lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu DnD (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/)
-   -   [D&D +18] Limbo (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/9326-d-and-d-18-limbo.html)

Uzuu 06-04-2011 23:11


Wszystko na nic, każdy przeczytany fragment był tylko stratą czasu, bezowocne poszukiwania powoli męczyły Gabriela powodując nie tylko ból głowy ale i ogólne zmęczenie. Czuł że nie tylko powienien trochę odpocząć ale może spojrzeć na to wszystko z innej strony, może coś pominęli, może nie szukają tam gdzie powinni lub odpowiedź wydaje się tak oczywista i prosta że zwyczajnie jej nie zauważają. Wiedział doskonale że najlepsze oszustwa są tymi najprostszymi. I wtedy właśnie Malachit położył przed nimi mały dziennik. Niewielki notatnik jakie podróżni zabierają ze sobą by opisywać podróż oraz wszystkie ciekawostki jakie miały miejsce w czasie jej trwania. Wraz z trollem szybko przebrnęli przez pierwsze strony, podniecenie Gabriela powoli rosło gdy dotarli do stron opisujących dobrze znane im miejsca. Dyplomata na chwilę przerwał czytanie i przywołał do siebie swego towarzysza by miał baczenie na nich. Człowiek nigdy nie lubił szczęśliwych zbiegów okoliczności, wierzył silnie że każdy sam wykuwa swój los nawet jeśli oznacza to walkę z tym co przeznaczyli im bogowie. Ten dziennik był zbyt łatwo znaleziony, był zbyt dokładny i zbyt łatwo odkrywał tajemnice tego miejsca przed nimi, sekrety które on pogrzebał by głęboko i zabił każdego kto tylko znalazł by się zbyt blisko ich źródła. Syknął tylko do trolla.
- Przygotuj się na niespodzianki Malachit. - sam schował do torby tomy które wydawało mu się że jeszcze mu się przydadzą oraz założył płaszcz bardziej przydatny na takie okoliczności. Gdy wydawało mu się że jest już gotowy zaczął czytać strony zroszone krwią poległego starającego się przekazać im tą wiedzę za wszelką cenę. Wraz z ostatnim słowem wszystko nagle przyśpieszyło nie dając im już czasu na błędy czy zbędne decyzje, oto nadszedł czas by działać.


Nieumarli wydawało się czuli ich obecność i bezbłędnie parli do przodu by zakończyć żywot tych którzy ośmielili się złamać reguły gry. Gabriel uśmiechnął się tylko nieznacznie, nie był wojownikiem ale oto miał walczyć z istotami które przecież zdążył poznać tak dobrze, ich siłę oraz ich wszystkie słabe strony. Był pewny że troll sobie poradzi a on będzie mu tylko przeszkadzał więc jedyne co mógł zrobić to zniknąć z pola walki. Mężczyzna cicho wyszeptał słowo mocy, magia nie widoczna na początku zaczęła oblekać jego ciało, kolory ubioru poczęły się zmieniać, wszystko zaczęło się zlewać, wszystko wyglądało jak kolor drewna o które opierała się jego dłoń lub kamiennych płyt na których teraz pewnie stały jego stopy. Adrenalina powoli zaczynała przejmować nad nim kontrolę choć zawsze uczono go by zachował zimną krew, by nigdy emocje nie pozwoliły zawładnąć ciałem. Gabriel rzucił ostatnie spojrzenie trolowi po czym dodał tylko.
- Zobaczymy się na zewnątrz. - mrugnął porozumiewawczo i poczuł się jak za starych czasów gdy walka należała tylko do wojowników. Jego stopy odbiły się od posadzki po czym w jednej dłoni trzymając miecz a w drugiej dziennik rzucił się w przestrzeń której widma nie zdążyły jeszcze zagarnąć. Czuł nie wysłowioną ulgę gdy jego stopa zanurzała się w milczącym cieniu, gdy jego ciało wkraczało w domenę mroku i ułudy. Obejrzał się tylko jeszcze rzucając ostatnie spojrzenie wojowniczemu Malachitowi zanim i twarz Gabriela nie rozmyła się w mroku biblioteki.

Retarded_Hamster 11-04-2011 00:55

Praca w bibliotece pomimo tego, iż nie przynosiła żadnych efektów była dla trolla przyjemna. Książki były starymi dobrymi przyjaciółmi. Zawsze chętnie oferowały swe niezwykłe opowieści każdemu, który wiedział jak słuchać. Im nigdy nie brakowało czasu, z wyjątkiem tych magicznych były niezmienne i nigdy nie cofały tego co powiedziały. Były o wiele prostsze od myślących istot i jednocześnie ciągle nosiły na sobie piętno duszy i umysłu. Wszystko to sprawiało, że w ich otoczeniu Malachit zawsze był zachwycony i zawsze chciał pozostać jak najdłużej.

Jednakże teraz najważniejsza była praca. Pomimo tego, iż Dolcel zdawałoby się chętnie ofiarowałby im cały czas tego świata by mogli czytać oni nie byli w stanie takiego daru przyjąć. Na razie nic się nie zmieniło. Nadal znajdowali się w tajemniczym czarodziejskim świecie, o którym wiedzieli niewiele lub nawet zgoła nic. Nadal mogli zostać w każdej chwili rozdzieleni przez magiczne opary mgły, przed którą nie da się uciec. Nadal nie odnaleźli swoich pozostałych towarzyszy być może zagubionych, być może martwych, być może zaś tryumfujących rozwikłanie zagadki niesamowitego lasu. Ilość niewiadomych była ogromna zaś liczyć ledwie mogli tylko na siebie oraz może burmistrza przeciwko nim grały zaś nieznana magia i niepokonany przeciwnik – czas.

Na całe szczęście, a może właśnie wręcz przeciwnie do tajemniczej rozgrywki dołączył kolejny wielki gracz, sam los. On to właśnie sprawił, iż troll dostrzegł tajemniczą książeczkę wciśniętą pomiędzy większe siostry, zgniecioną niemalże pod naporem twardych opraw i tysięcy stron pergaminu. Pomimo, iż niepozorny, tomik okazał się niezwykle interesujący.

Dziennik podobnego do nich podróżnika opisywał arcyciekawe zagadnienia. Wspominał o regułach, nad którymi już wcześniej zastanawiał się Malachit. Jeżeli zapisane w nim słowa były prawdą znaleźli właśnie wskazówkę co do tego jak postępować w świecie mgły. Nie była ona ani jasna, ani obszerna jednakże wlała nieco nadziei w serce potwora. Niebezpieczeństwo związane z łamaniem zasad wcale nie wydawało mu się większe od niebezpieczeństwa przebywania w niezrozumiałym uniwersum przez nieokreślony bliżej czas. Ryzyko wydawało się rozsądne.

Krótko po tym jak skończyli czytać tekst komnata zadrżała i pojawiły się upiory. Troll w głowie ochrzcił ich strażnikami rzeczywistości przy okazji martwiąc się czy ich działania nie uszkodzą tak cennej biblioteki. Myśli te odpłynęły bardzo szybko, nastał czas walki. W starciu pierwszy ruch nie należał jednak do niego, choć i Malachitowi nie należy ujmować refleksu. Najszybciej zareagował Gabriel. Uciekając. Początkowo potwór wziął to za zdradę i zaryczał z wściekłości na całe gardło.

Jednakże jego ostatnie słowa, a także szelmowski uśmiech połączony z mrugnięciem podniosły nieco zielonoskórego giganta na duchu. Zdawało się, iż dyplomata jest przekonany o tym, iż wynik walki może być tylko jeden – zwycięstwo trolla. Nie pozostało mu więc nic innego jak chwycić w dłonie ogromny dwuręczny topór oparty o pobliski stół i gotować się do walki.

andramil 13-04-2011 18:33

Trochę ponad kwadrans po przybyciu do tego nieznanego badaczom miejsca uszu doszedł dziwny dźwięk. Jak gdyby uderzanie wielkich skrzydeł o powietrze. Z lekkim zdziwieniem, małą trwogą i przeogromną ciekawością rozejrzeli się po okolicy, co postronny obserwator mógłby uznać za się podejrzliwe szukanie zagrożenia. Profesor, będąc w gruncie rzeczy człowiekiem ostrożnym i zapobiegliwym, w pamięci przygotował potrzebne formuły zaklęć ochronnych. Oczy naukowca lekko rozszerzyły się gdy zobaczył co powoduje ten dźwięk. Otóż z lasu po drugiej stronie jeziora, wyłonił się podłużny smoczy pysk. Pokryty czymś przypominającym bagienne liany, z rzędem ostrych wystających kłów, rogami wyrastającymi z czaszki oraz świecącymi żółtymi ślepiami. Z mgły zaczęła wysuwać się reszta cielska gada, podłużny wężowaty kształt o potężnych błoniastych skrzydłach, które głuchymi łupnięciami unosiły smoczysko nad powierzchnią bajora. Zaś na grzbiecie stworzenia siedziała zakapturzona postać unosząc do góry drewnianą laskę. Ręką tego osobnika wyglądała jak gdyby była stworzona z tego samego materiału co kostur, zaś spod kaptura jegomościa jaśniało się niebieskie światło mające zastąpić błysk oka.


Smok powoli leciał w kierunku osłupiałych towarzyszy, zaś ze strony jego jeźdźca dobiegł dudniący, potężny głos.
- Kim jesteście i czego szukacie na moich bagnach wędrowcy! To miejsce nie utrzyma się już długo, po co tu przybyliście!
Profesor, pomimo całej dziwności tej sytuacji był wyjątkowo opanowany, do tego stopnia że jego spokój można by wręcz uznać za nieludzki. Jednak on po prostu nie dawał się ponieść emocjom, analizując całą tą sytuację chłodnym okiem naukowca
- Grzeczność wymaga by najpierw podać swoje miano, zanim zażąda się tego samego od innych. Jednak skoro sytuacja wymaga pośpiechu, to możesz nazywać mnie Profesorem. Trafiliśmy tutaj za pomocą nieznanej mi magii, na tyle silnej by zignorować działającą strefę antymagii
Osobnik na smoku zaśmiał się donośnym niematerialnym głosem który rozszedł się po lesie. - Tak więc mnie zwij nicością, bo niebawem istnieć przestanę, jak całe to miejsce. - mówiąc to zaśmiał się ponownie. - To nie magia, a dokładniej nie tylko. Ta mgła... od kiedy pamiętam zrzuca mi tu podróżnych, teraz to jednak bez znaczenia skoro to miejsca ma się rozpaść.
- Co masz na myśli mówiąc ,,rozpaść”? Czym w takim razie jest to miejsce, skoro jest tak niestabilne?
- To właśnie jest zagadka. Nie wiem co to za miejsce. Po prostu tu byłem, od kiedy pamiętam, ale jak tu trafiłem nie pamiętam. To miejsce było i jest, a teraz zniknie. Taka kolej rzeczy. A ja pewnie zniknę razem z nim.
Tym razem na ustach Profesora wykwitł uśmiech, choć trudno byłoby jego stan nazwać radością. Iskierki które zapłonęły w jego oczach mogły zwiastować tylko najgorsze
- Skąd zatem wiesz, czy znikniesz wraz z nim? Czyż to właśnie nie jest kwintesencja poznania, doświadczać nieznanego na własnej skórze?
-Skoro nie wiem skąd tu się wziąłem, znaczy, że sam jestem częścią tego miejsca. Gdy znika twój świat znikasz i ty.- odpowiedział krótko osobnik, a jego smok ziewnął prezentując rząd ostrych kłów.
- Niezależnie czy jesteś częścią tego miejsca, czy po prostu kolejnym z podróżników którzy trafili tu przez mgłę, a który zwyczajnie stracił pamięć, a może tylko wytworem naszych umysłów... doceń to, co cię spotyka, ponieważ kto wie co stanie się z tobą, gdy to wszystko zniknie? Kto wie, jaka prawda odsłoni się przed Tobą? Powiedz nam jednak jedną rzecz... mówiłeś, że trafili tutaj inni... co się z nimi stało?
-Niektórych znowu zabrała mgła, innych pochłonęło bagno a innych...- mężczyzna poklepał gada po głowie a ten kłapnął potężnymi szczękami. - Sam się domyśl. Gdy, jeszcze to miejsce się nie rozpadało nie byłem tak przyjazny dla wędrowców.
- Cóż więc sprawiło, że twoje nastawienie tak się zmieniło? Czyżby to był lęk przed nieznanym? A może myślisz, że dzięki nam i tobie uda się stąd wydostać unikając losu, który zdawałby się być ci pisany?
-Może to i nadzieja, że uda mi się wydostać...- powiedział zamyślony - albo po prostu dopadła mnie starość i już mnie to nie bawi. Kiedyś po prostu broniłem tego miejsca, teraz skoro się rozpada to po cóż go bronić?
- Na sto tysięcy zgniłych podgrzybków! Świat nam se tu woli, a my będziemy gaworzyć no temat jego przeobrażenia? Jako motyl, rozwinął skrzydła, tok i on przestaje bić intruzów. Cieszyć se z tego nom Profesorze. Lepiej kombinować nom jak stąd czmychnąć. Nu widzi mi se umrzać z dala od Matyczki Prowdziwej Ziymi. - rzekł krasnolud - już krasnolud - spluwając obficie śliną w bagno. - Czy te moczory se nu kończą? Czy tu jako zamknieto sfera? I skąd wiecie, że pewnikiem se rozpodnie? A przy okazji, Graffen jesto - pominął pełne przedstawienie się co by czasu na nie nie tracić.
- Nigdy nie widziałem końca tych bagien, ale jest tu i wiele sekretów wartych odkrycia. Niektórzy wędrowcy zapewne odnaleźli wyjście, bowiem nigdy nie odnalazłem ich ciał. Skąd wiadomo że ten świat się rozpada krasnoludzie? Spójrz na to miejsce, powoli wszystko przeradza się we mgłe. - powiedziawszy to wskazał krajobraz dookoła, który wyglądał niczym rozmyty. - Kiedyś to miejsce wyglądało inaczej, była tu tylko normalna mgła, gdy stąpało się po drzewach miało się pewność że to je ma się pod nogami.
- A może, mgło nas z powrotem zbierze? Może nie ma se czego bac?
- Tego nie można być pewnym, mgła pojawia się kiedy chce, zapewne też zabiera wędrowców kiedy gdzie chce.- odparła postać na smoku
- Niestety nie pozostaje nom nic innego niż czekoć. Do zobaczenio po tamtej stronie życia. - odrzekł krasnolud i rozsiadł sie wygodnie na ziemi zaczynając swą medytację.
- W takim razie poczekajmy aż i nas pochłonie mgła - odpowiedział Profesor, a jego głos zamiast wyrażać rezygnację lub strach drżał z podekscytowania - doskonałą obserwację można przeprowadzić tylko i wyłącznie osobiście...
Postać na smoku wydała dźwięk podobny do przyjacielskiego śmiechu i poderwała gadzinę do lotu.- W takim razie, do zobaczenia drodzy panowie. - po tych słowach tajemniczy mag odfrunął w stronę swego lasu.

