. Jeśli mieli tu kiedyś wrócić, to światło z pewnością by im się przydało, a nie mogli już liczyć na pomoc Athelstana w tak błahej sprawie.
W innych pewnie tak, tylko pozostawało pytanie, na czym ta pomoc będzie polegała. Na udzielaniu mądrych rad? Ostrzeganiu przed błędami? A może na wsparciu w walce?

Wystarczyło ponownie pokręcić kołowrotem, by wejście do komnaty Nicosa znów stało się niedostępne. Oczywiście nie kryło już żadnych sekretów, ale Liadon nie sądził, by Nicos był zadowolony z tłumu gości, odwiedzających jego grobowiec w celu podziwiania namalowanych na ścianach widoków. Każdy porządny człowiek zasługiwał na to, by jego kości spoczywały w spokoju.


- Ale ta pogoda się zmienia - skonstatował z lekkim uśmiechem Liadon. - Lubicie deszcz i burzę?

Nawet jeśli ktoś z nich nie lubił deszczu, to i tak nikt nie miał zamiaru siedzieć kilka godzin w grobowcu i czekać, aż przestanie padać. Co prawda trzeba się będzie potem dokładnie wysuszyć i zadbać o sprzęt, ale dla nikogo nie było to przecież pierwszyzną. Poszukiwacz przygód uciekający przed deszczem. Zabawny pomysł.


Nie trzeba było nawet oddalać się od mauzoleum by zorientować się, że w Dębach coś źle się dzieje.

- Znowu walczą? - w dłoniach Liadona pojawił się łuk. - Za długo bawiliśmy w mauzoleum...

Ruszył do przodu.
Było jasne, że dźwięki, jakie do nich docierają, nie oznaczają radosnej zabawy przy ognisku. Toczyła się walka, a sądząc po docierających odgłosach komuś przydałaby się pomoc.
Jednak oni chyba nie byli przewidziani jako odsiecz. Przynajmniej nie w tej chwili.

Można się było tego spodziewać - pomyślał Liadon, gdy na ich drodze stanął niechlujny grubas ze swą towarzyszką. - Sam nie potrafił tam wejść, to czekał, aż innym się uda...
Ponoć zakuci w stal rycerze mieli zwyczaj obrzucania się tego czy innego kalibru epitetami, by zdenerwować przeciwnika. I wykazać już przed walką swoją wyższość.
Widać grubas usiłował wziąć z nich przykład. Nieudolny osioł bez kultury.

- Nie mówiła ci mama, grubasku, że do kobiet nie należy się tak odzywać? - spytał Liadon. - I zabierz to zwierzątko, zanim kto mu przywiąże rybi pęcherz do ogonka...

Jeszcze gdy to mówił strzelił dwukrotnie w stronę Niki. A potem rzucił łuk, by z mieczem w dłoni zmierzyć się z ogoniastą kobietą.

Czy można było uniknąć starcia?
Liadon nie sądził, by Aria zechciała oddać bransoletę. Ani by tamci zechcieli sami zrezygnować. A zatem czekała ich walka. Grubas, może to ten mag, o którym mówiła Babcia, z pewnością był groźniejszy od jakiegoś stwora, sługi, sądząc z zachowania.
Zasada numer jeden... Najpierw rozprawić się z tym słabszym. Potem wrogów jest mniej.

Penny 18-08-2009 11:10

Gdy Athelstan po raz kolejny pocałował ją w czoło poczuła się trochę niepewnie. Skojarzyło się jej to z ojcem i ich ostatnim spotkaniem, które pamiętała jak przez mgłę. Schowała wręczony jej włos do sakiewki na pasku i uśmiechnęła się lekko do niebianina. Zabrała też resztę rzeczy z grobowca barda.

