Cienie [+18] Powietrze w namiocie pachniało ciepłym piaskiem, egzotycznym balsamem, którym w tajemnicy smarował się ktoś z jego towarzyszy i starym potem. Na szczęście ten ostatni był tylko blaknącym tłem dla pozostałych. Nie mieli szczęście i nie trafili tym razem na namiot ze sprawną klimatyzacją, freon skończył się szybko i na pewno nikt nie zamierzał go w najbliższym czasie uzupełniać. Ach, ekonomia wojny i próby oszczędności. Nieważne, czy chodziło o kasę na sprawy pro-bono TAM, czy komfort walczących TU. Teraz, po tym wszystkim, co go spotkało w ciągu ostatnich paru miesięcy, miał inne spojrzenia na wszystko, począwszy od korzystania z toalety, po takie drobiazgi jak keczup do posiłku. To czasem było nawet zabawne. Lawrence miał przymknięte oczy i z rozkoszą słuchał muzyki, czyli wypełniał skrupulatny plan leniwego i wolnego popołudnia. Lubił kiedy lądował po tej stronie w takich okolicznościach. Nieważne, że Seal nie byłby jego normalnym wyborem, a odtwarzacz i zawarta na nim muzyka należała do Karry. Skoro miał moment na wytchnienie, należało z tego skorzystać. Powoli narastający pisk w lewym uchu to niestety nie była zepsuta słuchawka. Nie był to element fikuśnego remiksu piosenki. Pisk zwiastował przejście. Och, tak świetnie nauczył się odróżniać te wszystkie znaki... - Panie Hartmann? Halo? - poderwał głowę i napotkał uporczywe spojrzenie sędziny. W dodatku ta konkretna sędzina nie była jego fanką, świetnie zdawał sobie z tego sprawę. - Panie Hartmann, świadek jest pański! - Oczywiście, dziękuję Wysoki Sądzie. Odchylił się lekko na oparcie krzesła, na którym siedział i spojrzał na rozrzucone na blacie swoje notatki. Alicia, jego koleżanka z kancelarii i "drugie krzesło" w tej sprawie szybko podetknęła mu kilka naprędce skreślonych pytań. Wstał powoli, podchodząc do miejsca pomiędzy ławą przysięgłych, a sędzią, gdzie znajdował się świadek i spojrzał na siedzącą tam osobę. Tak, oczywiście, Horton kontra Lawson, nie pamiętał, kiedy ta sprawa wylądowała jednak przed ławnikami, przecież liczyli na rozstrzygnięcie sędziego, nie ławników. Potrząsnął głową i spojrzał uważnie na swojego świadka, młody, krótko po dwudziestce, studencik. Z każdego jego ruchu można było wyczytać nerwowość i strach. Czego się bał? Tego, że się tu znalazł? Tego, że jego dziewczyna mogła rzucić się z mostu właśnie przez niego? - Panie Miller, proszę powiedzieć, czy pana wyjazd na narty z przyjaciółmi i niezabieranie panny Lawson, było zabiegiem celowym? - Zrobiliśmy sobie przerwę... - zaczął odpowiadać, jakby uważnie ważąc słowa. - Sprzeciw! Brak związku - usłyszał zza swoich pleców – nie wiem co ma wnieść to pytanie do sprawy Wysoki Sądzie. - Jeśli pani Estebez mi pozwoli kontynuować, to na pewno zrozumie, dlaczego pytam o związek pana Millera z panną Lawson. - Oddalam, dobrze proszę kontynuować. Tak, mógł się tego spodziewać Marie Estebez była typem, który próbował go wytrącić z równowagi czymkolwiek, nawet, jeśli odgrywała błazna, który rzucał bezsensowymi sprzeciwami. - Byliśmy razem, kiedy pojechałem na narty, ale chcieliśmy trochę od siebie odpocząć, to wszystko – dokończył swoją odpowiedź jego świadek. - Panna Lawson się na to zgodziła? - momentalnie wyłapał lekki skurcz mięśni na policzku młodego Millera. - Tak... to znaczy, można tak powiedzieć. - Można? Czyli mógł być pan jednym z powodów jej samobójstwa... - Sprzeciw! Wysoki Sądzie! Spekulacje! - Wycofuję – rzucił szybko Lawrence, zadowolony, że ławnicy i tak mogli teraz podążyć jego tokiem myślenia. Świat nagle stracił na ostrości. Nie, to nie było tak. Za szybko, to wszystko ostatnio działo się za szybko, nie wyrzucało go nigdy po ledwie minutach! Kolory wokół niego zaczęły pulsować, niczym bezkształtne plamy. Larry zamknął oczy, porażony faerią barw, która go zaatakowała. My power, my pleasure, my pain, baby To me you're like a growing addiction that I can't deny. Won't you tell me is that healthy, baby? Seal. Czyli co, tu minęło ile? Dwie minuty? Lawrence zerwał się ze swojego łóżka tak gwałtownie, że odtwarzacz odczepił się od słuchawek, które były wciąż zapięte przy kołnierzyku jego obcisłego t-shirtu i z lekkim stukiem spadł na wyszorowane drewno podłogi. Mężczyzna w kilku krokach był przy lustrze i zaczął wpatrywać się w swoją twarz, jakby miał tam znaleźć jakąś odpowiedź. Kiedy zobaczył, że ta osoba na szklanej tafli blednie, a po skroni zaczyna spływać pot, którego nie czuł wcale na swojej twarzy, szybko uderzył się otwartą dłonią w policzek. - Panie Hartmann, zaczynam tracić cierpliwość... Wszyscy chcemy wiedzieć, gdzie pan zmierza z tymi pytaniami. Poderwał wzrok, jak wcześniej i jak wcześniej natrafił na surowe spojrzenie sędziny Drexler. - Ja... przepraszam Wysoki Sądzie, ale chciałbym oddać przepytanie świadka mojej koleżance, pani Florrick. Larry