- As-Salamu alaykuma - przywitała się Ilham, krzyżując ręce na piersi w geście obronnym. Była wszak w piżamie, w obecności obcego mężczyzny, w samym sercu piekielnego piekła. Zaś wszyscy usłyszeli zrozumiałe dla nich “pokój z wami”, nie zwracając uwagi na język w jakim mówiła dziewczyna.
- Ah siks ka no to ni - odparł Axel, do indiańskiego powitania dodając uprzejmy ukłon.
Niestety kobieta nie doceniła jego gestu, a jedynie uniosła pytająco jedną brew, chowając się za plecami Dominiki, najwyraźniej nie mając ochoty z nim rozmawiać.
I choć Axel był pewien, że mówił w tym języku, wszyscy zrozumieli po prostu “dzień dobry” nie zwracając uwagi na to, że wypowiedział te słowa w innym języku.
Axel wiedział co prawda, jak należy odpowiadać na powitanie w iście arabskim stylu, ale... - I z wami niech będzie pokój - dodał, dostosowując się do stylu rozmówczyni.
- Spójrzcie - odparła Dafne, nim zdążyła w ogóle przywitać się z dziewczynami, pokazała przy tym dłonią przed siebie. Każdy zaś kto spojrzał we wskazanym kierunku mógł zauważyć nadchodzące w ich stronę cztery sylwetki. Trzy z nich szły bardzo blisko siebie, zupełnie jakby pomagały w chodzeniu osobie, która szła pomiędzy nimi. - Nie jesteśmy sami - dodała, a warto wspomnieć z pewnością, że zarówno Ilham jak i Nica mogły zwrócić uwagę na piękny głos dziewczyny, oraz całkowicie nie zwrócić uwagi na język w jakim mówiła.
- Paru ktosiów, jak widzę - stwierdził Axel. - I chyba ktoś z nich oberwał.
- Dafne - przedstawił swoją towarzyszkę. - Axel - dokończył prezentację.
- Dominica - rzuciła druga z dziewczyn, do których podeszli Axel i Dafne, nie rozwijając jednak w żaden sposób swojej wypowiedzi, a jedynie uważnie przyglądając się wszystkim.
- To jedna z was tak głośno krzyczała? - zapytała Dafne przenosząc spojrzenie to z jednej dziewczyny na drugą, w dodatku każdą oglądając od stóp do głów jakby szukała czegoś niepokojącego. - Wygląda, że jesteście całe. Ale dzięki temu was usłyszeliśmy.
- Gdyby nie to, pewnie nieprędko byśmy się spotkali - dodał Axel. - Chcieliśmy zobaczyć, co kryje się w głębi lądu.
- Ilham miała lekkie załamanie, kiedy zauważyła to. - Nica podniosła palec do góry, zadzierając głowę i jeszcze raz spoglądając na dwa słońca. - To nie jest szczególnie, hm… ziemskie.
- Tego wszystkiego - Axel spojrzał na morze, potem na palmy - też nie powinno być, więc jedno słońce mniej czy więcej już nie zrobiło na mnie różnicy.
- Każdy normalny miałby lekkie załamanie… - burknęła pod nosem Arabka, poprawiając swoją chustę, która pomimo ciężkości wody, co chwila rozsuwała się pod brodą i odsłaniała jej szyję. Swojego wzroku nie podniosła na żadnego z zebranych, ani nawet nie obejrzała się na nowych nadchodzących, uparcie podziwiając strukturę piasku.
- Jestem pewna, że wszystko dobrze się ułoży - Dafne podjęła próbę pocieszenia tych którzy przechodzili “lekkie załamanie”. Chociaż słowa na nic się tu zdawały, to czasami dobrze jest wypowiedzieć głośno, czy usłyszeć wypowiedziane głośno.
Axel uśmiechnął się pod nosem, słysząc opinię na temat swojej normalności.
- Na razie nie powinniśmy narzekać na to, co nas spotkało - powiedział. - Mogło być dużo gorzej.
- Mogliśmy być martwi. A jednak śmiem podejrzewać, że żyjemy. Choć nie mam pojęcia gdzie jesteśmy zawsze uważam, że lepiej być żywym, niż wiedzieć. - Dominica miała wrażenie, że zaczyna składać bezsensowne zdania, ale nic lepszego jej do głowy nie przychodziło. A lepiej było zachować resztki tak zwanej normalności, niż oddawać się szaleństwu.