Kata 04-05-2011 13:09

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Bv6k342Kpwk[/MEDIA]

Brzytwa przywarła subtelnie, ale stanowczo do gardła półdemona gdy córka pomroku złączyła się z nim w uścisku śmierci. Opięta czarną skórą rękawicy dłoń mrocznej elfki zacisnęła się na podbródku mężczyzny silnie trzymając, a spod kaptura błysnęły czerwone, jarzące się w cieniu oczy. Tym razem biły jednak wyuczonym przez lata chłodem. Przez chwilę ciało skrzydlatego zachwiało się niczym w uścisku modliszki. Znieruchomiał, a elfka przez materiał swojego kombinezonu poczuła w oddechach jego strach. Mimo że nie była typową suką z podmroku, szaleńczo bijące serce niedoszłej ofiary ją podniecało, a odbieranie życia stało się w pewien sposób nawykiem. Była drobna i delikatna, ale miała w dłoniach argumenty wystarczające by traktować ją poważnie. Kolejnym źródłem przyjemności było poskramianie mężczyzn, a i tej on jej dostarczył nie stawiając oporu i poddając się niczym marionetka.
Powoli dłoń półdemona uniosła się by dotknąć palcem niewidzialnego ostrza, upewniając się że tam jest, całkowicie materialne. Jakby dla przypomnienia w odpowiedzi przywarło ono mocniej do szyi, balansując na granicy delikatności materiału którym osłoniła to miejsce matka natura. Elfka nie była brutalna. Była pewna swego i stanowczo brała to czego chciała, a spokój który wyczuwał w napastniczce nie pomagał doszukać się ratunku.

- No proszę nie dość że ktoś tu przybył, to jest to jeszcze kobieta, chyba to mój szczęśliwy dzień. – rzekł półdemon, a ku zdziwieniu Lairiel jego oddech zaczął się uspokajać i głos zmienił ton na wesoły. Rozczarował ją tą zmianą, gdyż elfce nie sprawiało przyjemności odbieranie życia komuś komu na nim nie zależy. – Powód? Cóż, czy to że jeśli mnie zabijesz, to ugrzęźniesz tu na…hymmm.. – skrzydlaty zamyślił się na chwilę. – Przy dużej dozie szczęścia na jakieś sto lat, to wystarczający powód?

On także czuł na swoich plecach jej kobiecą sylwetkę, jej szybki ale opanowany oddech. Dopiero po chwili o nozdrza uderzył go nieco zwietrzały, słodkawy zapach jej egzotycznych perfum. Wtedy też do uszu dotarł miękki szept, a słowa utkane były w ostrym jak igła języku demonów.
- Albo Twój ostatni dzień. Nie jestem, ani wybawieniem, ani nadzieją na lepsze jutro. Równie dobrze mogę być twoim najgorszym koszmarem. Nie interesuje mnie także twoja ocena sytuacji, a taką marną gadkę możesz sobie wsadzić w dupę. Mów konkretnie co wiesz i czemu niby nie miałabym poradzić sobie bez Ciebie, ah... i nie przełykaj śliny zbyt gwałtownie bo może się to skończyć tragicznie – kończąc elfka zachichotała cicho jakby bawiła ją sytuacja w jakiej znalazł się mężczyzna.

On najwyraźniej zdawał sobie sprawę z realności groźby, bo nim odpowiedział przełknął ślinę bardzo ostrożnie.

- Metal na szyi nie zawsze skłania do wyjawienia wszelkich tajemnic.

-Chyba nie masz wyboru... - odmruknęła krótko jego tajemnicza femme fatale.

Półdemon ponownie przełknął ślinę. Bał się jak diabli, a to tylko ją nakręcało.

- Ale w tym wypadku działa... I nie kłopocz się tym językiem, nie jestem demonem... w pełni. – Kontynuował mężczyzna, a klatka piersiowa wydęła mu się gdy nabrał ciężko powietrza w płuca. - Odpowiedź jest prosta. Jestem Ci potrzebny a ty mi, gdyż to miejsce można opuszczać tylko parami. Spełniwszy wcześniej jeszcze kilka wymagań. A muszę Cię ostrzec że rzadko kiedy kogoś tu sprowadza, a ja znam to miejsce jak własną kieszeń. Więc może cofnij trochę ostrze i porozmawiajmy w bardziej cywilizowany sposób?

- A może opuszczę to miejsce w parze z twoim zimnym trupem? - odparła spokojnie drowka i mruknęła pod nosem. - Skąd niby o tym wszystkim wiesz?

- Wiem to z praktyki, przybyłem tu z moją panią. - mówiąc lekko poruszył nogą sprawiając że łańcuch zabrzęczał cicho.- Wtedy jednak byliśmy pochopni i nie znaliśmy warunków, ja miałem szczęście, kara spadła na nią. Potem zacząłem czytać książki z biblioteki w rezydencji i zrozumiałem na czym polegają rytuały, niestety nie miałem już partnerki. Sto lat to odpowiednio długo by przestudiować dokładnie wszystkie księgi. - wytłumaczył oddychając powoli, i starając się prawie w ogóle nie poruszać szyją na ostrzu.

-Wolę mówić każdą inna mową niż uniwersalna, nie cierpię jej. – odparła elfka głośniej, a jej oddech rozbijał się ciepło o jego ucho. – A więc starasz się mnie przekonać bym próbowała grać w twoją gierkę i ewentualnie skończyć jak tamta tak? Przy okazji, miałeś całkiem niezłe wino - zachichotała pod nosem na chwile dając przez nieuwagę troszkę więcej luzu przy ostrzu, zaraz jednak się poprawiła aby się nie rozzuchwalił. - I kim jest ten człowiek w masce?

Drowkę coś zaciekawiło, na chwilkę jej palce przesunęły się z podbródka mężczyzny po jego twarzy i zaczęły delikatnie badać jego głowę. Z początku mogło się wydawać że głaszcze go po włosach, lecz już po chwili cofnęła dłoń nie znajdując na jego głowie tego czego szukała. Lubiła noże, lubiła bliski kontakt z ofiarą gdy mogła karmić się jej emocjami nim wszystkie ucichną.
Mężczyzna przez chwilę był zdziwiony jej zachowaniem, ale gdy zrozumiał co kobieta robi, uśmiechnął się lekko.

- Nie znajdziesz rogów. Mam za to szczątkowy ogon. - odetchnął trochę głębiej i odpowiadał dalej. - Mężczyzna w masce, to strażnik wyjścia. To przez niego tkwię tu tyle czasu, jest on czymś w rodzaju ducha tej rezydencji. I to właśnie w jego gierce się znalazłaś gdy tu trafiłaś. - przełknął ślinę i postanowił coś sprawdzić.- Ponawiam prośbę o odsunięcie sztyletu. - powiedział mową mrocznych elfów jednocześnie rozpraszając całe skupienie jakim wykazywała się napastniczka.

-Skąd... Skąd znasz ten język?! - zapytała zaskoczona, otwierając szerzej oczy. Ostrza nie cofnęła, ale mężczyzna mógł poczuć że się waha. Zawsze traktowała poważniej każdego kto umiał posłużyć się mową jej rasy.

- Myślisz że kto inny jak nie drow mógł trzymać jako sługę kogoś z demoniczną krwią płynąca w żyłach? Moja Pani była mroczną elfką.- wyjaśnił uprzejmym tonem. Widać też było że trochę się uspokoił.

- Na przykład jakiś pomiot otchłani… - urwała na chwilę - W takim razie najwyraźniej nie masz zbyt wiele szczęścia, wiedz jednak że ja nie dam się tak łatwo pozbawić życia... Jak miała na imię Twoja pani? - Kobieta cofnęła nieco ostrze od szyi mężczyzny. Nie zabrała go jednak zupełnie, tylko teraz jakby w zamyśleniu luźno i lekko głaskała nim po jego gardle, w górę i w dół.

- Nie wiem. - odpowiedział krótko- Wiązała mnie z nią umowa do której podpisania zmusiła mnie podstępem. Gdybym poznał jej imię umowa zostałaby zerwana. Nazywałem ja po prostu Panią. - wytłumaczył szybko, aby ostrze nie zaczęło przyciskać się znowu do jego szyi.

Demon podpisujący umowy i trzymający się ich to było słabe kłamstwo, albo on rzeczywiście nie miał w sobie za wiele z demona.

- Tu, te imiona i tak mają niewielkie znacznie... - Lairiel starannie cofnęła ostrze i ostrożnie odeszła od jego pleców. Pozostawiła broń w ręku i zatrzymała się, drugą dłoń opierając na biodrze. Stała tak w drobnej odległości patrząc się ciągle w jego stronę, a wzrok miała ostry i skupiony. Mężczyzna odwrócił się powoli przecierając szyję ręką, a jego zdrowe oko badało każdy cal opiętego kombinezonem ciała.

- Tak od razu lepiej...-mruknął i jeszcze raz potarł skórę do której przed chwila dociskało się ostrze. - To może teraz ty powiesz mi coś o sobie? Skąd tu przybyłaś? Jak dawno weszłaś w mgłę?- z jego ust zaczęły wylewać się niecierpliwe pytania, lecz wciąż posługiwał się płynnie ojczysta mową elfki. Ona zaś tylko pokręciła przecząco głową dodając spokojnym głosem.


- To tak nie działa, nic Ci nie powiem - przez chwilę jeszcze jej czerwone oczy znad maski czujnie go obserwowały, lecz potem na twarzy pojawił się drobny grymas irytacji. - Nie wiem ile czasu byłeś tu sam, ale nie wlepiaj tak we mnie swojego wygłodniałego wzroku

Jakby w komentarzu elfka wydała z siebie krótki, rozbawiony pomruk. Bawił ją fakt że osoba której przed chwilą groziła śmiercią teraz rozbiera ją wzrokiem. Mężczyźni z powierzchni zachowywali się czasem całkiem inaczej od jej mrocznych braci. Schowała ostrze sztyletu przy biodrze, zachowując jednak jeszcze dłoń na jego rękojeści. Nie powinna była pozwolić mu przeżyć, ale zaryzykowała uznając że w zasadzie mogłaby go najpierw wykorzystać. Skrzydlaty zupełnie nie przejął się komentarzem długouchej na temat wgapiania się i dalej lustrował jej ciało wzrokiem.

- Sto lat, tyle jestem w tym miejscu. Jednak nie jest to adekwatne do normalnego upływu czasu. W tej mgle panują inne zasady...- stwierdził a jego twarz przybrała ponury wyraz.
Ta mina prawie zasługiwała na litość i współczucie… prawie gdyż nie miał co łudzić się na ten dar z jej strony. Zdjęła kaptur i maskę z twarzy, ujawniając swoje oblicze z satysfakcją. Długie, śnieżne włosy rozlały się po jej ramionach na czarnej tafli stroju, a jej oczy skupiły się na jego wzroku.

- A więc która z nas wedle Ciebie jest piękniejsza? - zapytała miękko, ale stanowczo choć jego odpowiedź miała dla niej niewielkie znaczenie. Mimo że zdawała się być rozluźniona to wciąż była to tylko gra, gra dla niego. Czuła się jednak nieco niezręcznie co podkreślały zmieniające się w rytmach oddechów wypukłości jej kombinezonu. Lairiel eksperymentowała. Im dłużej była poza podmrokiem tym więcej zasad łamała aby zapoznać się z wynikającymi z nich możliwościami. Myśli elfki zaczęły krążyć już w pobliżu tematu róż z tego ogrodu...a mężczyzna zaśmiał się głośno i wesoło.

- Moja droga nieznajoma, nienawidzę swej Pani z całego serca, a miałbym uważać ją za piękną? Nienawiść potrafi zmienić obraz nieodwracalnie. Oczywiście, że Ciebie uważam ze piękniejszą.- powiedział spokojnym naturalnym tonem i spojrzał w niebo. - Czas nagli, trzeba podlać kwiaty.- stwierdzając to odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę gdzie rosły róże, rzucając przez ramię. - Chodź ze mną, pokaże Ci jeden z kluczy do wolności tego miejsca.

Czy była to próba, czy zaufanie z jego strony? Czy może najzwyklejsza głupota? Nie wiedziała.

- W takim razie nie miałam zbyt wielkiej konkurencji...

Ruszyła za mężczyzną nieśmiało wyciągając palec w jego stronę by coś wtrącić i tak też zrobiła.

- Mm.. chyba możemy mieć mały problem... bo róże... - zagryzła wargę czując na skórze swoją winę i podbiegła tak by iść zaraz przy nieznajomym.

- Tak?- Zwrócił się do niej jednooki.- Widziałaś je już? Musze przyznać że są piękne, nie sądzisz?- zapytał z wesołym uśmiechem nic nie podejrzewając.

- Tak, są... znaczy były..mm.. zawsze były ee... - uszka elfki nieco opadły, a jej twarz nabrała niezręcznego, spiętego wyrazu gdy sprostowała. - Nawet jeśli przepadły... - zatrzymała się przyglądając reakcji mężczyzny zupełnie niczym mała dziewczynka której udowodniono winę. Wtedy on zatrzymał się w pół kroku i spojrzał podejrzliwie.

- Co masz na myśli mówiąc przepadły? - w jego głosie dało się wyczuć delikatną, idealnie skrytą nutkę gniewu. Złości która tylko czekała by wydostać się zza bariery spokojnego tonu i uśmiechniętej twarzy.
Lairiel szybko doszła do niego z niezręcznym uśmiechem pocierając dłoń o dłoń. Gdy już stanęła tuż obok położyła ręce na jego ramionach jakby chciała ostudzić nadchodzącą złość lekko masując je i mówiąc dalej.

- No bo ja... myślałam.. że coś tam ukrywasz... - elfka opuściła lekko głowę, nadal patrząc na twarz mężczyzny, zupełnie jak uczennica która zaraz miała dostać po głowie linijką. Chwile potem skrzywiła się z delikatnym wymuszonym uśmiechem.

Skrzydlaty zacisnął dłoń na uchwycie metalowej konewki, a jego palce zgniotły stal bez najmniejszego oporu. Spojrzał wprost na nią srogo, a kolor jego oka zaczynał powoli się zmieniać. Co rusz błyskało fioletowym blaskiem, a dookoła źrenicy pojawiały się jakieś runy, jednak znikały zbyt szybko by mogła im się dokładnie przyjrzeć. Dopiero teraz Lairiel poczuła że może być w niebezpieczeństwie i zabawa musiała ustąpić ostrożności.

- Mów... co.. zrobiłaś z różą...- wysyczał głosem który nie miał w sobie ani kropli uprzejmości i radości. Był to niemal gardłowy bulgot, jak gdyby przemawiał do niej z samej głębi piekła.