- Więc do zobaczenia - stwierdziła próbując nadać swojemu głosu beztroski ton.
Wraz z Liadonem i Carmellią ruszyła w stronę wyjścia i zewnętrznego świata. Spędzili w grobowcu kilka godzin, ale Astearii wydawało się, że minęły całe lata. A na dodatek świat na zewnątrz stał się szary i mokry. Aria umieściła bezcenny notatnik Nicosa pod swoją koszulą modląc się by padający deszcz nie zniszczył delikatnego papieru.

- Ale ta pogoda się zmienia - skonstatował z lekkim uśmiechem Liadon. - Lubicie deszcz i burzę?
- Uwielbiam burze - stwierdziła Aria wychodząc z grobowca na lejący się z nieba deszcz. - Ale jak siedzę w ciepłym domu i nie grozi mi przeziębienie.

Przeszli ledwie kilka metrów, gdy usłyszeli odgłosy walki. Aasimarka poczuła jak serce zamiera jej w piersi, po czym zaczyna bić niczym kopyta rozpędzonych koni. Czyżby gnolle zaatakowały ponownie?
Aria spojrzała na Liadona i zacisnęła usta w wąską kreskę.
- Gnolle robią się zuchwałe - stwierdziła, przyspieszając kroku i zrównując się z nim. - Szybko wró....

Kobieta przerwała w pół słowa, gdy na ich drodze stanął ten pokraczny grubas. Słysząc jego słowa ściągnęła gniewnie brwi. "Suka?! Jak śmiesz ty obleśny grubasie!" pomyślała czując, że do bólu zacisnęła pięści w wyrazie niemej wściekłości.

- Po moim trupie - syknęła w odpowiedzi na żądania mężczyzny.
Uniosła rękę i zainkantowała zaklęcie, a z jej palców spłynęło pięć pocisków, które ze świstem przecięły powietrze i pomknęły w stronę przeciwników.
- Aria, gryf! - wykrzyknął Liadon odrzucając swój łuk. Aasimarka z początku nie wiedziała, o co mu chodzi, ale po kilku sekundach niepewności zerknęła na swoją drugą rękę, w której trzymała brązową figurkę. Całkowicie o tym zapomniała!
Po raz pierwszy posługiwała się taką figurką, ale pamiętała co mówił jej o tym Canthanarion. Ustawiła gryfa na rozmiękłej ziemi i wymówiła słowa rozkazu. Brązowy gryf zaczął rosnąć i ożywać na jej oczach, by po chwili wyprostować potężne skrzydła. Aria wskazała ręką na ich przeciwników.
- Pomóż Liadonowi i Carmelli!

woltron 18-08-2009 23:20

Babcia otarła błoto z czoła i uspokoiła oddech.
- Tak, dzięki tobie wszystko jest w porządku - odpowiedziała na pytanie łowcy. - Ale następnym razem nie rzucaj łuku... - dodała chrypliwym głosem. Była zła. Zła, zmoknięta i obolała. "Dawniej bym uniknęła tego ciosu" pomyślała, ale szybko odgoniła tę myśl; nie było czasu na roztrząsanie tej kwestii teraz. Nie dopóki toczyła się walka.

Krótkie spojrzenie na żuka pozwoliło ocenić Babci sytuację. Gigantyczny potwór żył mimo czarów czarodziejki i wystających z chitynowego pancerza strzał. Owszem "krzyk" i celny strzał zatrzymały na chwilę potwora, jednak nikt z Południowców i najemników walczących z gnollami nie mógł powiedzieć na jak długo.