odwrócił się i chwiejnym krokiem podszedł do biurka, zza którego już poderwała się Alicia. - Co się dzieje? - zapytała cicho, pochylając się w jego stronę tak, że mógł poczuć zapach jej egzotycznych perfum. Nie, to był przecież balsam Johnsa. Otworzył usta, żeby odpowiedzieć koleżance, ale zamiast słów, usłyszał jęczenie. Otworzył gwałtownie oczy. Nie był na sali sądowej. Nie stał przed lustrem w swoim namocie. Jego zmysły zachowywały się tak, jakby zaczęły się powoli i stoponiowo budzić. Nie widział nic, poza ciemnością. Pod plecami czuł twardość i przejmujące zimno, które aż bolało, jednak nie potrafił się ruszyć. Ciało z jednej strony sygnalizowało chłód, który otępiał, z drugiej strony, w okolicach swojej klatki piersiowej, brzuch i uda czuł nacisk i przyjemnie ciepło. Miał niejasne przekonanie, że ktoś się po prostu do niego przytula. W nozdrza uderzył go zapach ostrego mrozu, taki, jaki czuł stojąc w Alpach, gdzie jeździł na narty ze swoją ekskluzywną ekipą. Poczuł, że wciąga ustami zimne powietrze, które zadrapało go w gardło do tego stopnia, że rozkaszlał się rozpaczliwie. Jego charczenie zdławił gwałtowny i mokry pocałunek w usta. Kobieta dobrze wykorzystała chwilę przerwy i trafiła w moment, kiedy miał je zamknięte. Nie miał już żadnych wątpliwości, że to była kobieta, czuł jej małe usta na swoich, oraz równie mały język przesuwający się po jego zębach. - Przepraszamy, kochany, przepraszamy – usłyszał gdzieś w swojej głowie. W tym samym momencie zmysł jego wzroku podjął ponowną pracę, a kobieta odsunęła się. Nie wiedział, czemu się nie przestraszył. Było w niej coś atrakcyjnego, jednak zdecydowanie POWINIEN BYŁ się przestraszyć. Przecież nie była... normalna. - Cokolwiek to słowo teraz oznacza kochany – usłyszał, jednak widział, że jej usta nie poruszają się. - Co do... - zaczął, jednak kobieta w tym samym momencie, pomogła mu się podnieść do pozycji siedzącej i wsunęła na jego nogi, opierając swoje kolana na zewnątrz jego ud. Oplotła go ramionami i przytuliła. - Przepraszamy kochany nasz Lo-rans, przepraszamy Lo-rans tak bardzo. - Za co mnie przepraszasz? - zapytał cicho, wprost w granatową czerń jej włosów. - Przepraszamy. Czas nie sprzyjał nam, ale został ujarzmiony. Przepraszamy. - Czas? - poczuł jak czarnowłosa i krwawooka kobieta mocno próbuje spleść swoje dłonie na jego plecach i jak ociera się swoją kobiecością o jego krocze. - Przepraszamy Looo-rans, przepraszamy. Ale jest ich więcej, będzie lepiej, mamy ich dla ciebie i ciebie dla nich. - Dla kogo? - spróbował znowu, ale poczuł tylko, jak nieporadny ucisk zaczyna wytłaczać powoli powietrze z jego płuc i miażdżyć żebra. - Przepraszamy – usłyszał, że litera s przeciągała się w syk - Macie teraz siebie. Prezenty. Klejnoty. Cenne. Chciał coś powiedzieć, ale usłyszał tylko trzask łamanych kości i odpłynął ponownie w ciemność. |
|
Kupić ci kota?Czy to już były jej urodziny? No nie. To nie był jeszcze ten czas. A może Anne pamiętała, że dzisiejszy dzień jest dla ich przyjaźni jakąś ważną datą… To jednak również nie miało sensu, miała przecież dobrą pamięć, nie zapomniałaby o niczym, zwłaszcza jeśli dotyczyło tej blondynki. Nadal jednak, tajemniczy sms wisiał na jej telefonie, nie dając żadnych odpowiedzi, za to generując multum pytań. Sammy zmarszczyła brwi obserwując chwilę wyświetlacz swojej Xperii. Postukała paznokciem w szybkę, zamyślona, aż dźwięk zbliżających się do biura kroków wyrwał ją z transu. Uniosła wzrok w górę, na drzwi. Nastąpiło krótkie pukanie, odruchowo wsunęła kosmyk włosów za ucho i wyprostowała się w fotelu - Proszę. - poinformowała drzwi, a wszedł przez nie zaraz informatyk wynajmowany okazyjnie przez Muzeum. - Dobra, twoje archiwum znów śmiga bez zarzutów. Tym razem wina nie leżała po niczyjej stronie, najwyraźniej po prostu system miał jak na ten tydzień dość życia. Nie torturuj go zbytnio! W sprawie płatności już się dogadałem z kustoszem Goldbergiem. - chłopak był niemal stereotypem standardowego informatyka. Okulary, potargane włosy i ta wiecznie wyciągnięta koszula, do kompletnie nie pasującej pary spodni i butów. Samatha przebiegła po nim krótko wzrokiem, po czym uśmiechnęła się, unosząc kąciki ust w górę - Wiesz, że nie mogę tego obiecać. Do następnego razu Phil. - pożegnała go, wskazując palcem na stertę papierów, którą miała porozkładaną przed sobą. Chłopak kiwnął głową, rzucił do niej luźne cześć i zaraz zniknął. Był piątek wieczór. Zapewne większość osób już kilka godzin temu skończyła pracę, wróciła do domów, albo wybrała się na miasto. Nowy York miał w końcu wiele rozrywek dla tych, którzy ich poszukiwali. A czy ona ich poszukiwała? Kupić ci kota? - znów pojawiło się w jej głowie, niczym natrętna mucha. Jak dzwoneczek, który nie chciał przestać dzwonić. Pokręciła głową i wróciła do podpisywania