Elfka spojrzała w bok i wyszczerzyła niezręcznie ząbki, a jej dłonie które wcześniej masowały jego ramiona powoli ześlizgnęły się z nich jak po martwej skale. Dziewczyna ponownie spojrzała w wpatrujące się w nią oko mężczyzny i odgięła się zgrabnie w tył, szybko wyskakując na ręce. Zrobiła kilka akrobatycznych obrotów i zatrzymała się nieco dalej od niego, unosząc twarz. Gdy ich spojrzenia znów się spotkały dostrzegł tylko jak szybko zdjęła i założyła ponownie swój magiczny pierścionek, znikając. Jej życie było wieczną ucieczką, lub pogonią. Tym razem uciekała. Wykonała sus w bok i podeszła ostrożnie do jednego z żywopłotów obserwując co zrobi nieznajomy.
Był wściekły, spojrzał na pobliskie stare drzewo, a ono stanęło w fioletowych płomieniach obracając się w proch w kilka sekund, co dziwne płomienie nie podpaliły niczego poza drzewem, i zniknęły wraz ze śmiercią rośliny. Mężczyzna uderzył rękawicą w ziemię, wbijając naręczny pazur głęboko w grunt. Wrzasnął głośno coś niezrozumiale, i poderwawszy się na nogi ruszył pędem w stronę donicy z czerwonymi kwiatami, które wczoraj zniszczyła elfka.
Drowka podążyła za nim, i po krótkiej chwili oboje znaleźli się na placyku, który stał się cmentarzem róż. Demon, kiedy tylko to zobaczył, ponownie ryknął głośno ze złości, po czym zaczął chodzić po całym placu jak gdyby nie wiedział co zrobić. Uderzał silnie w drzewa i ławki, co chwile krzyczał. Trwało to dobrych kilka minut nim się uspokoił i opadł na kolana przy zniszczonych kwiatach. Dyszał ciężko, i mruknął tylko.

- Wiem że tu jesteś elfko, możesz się już pokazać. Jestem spokojny...

Półdemon był dość niebezpieczny dla otoczenia i zapewne elfka poderżnęłaby mu gardło dla własnego bezpieczeństwa w momencie gdy uklęknął, gdyby nie fakt że bała się ryzykować. Nie po tym przedstawieniu jakie jej zapewnił w momencie swojej furii.

- Nie.. – odezwał się jej głos gdzieś z okolicy.

- I tak będziesz w końcu musiała.- oznajmił głośno i wskazał zniszczone kwiaty. - Trzeba zasadzić nowe, i poczekać aż wyrosną, a to specjalne róże. Trzeba o nie dbać z niezwykłą czułością. - mężczyzna wstał i rzucił ironicznie. - Gratuluje, zagwarantowałaś sobie miesięczne wakacje w tej rezydencji. Szczęśliwa?

- A muszę je spędzać z Tobą czy są też inni specjalni goście? - Zaśmiała się krótko i gorzko, kpiąc po czym dodała z wyrzutem - Poza tym to Twoja wina.

- Moja wina!? - krzyknął - Ty je zniszczyłaś!

- Bo sprawiałeś wrażenie że coś tam ukrywasz.

- I to powód by niszczyć jedyną zdrową rzecz w tym ogrodzie?- prychnął. - Widać że ta dziwna mgła niczego Ci jeszcze nie nauczyła.

- Spójrz po sobie. Tak długi pobyt tutaj trochę się odbił na Twoim zdrowiu. Przez sto latek nie pomyślałeś że gdy już ktoś tu przyjdzie może uszkodzić twoje kochane róże i że trzeba by choćby zostawić karteczkę.. mmm.. “Nie deptać trawników”? - rzekła równie rozgniewana i w zasadzie zaczęła kierować się powoli w stronę rezydencji. Udowadnianie sobie nawzajem winy nie miało żadnego sensu, gdyż nie przywróciłoby kwiatów do ich dawnej świetności.

- Mówiłem że to specjalne róże. Jedyny materiał jakim można je chronić to szkło, inaczej nie wyrosną takie jak powinny. Myślisz że po co przykryłem je kloszem? - mówił mężczyzna do otoczenia jako takiego.- Jest jeden plus tej sytuacji. Będziesz miała cały miesiąc by nauczyć się tańczyć. - powiedział jednooki szukając czegoś w kieszeni płaszcza.

- Chyba kpisz! - rzuciła za siebie odchodząc szybciej w stronę rezydencji gdzie miała zamiar sprawdzić jeszcze dwoje drzwi i podmyszkować coś do jedzenia. Lairiel nie wyobrażała sobie siebie tańczącej z jakimś mężczyzną, tylko po to by zyskać szansę ucieczki. Ktoś taki jak on nie miał prawa nawet jej czegoś takiego sugerować sprawiając że wewnątrz drowka kipiała złością.
On zaś wzruszył tylko ramionami i krzyknął jeszcze.

- Wieczorem oczekuje Cię w salonie. Pokaże Ci resztę kluczy. Staraj się już niczego nie niszczyć. - po tych słowach począł napełniać donice świeżą glebą i tym akcentem rozeszli się, bez rozlewu krwi.


Z każdym krokiem rósł niepokój. Lairiel traciła kontrolę nad sytuacją i obawiała się tego co ją czeka. Minęła znajome sobie drzwi wejściowe rezydencji i zamknęła je za sobą na stalową zasuwę. Wiedziała że półdemon i tak dostanie się do środka, jednak chciała go po prostu trochę wkurzyć. Odwróciła się otwierając jedne z niezbadanych jeszcze drzwi, które jak się okazało prowadziły ku wyższemu piętru. Schody skierowały ją na korytarz z którego kilkoro drzwi otwierało przejścia do poszczególnych pomieszczeń. Jedne z nich było otwarte, a gdy zajrzała tam odkryła łazienkę z cudowną, starą lecz zadbaną wanną, pełnią perfum i olejków. Wzrok elfki obiegł wszystkie kosmetyki szybko i zachłannie, lecz urwał się zaraz bo czas naglił nieuchronnie. Odwróciła się i wyszła. Musiała sprawdzić jeszcze dokąd prowadzi reszta z drzwi. Gdy zbadała następny pokój okazał się on sypialnią, bez wątpienia przywłaszczoną przez półdemona. Jego ubrania były rozrzucone po pokoju bez ładu i składu, w szafie wisiało kilka płaszczy, a pod oknem leżała reszta łańcucha który kiedyś przykuwał go do jego pani. Lairiel uniosła tylko brew przyglądając się temu bałaganowi przez chwilę i zastanawiając jak można było żyć przez sto lat w taki sposób. Wyszła, zostawiając to wszystko za sobą. Ostatnie pomieszczenie było ogromną biblioteką której półki sięgały aż do sufitu, a całe pomieszczenie zajmowało chyba połowę drugiego piętra. I choć był to prawdziwy raj dla moli książkowych, to Lairiel nie była jednym z nich. Po długiej drodze jaką przeszła najbardziej kusił jeden z pokoi. Muskając palcem ścianę elfka szukała wytłumaczenia które pomogłoby wyciszyć obawy. Skrzydlaty był dotychczas jedyną istotą którą tu poznała i choć stwarzał pozory załamanego nerwowo, to zbytnio jej potrzebował by mógł sobie pozwolić na jej stratę. Wątpiła w to by rzeczywiście mógł zrobić jej świadomie krzywdę. Nie chciała jednak dłużej o tym myśleć, wiedziała że z każdą chwilą oddala się od swojej szansy by wziąć porządną kąpiel, być może ostatnią w tej irracjonalnej rzeczywistości.

Kata 04-05-2011 13:11


Weszła do środka ostrożnie zamykając za sobą drzwi i wyciągając sztylet który położyła przy posążku, na brzegu kamiennej, zdobionej wanny. Miał się przydać gdyby jej rozkosz przerwała czyjaś niezapowiedziana wizyta.

Przez chwilę elfka popadła w zadumę przyglądając się całej tej bogatej konstrukcji. Przekręciła mały drewniany kołowrót, a do wanny zaczęła po rynience lać się czysta woda. W powietrzu pojawiły się obłoki pary, na co dziewczyna nieco się zmieszała, podejrzliwie patrząc na efekt swoich działań. W jaki sposób w tej ruderze miała zachować się system ogrzewania wody? Rzadko kiedy można było oglądać takie luksusy, w większości przypadków ciepłą wodę lało się wiadrami. Bogacze i władcy mogli jednak pozwolić sobie na zażywanie kąpieli wygodniej, dzięki ogrzewaniu wody piecem, bądź magią. Lairiel zaryzykowała, na chwilkę dotykając strumienia wody palcem. Powąchała dłoń, ale wszystko wydawało się w porządku. Znalazła bez trudu drugi kołowrotek, tym razem od zimnej wody, a to był jeszcze większy luksus. W końcu zamyślona nad miejscem w które trafiła zanurzyła dłoń w wypełniającej wannę wodzie, z uśmiechem na ustach dostosowując jej temperaturę do własnego widzi mi się.

Lubiła wygodę, może aż za bardzo bo mogło to doprowadzić ją kiedyś do zguby. Nie czując jednak jarzma matki-kapłanki lubiła się zapominać. Uniosła się i znalazła dłonią rzemienie wiążące jej ciasny kostium. Już po chwili zza czarnego pancerza zaczęło wyłaniać się delikatne kobiece ciało. Niczym motyl który dopiero co mógł rozłożyć skrzydła, Lairiel pozwoliła opaść na podłogę zbroi z pajęczej skóry. Tak często miała ją na sobie że uczucie nagości nabierało dla niej dodatkowego znaczenia. Spojrzała po sobie, pocierając nieśmiało ramiona by zaraz zerknąć przez ramię czy drzwi na pewno są zamknięte. Bzdurą było to że drowki nie odczuwają strachu, one umiały jednak z nim żyć nie poddając mu się lecz trzymając na smyczy.

Cała łazienka zdążyła zaparować niczym sauna. Dopiero gdy wanna była względnie pełna popielata elfka zakręciła dopływ wody i zdjęła z siebie śnieżnobiały biustonosz udekorowany wdzięcznym haftem, a zaraz potem też dół bielizny. Lairiel lubiła bardzo biel, bo kontrastowała dobrze z kolorem jej skóry. Niestety nie mogła pozwolić sobie na nic więcej poza tym co ukrywał jej czarny kostium, bo choć biel była piękna to nie pomagała ukryć się przed wzrokiem.
Usiadła na brzegu wanny, czując jak skórę muska jej para wodna i pochyliła się przebierając w olejkach. Było ich tyle że ciężko było wybrać z którym z nich wziąć kąpiel, do tego większość z nich była dla niej egzotyczna. Perfumy z powierzchni były w podmroku równie cenne co te wydarte z ich mrocznego miasta na światło dnia. Kilka z nich „pożyczyła” wrzucając do plecaka i wychodząc z założenia że nim nadarzy się kolejna okazja może minąć wiele dni. Do kąpieli tym razem dziwnym zbiegiem okoliczności w ręce wpadł jej olejek o zapachu róż i jeszcze czegoś, czego elfka nie znała. Był on tak relaksujący że Lairiel bez oporów, a tylko z drobnym westchnieniem rozkoszy zanurzyła się w ciepłej wodzie. Przymrużyła oczy odpływając myślami i cicho pomrukując. Tak przyjemnej kąpieli nie miała od co najmniej roku, choć czas zdawał się zakłamywać.
Ciało zrobiło się ciężkie, prawie niezdolne do jakiegokolwiek ruchu, elfie uszy wystawały za linie wanny a oczy same się zamykały. Na myśl znów przyszedł jej półdemon. Wydał się jej taki naiwny i niedojrzały. Znad tafli wody uniosła się w obłokach pary długa noga elfki opierając o kamienny posążek. Brakowało jej nieco zajmowanej pozycji, bo okazało się że mimo wszystko choć nie była kapłanką, a każdy chciał ją tylko wykorzystać to w podmroku wciąż posiadała nazwisko. Do’viir. Czy na powierzchni czekają ją takie same problemy jakie nękały nędzarki z niższej strefy Guallidurth? Na górze jest nikim, a w zasadzie nawet niechcianym zagrożeniem. Oczy drowki otworzyły się wodząc za myślą po ścianie. Z drugiej strony dalej jest istotą wyższą, dalej jest też specjalistką i może mogłaby założyć swoją gildię w jakimś mieście…
Myśli rozwiały się tak szybko jak przyszły pozostawiając za sobą niknący ślad. Lairiel wiedziała że nie chce wracać do domu. Zamiast tego wymarzyła sobie życie w luksusach krain światła. Chciała czerpać z życia wszystko, nie dając innym nic. Niespodziewanie uświadomiła sobie że początkowa chęć poznawania świata zamieniła się na pragnienie władzy i bogactwa. Czuła się niespełniona.
Przetarła dłonią gładki kamień z którego zrobiono oparcie wanny by go rozgrzać i oparła tam policzek. Zastanawiając się czy da radę się stąd wydostać wspomniała te kilka osób które spotkała „we mgle”. Co jeśli oni już odzyskali wolność? Drobny dreszczyk przeszedł jej ciało. Część mogła też zginąć. Krasnoluda nie byłoby jej szkoda, wątpliwe byłoby to iż dałby sobą manipulować, za to mógł być niechcianą przeszkodą. Skryba miał jakiś sekret który trzeba było poznać nim objawi się on w niechcianym momencie. Przed oczami pokazał się jej kolejny mężczyzna, Profesora warto było zachować. Jaki mógłby być prywatnie? Myśli elfki skotłowały się z zaniedbaną potrzebą fizycznej bliskości, a dłoń głaskała delikatnie ramię. Zapomniała w jednej chwili o Profesorze, wspominając swoich niewolników z podmroku.

Zmarkotniała, gdyż dobrze wiedziała że porzuciła swoich mężczyzn odchodząc z miasta. Została sama jak palec i…
Wtedy przypomniało jej się spojrzenie Gabriela, wzrok który mówił jej że wpadła temu mężczyźnie w oko. Rozbawiło ją to, bo dziwne wydało jej się iż człowiek mógłby pragnąć kobiety jej rasy. Z perspektywy elfki człowiek był na samym dole piramidy hierarchii, był kimś kto nie miał do niej praw. A jaka mogła być perspektywa Gabriela? Mógł uznać ją za nieatrakcyjną, dziwaczną z powodu różnic jakie między nimi były, obawiać się jej co akurat byłoby słuszne. Gorąca atmosfera kąpieli zdała się robić jeszcze cieplejsza, a powietrze jeszcze cięższe. Tego Lairiel się nie spodziewała, jej myśli niegrzecznie krążyły wokół poznanego mężczyzny i przyłapała się na tym że zaczęła inaczej na niego patrzeć. Jakim mógłby być kochankiem? Nigdy nie spała z człowiekiem, nigdy nie była z żadnym tak blisko. Podczas ostatniej ich rozmowy nawiązał się jakiś kontakt i chociaż zachowywał się dziwnie to nie mogła temu zaprzeczyć. Czy był dla niej atrakcyjny? Przez chwile Lairiel zaśmiała się z samego powodu że o tym myśli, zaraz jednak wróciła do słodkich rozmyślań. Dłoń bawiła się kreśląc runy na tafli powoli stygnącej wody. Nie wiedziała czy Gabriel był w jej typie, ale narastała chęć by to sprawdzić. Czy dałby się zmanipulować? A może mógłby pomóc jej odnaleźć się na powierzchni? Przydałby się jej przewodnik który nauczy jej życia w tym świecie. Niespodziewanie jednak miał nadejść kres jej lenistwa.