- Wiecie… pod koniec 2015 roku nad Indonezją pojawiło się takie zjawisko optyczne, że było widać na niebie dwa słońca. Gdzieś kiedyś o tym czytałam… może to nic takiego? - Dafne poddała pod wątpliwość nienormalność zjawiska dwóch słońc.
- Jak na złudzenie optyczne trwa to dosyć długo... - Axel spojrzał na swój podwójny cień i uśmiechnął się lekko. W jednej z jego sesji podwójnym cieniem cieszyli się ci, co byli opanowani przez jakiegoś demona.
- No racja… - przyznała Dafne - zbyt długo. - Po czym pokręciła na boki głową. - Nie mam więcej koncepcji.
- Ja mam - przyznał się Axel. - Wszystkie są na tyle szalone, że lepiej nie będę się z nimi zdradzać.
Dafne zaśmiała się słodko na słowa Axela. Nim jednak ktokolwiek zdążył cokolwiek dodać, idąca w ich stronę czwórka rozbitków była na tyle blisko, że przykuła uwagę wszystkich.
- Niech będzie pochwalony - odezwał się ksiądz podtrzymujący lekko niemowę z jej lewej. - Czy… - rozglądał się na wszystkie strony. - Czy nie widzieliście wyrzuconego na brzeg czarnego nesesera?
- Na wieki wieków - odparł po krótkiej chwili Axel. - Nie, tylko czarną walizkę.
Zademonstrował znalezisko.
Ilham otworzyła usta by się przywitać z księdzem, lecz po chwili je zamknęła ze zmieszaną miną. Czy zwykłe “dzień dobry” byłoby niegrzeczne wobec jego szacownej osoby? Bądź co bądź, reprezentował sobą najbliższą Islamowi z wiar. Z drugiej jednak strony… jeśli odpowiedziałaby “na wieki wieków” jak zrobił to mężczyzna obok… czy nie byłoby to grzechem i odstąpieniem od jej wiary?
Wycofując się jeszcze bardziej z powiększającego się kółeczka osób, kiwnęła jedynie głową.
Karen rozejrzała się po całej grupie, do której dotarli. Ksiądz ją wyprzedził z powitaniem. W tym czasie panna Lane spróbowała odgarnąć rudą grzywę do tyłu. Bezskutecznie. Kłębowisko rudych włosów, sięgające jej do pośladków, odmawiało wszelkiej współpracy.
- Och, a żeby to narwal podźgał w tyłek… - Kobieta zabluźniła ewidentnie po irlandzku, niestety nie miała jeszcze do końca pojęcia, że reszta doskonale wszystko zrozumiała. Choć mówiła cicho. Skapitulowała w tym nierównym pojedynku, po czym znów spojrzała na resztę
- Witam, czy wiecie może państwo, gdzie my jesteśmy? - zapytała już bardziej stosownie.
- Według niektórych, to w piekle - mówiąc to Dominica pokazała na szczupłą sylwetkę Ilham. - Ja wzięłabym pod uwagę, że zwariowałam, ale nie jestem przynajmniej w tym sama.
- Bo jesteśmy. - potwierdziła pewna swych słów Iranka.
- Nie sama zwariowałaś? - zapytał Dominicę, Axel.
Dafne milczała stojąc u boku Axela i po prostu przyglądając się każdemu z nowo przybyłych. Gdy zaś ich sobie już dobrze obejrzała zaczęła rozglądać się wokoło, jakby szukała wzrokiem, czy nikt więcej nie ma prawa nadejść.
W tym czasie Monika delikatnie próbowała wyswobodzić się z podtrzymujących ją ramion Terry'ego i Aleksandra i usiąść na ziemi. Podczas bądź co bądź nie najkrótszej drogi na czole dziewczyny wystąpiły kropelki potu. Bladość i roztrzęsienie wcale nie minęły… a teraz dodatkowo wzrok Moniki skierowany był na leżące w pobliżu trupy. Sprawiało to, że wyglądała na naprawdę wystraszoną. Alexander widząc to zrobił gest jakby chciał objąć ją pocieszającym gestem, ale wszak dopiero co im si wyrwała. Zamiast tego zajął się masowaniem sobie skroni. Starał się nie patrzeć na trupy.