Babcia przez chwilę stała, po czym uśmiechnęła się szpetnie.
- Podnieś łuk i celuj w dwugłowa stwora- wydała rozkaz. Sama sięgnęła do torby i wyjęła zielone-czerwone kulki o średnicy trzech-czterech centymetrów, zwane Kwiatem Lodroka lub pod potoczną nazwą Śmierdziuchem, gdyż otwarte roztaczały potworny odór. Mało kto jednak wiedział, że był to także doskonały lek na parę chorób, a także owadzi afrodyzjak. Babcia rozgniotła delikatnie jeden z owoców, tak by sok nie prysł na ubranie, i rzuciła w stronę ogromnego żuka. Jego ogromne żuwaczki poruszyły się gwałtownie, jednak Babcia nie potrafiła powiedzieć, czy to z powodu Kwiatu Lodroka, czy też bestia przygotowywała się do kolejnej szarży. Pomimo to, rozgniotła resztę owoców i nicią, która służyła jej do szycia ran, wprawnym ruchem - jakby ćwiczonym przez wiele lat, a może i dziesięcioleci - przywiązała do groty strzały łowcy. W okolicy uniósł się ostry, duszący wręcz smród, który powodował u ludzi odruch wymiotny.

- Strzelaj w dwugłowego potwora! - krzyknęła do łowcy, który zdążył podnieść swoją broń i naciągnąć strzałę. Po kilku sekundach strzała pędziła - niosąc z sobą smród Śmierdziucha - w stronę Ettina. Babia jednak nie patrzyła się w tamtą stronę, a uważnie przyglądała się ogromnemu żukowi przygotowując się do rzucenia kolejnego "krzyku". Sztuczka z owocami była bowiem ryzykowna, a staruszka nie zamierzała jeszcze umierać... A przynajmniej nie z tak błahego i głupiego powodu jak jej własny błąd!

Thanthien Deadwhite 22-08-2009 16:10

Deszcz przybierał na sile, wiatr dął potężnie aż uginały się gałęzie drzew, a od grzmotów drżała ziemia. Ktoś mógłby pomyśleć, że sam Talos mści się na Południowych Dębach. Nie dość bowiem, że potężna burza, to jeszcze złowroga armia napadła na miasto i pewnie gdyby nie kilka postaci, ta spokojna osada już dawno upadła by pod naporem złych sił. Była jednak nadzieja.

Nadzieja w postaci śmiałków którzy ryzykując swe zdrowie i życie stanęli do walki. Nie było teraz ważne z jakich powodów tu przybyli, ważne było, że walczyli o Dęby, że chcieli podtrzymać filary wiążące tą społeczność, że nie pozwolili złu na kroczenie przez wioskę, między domostwami tylko zatrzymali ich. Zaatakowali bez litości, bez strachu. Tak przynajmniej kiedyś będą śpiewać minstrelowie...o ile będzie miał kto przekazać ową historię.

Były też osoby mieszkające w samej osadzie, które mężnie stanęły do walki. Niezłomny Kapitan Straży Miejskiej Dazzaan Stalowy But, Morvin który właśnie w tej chwili walczył o życie swoje i nie tylko, niziołek o imieniu Theofilius który wykrzykiwał rozkazy do innych walecznych mężczyzn, znanych jako myśliwi, którzy byli najwierniejszymi ludźmi Stalowego Buta. Nie tylko mężczyźni wśród Południowców byli gotowi oddać życie za innych, kobiety także miały twardy charakter. Maten bowiem dokładnie w tym momencie, gdy nad Południową Bramą błysnęła kolejna błyskawica, wykrzykiwała modlitwę do Pana Poranku by ratował ją i jej bliskich, by dał jej siły do walki. Inna zaś kobieta na ten przykład, biegła z łukiem w ręku, by pomóc swym przyjaciołom.

Byli też inni, tacy którzy nie byli uznawani Południowcami, ale albo mieszkali w miasteczku, albo w pobliżu. Traf też chciał, że każda z tych osób wiedziała co to znaczy walka o życie. Kosef z obnażonym mieczem, ukrywająca się za jednym z drzew w samym środku Dębów Amra, czy Nilven z furią w oczach. Oni także byli świadkami wydarzeń, które miały miejsce, co więcej każdy z nich odgrywał też mniejszą lub większą w nich rolę.

Kolejny grzmot przetoczył się nad osadą.

***

Nadzieja.