Mokrą skórę Lairiel smagnęło zimne powietrze, aż przeszedł po niej dreszcz. Para unosząca się jeszcze w pokoju zawirowała jakby poruszona wiatrem i musnęła jej stopy dzieląc się swoim chłodem. Elfka schowała je pod taflę wody i uniosła się rozglądając zaniepokojona. Po podłodze pełzł niezidentyfikowany czarny dym okrążając wannę kilka razy by oddalić się w kierunku rogu pokoju. Minął on także jej nagie ramiona i prześlizgnął się po włosach zostawiając za sobą nieprzyjemne uczucie chłodu. Poruszał się bezszelestnie formując powoli w humanoidalną postać wysoką na dwa metry. Najpierw ukazały się dłonie, potem czerwony płaszcz falujący lekko jakby za sprawą magii. Strój istoty sięgał samej ziemi, przysłaniając stopy, o ile te w ogóle istniały. Dłonie nie były skryte pod szatą, za to odznaczały się czernią tak głęboką i czystą jakiej elfka jeszcze nigdy nie widziała. Były najprawdziwszą definicja mroku. Dla Laitiel czas nagle zwolnił, a serce silnie biło w piersi. Wpadła po uszy, choć miała jeszcze szansę, a tkwiła ona w fakcie iż upiór nie śpieszył się z rzuceniem się do jej delikatnego gardła. Dlatego właśnie uczono ją by nie poddawać się wygodom, by nie dała się zaskoczyć w trudnej sytuacji. Ostatnimi czasy jej samodyscyplina gdzieś umknęła. Może lubiła ryzyko, a może po prostu było jej wszystko jedno.
Dym uformował w końcu i ludzką twarz, oblicze mężczyzny o krótkich, nastroszonych włosach w przedziwnej białej masce. Wyglądała ona niczym maska operowa, połączona białymi, aksamitnymi chustami które falowały dookoła głowy upiora.


Postać stała nieruchomo, a materiał jej szaty delikatnie tańczył jakby tknięty lekkim wiaterkiem. Uwagę istoty przykuły buteleczki z olejkami które elfka zużyła do kąpieli i wskazała je palcem z wyjątkową gracją i taktem. Zdawać się mogło że nie wykonuje żadnych, nawet najdrobniejszych zbędnych ruchów. Nie minęła sekunda, a fiolka napełniła się na nowo olejkiem niczym tknięta magiczną różdżką. Zawiesił swoje chłodne spojrzenie na kobiecie, wyraźnie czegoś oczekując. Nie wiedziała czego.

Wstała powoli w wannie, nie wykonując żadnych gwałtownych ruchów i utrzymując cały czas kontakt wzrokowy. Bała się spuścić go z oka choćby na moment i choć wyglądała na opanowana to była raczej niczym wulkan który szykował się do wybuchu. Nie przejmowała się w tej chwili swoją nagością. Powoli niczym skradający się kot, wyciągnęła nogę wychodząc z wanny. Uwolnione kropelki wody spływały z jej włosów i ramion, zakreślając łuki na jej kobiecej sylwetce. W panującej dookoła ciszy usłyszała jak część rozbija się o podłogę, jak przełyka własną ślinę w podenerwowaniu. Wzrokiem przez moment uciekła w bok, na porzucony przy posążku sztylet na który powoli i subtelnie nasuwała dłoń. Wydęła lekko usta szykując się do upustu swojej złości, a z jej oczu dało się wyczytać rosnącą irytację. Stopy jeszcze mokre nie trzymały się najlepiej podłogi gdy ostrze okręciło się w dłoni, a ta zacisnęła się na rękojeści wyjątkowo mocno. Serce biło jej szybko, a czerwone oczy śledziły każdy najdrobniejszy ruch z niepokojem. Drugą z dłoni sięgnęła powoli acz stanowczo po jeden z flakonów olejków. Wtedy nagle na twarzy pojawił się groźny grymas złości zapowiadając koniec podchodów.

- Spieprzaj z mojej łazienki upiorze ! – Krzyknęła, kciukiem odkorkowując olejek i ciskając nim prosto w oczy istoty. Idąc za ciosem popędziła natychmiast by zatopić ostrze w jego piersi. Niestety, zawartość flakoniku zamiast rozlać się na twarzy nieznanego mężczyzny po prostu przeniknęła przez nią, rozbijając się o ścianę łaźni. Lairiel prawie wywróciła się gdy wbity w ducha sztylet także przeszedł jakby jej zamach wykonany był w powietrze. Spojrzał w jej oczy, a ona w tym samym czasie w jego, wzrok upiora zdawał się wwiercać w głąb jej myśli by wydrzeć je wszystkie bez litości. Mężczyzna usunął się w bok, tak że sztylet nie tkwił już w jego ciele. Najwyraźniej nie chciał z nią walczyć, ale i ona nie miała szansy zrobić mu krzywdy. Irytująca niemoc zmuszała elfkę do zmiany zamiarów i zaakceptowania przewagi obcego. Wtedy upiór znów ją zaskoczył, skłaniając się przed nią pełen gracji i perfekcji. W tej samej chwili poczuła jak na jej ramiona opada aksamitny materiał. Czarna peleryna okryła jej nagość dodatkowo zupełnie ją dezorientując. Pewne było jedynie to iż duch miał wielką moc i najwyraźniej nie chciał jej krzywdy. Pstryknął on palcami, a rozlany na ścianie olejek zniknął. Pusty flakon napełnił się na nowo prawie w tej samej chwili. Mężczyzna cofnął się dwa kroki i ponownie spojrzał w ten sam sposób jakby wyczekiwał jej słów. Zdawało się że nie mogła wygrać tej walki. Zrobiła dwa kroczki w tył, sprawnie okręcając ostrze w dłoni tak by zwrócone zostało tyłem do upiora.

- Czego ode mnie chcesz i kim jesteś? – Zamrugała niespokojnie rzęsami, spod których jarzyły się jej czerwone oczy. Chociaż przypominała nieco zaszczute zwierze, jej wzrok wciąż tętnił siłą i determinacją.

Upiór patrzył się w milczeniu, by nagle rozwiać się w nicość. Nim złapała kolejny oddech pojawił się zaraz przed nią, pochylony tak by jego twarz znajdowała się na wysokości twarzy Lairiel. Wpatrywał się swymi czarnymi ślepiami z bliska w jej oczy, a elfka już rozważała próbę ucieczki gdy nagle jego usta poruszyły się niepewnie. Wyglądało to tak jakby po wiekach milczenia pragnęły wypowiedzieć pierwsze słowo.

- Sługa… - powiedział starannie, jakby z niepewnością, a głos miał jednocześnie delikatny i silny.

Co to mogło znaczyć? Że jest sługą tego domu? Że chce być jej sługą? A może to tylko jakiś podstęp? Elfka uniosła brew zaskoczona postępem sytuacji, przesunęła jeszcze dłonią po swojej talii badając materiał którym okrył jej skórę.

- Jakie jest twoje zadanie? Jeśli chcesz mi usługiwać to wiedz że jestem wybredna i nie biorę byle kogo. – Rzekła ciągle mierząc go wzrokiem, ale uspokoiła się, pozwalając sobie nawet nieco zakpić z ducha.
Istota ponownie skłoniła się wypowiadające te same słowa, następnie wskazała palcem wodę rozchlapaną po podłodze łazienki, a ta zniknęła pozostawiając czystą, suchą podłogę. Sługa wrócił do obserwowania elfki z wyczekiwaniem i pewną dozą ciekawości.
Lairiel była ciekawa możliwości tej istoty, która najwyraźniej chciała jej usługiwać. Nagle do głowy przyszedł jej pomysł, aż zmrużyła oczy, po czym rzekła oschle.

- Jeśli chcesz mi się na coś przydać przynieś mi na tacy serce tego skrzydlatego mężczyzny zamieszkującego ten dom. – drowka aż uśmiechnęła się pod nosem, zapierając o ścianę i podwijając nogę.

Upiór pokręcił na to głową przecząco, po czym wskazał na elfkę palcem i skłonił się pełen gracji. Gdy się wyprostował wskazał w kierunku ogrodu i skłonił się ku ścianie. Pokazał dwa palce, powtarzając znów słowo.

- Sługa…

Wyglądało na to że nie będzie miała za wiele pożytku z tego ducha, który miał problemy z wypowiedzeniem nawet prostego zdania. Zirytowało to elfkę, która liczyła na coś więcej.

- W takim razie zaprowadzisz mnie do piwnic. – Powiedziała równie chłodnym głosem i zdjęła z siebie okrycie którym nakrył ją upiór. Podniosła swoją bieliznę i co jakiś czas lustrując istotę mroku wzrokiem, zaczęła się ubierać.

- I nigdy więcej nie nachodź mnie podczas kąpieli. – Lairiel wciąż sprawdzała na ile może sobie pozwolić, nie mogąc zaufać tej istocie. Ubierając się obserwowała jak porządkuje on łazienkę przywracając ją do stanu w jakim ją zastała. Gdy elfka skończyła się ubierać niespodziewanie duch spróbował pochwycić ją na ręce, ale nie udało mu się gdyż ta zwinnie uskoczyła i krzyknęła.

- Co robisz?! Powiedziałam zaprowadzisz, a nie zaniesiesz!

Upiór przechylił tylko lekko głowę jak by nad czymś myślał, po czym skłonił się przed elfką i wyminął ją. Otworzył jej drzwi i pozwolił przejść, prowadząc dalej przez dom. Lairiel już zeszła po schodach, zatrzymując się z duchem w korytarzu gdy drzwi domostwa otworzyły się, wpuszczając do środka zapach ziemi oraz brudnego półdemona. Spojrzał on na elfkę i ducha.

- Widzę że już poznałaś naszego… kamerdynera. – rzekł skrzydlaty gdy Lairiel właśnie zdała sobie sprawę z tego że zamknęła przecież drzwi, a on wszedł jakby nigdy nic.

- Jak otworzyłeś drzwi? – rzekła z dozą irytacji krzyżując ręce i spoglądając na obu mężczyzn, o ile ducha także można było do nich zaliczać.

Skrzydlaty zaś wskazał upiora.

- On to zrobił. Nie da się zamknąć tego domu bez zgody obojga władców tego osobnika. A teraz Ty i ja jesteśmy jego władcami. – mówiąc to nie ukrywał uśmiechu, natomiast duch nie wtrącał się w rozmowę.

- Dość tego, sługo pokaż mi co kryje piwnica. – Syknęła zła. Miała serdecznie dość obu z nich. Gdy upiór skierował się w stronę schodów do piwnicy półdemon rzucił za siebie.

- W piwnicy jednych drzwi nie może otworzyć, więc nie karz go za to. Może przejść przez nie sam, lub otworzyć tak że nie będą prowadziły tam gdzie powinny. Nie ma odpowiedniego klucza.

Lairiel zamyśliła się chwilę pytając się w myślach czy jest w takim razie sens schodzić na dół. Wybrała inną drogę, zakładając swój pierścień, stając się niewidzialną i śledząc półdemona. Gdy tylko dostrzegł to duch, zniknął i pojawił się przed nią unosząc dłoń by palcem wskazać prawidłowy kierunek.

- Później, znikaj… - szepnęła cicho elfka patrząc jak duch posłusznie rozwiewa się w oparach czarnego dymu.

Skrzydlaty zdawał się przygotowywać do kąpieli. Zabrał ze swego pokoju czyste ubrania i zrzucił w łazience płaszcz. Nie widział śledzących jego ruchy oczu. Drzwi łazienki zamknęły się, a ona oparła się o ścianę przyglądając z lubieżnością jak mężczyzna odkrywa przed nią swoją sylwetkę. Nie przyszła tu w tym celu, ale fakt iż on jej nie widział delikatnie podniecał. Czerwone oczy śledziły ruchy jego dłoni, błądząc po linii ciała. Zastanawiała się nad słowami które dziś usłyszała z jego ust. Zdawało się że rzeczywiście mówił prawdę, ale nie widziało się jej ani sadzenie róż, ani nauka tańca. Nie chciała tego, nie chciała dać się mu wykorzystać. Jej dłoń delikatnie odgarnęła włosy za swoje długie uszko nie poprzestając w podglądaniu. Mężczyzna zaś odsłonił przed nią swój nagi tors, zerknął na łańcuch przy swojej nodze i westchnął z lekką nostalgią. Dłonie półdemona rozpięły guzik spodni, które ściągane przeniknęły przez spoiwa łańcucha. Chwile potem na podłogę upadła i bielizna, a oczy elfki wytężyły wzrok ciekawie zerkając tu i tam.
Zasłoniła dłonią usta by powstrzymać chichot, przyglądając się mu z wesołą miną gdy nalewał olejków do wody.
Półdemon wszedł do wanny, kładąc się wygodnie, pstryknął w palce i powiedział.

- Sługo, podaj mi książkę, tę co zawsze.

Natychmiast pojawił się on w kłębach dymu, trzymając w dłoniach księgę „Historii rodu Raven”. Skrzydlaty polizał palec i przewrócił stronę dodając.

- Możesz odejść sługo. – a ten posłusznie odszedł, skłaniając się.

Kata 04-05-2011 13:18


Wtedy dotychczas stojącej z tyłu, pod ścianą elfce zszedł uśmiech z twarzy. Powoli, bez pośpiechu podeszła, lekko muskając palcem brzeg wanny. Spojrzała na jego twarz jakoś tak tajemniczo, w nieco zamyślony sposób. Rubinowe oczy zabłysły smutno, gdy wyciągnęła sztylet, delektując się ciszą i jego spokojnym oddechem.
Wsłuchiwała się w delikatne kołysanie wody, w powolną pracę jego płuc. Nadstawiając nos i wciągając powietrze ostrożnie nad ramieniem półdemona, by zapamiętać jego zapach. On natomiast czytał dalej książkę niczego się nie spodziewając, gdy chłodna stal jej sztyletu rozdzierała delikatnie materiał powietrza, ustawiając się na miejscu by poderżnąć krwawo jego gardło.
Przez głowę elfki sączyło się wiele myśli. Wolała celebrować chwile gdy przerwana zostanie nić życia niż robić to na szybko i w pośpiechu. Była gotowa uczynić to czego uczyła się prawie całe życie. Każdy z mrocznych elfów, nawet służący miał w sobie tą krew. Każdy byłby lepszym o jedną klasę zabójcą niż przeciętny człowiek z powierzchni. Elfka myślała o tym czy zabijając go nie odetnie sobie możliwości ucieczki o której mówił i nie spędzi wielu lat sama w tej dziurze. To były przemyślenia, instynkt natomiast mówił co innego. Mówił że skrzydlaty jest przeszkodą na jej drodze. Nie potrafiła powstrzymać tego wewnętrznego głosu, nie chciał się ugiąć, pozwalając by jej wartości zostały zapomniane.
Teraz była na to najlepsza okazja, teraz albo nigdy. Okryta rękawicą dłoń elfki złapała go mocno za usta, a sztylet ruszył, by rozciąć szyję mężczyzny.