- Nie jestem pewna - oznajmiła spokojnie Dominica. - A tobie co, bidulko? - zapytała, pomagając Monice usiąść na piasku. - Jesteś ranna? Czy to… TYLKO szok. - Słowo “tylko” nie było szczególnie adekwatne i sama nie wiedziała co byłoby lepsze. Widoczne rany można próbować naprawiać, a szok zależał w zupełności od siły psychicznej danej osoby i nierzadko jedynym lekarstwem był czas. Monika patrzyła tylko milcząco na Dominikę, chociaż z miną pełną wdzięczności.
- To nie nasza sprawka - pospieszył z wyjaśnieniami Axel, równocześnie spoglądając na trupy. - Tak już leżeli, gdy się tu zjawiliśmy.
Opinia masowego mordercy zdecydowanie nie była mu potrzebna.
Przyjrzał się jednemu z leżących, zastanawiając się, czy wiązane mokasyny pasowałyby na jego nogi... W końcu tamtemu już nie były potrzebne...
Buty wyglądały na odrobinę za duże, ale to stanowiłoby niewielką przeszkodę. W końcu mieli całą walizę ciuszków, którymi można było wypchać czubki.
- To tylko sen - powiedział ksiądz ni to do siebie ni to do reszty. - Koszmar po prostu. - Wyglądał jakby bardzo chciał wierzyć w to co mówi. - To nie może być prawda.
Jeśli to był sen, to zdaniem Axela nie był wcale najgorszy. Dafne przynajmniej wyglądała na rozsądną dziewczynę, a nie na księżniczkę z kiepskiej bajki.
- Jesteśmy w piekle… - Ilham powtórzyła się z głupia frant, niczym zacięta płyta. Była pewna, że nie śniła… a na pewno nie snem naturalnym, bo z takiego potrafiła się wybudzić samą myślą.
- Na piekło… - skrzywił się lekko Alex - to to z pewnością nie wygląda.
- Oczywiście, że wygląda - żachnęła się Iranka. - To nie Europa, ani nawet nie pora roku w jakiej przebywaliśmy… a te dwa słońca? Są niczym oczy Szejtana… zbyt wiele grzechów zostało nam spisane i teraz mamy tego konsekwencje, śmierć, nieznany, obcy i osamotniony ląd… - do brązowych oczu napłynęły nagle łzy, a głosik Ilham stał się dziewczęcopiskliwy, niemal dziecięcy. - Nawet Świętego Koranu tu nie ma… a trzymałam go w dłoniach gdy… gdy… wyrzucili mnie z szalupy wołając, że to moja wina….
Alex mógłby jej wyjaśnić ile warty jest Koran, oraz jak mają się oczy szatana do rajskiej wyspy, ale Alex spasował. Nie było sensu, a łzy wzbierające w jej oczach całkowicie go rozbroiły w kwestii ewentualnych teologicznych dysput. Pokręcił jedynie głową.
Karen przyglądała się temu ‘teatrzykowi’. No tak. Nie marzyła o niczym, tylko o zderzeniu dwóch religii. Przewróciła oczami i pokręciła głową. Nie dość się już natłukli o to ‘na zewnątrz’?
- Prędzej, niż w piekle, to uznam, że jesteśmy w jakimś równoległym wymiarze. Jak w którejś części ‘Piratów z Karaibów’. - oznajmiła i skrzyżowała ręce pod biustem.
- Sen nie sen, dwa słońca, czy sto, trzeba coś robić. Terry jestem, miło mi poznać, choć wolałbym w jakimś barze na drinku - przyznał były pracownik stacji benzynowej, który praktycznie podchodził do rzeczy. - Trupy nie robiły na nim zbyt wielkiego wrażenie, w Iraku i Afganistanie widział niejedno. Znacznie większą uwagę zwrócił na dziewczynę o arabskich rysach. Czyżby nawet w katastrofę promu zamieszani byli Arabowie? Hm, trzeba ja mieć na oku, uznał przygryzając wargi. - Nasza towarzyszka ma na imię Monika - mówił dalej przedstawiając szatynkę. - Jest głuchoniema, znaleźliśmy ją na plaży. Wygląda, że także była wśród rozbitków. - Szczerze mówiąc żałował dziewczynę. Sytuacje dramatyczne, a taka wszak była obecna, najbardziej wpływają na tych najsłabszych. - Może przeszukajmy brzeg? - zaproponował. Tym biedakom nie przydadzą się już ich rzeczy, nam tak, a może morze wyrzuciło jeszcze na brzeg coś pożytecznego. - Boyton sam chciał znaleźć jakieś buty dla siebie. Nagle wpadła mu do głosy pewna idea.