dokumentów związanych z odbiorem jutrzejszej dostawy eksponatów. Jeden ze współpracujących z muzeum darczyńców właśnie poinformował kustosza w zeszłym tygodniu, o sobotniej dostawie, tak więc pannie Zanders przypadło na piątek sprawdzanie i wpisywanie nowych pozycji do działu ‘Oczekujące’ w archiwum. Miał to być spokojny dzień przy monitorze i papierach, a jednak, los potrafi być złośliwy. Tym razem postanowił potraktować ją zawieszeniem systemu archiwalnego, zmuszając do pozostania w pracy długo po godzinach. Pozbierała dokumenty z biurka, po czym ruszyła do pokoju, w którym zwykle spędzała większość czasu. Choć musiała przyznać, biuro kustosza, a zwłaszcza jego wygodny fotel, bardzo do niej przemawiały. Zerknęła przy wyjściu na ścianę zegarów, ten facet miał na ich punkcie jakiegoś hopla, ale zdążyła się do tego zupełnie przyzwyczaić. Było nieco po 19. W lustrze przez chwilę uchwyciła swoja sylwetkę i odruchowo poprawiła marynarkę swojego damskiego, czarnego garnituru, który akurat dziś miała na sobie. Niewysokie obcasy cicho stukały po kafelkach posadzki w dziale biurowym muzeum. O tej porze było tu naprawdę niewiele osób. Stróże nocni, sprzątaczki… A dziś i ona. Otworzyła drzwi do swojego niewielkiego, zastawionego segregatorami biura i zaraz usiadła do komputera, rozkładając swoją pracę. Mogła powrócić do monotonnego wklepywania haseł do systemu. Gdy w końcu skończyła, wyprostowała się, przeciągając jak kot. Bolały ją już plecy i oczy. Ostrożnie pomasowała swoje skronie, zapisując zmiany w systemie i zaraz wyłączając go z czystym sumieniem. Wykonała co do niej należało. Pozbierała swoje rzeczy, wcześniej układając dokumenty w chorobliwie równą kupkę. Opuściła biura wyjściem dla personelu, zamykając je na górny klucz, tak jak było odgórnie ustalone. Wsiadła do swojego Chevrolet’a i pojechała do domu. Jeszcze w biurze odnotowała nieodebrane połączenie, ale wolała się tym zająć już ze swojego mieszkania. ~*~ Weszła do swojego niewielkiego, ale schludnego, minimalistycznie urządzonego mieszkania. Nie miała współlokatorów, ani żadnych zwierzątek. Odłożyła kluczyki na swoje miejsce w misie, po zamknięciu drzwi. Mieszkała w dość spokojnej okolicy, na osiedlu, gdzie większość wprowadzających się to były młode małżeństwa z dziećmi, lub staruszkowie. To zapewniało jej bezpieczeństwo, chociaż codzienne dojeżdżanie do pracy na Brooklynie było naprawdę wrzodem na tyłku. No, ale coś za coś. Pierwsze co zrobiła, to ściągnęła buty i niemal poszybowała do kuchni, by wyciągnąć z lodówki wczorajszego kurczaka z rożna. Wrzuciła go na talerz i wsadziła do mikrofalówki. Nalała sobie soku z pomarańczy i włączyła telewizor, by ‘coś gadało w tle’. W domu średnio przepadała za całkowitą ciszą. Wyciągnęła telefon z torebki i zerknęła na ostatnie połączenia. Dzwoniła jej babcia… No tak… Obiecała jej, że wpadnie do niej w ciągu tego weekendu. Westchnęła. Będzie musiała naprawdę gonić się z czasem, żeby znaleźć go dla niej, ale zrobi to. Odłożyła telefon. Zadzwoni do niej rano, teraz już było za późno, babcia Marie chodziła spać niewiele po 21, a tu już 23 nadchodziła. Gdy jedzenie było gotowe, zaspokoiła swój, dokarmiany jedynie 5 kawami, głód. Najedzona, udała się pod prysznic, by zaraz przebrać w wygodną koszulę i spodenki. Ze zmierzwionymi od wody włosami wróciła do kuchni, by zrobić sobie wielką misę popcornu. Udała się z nią do salonu, albowiem podczas stania pod strumieniem gorącej wody naszła ją ochota na randkę z młodym Harrisonem Fordem w serii jej ulubionych filmów o poszukiwaczu przygód. Popchnięta impulsem złapała za telefon i odpisała Anne na tamtego sms’a Pocałuj mnie w nos, kociaku!Po czym włączyła dvd i zaczęła swój mały maraton filmów. Sama nie zauważyła, gdy gdzieś, przy ‘Poszukiwaczach zaginionej Arki’ odpłynęła. A jutro znów będzie narzekać na ból w karku z powodu braku odpowiedniej poduszki pod głową... |
- Kogo nam chcą dosłać?! – komendant sesji specjalnej II oddziału policji w NY był nieźle wkurzony, ale wrodzone opanowanie wzięło górę nad emocjami – Kogo, kurwa? Trzeci trup na karku, a my mamy jakąś panienkę z Kanady niańczyć? Co my tutaj nie mamy własnych żółtodziobów? - Technicznie rzecz biorąc ona jest rozwódką. – starszy posterunkowy Brown cenił sobie precyzję. Ale wiedział też, co naprawdę boli szefa. - Nie chodzi o przejęcie sprawy ani o stażowanie. Ma nam po prostu pomóc. - W czym? Nie zna miasta, nie zna układów, nawet nie jest zatrudniona w czynnej służbie. Kto to niby jest “cywilny konsultant - specjalista”? Starszy posterunkowy wyciągnął tekturowy skoroszyt z dokumentami otworzył go. Odpiął od pojedynczej kartki zdjęcie atrakcyjnej szatynki i podał komendantowi. - Jessica Hoffman, 32 lata, studia medyczne na Cambridge University, potem specjalizacja z psychiatrii. Szkolenia w Anglii i Francji, współpraca z tamtejszą policją. Ostatnio w Kanadzie pracowała w jakimś centrum pomocy ofiarom przemocy domowej, czy czymś takim. - Dlaczego właśnie ona? Obciąga któremuś z naszych szefów? – komendant ciągle był sceptyczny. - Jest specjalistką od seryjnych morderstw. - Nie ma takiej specjalizacji. Brown westchnął. - Widzę to tak, szefie – jeśli ona się do czegoś przyda, to i tak my zgarniamy cała śmietankę. Jeśli nie – zawsze można zwalić winę na nią. I dokopać Kanadyjczykom, przy okazji. Komendant uśmiechnął się. Spodobał mu się ten pomysł. 