On ani drgnął wpatrzony w książkę, natomiast sztylet niespodziewanie zatrzymał się w chmurze czarnego dymu która pojawiła się przed jego szyją. Jeszcze chwile dłoń elfki drżała siłując się z nieznaną mocą powstrzymującą ją przed dziedzictwem jej przodków. Obłok uformował się w dłoń, z której skapnęła kropla czarnej krwi, zaś druga z dłoni upiora złapała elfkę za przegub całkowicie unieruchamiając rękę. Nie ściskał mocno, nie sprawiał jej też bólu, ale Lairiel nie była w stanie wyrwać ręki z uścisku, jakkolwiek się szarpała. Półdemon spojrzał na nią tylko i z lekko kpiącym uśmieszkiem na twarzy odczytał na głos kilka linijek z książki.

- „Sługa zaś był wierny swemu państwu, nie było drzwi których przed nimi nie otworzył, nie było rzeczy której im nie przyniósł, nie miał strachu gdy było trzeba ich bronić. Bo państwo nadali mu sens bycia, oni go ukształtowali, tak więc im oddał swoje życie.” – na chwile zamilkł. – Nie możesz mnie zabić, ani ja Ciebie. On broni nas oboje od kiedy wpadliśmy w szpony tego miejsca. Tych reguł nie da się złamać, a jeżeli się da nie wiem jak to zrobić.

Elfka jęknęła, siłując się przez chwilę i czując rosnącą irytację. Po raz kolejny przekonała się że nic nie przyjdzie jej łatwo.

- Więc może mnie wyręczysz i sam to zrobisz? – syknęła na ucho mężczyzny uśmiechając się kpiąco przez chwilę, po czym rysy jej twarzy zniknęły w bezdusznej, nieczułej minie.

- Nie śpieszy mi się. A poza tym jak mówiłem bez drugiej osoby nie wyjdziesz z tego domu. – Mówiąc rozłożył się wygodniej w wannie, wyraźnie rozbawiony jej zmaganiem z uchwytem upiora.

Lairiel bardzo chciała mu przypomnieć tą chwilę strachu gdy miał okazję ją poznać. Upiór zaczynał drażnić równie jak mgła porywająca ich w różne miejsca. Zdawał się być zbyt potężny by mu się przeciwstawić. Bystremu oku elfki nie umknęła jednak kropla krwi, a jeśli krwawił oznaczało to że da się go zabić. Sytuacja była jednak patowa, musiała więc ustąpić i przestała walczyć z uchwytem ducha. Odwróciła twarz. Nie chciała patrzeć na nagiego półdemona, najwyraźniej dobrze się bawiącego całą tą sytuacją. Nie mógł widzieć jej miny która była podła. Upokorzona elfka miała jednak zamiar odpłacić się w przyszłości i zabrać sobie z nawiązką.

- A jeśli nie mam zamiaru Ci pomagać? Jeśli nie będę ani tańczyć, ani sadzić róż?

- A chcesz spędzić tu ze mną sto, a może sto pięćdziesiąt lat? Nie wydaje mi się. Miesiąc, wymagam od Ciebie. Miesiąca współpracy i zrealizowania zasad tej chorej gry. Wtedy opuścimy tą posiadłość i albo trafimy do kolejnych różnych, dziwnych miejsc albo gdzieś razem i tam się pozabijamy, co ty na to?

- Zapomnij, nie ugnę się. - syknęła. - Spędzisz tu kolejne setki lat.

- Ty też. Chce Ci się? Chcesz siedzieć tu zamknięta jak w klatce? Chociaż wy Drowy zawsze w niej siedzicie. Zamknięci w swoich podziemiach, ściśle związani zasadami. Więzienie w którym mordujecie się nawzajem, by po chwili zostać zamordowanym. - prychnął półdemon.

- Może jestem tak uparta. Od dziś piękniejsza połowa tej rezydencji jest moja. A zacznę od tego. - tu urwała spojrzenie które przeniosła na ducha. - Sługo puść mnie w końcu i napraw te zbite szyby w oknach.

Czy był to głupi upór? Być może. Lairiel nie śpieszyło się jednak aż tak, dziedzictwo elfiej mentalności czasu. Mogła szukać innego rozwiązania, albo wynaleźć lepsze ugodowe. Najlepiej takie aby więcej na tym skorzystać. Póki co chciała jednak tylko rozzłościć skrzydlatego. Wiedziała że długo czekał na wybawienie, że jest na nią skazany. Odmowa współpracy musiała być czymś czego nie przewidział.
Duch puścił jej dłoń i skłonił się, rozpływając w powietrzu, a mężczyzna w wannie westchnął zamykając książkę i machając nią elfce.

- Wciąż nie rozumiesz? Ten duch bierze nas za swoich starych panów, opisanych w tej księdze. – mówiąc to rzucił nią Lairiel niedbale – Przeczytaj w wolnej chwili ostatni rozdział „ostatnie drzwi” wtedy zrozumiesz czemu można wydostać się stąd tylko parami. Sługa otwiera i zamyka wszystkie drzwi, pamiętaj o tym.

Gdy mężczyzna skończył mówić, zakończył temat wyraźnie się rozluźniając w wannie, a Lairiel odeszła aż pod ścianę łazienki, siadając na podłodze i bawiąc się sztyletem. Nie widziała stąd nic z nagości półdemona, którego miała już serdecznie dość.

- To nie ma znaczenia, nie będę z Tobą tańczyć tylko po to aby się stąd wydostać. Takich miejsc może być tysiące, a jeśli zatracę swoje wartości i zasady to zapomnę w końcu kim naprawdę jestem. Goniąc za wolnością której już zapewne nie da się odzyskać.

Mężczyzna pokiwał głową przytakując.

- Tez na początku myślałem że nie da się odzyskać wolności. Ale potem poprzez obserwacje którą mogłem prowadzić przez pewien czas doszedłem do niejakich konkluzji. Widzisz, widziałem dużo osób które weszły do tego lasu, mimo że nie przybyli tutaj. Jednak wszystkich łączyło jedno. Zawsze trafiali w pewnym momencie, do jednego miejsca, każdy był tam chociaż raz. Ponadto udało mi się zaobserwować że czas w tamtym miejscu płynie tempem świata realnego. Tamten nazwijmy to wymiar, jest moim zdaniem kluczem do wyjścia. No i oczywiście wiersz.- rzekł i dolał do wody jakiegoś olejku.

Lairiel nie chciała go słuchać, choć nie wypuściła tych słów uchem zdawała sobie sprawę z tego iż może mówić jej jedynie część prawdy. Wystarczającą by spełniła swoje zadanie, by mógł ją wykorzystać. Elfka wstała powoli, nic nie odpowiadając i wyszła z pokoju zamykając za sobą drzwi. Potrzebowała czasu na przemyślenie. Udała się do biblioteki, zgarniając kilka książek i bez nastroju wychodząc z rezydencji. W planach miała spacer, aby odpocząć nieco od gonitwy skrzydlatego za wolnością i zastanowić się co robić dalej. Nie wyszła jednak daleko, skuszona małą altanką ukrytą w ogrodzie. Schowała się w jej kącie, tak by być dobrze zakrytą przez cień, jakby chciała uciec od całego świata. Przytuliła policzek do porastającej drewno ściany zieleni i otworzyła pierwszą z książek...



.

Ajas 24-05-2011 21:06

Grefen i Profesor

Druid i mag, siedzieli na małej wysepce oczekując porwania przez mgłę. Nie działo się nic szczególnego, jedynie rzeczywistość coraz bardziej zamazywała się cały teren powoli przemieniał się w kolorowe obłoczki. Dwójka przyjaciół była nawet świadkiem jak ptak powoli przeistacza się w mgłę. Nie wydał przy tym żadnego dźwięku bólu, jak gdyby było to naturalne. Wiatr powoli ustawał, całe miejsce zamierało, jak gdyby wraz ze stopniowa przemiana umierało całe. Nie długo było trzeba czekać na to z i wasze miejsce spoczynku zmieni się w mgłę. Stało się to nagle, w czasie krótszym od uderzenia serca straciliście grunt pod nogami, zaczęliście spadać. Co dziwne nie straciliście siebie nawzajem z oczu ,lewitowaliście poród mgły, otoczeni z nią ze wszystkich stron. Wtedy też zaczęły przewijać się wokoło was obrazy, setki różnorakich krain, mknęły tak szybko że nie sposób było im się przyjrzeć. Wszystko ustało tak nagle jak się zaczęło, zaś was okrążyły, jak by zatrzymane w czasie, sceny z miasta do którego trafiliście z grobowca. Była jednak znacząca różnica, miasto było całe puste, na ulicach nie było żywej duszy.
Obraz rozmył się, a zastąpiła go... twarz dziecka! Pierwszy raz widzieliście chłopca na oczy, on zaś przyglądał wam się ze wszystkich stron smutnym zadumanym spojrzeniem. Pstryknął palcami, lecz nie wydało to żadnego dźwięku. W tym też momencie zniknął, tak jak i mgła was otaczająca, a wy wylądowaliście na głównym placu miasta. Miasto było puste, tak jak ruiny do których trafiliście na początku swej wędrówki. Nie było jednak roślin czy też kurzu, wszystko było nowe, powoli zbliżał się zmierzch, tak jak gdyby nie było was tu kilka godzin, jednak w tym czasie znikli wszyscy ludzie. Kilka z budynków wciąż nosiło ślady ataku stworów, które Greffen pomógł pokonać. Tym co pocieszyło krasnoluda, była obecność Muńka, który skulił się w jednym z pustych domostw. Było trzeba poszukać reszty...

Gabriel i Malachit

Widma nie okazały się wymagającymi przeciwnikami, potężna broń trola rozproszyła je, nim te zdążyły wyrządzić wam jakąkolwiek szkodę. Jednak to nie był koniec kłopotów. Zielonoskóry wojownik, zdążył chwycić jedynie swój plecak jak i tajemniczy dziennik gdy pojawiła się kolejna kara za złamanie reguł. Zadrżały półki na książki, jak i same ciężkie tomy. Otworzyły się potężne wrota biblioteki, zaś potężny podmuch wiatru uderzył w pysk monstrualnego trola, jak i w twarz Gabriela . Potem zaś, podmuch zmienił kierunek, tak jak by chciał wyssać z sali całe powietrze, razem z dwoma mężczyznami. Dyplomata nie miał szans z siłą wiatru, niczym piórko został oderwany od ziemi, by pofrunąć niesiony siła żywiołu w stronę drzwi.
Malachit jednak nie dał tak łatwo za wygraną zaparł się mocno na nogach wspierając się trzonem topora. Wiatr mimo to delikatnie przysuwał go ku drzwiom uniemożliwiając jakąkolwiek próbę ataku, czy też uniku. Walka pomiędzy potworem jak i żywiołem trwałaby zapewne długo, gdyby nie biblioteczka która uderzyła w plecy trola popychając go w stronę dębowych drzwi.
W ścianię naprzeciwko wejścia do biblioteki otworzyła się szeroka dziura, która wessała dyplomatę, trola jak i nieumarłego towarzysza Gabriela. Zaś gdy obaj mogli myśleć że to już koniec, zostali wyrzuceni na miejską ulicę. Otwór przez który wylecieli, szybko zasklepił się pozostawiając za sobą tylko gładką ścianę ratusza.
Dwaj poszukiwacze przygód byli świadkiem niesamowitego zdarzenia. Okna jak i balkony ratusza, znikały, zastąpione przez grube kamienne ściany, nawet główne wejście przemieniło się w kamień. Sama budowla zaś wyniosła się wysoko w górę, dach przybrał spiczastego kształtu. Ratusz przemienił się w wysoką wieżę, bez okien jedynym wejściem były potężne metalowe drzwi, zamknięte na 4 spusty, siła czy też finezyjne próby ich otwarcia nie dawały skutku, były nie do sforsowania dla dwójki poszukiwaczy przygód. Co więcej całe miasto było wyludnione i ciche, niczym miasto duchów. Zostało tylko inne wyjście, ruszyć na poszukiwania ocalałych jak i nowych wskazówek...

Lairiel


Czasem mawia się, że wiedza to potęga. Najwięcej zaś mądrości znajduje się w księgach. Elfka siedząca w altance dziwnej rezydencji otworzyła jedną z zabranych ksiąg. Pierwsza strona zawierała bardzo krótki spis treści, jednak był on bardzo niepokojący.

1- Profesor
2- Gabriel
3- Xunthrae
4- Graffen Valder
5- Cexeriel
6 -Lairiel Do’viir
7-...


Bez wątpienia były to imiona jej towarzyszy jak i jej samej... Ciekawość wzięła górę zaś elfka przewróciła stara stronicę. Pierwsza z nich miała traktować o znajomym jej naukowcu, w księdze nie było jednak liter. Zamiast tego na starej kartce, elfka ujrzała obraz, przedstawiał on Profesora, siedzącego u boku swego krasnoludziego przyjaciela. Znajdowali się na jakiejś małej wysepce pośród bagien, zaś mgła otaczała ich powoli, oni jednak zachowywali się spokojnie. Po chwili grunt na którym siedzieli tez przemienił się w opar, i cała stronica pokazywała teraz tylko mlecznobiałe kłęby.
Drowka przerzuciła stronę.
Kolejny obraz przedstawiał Gabriela, który biegł przez jakąś bibliotekę. Za nim stał trol wielkim toporem, niszcząc nim jakieś zjawy. Walka nie trwała długo, zaś po niej zerwał się w pomieszczeniu potężnych wicher, porywający dyplomatę ze sobą. Obraz na stronie wręcz zamazał się od prędkości, zaś strona przerzuciła się bez ingerencji elfki.
Rozdział poświęcony Xunthrae był... niepokojący. Przedstawiał bowiem bardzo ciemne pomieszczenie, oczy elfki nie mogły przejrzeć mroku, zapewne magia która pozwalała jej to oglądać blokowała tę zdolność. Na środku okrągłego pokoju, stało krzesło, ktoś na nim siedział, jednak nie dało się stwierdzić czy to drow.
Strona przerzuciła się sama, by zaprezentować obraz prezentujący mleczny opar, widocznie Profesor i krasnolud dalej tkwili we mgle... albo stało się z nimi cos o wiele gorszego.
Cicho opadła kolejna kartka.
Obraz oznaczony imieniem centaura przedstawiał pokój, pełen porcelanowych lalek, samego czterokopytnego jednak na nim nie było. Lalki leżały bez ruchu rozrzucone po całym pokoju. W dłoniach trzymały duże igły, nitki, szczypce jak i inne przedmioty potrzebne do szycia.
Kolejna strona prezentowała widok z góry na Lairiel. Była to chwila obecna, każdy jej ruch był odnotowany, dziwne było uczucie patrzenia na samą siebie, z góry, niczym z lotu ptaka.
Następna kartka została odsłonięta, zaś elfka niemal nie opuściła książki.
Z obrazu na stronie wpatrywał się na nią uśmiechnięty chłopczyk – Aron. Puścił on elfce oko, zaś potem... drowka nie była do końca pewna co się stało, to było tak jak gdyby wessała ja książka. W jednym momencie czytała, w drugim zaś spadała już w dół, otoczona ciemnością.
Drowka mrugnęła.
Zaś gdy czerwone oczy otworzyły się była już w piwnicy, tej samej do której weszła nim została przeniesiona do rezydencji. Opuściła pospiesznie podziemną klitkę, wychodząc na pusta ulicę. W koło panowała cisza, zbliżał się wieczór, zaś miasto było opustoszałe. Elfka niepewnie ruszyła przed siebie.