To między innymi nią kierowała się babcia nie polegając tym razem na Splocie, a na swej wiedzy. Wiedza była bowiem potężnym orężem, który odpowiednio zastosowany może przechylić szalę zwycięstwa w odpowiednim kierunku. Babcia Danusia, znana w niektórych kręgach jako Aldana wykorzystała swą wiedzę o roślinach, wiedząc o tym, co w bitwie jest naprawdę ważne. Wyeliminowanie wroga, niekoniecznie za pomocą siły. I to właśnie miała nadzieję uczynić. I z początku wyglądało, że jej się udało. Żuwaczki wielkiego robala zaczęły energicznie uderzać, a sam stwór uniósł się lekko w górę, co przypominało węszącego psa. Zgodnie z oczekiwaniami starej czarodziejki żuk ruszył w kierunku Ettina. Nie wzięła jednak pod uwagę jednej zmiennej. Dokładnie na trasie stwora leżał pewien niziołek...

Miłość.

Riviella zaś była kierowana przez inne uczucie, które jednak często szło w parze z nadzieją. Miłość. „Wierz w miłość, albowiem prawdziwe uczucie zwycięży wszystko. Dążąc do swego przeznaczenia słuchaj serca”. Tak brzmiał dogmat Ognistowłosej Pani i elfka miała zamiaru się go trzymać. Z ostrzem w dłoni ruszyła na znacznie większego od siebie przeciwnika. Ruszyła bowiem usłuchała prośby swego ukochanego, ruszyła by pomóc temu, kto wybawił ją od kłopotów. Ruszyła z okrzykiem na ustach. Zwinna i szybka natarła na Ettina. Stwór miał od niej dłuższe ramiona co wykorzystał próbując ją zatrzymać. Wielka maczuga opadła na ramię dziewczyny, a ta poczuła przeszywający ból i natychmiastowe odrętwienie w ręce. Była jednak paladynką. Nie mogła się poddać przez zwichnięte ramię. Wykorzystała siłę uderzenie, przeniosła ciężar na drugą nogę i wykonała prześliczny piruet. Szerszeń ukąsił bardzo dotkliwie. Idealny cios pod same żebra sprawił że krew oraz inne śmierdzące płyny buchnęły z otwartego brzucha. Ryk gigant i jego upadek na ziemię chwilę później. Taki był koniec Ettina, potwierdzony radosnym okrzykiem krasnoluda.

Inteligencja.

Może nie uczucie, ale cecha, którą w czasie walki przejawiał Tengir. Zimna kalkulacja często jest postrzegana jako coś złego. W czasie walki jednak była czymś jak najbardziej wskazanym. Był totalnym przeciwieństwem swego przeciwnika, który polegał na sile mięśni, totalnie lekceważąc sobie umysł. Czarnoksiężnik zaś wiedział, że umysł i intelekt jest potężniejszą bronią niż nawet największe muskuły. A on umiał ze swego rozumu korzystać. Wyciągnął swoje asy. Najpierw objawiło się to leczeniem jego ran. Uśmiechnięty kruk zrobił nagle zgrabny unik przed maczugą, co bardzo rozwścieczyło gnolla. Drugi cios nie chybił i człowiek padł na ziemię. Maczuga uniosła się ponownie i rozbiła głowę wciąż uśmiechniętego Tengira. Wściekły idiota jednak tego nie zauważył. Tak samo jak tego, że parę metrów dalej przygląda mu się sobowtór tego, którego on właśnie zabijał.

Odwaga.