5 miesięcy później Pub rozbrzmiewał głośnymi rozmowami, śmiechami, szczękiem kufli i szklanek. Kobieta pchnęła ciężkie, dębowe drzwi, skinęła głową barmanowi, który pozdrowił ja salutując dwoma palcami do asymetrycznie ściętej grzywki. Pewnym krokiem skierowała się do kilku stolików zestawionych w kącie. - Jest nasza gwiazda! – starzy posterunkowy Brown zamachał do niej dłonią. – W końcu! Chodź Jess, trzymam ci honorowe miejsce. Kilka szklanek uniosło się w górę. Rozległy się krótkie oklaski. - Nie przeginajcie – zgromiła zgromadzonych wzrokiem, ale na jej twarzy widać było radość i dumę. Stała się w końcu członkiem zespołu. - Dzięki, Kevin, cześć wszystkim – ściągnęła zamszowy żakiet, wsunęła się za stół, opadając z ulgą na skórzaną kanapę. Dzisiejszy trening aikido przeciągnął się niemiłosiernie, ale nikt nie mógł odpuścić sobie zaszczytu spotkania z samym Masahiro Taniguchi. - To co, oranżada, jak zwykle? – zapytał Kevin. Wyhaczył wzrokiem kelnerką a ta doniosła piwo o smaku zielonego grapefruita. - Za sukces! – rzucił jeden policjantów, unosząc kufel. – Byłaś chyba w kablówkach pokazywana częściej niż sam Stary. Może rzucisz Uniwersytet i zaczniesz pracować normalnie w policji? - Lepiej się prezentuje na wizji niż Stary – dorzucił ktoś inny. – Ma lepsze .. – wykonał charakterystyczny gest dłońmi w okolicach swojej klatki piersiowej. - Możesz sobie pomarzyć – odcięła się. Ktoś się zaśmiał, ktoś poklepał ją po plecach. Kelnerka donosiła nowe szklanki, a Jessica przez cały wieczór sączyła swojego grapefruita. Pozostała przy jednym. Wyszła nieco po 23, nie lubiła zarywania nocy. Do jej mieszkania na ostatnim piętrze nowoczesnego budynku nie było daleko, ale i tak wzięła taksówkę. Nie używała samochodu, dzięki temu zyskiwała dodatkowy czas – mogła pracować w czasie dojazdów. Włączyła swojego htc. Lubiła nowoczesne gadżety, ale nie było do nich niewolniczo przywiązana. Nie w wolnym czasie. Wielu z jej znajomych nie było w stanie zrozumieć, jak żyje bez Fejsbooka. Telefon wyłączyła przed treningiem. Mnóstwo nieodebranych połączeń, sms –y – przejrzała po wierzchu, głównie gratulacje. Kilka prywatnych maili – służbowa skrzynka nie była podpięta do telefonu. Żadnych wiadomości głosowych nie było, ponieważ przezornie nie konfigurowała nigdy skrzynek. Otworzyła folder z wiadomościami Bruno „No, kotku, na prawdę mi zaimponowałaś. Niby w Kanadzie robiłaś to samo, ale nikt nie wysyłał kamerzystów. Jutro mam bankiet, zakończenie kampanii, będziesz.” Mama „Mogłaś zginąć! Ale kamera cię kocha, masz to po mnie! Lunch w piątek? W czasie przerwy w zdjęciach, wpadnij”. Vanessa „Zawsze musisz być w centrum. Cala ty. Pilnuj się, następnym razem będziesz miał mniej szczęścia, kretynko” Samochód zahamował miękko. - Jesteśmy – powiedział kierowca, a potem dodał: - Widziałem panią w telewizji. To niesamowite, co pani zrobiła - Dziękuję – Jessica uśmiechnęła się. – Miłego wieczoru. Sięgnęła po swoją torbę w kimono i weszła do przeszklonego holu. - Dobry wieczór, pani Hoffman – przywitał ja portier z recepcji, podając kartonowe pudełko. – Przesyłka dla pani. - Dziękuję – postawiła torbę i otworzyła karton. Powąchała kwiat a potem dostrzegła bilet umieszczony pod bibułką – na eleganckim, tłoczonym papierze wypisano równym, pewnym pismem jedno słowo „Thomas”. Jessica wciągnęła gwałtownie powietrze. Upuściła kwiat na blat recepcji, jakby nagle kolec róży ją ukuł. - Wszystko w porządku? - Proszę to wyrzucić, dziękuję – zabrała torbę i skierowała się do windy, który wwiozła ją na 38 piętro. Weszła do mieszkania, rzuciła torbę w kat. Nagromadzone dzień emocje pulsowały, domagały się ujścia. - Pieprzony skurwiel! – walnęła dłonią w kuchenny blat. - Pieprzny skurwiel! Odetchnęła głęboko raz i drugi, zrzuciła ubranie i weszła pod prysznic. Po chwili wsunęła się w chłodną pościel. Za oknem jej sypialni pulsowały światła miasta. Zasnęła natychmiast |
47Jayden opadł ciężko na podłogę, wyciągając ręce spod głowy i kładąc je wzdłuż ciała. Miał na sobie spodenki z ortalionu i szary bezrękawnik – teraz ozdobiony sporą plamą potu na klatce piersiowej. Mężczyzna dyszał płytko i nie podnosząc się z ziemi sięgnął po ręcznik, który rzucił wcześniej nieopodal. Przytknął go do głowy i schował w nim mokrą twarz. |