- Czy umiesz czytać z ruchu warg? - spytał Monikę odwracając się do niej tak, żeby mogła widzieć, jak mówi. Gdyby posiadała taką umiejętność, zdecydowanie łatwiej byłoby się z dziewczyną porozumieć. Pewnie musiała być strasznie przestraszona, odcięta od tych bodźców oraz informacji, które posiadali inni.
Monika skinęła krótko głową, a zaraz po tym przesunęła ręką na piasku, na którym powstał napis w języku angielskim:
Po chwili wahania dziewczyna dopisała jeszcze:
Mój angielski jest średni. |
Po tym wbiła wzrok w Terry’ego z wyczekującym wyrazem twarzy. Może miała nadzieję, że ktoś w końcu powie jej co tu jest grane?
- To dobrze - powiedział wolno Boyton patrząc w nią, tak żeby mogła odczytać z ruchu warg jego słowa. - Co się stało? Nie wiemy. Po prostu była burza i albo fale wyrzuciły nas na niemiecki brzeg, albo powariowaliśmy, albo stało się coś, czego nie rozumiemy. Trzeba poczekać i spróbować coś robić. Może to jakiś idiotyczny eksperyment rządowy - ale chyba nawet rząd nie potrafiłby stworzyć dwóch słońc. - Nie wiem. To co, weźmy się za przeszukiwanie - zaproponował, chociaż chyba inni wpadli już na ten sam, oczywisty pomysł.
Monika zmarszczyła brwi widząc słowa wypowiadane przez mężczyznę. Zamazała to co wcześniej napisała, by w tym miejscu móc umieścić nowy napis:
Niemiecki brzeg? Nie wygląda. Rude włosy pomóc mi, dziękuję. |
Po napisaniu tych słów Monika utkwiła wzrok w Karen. Dodatkowo skinęła jej głową.
Tymczasem druga rudowłosa w towarzystwie pokręciła głową.
- Nie możemy wszyscy przeszukiwać brzegu - powiedziała Dafne - jeśli spędzimy na tym zbyt wiele czasu a nie znajdziemy wody pitnej, na nic się to zda. - Po tych słowach wskazała kierunek z którego przyszła czwórka. - Myślicie, że w pobliżu nie ma już nikogo więcej?
- Ma pani rację, woda jest potrzebna, ale przejdźmy przynajmniej trochę, może uratujemy jeszcze jakiegoś nieszczęśnika, a potem ruszajmy szukać wody - zaproponował Terry.
- Może w takim razie każde z nas wróci w stronę, z której przyszedł - zaproponował Axel. - Przejdziemy jakiś kilometr, potem skręcimy w głąb lądu i wrócimy w to miejsce. Pamiętał o dziewczynie, leżącej paręset metrów stąd i o tym, że trzeba przynajmniej odciągnąć ją od brzegu morza.
- Dobry pomysł, panie, eee … - Boyton nie pamiętał, czy nieznajomy towarzysz niedoli się przedstawiał - panie, eee, szanowny - wybrnął. - Osobiście dobrze się czuję i mogę iść, jeśli zaś ktoś chciałby zostać, może tutaj poczekać. Znamy wszyscy to miejsce, więc po penetracji lądu możemy się tutaj ponownie spotkać. Skoro drzewa rosną bujnie, powinien być jakiś strumień, przynajmniej mam taką nadzieję - chyba wszyscy zresztą mieli, bowiem wątpił, iż komukolwiek chciałoby się wspinać na palmy oraz zaspokajać pragnienie niesmacznym mleczkiem kokosowym.
- Axel. - Skinął głową. - Dafne, Dominica, Ilham - dopełnił zaniedbanych wcześniej towarzyskich obowiązków.