Tą cechą zaś charakteryzował się krasnolud zwany Stalowym Butem. Nie bał nigdy o siebie, nigdy o siebie też nie dbał. Ważniejsze było to kim był. Był Kapitanem Straży Miejskiej, kimś kto miał ochraniać Południowe Dęby za wszelką cenę. I on to właśnie robił. Południowcy mu zaufali i w końcu przyjęli do siebie jak jednego z nich. Brodacz zawsze o tym pamiętał i na zawsze miał starać się spłacić dług zaufania, byli bowiem teraz jego przyjaciółmi. Zrobił to nie raz, nie dwa. Wszczepiał swą zaletę – odwagę - w mieszkańców, stanął sam do walki z trolem, teraz zaś był pierwszym, który na swej piersi zatrzymał natarcie gnolli i ich sprzymierzeńców. Odwaga i troska o przyjaciół. To nią się kierował, gdy zobaczył niziołka w potrzebie. Mały mężczyzna nie mógł się podnieść, a wielki robak zbliżał się w jego kierunku. W pewnym momencie żuwaczki już miały zacisnąć się na małym ciele, gdy nagle topór dzierżony przez krasnoludzkiego wojownika uderzyła w coś, co powinno być łbem stwora. Tym razem to jednak Beshaba spoglądała na wojaka. Deszcz oraz potężny pancerz żuka sprawił, że topór za miast wbić się w stwora, odbił się od niego i wyśliznął z rąk Kapitana. Potwór zaatakował i żuwaczki się zakleszczyły. Trzask pękających metalowych płyt oraz kości żeber zagłuszył tylko krzyk bólu Dazzaana.

***

Czas zatrzymał się na chwilę. Coś na skraju świadomości powiedziało Południowcom, że o to gdzieś pobliżu nich trwa jeszcze jakaś walka. Ich wzrok często wędrował w okolice wzgórza cmentarnego, choć nie wiedzieli co może się tam dziać i czemu właśnie tam. Dreszcze i ciarki były jednak nienaturalne, jakby sam kosiarz przyszedł na wzgórze gdzie leżą zabrani przez niego, by zabrać kolejne istoty. Na cmentarzu zrobiło się zimno i ciemno. Mrok chciał zapanować nie tylko jednak nad wzgórzem, ale nad całym miasteczkiem i już wyciągał swe czarne macki, by osiągnąć cel. Mrok zawsze jednak ma za wroga światłość. Tą światłością była trójka towarzyszy, napełniona siłą i postanowieniem, zarówno przez spotkanie jakiego doznali wcześniej, jak i przez wyznawane przez siebie wartości. Mrok i światło po raz kolejny ruszyły do boju, a wszystko było obserwowane przez stałych mieszańców tego wzgórza. W końcu coś się działo.

Czas ruszył.

Wszystko zaczął Liadon wystrzeliwując w diablicę dwa pociski z łuku. Błyskawiczna reakcja oraz niesamowita zręczność dziewczyny nie pozwoliły na choćby minimalne rany. Jak się bowiem okazało, strzały które normalnie zabiły by najtwardszego wojaka, dla niej nie były żadnym zagrożeniem. Co do zwinności i szybkości w poruszaniu, to dziewczyna wykazała się tym jednak prawdziwie dopiero po chwili. Kilkoma bardzo lekkimi i płynnymi ruchami znalazła się przy elfie i uderzyła mierząc swym łokciem w twarz wojownika. To było jednak za mało, łokieć trafił bowiem na tarczę. Zalśniło ostrze, a Nika nie miała zamiaru być na tyle blisko by go poczuć, to też robiąc kilka salt wycofała się do tyłu, nie dając nawet szans na ripostę. Wszystkie jej ruchy były niesamowicie szybkie i co się okazało bardzo przemyślane. Ledwo bowiem odskoczyła od wojownika, a w jego kierunku ruszył okropny stwór. Długi na dwanaście stóp, a wysoki na pięć, niezwykle szybko szarżował na elfa mimo masywnego ciała, grubej szarej skóry, która czasem dziwnie falowała jakby była płynna. Dziwny był też długi ogon, który bardziej przypominał mackę. Małe oczy i uszy zwierzęcia kontrastowały z ogromną naroślą rogową osadzoną w miejscu gdzie inne zwierzęta mają nos.


Liadon nie miał pojęcia skąd wziął się owy potwór, ale decyzję podjął błyskawicznie. Niemal w ostatniej chwili odskoczył w bok, a wielki stwór minął go i uderzył w mauzoleum. Runęła ściana i wszędzie pojawił się biały pył, co wskazywało na przerażającą wręcz siłę. Na zwierzaku jednak nie zrobiło to wrażenia, bo odwrócił się do wojownika gotów dalej walczyć.