Spod kołdry wysunęła się ręka. Na oślep sięgała w kierunku półki stojącej przy dużym łóżku, starając się po omacku trafić na to czego potrzebowała. Kolejna próba z rzędu i udało się. Dłoń zacisnęła się na leżącym tam smartfonie i zaczęła wciągać bezbronne urządzenie w czeluści pierzyny. - Już po pierwszej … - mruknął zaspany głos z westchnięciem. Nastąpiła seria nieartykułowanych dźwięków, która wydobyła się spod pościeli, aż kołdra zsunęła się z twarzy młodej kobiety o potarganych długich włosach w odcieniu słomkowego blondu. - Ale tu zimno... - jęknęła z niezadowoleniem. Usiadła na materacu i owinęła się szczelnie kołdrą. Chwilę siedziała w tej pozycji wpatrując się w przestrzeń starając się obudzić w pełni. Mrużąc oczy spojrzała w okno, za którym słońce świeciło w najlepsze. Nic dziwnego skoro była trzynasta. - Jak zawsze zapominam zaciągnąć te durne rolety - burknęła. Powrót z nocnej zmiany zawsze był trudny. Człowiek pojawia się do domu o szóstej rano, a później odsypiał nockę. Tyle dobrego, że sobotę miała wolną. Budząca się świadomość umożliwiła jej przypomnienie sobie co też na ten dzień miała zaplanowane. Nie szczególnie się wysilała, bo ściągawka wisiała w kuchni na lodówce. Przydatna sprawa, gdy nie mieszkało się samemu. W głowie pojawiła jej się radosna myśl, że cały dzień spędzi w szlafroku, przesiadując z popkornem na kanapie przed telewizorem. Uśmiechnęła się na tą wizję z zadowoleniem. Wspaniały sposób na spędzenie piątku. Ale zaraz mina jej zrzedła. Skoro był piątek, już ten konkretny piątek ... - Cholera by to, obiecałam Willowi, że będzie miał wolne mieszkanie na noc… - jęknęła przeciągle i z bezsilnością opadła na poduszkę. Niestety przez swoją pracę zdarzało jej się rozmyć postrzeganie dni tygodnia. Tacy pracujący od poniedziałku do piątku w godzinach 9 do 17 to mieli łatwo. Jak choćby właśnie Will. Melissa Waggoner, niechętnie, ale w końcu wygramoliła się z łóżka i narzucając na siebie szlafrok, krokiem zombie, przemieściła się do łazienki. Miała przed sobą problem z natury “co ze sobą zrobić”, ale wszystko po kolei. Najpierw kąpiel. [media]http://66.media.tumblr.com/b85a09b618d4e7b88572796356aef36c/tumblr_inline_njbjmmlses1s8mk0f.jpg [/media] Gorąca woda to było to co lubiła najbardziej. Wciąż nie mogła się przyzwyczaić do tego jak zimno było w Nowym Jorku. Dlatego przy każdej okazji korzystała z wszelkiego rodzaju ciepła, które mogła przejąć dla swojego wymarzniętego ciała. Z kranu leciał gorący strumień. Zanurzona po szyję w parującej wodzie, na której powierzchni pływała biała piana, wpatrywała się w zamyśleniu w wystające spod wody własne kolana. Wynurzyła lewą dłoń i z ulgą przyglądała się jej wewnętrznej stronie. Najadła się dziś w nocy strachu gdy okrwawiona rękawiczka pękła jej, a ona myślała, że się rozcięła. Krew narkomana nie była czymś co chciałoby się dotykać. Melissa zacisnęła dłoń i zanurzyła ją na powrót pod wodę z pianą. Tym bardziej miała ochotę wyjść i porobić coś dla odreagowania. Niestety na Mandy nie mogła dziś liczyć, bo siedziała do wieczora na uczelni, a po zajęciach od razu wyjeżdżała z rodzicami do rodziny męża jej matki. W sumie to otwierało opcję by po prostu przeniosła się na weekend do mieszkania ciotki, ale nie o to jej przecież chodziło, żeby siedzieć samej w czterech ścianach. Niby jeszcze mogłaby iść do szpitala, pokręcić się… Ale ma do cholery wolne! Melissa uśmiechnęła się na pomysł, który już od jakiejś dłuższej chwili domagał się uwagi. Tak, ewidentnie nie miała co ze sobą zrobić i potrzebowała pomocy bliskiego przyjaciela. A takiego miała. Wstała i wyszła z wanny. Złapała za ręcznik i ostrożnie stąpając po zawilgoconej podłodze wytarła się. Z półki przy łazienkowym lustrze wzięła smartfon i wystukała na ekranie wiadomość. I wysłała do Jaya. Oczekując w zniecierpliwieniu na jego odpowiedź zaczęła się szykować. Założyła na siebie bieliznę. Szczęśliwie mieszkanie miało dwie osobne łazienki, więc ta była tylko jej i mogła tu mieć wszystko to co chciała. Rozczesała włosy i sięgnęła po suszarkę zerkając co chwilę na ekran telefonu. Dziewczyna nie liczyła że odpisze on natychmiast bo mógł przecież coś robić. Najwyżej jak zaraz nie odpisze to zadzwoni do niego... Uznała jednak, że najpierw się ogarnie. Wróciła do sypialni i ubrała kolorową koszulkę. Usiadła na łóżku zakładając na siebie niebieskie dżinsy. Wstała i poszła do łazienki po telefon. Odpowiedź już na nią czekała. Cytat:
Napisała i odesłała mu sms. Miała sporo czasu. W sam raz by przygotować coś dobrego. Tanecznym krokiem weszła do salonu. Chwyciła pilot i włączyła telewizor nie ustawiając niczego konkretnego. Rzuciła pilot na kanapę i wyciągnęła z tylnej kieszeni telefon, którym połączyła się z telewizorem. Otworzyła na smartfonie aplikację YT i wybrała playlistę. Muzyka rozbrzmiała w mieszkaniu. Melissa przeszła do kuchni i zajrzała do lodówki. Odwinęła odrobinę folię którą zakryta była stojący tam półmisek. Wołowinka już ładnie skruszała w marynacie. Wyciągnęła więc to wraz z warzywami i zabrała się za szykowanie obiadu. Uwielbiała gotować, szczególnie jak mogła to robić dla kilku osób. Stwierdziła, że brat na pewno będzie zadowolony gdy wróci z pracy i będzie miał co odgrzać dla siebie i swojego gościa. Przycięła szparagi i włożyła je do garnka. Wlała wody i ustawiła na gotowanie na małym ogniu. ### ”You’ve got the bullets I’ve got the gun. I’ve got a hankering for getting into something I hit the bottle, you hit the gas, I heard your 65 can really haul some ass.” ### Śpiewając piosenkę, której słowa znała na pamięć, Melissa sięgnęła po butelkę tabasco. Już miała nim polać mięso, gdy przypomniała sobie, o tutejszych gustach kulinarnych. Odstawiła butelkę. Później doda tylko sobie. Rok spędzony w NY i wciąż łapała się, na tym, że musiała stopować swoje dawne nawyki. ### ”I see the blue lights, we better run. Throw out the bottle and I’ll hide the gun If he pulls us over I’ll turn on the charm You’ll be in the slammer and I’ll be on his arm. Ain’t no use in trying to slow me down ‘Cause you’re running with the fastest girl in town” ### Ułożyła mięso na brytfance i wstawiła do rozgrzanego piekarnika. Nastawiła zielone jabłuszko odmierzające czas i postawiła je na stole. W międzyczasie zrobiwszy sobie “śniadanie”, postanowiła na czas oczekiwania zalec na kanapie. Wyłączyła YT i przełączyła telewizor na kablówkę. Ustawiła jakiś kanał komediowy i wgryzła się w kanapkę. Przyjemnie mrowiące ciepło wypełniło jej usta. Melissa mruknęła z zadowoleniem. *** Nie wiedzieć kiedy zrobiła się czwarta po południu. William za godzinę powinien kończyć pracę, pewnie od razu odbierze Natalie... - Tak, powinnam się już zbierać - stwierdziła po krótkim namyśle. Wzięła długopis i karteczkę. Napisała liścik dla brata i położyła na zakrytej pieczeni. Poszła do pokoju i zaczęła się pakować. Była już gotowa, gdy dźwięk smsa oznajmił, że Jay czeka na nią na dole. Ucieszyła się. Odpisała, że już idzie. Założyła bladoróżową bluzę z kapturem i zarzuciła na ramię sportową torbę z logiem Pumy. Wychodząc z pokoju, przeszła przez mieszkanie sprawdzając czy wszystko jest wyłączone, a krany zakręcone. Z półki w korytarzu zabrała swoje klucze do mieszkania do których miała przyczepiony breloczek dla rozróżnienia ich od kompletu brata, które Will też w tym miejscu zostawiał. [media]https://img0.etsystatic.com/055/1/7343614/il_340x270.741156852_5kg4.jpg [/media] Standardowo, jak zawsze w tej sytuacji, zaczęła rozglądać się za telefonem tylko po to by wymacać go w tylnej kieszeni spodni. Założyła jeszcze kurtkę i zaczęła wiązać sznurówki trampek. - Jedzenie! - przypomniała sobie i cofnęła się do kuchni, po przygotowane i zapakowane już w torebki foliowe kanapki. Wrzuciła je do torby. Wyszła z mieszkania i zamknęła za sobą drzwi przekręcając klucze w obu zamkach. Nucąc pod nosem jedną ze swoich ulubionych piosenek zbiegła po schodach dwa piętra w dół. |
Praca, praca, praca... Will nie miał nic przeciwko temu, by pracować. Gdyby było inaczej, to siedziałby sobie w domu i odcinał kupony od tego, co zgromadzili przodkowie. No ale kto lubił, by padała sieć, a informatyk musiał być w dziesięciu miejscach na raz? I, oczywiście, wszyscy mają do człowieka pretensje. A mówił. Tłumaczył. Uprzedzał. I co? Jak grochem o ścianę. Aż się wszystko sypnęło. No, może nie do końca wszystko, na tyle jednak, by trzeba się było nie tylko nieźle nagłówkować, ale i posiedzieć nieco dłużej. Akurat dzisiaj, gdy miał jechać po Natalie... * * * - Do widzenia, Jim. - Will skinął głową portierowi, po czym wyszedł z gmachu. Wolny. Dwa dni bez biegania po piętrach i pomagania biedakom, którym pomyliły się klawisze, którym coś 'samo się zrobiło', którym ekran zrobił się czarny, którym... Idiotoodporne na pozór programy poddawały się niekiedy, a wtedy był płacz i zgrzytanie zębów. Tudzież telefony. "Panie Waggoner, czy...?" Dwa dni spokoju. Dzięki bogu... Miał czas dla Natalii, a i trochę czasu znajdzie, by dowiedzieć się, co z ciotką Dallas. Miał nadzieję, że to, co mu powiedziała w zaufaniu, okaże się tylko i wyłącznie pomyłką ze strony lekarzy. Jeśli nie... Wolał nawet o tym nie myśleć. Zamówiona taksówka czekała. - 294 Manhattan Ave - powiedział Will, starając się nie trzaskać drzwiami. * * * Mieszkanie powitało go ciszą i spokojem. I umieszczoną na brytfance, wyrwaną z zeszytu kartką. Z instrukcją w stylu "Gotowanie dla bardzo odpornych". Obok narysowane było uśmiechnięte serduszko. Ewidentnie napis został poczyniony ręką Melissy.Odgrzej w mikrofali, ustaw ją na 2 minuty. Pamiętaj zdjąć folię aluminiową najpierw! W lodówce