- Alexander i Karen - dodał Alexander kończąc prezentację wobec faktu, że Terry mówił jedynie o sobie i Monice. - Może powinniśmy iść po prostu wzdłuż brzegu? W końcu natrafimy na jakieś zamieszkane… - urwał.
Pokręcił głową jakby wciąż nie do końca wierzył, że to wszystko wokół dzieje się naprawdę.
- Taki rozbitek to przynajmniej wie, że jest najpewniej na bezludnej wyspie, w dziczy, na wybrzeżu… Może się określić, wie mniej więcej w jakim miejscu doszło do katastrofy. - Rozłożył ręce i zrobił bezradną minę. - Ładną zatem mamy Fryzję o tej porze roku…
- Haaaloooooooooooooo jeeeest tu ktooooooooooooooooooooooo - zawołała głośno i donośnie Dafne, chociaż brzmiało to bardziej jak aria wyśpiewana jej lirycznym sopranem. Gdy dźwięk ucichł, żadna dodatkowa ludzka twarz nie wyłoniła się zza krzaków. Zamiast tego w pobliskich drzewach nagle zaszeleściło i zaskrzeczało, gdy stada ptaków przestraszone poderwały się do lotu. Z daleka widać było ich bajecznie kolorowe upierzenie. To tyle jeśli chodzi o bezludność okolicy w której byli. Na pewno były tu ptaki…
Karen przyjrzała się ptakom, które głos Dafne spłoszył.
- Swoją drogą, niezły głos - skomentowała, ale zaraz przyjrzała się jeszcze zwierzętom. Jeśli tu były, to na pewno gdzieś tu musiały być jakieś owoce i inne zdatne do jedzenia rzeczy. I choć głowa dalej jej dokuczała, nabrała nadziei, że ich sytuacja nie jest aż tak beznadziejna. A jak dobrze pójdzie, może uda jej się zmajstrować jakieś sidła
- Ktoś się zna na myślistwie, łowiectwie, albo survivalu? - zapytała rzeczowo. Dobrym pomysłem było przeszukanie plaży, ale trzeba się też było jakoś zabezpieczyć, w przypadku, gdyby musieli zostać tu na dłużej.
- Umiem gotować… jeśli o to ci chodzi i znam się na zielarstwie, dodatkowo byłam sanitariuszką na froncie, a dwa miesiące temu obroniłam dyplom z położnictwa… - zrelacjonowała dziewczyna w piżamie Ravenclawu, ponownie zanosząc się cichym szlochem.
Łzy będę nam kapać do zupy, to i soli nie będzie trzeba, pomyślał Axel.
- Zapewne przydałaby się wiedza na temat życia w epoce kamiennej - powiedział na głos. - Trzeba będzie zrobić kilka kamiennych noży. Muszle można wykorzystać na prymitywne ostrza...
Dafne opuściła głowę.
- Cóż… ja nie znam się na gotowaniu czy polowaniu. Medycyna też odpada - powiedziała nieco ponurym tonem. Najwyraźniej wolałaby należeć do tych bardziej przydatnych. - Mogę umilić wam czas śpiewem - Alexander na te słowa ożywił się jakby, coś błysnęło mu w oczach, już wcześniej widać było, że dziewczyna z miejsca urzekła go swym głosem - albo przepłoszyć swoim głosem zwierzynę. Poza tym sporo podróżowałam i czytałam… może chociaż to na coś się przyda. - Dziewczyna rozłożyła lekko ręce w geście bezradności.
W inny sposób też można umilić życie, pomyślał Axel, z pewnym trudem powstrzymując się przed przeniesieniem wzroku z twarzy dziewczyny nieco niżej.
Karen poczuła, jak coś zaczęło zsuwać jej się po szyi. Przestraszyła się i machnęła ręką. Uderzyła palcami w długopis. Całkiem o nim zapomniała! Wyciągnęła go i zaczęła nerwowo obracać w dłoni.