Wszyscy

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=S1CRsEmC5sQ&feature=related[/MEDIA]

Krążyliście po pustym mieście, wszystkie budynki były otwarte, towary leżały na pułkach, w karczmach stało nie dopite piwo. Po za brakiem ludzi jedyną zmianą był ratusz, który przemienił się w wysoka kamienną wieżę, o zamkniętych drzwiach. Powoli odnajdowaliście się na uliczkach miasta. Wpadaliście na siebie niespodziewanie, by potem odetchnąć z ulgą z powodu spotkania towarzyszy. Każdy z was posiadał nowe informacje, sekrety znane tylko sobie. Czy warto było je wyjawiać drużynie? Może któryś z nich był kluczem do opuszczenia ego miejsca. To co miało być powiedziane, a co przemilczane było już decyzja każdego z osobna. Zasiadliście w jednej z pustych karczm. Trzeba było porozmawiać...

Retarded_Hamster 04-06-2011 17:11

Kiedy wszyscy zasiedli już w gospodzie na chwilę zapadło milczenie. Każdy z wędrowców prawdopodobnie zastanawiał się nad tym co przekazać swoim towarzyszom. Nie wszyscy mieli okazję dobrze się poznać, toteż naturalnym był pewien brak swobody, ale także swoista nieufność. Pomiędzy częścią z nich nie miała okazji wykwitnąć choćby nitka zaufania, tak więc oczywistym się wydaje, iż niejeden mógł zastanowić się nad tym czy nie pominąć części swych przygód, by zachować w rękawie asa na niespodziewaną chwilę. Naturalnie jednak wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, iż byłby to pomysł bardzo ryzykowny bowiem w tym dziwnym świecie każda odrobina informacji mogła zmienić bardzo wiele.

Gabriel trochę niespokojnie przesuwał kielichem to w jedna to w drugą stronę kilka razy o mało co go nie wywracając a zapewne rozlewając zawartość odrobinę. Pozwolił sobie skorzystać z nieobecności gospodarza i poczęstował wszystkich obecnych najlepszym winem jakie znalazł, oraz jedzeniem które udało mu się znaleźć w piwnicy i samej kuchni. Nie wspomniał nikomu o tym że tak naprawdę szukał odrobiny złota które mogły by zasilić jego sakiewkę, uznał że nie musi tym akurat martwić swoich kompanów. Cieszył się że znów trafił na tą dziwną parę, znaczyło to że są na tyle dobrzy by przetrwać, by wywalczyć sobie miejsce w tym świecie. Przetrwają tylko najsilniejsi, przypomniał sobie maksymę swego bractwa. Dłoń sama zacisnęła się wokół kielicha jak by próbowała go zmiażdżyć. Uśmiechnął się jednak tylko i rozejrzał po zgromadzonych.

- Dziennik który przeczytaliście sporo wyjaśnia i daje jasne wskazówki jak sobie poradzić z tym bałaganem. Pytanie dokąd to nas zaprowadzi jeśli zniszczymy każdy świat w którym się znajdziemy skoro cały czas mogą powstawać nowe. Liczył bym że uda się nam dotrzeć do źródła tego zamieszania ale to może zająć nam sporo czasu więc powinniśmy skorzystać z czasu który został nam ofiarowany i potraktować to opustoszałe miasto jak prywatny magazyn. Wyśpijmy się i odpocznijmy, trzymajmy się razem, mgła chyba nie rozdziela jeśli jesteśmy blisko siebie. Będę trzymał wartę całą noc, i tak nie zasnę. A jutro spróbujemy trochę tu pomieszać i zacząć grę na naszych zasadach. - Mężczyzna przesunął wzrokiem po zebranych każdemu śmiało patrząc prosto w oczy i czekając na to co mu odpowiedzią. Dłużej tylko skupił się na Graffenie z którym przecież obiecał sobie porozmawiać.

- Na początku chciałbym podziękować wam wszystkim, iż nie czujecie obrzydzenia siedząc w towarzystwie trolla i pijąc razem z nim to wspaniałe wino. - Malachit zaczął od gładkich słów, chciał możliwie najbardziej przychylnie nastawić do siebie słuchających. - Pragnę jednak zwrócić uwagę na coś, co moim zdaniem jest bardzo istotne. Po pierwsze są to ograniczenia czarodziejskiej mgły. Tak jak mówił Gabriel, wydaje się, iż mgła nie rozdzieli nas jeśli trzymać będziemy się razem. Czy to jednak wszystko? Czy któryś z was wie coś o wpływie magii na nią? Albo jej braku. Czy antymagiczna bariera powstrzymałaby tajemniczą moc? Oraz druga kwesta. Świadomość. Chociaż nie mam żadnych twardych dowodów, wydaje mi się że mgła bądź to co nią steruje jest inteligentne. Może nie w ten sam sposób w jaki my, jednakże wydaje mi się, iż za jej działaniami stoi coś więcej niż tylko sztywne reguły. Jako swoiste potwierdzenie mojej tezy podam, iż kiedy byłem kolejny raz transportowany przez magiczny opar odczułem jakoby ten wahał się w którym miejscu mnie umieścić. Jakbym to raz się przybliżał, to oddalał od świata. – Profesor słysząc słowa trolla uśmiechnął się lekko

- Nie wszyscy tracili czas przebywając w tym miejscu... Właściwości mgły mówisz? Nie wpływa na nią pole antymagii, ona sama jest w stanie je przeniknąć a nawet zanegować. Ma właściwości cieczy zawieszonej w gazie, jednak gdy oddzielić jej fragment na przykład zamykając w szklanym pojemniku wykazuje cechy natury korpuskularno-falowej. Konkretniej, próbka którą pobrałem do zbadania zmieniła się w promienie świetlne wszystkich kolorów widma a następnie zniknęła. Pozwala to sądzić, że musi ona utrzymywać połączenie z całością by istnieć

Mógł powiedzieć znacznie więcej, ale jego wiedza miała to do siebie, że nie każdego miał ochotę nią obdzielać. Ciekawiło go co zdołają wyciągnąć z udzielonych przez niego informacji pozostali.

- Raczysz wybaczyć, lecz obawiam się iż znacząco przeceniłeś mój intelekt. Proszę pamiętaj, iż przemawiasz do trolla, my zaś nie słyniemy z rozległej wiedzy. Czy słowa które wypowiedziałeś da się przedstawić w prostszej formie? – Malachit nie był głupcem i wiedział, iż wyróżnia się pośród swojej rasy intelektem, nie chciał jednak pokazywać całości toteż pomimo tego, że udało mu się zrozumieć Profesora postanowił poprosić o wyjaśnienie.

- Jak na trolla i tak przejawiasz sie znaczną inteligencyją – rzekł krasnal. Nie nawykł do rozmów z trolami. Czuł że powinien go nienawidzieć. Chwycić za maczugę i z imieniem przodków na ustach zacząć walkę o dumę i honor. Wiedział, że powinien machać swą bronią do ostatka sił. To co trochę smuciło to fakt, że tego nie czuł. Nie nienawidził tego giganta. Nie miał zamiaru nawet złym wzrokiem na niego patrzeć. Nie, nie bał się. Jednak smucił się, że traci cząstkę woli przodków. Czyżby nie był godnym miana krasnoluda? - Jednako nie przedstawileś se nom. Jam z kolei jest Graffen Valder. A ta klucha o wielkości słonia to Munio. - wskazał na kilkutonowego niedźwiedzia który trochę zdemolował karczmę by ułożyć sobie legowisko.

- W pełni zgadzam się z Graffenem – powiedział Profesor z uśmiechem - Powiedziałbym, że twój intelekt jest wręcz... interesujący... Mgła w każdym razie jest częścią czegoś większego i nie może istnieć samodzielnie, a na dodatek jest niewrażliwa na pole antymagii o które mnie pytałeś.

- Zawstydziłeś mnie panie Valder. Moje maniery okazały się wprost odpowiednie do aparycji. Nazwany zostałem Malachit i nazwę tego kamienia uważam za moje imię. Miło mi ciebie poznać, tak samo jak twego towarzysza, a także was wszystkich, którym także uchybiłem nie ujawniając mojego imienia – Szybko odpowiedział troll jednocześnie kłaniając się każdemu z osobna. Następnie zwrócił się do Profesora - a czy zgadzasz się bądź przeczysz mojej teorii dotyczącej inteligentnej podbudowy mgły?

Świadomość czarodziejskich oparów stawała się swego rodzaju obsesją Malachita, który zauważył to z zaniepokojeniem. Wiedział, iż istoty mające do czynienia z czymś niezrozumiałym i potężnym często starały się wyjaśnić tajemnicze zdarzenia istnieniem inteligencji. Mgła na pewno obdarzona była znaczną mocą, zaś wydawało się także, iż sposób jej działania nadal pozostaje dla wszystkich tajemnicą. Te czynniki znacząco ułatwiały możliwość przekonania samego siebie co do tego, iż od kiedy wstąpili w opary czarodziejskiego lasu kierująca ich losem siła zawsze im towarzyszyła, opuszczając ich na krótko zawsze jednak wracając by przetransportować ich w inne miejsce.

Ta potęga była jednak czymś zupełnie innym od wszystkiego z czym miał okazję kiedykolwiek spotkać się Malachit. Kiedy był bardzo młody jako potęgę rozumiał tylko brutalną siłę mięśni, z której to przejawami spotykał się bez przerwy czy to w wypadku starcia z większymi trollami, czy też innymi, bardziej paskudnymi, stworami. Przez najwcześniejsze lata swojego życia jedyną nauką jaką był w stanie wyciągnąć było to, iż silniejszy jest zawsze lepszy i że to właśnie jemu przypadać będzie zwycięstwo. W życiu trolli nie ma miejsca na innowacyjne idee, podstępy bądź plany. Nie brak go jednak na przemoc w prymitywnej postaci. Nie brak go na dzikość i na zawziętość. Nie brak go także na głupią brutalność i brutalną głupotę.

W nieco późniejszych latach nadeszły pewne zmiany. Gdy zarówno za pomocą przebiegłości jak i siły troll zdobył w swoim plemieniu władzę oczywistym dla niego stało się, iż istnieją inne formy siły niż ta fizyczna. Umysł potrafił zatryumfować tam gdzie ciało upadało, tak więc korzystając z niego Malachit był w stanie przekształcić plemię trolli w zbrojną siłę pod której sztandary zaciągały się wszelakie istoty znajdujące się poza nawiasem typowych cywilizacji. Rządzenie przeróżnymi istotami nie było proste, było jednak możliwe gdy zwracał uwagę na ich potrzeby, konflikty międzygatunkowe oraz zdolności. Pośród służących mu stworzeń nie wszystkie były okrutne i wojownicze, pojawiały się też takie, które gotowe były ugiąć swój kark by nie musieć toczyć więcej bojów. Wykorzystując każdych wedle ich umiejętności i egzekwując swoiste prawo w swej domenie troll poznał także siłę płynącą z organizacji i dyscypliny.

Gdy nadszedł bezimienny mag, który uważał oddziały Malachita za przeszkodę na swej drodze, zielonoskóry mógł poznać kolejną siłę. Czarnoksiężnik bez trudności zamordował tysiące służących mu istot i zamienił jego, jedynego ocalałego z rzezi, w swojego niewolnika. Długie lata spędzone w niewoli były ciężkie jednakże niepozbawione uroków. Mag potrzebował znajomości terenu trolla by odszukiwać w jego miejscu zamieszkania ruiny starożytnej cywilizacji, toteż wytrenował go by potrafił otwierać skomplikowane zamki a także nauczył czytać oraz posługiwać się magicznymi przedmiotami, w czym potwór okazał się być bardzo utalentowany. Kiedy już czarodziej odnalazł to po co przybył natychmiast opuścił krainę Malachita jego samego zostawiając przykutym potężnym zaklęciem geas do swojej wieży. Przez dziesiątki lat służby, kiedy mógł obserwować swego pana i w czasach późniejszych kiedy to mógł jedynie czytać pozostawione przez niego woluminy troll odkrył potęgę stojącą za wiedzą.

Jednakże tajemnicza mgła była czymś całkowicie nowym. Zdecydowanie nie była obdarzona siłą mięśni. Jeśli nawet naprawdę była inteligentna, czego wcale troll pewnym nie był, to inteligentna w taki dziwny sposób, iż jej zachowania jawiły się raczej jak te wykonywane przez istotę całkiem szaloną bądź pozbawioną umysłu. Oczywistym było, że pojęcia zarówno dyscypliny jak i organizacji nijak nie pasowały do magicznego oparu. Wiedza także była czymś, o której posiadanie nikt nie posądzał by mgły.

Tak więc pozostawała ona tajemnicą. Oczywistym jawiło się, iż za jej potęgą stoi magia, jednakże sposób jej działania nadal był niezwykle tajemniczy jak i niezwykle groźny. Malachit wiedział, iż ma się czego bać, nie odczuwał jednak specjalnie lęku. W jego miejscu była jedynie paląca ciekawość, mając przy sobie towarzyszy instynktownie czuł, iż jest bezpieczniejszy, w związku z tym jego umysł zaprzątnięty był niemalże wyłącznie zagadką lasu.