jest sos. Wystarczy mu minuta w mikrofali. Ryż ugotuj zgodnie z instrukcją na opakowaniu. - Moja ty słodyczy - mruknął pod adresem siostry. Odłożył kartkę i zaczął się przebierać. * * * Tym razem nie liczył na komunikację miejską. Od czasu do czasu warto było siąść za kierownicą i nie pozwolić, by samochód zardzewiał w garażu. Nie mówiąc już o tym, że dojazd na lotnisko Kennedy'ego AirTrainem był nieco niewygodny. Co prawda najchętniej wziąłby motor, ale sukienka niebyt pasowała do harley'a, poza tym Natalie miała jakieś bagaże. Zdecydowanie lepiej było wziąć coś, co ma cztery koła i sporo miejsca w bagażniku. Co prawda jeep bardziej pasował do teksańskich bezdroży, niż do ulic Nowego Jorku, ale tym się Will nie przejmował. Ani też tym, że nosząca bardzo odpowiednią nazwę maszyna była w zasadzie jego rówieśnikiem. Ważne było, że silnik chodził jak szwajcarski zegarek. * * * Samolot American Airlines z Anchorage właśnie podchodził do lądowania. Wystarczyło trochę poczekać... a potem przywitać się po trzech tygodniach niewidzenia. - I jak była na Alasce? - spytał, gdy powitała go krótkim, ale bynajmniej nie przyjacielskim pocałunkiem. - Ziiiimnoooo... Przemarzłam do szpiku kości... - Ponownie się do niego przytuliła, jakby szukając odrobiny ciepła. Nie miał nic przeciwko temu, chociaż świadkiem powitania było parę setek osób. - Zapraszam zatem do mnie - zaproponował Will. - Z przyjemnością cię rozgrzeję. - Obiecujesz? - Natalie pociągnęła go za sobą. - Musimy odebrać moje bagaże i możemy jechać. Gdzie stoi... * * * Do sypialni nie zdążyli dotrzeć... * * * O pieczeni Will przypomniał sobie dwie godziny później. Ale wtedy Natalie spała już jak kamień. Will schował więc brytfankę do lodówki, zrobił sobie jakąś kanapkę... Parę minut później ponownie zasnął, przytulony do (bynajmniej nie zimnej) dziewczyny. |
Popchnęła czarne drzwi, którymi kończył się korytarz za zadbaną klatką schodową i wyszła na zewnątrz. Lisa rozejrzała się po ulicy, gdy znalazła się przed budynkiem i zaraz uśmiechnęła się dostrzegając Jaya. Stał na chodniku z założonymi przed piersią rękoma, oparty o bok czarnego auta. [media]http://www.dragtimes.com/images/22172-1966-Ford-Mustang.jpg [/media] Zaparkował tuż pod budynkiem o adresie 294 Manhattan Ave, gdzie mieszkała Melissa Waggoner. Chłopak miał na sobie ciemne dżinsy i biały podkoszulek pod kraciastą koszulą. Dziewczyna podeszła do niego i uściskała go po przyjacielsku. Puściła go i chowając dłonie w kieszeniach kurtki przyjrzała mu się - Nie jest ci zimno? - zapytała podejrzliwie się na niego patrząc, bo sama poza ciepłą bluzą miała jeszcze na sobie kurtkę. Jayden rzucił spojrzeniem na odkryte przez podwinięte rękawy koszuli przedramiona, jakby upewniając się, czy nie jest im zimno. - Jest w porządku. Lubię, jak chłodniejsza temperatura pomaga mi jasno myśleć - mrugnął do dziewczyny, uśmiechając się półgębkiem. - Nie spodziewałem się, że dzisiaj się spotkamy. Co tam u Williama? - spytał, otwierając drzwi pasażera i pozwalając jej załadować się do środka. - Dziewczyna do niego przyjeżdża - powiedziała odwracając się na chwilę w kierunku budynku i zerkając na okna na drugim piętrze. - Dawno się nie widzieli - dodała jakby to wszystko tłumaczyło. Znów spojrzała na Jaya. - Fajnie że mnie przygarniesz na dziś - wyszczerzyła ząbki w uśmiechu. - Pachniesz kurczakiem - stwierdziła zaraz z rozbawieniem. Mężczyzna opierając się o auto przytknął nos do koszuli i wciągnął powietrze nosem, jakby oczekując jakiegoś wyraźnego zapachu. W końcu tylko wzruszył ramionami. - Przepraszam. Mój zmysł węchu chyba został brutalnie zamordowany. Już nie odróżniam, co pachnie kurczakiem, a co nie - powiedział z kwaśną miną, kręcąc głową. - I nie ma sprawy. Właściwie to ratujesz moją wątrobę. - Więc jestem twoją wymówką od picia z kumplami? - Lisa przekrzywiła głowę jakby była zdumiona.- No to cieszę się, że mogę pomóc - zaśmiała się. - Musisz się w końcu nauczyć asertywności - stwierdziła z udawaną powagą. - To co, na imprezę mnie ewidentnie nie wyciągniesz, to dokąd jedziemy? - zapytała i spojrzała na jego czarnego Forda Mustanga rocznik '66, który swe lata świetności miał już dawno za sobą, ale Jay uparcie starał się odwlec zakończenie żywota tego klasyka na złomowisku. - To nie tak - pomachał dłonią, jakby próbował odgonić natrętnego owada. - Eh, miałem ciężki dzień. I z chęcią zakończyłbym go na czymś przyjemnym. Co powiesz na kino? Znalazłem ostatnio nowe na przedmieściach. Samochodowe - dodał, wykorzystując to jak niepodważalny argument i jednocześnie głaszcząc swojego Mustanga po dachu. - Ekstra - blondynka wyraźnie się ucieszyła na tą propozycję. - No to nie ma sensu tu sterczeć. I tak wpakujemy się w korki, więc będziemy mieli dużo czasu, żeby gadać będąc w drodze - stwierdziła. Jayden, wciąż trzymając