- Znam się na łowiectwie, ale rzeczywiście będzie trzeba pomyśleć o wynalezieniu paru narzędzi. A tymczasem faktycznie można by się rozejrzeć, czy może znajdziemy jeszcze jakieś bagaże. Wszystko się teraz przyda. - Zerknęła w niebo, żeby zorientować się w którą stronę podążając słońca. To bowiem da jej niejakie pojęcie, ile mają czasu do końca dnia. Kiedy zorientowała się, że jest jeszcze przed 12, bo słońca zdawały się niedawno wstać, mruknęła cicho:
- Chociaż tyle dobrego, że mamy sporo czasu. Nim zrobi się naprawdę bardzo gorąco, proponuję się porozglądać, a potem skryjemy się w cieniu. - zaproponowała. Co jak co, ale trochę przebywała w gorących krajach i poznawała obyczaje. A musieli oszczędzać energię, wiec to było najsensowniejsze wyjście.
- To co? Na początek przejdziemy się plażą sprawdzić czy są jeszcze jacyś ocaleńcy, może jakieś bagaże na wypadek gdybyśmy tu utknęli? - spytał ksiądz. - Choć mam nadzieję, że trafimy na kogoś z tutejszych. Kogoś kto nam pomoże.
- Na bagaże bym nie liczył - odparł Axel. - W znalezionej przez nas walizce były śpioszki i smoczki. Na razie chyba nie są potrzebne? - Powiódł wzrokiem po przedstawicielkach płci pięknej.
- Naszą wycieczkę już dawno ustaliliśmy - odparła Dafne uśmiechając się lekko i wskazując dłonią na Terry’ego, który jako pierwszy zaproponował krótki zwiad. - Pytanie kto idzie w prawo, a kto idzie w lewo, a kto zostaje? Osiem osób… ale Monika raczej nie wygląda na taką, która miałaby siły na chodzenie gdziekolwiek. Ja i Axel obudziliśmy się tam - dziewczyna wskazała za siebie.
- I mamy tam - Axel westchnął ciężko - smutny obowiązek do załatwienia.
Rudowłosa zerknęła na Alexandra. Ksiądz chciał spotkać ‘tutejszych’? Pisarka zerknęła ponownie na dwa słońca. Nie… Zdecydowanie to była ostatnia rzecz, jaką chciała przeżyć - spotykanie tutejszych. A komentarz a propos śpioszków i smoczków puściła mimo uszu. Karen zerknęła na Monikę.
- Mogę tu zostać. Myślę, że Monice dobrze by zrobiło już usiąść w cieniu, a ja rozejrzę się nieco tam, skąd wyleciały te ptaki. - Karen skinęła głową w stronę linii drzew. Zajęcie się ‘bazą wypadową’ to było coś, co jej odpowiadało. Choć wiedziała, że obcowanie z ciałami nie wstrząsnęłoby nią aż tak bardzo, ale bolała ją głowa i wolała nie chodzić aż tyle po słońcu.
Ilham było obojętnie. Mogła zostać by zając się rannymi, mogła stróżować przy zmarłych, ale mogła też drałować przez plaże w poszukiwaniu Świętego Graala niczym muzułmański Indiana w kobiecym wydaniu. Jakby cokolwiek miało znaczenie. Jakby i tak nie mieli tu zostać i cierpieć mąk przez wieczność.
- Sprawdzę palmy, może mają dojrzałe owoce - mruknęła pod nosem, ostatecznie olewając chustę, która ponownie się rozwinęła pod szyją. - Jeśli ktoś by znalazł szpilkę… albo agrafkę… to będę wdzięczna. - Nie czekając na odpowiedź, ruszyła w kierunku obszaru zazielenionego.
- Czuję się zobowiązana do pomocy w… smutnym obowiązku - oznajmiła Dominica, spoglądając na Axla. - Idę z tobą - oznajmiła mu, nie pozostawiając żadnych wątpliwości, że nic nie wpłynie na jej decyzję.
- Ja wolałbym przejść się również poza te skały - Alexander wskazał wrzynające się w morze rumowisko. - Może kogoś lub coś tam dalej znajdziemy. - Chyba bardziej szło mu o coś.
Axel wolałby co prawda samowtór, z Dafne tylko, penetrować nieznany ląd, ale nie zaprotestował przeciwko zbędnemu (jego zdaniem) towarzystwu.