Na pytanie, skąd się wziął stwór mogła by odpowiedzieć Carmellia. W czasie kiedy ona bowiem prosiła naturę, by ochroniła ją przed oparzeniami, widziała jak mag energicznie rusza rękoma i coś szepce nie zrażony tym, że szarżuje na niego gryf przyzwany przez Astearię.


Gryf nagle wzbił się w górę, a Carmellia zobaczyła czemu. Na jego drodze znikąd pojawił się ogromny i co gorsza rozpędzony już nosorożec. Widziała już takie zwierzęta, w nim było jednak coś innego, nienaturalnie obcego. Ta falując skóra oraz dziwna macka zamiast ogona tylko ją w tym utwierdziło. Zobaczyła jak zwierze szarżuje na Liadona i jak ten w ostatniej chwili odskakuje w bok. Gdyby ten róg go uderzył, pewnie byłoby z elfem źle. Trzeba było pomóc wojownikowi, jak najszybciej zabić nosorożca i dziewczyna o tym wiedziała. Już zrobiła krok w jego kierunku, gdy nagle poczuła ogromny ból. Ktoś ciął ją zdradzieckim ciosem po plecach. Miała szczęście. Krok i twardość jej skórzni uratowała jej życie. A i tak była ranna. Wściekłym wzrokiem spojrzała za siebie, a to co ujrzała zdziwiło ją. Jak widać nie tylko oni potrafili zaskakiwać.


Wielki, czarny szczur mający prawie tyle wzrostu co ona stał na dwóch łapach z zakrwawionym ostrzem i oblizywał je, wlepiając swe szczurze oczy w dziewczynę. Nie dość, że stał to jeszcze ubrany był w czarną pelerynę, a pod płaszczem miał kawałki skór i pancerzy poprzyszywane do czegoś, co miało spełniać chyba rolę pancerza.

Aria stała zaś sama, póki co jako jedyna nie zaatakowana bezpośrednio. Stała wpatrując się w maga, którego przed chwilą poraziła czterema pociskami czystej energii, a on zasłoniwszy się tylko peleryną uśmiechnął się groźnie do dziewczyny. Nie było widać grymasu bólu, nie było widać krwi. Pociski jakby zatrzymały się na jego pelerynie, czego dziewczyna przez chwilę nie rozumiała. W końcu jednak doszła do wniosku, że jego szata była magiczna i w jakiś sposób chroniła go przed magią. Trzeba było więc najpierw przebić osłonę, którą gruby czarodziej miał dzięki swej pelerynie. Bardzo się to nie podobało Arii, uśmiechnęła się jednak, gdy jej gryf dziobnął mężczyznę w ramię. Trysnęła krew, a mag odsunął się do tyłu. Już się nie uśmiechał. Był wściekły. Astearia musiała się teraz poważnie zastanowić co ma robić.

Pomóc Carmelli i Liadonowi, którzy mieli przy sobie przeciwników, czy może zaatakować maga, który był jak widać bardzo niebezpieczny?