Blacker 05-06-2011 00:38

Decyzja by dołączyć do ekspedycji, wyruszającej w głąb tego lasu, jak to tej pory okazała się jedną z najlepszych w trakcie naukowej kariery Profesora. Na każdym kroku natrafiał na rzeczy mu nieznane i nie będące wcześniej opisane, przynajmniej w znanych mu źródłach. Również teraz, choć zawiódł się nieco na zjawisku rozpadu świata który po prostu rozpłynął się w mgłę natrafił na kolejny, ciekawy obiekt. Nie raz przyszło mu już badać przedstawicieli trollej rasy i za każdym razem gdy przeprowadzał doświadczenia na żywych osobnikach ich zdolność regeneracji zaskakiwała go. Ich organizmy były w stanie naprawdę dużo znieść zanim następował exitus letalis, co czyniło ich idealnymi celami nowych, eksperymentalnych zaklęć czy eliksirów. Co prawda jego uczelnia nie pochwalała takich praktyk i musiał przeprowadzać wszelkie doświadczenia w tajemnicy, bez jej wsparcia, to jednak było warto. Natomiast, w przypadku tego trolla prawdopodobnie nastąpiła częściowa mutacja kory mózgowej znacznie zwiększając poziom jej pofałdowania, co pozwoliło wykształcić większy niż w przypadku innych osobników intelekt. Było to o tyle ciekawe, że w większości przypadków mutacje mózgu były letalne, Malachit natomiast żył i korzystał z dobrodziejstw tej zmiany. Drugą możliwością była ingerencja magii w jego organizm i za jej sprawą zwiększenie zdolności mentalnych. Było to możliwe, aczkolwiek dość pracochłonne i kosztowne, zwłaszcza że utrwalenie takiego efektu wymagało zazwyczaj poświęcenia przez maga części własnej mocy. Sam Profesor prowadził kiedyś badania nad zwiększaniem poziomu intelektu, ale tylko na dość pierwotnych organizmach zwierzęcych, uznał jednak takie badania za bezcelowe. Najlepszą metodą byłoby dokładnie przebadanie trolla, sprawę tą jednak postanowił zostawić na później, planując wcześniej dowiedzieć się o nim jak najwięcej by dane tych badań były kompletne

- Nie odkryłem nic co by jednoznacznie obalało tę teorię, jednakże nie znalazłem też żadnych dowodów które pozwoliłyby mi się w tym upewnić. Na razie najbezpieczniej będzie założyć, że jest to możliwe - odpowiedział Malachitowi, wpatrując się w niego z zainteresowaniem. Troll rozmawiający z nim o magii...?

- A czy mamy jakieś przypuszczenia co do istnienia centrum tego całego chaosu? Czy istnieje punkt, w którym wszystko się zbiega? Potrzebujemy wyznaczyć sobie kierunek. Nadal wiemy niewiele, jednakże więcej niż na początku wyprawy. A skoro już mowa o wyprawie. Czy wiecie cokolwiek o losie pozostałych jej członków? Spotkaliście kogoś jeszcze? Może oni mieli jakieś wskazówki?

Dyplomata wsłuchiwał się w dialog z którego nie zawsze mógł wszystko zrozumieć szczególnie gdy specjaliści od magi zaczęli przerzucać się terminami. Osuszał powoli kielich wsłuchując się w rozmowę z coraz mniejszym zainteresowaniem.

- Reszta albo już nie żyje albo utknęła gdzieś prawdopodobnie samotnie. Myślę że jesteśmy jedynymi którzy w miarę trzymają sie razem i moga coś zrobić. Póki co straciliśmy drowa i centaura - wolał przemilczeć obecność jasnej elfki i jej śmierci, niechętnie do tego wracał i nie uważał że komukolwiek ta wiedza przyda się do czegoś.

- Ja wolałbym wiedzieć co dalej bo na mgłę jak na razie nic nie poradzimy. Uważam że powinniśmy zniszczyć ten plan czy cokolwiek on opisał w tym dzienniku.

- Zniszczyć plan? - Zdziwił się Malachit - to bardzo ryzykowna decyzja. Być może rzeczywiście powinniśmy to zrobić, jednak nie wybierałbym tego jako pierwszej opcji. Wydaje się, iż jesteśmy w stanie zrobić to w każdej chwili, jednakże z powrotem mogą być już problemy. Nie przeczę, iż pomysł by niszczyć plany tak długo aż się coś poważnego stanie jest godny rozważenia, jednakże sądzę, że na ten moment rozsądniejszym jest rozejrzeć się po okolicy i spróbować wyciągnąć jakieś wnioski na podstawie tego co zobaczymy.

Gabriel coraz bardziej znudzony spojrzał po zebranych, cały czas pamiętał że czekała go nadal rozmowa z krasnoludem której nie mógł odkładać na dłużej.

- Póki co mamy tylko wieżę na środku miasta sięgającą prosto w niebo, wiersz zagadkę, dziwnego burmistrza, opuszczone miasto, nieprzewidywalne deszcze potworów oraz zachowania mgły. Przestańmy tracić czas na zbędne dyskusje. Jutro rano panowie zacznijmy działać a dziś odpocznijmy bo nie wiemy kiedy znów się nam taki wieczór trafi. Malachit jak chcesz razem z Profesorem spróbujcie coś ustalić konkretnego, na przykład od czego moglibyśmy zacząć. Ja idę się przejść trochę i może natrafię na naszego gościa. Gaffen, jeśli masz ochotę to byłbym bardziej niż zadowolony mając cię przy boku. Potem ustalimy jakieś warty ewentualnie. Mimo wszystko. Może coś wyciągniecie więcej we dwóch z tego dziennika.

Gabriel wyszedł razem z Graffenem, zostawiając im dziennik. Malachit zabrał się do jedzenia, pochłaniając większą ilość pożywienia niż sugerowałby jego rozmiar natomiast Profesor przygotował się do pracy. Usiadł przy pustym stoliku z dziennikiem, ze swojego plecaka wydobył czystą księgę, atrament, pióra oraz sakwę z przyrządami badawczymi. W pierwszej kolejności otwarł książkę na stronie zapisanej krwią i korzystając z nożyka do papieru wyciął kawałek strony na którym znajdował się kleks z krwi, po czym ostrożnie umieścił go w jednej z probówek. Następnie zabrał się za przepisywanie dziennika, uznając że zapasowy egzemplarz może się przydać. W miarę gdy przepisywał kolejne zdania uśmiech na jego twarzy stawał się coraz szerszy, zdradzając że właśnie kolejne elementy tej układanki wskoczyły na swoje miejsce. Gdy skończył przepisywać zabrał się za badanie samego dziennika, sprawdzając czy nie ma czegoś ukrytego pod okładką a następnie skrapiając kolejne strony odczynnikami mającymi ujawnić ukryte zapiski. Gdy skończył zajmować się dziennikiem było już naprawdę późno, ale Profesor nie potrzebował wiele snu, zawsze szkoda było mu traconego w ten sposób czasu. Pozostawała mu do zrobienia jeszcze tylko jedna rzecz

Posprzątał wszystko zamierzając oddać Gabrielowi rano, po czym wyjął swój ciężki, oprawiony w skórę notatnik. Otwarł go na pierwszej wolnej stronie i zapisał nagłówek najnowszej notatki. Brzmiał on ,,Malachit"...

andramil 06-06-2011 21:13

- A to czarna elfka to czemu za nomi se caly czos skrado? - zauwazył zielonobrody krasnolud idąc przy boku swego niedźwiedzia. Jego nienaturalny słuch pozwolił mu rozpoznać Lairiel lub jakąś inną identyczną elfią kobietę. Wolał jednak założyć, iż jest to ich “przyjaciółka” i nie zachowywać się zbyt porywczo. Zatrzymał się i rzucił przez ramię - Chodź no tu du nos, bo cosik bez ciebie nam smutno.
Niestety owa kobieta nie raczyła się do nich przyłączyć. Jedynie co to stanęła pod ścianą jakby to miało ją uchronić przed ostatecznym wzrokiem krasnoluda.
Krasnolud spojrzał na nią wpierw zdziwionym wzrokiem potem ze zrezygnowaniem machnął ręką. No cuż skoro nie chce z nimi współdziałać - jej strata. Samej ciężko będzie jej przetrwać. Krasnolud splunął na ziemię i ruszył dalej wraz ze swym niedźwiedziem mamrocząc coś w swym języku o babskim wstydzie.
- Graffen jesteś pewny że to ona? - Gabriel który słysząc słowa brodatego nagle przystanął nie zamierzał tak łatwo zrezygnować. Czyżby czuł do niej jakiś sentyment?
- Nie koniecznie. Łona albo inne elfo podobne stowrzenie. Jednok była prawie identyczna. I pasuje mie to do niej. - rzekł krasnal nie interesując się poczynaniami ich ciemnoskórego ogona. Doszedł do wniosku, że nie warto.
Jednak człowiek był zbyt uparty jak na gust krasnala. Nie dość, że miast olać nieposłuszną akrobatkę to jeszcze począł coś do niej szprechać w tym paskudnym drowim języku. Każde słowo brzmiało jak obietnica mordu lun przekleństwo całego świata na zgubę i zagładę.
Jedno i to tez nie poskutkowało. Stała niczym wryta, może zdziwiona, że jej tanie sztuczki nie działają na takiego starego pryka jak Graffen, a może zaskoczona znajomością czarnej mowy dyplomaty.
- Graffen ona nadal tam jest? - słowa wypowiedziane były w krasnoludzkim ale człowiek nie odwrócił się tylko nadal wpatrywał w pustą dla niego ulicę.
Krasnolud wrócił się kilka kroków i westchnął głęboko. - Ta. Nadal tom stoi. Mam do niej podojść i poprosić by przylozła?
- Nie, jeśli to faktycznie ona to powinna się ujawnić a nie grać z nami w kotka i myszkę. Nie czas i pora na to teraz. Wyczuwasz tylko ją tak?
- Taa. Możno tak rzec.
Człowiek uśmiechnał się na tą odpowiedź.
- Ruszajmy i znajdźmy miejsce by odpocząć i się naradzić. Jeśli to ona ujawni się. Ale daj znać jeśli cokolwiek się zmieni. Szkoda czasu chodźmy, znam jeden całkiem niezłą gospodę która powinna być dość blisko.
- Ni wim czy to dobre ale chodźta już. - rzekł zielonobrody i ponownie ruszył w kierunku przybytku.