-Za skały - stwierdził Terry. - Tam dalej może się rozejdziemy w dwie strony, jeśli będzie taki sens i konieczność, coby sprawdzić większą część terenu. Kurde, ponadto potem trzeba będzie ich pochować, przedtem zaś przeszukać - dodał lekko spoglądając na Alexa. - Wprawdzie nie wiemy, jakich byli wyznań, ale pewnie krótka modlitwa nie zaszkodzi? Póki jednak co, ruszajmy. Może naprawdę uda się kogoś uratować - mężczyzna zaczął energicznie iść, co wprawdzie wyglądało nieco kulawo, jako że miał tylko jeden but, ale tym niemniej wyprawę eksploracyjną czas było rozpocząć.
- Jaki jest sens iść całą gromadą w jedną stronę? - Axel pokręcił głową.
Czyżby wszyscy bali się chodzić w małych grupkach?, pomyślał.
Tymczasem Karen zerknęła na Monikę i uśmiechnęła się do niej
- Chodź. Zaprowadzę cię do cienia. Odpoczniesz - powiedziała powoli, by ta nadążyła ze zrozumieniem jej i wskazała linię drzew i cienia, dla podkreślenia sensu słów. Niech oni już ustalają między sobą. Ona chce zobaczyć co kryje się za tymi palmami. Monika w odpowiedzi uśmiechnęła się delikatnie i skinęła głową. Po tym mozolnie zaczęła podnosić się z ziemi.
Karen zaraz pochyliła się i jej pomogła, dając jej swoje ramię za podparcie.
- No to hopsa… - mruknęła, nim Monika stanęła na nogi. Rudowłosa strongmanem to nie była, ale jakoś dała radę pomóc wstać Monice. Potem powoli skierowała ich kroki w stronę cienia i palm.
- Całkiem tu ładnie. Jakby nie patrzeć. - mówiła powoli i zerkała co jakiś czas na dziewczynę.
- Nie wiem jaki jest sens chodzenia większą grupą - ksiądz odpowiedział Axelowi wodząc wzrokiem za oddalającymi się kobietami. - Wiem za to, że z tamtej strony - wskazał przeciwległą do wybranego przez siebie kierunku - przyszliśmy i spory kawałek nikogo i niczego widać nie było. - Przeniósł spojrzenie na Terry'ego, posmutniał trochę. - Wciąż nadzieję mam, że znajdziemy kogoś. Że przyślą odpowiednie służby po ciała… - urwał. - Jeżeli nie, to oczywiście odprawię ceremonię pogrzebu. - Ruszył powoli w kierunku skał zerkając na resztę, tych którzy zadeklarowali pójście w tę samą stronę.
- To może my - spojrzał na Dafne i Dominicę - pójdziemy w drugą stronę, skoro tam już byliśmy? W końcu im więcej i im szybciej zwiedzimy, tym lepiej.
Tymczasem Boyton po prostu ruszył najbliższą drogą ku skałom. Jego pomysł był prosty: może przy skałach uda się znaleźć względnie wysoką oraz względnie łatwą do wejścia. Ze szczytu można by zaobserwować, co się dzieje oraz jak wygląda sytuacja na plaży oraz za skałami. Potem się zobaczy, co warto robić, gdzie warto iść. Być może lepiej byłoby się dostać na szczyt palmy, ale nie był linoskoczkiem. Idąc dokładnie się rozglądał.
Dafne wzruszyła tylko ramionami.
- Wszystko jedno. Fakt… skoro mamy dwie strony w które możemy iść, nie ma co iść w jedną. Ja osobiście i tak uważam, że ważniejsze jest znalezienie wody pitnej - powtórzyła po raz kolejny. Z uporem kobiety, która po wszystkim będzie mogła wszystkim oznajmić “aaaaaaaaaa nie mówiłam?”... bo w końcu u kobiet to nader częsty przypadek.
- Jeśli jest jakiś strumyk, to powinien wpadać do morza - zasugerował Axel. - Idąc plażą pójdziemy szybciej. Wracając zobaczylibyśmy, co tam rośnie ciekawego. Akurat jak słońce wejdzie wyżej, to my byśmy weszli w cień.
Dafne po raz kolejny wzruszyła ramionami, chociaż wyglądała na nastawioną nieco sceptycznie… czy raczej, nastawioną na to, że musi mieć rację. Nie protestując jednak w żaden sposób sposób spojrzała pytająco na Dominikę. Ostatnią, która musiała podjąć jasną decyzję co do tego co zamierza.