Kerm 23-08-2009 12:03

Niezbyt dobrze się wszystko zaczęło...
Strzały chybiły, a łokciem nie dostał w twarz bardziej dzieki szczęściu, niż refleksowi.
I nawet jej nie oddał. I to nie dlatego, że kobiet bić nie należy... To przestało działać w chwili, gdy wymyślono równouprawnienie, a kobiety tłumnie zaczęły pchać się do (dawniej) czysto męskich zajęć.
Cholerna kotka była cholernie szybka. Zbyt szybka, jak na gust Liadona... Walka z nią przypominała prawie walkę z cieniem i trzeba było wymyślić specjalną taktykę... Na którą, jak się okazało, nie było czasu.
Szary stwór zmaterializował się nagle kilkanaście metrów od Liadona i sunął na niego w tempie dobrego rumaka.
Królestwo za konia - słowa wypowiedziane dawno temu przez kogoś, kogo nikt już nie pamiętał przemknęły przez głowę Liadona. Niestety, Wilwarin stał sobie spokojnie w stajni, nie mając pojęcia, że w tej właśnie chwili przydałby się Liadonowi. Nie mówiąc już o tym, że królestwa na wymianę Liadon również nie posiadał.
Nie było czasu na próżne żale.
Liadon skoczył w bok, a rogaty głaz o małych oczkach i niedużych uszach przemknął obok niego i pognał przed siebie, zatrzymując się parę kroków dalej na ścianie mauzoleum.
Złośliwa bestia nie okazała najmniejszego szacunku pięknej budowli, w dodatku nie raczyła utkwić koszmarnie wielkim rogiem w murze.
Ściana zatrzęsła się i runęła, co na stworze nie zrobiło żadnego wrażenia. Zaczął się obracać. Z pewnością nie po to, by iść na spacer...

Przez parę uderzeń serca Liadon miał czas, by przyjrzeć się swemu przeciwnikowi. Gruba skóra sugerowała odporność na uderzenia... Więc co? Oko?
Wskoczyć na grzbiet? Poszukać mniej odpornego fragmentu skóry? Idealne wyjście... pod warunkiem, że zwierzak zechce stać spokojnie i pozwoli się obmacać... A gdyby nie zechciał? Nawet jeśli Liadon zdołałby utrzymać się na grzbiecie, to nie wiadomo, dokąd nietypowy rumak zechciałby go zanieść...
Wskoczyć, zeskoczyć, a wściekły stwór niech pędzi...? To by było ciekawe... gdyby zechciało się sprawdzić, a na eksperymenty nie było czasu...
Sypnij mu pieprzem w oczy - dowcipna, acz nieco niepraktyczna myśl przespacerowała przez głowę Liadona. Gdyby tylko stwór zechciał poczekać, aż elf pobiegnie do gospody i wróci...
Można by zarzucić zwierzakowi coś na oczy... Na przykład płaszcz... Albo koc... gdyby tylko nosił ze sobą coś takiego. Jedyny kawałek materiału, jaki Liadon miał pod ręką to chusteczka do nosa. Mało praktyczna w tym momencie.

Nie miał czasu, by myśleć o innych uczestnikach tego starcia.
Miał na głowie niebezpiecznego stwora i równie niebezpieczną, nieco zbyt ruchliwą kocicę. I nie sądził, by dało się nakłonić stwora z rogiem na nosie do zaatakowania Niki.
Bierz ją! Dostaniesz smaczną marchewkę!
Szalenie dowcipne...
Ale chociaż z tępego pyska stwora nie emanowała inteligencja, to jednak trudno było się spodziewać, by nagle zechciał zmienić obiekt zainteresowań.


Bliskość mauzoleum nasunęła kolejną myśl.
Athelstan...
Do obściskiwania dziewuch pierwszy, a gdy był potrzebny, to go nie ma.


Czas na rozmyślania się skończył.
Zanim rogonos, jak go w myślach nazwał Liadon, obrócił się do końca, elf znalazł się tuż przy jego głowie. Bydlak, nawet jeśli był szybki, nie należał do najbardziej zwrotnych... Tak przynajmniej wyglądało. A istniała pewna szansa, by go spowolnić. W dodatku przy odrobinie szczęścia zwierzak znajdzie się między Liadonem a pewną mało sympatyczną, kotopodobną kobietą.

Jedno dobre uderzenie...
Na wysokości kolana, w miejsce, gdzie każdy normalny stwór miał ścięgno.
Gdyby to nie zadziałało, to by chyba musieli pokroić bydlaka w plasterki...