***

Dyskusja w karczmie nie była na głowę druida. Może nie brzmiałą tak strasznie jak rozprawa możnych nad losami jakiegoś małego, zapyziałego państewka ale i tak odpychała brodatego. Cała ta magia, tajemnica... nijak się miała z naturą jaką zwykł podziwiać nietypowy podrużnik. Ten las okazał się jednym wielkim wynaturzeniem. A tego nie lubił.
Za to Munio był jak zwykle w stu procentach naturalny. I yto jemu poświęcił swą uwagę.
Tak samo Gabriel pomału miał dość ten bezensownej dyskusji. Zamiast podjąć jakieś konkretne decyzje rozmowa zmieniła się w akademickie rozważania. Dyplomata wstał cicho nie zawracając sobie głowy tym co jeszcze zostanie powiedziane i podszedł do krasnoluda spędzającego czas w towarzystwie swego włochatego towarzysza.
- Graffen masz ochotę się przejść? Zobaczymy czy nie uda się nam wyśledzić jeszcze jakiś tubylców niewidzialnych. - wszystko było wypowiedziane czystym krasnoludzkim ale nie powinno to dziwić przecież u dyplomaty.
- Ja - odrzekł zielonobroy i poklepał swego towarzysza za uchem. - Zostoń i pilnujta Profesora Muniek. - słowa wypowiedziane w krasnoludzkim brzmiały cieżko i twardo.
- Chco jakiego znaleźć?
- Chcę zobaczyć czy ktoś się nam pod oknami nie włóczy i może zamienić słowo czy dwa. - Głos dyplomaty był raczej szeptem ale na tyle wyraźnym że krasnal bez problemu mógł go zrozumieć.
- Jasne jo szczelina wulkanu. - Krasnal wstał i przeciągnał sie zamaszyście. Zbroja poskrzypiała trochę i drewniane płyty ułożyły sie na swoim miejscu. Graffen spojrzał jeszcze ostatni raz na swą kompanię i ruszył w stronę drzwi.
Dyplomata nie czekał i szybkim krokiem zrównał się z krępym towarzyszem.
- Graffen jak długo znasz już Profesora, bo zdaje się jesteś jedyną osobą której on ufa. - zaczął niewinnie Gabriel.
- Łon mi ufo? Matko... Ja mu na pewno ni. Jak sie poznaliśmy o mało mnie nie pokroił. Wasektomia czy jaka wiwisekcja to nazywoł. - rzekł krasnolud uśmiechając się trochę pod nosem. Niestety w gąszczu kręconych włośów nie było tego idealnie widać. - No jakiś niedługi czas. Ni liczyłem dni ni nocy, ale tuzina nowium ni było.
Gabriel przez chwilę liczył coś sobie w myślach by po chwili stwierdzić.
- Rok to dla Ciebie krótko? W sumie jesteś krasnoludem, ale to nadal przecież sporo czasu spędziliście razem. To że tak się spytam niedyskretnie co was trzymało razem do tej pory, krojenie towarzysza raczej nie zachęca do wspólnej podróży. - człowiek wydawał sie zafrasowany jak by nie do końca pojmował jakim cudem ci dwaj skończyli razem.
- Ano obiecoł mnie że mno puści żywotnego, jeśli będzie mógł obserwować me talenta. Coś też wspominał o “Teryji Dziedziczenia” czy cusik takiego. - odrzekł karzeł wydrapując jakiś paproch ze swego bujnego zarostu. - A że razem raźniej podróżować to razem żeśmy se dobroli. No i rzekł że kroić mnie nie bedzie.
- Więc to tylko Profesorowi zawdzięczamy że sie tu znalazłeś? Czy też masz jakieś własne sprawy do rozwiązania w tym miejscu? - ciekawe pytanie o genezę wyprawy zmiennokształtnego do puszczy nie wydawało się wyjątkowo podejrzane.
- Łoczywiście że ni. Ten los intrygował mnie jako druida. Tak naturalnie ni naturalny. Czuż to ni dziwne? Los pochłąniajacy kompanije i ekspedycyje. A żem spec od przetrwania tom chciał zobaczyć co wpływa na to miejsce. - zaprzeczył druid wypinając z dumy pierś gdy określił się jako specjalistę.
- To cieszę się że mamy kogoś takiego jak Ty w tej niewielkiej grupie, mało nas jakoś przetrwało i mam nadzieję że nie skoczymy sobie do gardeł z byle powodu. Jest tu kilku podróżnych przy których ciężko o spokojny sen, nie uważacie Graffen? - mężczyzna podświadomie wrzucał odrobinę gwary krasnoludzkiej do własnych wypowiedzi, zwykłe drobnostki których po tylu latach już nawet nie zauważał.
- Ano. Jeden drow co znika i sie nie pojawio, a drugi cu co chwilo nas nęka. Uporczywe dranie. Nigdy ni wiadmo gdy taki ci sejmitar do gardła przyłoży - kwaśna mina nie sugerowała miłęgo nastawienia do czarnych elfów. Głośne splunięcie tylko potwierdziło złe nastawienie przedstawiciela niskiego ludu do podziemnych elfów.
- Jako długobrody powinienem od razu maczugą głowę zgnieść bez żadnego pytania. Jak mój łojciec. Jeno drow też stworzenie mateczki ziemi i nie wypada - odrzekł z nieukrywanym smutkiem.
- Znam wielu krasnoludów ale mało który jak Ty podążał by tak wiernie ścieżkami ojców. Wielu z nich choć szanuje tradycje mieszka wśród nas i... - tutaj dyplomata na chwilę się zawachał jak by nie wiedział jakiego słowa użyć, czy mozę zwyczajnie nie potrafił go znaleźć w krasnoludzkiej mowie.
- Łojciec ni był sługą natury - przerwał mu Graffen.
- Więc to jakaś prywatna waśń z czarnymi? Bo troll chyba Ci aż tak nie przeszkadza z tego co zauważyłem - człowiek niezrażony kontnuował rozmowę.
- Troll to głupie stworzenie. Zabija by jeść. Je by żyć. I choć ni jest tak samo agresywne jak niedźwiedź to jednak ni zabija dla swojej przyjemności. Widząc inteligentycyjnego trolla mam większą pewność o swoją skórę niż widząc jakiegokolwiek drowa.- wyjaśnił swą logikę. - Ano i troll nie zabił mi łojca.
Gabriel cmoknął ustami jak by się nad czymś zastanawiał. Począł dobierać słowa ostrożnie ale ich sens był oczywisty.
- Pomóż mi unieszkodliwić wojownika drowów. Wydaje mi sie że mogą pracować z elfką razem choć nie wyglądali jak by się znali, ale to w końcu drowy. Ona jest tylko obserwatorem ale to on jest jej mieczem prawdopodobnie. - Człowiek spojrzał na krasnala i przyglądał się reakcji jakie wywarły na nim jego słowa.
- Obserwatorem mającym miecz? Czy wtedy to nadal tylko obserwator? - rzekł krasnolud po czym uśmiechnął się szeroko. - Cu masz no myśl mówio “unieszkodliwić”?
- Też mam miecz a jestem tylko dyplomatą - Gabriel ułożył usta w linię uśmiechu, klepiąc się po głowni ostrza.
- Mówię tylko o zrobieniu wszystkiego by ten czarny nie stanowił dla nas żadnego zagrożenia. - Jedno słowo wyraźnie zaakcentowane dawało jasno do zrozumienia jak daleko imć dyplomata jest w stanie się posunąć.
- Chętnie ukruce czarnego o łepetyne, jeśli ni tylko ja uznałem go za niechcianego w naszym świecie - odpowiedział po chwili “miłośnik wszystkiego co żywe” - jest jeno jeden, ni... dwa problemy. - rzekł smutnym głosem - Primo, dawno żem go ni widział, ani słyszał. Secundo, Profesor bedzie chcioł nas powstrzymać.
Gabriel spojrzał na Graffena jak by dziwił się że ten rozpatruje to jako problemy.
- Profesorem i tym by drow został uznany za zagrożenie ja się zajmę. Co do znalezienia go to myślę że nie ma pośpiechu, lepiej dla nas jeśli nie już go nie spotkamy a jeśli tak, pozwól mi wtedy zacząć rozmowę. - Grzeczny uśmiech dyplomaty mógł mówić bardzo wiele, ale odnosiło się wrażenie że nie ma nic złego na myśli gdyby nie zimne spojrzenie oczu.
- Nie lubię zostawiać takich próśb bez odwdzięczenia się jakoś, powiedz mi jaką przysługę ja mógłbym wyświadczyć Tobie. Czuję sie trochę jak bym zaciągnął u Ciebie dług.
- Profesor uparty. Może być ciężko. A co do przysługi. Mom nadzieje, ze nie spędzi ci to snu z powiek, bom żadnej łod ciebie nie oczekuje. Może kiedyś cosik bede chcioł, lecz na chwile teraźniejszą nic ni możesz mi ofiarować - powiedział tonem, który sam uważał za wesoły.
Człowiek uśmiechnął się w odpowiedzi, czuł że nadszedł moment by przejść do tego co od początku planował.
- Może jednak Graffen mam coś, może nie samą przysługę ale pomysł, coś co chodziło mi po głowie od momentu kiedy się tu znaleźliśmy. Każdy sam z własnym celem, bez dowódcy i wspacrcia które nam obiecano. O ile łatwiej jest przecież teraz, mając kogoś w pobliżu komu niekoniecznie trzeba ufać ale wiesz że lepiej działać w grupie bo osiągniesz więcej, bo to co Tobie przychodzi z trudem może dla twego kompana jest spacerkiem tylko. Co byś powiedział gdybyśmy połączyli siły, nie tylko w tej sytuacji w której nas postawiono ale również po zakończeniu całego zamieszania. Sporo nas weszło którzy wyróżniają się i wybijają ponad przeciętność, profesjonaliści którzy szanują swoje umiejętności i łączą je by sobie pomagać w osiągnięciu celów. Bractwo było by chyba dobrym określeniem.
- Ni - ucioł krótko.
- Profesor powiedział że nie będzie z Tobą łatwo - Gabriel nadal się uśmiechał niezrezygnowany.
- Czemu nie, Graffen?
- Jeden człowiek może czuć si samotny. We dwóch raźno i przyjemnie. W pieciu bezpiecznie i w wszelakie puszcze zagłebiać si możno. Jednako bractwo to juz tłum. A tłumy so złe. Graffen i tłum? Ni, ni polubio se.
- Źle mnie zrozumiałeś, nie chcę przyłaczać wszystkich napotkacnych, nie chcę zapełniać miasta tymi którzy podążą za tą ideą. Po co? Masz rację, tłum jest zły, tłum jest głupi i robi tylko to co mu się każe. Ja nie szukam tłumu Graffen. Szukam kogoś do kogo będę mógł się odwrócić plecami i wiedzieć że jego pierwszą myślą nie będzie okradzenie mnie czy wbicie sztyletu w plecy. Profesor zresztą się ze mną zgadza, wydaje mi się że obydwaj widzimy korzyści jakie może dać współpraca między nami. A bractwo, to tylko nazwa. - Człowiek wzruszył ramionami jak by nie obchodziło go tak naprawdę jak będą się sami określać.
- Myślałem o tym, że masz zdrowe podejście do spraw, nie owijasz w bawełnę i twardo stoisz na ziemi. A to często jest ważne jeśli ktoś chce zrobić coś głupiego i potrzebuję aby ktoś huknął i przywołał go do porządku. Taki głos rozsądku w grupie.
- A to bractwa to potrzebne jest byś komuś zaufał? Jo zwe to przyjaźnią.
- Przyjaźń potrzebuje czasu Graffen, dobrze o tym wiesz. Nie rodzi się na kamieniach.
Dyplomata przyglądał się krępemu towarzyszowi jak by tłumaczył coś oczywistego.
- Ano prawda. Mało co na kamieniu zakwitnie. Ale tak czy siak, ty chesz bym ramie w ramie z tobą wędrował i razem odpierał wszelakie niebezpieczeństwa niczym zgrana ekipa tarczowników? - rzekł bez przekonania - No w naszym przypadku, ramię w ramie to może nie dosłownie.
Gabriel roześmiał się serdecznie.
- Gaffen a pomyślałeś że to ja chcę wędrować z Tobą ramię w ramię? Pewnie tak, choć nie jestem pewny czym się Ci tarczownicy zajmują. - Spojrzał na krasnoluda i na wysokość na jaką sięgało mu jego ramię ale przemilczał komentarz który już cisnął mu się na usta.
- Póki co zgodził się Profesor, tylko z nim o tym rozmawiałem zresztą. Jestem dość ostrożny w doborze nowych towarzyszy.
- Ha. Ale jesteś pewien że chesz zwiedzać nieprzebyte knieje, zapadłe jaskinie i podwodne korytarze? Wędrówka jest dotąd ciekawa dopóki żadne zmartwienie nie zachwieje umysłu. Czy był bym w stanie frunąć wraz z wiatrem wiedząc, że reszta mych przyjaciół nie jest w stanie oderwać stóp od ziemi? Lub uciec przed wściekłym sowodźwiedziem, zostawiając resztę na jego pastwę? Samemu łątwiej przetrwać. Masz racje - ni udo mi sie otworzyc skomplikowanego zamku. Ni udo mi sie wyczarować miecza czy cisnąć kulą ognia. Ale puki ni musze - tu znów splunął - nurkować w złe odmęty waszych miast, nie potrzebuje mieć towarzystwa szelmy czy maga. Przykro mi to mówić, ale już Profesor jest dla mnie balastem. Inni by tylko bardziej ograniczali me zdolności które muszem szlifować. By stać się idealny.
Człowiek spojrzałtylko ciekawie na krasnoluda. Miał już odpoweidź gotową na każde z jego oskarżeń i pretensji.
- Masz rację dopóki chcesz wzbić się w powietrze i lub badać podwodne światy nie będę Ci w stanie towarzyszyć, choć ta sama magia zapewne która daje Ci moce pomogła by i mi. Poza tym kto wtedy będzie czekał na Twój powrót wraz z Muńkiem. Nie wierzę że zostawisz go samego. Nie wmawiaj mi że nie jest tylko Twoim towarzyszem podróży bo mi wydaje się być więcej niż przyjacielem. I nie wmawiaj mi że tylko będziesz pływał i latał by się doskonalić. Nie powiesz mi że w życiu nie natknąłeś się na problemy które gdybyś miał tylko by Ci pomóc okazały by się błahostką. Graffen, głupia nieznajomość języków może Cię kiedyś wplątać w kłopoty a walka nie zawsze jest rozwiązaniem i to też pewnie wiesz doskonale.
Gabriel nie podniósł głosu ani razu, nie uniósł się i ewidentnie nie odnosiło się wrażenia że próbuję zmuszać brodatego do zmiany decyzji. Zachowywał się raczej jak by ofiarowywał krasnalowi lekarstwo którego jedynym problemem był gorzki smak.
- Mosz racje. Odkąd na nowo siem narodził, raz byłem w takiej sytuacji. Jok pewien czarnoksieżnik który później kazo si nazywać Profesorem uwiężił mnie w czymś cu szklaną kulę przypominało. O znajomość języków ni musze si martwić. Tok jok żeś powiedział magia daje dużo moc. Poza tym językiem posługujo si cywilizowane kultury, króre lubie unikać. Jestem typem samotnika. Ni zwykłęm martwić si, czy każdy ma cu jeść, czy jest w stanie przecisnąć si przez małą szparę w zasypanej jaskini, czy też nie udusi si pływajoc w jeziorze. Co do Muńka... Tok, un jest mi niczym brat. Jednak ma też swoje życie. Nie zawsze podrużujemy razem. Nie przeciśnie si też przez zwykłe drzwi tej głupiej karczmy bez żadnych szkód dla otoczenia, a co dopiero przez komin w jaskini. Albo choćby zwykły sen zimowy. Ja wtedy ni zasypio. Dobrze, że ma swój dom, gdzie często go odwiedzam i skod moge go zabrać na dłuższo wyprawe, jakby chociaż do tego lasu.
Mężczyzna przysiadł sobie, wydawało się że rozmowa jeszcze chwilę potrwa a nie znaczyło to że nie może się odbywać trochę wygodnie. Powoli robił się też senny, wiedział że niedługo będzie musiał się zdrzemnąć.
- Więc po co Ci podróż z magiem czy niedźwiedziem. Odnoszę wrażenie że potrzebujesz jednak czasem pomocy w tym swoim dążeniu. Że nie ze wszystkim poradzisz sobie sam tak jak byś tego pragnął. Nawet wilki to wiedzą a działają tylko instynktem który wpoiła im natura. Oferuję tylko pomoc w problemach na które możesz się natknąć i jedyne czego oczekuję to, to samo. Ale zrobisz jak zechcesz. Nie mam zamiaru Cię do niczego zmuszać bo na takiego kogoś nigdy nie można liczyć. Idź swoją drogą długobrody i obyś kiedyś udało Ci się zrealizować to czego pragniesz, samemu. Bo wszystko to osiągnąłeś sam co masz prawda?
Gabriel wiedział że zarzucił mu teraz kłamstwo. Ale to nie on był tym w którym ścierały się duma, honor i upór tak pielęgnowany widocznie przez tego osobnika.
- Jak już wspominałem samiuśko moze sie czasem zrobić smutno. Miło mi wtedy jechać na grzbiecie tego przytulaka i podziwiac krajobraz z wysokosci większej niż ludzkie krocze.
Z profesorem jest inaczej. Obiecałem mu to. Obiecałem mu możliwość obserwacji mnie żywego. Pewnie kiedyś mu się znudzę i po prostu odlecę.
- Więc to nie on powienien chodzić za Tobą raczej?
- Oboje chcieliśmy zbadać to miejsce. Jest dziwne i nienaturalne, chociaż przypomina zwykły los. Jednako Profesor ni chetny był by we dóch jeno zaglębiać sie w tom dzicz, wiec zmuszony byłem na towarzystwo tamtej zgrai. Jak widać nie potrzebnie sie tu pchali. Zagineli tylko we mgle.
- No cóż przynajmniej ja staram sie nie być nigdy sam. Łatwiej jest zwyczajnie ze wszystkim. Czy ktoś Cię podsadzi czy poda dłoń by pomóc wstać jak upadniesz, czy podniesie na duchu jak dobry druh czy podzieli się kawałkiem ostatniego suchara. Czy zwyczajnie podpowie gdzie robisz błąd byś szybciej pojął lub zadba o to byś nie przepadł we mgle, byś w mieście pełnym nieznajomych mógł na kimś polegać.
Człowiek podniósł się i otrzepał spodnie na których siedział. Rozejrzał się po okolicy i ziewnął potężnie. Spojrzał na krasnoluda słuchając go jednak i robiąc niewinna minę.
- Życie nauczyło mnie samowystarczalności i radzenia sobie samemu. Mówiłe - unikam miast. Nienawidze tłumów. Puki cu musimy martwić się problemem teraźniejszym mozesz liczyć na me zdolności. Dopóki mamy ten som cel możesz traktować mnie jak kamrata, jeśli ci z tym lżej. Ale nie moge ci obiecoć, że podoże z wami jak rozwiążemy zagadkę tego miejsca.
Człowiek uśmiechnął się i wyciągnął dłoń w kierunku towarzysza.
- To mi w zupełności wystarczy Graffen. Wracajmy, i tak nas długo nie było.
Dyplomata ruszył przodem powolnym krokiem, rzucił jeszcze tylko do tyłu niewinne spojrzenie na krasnoluda maszerującego za nim.
Wrócili znów do karczmy.
Graffen nie widząc nic innego do roboty począł iskać futro swego przytulaka po czym gdy zmorzył go sen zwinął się w kłębek przykryty futrem swego przyjaciela. W objęciach kilkutonowego niedźwiedzia czuł się bezpieczniejszy niż w jakimkolwiek zasłanym łóżku.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:10.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172