za drzwi pasażera, zaczekał, aż Liss wsiądzie do samochodu, po czym je zatrzasnął i sam wskoczył za kółko. - Korki mówisz… - mruknął, spuszczając głowę. Zaraz jednak uśmiechnął się podstępnie i prostując się w fotelu, zapalił silnik. - Nic o nich nie wiem - dodał, zwalniając ręczny i żwawo włączając się do ruchu drogowego. Melissa zdążyła w tym czasie zapiąć pasy i wygodnie rozsiadła się na fotelu pasażera. Uwielbiała stare muscle cars. Jej zdaniem nowym autom brakowało duszy. - To opowiadaj jak w pracy. Jeszcze nie zadusiłeś pana Mao? - zapytała rzucając swoją torbę na tylne siedzenie auta. - Ah, i mając na uwadze twoją pracę, tym razem zrobiłam kanapki z wołowiną - mrugnęła do niego okiem. Jay rzucił spojrzeniem w boczne lusterko i sprawnie wbił się na lewy pas. Ruch faktycznie był niemały, ale on zdawał się wiedzieć gdzie jechać, by ominąć najwęższe gardła. - Właściwie to on był bliski zaduszenia mnie - bąknął, kręcąc przy tym głową. - Chyba to już ten czas, kiedy powinienem zacząć rozglądać się za nową robotą - odparł, spoglądając na Liss. Przez chwilę zatrzymał na niej spojrzenie, prowadząc na wyczucie. Omiatając jeszcze spojrzeniem torbę na tylnej kanapie, wrócił do obserwowania drogi. - Masz wspaniałe wyczucie. Mówiłem ci to kiedyś? - Patrz na drogę, jeszcze rozjedziesz jakiegoś rowerzystę. Szkoda na takiego lakieru - ochrzaniła go mrużąc przy tym gniewnie oczy. - Znowu będziesz pracę zmieniał? - jęknęła. Za to ostatnia część jego wypowiedzi ją zaciekawiła na tyle by nie drążyła dalej tematu jego kariery. - Mam? Nie, nie przypominam sobie, żebyś mi to już mówił. Blackleaf parsknął, rozglądając się po drodze w poszukiwaniu rowerzystów. Jako iż na razie żadnego nie znalazł, postanowił trzymać się bezpiecznej jazdy. - Cenisz życie ludzkie ponad przedmioty? No tak, zapomniałem, że wy w Teksasie macie inny system wartości - spojrzał na chwilę na Liss i mrugnął do niej. - Mówiłem o wyczuciu, bo może dla odmiany pójdę do budki z hamburgerami - zachichotał, rozpierając się w fotelu i załączając radio. - Niech zgadnę. Zostawiłaś dla Williama i jego dziewczyny obiad w lodówce? - Na blacie, było za ciepłe żeby wrzucać do lodówki - wzruszyła bezsilnie ramionami. - Ale spokojnie, w kanapkach są te same kawałki wołowiny, która marynowała się w miodzie, musztardzie, whiskey i co tam jeszcze w domu znalazłam - od samego mówienia miało się ochotę tego spróbować. - Co poradzę, jestem uczynną i wspaniałą siostrą - mówiąc to Melissa wyszczerzyła się. Zdecydowanie nie należała do skromnych osób. - No, w Teksasie mamy też cieplej - pokiwała głową zgadzając się z jego słowami. Parsknęła po tym śmiechem. - To co za film będziemy oglądać? - zapytała z zainteresowaniem. - Cała ty - mruknął z uśmiechem, dodając lekko gazu i wymijając co wolniejsze auta. - William ma się z tobą za dobrze - pokiwał głową, jakby roztrząsał jakąś ważną sprawę. Ściszył radio, w którym na razie nie leciało nic ciekawego. W końcu zrezygnowany wcisnął parę guzików i z głośników zaczęła dobiegać muzyka zapisana na płycie kompaktowej. Zaczęło się od szybszych kawałków rockowych. - Sprawdzałem już repertuar na dzisiejszy wieczór. Z tego co wiem, leci Hellraiser. Widziałem w dzieciństwie urywki, ale bałem się wtedy oglądać całe. Trzeba w końcu nadrabiać klasyki, co nie? - powiedział, przechylając głowę w stronę Liss. - Horror? - Melissa uniosła brew w zdziwieniu. - Ty chyba chcesz, żebym dzisiaj nie zasnęła - stwierdziła z rozbawieniem. - Dobra, zobaczymy co to takiego - dodała. - To ty kupujesz bilety, ja colę i popkorn - uśmiechnęła się. Prażona kukurydza już jej się marzyła na dzisiejszy dzień. Mężczyzna skinął głową w zgodzie i dodał gazu, wymijając kierowcę, który go strąbił. Liss mogła zaobserwować, że Jay skupił się kompletnie na jeździe, co mogło oznaczać, iż przez najbliższy czas nie będzie w stanie rozmawiać. Zamiast tego miała pewność, że niedługo zajmie im dotarcie do celu. |
Kilka godzin później czarny Mustang , rocznik ‘66 kierował się w drogę powrotną do mieszkania Jayden’a. Tym razem korki przytrzymały nieuchwytnego kierowcę, toteż Jay zajechał na swoje osiedle, kiedy na zegarze wybijała “22:00”. |
Pociąg relacji Port Jefferson - Penn Station wjechał na kolejną stację. Ludzkie strumienie wlały się do wagonów kradnąc resztki i tak już będącego na wyczerpaniu miejsca. Ale J.J. tego nie dostrzegła. Jej uwagę w całości pochłaniał spoczywający na kolanach notebook, a dokładniej tekst, którego korekta miała być gotowa dziś. Miała być, ale jeszcze nie była. Tak to jest, gdy na trzy dni przed dead-linem bierzesz wolne. No ale co innego miała zrobić? Rodzicom się nie odmawia. Zwłaszcza, gdy jedno z nich trafia do szpitala. |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:17. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0