Ostrze, w którym nie raczył się odbić nawet zabłąkany promyk słońca zatoczyło krótki łuk. Trafiony zwierz wydał głuchy ryk, w którym wściekłość mieszała się z bólem. Skóra pękła, a krew... Liadon nie był bardem, by móc odpowiednimi słowami opisać ten efekt.
Stwór stracił równowagę. Zachwiał się i niemal przewrócił, prawie przygniatając Liadona do ściany.
Liadon uchylił się i zadał drugi cios.
Powtórny ryk pełen wściekłości przeszył powietrze, chociaż Liadon zdawał sobie sprawę z tego, że to uderzenie nie było tak owocne, jak pierwsze.
Zwierzak zaczął się obracać w jego stronę. I chociaż wyraźnie widać było, że porusza się jakby odrobinę mniej sprawnie, to wielki róg wyglądał tak samo groźnie...

woltron 23-08-2009 12:21

Sztuczka z zadziałała, ale nie tak jak wyobraziła to sobie staruszka. Owszem wielki żuk ruszył w stronę Ettina, który po chwili padł powalony przez elfkę, ale na jego drodze stanął ranny hobbit. Niziołek spróbował przenieść ciężar na ranną nogę, jednak ta wygięła się dziwnie i wojownik upadł.

- Nie!!! Theofiliusie!!! - wykrzyknął przerażony myśliwy stojący obok Babci, gdy dotarło do niego co za chwilę się stanie z - jak się można było domyśleć - jego przyjacielem. Mężczyzna naciągnął kolejną strzałę i wypuścił ją w stronę żuka. Strzał był celny, lecz cóż z tego skoro pocisk odbił się od chitynowego pancerza, jak od muru. Zdawało się, że nic nie uratuje niziołka przed straszliwą śmierci. Mogli tylko obserwować.

Błysk i huk. Kolejny piorun przeszył niebo nad miasteczkiem.

Jeden zakrwawiony Stalowy But, kapitan Straży Miejskiej Południowych Dębów, nie zamierzał stracić kolejnego podwładnego i przyjaciela. Przeklął szpetnie na czym świat stoi, po czym ruszył w stronę niziołka. Biegł szybko, zadziwiająco szybko jak na swoją rasę. Minął leżącego, który rękoma zasłonił twarz, jakby mogło to cokolwiek zmienić. Topór Dazzanna opadł z ogromną siłą i... odbił się od pancerza żuka niczym drewniana, ćwiczebna broń od metalowej kolczugi.
Wielkie żuwaczki pochwyciły krasnoluda w pół i zaczęły gnieść. Ich siła była ogromna: metalowe płyty pękały jakby zostały wykonane z delikatnego jedwabiu, a nie z ciężkiego metalu.

Dopiero krzyk krasnoluda przypomniał Babci, że toczy się walka, że to co obserwuje to nie przedstawienie, a rzeczywistość. Nie ona jedna z zapartym tchem przyglądała się przedziwnej scenie, nierealnej i nieprawdopodobnej; także myśliwi zapomnieli na chwilę gdzie są.

- Zabić ogromnego gnolla! Ja zajmę się żukiem! - wydała rozkaz myśliwym. Ci popatrzyli się po sobie niepewnie; chęć ratowania przyjaciół walczyła ze zdrowym rozsądkiem. W końcu jednak rozsądek zwyciężył, a może było to zaufanie? Tego Babcia nie wiedziała. Myśliwi jednak wycelowali swe łuki w ogarniętego bitewnym szałem gnolla.

W tym czasie Babcia, wyjęła kulkę sieraki, położyła na otwartej dłoni i uderzyła palcem, tak jakby strącała nachalnego owada. Kulka nabrała szybko prędkości. Początkowo świeciła się jedynie jaskrawym, niebieskim światłem, nie minęło jednak uderzenie serca gdy ogarnął ją czerwony ogień. Po chwili ogień konsumował żuka - wybuch dwa metry za nim, tak by czar nie objął Dazzaana lub niziołka. Babcia miała nadzieję, że tym razem czar okaże się skuteczny.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:44.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172